Uroda

WIELKI KONKURS Z OKAZJI 10-LECIA MOJEGO BLOGA

10 urodziny bloga przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Dostałam od Was tyle pozytywnych wiadomości przepełnionych komplementami, pochwałami i życzeniami , że w tym momencie jestem zmotywowana jak nigdy do dalszej pracy i tworzenia super wpisów. Mam nadzieję, że jutro uda mi się odpisać na wszystkie Wasze pozostałe wiadomości! 🙂

Zgodnie z obietnicą poniżej znajdziecie konkurs. Tak jak mówiłam na InstaStories w związku z tym, że ma on związek z 10 urodzinami… głównych nagród będzie 10. Wartość każdej z paczek przekracza 5000 zł – jest więc to największy konkurs w historii mojego bloga.  Nie wyobrażałam sobie innych nagród- w końcu 10-lecie obchodzi się tylko raz w życiu!

W urodzinowym wpisie to ja opowiedziałam Was moją historię i opisałam 10 najciekawszych momentów z ostatnich 10 lat. Teraz chciałabym poznać Was. Jak napisała jedna z Was: „W życiu często tak jest, że jedna decyzja, chwila odwagi, zaufania, podjęcia próby jest początkiem zadziwiających „dalszych ciągów.”

Waszym zadaniem będzie odpowiedzieć kreatywnie na pytanie, w komentarzu pod tym postem ….

„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”

Najciekawszych 10 odpowiedzi zostanie nagrodzonych 10 paczkami z samymi fantastycznymi nagrodami.

W ciągu tygodnia skontaktuję się też z osobami, które podpowiedziały mi ten temat 🙂 Będę miała dla Was małą niespodziankę!

Konkurs trwa do 7.06. Powodzenia!

&OTHERSTORIES sukienka | MELISSA buty | ZARA kolczyki | SUCREETCREME tort | SEMILAC paznokcie

Poniżej znajdziecie nagrody, które znajdą się w paczce:

Body Boom

– peeling kawowy – nawilża, pielęgnuje, wygładza. Jeden z flagowych produktów Body Boom!

– masło do ciała antycelulitowe – Idealne uzupełnienie peeling’u. Wygładza i nawilża. Jest w 100% naturalne.

 Gillette Venus

– moja ulubiona podróżna maszynka, która tworzy doskonały duet z…

 Braun

– … depilatorem Silk Epil 5 od marki Braun. Dzięki tym produktom nasze ciało będzie idealnie gładkie podczas zbliżających się wakacji.

Skagen

– kolejny produkt w konkursie to zegarek duńskiej Marki Skagen. Pokochałam ją za minimalizm i prostotę. Klasyczny złoty zegarek z granatową tarczą będzie idealnym uzupełnieniem wielu stylizacji.

Real Techniques

– Czym byłby makijaż bez pędzli i gąbeczek ? W zestawie znajdziecie 3 pędzle oraz dwie gąbeczki.

Bioderma

– Kultowy płyn micelarny oraz ich przyspieszacz opalania z filtrem SPF30 to kolejne dwa produkty do wygrania w urodzinowym boxie.

Origins

– Oczyszczająca maseczka do twarzy, dzięki której odświeżycie i rozświetlicie swoją skórę twarzy.

Sephora

– aksamitna, matowa pomadka to kolejny z produktów, przy pomocy których Wasz makijaż będzie wyglądał idealnie.

Estee Lauder

– płynna pomadka z kolekcji Pure Color Envy Paint-On Liquid LipColor w jednym z trzech rodzajów wykończeń – matowym, metalicznym lub winylowym.

Phenome

– Luminous Apple Cream – lekki w konsystencji krem, rozjaśnia przebarwienia, dodaje blasku i wyrównuje koloryt skóry. To tylko część z jego zalet.

Clinique

– lekki żel- krem zapewniający 72 godzinne nawilżenie skóry.

Pupa

– Sport Addicted Make up Fixer – spray utrwalający makijaż o lekkiej i świeżej formule opartej na wodzie.

Organique

– kula do kąpieli o zapachu mango. Pachnąca i musująca kula nawilża i pielęgnuje suchą skórę podczas kąpieli. Drugi z produktów to średnioziarnisty peeling do twarzy. Drobinki bursztynu pomagają złuszczać martwy naskórek, dzięki czemu nasza skóra będzie idealnie gładka .

Missoni

– pierwszy z dwóch zapachów znajdujących się w boxie. Kwiatowo owocowa kompozycja włoskiej marki z pewnością idealnie sprawdzi się latem.

Laura Mercier

– Rozświetlający puder Laura Mercier to idealny produkt do podkreślenia kości policzkowych, oczu i dekoltu.

Nude by Nature

– Translucent Loose Finishing Powder – Ultralekki, transparentny, sypki puder o aksamitnej konsystencji.

Apart

– Srebrny naszyjnik. Poza mnóstwem kosmetyków w paczce nie mogło zabraknąć biżuterii od mojej ulubionej polskiej marki.

Claudia Schiffer dla ArtDeco

– transparentny puder utrwalający makijaż.

Mieszko

– mieszanka czekoladek od Mieszko osłodzi Wam dodatkowo wygraną w konkursie.

Książka 'W cieniu magnolii”

– pierwsza z dwóch książek. Lekka, wakacyjna powieść o miłości idealnie sprawdzi się podczas letnich wieczorów.

Książka „100 lat mody”

– 100 lat mody na 10 urodziny. Historia mody w pigułce.

Netflix

– karta o wartości 60 zł, dzięki której będziecie mogli śledzić swoje ulubione seriale!

System Professional

– zestaw składający się z dwóch profesjonalnych produktów, które dostaniecie tylko w salonach fryzjerskich – szamponu i odżywki do włosów farbowanych.

Yope

-Żel pod prysznic od polskiej marki o zapachu róży i kadzidłowca. Jeśli jeszcze nie znacie ich produktów to z pewnością je pokochacie.

Revlon

– Dwa produkty -róż w kremie i cień w kremie idealnie dopełnią letni makijaż.

MAC

– matowa pomadka od MAC to kolejny z makijażowych produktów jaki znalazł się w urodzinowym boxie.

Bobbi Brown

– kolejna piękna pomadka. Klasyka, która powinna znaleźć się w każdej kosmetyczce.

Kat von D

-Kontynuujemy uzupełnianie makijażowej kosmetyczki. Kredka i pomadka od Kat von D to opcja dla bardziej odważnych dziewczyn, które nie boją się koloru w makijażu.

Eos

– jeśli chodzi o balsamy do ust, to Eos nie ma konkurencji.

Semilac

– zestaw startowy od Semilac, marki która wspiera mnie od długiego czasu i która wyznacza trendy wśród firm z lakierami hybrydowymi.

Jo Malone

– przepiękny zestaw dwóch zapachów o pojemności 30 ml każdy. Ich niesamowitą moc poznasz, gdy połączysz oba na skórze.

Too Faced

– paleta bronzerów i rozświetlaczy, które absolutnie zwalą Was z nóg. To makijażowy must have, dlatego nie mogło go zabraknąć wśród nagród.

Benefit

– na koniec 4 produkty od Benefit – kultowy tusz do rzęs, bronzer, kredka do brwi oraz korektor. W ten sposób dopełnicie każdy makijaż!

Regulamin znajdziecie tutaj.

WYNIKI KONKURSU. Zwycięzców proszę o podesłanie danych teleadresowych ( musicie je podesłać z emaila, który podaliście w zgłoszeniu konkursowym) na adres email: contact@charlizemystery.com z tytułem: „Konkurs Charlize Mystery”.

Kolejność prac jest losowa 🙂

  1. KAROLINA89 10 lat temu podjęłam decyzję, która wywróciła moje życie do góry nogami. Moi rodzice,oboje prawnicy, od małego namawiali mnie do pójścia w ich ślady. Czytałam historyczne książki, oglądałam serial Ally McBeal i wbijałam sobie do głowy jak mantrę słowa rodziców-będziesz dobrym prawnikiem, inne zawody nie są dla Ciebie. 10 lat temu zachorował moj dziadek. Od małego kojarzył mi się z cukierkami, które mi dawał ukradkiem przed mama i dymem tytoniowym. Dym. Papierosy. Diagnoza-nowotwór płuc z przerzutami. Choroba potoczyła się bardzo szybko i zabierała silę z mojego ukochanego dziadka. W końcu jego stan na tyle się pogorszył,ze trafił do hospicjum. Nie poddawalam się w walce o jego życie, starałam się rozbawiać go i odwracać jego uwagę od strachu przed śmiercią. Poznałam tam wtedy wspaniałych ludzi-lekarzy,pielęgniarki i wolontariuszy, którzy pomagali nie tylko pacjentom, ale i ich rodzinom przejść przez te trudne chwile, pogodzić się ze śmiercią i nauczyć się cieszyć każdym dniem. Po przemyśleniu mojego dotychczasowego życia i planów stwierdziłam, ze nie chce obrać tej ścieżki, którą wybrali za mnie rodzice. Żyje się raz i na łóżu śmierci chciałabym powiedzieć moim praprawnukom, że miałam zajefajne życie. Zmieniłam pod koniec roku szkolnego klasę w liceum na bio-chem, wiedząc ze bedę musiała ze zdwojoną sila pracować, by nadrobić zaległości. Zdałam maturę, dostalam się na medycynę, a teraz pracuje w hospicjum i tak jak kiedyś lekarze pomagali mojego dziadkowi, tak ja teraz staram się przeprowadzić pacjentów przez najtrudniejszy końcowy etap życia. Praca w hospicjum nie jest łatwa, sama wiele razy miałam lzy w oczach,ale daje jednocześnie ogrom satysfakcji i radości, gdy ulży się w bólu i wywoła uśmiech na twarzy drugiej osoby. Togę zmieniłam na biały fartuch i była to najlepsza decyzja w moim życiu. Wierzę, ze dziadek patrzy na mnie z gory i kibicuje moim wyborom.
  2. ALEKSANDRA JĘDRUSZCZAK Moja historia nie zaczyna się szczęśliwie. 7 lat temu, podczas remontu w naszym domu na moją mamę spadł pustak. Tyle dobrego, że mamie nie stało się nic poważnego, była niestety dość potłuczona. Jednak jak to ona, zawsze była zawzięta i uparcie twierdziła, że nie musi iść na żadne badania. Mimo wielu nalegań ze strony domowników, stwierdziła, że pójdzie na następny dzień do pracy. Gdybym wtedy nie zareagowała, to nie wiem, czy nadal była by teraz obok mnie. Wiedziałam, że jeżeli nie zadecyduje sama, to ona nie wybierze się do szpitala. Zatem zadzwoniłam do jej szefowej i opowiedziałam całą sytuację, przekonując, że mama musi iść na te badania. Była ona kobietą wyrozumiałą i sama zadzwoniła do mojej mamy, że jutro koniecznie ma pójść się zbadać, bo daje jej dzień wolny. Mama, oczywiście wściekła! Bo jak mogłam zadecydować za nią… Następnego dnia oczywiście pojawiłam się z nią w szpitalu. Będąc w poczekalni waliło mi serce tak, że miałam wrażenie, iż wszyscy to słyszą. W końcu wyszła moja mama… cała zapłakana. Okazało się, że ma dwa równoległe tętniaki. Po pierwszej operacji, lekarz powiedział mamie, że ten wypadek to cud, bo gdyby nie on to… Cóż, jeden z tętniaków był tak zaawansowany, że mógł pęknąć przy zwykłym kichnięciu. Kiedy mama rozmawiała z lekarzem, powiedziała mu, że to tylko dzięki mnie zdecydowała się na te badania. Potem ten sam lekarz powiedział mi, że prawdopodobnie będzie to najważniejsza decyzja w moim życiu. To, że wtedy postawiłam na swoim i zaciągnęłam ją do tego szpitala na siłę. Nie muszę chyba mówić jak wpłynęło to na moje życie …. Najważniejsza osoba w moim życiu (moja mama) nadal jest tu ze mną.
  3. ZUZA Może to historia jakich wiele. Dla mnie jednak to najważniejsza decyzja w moim dotychczasowym życiu. Miałam 24 lata, świeżo po studiach nie do końca wiedziałam co chcę robić w życiu. Ja, absolwentka studiów humanistycznych, nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie, dorabiałam jako ekspedientka w butiku odzieżowym, a najjaśniejszym punktem mojego życia był fakt, że byłam zaręczona z ” Panem Doktorem w trakcie specjalizacji z ortopedii”. Z każdym dniem czułam, że coraz bardziej gubię samą siebie. Od kilku lat miałam jednak swoją pasję- z zapałem uczyłam się języka chińskiego. Bez większej nadziei zaaplikowałam o stypendium jednego z pekińskich uniwersytetów….i dostałam je! Zachwycona poinformowałam rodzinę i narzeczonego. Zamiast gratulacji i słów wsparcia od Pana Doktora usłyszałam, że jak tylko pojadę ” to z nami koniec”, bo on potrzebuje kobiety do pokazywania się tu na miejscu i nie zamierza na mnie czekać. Moi najbliżsi również zareagowali bardzo negatywnie- ich największym zmartwieniem było to, że mój związek z Panem Doktorem nie przetrwa rozłąki i ” co my wtedy zrobimy” ( tak jakby mieli w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia). Czułam, że podcięto mi skrzydła. Dwa tygodnie zastanawiałam się co zrobić, myślę że byłam wtedy na skraju załamania nerwowego, bez wsparcia, bez wiary we własne możliwości.W końcu wybrałam siebie, nie wiem skąd znalazłam tyle wewnętrznej siły. Na lotnisko odprowadziła mnie jedynie przyjaciółka. Poleciałam. Ten wyjazd i 2 -letnie studia odmieniły moje życie. Obecnie jestem jednym z niewielu w Polsce- tłumaczem języka chińskiego, mam własną firmę i masę zadowolonych klientów. Po powrocie znalazłam prawdziwą miłość i od roku jestem szczęśliwą żoną, a od miesiąca też mamusią. Właśnie przygotowuję się do egzaminu na tłumacza przysięgłego- trzymaj kciuki!P.S. dziewczyny nie dajcie sobie nigdy wmówić, że Wasze szczęście zależy od faceta. To Wy jesteście ważne!
  4. MARTYNA K. Dokładnie 10 lat temu – 12 czerwca 2008r podjęłam najważniejszą decyzje w swoim życiu.Ale po kolei…

    Byłam w klasie maturalnej (poszłam rok wcześniej do szkoły dlatego zdawałam jako osiemnastolatka), matura była w maju, poszło – jak się później okazało bardzo przyzwoicie. Ale ja nie o tym.

    W całym tym naturalnym zgiełku ciagle obiecywałam sobie, że pójdę do lekarza bo paskudnie się czułam, w końcu poszłam zrobić badania, wizytę u lekarza POZ miałam na 10 maja. Szlam tam bardziej dla świetego spokoju, a okazało się, że usłyszę tam wiadomości które całkowicie zmienia moje życie.

    Pani doktor powiedziała, że wszystko wskazuje na to, że 1) jestem w ciąży, 2) mam paskudnie złe wyniki które mogą świadczyć o białaczce. Nie wierzyłam. Kolejne dni pamietam jak przez mgłę, skierowanie do szpitala, oddział hematologiczny, paskudny oddział, mnóstwo chorych. Co więcej byłam sama, nie powiedziałam nic nikomu, bałam się o Mamę i babcie, że będą się zamartwiać. Ojciec dziecka… nie kochałam go. Był trochę z braku laku. Powiedziałam, że jadę do koleżanki odpocząć, a byłam 30 km od domu w szpitalu. Po 3 tygodniach była diagnoza- białaczka limfatyczna. Ale to nie wszystko, według lekarzy konieczna była aborcja. Nie pamietam co wtedy czułam, co powiedziałam, nie wiem jak to przeżyłam. Pamietam tylko, że podali mi termin aborcji -12.06.2008r, godzina 10.00.

    Miałam milion myśli, począwszy od tych, ze muszę usunąć ciąże, na tych, że zabije własne dziecko kończąc… kiedy przyszedł dzień aborcji (nadal nic nikomu nie powiedziałam) wyszłam ze szpitala na własne żądanie. Usłyszałam tylko, że jestem skrajnie nieodpowiedzialna, że nie przeżyje, ani ja ani dziecko, że to bez sensu, że muszę ratować siebie bo dziecko i tak nie przeżyje. Mnie nie obchodziło co do mnie mówili, podjęłam decyzje. Pojechałam do domu, powiedziałam o wszystkim rodzinie, ojcu dziecka. Decyzji nie zmieniłam. Bałam się tak bardzo, że do dzisiaj nie potrafię o tym mówić. Jednocześnie czułam się odpowiedzialna za istotę pod moim serce a z drugiej strony wiedziałam, że mogę umrzeć, że nie będzie miało matki… jednak udało się. Urodziłam w Wigilie 2008r. Był to mój wigilijny cud. Mimo, ze wcześniak, mimo, że wiele problemów- urodził się. Prześliczny, cudowny Michaś. Wiedziałam ze za kilka dni muszę przyjąć chemię i nie będę widziała pierwszych dni, tygodni, miesięcy… ale miałam tak ogromna mobilizacje, że udało się. Po 18 miesiącach leczenia byłam zdrowa. Po drodze było wiele problemów, Michałek chorował, nie mógł pójść do szkoły o czasie, ale już jest wszystko dobrze. Jest moim cudem. Tydzień temu wyszedł z 1 Komunii Świętej, wspólnie dziękowałam Bogu za wszystko…

    i to właśnie ta data 12.06.2008 zmieniła moje życie. Nie wiem skąd znalazło się we mnie tyle odwagi, nie wiem skąd miałam tyle siły, ale wiem, że jedna decyzja może zmienić całe życie. Niestety nie mogę mieć więcej dzieci, ale co z tego, mam Michasia. Kto wie, może wydarzy się jeszcze jakiś cud

    Pamiętajcie dziewczyny, zawsze idźcie za głosem serca!

  5. IZABELA Decyzja jaką podjęłam zmieniła całkowicie moje życie. Na drodze pojawiło się pełno wyrzeczeń, bólu, łez i trudności. Jednak żadna z tych sytuacji nie zastąpi największej wdzięczności – miłości, która zakwitła niespodziewanie i trwa po dziś dzień.Moją decyzją, było zdecydowanie się na dzielenie życia z ciemnoskórym mężczyzną w polskich realiach.

    Na początku było to „coś” niezobowiązującego, nie traktowałam tego poważnie. Wszyscy mówili „ten typ się nigdy nie zmieni”. Bałam się ludzi, bałam się ich reakcji jak się dowiedzą. No bo jak to tak spotykać z obcokrajowcem i to o CIEMNYM KOLORZE SKÓRY?! Co powiedzą sąsiedzi na wsi? Co powiedzą ciotki z rodziny? […] Kiedy nasza relacja zaczęła zmieniać się w coś poważnego, pojawiło się trwałe zauroczenie – człowiek nie myśli wtedy o przyszłości, trudnościach, zdaniu innych. Liczy się tylko to, że się jest szczęśliwym. I tak było. Do pierwszego wspólnego wyjścia. Rasistowskie docinki, pogardliwe spojrzenia w moją stronę.. to tylko początek. Złamało mi to serce na pół, jednak nigdy nie pokazałam tego po sobie. Musiałam być silna dla niego. Kiedy nadszedł ten cudowny moment, podczas, którego zdecydowaliśmy, że nasz związek jest czymś naprawdę poważnym, zawiązanym silnym uczuciem postanowiłam poinformować moją rodzinę o swoim wybranku. Moja rodzina nie akceptuje tego wyboru, za każdym razem, kiedy przyjeżdżam w odwiedziny słyszę, że mój mężczyzna zamieni mnie w niewolnicę, wywiezie, sprzeda.. Że mam wybrać jego albo rodzinę. Słyszę ogromną ilość komentarzy i opinii na temat człowieka, o ogromnym sercu i wspaniałym charakterze od ludzi, którzy nigdy nawet nie widzieli go na oczy. I widzieć nie chcą. To wszystko złamało i łamie mi serce na jeszcze mniejsze połówki. Jest to dla mnie przerażające, jak bardzo zacofane jest polskie społeczeństwo, jak mylne ma przekonania i jak ważny jest przede wszystkim odcień skóry.

    Wybrałam miłość, będąc całkowicie przerażona, załamana i skreślona w oczach rodziny. Nauczyłam się jak być człowiekiem silnym, walecznym, otwartym i nie patrzącym na wygląd. I za każdym razem nawołuję do tego, żeby NIE BYĆ RASISTĄ, BO LICZY SIĘ SERCE I TO CO W NIM MAMY. Czy żałuję? Nie. Gdyby ceną miłości miało być napiętnowanie, bycie codziennie wytykanym nadal bym się na to zgodziła. Ludzie nie powinni bać się kochać i być kochanym. Nie bójmy się przeszkód, opinii innych i trudności. One nas uczą, kształtują. Jestem dumna ze swojego wyboru i szczęśliwa, że pomimo tego ogromnego strachu potrafiłam podjąć decyzję, która zmieniła mnie i moje życie.

    PS. Ten typ też się jednak zmienił.

  6. LINECZKA192 Mały domek na przedmieściach, przystojny mąż u boku, fajna praca od pon-pt….no kurcze niejedna kobieta o tym marzy. Ale wiesz co…ja się dusiłam! To było dokładnie 7lat temu,kiedy po przeczytaniu ksiązki o alkoholiczce która pije bo straciła pasję, pomyslałąm :”Że się wypaliłam,i jeszcze moment a się uduszę,zabraknie mi tchu aby wstać rano z łóżka i motywacji aby przebrać się z piżamy”. Co dziennie te same czynności, ten ponury świat za oknem, te same pytanie męża…Pamiętam to jak dziś, rozchulała się wiosenna burza a ja wracałam autem do domu,wycieraczki nie dały rady zgarnywac deszczu z szyby. Ledwo co widziałm na kilka metrów. Nagle ogromny podmuch wiatru dosłownie zmiótł z powierzchni ziemi wielki klon na samochód poprzedzający mnie,ledwo zdążyłąm wychamowac. On miał mniej szcześcia, niewielewięcej pamiętam, tylko tyle że chciałam mu pomóc,ale juz było za późno. Tak bardzo chciałam mu pomóc i tak dziekowałm bogu że to nie ja,że mnie ocalił. Widok samochodu rozmiażdżonego przez drzewo wyrył w mojej głowie trwały ślad.Świadomośc że byłam bliska śmierci sprawił,że dopiero w wielu 23 lat-zaczełąm żyć ! Tak bardzo przeżyłam te historię,że spac nie mogłam po nocach. Tak bardzo obwiniałam się ,że nie umiałam pomóc temu człowiekowi. Tak bardzo ,że aż rzuciłąm prawo żeby zacząć zupełnie nowe studia-na UM-ratownictwo medyczne. I do dzis jeżdżę w karetce i wiesz co, czuję że żyje prawdziwie! Jestem sobą i robię to co lubię. Może ni e zawsze ratuję ludzkie życie,ale kilka juz mi sie udało ocalić. Może nie mam szpilet w pracy ale wiem jak nadepnąc na odcisk pijaczynie któy bije swoją żonę. I czuję ,że to moje powołanie! Te 30 sekund uratowało mi życie,podwójnie, fizycznie i psychocznie,bo ta praca daje mnóstwo satysfakcji. A to odblaskowe logo na moich placach to moja duma!
  7. JUSTI Bez chwili namysłu uważam ,że momentem,który wpłynął na moje życie najbardziej w ciągu 10 lat jest przeprowadzka,a raczej ucieczka do Warszawy. Mieszkałam z rodzicami i bratem około 120 km od Warszawy w małej, pięknej wsi. Czego chcieć więcej – piękna okolica, nikt się tu nie śmieszył, owoców i warzyw pod dostatkiem, cudowne, błogie dzieciństwo do czasu… gdy mój ojciec nie zaczął pić. Naprawdę niczego nam nie brakowało, rodzice mieli dobrą pracę, z nami też nie było problemów, sami też się świetnie dogadywali i kochali…do momentu uzależnienia ojca od alkoholu. Zaczęło się od kilku piw,a w momentach końcowych litr wódki na raz to było za mało. Miałam 15 lat ojciec upił się do tego stopnia, że rzucił się najpierw na mnie, a potem na brata z nożem. Gdy mama wróciła z pracy oberwała również i ona krzesłem. Życie z pijakiem jest strasznie trudne… z jednej strony jest to ciągła nadzieja,że przestanie pić(po jego obietnicach) a z drugiej kochasz tą osobę chcesz jej pomóc w walce z uzależnieniem, ale przychodzi taka chwila jak wtedy ta,że nie masz zupełnie sił walczyć. Z trudem udało nam się przekonać mamę do ucieczki. Każde z nam spakowało się w plecak i uciekliśmy. Na peronie o 4 rano zdecydowaliśmy,że wsiadamy do byle jakiego pociągu i tam gdzie jest przystanek końcowy tam będzie nasze miejsce. Trafiło na Warszawę. Było niezwykle trudno. Żadnych perspektyw,mieszkania, pieniędzy, ale najważniejsze,że mieliśmy siebie. Spaliśmy w przytułkach, ale po miesiącu udało się mamie i bratu znaleźć pracę. Wynajęliśmy kawalerkę i od głupiego sztućca musieliśmy się wszystkiego dorobić. Obecnie po wielu ciężkich latach jestem szczęśliwa. Mieszkam już z narzeczonym we własnym mieszkaniu(na kredyt), mamie udało się na nowo ułożyć Życie,a brat wyjechał do Norwegii i pracuje jako informatyk. Obecnie jestem asystentem kierownika w popularnej sieciówce,w której miałam okazję Cię poznać i pomóc w znalezieniu upatrzonych rzeczy. Nie żałuję ucieczki i choć przez dłuższy czas miałam pod górkę w życiu, obecnie jestem przeszczęśliwą osobą. Życie nauczyło mnie jednego -ciężkiej pracy i tego, żeby nigdy, przenigdy się nie poddawać.
  8. MARTADroga Karolino!!

    Ponieważ nie określiłaś, żeby historie opisywane przez dziewczyny- czytelniczki bloga były tylko i wyłącznie pozytywne, moja historia będzie zgoła odmienna. Ale z happy endem. Otóż…wyszłam za mąż dość wcześnie bo w wieku 21lat. Zakochałam się i nie było wtedy dla mnie innej opcji jak tylko poślubić tego wymarzonego faceta. Ideał- miły, uczynny, szarmancki, inteligentny. I jak mi się wtedy wydawało- świata poza mną nie widział. Był starszy ode mnie o 15 lat, miał swoją firmę, dobrze zarabiał więc stać nas było na podróże i spełnianie marzeń. Ale ta sielanka nie trwała zbyt długo…Pierwszy raz uderzył mnie w trakcie naszego miesiąca miodowego. Teraz już nawet nie pamiętam za co…chyba nie spodobało mu się że ubrałam krótką sukienkę (która według mnie była normalną sukienką zakładaną na plażę w czasie wakacji). Przepraszał, twierdził że to się więcej nie powtórzy i że sam siebie nie nawidzi za to co mi zrobił. Ale jak się domyślasz sytuacje takie powtarzały się na przełomie kilku następnych lat wielokrotnie. I za każdym razem scenariusz wyglądał tak samo- coś go zdenerwowało, używał siły i przemocy, przepraszał a potem znowu to samo. Pewnie zastanawiasz się jak mogłam być z takim człowiekiem i zgadzać się na to… ale odpowiedź jest prosta- kochałam go. Teraz wiem, ze to niedorzeczne ale tak właśnie było. W czasie, kiedy byłam z nim, straciłam większość znajomych i przyjaciół, bo oni nie byli w stanie tego zaakceptować. Na początku byłam na nich zła, że się ode mnie odwrócili, ale teraz wiem, że chcieli mi zafundować terapię szokową, chcieli żebym się obudziła z tego koszmaru i zaczęła normalnie żyć. A ja z czasem tak się przyzwyczaiłam do tego stanu rzeczy, do swojego nieszczęścia, że tkwiłam w tym związku. I byłam z tym zupełnie sama. Bałam się od niego odejść, bo bałam się że już do końca życia będę samotna. On potrafił tak obniżyć moje poczucie własnej wartości, że już straciłam nadzieję na lepsze jutro. Ale zawsze w życiu przychodzi taki moment, kiedy trzeba zacząć wszystko jeszcze raz, od początku, najlepiej w nowym miejscu. Również u mnie taki moment nastąpił. Zaszłam w ciążę- początkowo cieszyłam się, że będę mamą, myślałam że jak będę w ciąży to on mnie oszczędzi. Ale myliłam się. Uderzył mnie, jak mu się nie spodobało, że rozmawiam za długo przez telefon. I wtedy po raz pierwszy powiedziałam DOŚĆ. Pewnie gdybym nie była w ciąży to znosiłabym to tak długo, aż nie wydarzyłaby się jakaś tragedia. Ale pomyślałam, że przecież nie jestem sama, że oprócz mnie jest jeszcze moje dziecko. Następnego dnia spakowałam walizki i wyprowadziłam się do innego miasta i zmieniłam numer telefonu. 7 miesięcy później urodziłam zdrową dziewczynkę. A dziś śmiało mogę powiedzieć, że moja córka będąc jeszcze u mnie w brzuchu, uratowała mi życie. Teraz jesteśmy razem szczęśliwe i każdego dnia staram się zapomnieć o tym koszmarze, który zafundował mi człowiek, którego kochałam.

    Nie wiem, czy chcesz opublikować moją historię, ale zainspirowałaś mnie, żebym się tym podzieliła z czytelniczkami Twojego bloga. Nawet kamień spadł mi z serca jak to wszystko opisałam. Dziewczyny opisują raczej znalezienie miłości, a ja musiałam podjąć decyzję by dla dobra mojej córki tą miłość porzucić. I nie żałuję!!!

    Wszystkiego najlepszego z okazji 10 urodzin bloga:)

  9. PARYSKI SEN 

    Kochani,

    Moja historia, jak patrze teraz na nia obiektywnie, wydaje sie totalnie bajkowa. Mam nadzieje, ze posluzy komus jako inspiracja i motor do dzialania, szczegolnie osobom planujacych swoja kariere w branzy FASHION. Ja zawsze staralam sie wyznaczac sobie cele i dazylam do nich. Efekty byly rozne, ale koniec koncow, to ta droga do celu jest najbardziej pouczajaca! Obecnie mieszkam w Paryzu, pracuje w branzy modowej i ciagle sledze blog Karoliny, bo jest po prostu swietny!! A teraz moja historia, mam nadzieje, ze starczy cierpliwosci zeby przeczytac do konca :

    Dziesiec lat to tyle czasu i tak wiele sie u mnie wydarzylo, teraz mam 29 lat.

    Moda interesuje sie od kiedy pamietam, bo moja Mama bardzo duzo szyla. Maszyna do szycia zawsze stala na stole w kuchni i zapach materialu towarzyszyl nam przy obiedzie bardziej niz ten pomidorowej czy szarlotki.

    Zawsze ubieralam sie troche inaczej niz inni, lubilam sie wyrozniac! Nie stawialam na drogie logo, ale oryginalnosc. Mialam totalnego bzika na punkcie vintage i lat 60tych, plisow, rockabilly, starej francuskiej fotografii, Catherine Deneuve i Brigitte Bardot. Uwielbialam wypady do second handow, a ze akurat w Warszawie sa one naprawde swietne, mialam wyjatkowo w czym wybierac. Przyciagala mnie dusza i klimat tych ubran oraz ich niepowtarzalnosc.

    Po maturze, pierwsze dlugie wakacje, ale ja wiedzialam juz co z nimi zrobic. Postanowilam, ze chce isc na staz do magazynu mody! No tak, tylko jak sie tam dostac? Glowkowalam jeden wieczor, otworzylam magazyn „Viva” i w stopce znalazlam bezposrednie numery telefonow redaktorek mody. Tego samego wieczoru, wyslalam smsy. I ku mojemu zdziwieniu – odpowiedzialy mi dwie! Nastepnego dnia mialam juz spotkanie w siedzibie redakcji Viva. Ogromny, piekny budynek wydawnictwa Edipresse, to bylo moje miejsce stazu na najblizszy lipiec i sierpien. Poznalam zycie redakcji, kulisy pracy redaktorek mody, duzo czasu spedzalysmy w showroomach i sklepach aby wyporzyczac ubrania do sesji zdjeciowych. Moja przelozona byla Zuza Kuczynska, zalozycielka marki Le Petit Trou. Tyle sie dzialo i to byl dla mnie wtedy wielki swiat. Mialysmy nawet swojego szofera! Pozniej byl tez staz w Glamour. Sesje z Kora Jackowska, Kasia Kowalska czy Grazyna Torbicka.

    Po pierwszym stazu tuz po maturze, przyszedl czas na maly wyjazd. Byl to wyjazd do Paryza z kolezankami z liceum. Miasto tak sobie przypadlo mi wtedy do gustu, ale widzialam w nim wielkie mozliwosci pod wzgledem rozwoju w kierunku mody.

    Wiedzialam, ze fajnie byloby tam kiedys wrocic! W pozniejszym czasie, zrezygnowalam z mocno srednio trafionego kierunku studiow na SWPS, poznalam mojego obecnego narzeczonego, ktory jest Francuzem i tak drogi zaprowadzily mnie do Paryza. Nie wahalam sie dlugo, przeprowadzka byla oczywistoscia! Szkoda byloby mi rozstawac sie z rodzina, mocno to przezywalam, ale mialam 21 lat i czulam, ze teraz jest ten czas zeby zawalczyc o marzenia.

    W Paryzu postanowilam dostac sie do jednej z renomowanych szkol mody. No bo gdzie indziej moglabym studiowac? Mowilam dobrze po francusku po dwujezycznym liceum, szyc nie umialam w ogole, rysowac tez, ale wiedzialam, ze moze sie udac, ze warto sprobowac, a jak nie wyjdzie to trudno, bedzie inny pomysl. Egzaminy wstepu byly trudne. Musialam uszyc wlasne ubrania, pokazac swoje rysunki, przejsc rozmowe kwalifikacyjna. Wazne bylo pokazanie, ze ma sie wystarczajaco duzo checi i motywacji. W koncu szkola jest po to zeby sie wszystkiego nauczyc. Mimo sredniego portfolio, przyjeli mnie! Bylam w szoku. Padlo na prestizowa szkole, Ecole de la Chambre Syndicale de la Couture Parisienne, nalezaca do francuskiego syndykatu mody zrzeszajacego wszystkich projektantow i domy mody we Francji. Wpadlam na bardzo gleboka wode i nie zdawalam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego co mnie czeka! A bylo ciezko! I to jak! Trzy lata bardzo ciezkiej pracy. I fizycznej, bo szycie, modelowanie na manekinie. I psychicznej, bo duzo projektow, rysunki (ktore dopiero uczylam sie robic), obcy kraj, inny jezyk i mentalnosc. Byl pot, krew i lzy. Francuzi wydawali mi sie zimni, czulam sie wsrod nich obco. Naszczescie byli tez w szkole: azjaci, Niemcy, Amerykanie i tez dwie Polki. Towarzysko nie bylo zle. Ale nauczyciele, ci to byli dopiero! Jeszcze nigdy nie mialam tak surowej kadry profesorskiej! Wszyscy mieli juz za soba kariery w najlepszych domach mody, stad ich dyscyplina, chlodne podejscie i wymagania. Bylo trzeba sie starac i zarywac noce aby dokonczyc projekty na czas. Studenci, bylismy wszyscy wyczerpani, duzo osob bralo witaminy wspomagajace zeby nie upasc na twarz, zasypialismy rano na stojaco w metrze, bo czesto nie bylo po prostu czasu na sen. Totalne szalenstwo! Zajecia mielismy najczesciej od 9:00 do 18:00, piec dni w tygodniu. Przedmioty takie jak : styl, rysunek, montaz krawiecki, historia mody, materialoznawstwo, projektowanie wzorow na tkaninach. I po zajeciach caly dzien w szkole, byly jeszcze projekty do wykonania w domu na nastepny dzien! W weekendy rowniez nie bylo czasu na wiele wiecej niz praca, rysowanie i szycie. I tak minely trzy lata. Nauczylam sie bardzo wiele, poznalam swiat francuskiej mody, jak wyglada w teorii ta ogromna branza fashion, zarowno z punku widzenia atelier, ale rowniez dzialu projektowego i handlowego, jest to ogromna machina! Nastepnie, przyszedl czas na praktyke czyli staze. Na pierwszym roku mialam co prawda pierwszy, maly staz – w showroomie Christiana Diora podczas prezentacji kolekcji dla kupcow z galerii handlowych takich jak Harrods czy Galerie Lafayette. Bylo super i tak ooooch parysko! Ale tym razem mial to byc staz az pol roczny. Wszyscy studenci musielismy sami go znalezc. A to bylo ogromnie wtedy ciezkie zadanie! Na portalach takich jak FashionJobs jest co prawda sporo ofert, ale konkurencja jest tak ogromna, ze ciezko jest sie przebic i zostac wybranym, szczegolnie na staz, kiedy nie ma sie jeszcze czym pochwalic w CV. Ale udalo sie! Dostalam sie do dzialu projektowego ready to wear domu mody Sonia Rykiel, ktory uwielbiam!! Spelnilo sie moje kolejne marzenie, na ktore sobie zapracowalam. Dzwonilam do nich codziennie, zarowno do dzialu HR, jak i do dzialu projektow no i nie bylo wyjscia, musieli mnie przyjac! Spedzilam tam szesc miesiecy, no ale znowu rzeczywistosc nie byla taka jak sobie ja wczesniej wyobrazalam. We francuskich, najwiekszychdomach mody panuje ogromna hierarchia. Jako stazysci bylismy oddzieleni regalem od reszty studia projektowego. Mialam bardzo surowa przelozona Koreanke, ktora wczesniej byla prawa reka Marca Jacobsa w Nowym Jorku. Rozne zadania byly nam powierzane. Projekty haftow, robienie rysunkow technicznych, kolorowanie jedwabiu w toalecie, ktora byla naszym laboratorium! Pamietam tez bardzo dobrze czas paryskiego tygodnia mody czyli dzien zblizajacego sie pokazu Rykiel! Cale atelier i studio projektowe musialo spedzic w pracy noc tuz przed pokazem. Jest wtedy tyle rzeczy do przygotowania na ostatnia chwile. Ostatnie przymiarki modelek, poprawki ubran, dobor akcesoriow i makijazu. Pamietam, ze tej nocy z innymi stazystami prasowalismy… skarpetki ! Wszystkie modelki mialy miec na sobie w dniu pokazu skarpetki z brokatowej, cienkiej dzianiny, no i trzeba bylo je doprowadzic do odpowiedniego stanu!

    Oprocz stazu u Rykiel, ktory wspominam jako ten najbarwniejszy, byl tez staz w dziale akcesoriow Chanel ! Zdobylam go dzieki szefowej z Soni Rykiel, ktora pracowala pozniej u Karla Lagerfelda. Labirynty korytarzy, ogromny sztab ludzi i ich profesjonalizm, tak wygladaja duze domy mody. Chanel jest bardzo spokojne, pracownicy bardzo mili, w niczym nie przypomina to surowego klimatu z jakim kojarza sie duze koncerny. U Chanel mialam mozliwosc zobaczenia tak wiele! Atelier przygotowujace bizuterie, hafty, kapelusze, klejace piora, wyszywajace drobinkami zlota. Chanel sklada sie z kilkunastu, mniejszych manufaktur, kazda ma swoja, odzielna specjalizacje. Dom mody, ktory jest dla mnie jak encykopedia wiedzy, z cudownymi ludzmi i atmosfera! Duzo osob pyta mnie czy widzialam Karla. Niestety ma on swoje autorskie godziny pracy! Dlatego jest moze garstka pracownikow, ktorzy go naprawde widzieli lub widuja! Taka ciekawostka na koniec.

    W Paryzu mieszkam caly czas i ciagle zajmuje sie moda. 10 lat temu nie przypuszczalam, ze bede tutaj pracowac, i ze z malego stazu w Vivie, ktory byl dla nie jak trampolina ambicji, dojde malymi kroczkami az do Francji! Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zycze sukcesow na co dzien, wiary w siebie i w swoje marzenia! Wszystko zalezy od nas samych i od decyzji, ktore podejmujemy.

  10. CZYTELNICZKA O.Witaj Karolino, żebyś mogła bardziej zrozumieć jak bardzo decyzja, która podjęłam w ostatnich latach, wpłynęła na moje teraźniejsze życie, muszę opowiedzieć Ci pewną historię …

    „Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat i ogromną energię do życia, taką wewnętrzną radość, którą zarażała wszystkich dookoła. Każdy chciał z nią przebywać, bawić się miała mnóstwo kolegów i koleżanek. Z wyglądu zwykła, normalna dziewczynka. Średniego wzrostu z lekko kręconymi, jasnymi włosami i zielonymi oczkami pełnych iskierek radości… Tak ją pamiętam i dokładnie tak wygląda na zdjęciu z tego okresu swojego dzieciństwa… Na zdjęciu, które już niebawem miało się stać symbolem końca jej dzieciństwa, beztroski i tego, czego dziecko, ani nikt dorosły nie powinien w życiu doświadczyć…

    Pewnej słonecznej niedzieli, cała rodzina dziewczynki wybierała się do kościoła, jednak ona tuż przed samym wyjściem źle się poczuła. Lekka gorączka, ból brzuszka…. Mama, widząc, że córka źle się czuję, postanowiła zostawić ją w domu na tę godzinkę. Poprosiła też sąsiada-przyjaciela rodziny o ty by doglądnął ją pod ich nieobecność…. Po paru chwilach, kiedy rodzina wyszła do kościoła, do drzwi zapukał sąsiad. Pan Sławek miał 45 lat i był kawalerem. Zawsze miły, uczynny, aż dziwnie, że nie znalazł sobie kobiety, nie założył rodziny… Dziewczynka leżała w łóżku, Pan S. zapytał, czy zrobić jej herbatę, odparła, że bardzo prosi…. Po chwili przyszedł, odłożył herbatę na stół…..i……………..zaczął rozpinać spodnie…………….

    …………………..

    Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat……11 lat!!!!!!!!!

    …………………..

    Po wszystkim Pan Sławek, ubrał się, wstał i powiedział z groźbą w głosie: ” Jeśli komuś o tym powiesz, to powiem, że sama tego chciałaś i że to Twoja WINA! ” i wyszedł….

    Dziewczynka leżała na łóżko jak sparaliżowana, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło…. Czuła strach, ból fizyczny, bo próbowała uciekać, krzyczeć, walczyła, ale „przyjaciel rodziny” był od niej 3 razy silniejszy i dokładnie wiedział co i jak robić…..bezwzględnie, jak zwierzę…. Sama nie wie ile tak leżała i nagle usłyszała śmiech brata i rodziców, zdążyła się przykryć i zamknęła oczy…..miała nadzieję, że kiedy je otworzy okażę się, że to był tylko zły sen….

    …………………..

    Tamto wydarzenie zmieniło wszystko. Nagle z wesołej, roześmianej osóbki zmieniła się w zamkniętą, smutną dziewczynkę. Wszyscy dookoła zauważyli tę zmianę, ale nikt nie wiedział jak jej pomóc. Pytali, prosili, ale nikt nie mógł do niej dotrzeć…. Nikt nie skojarzył faktów, że tamtej niedzieli mogłoby wydarzyć się coś aż tak złego…przecież to tylko godzinka, krótka chwila i trochę bolący brzuch….nic wielkiego….

    Lata mijały, przyszedł wiek dojrzewania. W gimnazjum pojawiły się nowe osoby, a z nimi nowe możliwości. Alkohol, narkotyki, wszystko po to, by ukoić ból…. Dziewczynka, a właściwie już dziewczyna nie miała już dobrych kolegów i koleżanek, a i rodzina od niej się odwróciła. Nikt nie umiał jej pomóc, wszyscy myśleli, że to gwałtowny okres buntu nastolatki…. Kiedyś dobra uczennica, dziś nieprzechodząca do następnej klasy, mająca problemy z nauczycielami, rówieśnikami, a nawet prawem…

    W tym okresie miały miejsce też jej dwie nieudane próby samobójcze i coraz większa otchłań, ciemność i nienawiść do samej siebie….

    Dziewczyna ledwo skończyła gimnazjum i dostała się do zawodówki….wszyscy obwiniali ją za taki stan rzeczy, że się jej nie chce, że leń, bez ambicji….

    Stroniła od mężczyzn, gardziła każdym nowo poznanym facetem, nienawidziła całej płci przeciwnej. Na jednej z zakrapianych imprez poznała Darka…..od razu wydał się jej inny od reszty towarzystwa, totalnie tam nie pasował. Dobrze ubrany, grzeczna fryzura i sposób bycia… Podszedł do niej, zagadał, ale ona nie chciała jego towarzystwa, ale on nie odpuszczał….” Może wyjdziemy na zewnątrz, tu jest za głośno, przejdziemy się, pogadamy? ” Dziewczyna natychmiast odskoczyła, jak od ognia, jakby się czegoś mocno wystraszyła…to zaciekawiło chłopaka, który delikatnie powiedział….” Nie bój się, nic Ci nie zrobię, chcę tylko zabrać Cię na spacer….”…. i wziął ją delikatnie za rękę….

    Ten spacer to pierwszy normalny moment dla dziewczyny od kilku lat…. Darek okazał się miłym, inteligentnym, empatycznym facetem. Pierwszą osobą, która potrafiła z nią rozmawiać, na spokojnie, bez ciśnienia, bez obwiniania….

    …………………..

    I tutaj zakończę historię dziewczynki….brzmi trochę jak scenariusz filmowy, prawda Karolina ? A to historia mojego życia….

    Zapytasz, a gdzie decyzja, która odmieniła TO życie…?!

    Zaczęłam spotykać się z Darkiem, był pierwszą osobą, której powiedziałam, co mnie spotkało…namawiał mnie na terapię, mimo obaw i wstydu w końcu zgodziłam się i podjęłam decyzję:

    CZAS ZERWAĆ Z PRZESZŁOŚCIĄ i zacząć ŻYĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    Miałam 21 lat, za sobą traumatyczne przeżycia, stracone najlepsze lata życia, zerowy kontakt z rodziną, ale przy boku Anioła, który trwał ze mną i był w lepszych i gorszych chwilach. Wspierał mnie całą terapię.

    A sama terapia ? To druga najlepsza rzecz po Darku, jaka mnie spotkała…. Trafiłam na cudowną terapeutkę, poznałam mnóstwo osób z podobnymi historiami jak moja. Co więcej, po terapii zaczęłam współpracę z ośrodkiem, daję świadectwo innym kobietą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele kobiet staję się ofiarami gwałtu. Wiele doświadczyła tego w podobnym wieku jak ja, inne już w dorosłym życiu. Ojczymowie, wujkowie, poznani mężczyźni na imprezie czy nawet dobrzy znajomi… Kobiety wstydzą się o tym mówić, czują się winne, boją się, że ktoś im zarzuci prowokację….

    Mimo że ja już to przepracowałam, że nie czuję się ofiarą gwałtu i jestem ocalona, to pomagając im, czuję ogromną radość, a zarazem w pewien sposób kontynuuję swoją terapię, bo mimo wyzbytego poczucia winy, trauma zostaję do końca życia….

    Obecnie mama 28 lat, jestem szczęśliwą żoną mojego Anioła Darka, mamą dwójki kochanych łobuzów, zdałam maturę, zaocznie kończę studia z Psychologii i czuję, że nareszcie wychodzę na prostą i mam dla kogo żyć. Moje życie w końcu ma sens!

    Mojej mamie powiedziałam o wszystkim dopiero rok temu, kiedy dowiedziałam się o śmierci sprawcy mojego gwałtu….. Mama nie mogła przestać płakać, nagle wszystko zrozumiała, miała żal do siebie, że to przez nią wtedy do nas przyszedł i że przez tyle lat jej nie powiedziałam, że mogła mi wcześniej pomóc….ale ja nie czuję do niej żalu, teraz jedyne co czuję to ulga……

    Tylko czasami budzę się w nocy, zdyszana, spocona jakby mnie ktoś dusił i przestraszona słyszę pukanie do drzwi….wtedy czuję, jak mąż mnie mocno przytula i szepcze do ucha ” Już dobrze kochanie to tylko zły sen…”

    …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………

    Długo zastawiałam się czy ta forma, czy konkurs to dobre miejsce, aby opowiedzieć Ci moją historię Kochana….ale już parę, ładnych lat czytam Twojego bloga, jesteś mi bliska, jak ktoś, kogo bardzo dobrze znam. Szukam u Ciebie na blogu kobiecych tematów, inspiracji…. Po prostu chce doświadczać tego wszystkiego, co każda normalna kobieta…chcę żyć jak normalna kobieta

    A dzisiaj z okazji 10- lecia Twojego sukcesu, życzę zarówno sobie, jak i Tobie, żeby kolejne 10,20 lat było po prostu normalne, z większymi czy mniejszymi sukcesami …i po prostu SZCZĘŚLIWE ! <3

    Pozdrawiam, O.

 

Mogą Ci się spodobać także

Zostaw komentarz. Twój adres e-mail nie będzie widoczny

781 komentarzy

  • Odpowiedz
    DziewczynkaZeZdjecia
    20 maja 2018 at 00:01

    Wiesz, mam takie jedno zdjęcie ze swojego dzieciństwa – widzę na nim uśmiechniętą, szczęśliwą dzIewczynkę, uchwyconą w momencie zabawy klockami. Projektowałam akurat dom dla plastikowych ludzików z myślą, aby czuli się w nim komfortowo- słowem, mieli swoje małe miejsce na ziemi, w którym znajdą znaczenie słowa szczęście. Po kilkunastu latach, przeglądając album mój wzrok znów zatrzymał się na tym zdjęciu. Pozazdrościłam tej małej dziewczynce. Jej wypieków entuzjazmu na twarzy, jej uśmiechu, jej błyszczących ze szczęścia oczu, które mówiły więcej niż tysiąc słów!. Akurat byłam w takim momencie swojego życia, gdy spokojny etat w nudnej, nie dającej satysfakcji pracy zupełnie odbierał mi chęć życia. Popatrzyłam wówczas na tę fotografię i zapytałam samej siebie: a może czas na to, aby i urządzić swoje życie po swojemu, tak, abyś wreszcie i Ty poczuła się komfortowo? I tak zrobiłam! Nie było łatwo! Ba, było bardzo trudno, bo rozum nie chciał zaryzykować, a serce pragnęło znów zacząć bić spokojnie, w zgodzie z samą sobą i swoją pasją. Wybrałam serce i postanowiłam poświęcić się temu, co kocham, decydując się na własną działalność. Najgorzej było zacząć, zwłaszcza, że obok nagle znaleźli się Ci, którzy chcieli skutecznie podciąć mi skrzydła, wmawiając, że nie dam rady. Ale im częściej spoglądałam na swoje zdjęcie z dzieciństwa, im bardziej mrugały do mnie z czarno – białej fotografii iskierki radości, tym bardziej wiedziałam, że dam radę, że powinnam i poradzę siebie. Po to, aby w końcu zacząć żyć- z pasją i dla pasji! Po 13 latach pracy na spokojnym, dającym bezpieczeństwo finansowe etacie odeszłam z pracy, która nie mogła mi dać nic więcej niż tylko humorzastą szefową, 15 minutową przerwę i kolejne zadania do wykonania- na teraz, na już. I od tej pory zaczęłam żyć naprawdę! W sierpniu br. świętować będę 2 lata nowego życia. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że były i są to dwa najcudowniejsze lata! Wreszcie spełniam się zawodowo, wstaje rano z uśmiechem na ustach a do pracy, (którą trudno nazwać pracą, bo przecież gdy robisz to co kochasz, nie idziesz pracować a spełniać marzenia) lecę jak na skrzydłach! Każdy nowy dzień utwierdza mnie w przekonaniu, że warto było pójść za głosem serca, za tym, co daje ci radość i powoduje harmonię w Twoim życiu. Bo moje życie wreszcie takie jest – pełne harmonii. Wszystko, co robię, robię w zgodzie z samą sobą. Nic nie muszę, a jedynie mogę i ta myśl daje mi cudowną wolność- także bycia sobą. Pasja pomogła mi odnaleźć tę małą dziewczynkę z blond włosami sprzed lat. Tylko, że dziś to ona sama sobie zaprojektowała życie, urządzając je w przestronne, jasne wnętrza, gdzie z każdego kąta bije radość. To, co dziś nas także łączy to ta radość w oczach, uśmiech na ustach i emocje malujące się na twarzy. Tak, jestem z siebie dumna, że potrafiłam urządzić swoje życie w szczęście, tworząc sobie komfortowe miejsce na ziemi! Jestem dumna, że odważyłam się zrobić w swoim życiu taki krok, który pozwolił mi dotrzeć do samej siebie. Tej ze zdjęcia z dzieciństwa!

  • Odpowiedz
    Effie
    20 maja 2018 at 00:33

    Ponad 9 lat temu zgodzilam sie zostac zona najcudowniejszego mezczyzny, dzieki temu z nieszczesliwej dziewczyny stalam sie niepoprawna optymistka, ktora zaraza smiechem wszystkich dokola. Dalam sie namowic na przeprowadzke za ocean, spelniam sie zawodowo i hobbystycznie, a aktualnie czekam na narodziny naszego pierwszego bobasa, wszystko to dzieki i z tym najcudowniejszym mezczyzna u boku 🙂 Mimo wszystko jestem niezalezna, ale gdyby nie On, pewnie nie byloby tak cudownie.

    Pozdrawiam Cie Karolina serdecznie i gratuluje wspanialej rocznicy <3

  • Odpowiedz
    NATALIA
    20 maja 2018 at 08:41

    Ja, wtedy piętnastolatka „poznałam” miłość swojego życia. Znaliśmy się od dziecka, chodziliśmy razem do przedszkola, już wtedy podobno spędzaliśmy ze sobą sporo czasu jednak sami tego nie pamiętamy. Historia zabawna, bo miałam misję zeswatać mojego aktualnego męża z moją koleżanką- nie wyszło. 🙂 W przyszłym miesiącu mija 10 lat jak jesteśmy razem, 2 lata po ślubie i akurat w dekadę naszego związku przypada termin narodzin naszej córki.
    Dziesięć lat, które zmieniło wszystko. Od niewinnego, letniego zakochania po miłość życia.
    Wzloty i upadki- zdarzały się (i nadal zdarzają) jak w każdym związku- ale te 10 lat uświadomiło nam jak ważne są rozmowa, szczerość, zaufanie i wspólne dążenie do celów.
    Dzięki mojemu mężowi wyprowadziłam się z (przepięknej co prawda) wsi, w której nie ma żadnych perspektyw na rozwój, zdecydowałam się na studia, dzięki jego pomocy je ukończyłam, dzięki jego „zrzędzeniu” zmieniłam pracę w galerii handlowej (kiedy całymi dniami, 12h/7 dni w tygodniu przesiadywałam w pracy) na pracę (prawie) marzeń. Dążymy do spełniania wspólnych marzeń, wspieramy się na każdej stopie życia, a największy cud będzie z nami już za kilkadziesiąt dni.
    Przychodzą dni kiedy zastanawiam się co by było gdybym nie odpowiedziała „będę z Tobą chodzić”? Jak wyglądałoby moje życie? Gdzie bym była? Co robiła?
    Jedna dziecięca, nastoletnia decyzja, która pokierowała moje życie na właściwe tory.

  • Odpowiedz
    Magda
    20 maja 2018 at 09:32

    Na moje życie ogromnie wpłynęła decyzja, którą podjęłam spontanicznie – a jakże – dokładnie 7 lat temu :)) Zaczęłam trochę przypadkowe studia, które jednak niesamowicie mi się spodobały i dawały mi mega dużo satysfakcji. Na drugim roku pomyślałam: okej, w trzy miesiące intensywnej nauki od zera nauczyłam się obcego języka, gramatykę mam już w jednym palcu, czas teraz nauczyć się swobodnie go używać! Tym samym aplikowałam na wyjazd do Hiszpanii w ramach LLP Erasmus. Udało się! Wyjechałam jako bardzo ambitna, ale jednocześnie nieco skryta i wycofana dziewczyna, podchodząca z dystansem – a czasem strachem – do wszystkiego, co nowe i nieznane. Wróciłam totalnie odmieniona! I nie, nie chodzi tu o te wszystkie legendy, które krążą wokół wyjazdów na Erasmusa i tego, co się na nich wyprawia (chociaż z rozrzewnieniem wspominam te wszystkie imprezy na plaży :)). Ja dzięki temu wyjazdowi otworzyłam się na ludzi, nowe, ciekawe znajomości, na dotychczas obcą mi kulturę i rozkochałam się w podróżowaniu na własną rękę :)) Podróżowałam po Hiszpanii tyle, na ile pozwalał mi budżet i wyobraźnia – dziś nadal cieszę się tak samo, kiedy uda mi się kupić mega tanie bilety, spakować walizkę i wyruszyć na podbój nowych miejsc! Mam przyjaciół niemal w każdym europejskim kraju, świetnie mówię po hiszpańsku (dziś mam już tytuł magistra lingwistyki stosowanej w zakresie tłumaczeń specjalistycznych z języka hiszpańskiego – nie wiem, czy bez tego wyjazdu dałabym radę to osiągnąć w tak lekki i przyjemny sposób :)), ale co najważniejsze: wiem, czego chcę i mogę oczekiwać od życia i nie boję się po to sięgać. Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia!!! Wystarczy tylko podjąć JEDNĄ decyzję – reszta przyjdzie sama :))

  • Odpowiedz
    Kasia
    20 maja 2018 at 11:16

    Po studiach założyłam firmę projektującą i zakładającą ogrody. Firma jakiś czas funkcjonowała całkiem nieźle. Później, na skutek kilku złych decyzji, musiałam ją zamknąć. Z podwiniętym ogonem zwróciłam się do taty, żeby przyjął mnie na jakiekolwiek stanowisko w swojej firmie. Oczywiście, nie liczyłam ani na „stołek dyrektora” (czy coś w tym stylu), ani na finansowe kokosy; jestem realistką, na dodatek bez doświadczenia w branży, w jakiej funkcjonowała firma, wiedziałam, że nie mogę liczyć na wiele. Dostałam wdzięczne zadanie dzwonienia po ludziach i proponowania im produktu firmy. Czad. Oględnie mówiąc, urodzonym sprzedawcą nie jestem, obawiam się, że jak miałabym komuś zaoferować za darmo luksusowy samochód, to nie sprostałabym zadaniu. Po prostu jestem w tym beznadziejna, a do tego nie znoszę rozmawiać przez telefon. Przepis na sukces w nowej branży, co? Trwałam tak przez jakieś półtora roku, bo w końcu to bezpieczny etat, a rachunki płacić trzeba. Najbliższą osobą, która musiała znosić moje coraz częstsze wybuchy złości/ smutku/ frustracji/ itepeitede, był mój narzeczony. Byłam w takim stanie psychicznym, że właściwie wszystko wytrącało mnie z równowagi, a na myśl o poniedziałku wpadałam w histerię, bo przecież znowu będę musiała dzwonić po obcych ludziach.
    Wiedziałam, że to nie może dalej tak trwać, że muszę coś zmienić. Początkowo próbowałam wysyłać cv do firm zajmujących się projektowaniem ogrodów- nie było odzewu. Później wysyłałam gdziekolwiek, byle nie do działu sprzedaży- również nic. Ogólnie było dosyć kiepsko. Owszem, miałam jeszcze jedno zajęcie, które raz na jakiś czas przynosiło mi dochody, ale zajmować się nauczaniem jazdy konnej na stałe? Konie od zawsze były moją pasją, od lat jeździłam na weekendy, ferie czy wakacje jakieś 300km od miasta, w którym mieszkam, żeby oderwać się od spalin i codzienności i uczyć ludzi jazdy konnej. Od lat też miałam „otwartą propozycję” uczenia na stałe w miejscu, do którego jeździłam. Wzbraniałam się przed tym, bo przecież partner, bo przecież rodzina i mieszkanie były gdzie indziej. Wreszcie przysłowiowa „czara goryczy” przebrała się, gdy najzwyczajniej w świecie poryczałam się jak małe dziecko przed monitorem komputera w pracy. Wróciłam do domu, wygadałam się mojemu narzeczonemu, że dłużej tak nie mogę, że jeszcze jeden dzień przy słuchawce telefonu i ja po prostu zwariuję albo stanę się jedną z tych zgorzkniałych bab mających pretensje co całego świata o wszystko. Wtedy dostałam od niego największego kopa energii w życiu. Powiedział po prostu: „pakuj rzeczy, pojedź uczyć jazdy konnej, damy sobie radę z rozłąką, będę ci kibicować z całej siły”. Owszem, zawsze wzajemnie się wspieraliśmy w rozwoju pasji czy rozwoju zawodowym, ale, kurde, pojechać gdzieś na rok?? Ok, to nie Australia, raptem 3,5 godziny jazdy autostradą, ale jednak odległość, której nie pokonasz w kapciach na piechotę. Zrobiłam to. Pojechałam na rok do lasu, żeby chodzić po błocie w kaloszach, mieć brud pod paznokciami i robić to, co kocham. Łatwo nie było. Miałam momenty zwątpienia, drobne kryzysy, ale kurczę, wreszcie odetchnęłam. Wreszcie przestałam mieć wątpliwości. Wreszcie zaczęłam być szczęśliwa. Po roku udało mi się znaleźć pracę jako instruktor jazdy konnej w mieście, w którym mieszkam. Może nie zarabiam nie wiadomo jakich pieniędzy, może nie będzie mi dane zarobić na torebkę Chanel, ale wreszcie mam w życiu wszystko na miejscu: i miłość swojego życia- mojego narzeczonego i pasję- pracę jednocześnie. Nauczyłam się wychodzić poza strefę komfortu i kopnąć rzeczywistość w d… jeśli mi nie pasuje. I tak, jedna spontaniczna (no, prawie, bo jednak przemyślana) decyzja sero zmieniła moje życie.

    • Odpowiedz
      Martyna
      2 czerwca 2018 at 13:02

      Niedługo minie 10 lat od mojej matury, biologia , fizyka, chemia same największe przedmioty miały zaważyć o mojej przyszłości. Ciężką praca, pasja i determinacja dostałam się na wymarzone studia i ukończyłam je.
      Teraz wykonuje zawód który jest moja pasja, rozwiam się , szukam nowych rozwiązań a jednocześnie daje mi to mnóstwo radości i satysfakcji! Dzięki spełnieniu siebie zaczęłam spełniać się na innych wymiarach życia! Robienie na codzień tego co się kocha nie meczy 🙂 patrząc w tył tyle wyrzeczeń i wyzwań tylko cieszy i daje sile na więcej! Kocham to co robie i będę to robić przez conajmniej nastepne 10 lat ! I jeszcze dłużej !

  • Odpowiedz
    Asia
    20 maja 2018 at 12:26

    10 lat temu byłam dziewczyna, której zabrakło determinacji by ukończyć studia i je rzuciłam. Mieszkając w małej miejscowości podejmowalam się każdej możliwej pracy od kelnerki po bycie barmanka, recepcjonistka a nawet pomoca dentysty. Momentami pracowalam na 2 etaty i nie spałam 2 dni. Wyprowadzilam sie z domu bo dochodziło do wielu spieć miedzy rodzicami a mną…Zadomowilam sie w Zakopanem w knajpie gdzie byłam kelnerko/barmanka, praca była ciężka ale mogłam sie z niej utrzymać, wynająć kawalerke, byłam z siebie dumna. Do momentu kiedy mnie to wszystko przerosło! Stwierdziłam, że nie chce całe swoje życie polewać alkohol. Do tego wszystkiego doszła choroba mojej mamy, czekała ja poważna operacja. Bez wahania rzucilam prace wrocilam do domu żeby sie nią opiekować. Podjełam sie ukończenia studiow i otrzymalam dyplom. Zostałam nauczycielka niemieckiego. Czułam jednak, że to nie moje przeznaczenie. Stwierdzilam ze musze cos zmienić, pomogł mi w tym Facebook i moi zagraniczni znajomi poznani za barem 🙂 znalazłam prace w dużej firmie z siedziba w Krakowie i w dodatku po niemiecku! Sama rekrutacja potoczyla sie bardzo szybko bo po tygodniu tata odwozil mnie do Miasta Królów. Dla mnie był to inny świat, którego sie zawsze bałam, wielkie tętniące życiem miasto w ktorym wszystko jest mozliwe! Dziś jestem 30letnią odważną kobietą, mam możliwość wyboru i moge decydować o sobie. Rozwijam swoje pasje do sportu, mody i makijazu. Uwielbiam wracac w rodzinne strony do mich rodzicow, gdzie odnajduje harmonie. Szanuje innych a przede wszystkim siebie. Nie była bym ta kobieta gdyby nie wszystkie wydarzenia, ktore miały miejsce w 2008 roku.

  • Odpowiedz
    Kocie.oko
    20 maja 2018 at 12:38

    Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że przełomowe okaże się dla mnie …. wieszanie prania.

    To był normalny, poniedziałkowy poranek. Szykowałam się do pracy, przygotowałam obiad, nastawiłam pranie. Byłam zwykłą dziewczyną, z marzeniami, ale pogodzona z taką sobie rzeczywistością, że „tak to już jest” i „tak musi być”. Pracowałam w szkole, niby lubiłam tą pracę, ale odbijałam się od ściany, nigdy nie byłam doceniona przez dyrekcję. Miałam być żoną człowieka, z którym spotykałam się od 8 lat. Między nami było tylko w porządku, ale uznałam, że to jest wystarczające uczucie, dla którego można wziąć ślub 😉 Dawne zakochanie gdzieś się ulotniło, w domu się tylko mijaliśmy, a i sam ślub miał przejść jakoś bez szczególnych emocji, bo w sumie między nami też tych emocji nie było.

    Czekała mnie nijakość w życiu, o czym doskonale wiedziałam i już to nawet zaakceptowałam.

    I wtedy pojawiło się to pranie….. Był wtedy piękny, wiosenny dzień. Mogłam być wtedy gdziekolwiek – na spacerze, na plaży, w super pracy z super ludźmi, a uwijałam się w domu wieszając gacie mojego „narzeczonego”. Pamiętam, że rozmawiałam wtedy z matką o prozie życia i nagle, między: „Zaraz wychodzę do pracy” i „muszę jeszcze nastawić warzywa na rosół” wyrzuciłam z siebie: „Nie chcę tego ślubu”.

    Przysłowiowe gacie spadły na podłogę. „Nie chcę tego ślubu” wyrwało się ze mnie zupełnie przypadkiem, totalnie się tego nie spodziewałam. I nagle zdałam sobie sprawę, że NAPRAWDĘ NIE CHCĘ TEGO ŚLUBU.

    Nie chcę takiego życia. Nie chcę pracować w miejscu, gdzie nie docenia się mojej pracy. Nie chcę dzielić życia z osobą, której na mnie nie zależy i jest ze mną tylko z wygody. Nie wiem, co się stało przez te kilka lat, że stałam się tym, kim jestem, ale w momencie wieszania prania wiedziałam, że nie chcę już być tą osobą.

    Potem sprawy potoczyły się szybciej, niż się spodziewałam….

    W poniedziałek wieszałam pranie, w czwartek powiedziałam mu, że nie chcę ślubu i chcę się rozstać (on też chciał!), w piątek przeprowadziłam się na chwilę do rodziców, w czerwcu kupiłam mieszkanie, w lipcu poznałam miłość mojego życia (właśnie w tym momencie sprząta w kuchni, kocham go za to!) w sierpniu zmieniłam pracę w szkole na pracę w przedszkolu (niestety na gorszą), ale nie ma osób, które nie popełniają błędów, więc w 2017 roku zaryzykowałam wszystko (noo… w sumie tylko kredyt na mieszkanie) i na zawsze zerwałam ze szkolnictwem i zaczęłam pracę w korporacji! Poznałam super ludźmi, w pracy rozkwitłam, jestem doceniana, awanse, podwyżki, miłe słowa, podróże służbowe, integracje, spełniam się w 100!

    Ale to nie koniec!

    Zaczęłam w końcu spełniać swoje marzenia, które zawsze były gdzieś z tyłu, gdzieś poza moim zasięgiem, a teraz są na wyciągnięcie ręki! Kupiłam samochód, fakt, że się często psuje, ale jeździ i zawozi nas w przepiękne miejsca (polecam rezerwat przyrody Mewia Łacha <3), kupno samochodu zmotywowało mnie do zrobienia prawa jazdy (nie miałam wcześniej….) i we wtorek już mam egzamin!! Zawsze marzyłam o aparacie na zęby, bo krzywe ząbki były moim kompleksem od zawsze, i proszę bardzo – dumnie prezentuję metalowy uśmiech 🙂 Od zawsze byłam zakochana w Toskanii, moim marzeniem było tam pojechać i dokładnie rok temu zawitałam do Florencji 🙂 W tym roku też planuję ją zwiedzić….

    Co jeszcze mnie czeka? Nie wiem i to jest najwspanialsze! W tym roku będę świętować swoją trzydziestkę i wiem jedno – moje życie teraz jest najwspanialsze na świecie 🙂 I pomyśleć, że zaczęło się od wieszania prania…….

  • Odpowiedz
    EwaGie
    20 maja 2018 at 13:27

    Wyobraź sobie młodą dziewczynę z milionem pomysłów na życie, z marzeniami i planami, którą zaskakuje nagle wiadomość, że zostanie mamą. Te słowa lekarza sprawiają, że Twój poukładany świat nagle runie jak domek z kart. Tak było w moim przypadku. Kiedy na świecie pojawiła się Maja- moja córka, musiałam przerwać studia i poszukać pracy, pozwalającej na utrzymanie się we dwójkę. Tak, we dwójkę, bo wraz z tym, jak z mojej głowy wyfrunęła beztroska, podobna młodej dziewczynie, tak jej tata wyfrunął do innego miasta. Nie tak to sobie wyobrażałam, ale zacisnęłam zęby i robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby wychować Maję. W natłoku codziennych obowiązków zapomniałam o sobie i o tym, że jestem kobietą. Zapomniałam o swoich marzeniach i tym, kim jestem. Aż pewnego dnia pamiętam, jak dziś- córka miała napisać w szkole opowiadanie o swojej mamie. Pomiędzy kilkunastoma zdaniami przeczytałam „moja mama jest silna i odważna”. I wtedy popłynęły z moich oczu łzy. To zdanie, jak żadne inne, podziałało jak najlepszy motywator. Pomyślałam, że skoro córka we mnie wierzyła i tak mnie postrzegała, to dlaczego ja sama w siebie nie wierzę? Musiałam udowodnić i jej, i sobie, że rzeczywiście jestem silna i dam radę, aby z odwagą ruszyć po to, o czym zapomniałam. Nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale znalazłam w sobie moc, aby pójść na studia, zmienić pracę a nawet swoje życie. Było mi ciężko- zarywałam noce, a dosypiałam w drodze do pracy- wszystko po to, aby spełnić swoje marzenia. Gdyby nie pomoc córki i jej ogromna dojrzałość, nie dałabym rady. Dziś wiem, że ta decyzja zmieniła w moim życiu wszystko. Możliwość realizacji marzeń stała się moim motorem napędowym w życiu, motorem napędzającym do kolejnych zmian. Zaczęłam znów patrzeć na siebie jak na kobietę i dbać o siebie, o swoje potrzeby i wreszcie zaczęłam oddychać spokojnie. W mojej szafie pojawiły się sukienki, szpilki, na głowie odważna rudość, a w łazience coraz więcej kosmetyków. Nie tylko dlatego, że nowa praca wymagała nienagannej prezencji, ale dlatego, że chciałam: być znów kobietą. Kochać, być kobietą, czuć, spełniać siebie i wrócić do tej siebie sprzed lat, ale bogatszej o wiedzę i doświadczenie. Mądrzejszej. Zmiana myślenia, garderoby, postrzegania siebie zaowocowało: znalałam nie tylko siebie, ale i miłość. I wreszcie dziś jestem szczęśliwa, bo mam to, o czym marzyłam: dyplom ukończenia farmacji, pracę w aptece, niezwykle piękną i mądrą córkę oraz mężczyznę u boku, którym swoim spojrzeniem daje mi do zrozumienia, że mnie kocha. Moja córka wiele razy pyta mnie, czy nie żałuję, że tak się stało, że musiałam kiedyś dla niej zrezygnować z marzeń. I wiecie co jej odpowiadam? Że nie, bo gdyby nie ona, być może nigdy nie dowiedziałabym się o sobie czegoś najważniejszego: że mam w sobie ogromną siłę i odwagę, by o siebie walczyć. To była najlepsza lekcja o sobie, której na studiach, których nie było mi dane skończyć jako dwudziestokilkulatce, nikt by mi nie dał!

  • Odpowiedz
    Ev
    20 maja 2018 at 13:57

    Na moje życie wpłynęła decyzja, której choć nigdy nie żałowałam, to wielokrotnie musiałam się z niej tłumaczyć. Nie miałam jeszcze 18 lat, gdy moi rodzice zadecydowali o wyjeździe do pracy za granicę. Ja miałam swoje plany, swoje pomysły i nie chciałam przeprowadzać się do obcego kraju. Wszyscy mówili, jakie to tam są możliwości, że robię duży błąd chcąc zostać w Polsce. Niektórzy wręcz twierdzili, że jestem wyrodną córką, bo nie chcę jechać z rodzicami. Ale ja się uparłam. I teraz, z perspektywy czasu, wiem, że dobrze zrobiłam. Poszłam na wymarzone studia, w Poznaniu, a nie w Oslo. Już w trakcie studiów zaczęłam pracę, która jest moim hobby. I choć rodzice wciąż są w Norwegii, to mam teraz z nimi dużo lepszy kontakt, niż gdy mieszkaliśmy razem w Polsce. I wiem, że choć 10 lat temu byli na mnie wściekli, pewnie też rozczarowani moją postawą, to teraz są ze mnie dumni.

  • Odpowiedz
    Katrina
    20 maja 2018 at 14:20

    Kilka lat temu podjęłam jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. Nie była ona prosta, ponieważ wymagała ode mnie zmiany schematów, nastawienia i sposobu myślenia. Kiedy ją podejmowałam czułam dreszczyk emocji, ale i duży lęk. Nie zawsze było łatwo…czasem wydaje się nam, że podjęcie decyzji to najtrudniejszy moment, a potem okazuje się, że wytrwanie w niej jest zdecydowanie trudniejsze. Dziś po kilku latach wiem, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Nie była związana z zakupem czegokolwiek, czy wyjazdem gdziekolwiek…dotyczyła ważnej dla mnie sprawy-zatroszczenia się o siebie i swoje potrzeby…Brzmi banalnie? Możliwe, jednak nie dla mnie. Okazała się początkiem czegoś pięknego….początkiem fascynującej podróży ku sobie. A wiecie, co jest w niej najpiękniejsze? To, że kiedy już się wyruszy, to wszystko zaczyna być we właściwym miejscu ?

    Karolina, gratuluję i życzę dalszych sukcesów!

  • Odpowiedz
    Mika
    20 maja 2018 at 14:26

    W 2009 życzenia noworoczne od mamy brzmialy „… żebyś była w życiu szczęśliwa…” Moim postanowieniem było, że będę żyć w taki sposob, żeby być szczęśliwą. Ta decyzja motywowala mnie i małymi krokami dokonałam wielu zmian w swoim życiu: sprawy sercowe, rozwój swoich pasji, zmiana kwalifikacji, pracy, niektorych znajomych. Dzieki temu, mam poczucie spełnienia i szczęścia… 🙂

  • Odpowiedz
    Natka
    20 maja 2018 at 16:15

    Gratuluję okrągłej rocznicy!

    Najważniejszą decyzją, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat było… zaangażowanie się w wychowywanie psów-przewodników. Zarejestrowałam się w fundacji i od tego czasu przez mój dom przewinęło się 5 psów, które pod moim okiem z niepewnych siebie, ale i ciekawskich, rozbrykanych szczeniaczków stawały się dzielnymi, a przede wszystkim poprawiającymi komfort życia ludzi dotkniętymi niepełnosprawnością, psami wykonującymi bardzo ważną pracę. Każdy z psiaków miał swoją wyjątkową historię, osobowość, swoje dziwactwa, które wspólnie pokonywaliśmy, takie jak lęk przed wchodzeniem schodami, które skręcały w lewo czy strach przed łabędziami. Wszystko to jednak kwestia odpowiedniego podejścia i treningu, a postępy wynagradzają wszystko. Jasne, kiedy po około roku oddaje się takiego zwierzaka osobie potrzebującej, po policzkach zawsze ciekną łzy, bo mimo wszystko tworzy się z czworonogiem jakąś więź. Ale później widzi się, że nowy właściciel kocha takiego pomocnika jeszcze bardziej niż Ty, zapewnia mu dobre życie – wtedy mam poczucie spełnionej misji i nie mogę doczekać się kolejnej niesamowitej przygody na czterech łapach.

  • Odpowiedz
    Aga
    20 maja 2018 at 18:06

    A ja dość przewrotnie opowiem jak strach przed podejmowaniem decyzji paraliżował moje działania przez ostatnie dziesięć lat. Jak niemożność zrobienia kroku naprzód spowodowała, że wciąż stoję w miejscu. Jak obawa przed nieznanym jest silniejsza od największych pragnień. To Ty mi pokazałaś jak pięknie można się rozwijać i ewoluować. Twój progres jest niesamowity. Czytam Cię dopiero od roku, ale zaczęłam od najstarszych wpisów. Myślę że dałaś mi odwagę by wyjść czasem poza swoją strefę bezpieczeństwa i od chwili przeczytania wpisu o Twych ostatnich 10 latach mam siłę by zmienić swoje życie. Dziękuję.

  • Odpowiedz
    Fikcja
    20 maja 2018 at 18:22

    Przeliczam, przeliczam i jakby nie patrzeć to decyzja, którą podjęłam równo 10 lat temu spowodowała, że jestem tu, gdzie jestem 🙂 Decyzja ta nie była łatwa, bo zmuszała mnie do porzucenia mojej wielkiej pasji. Pasji, która mnie pochłonęła na blisko 9 lat i sprawiała, że raz ją kochałam całym sercem a raz nienawidziłam. Piłka ręczna, bo o tym sporcie mowa, spowodowała, że w wieku 9 lat zaczęłam swoją zwariowaną przygodę z treningami każdego dnia (prócz niedziel-wtedy najczęściej były mecze ligowe), zwiedzaniem hal w całej Polsce (i nie tylko!), obozami w każde ferie i wakacje, poznawaniem fantastycznych ludzi i radzeniem sobie ze stresem. Jednak nie zawsze było różowo…straszna presja, by być najlepszym, bolesne kontuzje (powybijane palce…do dzis moje ręce wyglądają hmmmm…trochę potworkowo ?) i ten brak stabilizacji, bo non stop byłam na walizkach (a raczej torbach sportowych hehe). Gdy przyszedł czas wyboru studiów, zbuntowałam się i stwierdziłam, że zamiast AWF’u wybieram Uniwersytet i ukochany kierunek -geografię ekonomiczno-społeczną. Ta decyzja oznaczała jedno- kończę swoją sportową karierę i stawiam na naukę i „zwyczajne i uporządkowane” życie. Myślę jednak, że moje życie ze zwyczajnością i uporządkowaniem ma mało wspólnego, bo po studiach trafiłam do świetnej firmy, która pozwala mi na miesięczny urlop w ciągu roku, który wykorzystuję z mym (już!) mężem na wyjazdy naszych marzeń. Byliśmy już w Dubaju, Nowej Zelandii, RPA i Etiopii a 3 dni temu powróciliśmy z Kuby ( Hawana unana…?). Już zaczynamy odkładanie funduszy na przyszłoroczną wyprawę po USA. Nie należy bać się zmieniać swego życia!! Zmieniajmy je tylko na lepsze? Gratuluję 10 lat bloga, inspirujesz kobieto, inspirujesz!!???? Dzięki Tobie chcę odwiedzić Nowy Jork, koniecznie! ??

  • Odpowiedz
    Ania
    20 maja 2018 at 19:08

    Anielka 🙂
    Twój blog i radio RFM FM, to media, które regularnie goszczą w moim pokoju. Tak, właśnie w pokoju, bo raz w roku, na dwa miesiące zamieniam swój wygodny dom z ogrodem na mały pokoik w Holandii. Trzy lata temu rzuciłam pracę kuratora. Pracę wykańczającą psychicznie, odpowiedzialną i co zrozumiałam po tylu latach- bezowocną i utopijną. Mam 45 lat- pewnie ktoś powie słaby wiek jak na takie zmiany. Być może, ale póki co jestem szczęśliwa. Zrobiłam kurs układania bukietów kwiatowych. Przez dwa miesiące w roku pracuję przy układaniu bukietów w Holandii. Zarobione pieniądze przeznaczam na podróże. Dwa miesiące – maj i czerwiec jestem w Holandii, dwa miesiące w podróży a w resztę miesięcy oddaję się Rodzinie. Mąż, na początku był trochę przerażony- nie mówiąc o mnie, ale wsparcie otrzymałam od przyjaciółki. To Ona dała mi kopa do zmian mówiąc: jak ci się nie spodoba, zabierzesz manatki i wrócisz do Polski, przecież to nie koniec świata:) Jest super. Teraz właśnie w pokoiku skończyłam rozmawiać na skypie z Rodziną, Radio RMF FM gra sobie w tle a na monitorze Charlize :). Polecam zmiany, pomimo, że nigdy nie wiemy, czy pójdą w dobra stronę, ale próbować warto a nawet trzeba. Pozdrawiam z krainy wiatraków, rowerów i sera 🙂

    • Odpowiedz
      Agnieszka
      6 czerwca 2018 at 13:50

      Aniu jesteś moją motywacją <3- czy mogę do Ciebie napisać priva?

  • Odpowiedz
    ANNA
    20 maja 2018 at 20:15

    Od momentu bycia małą dziewczynką było mnie wszędzie pełno ( żywe złoto w dosłownym znaczeniu tego słowa :), milion pomysłów na minutę, co momentami wprawiało moich rodziców w osłupienie (raz nawet wybrałam się na samotną wycieczkę wykradając się z przedszkola! Na szczęście nie udało mi się zawędrować zbyt daleko). Następnie przyszedł okres szkoły, przeistaczanie się z dziecka w nastolatkę oraz odkrycie swojej największej pasji – mody. Ale jak to w nastoletnim wieku bywa również górę wzięły także kompleksy, bo niestety z racji tego, że od dziecka byłam obdarzona kobiecymi kształtami kłóciło się to (w moim mniemaniu) w byciu polską Olivią Palermo ;)) I choć wiele razy słyszałam komplementy z racji sowich kształtów (wąska talia i szersze biodra) tak wewnętrznie nigdy nie było mi z tego powodu miło, wręcz przeciwnie motywowało by w końcu coś z tym zrobić.

    I takim sposobem rozpoczęłam swoją przygodę z odchudzaniem. Lata spędzone na obsesyjnym dbaniu o sylwetkę okazały się największą katorgą w moim życiu, ciągłe wyrzuty sumienia, godziny wyczerpujących treningów, bo przecież „żeby coś osiągnąć musisz być szczupła!” Poskutkowało utraceniem najlepszych momentów w moim życiu. Pasja, która okazała się dla mnie toksyczną pozbawiła mnie wszelkiej radości, jakie daję życie, brak życia towarzyskiego, chęci do nauki a nawet do najprostszych codziennych czynności. Aż do momentu, w którym rozpoczęłam czytać konkretne książki szczególnie te poświecone kulturze francuskiej (Jennifer Scott), które otworzyły mi oczy nieco szerzej zainspirowały do patrzenia na świat z innej strony. Podjęłam studia, które okazały się strzałem w dziesiątkę! I w końcu powiedziałam STOP, i to była najlepsza decyzja w moim życiu!

    Od pewnego czasu zaczynam odkrywać siebie na nowo, przede wszystkim staram się żyć z pasją! Owszem bywają gorsze momenty, ale dziś wiem, że moim prawdziwym marzeniem jest ukończenie MBA w Londynie czy certyfikaty z angielskiego (a zaczęło się od Duolingo) a nie presja osiągnięcia idealnych wymiarów, co do milimetra. A moda? Owszem nadal jest moją pasją, ale nie tą toksyczną z młodości. Dzisiaj wiem jak korzystać z jej dobrodziejstw i podkreślać to, co otrzymałam od losu, czyli to, co czyni mnie wyjątkową a nie kopią niedoścignionego ideału (tak, bo KAŻDA Z NAS JEST WYJĄTKOWA, pragnienie bycia kimś innym to tylko marnowanie osoby, którą się jest). Przestałam obsesyjnie patrzyć na jedzenie, doceniam uroki swojej kobiecej figury i choć moje uda nadal nie są idealne (i Ty Karo masz w tym swój udział, bo Twój genialny sernik oreo upodobał sobie w nich szczególne miejsce, ale za jest moim znakiem rozpoznawczym w rodzinie, piekę go przy każdej możliwej okazji –dziękuje za przepis 😉 Z chęcią witam każdy dzień, staram się spełniać w karierze oraz wkraczam w dorosłe życie. Odkrywam swoje kolejne pasje – sport czy makijaż, dbam o siebie, bo na to zasługuję nawet, jeżeli nie jestem idealna. Odważyłam się wziąć udział w tym konkursie, bo w końcu zaczynam w siebie wierzyć, a szczęście? Przyjdzie samo, choć w tym wypadku mam nadzieje, że kurierem ;))

    Dziewczyny uwierzcie w siebie! Jesteśmy stworzone do wielkich rzeczy, dbajcie o swoich bliskich, pielęgnujcie swoją kobiecość, bądźcie wdzięczne, uśmiechajcie się do losu a on uśmiechnie się do Was! To tak jak z wygraniem w loterii, zanim zaczniecie marzyć o wygranej najpierw kupcie los i odważcie się zrobić pierwszy krok.

  • Odpowiedz
    Magda
    20 maja 2018 at 20:42

    Odpuścić-moja najlepsza decyzja w życiu. Po dziesiątkach godzin spędzonych w gabinetach leczenia niepłodności, setkach tysięcy minut czekania na dwie kreski na teście, milionach bolesnych badań i czterech procedurach in vitro- powiedziałam: DOSYĆ. Nie chciałam więcej zamykać sie na swiat, rodzine, przyjaciółki z dziećmi, a przede wszystkim na swojego męża. Pojechałam do kliniki, zabrałam swoją dokumentacje medyczna. Pomyslałam, ze moze jestem stworzona do innych rzeczy niz bycie mama. Zarezerwowalam z mezem bilety do Stanów na miesiąc, złożyłam wniosek o wizę. Postanowiłam spełniać swoje zapomniane marzenia. Trzy tygodnie przed wylotem, przez przypadek na badaniach kontrolnych- dowiedziałam sie, ze jestem w ciazy. Malutka urodzi sie za 3 miesiące. Okazuje sie, ze pozytywne myślenie działa cuda.

  • Odpowiedz
    lawendowa
    20 maja 2018 at 20:45

    Rok 2018 jest równie i dla mnie wyjątkowy.Ty obchodzisz 10 rocznicę bloga ja natomiast 10 rocznicę ślubu a teraz od początku jak i dlaczego ta decyzja z przed 10 lat zmieniła moje życie?
    Otóż mając 18 lat każdy marzy o czymś innym ja marzyłam o wolności i samodzielności więc przed samą maturą wyprowadziłam się z domu to był ogromny krok w przód a zarazem strach…wpadłam w wir pracy a wieczorami czas spędzałam na „gadu-gadu”Pewnego wieczoru otrzymałam wiadomość od nieznajomego…nie byłam zainteresowana bo przeglądnęłam jego profil na „naszej klasie” i nie był to mężczyzna w moim typie. PO kilku dniach mężczyzna nalegał na spotkanie a ja wymyśliłam sobie,że spotkam się z nim gdy zdobędzie mój nr telefonu co wydało mi się nie możliwe bo nie mieliśmy wspólnych znajomych ,po chwili jednak dostałam smsa od niego i o mało nie spadłam z krzesła z zdziwienia więc musiałam dotrzymać słowa i spotkać się z nim.Przyjechał do polski na rodzinną uroczystość bo mieszkał i pracował za granicą,umówiliśmy się na spotkanie gdy skończę pracę . Pierwszy raz gdy się zobaczyliśmy był wyjątkowy popatrzyłam w jego oczy i wiedziałam,że choć go nie znam jest to facet z którym chcę spędzić resztę życia.wiem banalne ale miłość od pierwszego wejrzenia istnieje czytaj dalej a się przekonasz :)Póżniej widzieliśmy się kilka razy przed jego wyjazdem i ostatni wieczór mieliśmy wspólny z znajomymi. Nagle ja źle się poczułam (miałam wówczas problemy z sercem o czym dowiedziałam się w późniejszym czasie) mój” przyszły mąż” zawiózł mnie do szpitala i był ze mną cały czas..gdy lepiej się poczułam i odzyskałam świadomość poprosiłam aby pojechał do domu ponieważ rano wyjeżdża już do pracy i wtedy on chwycił mnie za dłoń i powiedział,że nigdzie nie jedzie ,nie może wyjechać zostawiając mnie w takim stanie….to był ten moment w którym już wiedziałam,że mężczyzna którego znam tydzień będzie tym jedynym i tak się stało po trzech miesiącach na przekór rodzinie wzięliśmy ślub…….
    poświęcił dla mnie wszystko co miał,pracę,dom a przecież nie miał gwarancji że będziemy razem…w sierpniu tego roku minie 10 lat od kiedy jesteśmy małżeństwem,mamy dwójkę dzieci i najważniejsze to mamy siebie…ta decyzja o ślubie z nieznajomym miała ogromny wpływ na moje życie…ja młoda 18 latka i facet którego nie znałam a dziś jest moim największym przyjacielem,jest moim aniołem stróżem,kocha nad życie i choć nie raz były kryzysy to wytrwale przechodzimy przez nie razem nie wyobrażam sobie życia bez niego, jest przy mnie zawsze i wiele dla mnie znaczy to moja druga połowa serca.mojej duszy. Jest dla mnie wszystkim i mam nadzieję,że kiedyś to przeczyta i utwierdzi się w tym,że kocham go najmocniej….To skrócona wersja mojej historii,pełną właśnie piszę aby móc te emocje przekazać później moim dzieciom,wnukom a być może prawnukom.Pamieć bywa zawodna a książka zawsze zostanie i gdy już ją skończę będziesz jedną z pierwszych osób która ją otrzyma 🙂 I z okazji tak pięknych urodzin życzę ci aby kolejne twoje decyzje zmieniały twoje życie na jeszcze lepsze i dziękuję ci ,że dzięki Tak pięknej okazji mogłam podzielić się z Tobą i innymi moją historią o odważnej decyzji z przed 10 lat…..

  • Odpowiedz
    Roooxi
    20 maja 2018 at 20:47

    Drobna, nieśmiała dziewczyna, świeżo upieczona studentka w wielkim mieście poznaje chłopaka, który kompletnie ją dominuje. Początkowo zauroczona jego uprzejmością, czułością i inteligencja daje się nabrać i naiwnie wplątuje się w toksyczny związek. Wiecie jak to jest gdy ktoś wam ciagle wmawia, ze coś w życiu osiągacie tylko dzięki niemu? Ze bez niego sobie nie poradzę, ze jestem nikim, ze jestem beznadzieja i głupia i tylko dzięki jego wsparciu zdaje egzaminy. Byłam tak przerażona tymi słowami, wszystkimi emocjonalnymi szantażami, ze straciłam wszystko: zdrowie, przyjaciół i najważniejsze- kontakt z rodzicami. Wpadłam w depresje i nie chciało mi się żyć. Pewnego dnia, po tajemnej rozmowie przez internet z moim przyjacielem ( tak, tak wszystkie moje rozmowy i wiadomości były sprawdzane), zdecydowałam się na ucieczkę. Spakowałam manatki i zniknęłam! To była najodważniejsza decyzja w moim życiu 🙂 i wiecie co się okazało? Wcale nie byłam taka beznadziejna jak mój toksyczny partner wmawiał mi przez kilka lat. Ukończyłam studia z wyróżnieniem, związałam się z przyjacielem który nakłonił mnie do ucieczki, jest najcudowniejszym, najczulszym, najprzystojniejszym i najmądrzejszym mężczyzna na świecie ❤️ (Po za moim tatusiem ?) Zamieszkaliśmy razem za granica, mam świetna prace, świetny kontak z rodzicami, tryskam energia i optymizmem ( no dobra, czasami boli mnie głowa 😉 ). Mój ukochany mi się oświadczył i planujemy ślub! Tfu, tfu, tfu… odpukać w niemalowane! Żeby nie zapeszać! ? lepszego życia nie mogłam sobie wymarzyć ? jedna niewinna ukryta rozmowa z przyjacielem, zmieniła moje bić nie warte życie w bajkę 🙂 dobra trochę na pewno przesadzam, bo po takich przejściach już niewiele mi potrzeba do szczęścia. Ale tyle dobrego z tej historii, ze nauczyłam się żyć chwila, dostrzegać cud w codzienności i zwyczajności, doceniać życzliwość i uśmiechy ludzi, nauczyłam się otwartości i pomagać innym, a przedewszystkim mój narzeczony nauczył mnie miłości, nieskończonej milosci. Może dla was, to żadna ważna decyzja, ale mi uratowała życie i jestem z niej dumna 🙂 pozdrawiam ?

  • Odpowiedz
    Aga
    20 maja 2018 at 21:08

    Karolina, jeszcze raz serdeczne gratulacje! Ostatnio komentowałam, Twój wpis na FB. gdzie wspominałam Waszą sesję z blogerskiego spotkania z Krakowa. Odpowiedziałaś, że spotkanie te odbyło się 9 lat temu. Po części dojrzewałam wspólnie z Wami (czytam Cię w takim razie od 15 roku życia- WOW!).
    Opiszę historię, która wpłynęła na cały mój okres dojrzewania i ciągnęła się za mną przez prawie 7 lat życia.
    Jeszcze w gimnazjum byłam zafascynowana światem zwierząt, marzyłam żeby zostać weterynarzem, opiekować się zwierzakami i ratować im życie. Marzenia te wpłynęły na moją późniejszą decyzję- wybór profilu biologiczno- chemicznego w liceum. Niestety w międzyczasie moja wizja przyszłej pracy brutalnie zderzyła się z rzeczywistością, a ja niestety nie byłam na tyle odważna by zmienić kierunek na humanistyczny. Naukę w liceum wspominam jak drogę przez mękę- stres, nieprzespane noce, dwója po dwói z biologii i nauczycielka zniechęcająca do dalszej nauki. Już po miesiącu zorientowałam się, że to nie dla mnie. Jednak, jak wcześniej wspomniałam zabrakło mi odwagi. Minęły trzy lata, nadeszły matury a wraz z nimi kolejne rozczarowania. Rodzice wspierali mnie jak mogli. Podwozili i odbierali z korepetycji, przeznaczali wręcz bajońskie (jak teraz o tym myślę) sumy na dodatkowe zajęcia z chemii i biologii. W momencie, gdy zobaczyłam wyniki przepłakałam całą noc. Moje marzenia o stomatologii poszły w las. Rozpoczęły się wielkie poszukiwania kierunku, na który dostanę się bez poprawki matury (byłam bardzo uparta i nie chciałam poprawiać matury jak inni znajomi). I tak trafiłam na politechnikę. Rozstałam się z biologią i ponownie związałam z chemią. W ten sposób rozpoczęła się kolejna przygoda i kolejna (niestety) droga przez mękę. Trzy lata walki ze sobą, niezliczona ilość myśli żeby rzucić studia i rozpocząć nowe od początku. Dzięki wsparciu bliskich udało mi się dokończyć kierunek w terminie (z czego jestem bardzo dumna) i zdobyć tytuł inżyniera.
    Po obronie musiałam podjąć kolejną bardzo trudną i niezwykle ważną decyzję- czy chcę kontynuować dalej studia na politechnice czy rozstaję się z chemią na dobre i w końcu zaczynam realizować swoje marzenia? Długo rozmyślałam, radziłam się, przeszukiwałam internet wzdłuż i wszerz aż w końcu stwierdziłam kiedy jak nie teraz. Przez 6 lat brakowało mi odwagi, czas nadrobić stracony czas!
    Działalność dodatkowa na studiach (całe szczęście, że na 2 roku studiów zmądrzałam i stwierdziłam, że studia to nie wszystko!) utwierdziła mnie w przekonaniu, że marketing jest kierunkiem, w którym chciałabym się rozwijać. Początki zawsze są trudne i w moim przypadku również nie było inaczej. Jako osoba bez wykształcenia kierunkowego miałam problemy z dostaniem się na staż (nie wspominając o normalnym stanowisku). Na szczęście poszukiwania nie poszły na darmo! Na pół roku trafiłam do startupu, gdzie dostałam olbrzymi kredyt zaufania i zdobyłam pierwsze doświadczenie w marketingu. W międzyczasie zdałam egzaminy na uczelnię ekonomiczną, na którą dostałam się i obecnie realizuję specjalizację z marketingu. Po roku, od momentu, gdy podjęłam decyzję o rozstaniu się z chemią dostałam się na staż do znanej i dużej korporacji, gdzie zdobywam doświadczenie, uczę się, realizuję i śmiało mogę powiedzieć, że sprawia mi to dużą przyjemność!
    Przez 3,5 roku na politechnice praktycznie nic nie rozumiałam z tego o czym mówią do mnie wykładowcy. Siedziałam dniami i nocami nad książkami żeby zrozumieć dane pojęcia. A teraz? Niesamowite jest to, że wiedzę zdobytą na studiach mogę przełożyć na pracę i odwrotnie. I wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? W końcu rozumiem o czym wykładowcy do mnie mówią i moja praca jest w końcu doceniana!

    Jak widzisz jedna decyzja z przeszłości może zaważyć o całym życiu. Najważniejsze jest to by mieć odwagę odkręcić błędy z przeszłości i zawalczyć o swoje marzenia. Mam nadzieję, że to dopiero początek wiele dobrego jeszcze przede mną!

  • Odpowiedz
    Kasiazinstagrama b
    20 maja 2018 at 21:16

    Czasami zastanawiam się, czy nasz los jest dla nas zapisany w kartach czy może wszystko dzieje się drogą przypadku. Na pewno każda z nas, zastanawiała się kiedyś jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy w danym momencie podjęły inną, kluczową decyzję. Urodziłam i wychowałam się w małej miejscowości, nie owijając w bawełnę nie przelewało nam się. Zawsze pamiętam, że wstydziłam się tego jak mieszkamy, że nie mam czym się pochwalić przed koleżankami. Mama starała się jak tylko mogła lecz jest i była osobą, która cały czas użalała się nad sobą i zbytnio bała się i była zbyt ostrożna podjąć jakąkolwiek decyzję, by zmienić coś w swoim życiu na lepsze. Jako nastolatka postanowiłam, że ja nigdy nie będę miała takiego podejścia do życia i nie chodziło tu tylko o dobra materialne lecz o zdolność cieszenia się z każdej najmniejszej rzeczy, zdrowia czy pięknej pogody. Postanowiłam, że nie będę taka jak moja mama, choć kocham ją nad życie. Dzięki takiemu podejściu skończyłam studia, udało mi się znaleźć dobrą pracę, a także już teraz męża do którego wyprowadziłam się do dużego miasta i teraz cieszymy się naszym największym szczęściem 4-miesięcznym synkiem! Staram się nie zamartwiać zbytnio, wychodzę z założenia, ze na każdy problem znajdzie się jakieś rozwiązanie, że trzeba myśleć pozytywnie, doceniać to co się ma! Wszystko to dzięki przemyśleniom i decyzjom podjętym jako nastolatka, choć czasem zastanawiam się, gdzie byłabym teraz gdybym myślała tak jak moja mama…
    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji 10-lecia bloga:)

  • Odpowiedz
    ZAPAŚNICZKA
    20 maja 2018 at 21:17

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Nie łatwo jest mi podejmować decyzje, ale właśnie teraz się zorientowałam, że dokładnie 10 lat temu podjęłam słuszną decyzję i nawet nie wiedziałam, że okaże się ona ta najlepszą.
    W tym roku również obchodzę swoje 10 lecie. 10 lat temu rozpoczęłam przygodę z zapasami. Podjęłam decyzje: ” chce trenować zapasy!”
    Zapasy , sport związany ze sztuką walki. Sport, który jest wymagający i kosztuje mnie wiele wyrzeczeń.
    Niektórzy byli przeciwni abym zaczęła trenować akurat ten sport, który kojarzony jest z męska dyscypliną. Jednak ja zdecydowałam, że tak , że to jest to co chce robić. Jestem szczęśliwa i dumna z miejsca w którym teraz się znajduje. W ciągu 10 lat mogłam się rozwijać, rozwijać swoją pasję do sportu. Zwiedzilam wiele miejsc na świecie, a to wszystko dzięki tej jednej decyzji. Zawsze chciałam polecieć samolotem gdzie kolwiek. I spełniło się moje marzenie jako 15 latka leciałam samolotem na mistrzostwa Europy. Ja sama nigdy w życiu nie mogłabym pozwolić sobie na taką podróż, a ta jedna decyzja otworzyła mi drzwi do lepszego świata. Do świata marzeń, które mogę spełniać. I tak spełnilam marzeń o medalu z mistrzostw Europy.
    Dzięki tej jednej decyzji , którą podjęłam 10 lat temu mogę spełniać marzenia , realizować się w tym co kocham i być po prostu szczęśliwą osobą.

  • Odpowiedz
    Patrycja
    20 maja 2018 at 21:27

    Choć jestem bardzo młoda to w ciągu tych 10 lat, podjęłam wiele ważnych i wpływających decyzji, których skutki odczuwam aż do dziś.
    Parę lat temu, gdy pierwszy raz weszłam do szkoły, poznałam cudownego chłopaka.
    Przez kilka lat ukrywałam moje zainteresowanie nim, ponieważ bałam się reakcji rówieśników. Może to zabrzmieć dziwnie, ale chodziło mi tylko o przyjazn.
    Trzy lata temu pokonałam swój strach i zdecydowałam się powiedzieć prawdę.
    Któregoś dnia po szkole, podeszłam do niego i zagadałam. Z początku wydawał się być bardzo zaskoczony i nawet przerażony. Starałam się jak najlepiej mogłam wszystko wytłumaczyć. Udało się. Po kilkunastu minutach odpowiedział, on również chciałby się ze mną przyjaźnić. Wtedy nasza relacja była nieśmiała i skromna.
    Wraz ze znajomymi wychodziliśmy na miasto, spotykaliśmy się.
    Gdy stawaliśmy się coraz starsi nasza relacja rozbudowała się. Byliśmy dla siebie największym poparciem. Czasem nawet i jedynym powodem do życia.
    Tak zostało do dzisiaj. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, mam nadzieje, ze na zawsze.
    Cieszę się, że wtedy przełamałam swój strach i zaczęłam najlepszą przygodę życia.

  • Odpowiedz
    KAROLA
    20 maja 2018 at 21:27

    Moja historia i zmiana życia właściwie zaczęła się od myśli: „ej! nie chcę być nudna!”. A było to pokłosie uświadomienia sobie, że nie ma w moim życiu polotu, nic mnie nie pochłania, nie mam hobby, a studia, które ukończyłam – no cóż – bardziej chciałam w tym temacie działać, niż realnie to czułam. Zaczęłam więc poszukiwać siebie. Jakiejś pasji. CZEGOKOLWIEK. Standardowo zaczęłam od bilansu, wypisując na kartce co lubię robić, co umiem robić, co sprawia mi przyjemność. Uświadomiłam sobie, że od zawsze miałam zamiłowanie do robienia czegoś ręcznie. Nagle przypomniałam sobie, że za dziecka uczęszczałam na kółka plastyczne i tym podobne. No dobra – pomyślałam. Idźmy w tym temacie. I tak pewnego razu zapukał do drzwi kurier z kilkoma rzeczami zamówionymi przez internet. Pędzle, farbki, drewniane elementy. Postanowiłam, że nauczę się techniki decoupage. I się zaczęło… (uśmiecham się w tym momencie, do tej pory nie mogę uwierzyć, że wszystko zaczęło, się od tego małego zestawu.. i to właściwie najgorszego jakościowo jaki miałam! Początki… 🙂 ). Pracowałam wówczas w zawodzie, a każdą wolną chwilę wypełniało mi rękodzieło, godziny prób i błędów, dochodzenie do doskonałości w zamiłowaniu do przemieniania surowego elementu w małe dzieło sztuki, moje dzieło sztuki! Robiłam to właściwie tylko dla siebie, z czystej przyjemności. Aż po wielu miesiącach (za namową narzeczonego, teraz już męża 🙂 ), odważyłam się pokazać to co robię światu. Wystawiałam swoje prace w różnych grupach rękodzieła. I jakie było moje zdziwienie, gdy znalazły się osoby, które chciały ode mnie te rzeczy kupić. Ba! Zaczęły zamawiać produkty zindywidualizowane do swoich potrzeb, które wykonywałam na specjalne zamówienia. Zaczęły się pierwsze nieśmiałe myśli, że chciałabym właśnie to robić w życiu. „Ale jak?”, „A co jak nie pójdzie?”, „Te zamówienia, może to tylko chwilowe zainteresowanie?”, „Przecież trzeba za coś żyć!”, „A może jednak…”, „Nie nie, to głupi pomysł.”, „Nie porywaj się z motyką na księżyc!” – myśli plątały się w głowie.

    Któregoś razu, zmęczona po ciężkim dniu w pracy i fochach przełożonego, czekając na autobus, stojąc w strugach deszczu, tym bardziej zła bo przemoczona, zrozumiałam, że w życiu chodzi o znacznie więcej niż stała pensja i umowa o pracę. Czułam, że ten deszcz zmywa ze mnie troski, wątpliwości. Zaczęłam czuć, że chcieć to móc. I że muszę uwierzyć w siebie, że marzenia są na wyciągnięcie ręki i tylko ode mnie zależy co z tym zrobię i czy wykorzystam moment. Idąc za ciosem, postanowiłam zwolnić się z pracy, postawić wszystko na jedną kartę, założyć działalność gospodarczą i robić to co kocham. Pokochałam nawet deszcz i już nie straszne mi zmoknięcie. Co z tego, że po deszczu włosy paskudnie mi się kręcą 😉
    Czas weryfikuje wszystko, dlatego w tym momencie już po 2 latach od tej decyzji, stwierdzam że była ona najlepszą, jaką podjęłam w życiu. Zaczynając w ciasnym kącie pokoju, aż po wymarzoną pracownię, którą mam teraz. Ręcznie wykonuję drewniane dekoracje, wkładając w to pasję i serducho, jestem szczęśliwa, że mogę wykonywać coś dla kogoś i z tego żyć. Bo jak się coś kocha i mocno w to wierzy, to musi wyjść prędzej czy później. I nawet jeśli nie uda mi się wygrać w konkursie, mam nadzieję, że choć jedna z czytelniczek, gdy przeczyta mój wpis, po prostu pomyśli „Ja też mogę i potrafię!”. Bo świat stoi przed nami wszystkimi otworem, to tylko od nas zależy co zrobimy z szansami, które przed nami stawia. Nie bez powodu, mówi się, że świat do odważnych należy 🙂

  • Odpowiedz
    DREAMY
    20 maja 2018 at 21:30

    Przede wszystkim na samym początku chciałabym Tobie podziękować, za ogrom pozytywnej energii i inspiracji jakie czerpię z Twojego bloga 🙂 nie ukrywam, że zawsze czekam z niecierpliwością na nowy wpis! Ale dość przydługich wstępów, zaczynajmy opowieść…
    Blisko osiem lat temu, będąc uczennicą drugiej klasy liceum (profil mat-fiz) stwierdziłam, że nie chcę wiązać swojego życia ze studiami inżynierskimi. Czułam, że to nie jest „mój klimat”. Zawsze z tyłu głowy miałam myśli o studiach medycznych- konkretniej stomatologii. Decyzja była trudna, miałam za sobą trochę ponad rok do matury, a do nadrobienia prawie dwa lata biologii i chemii do poziomu rozszerzonego. Długo biłam się z myślami, jak to zrobić, czy dam radę, czy nie lepiej byłoby po prostu dobrnąć do końca liceum i zdać ze spokojem na początkowo wybrane budownictwo. Nie chciałam całe życie żałować, że nie spróbowałam. Najtrudniej było oznajmić moim rodzicom decyzję, która mogła wywrócić moje życie do góry nogami, i…. wywróciła! Muszę powiedzieć, że gdyby nie ogromne wsparcie rodziców nie dałabym rady przebrnąć tego co działo się później. Tata jako pierwsza osoba w swojej rodzinie skończyła studia wyższe, bagatela na przekór swoim rodzicom, nie mając oparcia psychicznego i finansowego, musiał dorabiać za granicą, aby je skończyć. On doskonale rozumiał, że musi być ze mną. W ciagu kilku dni, zdeterminowana, zapisałam się na kursy doszkalające z dwóch przedmiotów wiodących do matury. Problem leżał w tym, że nie w mojej małej, rodzinnej miejscowości, a 150 km dalej… ale to też nie było przeszkodą nie do pokonania 🙂 Dzięki pomocy wychowawczyni, dostałam indywidualnie dopasowany plan zajęć i dojeżdżałam na korepetycje dwa razy w tygodniu już do konća liceum. Nie ukrywam, było ciężko, dużo wyrzeczeń, o imprezach i spotkaniach towarzyskich mogłam zapomnieć. Jednak opłacało się! Zdałam na wymarzone studia w pierwszej rekrutacji! Był to jeden z najszczęśliwszyh dni w moim życiu. Drugi, to był mój ślub, który odbył się prawie miesiąc tenu, z mężczyzną, którego poznałam pierwszego dnia studiów! Jest to moja bratnia dusza, osoba, w której mam oparcie w najtrudniejszych chwilach. Gdyby nie decyzja podjęta na początku dorosłej drogi, nie byłabym dziś w tym miejscu gdzie jestem, spełniona w życiu prywatnym i wynosząca satysfakcję z pracy.
    Gorąco pozdrawiam z Trójmiasta!

  • Odpowiedz
    Ania
    20 maja 2018 at 21:35

    Ja, kobieta po przejściach, starsza niż Twoje Czytelniczki, mądrzejsza, ale nadal popełniająca błędy. Kilka miesięcy temu skończyłam 38 lat i jestem już gotowa nad takie podsumowania. Ja stateczna pani prawnik, specjalizująca się w prawie podatkowym, mama 3 dzieci, żona po raz drugi. Żyłam z dna na dzień, czując, że to nie jest moja droga i nie moje miejsce w świecie. I wówczas 5 lat temu, to los wystawił mnie na próbę i zmobilizował do zmian. Mój najmłodszy syn- Krzyś usłyszał wówczas diagnozę – Zespół Aspergera, to oznaczało lekką formę autyzmu. Mój 2 -letni syn potrzebował mnie i z dnia na dzień podjęłam decyzję, że pora na zmiany. Od tej pory zostałam mamą – terapeutką, byłam z Krzysiem i dla Krzysia. Ale to nie koniec, ponieważ jedna decyzja pociągnęła za sobą kolejną. Miałam poczucie, że moje doświadczenia powinny czemuś służyć i chciałam pomagać rodzicom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, jak my. Pewnego wieczora, spontanicznie, pod wpływem chwili podjęłam decyzję o założeniu bloga. Miał być dla mnie odskocznią od codzienności, a stał się wielkim początkiem. To było 3 lata temu , powstał blog, a potem grupa wsparcia dla rodziców dzieci z różnymi zaburzeniami. I ta decyzja odmieniła moje życie. Już nie wróciłam do nudnego prawa, teraz działam na rzecz dzieci i rodziców. Moje bloga czyta 40tys mam, a w grupie wsparcia jest ponad 4 tys rodziców. Każdego dnia wspólnie zmagamy się z różnymi wyzwaniami. Wykreśliłam z mojego słownika pojęcie problem, teraz uczę się od Krzysia i wspólnie pokonujemy kolejne wyzwania. Znalazłam swoje miejsce, tworzę warsztaty wspomagające terapie w domu, jestem zapraszana na konferencje naukowe, aby nieść pozytywne przesłanie Rodzicom, którzy są dopiero na początku drogi. I tym samym spontaniczna decyzja o założeniu bloga … zmieniła moje życie. Paradoksalnie zaburzenia Krzysia, stały się wielką przygodą i szansą dla nas wszystkich. Mam fantastycznego, mądrego, wrażliwego syna i zajęcie, które jest misją. Dziś cieszę się z każdego sukcesu Krzysia i jestem dumna z naszej rodziny. Skoro przetrwaliśmy to, to przetrwamy juz wszystko 🙂 Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Monika
    20 maja 2018 at 21:35

    Wszystko zaczęło się 4 lata temu. Koniec liceum, matura, czas wyboru co dalej. Wiedziałam, że na pewno będę na maturze zdawała biologię, ok ale co dalej? Patrzyłam, szukałam po przeróżnych uczelniach aż w końcu znalazłam to: studia pielęgniarskie. Naczytałam się w internecie przeróżnych rzeczy. Że pielęgniarki są zawistne, studia ciężkie, od 7 do 20 jest się poza domem: najpierw rano praktyki później uczelnia, egzaminy, brak wakacji przez 3 lata, po studiach głodowa pensja… jednak mimo wszstko poczułam, że to może być to. Poczułam, że mogłabym zrobić coś dobrego dla innych osób, dla pacjentów. Wysłałam papiery tylko w to jedno, jedyne miejsce. Na jedną, jedyną uczelnię, ponieważ u mnie w mieście jest tylko jedna uczelnia, na której mogę studiować za darmo. Tak na prawdę postawiłam wszystko na jedną kartę. Udało się!!! Dostałam się, złożyłam papiery w dziekanacie,zostałam wpisana na listę studentów. 1 rok był na prawdę ciężki, wielka przepaść między tym co było w Liceum, a tym co jest na Uniwersytecie. Szok. Było ogromnie ciężko, nieprzespane noce bo nauka, brak wyjść na imprezę bo nauka. Jednak podczas praktyk czułam, że to to. Że chcę to robić,  chcę pracować w szpitalu. Przyszła sesja, nie podołałam z jednym egzaminem… jestem w kropce, nie wiem co robić… iść na inne studia? Studia, które będą łatwiejsze? Zrezygnować całkiem ze studiów i iść do pracy? A może jednak stawić czoło temu wszystkiemu i nie dać się, brnąć w to mimo wszystko? Na decyzję miałam tydzień, ponieważ to był koniec września. Biłam się myślami dzień i noc… w ostatniej w chwili zdecydowałam: idę w to! powiedziałam sobie ” wyrzucają Cie drzwiami? wejdź oknem !”. Złożyłam ponownie papiery i co? Za miesiąc kończę studia, jestem obecnie na 3 roku. Gdybym się poddała to do dzisiaj biłabym się z myślami, dlaczego się poddałam, przecież to był jeden jedyny egzamin…Dzięki tej decyzji nauczyłam się nigdy nie poddawać, wchodzić wszędzie tzw. „oknem”! Dzięki tej właśnie decyzji mogę spełniać się w życiu, robić to co kocham, robić to co sprawia mi wielka satysfakcję i otrzymać w zamian to co jest bezcenne: wdzięczność i zaufanie drugiego człowieka.

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    20 maja 2018 at 21:42

    Moje życie to szereg decyzji które były niezrozumiałe dla innych! A które sprawiły ze za każdym razem wywracałam je do góry nogami! Mając 18 lat (dziś mam 28) związałam się z chłopakiem który mieszkał w Anglii – poznaliśmy się 2 lata wcześniej przez internet – i ja do tej Anglii do niego pojechałam! Do dziś nie wiem jakim cudem rodzice się zgodzili, chyba dlatego ze miałam dowód w ręku… kilka miesięcy tam spędzonych otworzyły mi oczy na świat, na innych ludzi, inna kulturę i wtedy zdecydowałam ze nie chce wieść zwyczajnego życia. Niestety po roku się rozeszliśmy. W klasie maturalnej postanowiłam ze w takim razie wyjadę na studia do innego miasta – wszyscy w okol znowu się dziwili a rodzice nie wierzyli. Ze Szczecina do Poznania. 3 lata wśród ludzi na poziomie, uzdolnionych ambitnych ponownie mi pokazała ze chcieć to moc! Byłam szczęśliwa ze otaczałam się takimi wspaniałymi ludzi. Wszystkim się wdawało ze już tam zostanę a ja? Wyjechałam na pol roku do USA – w końcu to było moje marzenie, gdy zobaczyłam nowy jork myślałam ze zwariuje! Czułam się jakbym śniła (dosłownie, tylko raz w życiu miałam taki stan – jakbym nie była w swoim ciele). Po pol roku wróciłam do Polski ale postanowiłam ze Poznań to nie moje miasto a właśnie Szczecin i na przekór wszystkim zostałam w swoim rodzinnym mieście. Rodzice byli zrozpaczeni bo „Poznań miał większe perspektywy”. Poszłam na kolejne studia, trochę bez przekonania ale od razu zaczelam prace w korporacji. Po roku odeszłam! Znowu! Chciałam znowu czegoś więcej! To nic ze dobrze zarabiałam, miałam super atmosferę, elastyczny grafik i wielkie możliwości rozwoju! Odeszłam po to aby rozpocząć swój własny biznes!! Przez pierwsze półtora roku zarabiałam 2000 zł netto, 500 spłacałam pożyczkę za szkolenia (zasłużyłam się na 15000 aby wyszkolić się w nowej dziedzinie) a 500 spłacałam auto które było mi potrzebne do pracy! Dobrze ze mogłam wrócić do domu rodzinnego i swojego starego pokoju bo za 1000 zł ledwo bym dała radę. W każdym razie dziś po 3 latach mojego biznesu mam firmę, która ma 20 dużych partnerów biznesowych i 200 klientów z którymi współpracuje na codzień. Rozwijam się wśród najlepszych! W między czasie poznałam miłość mojego życia, wyprowadziłam się od rodziców i żyje życiem jakie chce.. ALE wciąż mi mało! Za miesiąc zakładam nowy biznes! Oczywiście obok obecnego, po prostu jestem świetna w tworzeniu czegoś od zera. Gdybym miała powiedzieć która decyzja była najważniejsza to chyba ta w której rozpoczęłam swoją własna dziwność, jednak w podsumowaniu ogólnym uważam ze każda z tych decyzji była zwariowana i spontaniczna a jednak podłożem każdej z nich była chęć rozwoju, zmiany, poznawania nowych ludzi, bycia niezależna! Dziś wiem ze nie żałuje zadnej z nich, jestem szcsesliwa tu gdzie jestem 🙂

  • Odpowiedz
    Magdaak
    20 maja 2018 at 21:44

    Moja historia zaczyna się 7 lat temu! Po kilkuletnim, burzliwym związku postanowiłam go zakończyć dzień przed Walentynkami (ah ja romantyczka). Facet na odchodne dał mi prezent walentynkowy( wino wytrawne, którego niecierpie!). Zostawić go- to ta decyzja wplynęła niesłychanie na moje dalsze życie. Życie z mężczyzną, którego postanowiłam poślubić po 4 miesiącach! Może niezupełnie obcym- znamy się z czasów gimnazjalnych 😉 ale znającym mnie doskonale! Nigdy nie popełniłby takiej wpadki jak wczesniej wspomniany człowiek. Mój mąż to człowiek opiekuńczy, troskliwy, kochający. To właśnie z prawdziwej gorącej miłości powstał mój synek! <3 a wszystko to nie miałoby miejsca gdyby nie decyzja sprzed kilku lat 🙂 teraz kolejna decyzja już przed Nami a nie przede mną- ślub kościelny w czerwcu. Wielkie wydarzenie w życiu Naszej Trójki 🙂 Tak więc dziękuję Ci były chłopaku za możliwość przejścia w nowe, lepsze życie!

  • Odpowiedz
    odadozet
    20 maja 2018 at 21:47

    Hej, w odpowiedzi na Twoje pytanie-wyzwanie. Ostatbie 10 lat były najważniejszymi w moim zyciu. Na przestrzeni tego czasu pracowalam bardzo nad soba, swoim charakterem, kariera zawodowa ispelnianiem marzen. Moimi osiągnięciami, ktorymi jestem w stanie sie podzielić były (kolejność przypadkowa):
    1. Ja. Dzieki pracy nad soba wiem, kim jestem. Wiem, jakie mam potrzeby i co sprawia, ze jestem szczesliwa osoba. Wiem, jakimi ludzmi w zyciu chce sie otaczać. Wiem, ktorzy z bliskich sa prawdziwymi Przyjaciolmi. Wiem, co to milosc, przyjazn i szacunek. Nauczyłam sie byc szczera sama ze soba oraz otwarta na rzeczywistość. Nauczyłam sie nie oceniać, oraz caly czas ucze sie radości i empatii w stosunku do otoczenia. Postawiłam na siebie i jestem dumna z tego, kim jestem i jaka jestem. Choc to niekończąca sie praca, ale jakie cudowne efekty.
    2. Studia. Przestałam sie oszukiwać, ze skoncze studia, ktore nie daja mi poczucia spełnienia, ktore nie pobudzają szarych komórek, ktore sa totalnie odtwórcze, ktorych nie chce studiować. Studia to chec zdobywania wiedzy, gdy przestajesz miec to poczucie to nie ma to sensu. Tak wiele wartościowych ręczy mozna zrobic w tym czasie. Ja na to postawiłam. Znow wybrałam siebie. Znow wybrałam dobrze.
    3. Kariera zawodowa. Podjęłam ruzyko totalnej zmiany w swoim zyciu. Ze stanowiska doradcy klienta w popularnej sieci księgarni (w czasach kiedy to były księgarnie a nie markety z książkami i mnóstwem chińszczyzny) zaaplikowałam na stanowisko inżyniera w jednak z fabryk produkujących czesci do samolotow. Mialam tylko dwie rzeczy spośród wielu wymagań: znałam wymagany jezyk obcy oraz mialam predyspozycje (chcialam sie wszytskiego nauczyc). Dostalam szanse i dalej z niej korzystam. W tej chwili jestem specjalista w swojej dziedzinie. Mam poczucie, ze wszytsko osiągnęłam własna praca. Wieloma godzinami. Szkoleniami i edukacja po godzinach pracy. Budze sie rano z usmiechem na twarzy i nie przestaje. Caly czas cos, caly czas doskonale swoja wiedze i przekazuje ja innym.

    Kilka lat temu postawiłam na siebie. Uwierzyłam w siebie i swoje mozliwosci. I to nie jest mit- Jesli zyjesz w zgodzie z samym soba- wszytsko Ci sie uda. Osiągniesz cele, spełnisz marzenia. Konsekwencja i siła wewnętrzna dzialaja cuda. Ja to zrobilam. Mam wspaniałych przyjaciol i rodzine, cudowne wymarzone mieszkanie, prace, ktora pozwala mi sie ciagle rozwijać i wciaz odkrywam nowe rzeczy. Nowe umiejętności. Nowe zainteresowania. Nowe smaki i zapachy. Nowe miejsca.
    Ostatbie 10 lat bylo najlepszym okresem mojego zycia. Dziekuje, ze zmotywowałaś swoim zadaniem do takiego podswimowania. Mam nadzieje, ze czytasz to z usmiechem na twarzy- tak jak ja 🙂

  • Odpowiedz
    Marta
    20 maja 2018 at 21:49

    Pytanie, bardzo trudne… dużo decyzji dużych i małych ma wpływ na nasze życie. Ja chciałabym opowiedzieć o mojej decyzji, która zmieniła inne istnienia 🙂

    Około 5 lat temu zdecydowałam, że chce polepszyć świat pomagając zwierzętom, dużym i małym. Rozpoczęło się od zmiany stylu życia – diety, przeszłam na wegetarianizm. Przede wszystkim na moją decyzję wpłynęły względy ideologiczne, nie chciałam godzić się na krzywdy wyrządzane zwierzętom. Było to ogromne wyzwanie. Zajęło mi to około roku, ale dla mnie wciąż za mało. Odrzuciłam w swoim życiu wyroby skórzane (i to było najtrudniejsze), w Polsce wciąż jeszcze nie ma szerokiej gamy wyrobów z (dobrej!) jakości skóry ekologicznej. Korzystałam z okazji i zaopatrywałam się za granicą w czasie urlopów. Równocześnie zaczęłam wolontariat w lokalnym schronisku dla zwierząt, zakochałam się … satysfakcja oraz poczucie spełnienia jest nie do opisania!! Zaadoptowałam dwie piękne futrzane istotki, kocham je nad życie! Prowadzę również dom tymczasowy dla kociaków i piesków w trakcie leczenia, które czekają na dom. Nic innego nie sprawia mi takiej radości. Moja historia pokazuje jak jedna decyzja potrafi zmienić na lepsze nie tylko nasze życie, ale także jeszcze, mam nadzieję, dużo dużo więcej! 🙂

    Gorąco pozdrawiam!

  • Odpowiedz
    Natalia
    20 maja 2018 at 21:54

    W wieku 11 lat widząc okropną niesprawiedliwość w mojej rodzinie pomyślałam:”Zostanę prawnikiem, aby móc zawsze stawać po stronie tych pokrzywdzonych.” Dalsza ścieżka -klasy gimnazjum/ liceum o profilu humanistyczno-prawnym… matura z przedmiotów historyczno- społecznych… i studia, wymarzone prawo stacjonarnie! Okej, oklepane, na rynku pracy jest zbyt dużo radców prawnych czy adwokatów, ale cieszy mnie samo obcowanie z prawem. Dopiero kończę pierwszy rok, 20 lat w dowodzie, ale to niesamowite, jak jedna sytuacja z dzieciństwa wpłynęła na to, że to co studiuje nie jest przykrym wkuwaniem, tylko jest to moje zainteresowanie, moja pasja. Wiem na pewno,że dzięki mojej determinacji i wsparciu mojego ukochanego( którego poznanie 4 lata temu również jest jednym z ważniejszych momentów mojego życia, bez niego nie doszłabym do tego momentu, w którym jestem) pokonam wszelkie przeciwności i będę łączyła pomoc potrzebującym z zainteresowaniem i pracą!

  • Odpowiedz
    Dagmara
    20 maja 2018 at 21:54

    Przede wszystkim gratulacje z okazji okrągłej rocznicy! 🙂 Jak przeczytałam pytanie konkursowe to aż się uśmiechnęłam pod nosem. Czasem mam wrażenie, że im mniej przemyślana i im bardziej przypadkowa decyzja tym większe zmiany w moim życiu za sobą pociąga. W klasie maturalnej spotykałam się z chłopakiem, który pochodził z rodziny, w której praktycznie każdy mężczyzna pracował w branży filmowej, on miał takie same aspiracje. Pamiętam jak po skończeniu matur byliśmy na spotkaniu ze znajomymi i opowiadał o tym jak trudno dostać się do Łódzkiej Szkoły Filmowej i że jest to prawie niewykonalne, bo poziom jest tak strasznie wysoki. Odpowiedziałam, że jest po prostu tylko 20 miejsc na każdy kierunek a chętnych setki czy tysiące przez to, że to jedyna taka szkoła. Zostałam uciszona (!) i przywołana do porządku, żeby nie wypowiadać się na tematy, o których nie mam pojęcia. Jedna sprawa, że był to dupek i następnego dnia nie był już moim chłopakiem 😉 druga, że powiedziałam sobie w myślach „no to patrz” i nie mówiąc nic nikomu z maturą napisaną pod prawnicze studia, złożyłam papiery do Łódzkiej Filmówki. Miałam miesiąc na przygotowanie się do rozmowy kwalifikacyjnej a dodatkowo z wrażenia zapomniałam, żeby złożyć papiery na prawo czy gdziekolwiek indziej. W październiku byłam już studentką Organizacji Produkcji Filmowej (P.S. eks-chlopak nie zdał matury z matmy więc nie mógł na jakiekolwiek studia zdawać – KARMA). Kilka miesięcy później zdobyłam się na odwagę i zrezygnowałam z pracy w Instytucie Teatralnym (co było dla mnie trudne bo chwile wcześniej skończył się długo planowany remont dzięki któremu dostałam swoje własne biurko (i podwyżkę)) i zostałam zatrudniona przy organizacji pewnego festiwalu filmowego w Warszawie. Praca po 16 godzin na dobę przez dwa miesiące non stop, za dużo mniejsze pieniądze – za to ludzie jakich wtedy poznałam – przyjaźnie i współprace na kolejne lata. Ponad dwa lata temu będąc niezależną singielką dałam się namówić na kilka randek z pewnym mężczyzną (poznanym właśnie przy okazji pracy przy tym festiwalu!) jednak po kilku spotkaniach stwierdziłam, że zamiast robić mu nadzieje skończę tą znajomość, bo byłam na etapie życia kiedy nie chciałam się wiązać. Podjęłam decyzję, że umówię się z nim i to skończę. Jak później powiedział nic nie zmobilizowało go do zdobycia mnie jak ta rozmowa. Kilka miesięcy później wykręcałam się jak mogłam od wspólnego spędzenia walentynek bo byłam okropnie zmęczona po pracy i prosiłam, żebyśmy przenieśli je na dzień następny bo przecież walentynki są codziennie 😉 Nie ugiął się! Przyjechał z pizzą, włączyliśmy Przyjaciół i odpoczywaliśmy. Kilka tygodni później okazało się, że tego wieczora (Netflix and Chill ;)) zaszłam w ciąże. Mniej więcej w siódmym miesiącu postanowiłam zrobić sobie pamiątkę i poszłam na usg 3d. Dzidziuś jednak odwrócił się tak, że może przez kilka sekund było widać jego buzię, więc dosłownie 2 tygodnie później postanowiłam spróbować jeszcze raz. Od wszystkich usłyszałam, że bez sensu, kasa w błoto a ja strasznie chciałam mieć taki film! Nie było już miejsc tam gdzie byłam poprzednio więc znalazłam innego lekarza robiącego takie badanie. Dzidziuś pięknie się pokazał jednak w pewnym momencie w takcie badania pan doktor powiedział że jeszcze tego samego dnia mam się zgłosić na ostry dyżur do szpitala położniczego. Dzięki temu badaniu przypadkiem wykryto nieprawidłowość której nikt inny wcześniej nie zobaczył. Urodziłam wcześniaka, który jeszcze miesiąc leżał w inkubatorze zanim mogliśmy go wziąć do domu. Kiedy miałam go już przy sobie chciałam uwiecznić i zatrzymać każdą możliwą chwilę. Zaczęłam robić mu zdjęcia, niektóre publikowałam na stronie na fb, z czasem zaczęli odzywać się do mnie znajomi z prośbą o to, zebym zrobiła takie zdjęcia też ich dzieciom, a dziś jestem szczęśliwą Mamą, po szkole Filmowej, zarabiającą jako fotograf dziecięcy i tak się zastanawiam.. co gdyby chłopak-dupek 9 lat temu ugryzł się w język? Karolina! Dziękuję Ci bardzo za to pytanie konkursowe bo odpowiadając na nie sama sobie uświadomiłam jak dużo w moim życiu wydarzyło się pod wpływem jednej małej chwili. I jak cudowne jest to, że z pewnością wydarzyły się też negatywne rzeczy pod wpływem szybkich, nieprzemyślanych decyzji a jednak z tego co widzę w większości komentarzy pamiętamy tutaj głównie o tych dobrych! 🙂
    Namaste Kochane!

  • Odpowiedz
    Karolina
    20 maja 2018 at 21:57

    9,5 roku tem poznałam na stacji benzynowej faceta. Po godzinnej rozmowie wsiadłam z nim do auta i pojechałam na weekend do Bratysławy…
    Za miesiąc świętuemy 7-rocznice ślubu, mamy 6- letniego syna i 4-letnią córkę.
    Nigdy bym nie cofnęła czasu, mimo ze wyjazd z obcym facetem na weekend była jednocześnie największą nieodpowiedzialnością jaką w życiu zrobiłam :).

  • Odpowiedz
    Karo
    20 maja 2018 at 21:58

    Pewnego zimowego dnia nudząc sie jak mops kupiłam bilety lotnicze na Zanzibar. Uznałam, że majówka w Afryce to jest to. Troche nie ogarnęłam, że to pora deszczowa, dlatego będąc na miejscu popijałam w hotelowym lobby prossecco. Nagle wyparowała banda Greków, krorzy sie do nas dosiedli i spytali czy mamy plany na jutro, bo oni budują tutaj szkołę i mają do rozdania pół auta ubrań. Oczywiście rano bylam pierwsza przy busie:) W czasie podróży do wioski powiedzieli jedno zdanie, że czasem małe rzeczy zmieniają wszystko w życiu i że oni kochają Afrykę za to, że „tutaj nie ma problemów, chociaz przecież są. Tu ważne są wartości.” Po powrocie do Polski postanowiłam wszystko zmienić by móc więcej energii poświęcić pomocy tamtym dzieciakom, ale tez dlatego że ostatnio bylo mi na duchu jakoś gorzej.
    Rzucilam wygodną prace w Krakowie, za dwa tygodnie zaczynam życie w Warszawie, w firmie która pozwoli mi na podróżowanie. Wybrałam do adopcji na odległość dzieciaka, któremu chce opłacić edukację.
    W końcu zaczelam robić rzeczy o ktorych marzyłam, uznajac, że to jedyna rzecz ktora ma wartość. W końcu hakuna matata.

    To dowod na to, że nudne lutowe popołudnia potrafią przynieść slonce na całe życie

  • Odpowiedz
    Maja Puente
    20 maja 2018 at 22:01

    10 lat temu miałam 9 lat, wiem, ciężko w tym wieku mówić o podejmowaniu decyzji, ale właśnie wtedy, zadecydowałam, że „jak będę duża” to będę spełniać swoje marzenia. Swoje pierwsze marzenie spełniam w pierwszej liceum. Wtedy zaprojektowałam i uszyłam swoją pierwszą kolekcję, a potem zorganizowałam pokaz mody, na który przyszło mnóstwo osób. Co roku projektowałam coraz liczniejsze kolekcje, aż w klasie maturalnej założyłam swoją markę. To całe wydarzenie nauczyło mnie czegoś więcej niż organizowania pokazów, szycia i projektowania. Nauczyło mnie wierzyć w siebie i w swoje pomysły, a to zdecydowanie cenniejsze od własnej marki 🙂

  • Odpowiedz
    Dorota
    20 maja 2018 at 22:01

    Witam Cię Karolino?
    Czytam komentarze i w sumie trochę zazdroszczę (pozytywnie oczywiscie) tych wszystkich fajnych historii u innych.
    Moja najlepsza w życiu decyzja niestety nie jest związana z dobrymi emocjami choć kończy się happy endem. Otóż 5 lat temu musiałam podjąć bardzo ważna decyzję – rozwód. Brzmi kiepsko, a w tamtym okresie czasu było to dla mnie straszną porażką. Postanowiłam jednak, że muszę uwolnić się z toksycznego związku. Zostałam sama – z 2 letnią córeczka…. młoda bez perspektywy, świeżo po studiach, bez pracy i oszczędnosci. Byłam załamana…. myślałam, że nie dam rady. Brakowało na wszystko… jedzenie, wynajmowane mieszkanie… musiałam jednak szybko się otrząsnąć i stanąć na nogi. Zaczęłam staż, później normalny etat… brakowało sił jednak nie poddałam się. Musiałam postawić wszystko na jedną kartę – przecież musiałam być silna i odważna… wkoncu mam dla kogo tak walczyć. Założyłam własną firmę. Początki były ciężkie… dom… praca… dom…. praca. Teraz z perspektywy czasu wiem, że decyzja którą podjęłam kiedyś, mimo, że była bardzo bolesna zrobiła ze mnie kobietę silną, niezależną, samodzielną, która nie boi się wyzwań i upadków. Mam przy sobie moją córkę- moje największe szczęście i miłość. Wiem, że teraz poradzę sobie juz ze wszystkim. Aaa aaa na sam koniec dodam, że za miesiąc wprowadzamy się do naszego własnego M3. Trzymaj kciuki ? Dałam radę. Jestem z siebie dumna !!!

  • Odpowiedz
    aneta
    20 maja 2018 at 22:04

    Gratuluję i życzę Ci kolejnych wspaniałych lat pracy i wytrwałości w tym co robisz, a robisz to świetnie. Dziękuję za to, że mogę Cię czytać 🙂

    Moja historia pracy zaczęła się dokładnie 10 lat temu i patrząc na obecną perspektywę, był to cholernie ważny moment w moim życiu. Kiedy miałam 17 lat zaczęłam zarabiać pieniądze. Pracowałam przez każde wakacje od 17 roku życia do końca studiów za granicą – sprzątając. Podczas roku akademickiego pracowałam dorywczo (w sprzedaży) w moim studenckim mieście, pod koniec studiów studiowałam nie tylko dziennie, ale także zaocznie oraz pracowałam na etacie. Dlaczego? Ponieważ doświadczałam kolejnej pracy, tym razem biurowej. Dziś mam 27 lat i jestem po prostu z siebie dumna, dlatego, że każda praca nauczyła mnie czegoś nowego i otworzyła oczy na dalsze perspektywy, a przede wszystkim nauczyła okazywać większy szacunek dla każdego zawodu. Spróbowałam tylu rodzajów prac w swoim życiu, za co jestem wdzięczna moim rodzicom, ponieważ to oni pokierowali mnie na początku i dzięki nim dzisiaj jestem na odpowiednim miejscu. Ostateczny wybór należał do mnie. Wybrałam to, w czym się dobrze czuję. Niektórym moja historia może wydawać się dziwna, ale dla mnie praca jest ważna. Za dużo czasu i wysiłku ludzie poświęcają na prace w której się męczą. Ja dzięki temu, że zaczęłam wcześnie, dziś praca jest przyjemnością, spełnieniem ambicji oraz nieustannym zaangażowaniem. Nie, nie jestem pracoholikiem oraz posiadaczem ogromnego majątku, po prostu jestem szczęśliwa z tego co mam i co osiągnęłam i będę osiągać nadal. Z całego serca życzę każdemu podążania świadomą drogą, warto w życiu próbować jak najwięcej 🙂

  • Odpowiedz
    Magda
    20 maja 2018 at 22:06

    W ciągu ostatnich 10 lat dwa wydarzenia zmieniły Moje życie na zawsze:urodzenie syna, który 1 lipca skończy 4 latka i wyjście A mąż za wspaniałego mężczyznę 16 października minie 13 lat jak jesteśmy razem, a 22.10 minie lata po Naszym ślubie ❤️ Dziecko nauczyło mnie przede wszystkim bezwarunkowej miłości.Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że można tak kochać.Ta mała istotka weszła w Moje (Nasze) życie z przytupem i już nic nigdy nie było takie same.Pamietam jak dzis, że jak się dowiedziałam o ciąży było tysiące myśli w Mojej głowie czy dam rade, jak to będzie.Nie mieliśmy mieszkania ja dopiero co zaczęłam nową pracę…,ale duże wsparcie ukochanego obok i wszelkie troski poszły na bok. Największy stres był przy informowaniu rodziców,ale szybko przeszlo łez radości nie było końca i oczywiście dużego wsparcia podczas ciąży jak i po urodzeniu Kamilka❤️Rodzice jak i teściowie było bardzo pomocni i pomogli w oswojeniu się w nowej roli-Rodzica?Ponad 2 lata później stanęłam przed ołtarzem z miłością Mojego życia,ojcem Naszego syna i przysięgaliśmy sobie być ze sobą na całe życie❤️
    Decyzja o posiadaniu dziecka i ślubie ( wiem,wiem powinno być w odwrotnej kolejności,ale wyszlo inaczej) były najlepsze w Moim życiu i wiem, że nigdy nie będę ich żałować, a co więcej planujemy już kolejnego maluszka w Naszym życiu.Nie wyobrażam sobie, żeby Nasz syn byl sam ( ja mam dwie siostry i trzech braci i chociaż kiedys były klotnie i bójki to teraz nie wyobrażam sobie życia bez Nich❤️).Oczywiście tyłu nie dzieci nie planuje,ale kto wie…wazne, żeby były zdrowe bo to uważam jest w życiu najważniejsze…
    Pozdrawiam ?❤️

  • Odpowiedz
    Katolina
    20 maja 2018 at 22:10

    Moja najlepsza decyzja, którą podjęłam 10 lat temu to kliknięcie w enter w internecie i poznanie mojego obecnego męża. Decyzja spontaniczna i to był strzał w 10, a dokładnie w serce! Nie żałuję ani troche tego „kliknięcia” bo nie wyobrażam sobie teraż życia bez niego!

  • Odpowiedz
    Malinowa
    20 maja 2018 at 22:12

    Rok 2013. Po dwóch latach znajomości z mężczyzną, podjęłam decyzję, aby z nim zamieszkać. Nic w tym szczególnego, zdarza sie w wielu relacjach damsko-męskich, z tym że Mój mężczyzna był wdowcem wychowujacym syna swojej zmarłej żony…
    Zaimponowal mi tym. Dużo by pisać o naszych perypetiach, ale pytanie brzmi jak ta decyzja zawarzyla na moich dalszych losach? A tak, że mam teraz u boku bardzo dobrego człowieka, cudownego męża oraz wymarzonego synka Antosia, który niebawem skończy 1,5roku.
    Jedna decyzja, dużo przeżyć, łez, smutków, uśmiechów, cierpliwości, lepszych i gorszych momentów a przy moim ktoś dla kogo jestem całym światem…. Dzięki Karolina za wyzwanie, bo wg mnie takie małe wyzwanie nam rzuciłas. A Tobie życzę kolejnego dziesięciolecia pełnego pozytywnych zdarzeń. Pozdrawiam.

  • Odpowiedz
    Karolina89
    20 maja 2018 at 22:28

    10 lat temu podjęłam decyzję, która wywróciła moje życie do góry nogami. Moi rodzice,oboje prawnicy, od małego namawiali mnie do pójścia w ich ślady. Czytałam historyczne książki, oglądałam serial Ally McBeal i wbijałam sobie do głowy jak mantrę słowa rodziców-będziesz dobrym prawnikiem, inne zawody nie są dla Ciebie. 10 lat temu zachorował moj dziadek. Od małego kojarzył mi się z cukierkami, które mi dawał ukradkiem przed mama i dymem tytoniowym. Dym. Papierosy. Diagnoza-nowotwór płuc z przerzutami. Choroba potoczyła się bardzo szybko i zabierała silę z mojego ukochanego dziadka. W końcu jego stan na tyle się pogorszył,ze trafił do hospicjum. Nie poddawalam się w walce o jego życie, starałam się rozbawiać go i odwracać jego uwagę od strachu przed śmiercią. Poznałam tam wtedy wspaniałych ludzi-lekarzy,pielęgniarki i wolontariuszy, którzy pomagali nie tylko pacjentom, ale i ich rodzinom przejść przez te trudne chwile, pogodzić się ze śmiercią i nauczyć się cieszyć każdym dniem. Po przemyśleniu mojego dotychczasowego życia i planów stwierdziłam, ze nie chce obrać tej ścieżki, którą wybrali za mnie rodzice. Żyje się raz i na łóżu śmierci chciałabym powiedzieć moim praprawnukom, że miałam zajefajne życie. Zmieniłam pod koniec roku szkolnego klasę w liceum na bio-chem, wiedząc ze bedę musiała ze zdwojoną sila pracować, by nadrobić zaległości. Zdałam maturę, dostalam się na medycynę, a teraz pracuje w hospicjum i tak jak kiedyś lekarze pomagali mojego dziadkowi, tak ja teraz staram się przeprowadzić pacjentów przez najtrudniejszy końcowy etap życia. Praca w hospicjum nie jest łatwa, sama wiele razy miałam lzy w oczach,ale daje jednocześnie ogrom satysfakcji i radości, gdy ulży się w bólu i wywoła uśmiech na twarzy drugiej osoby. Togę zmieniłam na biały fartuch i była to najlepsza decyzja w moim życiu. Wierzę, ze dziadek patrzy na mnie z gory i kibicuje moim wyborom.

  • Odpowiedz
    gam88
    20 maja 2018 at 22:28

    Nie mam jeszcze 30stki i będę rozwódką. Takie myśli miałam ponad 3 lata temu, jak wyprowadzałem się ze swojego mieszkania, zabierając najpierw pospiesznie zapakowaną torbę. Gdybym mogłam cofnąć czas, nigdy bym tego ślubu nie wzięła. Tak wtedy myślałam. Dziś mam 30 lat i uważam, że każda decyzja podjęta przez nas to nasze doświadczenie. wtedy w 2012r jako 24 studentka wychodząc za mąż za przystojnego prawnika( którego odradzał mi cały świat), nie zostawiajac ostatni rok studiów w Lublinie by przenioslam się do Warszawy i by się utrzymać poszłam do pracy do sklepu odzieżowego. Brzmi jak pasmo pomyłek. I choć małżeństwo od samego początku było pomyłką, a życie z tym człowiekiem wielką męczarnią to wszystko inne zaczęło być spójne. Studia prawnicze mimo odległości skończyłam z wyróżnieniem, praca do której trafiłam przez przypadek okazała się noją ścieżka kariery dającą mi dobrą posadę, podróże i rozwój osobisty i co najważniejsze przyjaciół którzy byli ze mną gdy w pewien styczniowy wieczór życie mi się zmieniało. Po kilku miesiącach poszłam na randkę z Tindera (!) z chłopakiem nie prawnikiem, a elektrykiem, co to słucha metalu i wszystko robi po swojemu nie idąc za tłumem. Okazało się, że to jest miłość mojego życia. Dziś mam 30 lat i nie chcę cofać czasu. Nawet ,,najgłupsza” decyzja może dać Ci najmądrzejszą lekcje życia. Przewartościować Twoje życie i pokazać co tak naprawdę się liczy. Dziś mam 30 lat, mieszkam w Warszawie, jestem narzeczoną najwspanialszego człowieka, mam dobrą pracę o której bym nigdy nie pomyślała, cudownych przyajciół, we wrześniu spełni się moje wielkie marzenie-zostanę mamą. Jest wiele przymiotników, rzeczowników które mogą mnie określić- rozwódka jest na samym końcu. A wszystko co mam, to dzięki ,,głupiej” decyzji z 2.05.2012 r, bo to właśnie dzięki niej jestem tu gdzie jestem 🙂

  • Odpowiedz
    Julia
    20 maja 2018 at 22:36

    Czy 21letniej dziewczynie tez może się zmienić życie na przestrzeni dekady ?Moze zacznijmy od początku.11-letnia dziewczynka -w sumie to ten wiek zapoczątkował przełom w moim niedługim życiu.Pamiętam jak dziś ,ze moim największym marzeniem było posiadanie zdolności lingwistycznych .Wtedy już zaczęłam rozumieć jak ważne są w dzisiejszym świecie języki obce.Opanowalam angielski i niemiecki do poziomu zaawansowanego w wieku 16lay.Liceum -co to były za czasu .Piersse bunty,miłości.Zagubiona -nie wiedziałam jaka droga podążać .Czy języki to wszytsko ?Czy wykształcenie wyższe będzie mi w jakikolwiek sposób potrzebne ?Konczac liceum ,zdawajac maturę na zadziwiająco wysoki wynik w moim życiu zapadła decyzja -nie idę na studia.Rodzice byli zdruzgotani ,wściekli i nie rozumieli dlaczego marnuje taka szanse .Owczesnie byłam na tyle zdeterminowana ,ze dopięłam swego i poszłam na wymarzone studium -kosmetyka.W międzyczasie pracowałam i uczyłam się zaocznie .Rodzice w dalszym ciągu nie popierali mojej decyzji.Smialo mogę powiedzieć -uważali ze do niczego w życiu nie dojdę ,se zmarnowałam 2lata na nauce w tejże szkole.Nadszedl czas egzaminów .Zdane z celującym wynikiem .Rodzicow dalej nie rozpierała duma ,bo przecież co to za zawód -kosmetyczka .Gdzie takich jest milion a wybijają się tylko nieliczne.Mysle ,ze czuli wtedy do mnie żal spowodowany ucieczka -jak to mówili -przed nauką(taka na studiach).Po skończeniu szkoły miałam wizualizacje mojego życia -otworzyć własne Spa.Tylko hola-to kosztuje miliony.Z tego względu w wieku 20lat wyjechałam do Niemiec do pracy.Za 1500zl pracując na recepcji w hotelu nic nie zdziałam ,a nie chciałam podejmować się pracy u kogoś w salonie .Czulam potrzebę uzyskania różnych kwalifikacji -po sprawy dermatologiczne po medycynę estetyczna .Aktualnie pracuje w Niemczech .Malymi kroczkami oszczędzam na wymarzony cel ,używam swojej wiedzy lingwistycznej i co najważniejsze jestem z chłopakiem gdzie obydwoje zarabiamy na lepsze jutro-wspólne lepsze jutro.W międzyczasie robię kwalifikacje -jeżdżę do polski po to by w weekend odbyć kurs,e-learningi.I ktoś mi powie ,ze się nie da ?Da się ludzie !Tylko trzeba chcieć .A rodzice ?Pierwszy raz usłyszałam od nich ze są ze mnie dumni !I wiecie co ? Te słowa wypowiedziane przez nich zmieniły moje życie na przestrzeni 10lat!!!

  • Odpowiedz
    Kate
    20 maja 2018 at 22:37

    Dokładnie 5 lat temu dostałam propozycje sesji. Jako 15 letnia dziewczynka myślałam ze to będzie jakaś sesja w polu z rozmazanym tłem , dokładnie taka sama jaka zawsze robiłam sobie z przyjaciółkami. Co się później okazało , fotografka zrobiła mi testy agencyjne !! Wstawiłam te zdjęcia na wszystkie portale społecznościowe , i zaczął się bum. Wybrałam agencje i od 5 lat zajmuje się modelingiem. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to ze moich małych kroczków nie mógł widzieć moj największy wzór i motywacja do życia -czyli moj tata. Zmarł 5 lat temu , i myśle ze teraz patrzy na mnie z góry i trzyma mocno za mnie kciuki !

  • Odpowiedz
    Ange
    20 maja 2018 at 22:44

    Czesc Karolina, pragne opowiedziec Ci o moich decyzjach, ktore podjelam i zmienily moje zycie przez ostatnie 10 lat. Tak jak i Ty wspomnialas na Twoim Blogu w urodzinowym poscie czy instastory , kiedy Charlize Mystery sie zaczelo nie odrazu doszlas do tego co masz teraz , droga byla wyboista , lecz sie nie poddalas, to troche tak jak ja . Dlugo szukalam drogi do szczescia , ale moze zaczne od poczatku . 10 lat temu z kiedy bylam jeszcze nastolatka poznalam chlopaka, ktorego uwazalam za milosc mojego zycia , bylam z nim 6 lat po ktorych sie zareczylismy i myslalam ze dojdzie do slubu, lecz problem finansowe nie pozwalaly na to, podjelismy decyzje o wyjezdzie do Anglii by zarobic, odlozyc pieniadze i wrocic zorganizowac wesele, lecz samotnosc w innym kraju , bez rodziny, bez przyjaciol, i bez mozliwosci kontaktu z obcokrajowcami na poziomie, ktorego oczekiwalismy, gromadzilo ogromne flustracje, dochodzily do tego klotnie i konflikty z ktorymi nie potrafilismy sobie poradzic. Po pewnym czasie nie moglismy na siebie patrzec, dlatego podjelismy decyzje o rozstaniu. Moj swiat sie zawalil, bylam w obcym kraju, sama , przerazona, dostalam depresji przez ciagle siedzenie w domu, ale do czasu kiedy nastapil przelom , postanowilam wziac sie w garsc, uwierzyc w siebie. Znalazlam prace, wynajelam dom, by zabic wolny czas uczylam sie Angielskiego i poszlam na silownie, cala agresja i smutek odeszly z potem na treningach. Po pol roku poczulam sie pewna siebie zaczelam wychodzic do miejsc publicznych , poznalam znajomych, a po 3 miesiacach chlopaka/mezczyzne/ Anglika i bylam zaskoczona i bilam sie w myslach jak to sie stalo, ze on mnie rozumie, wiadomo popelnialam bledy jezykowe, ale on sie nie zloscil , poprawial i uczyl. Teraz po roku gdy jestesmy para, jestem taka szczesliwa, odkrylam ze male przyjemnosci i przyziemne uczynki sprawiaja najwieksza radosc, kwiaty bez okazji, czy przyniesiony kocyk i kawa , gdy czuje sie zmeczona wywoluja usmiech na mojej twarzy. Gdy podjelam decycje o wyjezdzie z kraju , czy rozstaniu oczywiscie bardzo cierpialam zostawiajac rodzicow , bylego chlopaka, ale teraz rozumiem ze na wszystko przychodzi czas , tylko trzeba walczyc , i ja tak zrobilam i teraz czuje sie szczesliwa. Twoje wpisy na blogu sa bardzo inspirujace , za co bardzo Ci dziekuje i Pozdrowienia , Ange
    (przepraszam za polskie znaki, wiem ze to moze razic w oczy)

  • Odpowiedz
    Ange
    20 maja 2018 at 22:45

    Czesc Karolina, pragne opowiedziec Ci o moich decyzjach, ktore podjelam i zmienily moje zycie przez ostatnie 10 lat. Tak jak i Ty wspomnialas na Twoim Blogu w urodzinowym poscie czy instastory , kiedy Charlize Mystery sie zaczelo nie odrazu doszlas do tego co masz teraz , droga byla wyboista , lecz sie nie poddalas, to troche tak jak ja . Dlugo szukalam drogi do szczescia , ale moze zaczne od poczatku . 10 lat temu z kiedy bylam jeszcze nastolatka poznalam chlopaka, ktorego uwazalam za milosc mojego zycia , bylam z nim 6 lat po ktorych sie zareczylismy i myslalam ze dojdzie do slubu, lecz problem finansowe nie pozwalaly na to, podjelismy decyzje o wyjezdzie do Anglii by zarobic, odlozyc pieniadze i wrocic zorganizowac wesele, lecz samotnosc w innym kraju , bez rodziny, bez przyjaciol, i bez mozliwosci kontaktu z obcokrajowcami na poziomie, ktorego oczekiwalismy, gromadzilo ogromne flustracje, dochodzily do tego klotnie i konflikty z ktorymi nie potrafilismy sobie poradzic. Po pewnym czasie nie moglismy na siebie patrzec, dlatego podjelismy decyzje o rozstaniu. Moj swiat sie zawalil, bylam w obcym kraju, sama , przerazona, dostalam depresji przez ciagle siedzenie w domu, ale do czasu kiedy nastapil przelom , postanowilam wziac sie w garsc, uwierzyc w siebie. Znalazlam prace, wynajelam dom, by zabic wolny czas uczylam sie Angielskiego i poszlam na silownie, cala agresja i smutek odeszly z potem na treningach. Po pol roku poczulam sie pewna siebie zaczelam wychodzic do miejsc publicznych , poznalam znajomych, a po 3 miesiacach chlopaka/mezczyzne/ Anglika i bylam zaskoczona i bilam sie w myslach jak to sie stalo, ze on mnie rozumie, wiadomo popelnialam bledy jezykowe, ale on sie nie zloscil , poprawial i uczyl. Teraz po roku gdy jestesmy para, jestem taka szczesliwa, odkrylam ze male przyjemnosci i przyziemne uczynki sprawiaja najwieksza radosc, kwiaty bez okazji, czy przyniesiony kocyk i kawa , gdy czuje sie zmeczona wywoluja usmiech na mojej twarzy. Gdy podjelam decycje o wyjezdzie z kraju , czy rozstaniu oczywiscie bardzo cierpialam zostawiajac rodzicow , bylego chlopaka, ale teraz rozumiem ze na wszystko przychodzi czas , tylko trzeba walczyc , i ja tak zrobilam i teraz czuje sie szczesliwa. Twoje wpisy na blogu sa bardzo inspirujace , za co bardzo Ci dziekuje i Pozdrowienia , Ange
    (przepraszam za polskie znaki, wiem ze to moze razic w oczy)

  • Odpowiedz
    Kasia K
    20 maja 2018 at 23:15

    Jest lipiec 2006, para nastolatków pędzi granatowym pegotem,w głośnikach dudni jakiś pseldo raper.Ta dwójka to zakochane w sobie gnojki które myślą ze życie to tu i teraz. Żadne nie zapina pasów,żadne nie myśli o jutrze. Pada deszcz ,ostry silny letni deszcz który dla wielu jest wybawieniem w to gorące popołudnie.Pegot odpala z piskiem i jako pierwszy opuszcza rondo po przeskoczeniu światła na zielone… po chwili która zaważyła o przyszłości tej dwójki ,samochód wpada w poślizg ,koziołkuje i dachuje,ktoś krzyczy,tłucze się szkoło przedniej szyby,strzelają poduszki.samochod ląduje na skwerku,żółty szalik dziewczyny nasiąka krwią…ale to nie jej krew ,to krew która tryska z ręki chłopaka … potem już tylko karetka policja szpital. Dziewczyna jest cała,kilka siniaków i otarć, dłoń chłopaka była składana podczas trwającej kilka godzin operacji,a wszystko przez szkło z przedniej szyby która pocięła wszystkie ścięgna , szkła które zamiast trawić w głowę dziewczyny trawiły w rękę chłopaka. Tak to on ją wtedy uratował osłaniając własnym ramieniem!
    Rehabilitacja trwała kilka miesięcy, udało się uratować dłoń chłopaka,jednak ich przyszłość i poczucie wlasniej wartości ucierpiało dużo mocniej….
    Sierpień 2007 z braku pomysły na zycie,góra powypadkowych długów bądź może z ochota ucieczki chłopak wyjeżdża do Angli. Niby na chwile,niby na moment ,zarobić i wrócić. W Polsce zostaje ona,płacze cierpi,tęskni. Chce jechać za nim,nie chce zostawić rodziny …
    Październik 2007 spakowana po uszy, z 70 kg życia dziewczyna wyrusza w swoją pierwsza podróż na koniec świata,chodź tak naprawdę tylko trochę ponad 1200 km ,do Angli ,do niego.jedzie autokarem 30 godz,30 godz płacze…
    Są razem,pierwsze dorosłe decyzje,o dziwo nie ma tu beztroski ani zabawy. Są obowiązki ,jest odpowiedzialność i wieka straszna tęsknota za domem. Chwila na która oboje wyjeżdżali zmienia się w rok,dwa dziesięć.
    Dzis są małżeństwem,maja córkę własny dom z ogrodem… dalej kochają się tak samo mocno jak tego deszczowego lipcowego popołudnia które zaważyło na ich życiu. I chodź minęło już tyle lat ona dalej tęskni za domem który jest tam w Polsce. .. i dobrze wiem co czuje tamta dziewczynę bo ona to ja.

  • Odpowiedz
    Kasia
    20 maja 2018 at 23:34

    Decyzja, która wpłynęła diametralnie na moje życie to przeprowadzka z małego miasteczka do dużego miasta, pozostawienie wszystkiego i rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Wraz z podjęciem tej decyzji rozpoczęłam pracę, która daje mi dużo satysfakcji, mam większe możliwości, aby spełniać swoje marzenia. Decyzja ta uświadomiła mi, ze życie może wyglądać inaczej, wystarczy tylko troche odważyć się podjąć odpowiednie kroki. Dzięki rodzinie, która mnie zawsze wspiera i pomaga, dzięki kochanym rodzicom udało mi się osiągnąć to, co chciałam. Tym bardziej jestem z siebie zadowolona, ponieważ bez niczyjej pomocy poradziłam sobie w mieście, zdobyłam wykształcenie i pracę 🙂 teraz tylko czekam na odpowiedni moment, w którym pojawi się miłość 🙂 <3

  • Odpowiedz
    Młodzieńcza miłość
    20 maja 2018 at 23:52

    Cudowne gimnazjalne czasy. Pierwsza miłość, która w tamtym czasie była dla mnie wszystkim. Wydawać się mogło, że był to idealny związek zdwojga młodych ludzi, którzy mieli jedynie 14lat. Pewnego dnia po ponad roku czas bez dokładnie wyjaśnionych przyczyn wszytko się rozpadło. Był to dla mnie bardzo trudny i bolesny okres zakończenia drugiej klasy gimnazjalnej. Nie dość, że wciąż czekał nas ostatni rok szkoły w jednej klasie, to nadal mieliśmy wspólne grono znajomych i siebie do okoła. Z dnia na dzień po zakończeniu roku szkolnego podjęłam decyzje ze starsza siostrą o leczeniu mojego małego złamanego serca. Kupiliśmy bilety do Nowego Jorku. Była to moja pierwsza podróż za ocean i zarazem pierwsze spotkanie z siostra po 7 latach od kiedy ona wyleciała do Ameryki. Dokładnie pamietam ten długi dziewięcio godzinny lot, podczas którego miałam czas na mnóstwo przemyśleń. Jako młoda dziewczynka podjęłam wtedy decyzje i obiecałam sobie, że gdy tylko ukończę studia w Polsce wylecę do Nowego Jorku i zawsze już będę przy siostrze. Mijały lata,zdążyłam wyleczyć rany, złamane serce po pierwszej miłości i zarazem zakochać się w innym ale jak się okazało nie odpowiednim. Los chciał abym odbyła swoją kolejna, wtedy już któraś z kolei ale tą wymarzoną podróż do Stanow. Ukończyłam obiecane sobie wcześniej studia licencjackie w Gdańsku, kupiłam bilet w jedna stronę i ruszyłam spełnić marzenie. Podczas już kilkumiesięcznego pobytu w dniu moich 22urodzin dostałam najbardziej szokujące i najwspanialsze życzenia. Napisał do mnie on nie kto inny a chłopak w którym zakochana byłam w wieku 14lat. Od tego dnia przez kilka kolejnych miesięcy rozmawialiśmy codziennie . Każdego dnia zastanawiałam się czy powinnam spełnić swoje marzenie i pozostać w stanach czy iść za głosem serca. No i stało się w styczniu spakowałam walizki i wróciłam do Europy. Nie wróciłam jednak do domu w Polsce. Wylądowałam w Anglii. Mieszkam tu teraz z ukochanym, już teraz od ponad dwuch miesięcy narzeczonym. Spełniam się zawodowo, będąc managerem dwuch kawiarni. Mam u boku najwspanialszego mężczyznę i jak się okazało miłość mojego życia, która była mi pisana jak mogę to określić „gowniarzami”. Nie żałuje, że w tamtym momencie podjęłam tą decyzje. Teraz nie tylko mam go u boku ale wiem, że kiedyś razem wspólnie wylecimy spełniać jak się okazało wspólne marzenie mieszkania w Nowego Jorku.

  • Odpowiedz
    Asia
    21 maja 2018 at 00:02

    Jeszcze nie 10, ale w czerwcu minie 9 lat. 9 lat temu zdecydowałam się zamiast zabawy w wakacje, wyjechać za granice do pracy. Poznałam wspaniałych ludzi. Wróciłam do szkoły ale myślami byłam za granica, czekałam na kolejne wakacje. Po tych drugich już zostałam. Mam przepiękne wspomnienia, wydarzyło się tez wiele złego, długi, problemy z praca.. to wszystko mnie tylko wzmocniło. Na mojej drodze pojawiło się tez wielu złych ludzi, którzy uparcie ciągnęli mnie na dno. Na szczęście 5 lat temu poznałam mojego partnera, dzięki niemu, otworzyłam oczy na tych fałszywych znajomych, nie, nie powiedział ani słowa, gdy ‚znajomi’ zobaczyli, ze jestem szczęśliwa, przestali się odzywać, wmawiano mi, jaki on zły. W sierpniu minie 5 lat razem, mamy 2,5 letnia coreczke, przeprowadzkę na głowie . Jestem najszczęśliwsza kobieta, najszczęśliwsza mama, dzięki nim. Jeśli miałabym podać 3 punkty kulminacyjne -1- wyjazd z Polski, 2-poznanie mojego partnera,3- narodziny córki. Bywa ciężko ale to oni dają mi motywacje każdego dnia. Dzięki nim jestem silniejsza, więcej się uśmiecham. Gratuluje 10 lat bloga i życzę kolejnych 10 i 10 i 10… pozdrawiamy 🙂

  • Odpowiedz
    Ange
    21 maja 2018 at 00:12

    Czesc Karolina, pragne opowiedziec Ci o moich decyzjach, ktore podjelam i zmienily moje zycie przez ostatnie 10 lat. Tak jak i Ty wspomnialas na Twoim Blogu w urodzinowym poscie czy instastory , kiedy Charlize Mystery sie zaczelo nie odrazu doszlas do tego co masz teraz , droga byla wyboista , lecz sie nie poddalas, to troche tak jak ja . Dlugo szukalam drogi do szczescia , ale moze zaczne od poczatku . 10 lat temu z kiedy bylam jeszcze nastolatka poznalam chlopaka, ktorego uwazalam za milosc mojego zycia , bylam z nim 6 lat po ktorych sie zareczylismy i myslalam ze dojdzie do slubu, lecz problem finansowe nie pozwalaly na to, podjelismy decyzje o wyjezdzie do Anglii by zarobic, odlozyc pieniadze i wrocic zorganizowac wesele, lecz samotnosc w innym kraju , bez rodziny, bez przyjaciol, i bez mozliwosci kontaktu z obcokrajowcami na poziomie, ktorego oczekiwalismy, gromadzilo ogromne flustracje, dochodzily do tego klotnie i konflikty z ktorymi nie potrafilismy sobie poradzic. Po pewnym czasie nie moglismy na siebie patrzec, dlatego podjelismy decyzje o rozstaniu. Moj swiat sie zawalil, bylam w obcym kraju, sama , przerazona, dostalam depresji przez ciagle siedzenie w domu, ale do czasu kiedy nastapil przelom , postanowilam wziac sie w garsc, uwierzyc w siebie. Znalazlam prace, wynajelam dom, by zabic wolny czas uczylam sie Angielskiego i poszlam na silownie, cala agresja i smutek odeszly z potem na treningach. Po pol roku poczulam sie pewna siebie zaczelam wychodzic do miejsc publicznych , poznalam znajomych, a po 3 miesiacach chlopaka/mezczyzne/ Anglika i bylam zaskoczona i bilam sie w myslach jak to sie stalo, ze on mnie rozumie, wiadomo popelnialam bledy jezykowe, ale on sie nie zloscil , poprawial i uczyl. Teraz po roku gdy jestesmy para, jestem taka szczesliwa, odkrylam ze male przyjemnosci i przyziemne uczynki sprawiaja najwieksza radosc, kwiaty bez okazji, czy przyniesiony kocyk i kawa , gdy czuje sie zmeczona wywoluja usmiech na mojej twarzy. Gdy podjelam decycje o wyjezdzie z kraju , czy rozstaniu oczywiscie bardzo cierpialam zostawiajac rodzicow , bylego chlopaka, ale teraz rozumiem ze na wszystko przychodzi czas , tylko trzeba walczyc , i ja tak zrobilam i teraz czuje sie szczesliwa. Twoje wpisy na blogu sa bardzo inspirujace , za co bardzo Ci dziekuje J Pozdrowienia , Ange
    (przepraszam za polskie znaki, wiem ze to moze razic w oczy)

  • Odpowiedz
    Magda0062
    21 maja 2018 at 00:18

    Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że najbardziej żałuje dni, które sam sobie odebrał. Odebrał przed odpuszczenie, rozleniwienie i ten niewinny strach, który narasta do monstrualnych rozmiarów w strategocznych momentach. Można oszukać znajomych, można oszukać najbliższych, ale najtrudniej i najciężej na szczeście jest oszukać samego siebie!
    Cofając się zaledwie 8 lat wstecz z wielkim sentymentem i ulgą myślę o dniu, kiedy jednak nie zdecydowałam podrzeć biletu na 14 godzinną podróż autobusem do Aarhus w Dani na wymiane studencką. Pamiętam ten dzień wyjątkowo dokładnie, kiedy w swoim pokoju siedząc na największej możliwie dostępnej walizce, skulona i przerażona tym co miało się zadziać zaraz na chwilę, roważałam wszelkie za i przeciw. Z jednej strony milion rozterek, czy poradzę sobie z językiem – bo przecież kocham liczby bardziej niż naukę języka angielskiego, wiebieram się na jedną z najlepszych uczelni w Europie, czy odnajdę się ja – introwertyk i człowiek najbardziej rozkochanyw książkach i swoim towarzystiwe – wśród ludzi z całego świata, czy w końcu dam sobie radę bez rodziny i wspierających mnie osób, nie mówiąc już o tym że stypendium pokrywało mi zaledwie koszty akademika. Jednocześnie powoli rozsądek zaczynał rozpalać iskierki nadziei, bo i może byłam zagrożona kiedyś z angielskiego (sic!) ale szybko się podciągnełam i zdałam wszystkie konieczne egazminy, stypendium jest śmieszne ale przez dwa lata odkładałam łącząc pracę ze studiami, jeśli nie zrobię czegoś teraz to będę załować do końca życia. I przede wszystkim pomyślałam o tym, że zasłużyłam sobie na nagrodę. 3 lata studiów na dwóch kierunkach, plus praca wieczorami i w weekendy – 22 lata to najlepszy moment, żeby zrobić sobie pół roku odpoczynku od tego wszystkiego, jak mam w coś zainwestować to chyba najlepiej w rozwój samej mnie 🙂
    Teraz patrząc na ostatnie lata wstecz nie mam wątpliwości, że to był moment który zapoczątkował wiele pozytywnych zmian w moim życiu, pół roku odkrywania siebie na nowo, poznawania ludzi z najdalszych zakątków świata i kruszenia wewnętrzego lodowca pełnego strachów doprowadziły do momentu kiedy mogę śmiało powiedzieć że czuję się szcześliwa z tym gdzie jestem i co robię. Po powrtocie do Polski, przeprowadzce, zmianie uniwersytetu, pracy, zmienie pracy na taką gdzie mogłam się rozwijać, awansie i przeprowadzce za granicę wiem, że jeszcze dużo przede mną, a tylko ode mnie zależy co z nowymi wyzwaniami zrobię!

    Źyczę co najmniej kolejnych 10 pięknych lat 🙂
    Magda

  • Odpowiedz
    Ewelina
    21 maja 2018 at 00:51

    To bylo w kwietniu 2014 roku. Dokladniej 20kwietnia zdecydowalam, ze bede podrozowac! O tak ! Mialam w planie zwiedzic caly swiat! Tylko od czego zaczac ?! Przeciez mam Babcie w USA, wiec postanowilam zaczac zwiedzanie od USA, a dokladniej od Florydy ! Babcia od zawsze mnie namawiala,zebym Ja odwiedzila… i jak pomyslalam,tak zrobilam ! Kupilam bilet, do Tampana Florydzie,na 3 września 2014r. I tak zleciał szybko miesiące i przyszedł dzień wyjazdu. Szczęśliwie dolecialam do tego upalnego wilgotnego pełnego aligatorow i rekinów miejsca. Od początku nie podobało mi się ! Nic mi nie pasowało w tym dziwnym kraju ! Mialam zostać miesiąc i zwiedzić ile tylko mogę, ale już po tygodniu chciałam zmienić datę wyjazdu na szybszą. I w ten właśnie dzień ( sobota 10 września 2014) poznałam mojego Męża! W Polskim Centrum ,oczywiście! Poznałam mojego Rudowlosego Górala ! I już po 1.5 miesiąca znajomości wzięliśmy Ślub !! Bajka ! Kto bierze Ślub po 1.5 miesiąca znajomości ?!?!?!? Oświadczył się w swoim ogródku z pomidorami ! Pierścionek leżał na krzaku pomidora:-) , to był najromantyczniejszy moment w moim życiu! Pozniej wszystko poszło równie szybko. I tak właśnie siedzę na kanapie a mój Maz i 2letni synek obok mnie bawią się samochodzikami. I to wszystko dzięki temu,że 20go kwietnia podjęłam decyzję o podróżowaniu ! Jedna decyzja zmieniła całe moje życie, lepiej być nie mogło !!

  • Odpowiedz
    Kasia
    21 maja 2018 at 02:10

    Dwa lata temu zdecydowałam się pójść do psychologa. Przez te dwa lata terapii uwierzyłam, że nie jestem lękową, nieśmiałą, zakompleksioną, wycofaną towarzysko Kasią. Zatrudniłam się na bloku operacyjnym, o którym zawsze marzyłam, ale bałam się, że sobie nie poradzę. Zaczęłam chodzić wyprostowana, ubierać się na kolorowo, malować, uśmiechać się i żartować do obcych ludzi. Celowo starałam się zwrócić na siebie uwagę. Okazało się, że potrafię żartować, prowokować, odezwać się na głos, nawiązywać nowe znajomosci. A nie czekać, aż ktoś pierwszy się do mnie odezwie. A tak naprawdę największym osiągnięciem jest to, że w wieku 30 lat zakochałam się 🙂 Bo podejście do mężczyzny, który mi się spodobał i którego chciałam bliżej poznać, wymagało ode mnie dużej odwagi. Odważyłam się, kocham i jestem kochana 🙂
    Decyzja o rozpoczęciu terapii, była moją najlepsza decyzja, która zapoczątkowała szereg pozytywnych zmian.

  • Odpowiedz
    Aga M. i L.
    21 maja 2018 at 07:57

    Dziesięć lat temu o tej porze roku kończyłam pisać maturę. Potrzebowałam przerwy. Mój tata zawsze powtarzał „do odważnych świat należy”. Nigdy nie byłam za granicą. Postanowiłam wyjechać, poznać świat, dorosnąć. Usłyszałam o programie au pair i niespełna trzy miesiące później rozpakowywałam walizki w Nowym Jorku. Ten rok dał mi wiele, zobaczyłam miejsca, o których nie śniłam, poznałam ludzi, którzy stali się dla mnie inspiracją, ale przede wszystkim poznałam samą siebie. Decyzja o wyjeździe była najlepszą, jaką mogłam podjąć. Wróciłam na studia pełna optymizmu, wiary we własne możliwości i chęci do działania. Na pierwszym roku poznałam chłopaka, któremu wiele razy opowiadałam o cudownym mieście, jakim jest Nowy Jork, kazał mi obiecać, że kiedyś go tam zabiorę. Obiecałam. Na kilka lat zapomnieliśmy o tym, pogrążeni codziennością – studia, wyjazdy, praca, przeprowadzki, ślub, aż w końcu uznałam, że „hej! marzenia są po to, aby je spełniać!”, zabookowałam bilety. To był wyjazd naszych marzeń, najlepsze jednak było w nim to, że mogłam dzielić te wszystkie przeżycia z najukochańszą osobą, która po raz kolejny kazała mi obiecać, że jeszcze kiedyś tam wrócimy. Wrócimy, wiem to. Nie sami, bo po dziesięciu latach podjęłam kolejną ważną decyzję w moim życiu, decyzję o posiadaniu dziecka. Moim marzeniem teraz jest, aby przekazać temu małemu cudowi, żeby nigdy nie bał się marzyć, marzenia są po to, aby je spełniać, bowiem do odważnych świat należy!

  • Odpowiedz
    Emilia
    21 maja 2018 at 08:22

    Karo! Gratulacje! Wspaniała rocznica i okazja do świętowania! Uwielbiam celebrować rocznicę, wspominać, podsumowywać lub poprostu cieszyć się tym dniem. W zeszłym roku świętowaliśmy z mężem 10 rocznicę ślubu skacząc ze spadochronem w Dubaju. Ale nie o tym chciałam dzisiaj. Chciałabym cofnąć się trochę dalej. 13 lat temu z moim wtedy jeszcze chłopakiem jechaliśmy na pierwsze wspólne wakacje. Droga na lotnisko dłużyła się strasznie więc żartując snuliśmy wspólne plany na przyszłość. Na odwrocie kartki że słowami piosenki She will be love rysowaliśmy nasz wymarzony dom. Podjęliśmy decyzję, że do końca życia chcemy być razem. Potem był ślubu, dzieci i niełatwa decyzja o wyjeździe do Norwegii. Z perspektywy czasu widzę, że decyzje, które podejmowaliśmy w ciągu tych 13 lat zmierzały w jedną stronę…Kilka miesięcy temu kolejna, tym razem o powrocie do Polski. Właśnie budujemy, nasz wymarzony dom nad jeziorem a na jednej ze ścian będzie wisiała kartka na której 13 lat temu narysowaliśmy właśnie ten wymarzony dom nas jeziorem… Tą kartkę znalazłam segregując rzeczy przed powrotem do Polski kiedy już działka i projekt domu były kupione. Popłakałam się ze wzruszenia bo to tylko pokazuje, że wszystkie decyzje, które podejmowaliśmy były drogą do spełnienia naszego pierwszego wspólnego marzenia.

  • Odpowiedz
    Karolina
    21 maja 2018 at 08:39

    Jaka decyzja w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje życie? Kiedy przeczytałam to pytanie, odpowiedz znałam od razu. Nie musiałam się nawet zastanawiać…

    Piec lat temu – po powrocie do Polski z Włoch, gdzue po maturze zarabiałam na studia, czułam się bardzo samotna. Nowe miasto, nowe obowiązki… brak przyjaciół. Ciagle czułam, ze wszystko mnie przerasta, ze z niczym sobie nie radzę i nigdy nie poradzę. Dochodziło do tego, ze nie chciałam nawet wychodzić z łóżka, całkowicie zaniedbując swoje życie…
    Pewnego dnia pomyślałam nad kupnem szczeniaka – miałabym w końcu dla kogo żyć! Dużo czytałam na temat hodowli, ale chciałam się jeszcze przekonać o słuszności swojej decyzji. Napisałam do jednej z fundacji prozwierzęcych. Wolontariuszka zadała mi wtedy jedno, ważne pytanie: dlaczego nie adopcja?
    To wlasnie pytanie zaważyło na reszcie mojego zycia. Minęło kilka dni, a ja już byłam w drodze na drugi koniec Polski po mojego PSA! To była miłość od pierwszego wejrzenia (a wcześniej w nią nie wierzyłam!). Od tamtego dnia zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi – mój najlepszy PRZYJACIEL pozwolił mi ułożyć swoje życie od nowa:.. dzięki niemu wyszłam z depresji (według lekarza miał zbawienny wpływ na leczenie), skonczylam studia licencjackie, aktualnie koncze studia magisterskie i podyplomowe, znalazłam dobra prace i… poznałam narzeczonego, który pokochał mojego psa tak samo, jak ja! To brzmi jak historia z bajki, ale tak było, to moja własna bajka. Jedna mała istota zmieniła moje życie o 180*… gdyby nie mój pies, na pewno nadal borykałabym się z problemami. Pies potrafi kichać w zamian za nic – każdy człowiek myśli, ze ma najlepszego psa i każdy ma racje! Jestem pewna, ze wiesz coś na ten temat 🙂
    Jestem najszczęśliwsza osoba na świecie – spełniam się w każdej możliwej płaszczyźnie, ale największa radość sprawiają mi powroty do domu, gdzie czeka na mnie mój merdający ogon… teraz jestem zdania, ze dom bez psa jest tylko zwykłym mieszkaniem – ale to zrozumieją tylko ci, którzy mieli możliwość zycia z psimi przyjacielami!
    Jakiś czas temu adoptowalismy drugiego psiaka – moj dom jest teraz pełen merdających ogonów, pocałunków, mokrych nosów i miłości. I tak zostanie już zawsze.

  • Odpowiedz
    Aleksandra Julia
    21 maja 2018 at 08:47

    Dokladnie 2 lata podjelam decyzje wyjazdu do Anglii – po wielu przezyciach (operacja taty na oczy – 6 prob) i jedna wielka niewiadoma, jak to wszystko dalej sie potoczy, skad wziac pieniadze na kolejne operacje, zdecydowalam sie na krok wyjazdu do Anglii. Studiowalam w Polsce na ostatnim roku – Pedagogika szkolna i przedszkolna (wiedzialam, ze studia skoncze) chociazby mialabym to zrobic na odleglosc i tak tez sie stalo. Decyzja o wyjezdzie nie byla taka prosta jakby sie wydawalo – w Polsce zostawilam wszystko co mialam, przyjaciol, znajomych, rodzine, ale wiedzialam ze to dobry krok bo nasze zycie choc odrobine stalo sie lepsze.
    Operacje sie udalo – pieniadze zagraly glowna role (niestety, ale takie sa realia). W Anglii w tym czasie znalazlam mieszkanie, dobra prace i zaczelam sobie ukladac jakos zycie, dzien mijal za dniem jak szalony – dopoki nie poznalam najwspanialszego mezczyzne pod slonce – mojego chlopaka Michala. Zycie sprawilo, ze jestem najszczesliwsza kobieta pod sloncem – a pod sercem nosze nasze szczescie. Nigdy bym nie cofnela czasu, nie zamienila tych dezycji, ktore podjelam w ciagu 2 lat na jakiekolwiek inne – lepsze badz gorsze.
    Wiem, ze wszystko dzieje sie po cos, ze pewne sytuacje zmuszaja nas do tego zeby nasze zycie zmienilo bieg. Nie bez powodu nie wiemy co nas czeka jutro …
    Gdyby nie ryzyko, postawienie zycia na jedna karte nigdy bysmy nie wiedzieli co nas w zyciu czeka, takim sposobem wiele mogloby nas ominac a dzis mozna spokojnie powiedziec, ze ” Wiara czyni cuda”

    🙂

  • Odpowiedz
    Misia
    21 maja 2018 at 09:24

    Mam dwie takie ważne decyzje które wpłyneły na moje życie bardzo diametralnie. Pierwsza była 6 lat temu prawie kiedy wyszłam za mąż za mojego meżczyzne,miłość ,przyjaciela życia. Który jest ze mną na dobe i na złe. Druga warzna decyzja była niecałe 9lat temu kiedy zdecydowaliśmy się rozjaśnić nasze życie naszą cztero łapną przyjaciółką o imieniu Kika. Nawet najgorsze dni potrafi mi poprawić humor.

  • Odpowiedz
    Magda
    21 maja 2018 at 09:37

    Hej ! „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Pytanie jest bardzo trafne, ja często o tym rozmyślam. U mnie nie było to wielkie wydarzenie, żadna spektakularna decyzja, ale dzisiaj, patrząc wstecz, uważam, że to dzięki niej jestem teraz w miejscu w jakim jestem i czuje,że to moje miejsce na ziemi.
    A cóż to za decyzja? Banalna! Wyjazd na studia do jednego z większych miast w Polsce, trochę „na złość” rodzicom, z którymi nie mogłam się dogadać.
    Bo, niestety, mieszkałam na tak zwanej „wsi radosnej, wsi wesołej”. I nie zrozum mnie źle, ja się nie wstydzę tego gdzie mieszkałam, zawsze szczerze odpowiadam na to pytanie! Ale.. zawsze chciałam więcej niż praca fizyczna w polu, niż spędzanie pół dnia w kuchni, bo moim obowiązkiem jest przygotowanie obiadu dla pana domu, wysłuchiwanie plotek na swój temat od zawistnych sąsiadek, które muszą wiedzieć wszystko: kto, gdzie, z kim, dlaczego 🙂 Może nieco przesadzam z tym opisem, ale mając 18 lat, to wszystko było dla mnie za dużo, nie chciałam powielać tego samego wzorca, uparłam się i oto jestem. Poszłam na wybrane studia ( kierunek również został wyśmiany przez wszystkich, teraz mniej się śmieją, kiedy bez problemu znalazłam pracę w zawodzie :):) , ale to nie studia mnie zmieniły, ale ludzie, których tutaj poznałam, którzy są mi bliżsi niż większość rodziny, wiem, że cokolwiek się wydarzy, to zawsze mogę na nich liczyć. Tutaj poznałam swojego już niebawem męża, tutaj kupiłam mieszkanie, tutaj widzę się za kilkanaście lat. Co ciekawe, nie było nigdy momentu, w którym żałowałabym tej decyzji, nigdy nie chciałam wrócić, mimo, że moi rodzice ciągle pytali kiedy w końcu wrócę do domu. Ale mój dom jest tutaj, gdzie sama czuję się dobrze, gdzie przynależę , a nie tam, gdzie się urodziłam, niestety, chyba po prawie 10 latach pora to zaakceptować 🙂
    Życzę każdemu takich dobrych decyzji !!!

  • Odpowiedz
    PaulinaW
    21 maja 2018 at 09:45

    Cześć Karola. Jestem Twoją ukrytą czytelniczką od początku Twojej blogowej kariery. Śmiało mogę powiedzieć, że dorastałam z Tobą( jestem od Ciebie 2 lata młodsza). Gdy przeczytałam pytanie konkursowe musiałam się chwilę zastanowić, które wydarzenia uważam, za przełomowe na przestrzeni tych 10 lat. Doszłam do wniosku, że prawdziwy przełom w moim życiu zaczął się od złej decyzji. Musiałam wybrać studia, byłam młoda, nie wiedziałam, co chcę robić i strasznie się miotałam. Wybrałam kierunek kompletnie z innej dziedziny niż mój profil w liceum. Oj… Szybko pożałowałam i zrozumiałam, że inżynierem nie zostanę. Potem poszłam na studia, na które od lat zapierałam się, że nie pójdę. No cóż, ze studiami się nie polubiłam, ale przywykłam. Dziś uważam, że ten wybór był całkiem ok. Tak naprawdę to dzięki tym studiom i kolejnej porażce moje życie zmieniło się na zawsze. Nie zdałam egzaminu w sesji letniej. Po poprawce wracałam do domu ze znajomym z liceum, który tego samego dnia też miał poprawkę egzaminu. Ten dzień przewrócił moje życie do góry nogami. Od tamtej podróży jesteśmy razem, a ja czuję, że mam u swojego boku bratnią duszę. Te wszystkie wydarzenia nauczyły mnie, że nie każdy wybór musi być trafny, a każde działanie sukcesem. Czasami coś z pozoru negatywnego niesie ze sobą szereg zdarzeń, które zmieniają nasze życie na lepsze.

  • Odpowiedz
    Justyna
    21 maja 2018 at 09:45

    Często, w różnych momentach mojego życia, zastanawiam się czy coś bym zrobila inaczej/podjęła inne decyzje gdybym tylko mogła to zrobić. Za każdym razem odpowiedz brzmi „nie”. Moje życie składa sie z setek małych decyzji, które skrupulatnie zbudowały moje miejsce w tu i teraz. Każda z nich jest dla mnie bardzo ważna, bo możliwe, ze gdybym zmieniła jakiś mały choćby szczegół to nie poznałabym moich wspaniałych przyjaciółek, nie zakochałabym sie tak na prawdę, nie odnalazłabym całkiem przypadkiem mojej pasji do gotowania (i nie tylko), nie mieszkalabym w cudownym, klimatycznym Gdańsku, nie napiłabym sie z moim malutkim kotkiem, NIE BYŁABYM TAK SZCZĘŚLIWA. Dlatego uważam, ze każdy mój wybór, mimo ze czasem wydawało mi sie robię błąd i często cierpiałam to w perspektywie czasu każda decyzja pozostawiła swój ślad i doprowadziła mnie wlasnie tu gdzie jestem teraz a uwierz mi, ze nigdzie indziej nie chciałabym być! Dziękuje

  • Odpowiedz
    StepbyStepek
    21 maja 2018 at 09:55

    10 lat temu, sama podpowiedzialam Tobie ten pomysł na konkurs ponieważ Twój post skłonił mnie do refleksji „A jak u mnie wyglądało ostatnie 10 lat?”
    Pamiętam jak dzisiaj wakacje, ja 18latka z rodzicami z szwajcarskich alpach na tygodniu rowerowym w górach. Rodzice zawsze motywowali mnie do sportowego trybu życia. Siedząc jednego dnia pod Matterhornem, patrząc na wspinaczy pomyślałam sobie ” Kurczę też chciałabym zrobić w życiu coś ekscytujacego-będę się wspinać” Mówiąc to na głos, zaraz usłyszałam głos taty ” Dziecko Ty się zajmij nauką do matury. Wspinaczka to nie jest droga na życie. Żeby to robić trzeba się temu całkowicie poświęcić a nie jakieś widzimisie” Pamiętam że zabolały mnie te słowa ( mimo że mówione w dobrej intencji)bardzo mnie wtedy zdeprymowały ale pomyślałam „JESZCZE CI POKAŻĘ”
    I tak po maturze, nie od razu dostałam się na wymarzone studia? co już wtedy było dobra szkoła kształtowania mojego charakteru(jak wiadomo w górach trzeba być twardym): nie odpuszczaj, nie ważne że wszyscy Twoi rówieśnicy studiują, uwierz w siebie, w każdym jest chwila zwątpienia i niepewność czy się temu wszystkiemu podoła.
    Udało się uff. Cały czas przyświecała mi jednak myśl z tamtych wakacji, myślałam ” Ok, chce skończyć studia wykształcić się, ale mam ogromną potrzebę poczuć że żyje i że przeżyje moje życie tak jak chce a nie jak powinnam”.
    Tym sposobem Już po drugim roku zawzielam się, sama czy z kimś lecę na podbój Afryki. Tak w 2013 roku zdobyłam dach Afryki-Kilimandżaro. To nakręcił spirale 2 lata później wbiegłam zimą na najwyższy szczyt Australii Mount Kościuszko-2 szczyt korony ziemi.
    A teraz właśnie wróciłam z Himalajów gdzie doszłam do base Campu pod Everestem i weszłam na Kala Pathar 5643 m.n.p.m.
    Jestem szczęśliwa. Przez te 10 lat spełniłam marzenia o których kiedyś bałam się nawet śnić. Zaskoczę Cię ale wszystkie szczyty osiągnęłam z tatą. Przed pierwszym wyjazdem zapytałam go „nie boisz się?” a on odpowiedział „wiesz co, dzięki Tobie zrozumiałem że życie jest jedno, jeśli nie teraz to kiedy?”
    Najważniejsze jest umieć marzyć, sięgać gdzie wzrok nie sięga. Jeśli los daje Tobie szansę należy ją wykorzystać, drugiej może nie być. Dzisiaj jestem szczęśliwym lekarzem. Mimo ryzyka jakie podjęłam, mimo ciężkiej pracy, wielokrotnych „upadków” wiem że po 10 latach udało mi się zdobyć to o czym marzyłam, pogodzić pasję i studia.Cieszę się że mogłam poczuć to o czym od x czasu czytałam, o czym oglądałam reportaże. Pobyt w Himalajach uświadomił mi że góry są potęgą, niesamowita siłą, a ja jestem tylko małym pionkiem. Mogłam nauczyć się pokory, stanąć u bram  najwyższych gór świata, poznać siebie, odetchnąć pełną piersią, nabrać dystansu i siły. Zrozumiałam też że nie tylko ja i moje pomysły zdobywanie świata są ważne. Cieszę się że jesteśmy tu i teraz z takim bagażem doświadczeń, 10 lat starsza i 10 lat mądrzejsza.Nie mówię górą nie, dziękuję że tak wyjątkowe chwilę na szczycie mogłam przeżyć z moimi bliskimi. Udowodniłam sobie a przy okazji tacie, a i tato  mi ??”chcieć to móc”???. Cieszę się też , że 10 lat temu tato nieświadomie krytykując mój pomysł, zmobilizował mnie do pracy o swoje marzenia. Uświadomiłam sobie też że nie ważne gdzie ważne że razem, rodzina jest najważniejszą wartością.
    Nie mam wprawy ani w pisaniu, ani w instagramowaniu ale zapraszam Cie na moje dosyć świeże konto gdzie są zdjęcia z ostatniej podróży @Stepbystepek?

  • Odpowiedz
    Kamila
    21 maja 2018 at 09:57

    Moja historia jest taka:Po ukończeniu liceum nie poszlam na studia jak wszyscy poniewaz nie dostalam sie (bylam na liscie rezerwowej)a musialam gdzieś isc,wiec z koleżanką postanowilysmy pojsc na dwuletnie studium kosmetyczne ( wtedy jeszcze nie byly tak popularne studia kosmetyczne,w zasadzie w moim miescie -Kielce -nie bylo takiego kierunku),szło man nawet dobrze,po tych dwoch latach od razu znalazlam pracę,elegancki,duży gabinet kosmetyczny z renomą i w ogole,oczywiście na początku bylam na stażu,gdzie dostawalam pieniądze rzędu 400-600 zł.Obowiązków mialam dużo,ale nie narzekalam bo chcialam sie jak najwięcej nauczyć,zdobyc doświadczenie,byc profesjonalistka w tej dziedzine,ale gdzy skończył sie staż,szefowa nie zatrudnila mnie bo musiała by mi zapłacić( otawrcie mi to mówiła),na mnie musialaby wydawac ok2000 tys lacznie z zusem.Wtedy jeszcze ja glupiutka,balam sie odezwac,bronic moich praw,wiec tak chodzilam dalej do pracy,moj czas pracy powinien sie zaczac od 10 do 18,ale jak klientka chciała przyjsc wcześniej np o 8 to oczywiście musialam przyjść,a zostawalam tez czasem do późna,za nadgodziny mi nie placila,obowiazkow przybywalo,a ja dalej nie potrafilam sie odezwać o moje prawa,wiecznie bylo dla szefowej malo pieniędzy,za mało wyrabiam,pretensje ze nie przyprowadzam moich kolezanek,ciotek,sióstr do gabinetu,no jakas masakra!!!Po jakims czasie odeszlam od niej,a po jakims roku wróciłam do szefowej,ja przemyslalam wszystko,postawilam tez warunek zatrudnienia,i tak zostalam,ale to bylo najgorszy czas spędzony tam,pracę swoja bardzo lubiłam,wszytkich klientow traktowalam poważnie i moim zdaniem dobrze sie nimi zajmowalam,z niektorymi nawet się zaprzyjaznilam,oczywiście w pewnych granicach rozsadku,gabinet dobrze prosperowal,klientek i klientow przybywało większość jej klientek wolała jak ja ich obsługuje,co nie spodobało sie szefowej ze ja mialam lepszy kontakt z nimi a nie ona,zaczely sie pretensje o wszystko,jak wracalam do domu to wyzywalam sie na domownikow z tej mojej bezradności,z braku pewnosci i walki o moje prawa,a ona to wykorzytywala mnie ile się da,wykrecajac sie klientami,( kiedys wyszlam z pracy o 22 !powinnam o 18) bo klientka chciala masaz z zabiegiem na ciało a że to dlugo trwało,na drugi dzien nawet nie uslyszalam dziękuję czy przepraszam,nawet jak to teraz piszę to mam takia złość w sercu na siebie jak ja moglam tak dawac sie manipulowac( juz nie wspomne ze musialam chodzic do przedszkola po jej dziecko i siedziec z nim,wiec robilam za nianke,zakupy jej robilam )i za takie marne pieniadze!!! Kiedys za caly miesiac moja wyplata wyniosla 600 zł !!! A ja sie upomnialam kiedy mi Pani wyrowna wyplate to jeszcze uslyszalam : co ja chce! Ona juz nie ma wiecej pieniedziy i mi nic nie da,wiec odeszlam od niej raz na zawsze.Odwazylam się w końcu,bo ile ja mogę wytrzymać!!! Poczulam taka ulgę w sercu,choc nie pracuje juz u niej ok 4 lata to i tak mi sie czasem śni? .Teraz mam 32 lata,ale teraz jestem pewniesza siebie,nie zazdroszczę nikomu niczego,otworzylam swoja działalność ( kosmetyka oczywiście?) i choc nie mam kokosow to i tak się cieszę z tego co mam,ale nadal nie moge w to uwierzyc jak mozna tak manipulowac kims nie majac żadnych wyrzutów. To,że odeszlam z od tej toksycznej relacji uważam za moja wielka wygraną. Wygrałam siebie?.
    Pozdrawiam ciepło??

  • Odpowiedz
    Martyna
    21 maja 2018 at 10:01

    W tym roku rownież obchodzę swoje prywatne 10-lecie. Dokładnie 10 lat temu przy drugiej wizycie u ginekologa w życiu, dowiedziałam sie o raku szyjki macicy trzeciego stopnia, mając lat 19… ot takie obciążenie genetyczne. Operacja, leczenie, strach ale i nadzieja. Teraz jestem zdrowa, badam sie regularnie i doceniam każdy dzień bardziej. Dziewczyny nie odwlekajcie wizyty u lekarza! Badajcie sie regularnie! Kończąc życzę Tobie Karolinko i sobie kolejnych owocnych i udanych dziesięcioleci ?

  • Odpowiedz
    Daria
    21 maja 2018 at 10:33

    Mam dwie takie ważne decyzje, które zaważyły na tym, że jestem teraz w tym miejscu.

    Pierwsza decyzja to oczywiście mój blog, którego założyłam 7 lat temu właśnie dzięki Tobie. Śledzę Cię od samego Twojego początku i zainspirowałaś mnie do założenia własnego miejsca w sieci. Na początku był to blog pisany z pasji, powoli moja pasja zmienia się w moje miejsce pracy. To właśnie blog dał mi siłę do metamorfozy jaką przeszłam za sprawą moich obserwatorów, którzy wspierali mnie w wcale o lepszą wersję samej siebie i to dzięki nim udało mi się zrzucić nadprogramowe 15 kg wagi. Zrzucenie wagi to nie tylko zmiana wizualna, ale również zmiana stanu umysłu. Zmieniło się całkowicie moje podejście do życia. Stałam się bardziej energiczna, zaczęłam wierzyć w siebie i nadal wierzę!

    Drugą zmianą było porzucenie mojego 5 letniego związku. Byłam w związku z mężczyzną, który podcinał mi skrzydła i nie dawał mi jakiekolwiek szansy rozwoju. Po 5 latach związku nasza sytuacja była taka sama jak na samym początku. To był związek, który stał w miejscu. W 2015 roku podjęłam decyzję o zerwaniu tej znajomości i to była moja najlepsza decyzja podjęta do tej pory. Wtedy poznałam mojego już obecnie męża. Mikołaj jest mężczyzną, który walczy o mój rozwój, wspiera mnie w każdej sytuacji i stoi za mną murem co daje mi ogromnego kopa do działania. Za 2 tygodnie obchodzimy pierwszą rocznicę ślubu, mam nadzieję, że po rocznych staraniach już niedługo będziemy oczekiwali nadejścia małego członka rodziny. Tym czasem mamy uroczą trzymiesięczną buldożkę francuską, która jest naszym oczkiem w głowie. Jak widać, w życiu warto podejmować decyzje i nie bać się ryzyka.

  • Odpowiedz
    Ania
    21 maja 2018 at 10:43

    Podróże zawsze były moją pasją. od dzieciństwa marzyłam o zwiedzaniu świata, odwiedzaniu najdalszych zakątków Ziemi, pięknych widokach i atrakcyjnych przygodach. Nie miałam problemu z wyborem studiów, wiedziałam że chcę się realizować w branży turystycznej i nie interesuje mnie nic innego. Podążałam jasno wytyczoną ścieżką, studia, pierwsze zagraniczne wyjazdy, praca pilota wycieczek, rezydenta, życie na różnych krańcach Świata, z dala od domu – to mnie kręciło. Na facebooku oglądałam zdjęcia koleżanek ze studiów, które zakładały rodziny, były w ciąży, pracowały w Polsce. Nie żałowałam, bo czułam się szczęśliwa i wolna. Po drodze pojawiały się różne związki, krótsze lub dłuższe, mniej lub bardziej poważne, najczęściej kończone przeze mnie bo wybór był jeden – podróże zamiast stabilnego życia! 8 lat temu dostałam pracę w jednym z największych biur podróży, a co za tym idzie musiałam wyjechać do Afryki na szkolenie. Długo myślałam nad ta propozycją, akurat dużo działo się w moim życiu, kolejny związek stał nad przepaścią, byłam zmęczona i potrzebowałam oddechu – przeczucie jednak kazało mi jechać.
    Na szkoleniu zaprzyjaźniłam się z chłopakiem starszym kilka lat, sympatycznym muzykiem, który jak się okazało podjął decyzję by całkowicie zmienić swoje życie i zamienił stateczną i spokojną pracę na szalony wyjazd do Afryki. Długo broniłam się przed tą znajomością, powtarzałam sobie że to facet nie dla mnie, że nie teraz, że życie z dala od domu itd itd….. no cóż trafiliśmy do pracy w to samo miejsce a ja już nie potrafiłam ukryć swojego uczucia:) dziś jesteśmy małżeństwem i właśnie spodziewamy się córki!! zrezygnowałam z wyjazdów za granicę do pracy, mieszkamy i pracujemy w Polsce i wiecie co… jestem mega szczęśliwą kobietą! czy jestem spełniona? tak! czy zamieniłabym to życie na stare? nie! razem realizujemy swoja pasję do podróży i co roku wyruszamy w jakąś ciekawą podróż, przy okazji wspólnie i szczęśliwie podróżując przez życie. Jedna podróż, jedna decyzja sprawiła że znalazłam drugą połówkę, dzięki której minęły wszelkie dylematy i wiem czym jest spełnienie.
    Być może nie ma w tym nic spektakularnego, nie robię kariery, nie jestem bajecznie bogata, nie spędzam 365 dni w roku w podróży, ale szczęście i spełnienie jest dla mnie tu i teraz. Tego właśnie życzę Wszystkim nam kobietom, by móc łączyć pasję i miłość, by czuć się szczęśliwym i kochanym a wtedy wszystko układa się po naszej myśli. Tego życzę również Tobie Karolino by praca była Twoją pasją (tak jak dotychczas) a wtedy kolejne 10 lat bloga to tylko formalność. Buziaki:*

  • Odpowiedz
    Karolina2025
    21 maja 2018 at 10:59

    Jak decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Moje dalsze życie? Nigdy nie zapomnę tego momentu i często sięgam wspomnieniami do tych chwil, gdy patrzę na mojego synka. Nigdy nie sądziłam, że będę miała problem w zajście w ciąże i bycie matką. Wiem, dla kogoś to może okazać się banalne ale dla mnie taka wiadomość całkowicie zrujnowała poczucie własnej wartości w okresie dojrzewania i poznawania nowych osób. Nie wiem ile dokładnie minęło czasu ale pamiętam to dokładnie. Od zawsze miałam problemy z miesiączkowaniem. Jak już okres przychodził po kilku miesiącach to z taką siłą i bólem że ciężko było go przetrzymać. Po kilkudziesięciu wizytach u lekarzy i szukania przyczyn padła propozycja- wyciąć macicę. Coraz to nowe zapalenie, pcos, brak miesiączek, może faktycznie inna osoba byłaby zdecydowana. Ja jednak nie. Pamiętam słowa lekarza prowadzącego który stwierdził, że skoro nie mam jeszcze dzieci to już posiadać ich nie będę. Na operację się nie zgodziłam, przeczekałam i przepłakałam wiele nocy. Konsultowałam swój przypadek z wieloma lekarzami, aż trafiłam na doktora K. To on podjął się leczenia, robił badania i przepisywał lekarstwa. Dwa lata intensywnego leczenia przyniosły efekt w postaci wspaniałego i długo oczekiwanego dziecka. Dzisiaj dalej walczę o drugie maleństwo, leczę się i przechodzę zabiegi. I wiecie co? Wiem, że będzie dobrze, wierzę i tak bardzo tego chcę ,że nie ma prawa być inaczej. Tak więc decyzja o braku operacji była najlepszą i najważniejsza decyzją jaką podjęłam w życiu. Oczywiście oprócz decyzji o ślubie. 🙂 Walczę ale jestem szczęśliwa.

  • Odpowiedz
    Klaudia M
    21 maja 2018 at 11:17

    Widzę, że co druga historia tutaj – jest historią miłosną. Ale czym byłoby życie bez miłości ? 🙂 Moja decyzja którą podjełam koło 8 lat temu to dopiero początek lawiny cudownych zdarzeń która potem spłynęła! Zacznijmy od początku jako młoda dziewczyna zdecydowałam będę studiować biologie na Uniwersytecie Jagielońskim wybrałam kursy które kierowały mnie w stronę biologi sądowej. Aczkolwiek im dalej „w las” tym było ciężej, jednak życie to nie serial, codziennie budziłam się w nocy z sennymi koszmarami, było mi okropnie cieżko studiować ten kierunek, myśleć jakie były przyczyny zgonu danych osób, jak to się stało. Jednak jako młoda, odpowiedzialna dorosła osoba na studiach wzięłam sobie za punkt honoru nie poddam się! jak zaczęłam to musze skończyć, w końcu nie po to moi rodzice konsekwentnie mi pomagają żebym nagle zmieniła kierunek ! Natomiast z dnia na dzień było trudniej, bezsenne noce, codzienne nieprzyjemne widoki na zajęciach, plus cały czas głos w głowie „musisz to skończyć”. Niewytrzymałam – opowiedziałam wszystko mojemu starszemu bratu powiedział – „KLAUDIA ! Co to jest rok na przestrzeni całego życia ? „ Po spotkaniu z nim, miałam jeszcze większy mętlik w głowie – w końcu ja, odpowiedzialna nastolatka stwierdziłam że postawie na swoim! Zmienię kierunek, zmienię życie! Wiem, teraz wydaje się to takim błahym problemem, ale uwierz! wtedy to było całym moim życiem. Zaczęłam ćwiczyć bieganie i pływanie do tego zakuwałam anatomie i fizjologie, zmieniłam miasto studiów! I teraz jestem tu gdzie jestem <3 Jestem absolwentką fizjoterapii, najcudowniejszego kierunku na świecie. Nawet nie wiesz ile radości i dumy przynosi pomoc innym! Znalazłam najcudowniejszego Męża na świecie! Urządzaliśmy wspólnie mieszkanko, powiem Ci, że Twoje mieszkanie było dla nas wielką inspiracją biel, płytki marble, sztukaterie to nasze klimaty! Teraz spodziewamy się małego potomka, Ignasia! będzie z nami już na wczesną jesień! Jesteśmy prze szczęśliwi! Podsumowując zawsze trzeba słuchać serca w życiu, nigdy nie myśleć przez pryzmat „co ktoś o nas pomyśli”, trzeba zawsze otaczać się samymi pozytywnymi osobami, i w życiu codziennym i wirtualnym! dlatego właśnie jestem taką Twoją wielką fanką! byłoby cudownie gdyby udało mi się zaistnieć w Twoim konkursie, ale jeśli nie to trudno, już uważam się za mega wygraną 🙂 Chciałam CI z całego serca pogratulować konsekwencji w dążeniu do celu, wspaniałej rodzinki z Manolo na czele <3 I życzyć wszystkiego najcudowniejszego, pozdrawiam gorąco!

  • Odpowiedz
    Ola ;)
    21 maja 2018 at 11:18

    Z racji tego że mam dopiero 19 lat, zapewne wiele ważnych lub przełomowych decyzji i chwil jeszcze przede mną. Natomiast chciałabym opowiedzieć o jednej, która wpłynęła na moje całe dalsze życie. Na Twojego bloga wpadłam gdy miałam około 12/13 lat, naprawdę. ? Czytam go do tej pory ale wtedy jako mała dziewczynka bardzo zainspirowałam się Tobą, twoimi wpisami i tym jak można łączyć ze sobą różne ubrania i jak można bawić się modą. W tamtej chwili w mojej glowie pojawiła się myśl „Ale fajnie ja też tak chcę”. Praktycznie dorastałam razem z Twoim blogiem ale wpłynął on bardzo na moje myślenie o mojej przyszłości. Teraz, gdy już zdałam maturę interesuje mnie parę kierunków związanych z modą i projektowaniem ,np. projektowanie graficzne, wzornictwo, na które chcę się dostać. Zmierzam do tego że to dzięki Tobie i Twojemu blogowi zainteresowałam się modą, robię to co lubię i uczę się żeby być w tym coraz lepsza. Dziękuję ☺️❤️

  • Odpowiedz
    Lena
    21 maja 2018 at 11:35

    Prawie 10 lat temu, na pierwszym roku studiow, stanelam przed wyborem dyscypliny sportowej w ramach zajec WF. Razem z kolezanka dokladnie przejrzalysmy liste wszystkich dostepnych zajec, godziny i nazwiska prowadzacych i padlo na nietypowe dosc – karate kyokushin. Kierowalysmy sie wtedy zasada „bo nie bedzie trzeba biegac” 😉 Jakze sie mylilysmy! Przez pol roku codziennie w poniedzialek o 8 rano zaczynalysmy dzien od biegania, uderzen, biegania, kopniec i znow biegania…i tak narodzila sie moja najwieksza pasja i milosc! Od błahej mogloby sie zdawac decyzji na studiach. Po pierwszym miesiacu zapisalam sie do klubu karate na zajecia sekcji i zaczelam trenowac a przede wszyskim, odnalazlam to co kocham robic najbardziej. W ciagu tych prawie 10 lat zdobylam brazowy pas, przezylam przygotowania do mistrzostw Śląska ( gdy mogloby sie wydawac ze zaczelam zbyt pozno by moc kiedykolwiek zamienic pasje na profesjonalny sport), wzielam udzial w zawodach, poznalam mnostwo pozytywnych, wartosciowych ludzi, z wieloma z nich sie zaprzyjaznilam i zostalam instruktorem. Aktualnie zarazam swoja pasja najmlodszych – prowadze grupe dla dzieci. Ucze ich milosci do tego sportu, opanowania i dyscypliny. Karate pokazalo mi ze wiek to tylko liczba, ze jezeli czegos sie bardzo chce, to mozna wszystko, ze niemozliwe nie istnieje a to czy nasze marzenia sie spelnia zalezy tylko i wylacznie od nas 🙂

  • Odpowiedz
    Natalia
    21 maja 2018 at 11:48

    Życie składa się z wielu decyzji – tych, które zaważają później na całym jego biegu, a także tych, które rozmywają się gdzieś w eterze i szybko się o nich zapomina.
    Jednakże jeśli złożyć wszystko w jedną całość, najważniejszą decyzją – która po dziś dzień odciska swoje piętno był wyjazd z mojej małej miejscowości do stolicy na wymarzone studia. Niby nic wielkiego – większość moich szkolnych znajomych wyjeżdżało do dużo większych miast, które nie leżały tak odlegle jak stolica, ale ja się uparłam na Warszawę. Dlaczego? Bo chciałam po prostu być jak najdalej, a odwiedzając co jakiś czas stolicę zazdrościłam jej mieszkańcom, kochałam każdy jej zakamarek, każdy kawałek chodnika i każdy przejeżdżający obok mnie tramwaj. Chciałam tam być już od podstawówki, a czas okazał się być wyjątkowo niełaskawy każąc mi na to czekać jeszcze kilka długich lat.
    Cały mój zabrany ze sobą młodzieńczy „dobytek”? Spakowany w jedną małą torbę podróżną, która w dodatku domknęła się bez żadnych przeszkód. Dosłownie zabrałam ze sobą kilka najpotrzebniejszych rzeczy, nie miałam nawet ze sobą komputera. Jako, że miałam początkowo lokum, zaczęłam spokojne poszukiwania pracy. O dziwo, pierwsze miejsce i usłyszałam, że mogę przyjść następnego dnia na próbny dzień. Już wtedy moje zdziwienie osiągnęło apogeum – tak trudno większości było o zatrudnienie, a ja od razu dostałam pracę.
    I od tego ruszyła cała machina. Dopiero po 7 miesiącach od rozpoczęcia pracy mogłam przyjechać do rodzinnego domu. Stanęłam wtedy w drzwiach i pomyślałam „ nie no, tak być nie może” – zmieniłam więc pracę, która zaczęła dawać mi pełen wachlarz korzystania ze stolicy – pracowałam od poniedziałku do piątku, studia weekendowe, bo zaoczne, ale te, które zawsze chciałam i przynosiły mi wiele radości, wszystko się układało. Jednocześnie obudziła się we mnie pasja, było mnie stać na spełnianie niewielkich marzeń, żyłam dosłownie od rana do nocy i usypiałam z uśmiechem. Po niecałych 3 latach zmuszona byłam do powrotu w rodzinne strony. Moja ówczesna miłość nie zadeklarowała wyjazdu, więc ja spakowałam się – tym razem w kilka torb, zapakowałam powiększony wielokrotnie dobytek w samochód i z wypiekami wróciłam do małego, znienawidzonego miasta. Z perspektywy czasu dziwię się sama sobie, że postawiłam wszystko na faceta, ale przecież był tak idealny, cudowny. Oczywiście związek się rozsypał, a ja zostałam na lodzie, trudząc się ciągle w powierzchownych pracach.
    Nagle przełom – kiedy ze względu na wiele trudności życiowych byłam dosłownie w depresji złapałam pracę w swoim zawodzie! Moje studia nie poszły na marne, światełko w tunelu! Praca okazała się sprowadzić mnie na ziemię, jednakże łapiąc lokalne doświadczenie dostałam świetną propozycję, która dzisiaj daje mi poczucie stabilizacji, spełnienia i sprawia, że pogodziłam się z tym znienawidzonym miastem. Od tego przełomu znów stałam się duszą towarzystwa, odnawiałam znajomości, zaczęłam dbać o siebie, schudłam, zwiedzam, uśmiecham się przy każdej okazji – znów żyję mimo, iż nie w stolicy. Zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko to nie miasto czyni mnie szczęśliwą, a poczucie spełniania i bycia potrzebnym.
    Czy jestem zadowolona ze swoich wyborów? Myślę, że tak. To one sprawiły, że wiele rzeczy zrozumiałam, jestem w takim miejscu w jakim jestem, że jestem zupełnie inną osobą niż byłam jeszcze niedawno. Oczywiście były chwile zwątpienia, ogrom trudności i wiele wyborów, jednak szybko dojrzałam, musiałam podejmować różnego typu decyzje… Ale jak kiedyś przeczytałam „Nie podejmując decyzji nie dowiesz się, która była słuszna”.

    Ps. Charlize Mystery gratulacje takiej okrągłej rocznicy! To ogromny powód do dumy i znak, że jesteś nam wszystkim potrzebna w tym blogowym świecie modowym 🙂 Pozdrawiam ! 🙂

  • Odpowiedz
    Magda
    21 maja 2018 at 12:20

    Dlugo zastanawialam sie ktory z momentow w moim zyciu byl az tak przelomowy, i ktory wywrocil moje zycie do gory nogami? Nowa praca? Nowe mieszkanie? Nowy partner czy moze wyprowadzka i zamieszkanie w miescie o ktorym zawsze marzylam- Paryz. I doszlam do wniosku ze najwazniejsze i najlpesze co mnie w zyciu spotkalo to ucieczka od toksycznego zwiazku. Zwiazku w ktorym bylam tlamszona, ktory nie pozwalal mi sie rozwijac jak i realizowac moich marzen. Przez ponad 7 lat bylo mi powtarzane po co mam jezdzic za granice na wakacje czy do pracy. To nie dla mnie lepiej zebym siedziala w domu. Jezyk angielski? To ci sie nigdy nie przyda na wsi ktorej mieszkasz (wioska liczyla sobie moze ze 400-500 osob) chyba tylko do ogladania seriali.

    Ten przelomowy dzien pamietam to do teraz… 12 lipca 2013 moje zycie zmienilo sie calkowicie kiedy powiedzialm STOP! Strach przed nieznanym, przed opuszczeniem juz uwitego gniazdka. Ludzie pukali sie po glownie kiedy slyszeli ta historie. No jak to tyle lat razem! Po co Ci to, przeciez bylo Ci tak wygodnie!?

    No wlansie ale czy wygoda, i przyzwyczajenia moga sprawic ze jest sie szczesliwym. Powiedzialam sobie 'To koniec, czas na mnie, moje pasje’. I tak od tego dnia potoczyla sie lawina kotrej nie jestem w stanie zatrzymac. Spontaniczna decyzja o wyjezdzie do wakacyjnej pracy we Francji, wymiana uniwersytecka rowniez do Francji, nowy partner, nowa praca ( w branwy reklamowej dla jednej z najwiekszych paryskich firm) i slub za pol roku. Dlatego drogie dziewczyny pamietajcie o sobie! Nie poswiecajcie wszystkiego na innych! bo to wy i wasze szczescie jest najwazniejsze 🙂

  • Odpowiedz
    Ewelina
    21 maja 2018 at 12:29

    Około 5 lat temu postanowiłam opuścić swoją rodzinną miejscowość (wieś) i zacząć spełniać swoje marzenia. Po zmianie otoczenia i mieszkaniu w mieście stałam się pewną siebie kobietą bez kompleksów. Pora dalej spełniać to co sobie wyznaczyłam. Czyli wysłanie Cv do firmy w której chciałam pracować od dziecka. Po kilku dniach zostałam zaproszona na rozmowę i .. dostałam tę pracę. Jestem spełnioną kobieta która zaryzykowała i mimo nieśmiałości i zamieszkaniu w nowym miejscu nie znając nikogo dałam radę. Jestem szczęśliwą i dumną kobietą. Kocham swoje życie.

  • Odpowiedz
    Monika M
    21 maja 2018 at 12:38

    Droga Karolino!

    Bez trudu potrafię wskazać jedną decyzję, która odmieniła moje życie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest nią postanowienie, że przestaję sobie odpuszczać, że zaczynam dbać o swoje ciało i zdrowie, że zaczynam ODCHUDZANIE.
    Nie trzeba wielu słów, by pokazać jak wielka była to zmiana.

    O jak Odnalezienie własnej kobiecości
    D jak Decyzja najlepsza w moim życiu
    C jak Ciężka praca dająca wielką satysfakcję
    H jak Huśtawki nastrojów, których się pozbyłam
    U jak Udowodnienie sobie i innym, że dam radę
    D jak Dobry nastrój i samopoczucie
    Z jak Zdrowie i lepsza kondycja fizyczna
    A jak Akceptacja swojego ciała
    N jak Nowe ubrania, których kiedyś wstydziłabym się nosić
    I jak Inni ludzie, na których się otwarłam i odnalazłam miłość
    E jak Energia witalna i radość z życia

    Gdyby nie decyzja o zrzucenie zbędnego balastu kilogramów nie byłabym dziś szczęśliwą i spełnioną kobietą. Zdrowe ciało to zdrowa dusza, a jedna pozytywna zmiana pociąga za sobą inne!

  • Odpowiedz
    Liliana
    21 maja 2018 at 12:41

    Po ukoczeniu studiow dostałam pierwsza wypłatę wracałam do domu dumna z siebie. Był piękny majowy dzień taki jak jeden z dni w tym roku. Szłam po galerii handlowej kiedy podeszła do mnie dziewczyna zajmując się promocją jakichś perfum dokładnie nie wiedzialam jakich grzecznisciowo pozwoliłam jej spryskać nimi swój nadgarstek. Powiedziała ze są to perfumy dior addict. W pierwszym momencie nie wydały mi się niezwykle. Podziękowałam za informacje o ich składzie i cenie i poszłam dalej ale w miarę upływu czasu zapach stawał się coraz piękniejszy, coraz bardziej zniewalajacym, wręcz cudowny. Podjęłam decyzję że pomimo dużej ceny wrócę i kupie te perfumy. Ta decyzja odmienia wiele w moim życiu. Przekonałam się że ilekroć ich użyłam spotkało mnie w życiu wiele dobrego może to magiczne myślenie. Dzięki nim poznałem wspaniałego mężczyznę. Wielokrotnie używając ich spotkałam się z większą życzliwością ludzi podczas załatwiania różnych spraw. Myślę że to że wtedy kiedy wróciłam i je kupiłam wiele zmieniło w moim życiu. Są magiczne.

  • Odpowiedz
    kasienka__J
    21 maja 2018 at 12:43

    Cześć Karolina, myśląc nad odpowiedzią na pytanie konkursowe w mojej głowie miałam kompletną pustkę po czym przyszedł czas rozkminek. Czy ja w ogóle podejmowałam jakieś decyzje, które zmieniły moje życie? Czy moje życie w ogóle się zmieniło w przeciągu 10 ostatnich lat? O rany, czy moje życie jest aż tak jednostajne i monotonne, że nie mam o czym Ci napisać? Tragedia. Dzięki temu pytaniu uzmysłowiłam sobie jak wiele się wydarzyło, ile decyzji podjęłam sama i co się zmieniło. O tym mogłabym Ci napisać cały poemat, ale jedna najważniejsza zmiana dzieje się właśnie teraz. Po 10 latach w jednej firmie podjęłam decyzję o zmianie pracy. Powód jest powszechny – wypalenie zawodowe. Ktoś może powiedzieć, że to nic takiego, że to błahy powód, A jednak wypalenie jest bardzo częstym powodem wizyt u psychiatry, co i ja niejednokrotnie rozważałam. Jednak zanim poszłam do lekarza zawzięłam się i zaczęłam nowy etap: poszukiwanie nowe j pracy. Dzięki tej decyzji od roku chodzę na rozmowy kwalifikacyjne i widzę jak wiele dzieje się na rynku, jak wyglądają inne firmy, co mogą zaoferować. I to już jest dla mnie duża zmiana, bo odżywam, zaczynam wierzyć w siebie i swój sukces i próbuję walczyć z wypaleniem zawodowym, mimo tego, że jeszcze nie znalazłam nowej pracy. Ale może lada dzień się to zmieni tak na 100%… bo aktualnie jestem na ostatnim etapie rekrutacji w firmie, z którą chciałabym związać kolejne kilka lat mojego życia ?
    I tu morał taki, abyśmy wierzyli w siebie i podejmowali często trudne decyzje (bo w przypadku pracy dochodzą pytania „a co jak będzie gorzej?” A może właśnie myśleć „przecież będzie lepiej!”), ale które na pewno w większości przypadków wyjdą na dobre ?

  • Odpowiedz
    Dagmara
    21 maja 2018 at 13:33

    Moje życie jest całkiem przeciętne. Do niedawna chciałam budować swoją karierę zawodową, chciałam szaleć, żyć beztrosko jak małolata, kupować wyjeżdżać kolekcjonować przygody.
    Wszystko zmienił on- mały człowiek. Mój syn.
    Jest on moją motywacja. Porzuciłam egoizm, że chce podwyżkę, szybsze auto, sen, nowe buty czy wypić gorącą kawę.
    Obecnie chce dać mojemu dziecku to co najważniejsze mój czas, moją obecność, moją miłość.
    To on uczy mnie życia tu i teraz.
    Wcześniej planowanie, spełnianie marzeń spędzały mi sen z powiek, budziły moją frustrację i powodowały szalony pęd. To nie tak że obecnie nie mam celu, marzeń, oczywiście że mam. Jednak priorytet jest jeden. Chwile są ulotne.
    Mam 28 lat i żyje z uśmiechem na ustach. Czekam co przyniesie los. Są chwile trudne, myślę ze nie dam rady, płacze i ogarnia mnie strach. Ale walczę o naszą przyszłość.
    Jestem wdzięczna za to co mam, przestałam zadręczać się.
    Stałam się silną kobieta, żoną, matką. Wiem, że teraz czas na oddech wyciszenie i poświęcenie się rodzinie. To nie wyrzeczenie to mój bezpieczny port. A później wyruszę w rejs, przez fale i sztormy. Bo mam dla kogo i do kogo wracać, a to jest moja siła.
    Gratuluje bloga
    Życzę szczęścia, które jest droga, a nie celem.

  • Odpowiedz
    kobietaspełniona
    21 maja 2018 at 14:21

    10 lat temu byłam Panią. Szefową, na stanowisku, ę i ą. Byłam świeżo po ślubie, właśnie kupiliśmy mieszkanie. Wszystko cudownie i idealnie. Było jedno ale…Non stop byłam w pracy. Non stop urywały się telefony. Każdy dzień wolny spędzałam w urzędzie, u księgowego lub z nosem w laptopie. Moja córeczka widywała mnie jak kładłam ją spać. Nie miałam czasu dla niej, dla siebie i dla męża. Robiłam „karierę”. I tak małżeństwo zaczęło się psuć, a nowe mieszkanie rok stało puste, bo nie miałam czasu na przeprowadzkę. Ale byłam doceniana w pracy. Zarabiałam bardzo dużo i mogłam pozwolić sobie na wiele. Przyszedł dzień, kiedy mój dyrektor postanowił mnie przenieść do innego działu, bo mój już pracował bez zarzutu. Miałam naprawiać kolejny. I coś we mnie pękło. Jeden telefon do męża, czy sobie poradzimy tylko na jego pensji. W ciągu kilku chwil rzuciłam wszystko. I wiesz co? Czułam się z tym cudownie! miałam czas na siedzenie z córką w piaskownicy, na zbieranie mleczy i plecenie z nich wianków. Spełniałam się w kuchni, zaczęłam pisać bloga. Bez zająknięcia postanowiliśmy powiększyć naszą rodzinę, a ja już nie musiałam latać z brzuchem do pracy. W końcu mogłam poczuć się mamą, żoną i kobietą. Siedziałam z sąsiadkami przed domem popijając kawkę, miałam czas na sadzenie kwiatów na tarasie. Oczywiście, nie zawsze było tak pięknie i kolorowo, bo z czasem pieniążki się kończyły, ale mój kochany mąż robi wszystko, abyśmy żyły w szczęściu i miłości i by nam niczego nie brakowało. Teraz on odnosi sukcesy w pracy, ale za jego sukcesami stoję ja – wierna żona, która codziennie czeka z obiadem, upierze, zajmie się dziećmi. Dzięki temu mój mąż może pracować tak jak chce i ile chce. Nie musi się martwić, kto zawiezie dzieci do lekarza, kto z nimi zostanie jak będą chore, bo ja jestem na posterunku. Może się spełniać i nie mieć poczucia winy. Ja już byłam na szczycie. Teraz chcę być po prostu mamą i żoną. I wiesz co – tak jest cudownie. Teraz piję kawę, za oknem śpiewa kos. Jedna córka w szkole, druga śmiga gdzieś na hulajnodze. Pranie się pierze, czysta pościel suszy na tarasie. Mąż wieczorem przyjedzie i zmęczony siądzie na kanapie, a ja przytulę go bardzo mocno.

  • Odpowiedz
    Aleks
    21 maja 2018 at 14:38

    Moje decyzje w przeciągu 10lat bardzo ukształtowały moją ścieżkę życia. Mam 23lata więc patrząc z boku to 10lat życia… decyzje… no przecie to dziecko było 10lat temu… owsze!? Dlatego moje decyzje które dotyczą bezpośrednią mojego wyboru i niekoniecznie mojego będą z przeciągu 6/7 lat. Pierwsza decyzja wybór szkoły średniej i profilu. Wybór nie był do końca moim wyborem. Rodzice zaproponowali szkołe wybrałam profil, jednak i tak profilu mojego nie utworzyli w tym roczniku i wylądowałam w małej szkole o słabej renomie w technikum hotelarskim. Od podsunięcia tej szkoły i podjęciu decyzji do niej uczęszczania moje życie wygląda teraz jak wygląda. Mieszkam na wsi i tam pracuje, nie ufam ludziom na tyle by zawierać bliskie znajomości. Będąc w szkole podjęłam kilka decyzji które bardzo wpłynęły na mój los. Przeciwstawiłam się ojcu że w pewną sobotę pojadę na reprezentowanie szkoły (przymus był od nadgorliwego nauczyciela wychowania fizycznego) i pojechałam. Ojciec po tej sobocie przyjechał do mnie z oświadczeniem że nie chce nas znać (mieszkałam z mama, ojca widziała tylko po pracy jak nas odwiedzał). Oczywiście to nie było tak miłe słowa „nie chce was znać” więc posumuje prezent na 18 urodziny był „piękny”. Niby wyjazd na 4godz i to reprezentacja szkoły w biegach wojewódzkich, ale nie pomyśli ojca. Następny wybór chłopaka. Poważna decyzja bo to miało być coś poważnego, owszem było na tyle poważne że lekcje życia DUŻĄ dostałam. Jednak opamiętanie i wyrwanie się z klatki oraz ukończenie szkoły skłoniło mnie do refleksji. Postanowiłam że moja praca będzie związana z rolnictwem. Zdanie mamy jest bardzo istotne i zawsze będę brać pod uwagę. Pomoc najbliższym jest mi najważniejsza. To jest tylko skrót moich 3 głównych decyzji i uważam że więcej los nam decyzji podsuwa niż my sami (przynajmniej u mnie tak było i jest). Podsumowując mam 23lat, ukończyłam technikum hotelarstwa, mieszkam na wsi, pracuje tam również przy bydle opasowym z czego jestem bardzo dumna mimo że mało mam czasu by podróżować czy nawet mieć wolną niedziele, mam cudowną rodzinę, najwspanialszego na świecie chłopaka (którego poznałam w szkole jednak byliśmy znajomymi przez 3lata) i wolność wyboru.
    Teraz jestem najszczęśliwszą osobą mimo wszystkich złych chwil, ciężkiej pracy czy innych niepowodzeń w życiu.
    Dla Ciebie Karolino życzę jeszcze kilkakrotności aktywności na blogu???
    Zdrówka, szczęścia i przede wszystkim pomyślnych DECYZJI

  • Odpowiedz
    Klaudia Prusińska
    21 maja 2018 at 15:28

    Bardzo długo byłam dziewczyną, która nie wiedziała czego chce w życiu. Liceum i studia wybrałam pod wpływem koleżanek – „bo one też tam idą”. Niestety teraz już wiem, że nie jest to droga do sukcesu, ani tym bardziej droga do spełniania samej siebie. Moje życie nie było złe, jednak brakowało ciepła w domu, ciepła dzięki któremu dziecko nabiera pewności siebie, ciepła dzięki któremu można podejmować decyzje i śmiało iść przed siebie bo wie, że za sobą ma moc wsparcia. Moją pasją było, jest i będzie szycie. Lecz nigdy nie poświęcałam mu 100% siebie. W międzyczasie moja mama zachorowała na raka piersi. Były momenty w których myśleliśmy, że chorobę mamy już za sobą. Cieszyłam się kiedy była u mojego boku na ślubie. Lecz wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że zostało jej tylko 9 miesięcy życia. Na swoim ślubie byłam już w ciąży. Był to trzeci miesiąc. Z mężem wiliśmy gniazdko dla siebie i przyszłej córki, a moja mama zaczynała walkę o życie. W styczniu przyszła na świat moja córka. 4 miesiące później zmarła moja mama. Moja mama, która jako jedyna była moją nadzieją. Teraz już wiem, że gdybyśmy zaczęli starać się o dziecko po ślubie, moja mama nigdy nie poznałaby Julki, która była dla niej wszystkim. Szkoda, że ona nie będzie pamiętać babci. Jednak cieszę się na te 4 miesiące. Inaczej w ogóle by się nie poznały. Śmierć mamy dała mi do myślenia. Teraz wiem, że w życiu trzeba postawić na siebie, na jedną kartę. Trzeba realizować marzenia, trzeba być szczęśliwym – rodzina, pasja, praca. Więc postawiłam na szycie. W tej chwili moja pasja rozwinęła się w stronę szycia bielizny. Szycie bielizny, które w Polsce zanika, jest unikatowe. Szycie bielizny połączyłam z prowadzeniem bloga oraz założeniem pierwszej w Polsce społeczności o szyciu damskiej bielizny. Ukończyłam kurs krawiecki szycia i konstrukcji bielizny. Mój blog został doceniony w konkursie na Szyciowy Blog Roku 2017 zajmując pierwsze miejsce w kategorii Odkrycie. Brnę dalej, i osiągam kolejne cele. Chcę założyć firmę, która będzie szyła spersonalizowaną bieliznę ślubną, jest to kolejne moje marzenie, które realizuję dzięki mojej mamie. To właśnie świadoma decyzja postawienia w życiu na samą siebie była kluczowa w moim życiu. Bo życie jest za krótki by oglądać, podziwiać i kopiować innych. Dzięki tej decyzji, chcę bym kimś.

  • Odpowiedz
    Joanna M.
    21 maja 2018 at 15:37

    Gratuluję 10. urodzin. 🙂
    „Obudziłam drzemiącego we mnie olbrzyma” – najlepsza decyzja, którą podjęłam w dniu 30. urodzin.
    Przed 30. urodzinami otrzymałam w prezencie niezwykłą książkę: „Obudź w sobie olbrzyma” A. Robbinsa, która odmieniła może życie. Lektura uświadomiła mi, że w każdym z nas tkwią nieodkryte pokłady energii, siły i możliwości. Od 30. roku życia postanowiłam wykorzystać swoje zasoby do realizacji marzeń, których wcześniej z różnych powodów nie spełniałam. Na nowo odkryłam zapomniane pasje, np.: tworzenie kwiatowych kompozycji, pieczenie ciast, podróże. Wzięłam życie w swoje ręce i nareszcie wprowadziłam szczęśliwą rewolucję. Książka sprawiła, że wreszcie zaczęłam cieszyć się z małych rzeczy, doceniać każdą miłą chwilę… Zwolniłam tempo życia i przestałam się spieszyć. Uwierzyłam w swój potencjał, którego przez kilka lat nie zauważałam.

  • Odpowiedz
    Ania
    21 maja 2018 at 15:46

    Rok temu, po pierwszej randce z moim obecnym chłopakiem doszłam do wniosku, dlaczego bym miała nie spełnić swoich marzeń z dzieciństwa:) Jest od tamtej pory jedyną osobą, która zamiast krytykować, wspiera mnie, najlepiej jak potrafi. Dziś, po pięciu latach pracy w korporacji, po skończonych studiach zapisałam się na kierunek technik weterynarii. W przyszłym roku czeka na mnie rozszerzona matura z chemii i biologi, żebym we wrześniu mogła zapisać się na studia weterynaryjne 🙂

  • Odpowiedz
    Wioleta
    21 maja 2018 at 16:02

    Sukces… kiedyś kojarzyłam go z pieniędzmi, dobrą pracą, świetnym autem i wypasioną „chatą”. Teraz wiem, że nie zawsze sukces wiąże się z bogactwem. Zaczęło się to od tego, że dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nagle, niespodziewanie jestem w ciąży. Ja, która robiła karierę. Płakałam, bo wiedziałam, że cała moja praca pójdzie na marne. Teraz jestem szczęśliwą mamą i nie oddałabym córki za żadne skarby. Teraz ważna jest dla mnie rodzina. Pieniędzy nie muszę mieć.

  • Odpowiedz
    Ewela
    21 maja 2018 at 16:11

    10 lat temu? Dokładnie w 2008 roku kończyłam gimnazjum i to właśnie wtedy podjęłam najważniejszą decyzję w życiu. Taką decyzję podejmuje każdy szesnastolatek – wybór szkoły średniej. U mnie wiązało się to z licznymi kłótniami z rodzicami. Ja chciałam wyjechać, iść do szkoły z internatem, oni nie chcieli mnie do niej wysłać. W końcu to zrozumiałam i wybrałam liceum w okolicy, do którego mogłam codziennie dojeżdżać. Niby nic, a jednak w moim życiu nic co stało się przez ostanie 10 lat nie wyglądałoby tak gdyby ta decyzja była inna. To właśnie 10 lat temu poznałam na imprezie integracyjnej przed rozpoczęciem roku niebieskookiego blondyna. Ja dziewczyna – kumpela z lekką nadwag,ą nigdy nie mająca wcześniej chłopaka wpadłam po uszy! On siatkarz, dusza towarzystwa, kręciły się wokół niego wszystkie dziewczyny. Wtedy postanowiłam, że wezmę się za siebie – schudnę i postaram się, żeby zwrócił na mnie uwagę. Tak też zrobiłam! I na studniówkę poszliśmy już razem (ja chudsza o prawie 10 kilo ;))! W moim życiu zmieniło się wiele dzięki Niemu. Przeprowadziłam się z małego miasteczka na drugim końcu Polski do Gdańska – on przekonał mnie, że świat jest otwarty. Teraz jesteśmy już dorośli, pracujemy, podróżujemy, planujemy ślub. Spełniamy wzajemnie swoje marzenia – oświadczył mi się po skoku ze spadochronem (dwa marzenia spełnione jednego dnia!!). Dziś uważam, że wybór dokładnie tej szkoły i tej klasy był najlepszą decyzją w moim życiu! 🙂

  • Odpowiedz
    Karolina R.
    21 maja 2018 at 16:37

    Odkąd pamiętam, moim marzeniem był wyjazd do Nowego Jorku. Wiadomo, jako nastolatka skrycie podkochiwałam się w Chucku Bassie, marzyłam, żeby jeść śniadanie na Upper East Side z Sereną van der Woodsen i zagubić się czasem w tej betonowej dżungli. Niestety, nie było mnie stać na ten wyjazd 🙁 a do tego, miałam tutaj chłopaka, który nie do końca podzielał moje wielkie, amerykańskie marzenie. Parę razy nawet obiecywałam sobie, że będę odkładać pieniądze na ten wymarzony wyjazd (a warto zaznaczyć, że nie byłam wtedy już taką bardzo nastolatką 🙂 czasy studiów), ale plan prędzej czy później się kończył.
    Sytuacja się zmieniła, gdy mój chłopak mnie zostawił, a ja trafiłam na program wymiany kulturowej work& travel. Oczywiście czym prędzej się zgłosiłam, wypełniłam wszystkie dokumenty, znalazłam sobie miejsce pracy. Był styczeń, ja byłam gotowa do wylotu, który miał być w połowie czerwca. Aż tu nagle zeszliśmy się z powrotem z moim chłopakiem. Wielka miłość odżyła od nowa. I co tu teraz zrobić? On ze mną na ten program nie pojedzie (nie było już miejsc), ja już się wycofać nie mogę. No nic, jadę. Płacz przez całą drogę na lotnisko, płacz na lotnisku, płacz w samolocie. Poleciałam.
    Na początku było ciężko. Musiałam się przestawić na zupełnie inny tryb, a do tego, okazało się, że wcale nie mówię tak dobrze po angielsku, jak mi się wydawało. Na początku nawet chciałam sobie jakoś złamać nogę, żeby mnie wysłali do domu z powrotem. Jednak tam zostałam, Wytrzymałam 3 miesiące pracy pod Bostonem, a później moje wymarzone zwiedzanie. Nie tylko Nowy Jork, ale Los Angeles, Wielki Kanion, Las Vegas, Boston. Zupełnie odżyłam przez ten czas, nabrałam pewności siebie. I wróciłam odmieniona, ale do tego samego człowieka. Dzięki temu zobaczył, że mój świat nie kończy się tylko na nim, ja zobaczyłam trochę świata. A teraz? Jesteśmy rok po ślubie, zwiedzamy świat razem i oczekujemy naszego pierwszego dziecka 🙂 Ta decyzja diametralnie zmieniła moje życie i choć na początku wydawało się, że nie skończy się dobrze, to naprawdę świetnie oboje na tym wyszliśmy.

  • Odpowiedz
    Michak
    21 maja 2018 at 16:50

    W ciągu prawie 3 lat moje życie wywróciło się do góry nogami z powodu jednego marzenia, które w końcu zdecydowałam się zrealizować. Nie będzie to nic patetycznego, wzruszającego czy romantycznego. Jakie to marzenie? Proste – mieć psa. A właściwie psa-niedźwiedzia, czyli najbardziej rudego i najbardziej puchatego misia na świecie – chow chowa! Choć marzenie to kiełkowało we mnie od dzieciństwa (i pomimo upływu niemal 20 lat, stale w niezmienionej formie), długo zbierałam się na odwagę. Czy w życiu potrzebuje takiego zobowiązania? Odpowiedzialności? Braku pewnej spontaniczności? Teraz czy później? TAK, TERAZ. Zrealizowanie marzenia o posiadaniu tegoż futrzaka wywróciło moje życie do góry nogami – było dużo stresu, dużo prób dogadania się i wzajemnego zrozumienia. Dużo łez na wieść o chorych łapkach, dużo przejechanych kilometrów do specjalistów, ale i dużo determinacji do operacji i walki o dobre życie. Dużo nadziei podczas obserwowania jego rekonwalescencji. To były trudne 3 lata, ale jednocześnie najpiękniejsze na świecie! Pan miś zmienił moje życie, ja wywalczyłam jego standard zdrowego życia. Mamy siebie, mamy dużo spacerów, wiele miłości i wylegiwania się na kanapie, jeszcze więcej futra na dywanie, starć charakterów, wspólnych zabaw i nic-nie-robienia. 3 lata, które zmieniły moje życie i nauczyły więcej niż inne doświadczenia. Teraz wiem, że możliwość dbania o kogoś, kto kocha cię bezwarunkowo, dla kogo jesteś numerem 1 to to, czego brakowało w moim poukładanym życiu. I tę futrzaną miłość chcę już zawsze mieć obok siebie… – napisałam to przeczesując jego rude futro palcami 🙂

  • Odpowiedz
    Marta Juchacz
    21 maja 2018 at 16:59

    10 lat…. szmat czasu jestem z Tobą praktycznie od początku. Ty i kilka dziewczyn zawsze motywowalycie mnie do działania. Całe szczęście zarówno im jak i Tobie dzięki ciężkiej pracy idzie nadal naprawdę dobrze!
    I tak się zastanawiam co zmieniło się u mnie przez te 10 lat. Jaka decyzja była najważniejsza, która zmieniła wszystko….
    W życiu zawodowym spełniam się od początku, tyle lat ile prowadzisz bloga jestem mini „korpo-szczurem” ale tak pozytywnie, bez wyścigów i osiągów.
    W tym czasie zostałam tez żona, kurczę! Można by powiedzieć, to zmieniło na bank Twoje życie! Jasne, ze tak. Mąż daje mi wsparcie, sile, kopalnie miłości i możliwości. Kazdego dnia. To była dobra decyzja 😉
    Po drodze urodził nam się syn- planowany, wiec można powiedzieć- kolejna podjęta decyzja która wpłynęła na mnie i odmieniła życie. Jak cholera…. nauka pokory, cierpliwości, stawiania granic sobie i jemu, odmawiania sobie często bardzo wiele….
    ale warto było- dzięki niemu mogę czuć się kochana, mogę bezkarnie dojadac jego lody i układać Lego 😉
    Teraz jestem w ciąży drugi raz. Tez świadomie. Odłożyłam na jakiś czas prace, żeby brzuchem nie haczyc o blat biurka 😉
    I tak całkiem serio…. nie umiem powiedzieć która z tych decyzji zmieniła najbardziej moje życie.
    Jak tak głęboko się nad tym zastanowię, to każda z nich spowodowała ze jestem gdzie jestem i ukształtowała mnie tak a nie inaczej…. każda dała nowa lekcje życia…
    W tym wszystkim jednak nigdy nie zapomniałam o sobie, jako żona i matka nie zatraciłam swojej tożsamości, swoich pasji…
    i jak przeglądam te prezenty, nie ukrywam, każdy z nich jara mnie bardziej, pokazuje kobiecość…. o która trochę się boje po drugim porodzie…. wiesz… nie będzie może czasu? Może zapomnę o tych najważniejszych kobiecych rzeczach? Oby nie, ale możesz pomoc mi o nich nie zapomnieć 😀
    Ja za Ciebie trzymałam kciuki przez cały czas, potrzymaj je teraz za mnie 😀

  • Odpowiedz
    Izikova
    21 maja 2018 at 17:16

    Za górami, za lasami w pewnym miasteczku na Śląsku urodziła się dziewczynka. Dziewczynce tej nikt nie wróżył sukcesu. Żyła w swoim świecie marząc o zdobywaniu szczytów. Przez całą swoją edukację, traktowana była przez swoje znajome jako niewiele warta, nieudolna istota. W końcu na kilka lat odcięła się od świata. Miała jednak jedno marzenie, o którym nikomu nie mówiła – chciała studiować. Wymarzyła sobie, że ukończy prestiżową uczelnię, ale izolacja, jaką sama na siebie narzuciła sprytnie utrudniała jej ten plan. W końcu ku uciesze krewnych i niedowierzaniu drwiących znajomych (i nauczycieli!) odważyła się spróbować. Dziś jest na II roku. Jej bajka jeszcze trwa, ale już nasuwa pewien morał – jeśli chcesz możesz dosięgnąć słońca – wystarczy uwierzyć w siebie. Decyzja o rozpoczęciu studiów, jaką podjęła owa dziewczynka napełniła ją pewnością siebie i odwagą, jakiej nigdy nie miała. Dziś rozróżnia plany od marzeń i z uśmiechem na ustach je realizuje. Tą dziewczynką jestem ja. I teraz po prostu jestem szczęśliwa.

  • Odpowiedz
    Ania
    21 maja 2018 at 17:30

    Tak jak u większości osób moje drugie dobre życie rozpoczęło się również 10 lat temu. Kiedy Ty stawiałaś pierwsze kroki w blogosferze ja byłam świeżo po maturze. Te lata do matury były dla mnie bardzo ciężkie. Choroba psychiczna taty, który nie raz sprawił, że uciekałam ze szkoły z płaczem, nerwica mojej mamy, oraz brak akceptacji otoczenia sprawił, że byłam zagubiona, bez żadnych przyjaciół, bez pewności siebie, z próbą samobójczą w gimnazjum. Ale gdzieś z tylu głowy miałam, że tylko ucieczka mi pomoże. Bo nie chciałam wyjechać na studia, do pracy, chciałam wyjechać żeby uciec. Bez pewnego noclegu, z 500 zł w kieszeni oraz z mandatem w portfelu stanęłam na początku czerwca w Warszawie. To było 10 lat temu. Dla kogoś to może wydawać się banalne, wszak na studia wyjeżdżają setki tysięcy osób. Tylko, że ten wyjazd zapoczątkował moje nowe życie. Nowe spojrzenie na świat, na ludzi a przede wszystkim na siebie. Zmieniłam myślenie, przestałam się przejmować opiniami innych i zaczęłam się przede wszystkim uśmiechać (ok trochę to trwało nim zaczęłam się szczerzyć, dopiero szabla na zęby co nie co zmieniła 🙂 ) Były i wzloty, i sukcesy i porażki. Dalej tak jest. Ale jest dobrze. Zaczęłam prowadzić życie, jakie chce prowadzić każdy człowiek. Bezpiecznie, z przyjaciółmi, z akceptacją środowiska, ucząc się nowych rzeczy i pozwalając sobie na to na co mam ochotę.

    Każda osoba, która była prześladowana w życiu, która była nie akceptowana wie ile to może wewnętrznie zrobić nam krzywdy. W tym wszystkim potrzeba wiele sił aby mimo wszystko wyjść z tego dobrym nastawieniem do ludzi. Ciężko jest ufać i ciężko jest wierzyć, że faktycznie wyglądamy dzisiaj pięknie 🙂 Dla każdej takiej osoby, która była nazywana „śmieciem” szczery i prawdziwy uśmiech na swojej twarzy będzie największym sukcesem, i nic tego nie zmieni!

    I właśnie ten mój impuls kiedy spakowałam małą torbę i zaryzykowałam był najważniejszy w moim życiu. I nie mogę się doczekać aż wypiję kieliszek szampana za moje 10 lat!

  • Odpowiedz
    kasia
    21 maja 2018 at 18:15

    Od kiedy pamiętam byłam niepoprawną marzycielką nie bałam się marzyć sięgać dalej w tej sferze mogłam wszystko!:). Zawsze lubiłam podróże te małe i duże. Pewnego razu, a dokłądnie dwa lata temu postanowiłam zrealizować jedno ze swoich marzeń i wyruszyć w miesięczną podróż do Azji zaczęło się od szukania biletu potem od planu podróży na koniec już tylko pozostało spakować plecak. Podróż odmieniła moje życie na zawsze nie studia nie praca podróż inny horyzont inny obcy dotychczas dla mnie kontynent odległy świat ludzie – ich życie codzienne ich uśmiech odległe miejsca od dzikich wiosek po prawdziwą dżungle, piękne chwile momentami również ekstremalne. Nie wróciłam już jako ta sama Kasia.Azja dodała mi odwagi teraz wiem,że nie ma rzeczy niemożliwych a wszelkie bariery są w naszych głowach od tamtej pory dużo podróżuje przewartościowałam swoje życie teraz jestem szczęśliwsza wiem kim jestem każdemu polecam po prostu marzyć.

  • Odpowiedz
    Kama luiza
    21 maja 2018 at 18:25

    Od zawsze miałam artystyczną duszę 🙂 9 lat temu skończyłam liceum plastyczne i wiedziałam jedno-pragnę zdawać do szkoły aktorskiej! Bolesny cios przyszedł jednak prędko, gdyż nie dostałam się na wymarzone studia w Warszawie (oh, myslałam, że to koniec mego życia….czułam straszną pustkę i nie wiedziałam co mam teraz z sobą począć). Wówczas w głowie zrodziła mi się myśl „wyjedź stąd!” i tak też zrobiłam. 9 lat temu postawiłam mych biednych rodziców pod ścianą z hasłem „lecę do Londynu, tam będę zdawać do szkoły aktorskiej!” (A co! Trzeba mierzyć wysoko, prawda? :)) ). Wiedziałam jedno-to nie będzie tak łatwe jak się wydaje. Rok poświęciłam na znalezienie mieszkania (oh, co to była za nora, brrrr), pracy (kelnerką to chyba trzeba się urodzić, nienawidziłam tego ! Klientela brytyjska najchętniej jadłaby za darmo :p ) i szlifowanie języka. Gdy zdobylam kredyt studencki ( yeahhh, spłacam go do dziś) a moje nazwisko znalazło się na liscie przyjętych byłam z siebie niesamowicie dumna. I tak minęło kilka niezapomnianych lat mego życia a ja dziś mogę się pochwalić ukończeniem z wyróżnieniem uniwersytetu, który kończył też mój ulubieniec Ben Barnes z serialu Westworld ( uwieeeelbiam!). Na dzień dzisiejszy mieszkam w Londynie, jestem żoną uroczego Rosjanina (Słowianie górą 🙂 ), pracuję w teatrze (który jest moim 2gim domem) i biegam na castingi ( statystowanie w filmach ma tę zaletę, że masz ukochane gwiazdy na wyciągnięcie ręki-Meryl Streep i jej fałsze w Boskiej Florence na długo zostaną w mej pamięci -dobrze, że mieliśmy zatyczki do uszu hehe). Londyn dał mi drugi oddech, ale to w Polsce jest część mego serca, dlatego tak się cieszę, ze 3-4 razy do roku mogę wrócić w rodzinne strony. Nie żałuję niczego a wiem, że najlepsze jeszcze przede mną (wierzę w to mocnoooo!). Pozdrawiam i chcę podziękowac za tyle cudownych wpisów …. pragnę więcej! 🙂

  • Odpowiedz
    Karolina
    21 maja 2018 at 18:30

    Dwa lata temu podjelam decyzje aby wyjechac za granice poczatkowo , balam sie opuszczac kraj , rodzine , znajomych i nagle tak po prostu wyjechac , ale to zmienilo mnie jako osobe diametralnie . Wedlug mnie to byla najlepsza decyzja w moim zyciu dzieki niej stalam sie silna, nieznalezna kobieta ,ktora nie boi sie stawiac czola wyzwaniom . Ta proba czasu moze i samotnosci uswiadomila mi ze nie ma rzeczy niemozliwych i jesli czegos bardzo chcemy mozemy to osiagnac wystarczy troche czasu a majac przy sobie nawet w gdzies daleko odpowiednie osoby miejsce w jakim jestesmy nie ma znaczenia.

  • Odpowiedz
    Sylwitka ⭐️?
    21 maja 2018 at 18:53

    Decyzja ,która wplnęła na moje życie to postanowienie iż chce schudnąć. A wszystko zaczęło się od tego ,że zaczęłam studiować kosmetologię. A patrząc na wszystkie modowe pisma widziałam tylko te szczupłe modelki. Chciałam tego przede wszystkim dla siebie, (aby poczuć się pewniej) , a między innymi pragnieniem podążania za trendami i modą. Postanowiłam coś zmienić. Miałam pare kilo nadwagi. W końcu poszłam na bieg organizowany ze znanymi osobami i trenerami i tak poznałam swojego opiekunka( i między innymi wspólnika mojego sukcesu). Po jakimś czasie zaprosił mnie na wspólny otwarty trening na zewnątrz wśród natury. Zobaczyłam w internecie miejsce i już wiedziałam ,że chce tam iść. Wyciągnęłam koleżanki i poszłyśmy we 3. Była nas tam masa ludzi. Po zakończonym, pozytywnym treningu natrafiłam na miejsce ,które urzekło mnie niesamowicie (to ,które natrafiłam w internecie). Było (i nadal jest) to miejsce ,w którym dzieją się cuda. Malowanie paznokci, malowanie ręcznie wykonanych wzorów i manicure pomalowany pod skórki ,a do tego punkt sprzedaży lakierów hybrydowych. Weszłam do środka ,a tam ;
    Magia ! Moje biało -różowe miejsce na Ziemi ♥️ Weszłam i chciałam zostać. Tamtego dnia wyszłam tylko z torebką zakupów ,ale szybko wróciłam na manicure (z racji tego ,iż sama pracowałam jako stylistka i studiowałam Kosmetologię miejsce mnie wyjątkowo przyciągało i musiałam zobaczyć talenty osób ,które tam pracowały). Po jakimś czasie zaprzyjaźniłam się z właścicielką ,a jak się potem okazało właściciela znałam już wcześniej (dzięki mojemu trenerowi i jego dosyć popularnym znajomym). Niedługo później podjęłam tam prace. Praca ze znanymi osobami jest cudowna ,ale także stresująca.Nic nie było takie łatwe. Podane na tacy ! O nie! Najpierw pracowałam jako recepcjonistka (i nadal lubię to stanowisko) a potem ,po licznych szkoleniach zostałam stylistką z czego niezmiernie się cieszę. Kocham robić paznokcie, kocham moje miejsce pracy i kocham moje i (i moich koleżanek) klientki ❤️ Przez ostatnie 10 lat spotkało mnie wiele ,,ale najwiecej dzieje się od jakiś trzech lat odkąd postanowiłam schudnąć. A nie dość ,że teraz mogę cieszyć się zgrabną sylwetką to mam prace o której od zawsze marzyłam i dzięki ,której poznałam ludzi ,którzy motywują mnie dalej i widzą ile energii wkładam w motywowanie ich do dążenia do celu i spełnienia marzeń. Polubiłam dzielenie się moja historią i lubię dawać innym rady. Polubiłam social media ,a co za tym idzie odważyłam się na pierwsze sesje zdjęciowe. Dieta i mordercze treningi doprowadziły mnie do miejsca ,gdzie jestem teraz. Pokochałam mój nowy świat i kto wie może będę mogła się z nimi dzielić z innymi .. mam już pewne nowe plany..❤️❤️

  • Odpowiedz
    BarbaraEM
    21 maja 2018 at 18:57

    Moja historia jednej decyzji nauczyła mnie, że z ich podejmowaniem jest jak wyborem
    środka komunikacji, którym chcę dojechać na miejsce – swojego szczęścia w życiu. No to posłuchajcie…Popołudnie, tuż po skończonych zajęciach na uczelni padałam na twarz. Jedyne, o czym marzyłam, to znaleźć się w mieszkaniu i przytulić do kota. I zasnąć. Stojąc na przystanku miałam do wyboru dwa podjeżdżające w tym samym momencie busy. Jeden mógł mnie dowieźć na miejsce szybciej, drugi – z racji tego, że jechał przez okoliczne wsie – pozwoliłby mi być w domu nieco później. Nie wiem, co mną kierowało, chyba intuicja, aby wsiąść do tego jadącego dookoła świata. Przecież byłam zmęczona i tak pragnęłam być już w domu! Wsiadłam, ulokowałam się na wygodnym siedzeniu, założyłam słuchawki na uszy i wyciągnęłam książkę, żeby trochę odetchnąć. Na jednym z przystanków wsiadł chłopak. Zajął miejsce obok mnie i badawczo się przyglądał mojej książce. W pewnym momencie wyciągnął też swoją- identyczną, jak ta, którą ja czytałam. „Nieznośna lekkość bytu” Kundery. No i się zaczęło! Rozmowa o książce szybko zbiegła na inne tory. Życiowe, wywołujące mój uśmiech, czasami niedowierzanie, zachwyt, radość. Nawet się nie spostrzegłam, a minęło całe zmęczenie i niechęć do tego dnia. Maciek mnie zagadał i zauroczył: wiedzą i błękitem oczu. Kiedy wysiadał na przystanku w jednej z tych wsi zacytował fragment z Kundery „Życie ludzkie dzieje się tylko raz i dlatego nigdy nie będziemy mogli stwierdzić, która z naszych decyzji była słuszna, a która zła, ponieważ w danej sytuacji mogliśmy decydować tylko jeden raz” , po czym zapytał, czy się umówimy na kawę. Zgodziłam się i okazało się, że wybierając tego busa, godząc się na tą kawę podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu. Ja i Maciej będziemy w październiku obchodzić 7 rocznicę związku, od 4 lat jako małżeństwo. W naszym mieszkaniu wisi w ramce cytat z Kundery: „Tylko przypadek może wyglądać jak wysłannik losu. To, co jest nieuchronne, czego się spodziewamy, co powtarza się codziennie, jest nieme. Tylko przypadek do nas przemawia.(…)”. Nie wiem czy w naszej historii działał przypadek czy tak zdecydował los. Jedno jest pewne: czasami jedna decyzja sprawia, że podróż naszego życia kończy się w ramionach ukochanej osoby.

  • Odpowiedz
    Magdalena
    21 maja 2018 at 19:05

    Jedną z najważniejszych decyzji jaką, razem z rodzicami, podjęłam w moim życiu była decyzja o adopcji psa. Pięć lat temu nasz pierwszy psiak zmarł na raka po 14 latach bycia z nami. To były trudne chwile dla całej naszej rodziny 🙁 Ostatnie miesiące jego życia były ciężkie, patrzyliśmy jak cierpi nie mogąc mu pomóc . Po konsultacjach z weterynarzem, zdecydowaliśmy się go uśpić, aby skrócić jego cierpienie. Borys jednak odszedł, na dzień przed zaplanowanym zabiegiem. Bardzo nam Go brakowało. Miałam 3 lata kiedy pojawił się u nas i nie mogłam uwierzyć, że już Go nie ma… Pół roku później doszliśmy do wniosku, że możemy już przyjąć do naszej rodziny nowego czworonoga. Początkowo zastanawialiśmy się nad kupnem labladora. Jednak w tym właśnie czasie koleżanka z rodzicami adoptowała psiaka ze schroniska. Był naprawdę uroczy. I wtedy właśnie zrozumieliśmy, że powinniśmy również spróbować. Plan był taki, że pojedziemy na miejsce zobaczymy co i jak, porozmawiamy z osobami odpowiedzialnymi za adopcję i jeszcze się zastanowimy. Jednak kiedy pojechałam tam z tatą i kiedy chodziliśmy między tymi klatkami, w których przebywały te biedne pieski, aż serce ściskało. Było tam bardzo głośno, wszystkiego psy szczekały i podchodziły do siatek. Nagle w ostatniej z klatek ujrzałam Go. Chudy, wystraszony, spokojny psiak. Jako jedyny nie szczekał, czekał grzecznie na swoją kolej. Kiedy do niego podeszłam i wyciągnęłam rękę żeby pogłaskać go przed kraty. To on zaczął lizać moją rękę. W tym właśnie momencie wiedziałam, że to ten, który powinien z Nami wrócić do domu 🙂 i tak właśnie się stało. Po dokończeniu wszystkich formalności zabraliśmy go ze sobą do jego Nowego domu. Ciężko uwierzyć, że w tym momencie minęły już cztery lata odkąd Bruno jest z nami. Zawładnął sercem nie tylko moim, brata i rodziców, ale również sąsiadów. Jest ulubieńcem naszej sąsiadki, która codziennie go odwiedza ze smakołykiem. Jest po prostu idalny. Mimo iż już dużo przeszedł, mam wrażenie, że teraz jest naprawdę szczęśliwy. On wypełnił naszą pustkę po odejściu Borysa, a my staliśmy się jego nową rodziną. ❤

  • Odpowiedz
    Martyna
    21 maja 2018 at 19:18

    3,5 roku temu byłam w trakcie studiów magisterskich w Krakowie. Cale życie wiedziałam ze widza jest ważna ale jednak wiedza użyta w praktyce jest o wiele bardziej cenniejsza. Wtedy tez zdecydowałam się na przeprowadzkę do Lizbony gdzie pracowałam w dziale księgowości – mogłam zastosować wiedzę która zdobyłam w trakcie studiowania. Większość osób/znajomych odradzała mi tego wyjazdu gdyż przez to nie mogłam dokończyć magisterki. Podczas pracy w Lizbonie poznałam wielu ciekawych ludzi- którzy do tej pory są moja inspiracja, miejsc – do których jak tylko znajduje wolna chwile, wracam i zdobyłam doświadczenie, które otworzyło mi ścieżkę kariery i już w młodym wieku mogłam zająć dobre stanowisko w międzynarodowych firmach. Dziś wraz ze znajomymi posiadamy fundacje w której chcemy zamazać właśnie przepaść jaka pojawia się pomiędzy nauka zdobywana w szkole a wiedza praktyczna zdobywana w pracy. Warsztaty prowadzone są na młodzieży szkół licealnych i pokazują ucznia zdarzenia z prawdziwych przedsiębiorstw, które właśnie oni musza rozwiązać. Myśle ze decyzja o wyjeździe i pracy w Portugalii zmienił moje podejście do życia, pracy oraz nauki z czym chętnie dziele się z młodzieżą.

  • Odpowiedz
    Monika
    21 maja 2018 at 19:46

    Cztery lata temu podjęłam spontaniczną decyzję, że pojadę sama na wakacje do Londynu. Wiele osób mi to odradzało ponieważ nie umiałam wtedy dobrze języka angielskiego. Kupiłam bilet w jedną stronę (na powrotny do Polski musiałam zarobić) i poleciałam na miesiąc z jedną walizką, nie znając dobrze języka, nie mając pracy, mieszkania z 500 funtami w portfelu. W samolocie poznałam dziewczynę, która zaoferowała mi nocleg u siebie do czasu aż nie znajdę swojego miejsca, pomogła mi też znaleźć pracę. Przez pierwszy miesiąc pracowałam praktycznie codziennie na zmywaku w restauracji, a niewiele czasu wolnego poświęcałam na naukę języka. Po miesiącu mój język był już na tyle dobry, że zaoferowali mi pracę jako kelnerka w restauracji, w której wcześniej zmywałam gary. Z każdym kolejnym tygodniem mój pobyt w Londynie stawał się coraz lepszy. Poznałam naprawdę fantastycznych ludzi na swojej drodze, z większością wciąż utrzymuję kontakt. Jednak najbardziej cieszę się że w ciągu trzymiesięcznego pobytu nauczyłam się angielskiego lepiej niż podczas lekcji w szkole. Teraz nie żałuję swojej decyzji, której wszyscy mi odradzali i mówili że mi się nie uda i po tygodniu wrócę do Polski.

  • Odpowiedz
    Dominika
    21 maja 2018 at 19:46

    W życiu nie ma przypadków są znaki, które trzeba umieć odczytywać…
    Tak, myślę że właśnie w ten sposób powinnam zacząć moją opowieść 🙂
    Dziesięć lat to ogromny kawałek życia, kawałek życia niejednokrotnie wypełniony łzami szczęścia, ale i smutku, wypełniony tysiącem doświadczeń, spotkanych po drodze twarzy i usłyszanych historii.
    Na początku tej dekady wydawało mi się że mogę wszystko, a świat leży u moich stóp. Pochodzę z małej miejscowości, więc kiedy pierwszy raz przyjechałam do Warszawy zapisać się na studia byłam zachwycona, ogromna galeria handlowa była dla mnie niczym statek UFO 🙂 Stolica mnie przyciągała i wierzyłam naiwnie że życie 20-latki w niej będzie piękne, a ja będę fruwać ze szczęścia 10 cm nad chodnikiem.
    Dostałam się na studia, zaczęłam prace w typowej korporacji … i to był najtrudniejszy okres w moim życiu, pogodzenie pracy z ciężkimi studiami prawniczymi, utrzymanie siebie i skromnej wynajmowanej kawalerki z umeblowaniem z PRL. Warszawę widziałam głównie zza szyby autobusu i tramwaju w drodze do pracy bądź na uczelnie.
    I nagle … zupełnie przypadkiem na mojej drodze pojawił się ON, mężczyzna który wprowadził do mojego życia mnóstwo światła, potrafił rozmawiać ze mną godzinami, był największym wsparciem.
    Po roku znajomości postanowiliśmy ze sobą zamieszkać i tak przez kolejnych 6 lat byliśmy razem, planowaliśmy jak będą się nazywały nasze dzieci, byliśmy dla siebie podporą kiedy chorowały bliskie nam osoby i wtedy kiedy je traciliśmy.
    Był pierścionek, zarezerwowane ustronne miejsce w restauracji i data na którą czekałam (15 lipca), bo wiedziałam że to z nim chce spędzić resztę życia. Oczywiście wszystko miało być tajemnicą, ale nie udało się jej dotrzymać osobom z naszego otoczenia.
    To było trzy lata temu… miesiąc przed tą magiczną datą wszystko się skończyło. Moje życie na tamten moment również. Jest to dla mnie bardzo intymna historia i chyba nigdy przed nikim nie przyznałam jak było mi wtedy źle. Ukrywałam łzy płacząc pod prysznicem, a później robiłam makijaż, przyklejałam uśmiech i wychodziłam z domu.
    Widziałam w oczach moich przyjaciółek na których śluby jeździłam współczucie, bo to ja pierwsza miałam je zaprosić na swoje wesele.
    Wypłakałam swoje i postanowiłam żyć z dnia na dzień, musiałam coś zmienić, byłam przekonana że nigdy już nie zaufam. Ale tak bardzo odzyskałam apetyt na życie… w pojedynkę.
    Postanowiłam złożyć CV do pracodawcy, który odrzucił moją kandydaturę już dwa razy. Zostałam zaproszona na rozmowie i przyjęta… 🙂 Postanowiłam zadbać o swoje ciało i w ciągu pół roku wypracowałam sylwetkę, która była szokiem dla wszystkich moich znajomych.
    Ale nie to było najbardziej przełomowe 🙂
    Najbardziej na moje życie wpłynęła decyzja o przyjęciu do swojego serca mężczyzny, który mieszkał 300 km stąd, ale wierzył że to się uda i mimo ogromnych przeszkód, mojego pogruchotanego serca i różnic między nami jesteśmy razem 🙂 stworzyliśmy piękną, trudną, dojrzałą miłość. Miłość na którą czekałam, na dobre i złe. A poprzednie doświadczenia miały mnie odpowiednio do niej przygotować. Miłość, która ostatnio nas zaskoczyła i da mi piękny prezent urodzinowy…
    Bo właśnie trzymam dłoń na brzuchu w którym już 6 miesiąc mieszka i rozrabia nasz malutki Synek :), którego planowo powitamy na świecie w dniu moich 30 urodzin 🙂
    Dostaje piękne prezenty od losu od jakiegoś czasu dlatego pierwszy raz postanowiłam wziąć udział w jakimś konkursie 🙂
    Gratuluje Karolino i życzę z całego serducha kolejnych pięknych lat ❤️

  • Odpowiedz
    Magda
    21 maja 2018 at 20:17

    Ostatnie 10 lat, to z pewnością najlepszy i najciekawszy okres mojego życia. Zaczęło się, jak to zwykle bywa, bardzo niespodziewanie, a okazuje się być fascynującą przygodą do tej pory. Bo minione 10 lat to czas dzielony z moim obecnym mężem. Mimo, iż całe życie mieszkaliśmy bardzo blisko siebie, nigdy nie kolegowaliśmy się, ani nawet co więcej, za bardzo się nie znaliśmy. Kilka przypadkowych spotkań, wymiana spojrzeń i ni stąd, ni zowąd na dzień przed wigilią 2007r zostaliśmy parą. I to była decyzja, której nigdy do tej pory nie miałam ochoty zmienić, a która wywróciła moje życie niemal do góry nogami. Obecnie, po dekadzie naszego związku i wielu wspaniałych przeżyciach, wiem, że to wszystko było ogromnym prezentem dla mnie, który nadal rozpakowuję dzień po dniu. Trafił mi się mężczyzna, który jest przede wszystkim moim najlepszym przyjacielem i wparciem w każdej chwili życia. To z nim przeżyłam studniówkę i emocje związane z odliczaniem dni do matury, następnie obrona licencjatu i pracy magisterskiej, a w między czasie zaręczyny przy fontannie di Trevi i ślub. Razem uwielbiamy podróżować, a także oddawać się wspólnym pasjom, takim jak góry czy bieganie. Ja przekonałam się do jazdy na motocyklu, która jest świetnym sposobem na spędzanie wolnego czasu, a on w zamian coraz chętniej sięga po aparat, by uwiecznić moje pomysły na fotografiach. W tej chwili nie potrafię sobie wyobrazić lepszego scenariusza na ostatnie dziesięć lat. A co do daty rozstrzygnięcia konkursu – byłby to wspaniały prezent, gdyż właśnie 7 czerwca to dzień moich urodzin i jednocześnie rocznica ślubu.

  • Odpowiedz
    Beata
    21 maja 2018 at 20:18

    6 lat temu wyjechałam na wakacje do Londynu, myślałam o fajnej przygodzie życia, jednak rzeczywistość okazała się trochę inna… Zaczęłam pracę na lotnisku, wstawalam o godzinie 2 w nocy żeby na 4 rano być w pracy. Któregoś dnia jadąc do pracy w metrze przepełnionym ludzi zadzwoniła do mnie kuzynka, z którą rzecz jasna rozmawiałam po polsku… Kiedy skończyłam rozmowę podszedł do mnie chłopak i zapytał „jesteś z Polski?” odpowiedziałam tam, a czy coś się stało? A on do mnie, że nic, że wszystko w porządku tylko dawno nie słyszał nikogo kto mówi po polsku, bardzo się zdziwienie bo Jego polski był znakomity. Okazało się że ów chłopak pracował dla jednej z największych firm lotniczych na świecie i przyjechał do Londynu z Madrytu gdzie mieszkał od 10 lat sprawach służbowych. Wymirnilismy się numerami telefonu i od tamtego czasu sporo ze sobą rozmawialiśmy. Na tych rozmowach mijały nam tygodnie a nawet miesiące aż któregoś razu oznajmił „Beata, może bys przyleciał w odwiedzin do mnie do Madrytu? Pomyślałam na początku że to super aczkolwiek zdałam sobie sprawę że tak naprawdę w ogóle człowieka nie znam, widzieliśmy się raz na jakieś 15 minut w metrze i to wszystko… Oznajmił że póki co nie mam żadnego dłuższego wolnego ani urlopu więc wyjazd trochę się przeciągnąl w czasie… Minęły kolejne dwa miesiące i nastał czas urlopów, dostałam kolejne zaproszenie i tym razem stwierdzilam nóż-widelec ws sumie nic egoizm nie tracę, w Hiszpanii nigdy nie byłam więc to może być okazja do poznania kraju. Stwierdziłam że polecę tam na 4 dni i tak też się stało. Leciałam tak z lekiem i obawa czy oby na pewno on odbierze mnie z lotniska, na szczęście był słowny, przyjechał po mnie i się zaczęło…. Spedzilam tam cudowne 4 dni intensywnego zwiedzania Madrytu, od Retiro po Cordobe, niestety na więcej nie starczyło czasu, byłam zakochana w Hiszpanii, w ludziach którzy tam żyją, jedzeniu, pysznym winie, we wszystkim…. Niestety nastał czas powrotu ale w międzyczasie Leciałam jeszcze do Polski odwiedzić rodziców. Zostałam odwieziona na lotnisko, pożegnaliśmy się, podziękowałam mu za gościnność i przyleciałam do Polski. Pisaliśmy ze sobą sporo więcej niż dotychczas… Po 2 dniach milczenia z Jego strony dostałam wiadomość „Beata, wiem że masz jeszcze trochę urlopu i wiem że spędzasz jego część w Polsce, ale kupiłem Ci bilet do Madrytu i wysłałem na mailami, jutro masz lot, zrobisz jak uważasz ale jeśli do mnie przylecisz będę najszczesliwszym człowiekiem na Ziemi” zdziwiłam się mega ale serce odpowiadało mi żeby skorzysta z tego zaproszenia i nie zastanawiając się wróciłam na resztę mojego urlopu do Madrytu, czekał na mnie na lotnisku z pięknym bukietem kwiatów… Spędziliśmy kolejne szalone dni wspólnie, jednak czas było wracać do pracy, do Londynu i tak też się stało, to byl początek marca. Dxwonilismy do siebie, pisaliśmy przez kolejny miesiąc aż napisał mi „Beata przeprowadz się do Madrytu, na moją odpowiedź nie musiał długo czekać, byłam w siódmym niebie, kochalam go więc zostawilam pracę, rodzinę, znajomych i przeniosłam się do Madrytu, było cudownie, jednak problemem okazała się bariera językowa, Hiszpanie nie posługują się zbyt dobrze angielskim, mijały tygodnie a Ja nie mogłam znaleźć pracy, byłam załamana, siedziałam w domu co zle wpływało na moje samopoczucie,ale był on oznajmił że jestem mądra inteligentna dziewczyna i jak chce nauczy mnie hiszpańskiego, na początku będziemy po hiszpańsku w domu i tak się stało, czasem się denerwowalam bo kiepsko mi szło jednak z czasem coraz lepiej, po 2 miesiącach poszłam do publicznej szkoły, chodziłam do niej rok, po tym czasie mówiłam już biegle….znalazłam pracę, spełniam się zawodowo i nie uwierzcie ale mam cudownego męża i rok temu urodziła Nam się córeczka… Po 3 latach mieszkania w Hiszpanii nie zamienilabym tej decyzji przyjazdu pełnej obaw i refleksji, pewnie gdybym nie zdecydowała się zaryzykować to dalej mieszkała bym w Londynie a tak mieszkam w najcudowniejsxym mieście jakie mogłam sobie wymarzyc. Tamże dziękuję losowi za to spotykanie w metrze. Te 15 minut zmieniło moje całe życie.

  • Odpowiedz
    Ania
    21 maja 2018 at 21:09

    „ W życiu nic nie dzieje się przez przypadek, a każda porażka jest nawozem sukcesu”. Powtarzam to sobie za każdym razem, gdy życie pokazuje mi że plany to i owszem mieć można, lecz to życie pisze najlepsze scenariusze.
    Mówią, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga opowiedz mu o swoich planach. I ja też mu opowiedziałam. Było to zaraz po maturze, ważny moment wybierania ścieżki życiowej, która ma zaważyć na całym późniejszym życiu- tak nam wtedy mówiono. Marzenie życia- dostać się na studia prawnicze, skończyć aplikację, zostać radcą prawnym. Najlepiej studia w swoim rodzinnym mieście, choć w swojej arogancji dopuszczałam także wielbiony przez wszystkich UJ. Ja- dotąd prymuska, świadectwa z czerwonym paskiem, wyróżnienia. Jedynaczka, oczko w głowie całej rodziny. No więc gdy już opowiedziałam Bogu o swoich planach a on już przestał się śmiać, uznał że czas pokazać mi co oznacza słowo pokora. Dramat, płacz, szloch. Wtedy wydawało mi się że świat się zawalił. No bo jak to? Przecież miałam plan! Nie dostałam się na żadną z uczelni, na które zdawałam. Brak pomysłu co dalej. Świat się zatrzymał.
    Mówią, że kiedy Bóg zamyka drzwi otwiera okno. I właśnie kiedy ten rzeczony Bóg zatrzasnął mi bez skrupułów drzwi przed nosem, uchylił okno. Dodatkowy nabór na studia prawnicze, w mieście na wschodzie Polski. Sekundy na podjęcie decyzji, bo za chwile, za moment upływa termin termin składania dokumentów. I to właśnie ta decyzja, która zaważyła na całym późniejszym, a również aktualnym życiu.
    Dziś jestem radcą prawnym, skończyłam najpierw studia, później aplikacje. Studia daleko od domu wspominam jako cudowny czas, przyjaźnie tam zawarte trwają do dziś. I to właśnie tam poznałam Mężczyznę Mojego Życia, którego nigdy nie poznałabym gdybym dobrze zdała maturę…
    Ta historia nauczyła mnie wielkiej pokory wobec życia ale również tego, żeby do końca walczyć o swoje marzenia, o swoje pasje, bo one są sensem życia. Przede wszystkim jednak nauczyła mnie tego, aby nie trzymać się tak kurczowo zaplanowanej w głowie ścieżki, bo kto wie może życie napisze najlepszy scenariusz?

  • Odpowiedz
    Lucyna
    21 maja 2018 at 21:19

    Moim największym kompleksem było nadmierne owłosienie na nogach. Wiem nie brzmi to zbyt dobrze. Zawsze obawiałam się sezonu letniego, szortów, sukienek. Dlatego pięć lat tamy podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu i poddałam się zabiegowi depilacji laserowej. Codziennie cieszę się z tego, ze zdecydowałam się na ten zabieg. Zrobiłam to dla siebie i teraz każdego dnia czuje się piękna.

  • Odpowiedz
    Aleksandra Jędruszczak
    21 maja 2018 at 21:27

    Moja historia nie zaczyna się szczęśliwie. 7 lat temu, podczas remontu w naszym domu na moją mamę spadł pustak. Tyle dobrego, że mamie nie stało się nic poważnego, była niestety dość potłuczona. Jednak jak to ona, zawsze była zawzięta i uparcie twierdziła, że nie musi iść na żadne badania. Mimo wielu nalegań ze strony domowników, stwierdziła, że pójdzie na następny dzień do pracy. Gdybym wtedy nie zareagowała, to nie wiem, czy nadal była by teraz obok mnie. Wiedziałam, że jeżeli nie zadecyduje sama, to ona nie wybierze się do szpitala. Zatem zadzwoniłam do jej szefowej i opowiedziałam całą sytuację, przekonując, że mama musi iść na te badania. Była ona kobietą wyrozumiałą i sama zadzwoniła do mojej mamy, że jutro koniecznie ma pójść się zbadać, bo daje jej dzień wolny. Mama, oczywiście wściekła! Bo jak mogłam zadecydować za nią… Następnego dnia oczywiście pojawiłam się z nią w szpitalu. Będąc w poczekalni waliło mi serce tak, że miałam wrażenie, iż wszyscy to słyszą. W końcu wyszła moja mama… cała zapłakana. Okazało się, że ma dwa równoległe tętniaki. Po pierwszej operacji, lekarz powiedział mamie, że ten wypadek to cud, bo gdyby nie on to… Cóż, jeden z tętniaków był tak zaawansowany, że mógł pęknąć przy zwykłym kichnięciu. Kiedy mama rozmawiała z lekarzem, powiedziała mu, że to tylko dzięki mnie zdecydowała się na te badania. Potem ten sam lekarz powiedział mi, że prawdopodobnie będzie to najważniejsza decyzja w moim życiu. To, że wtedy postawiłam na swoim i zaciągnęłam ją do tego szpitala na siłę. Nie muszę chyba mówić jak wpłynęło to na moje życie …. Najważniejsza osoba w moim życiu (moja mama) nadal jest tu ze mną ♥ 🙂

    • Odpowiedz
      Magda
      3 czerwca 2018 at 13:53

      Piękna historia ☺

  • Odpowiedz
    Martyna
    21 maja 2018 at 21:42

    Cześć Karolina, oto moja historia związana z najważniejszą decyzją w moim życiu:

    Od prawie 7 lat mieszkam w Niemczech. Studiowałam w Polsce prawo, niestety moje studia nie zostały w Niemczech uznane, gdyż studiowałam polskie a nie niemieckie prawo. Na początku przez 4 lata prowadziłam własną działalność gospodarczą niezwiązaną z prawem. Po 2 latach poczułam, że się w tej pracy męczę, nie przynosi mi ona ani satysfakcji ani możliwości rozwoju. Chciałam pracować w dużej firmie, najlepiej w kierunku prawniczym więc zaczęłam rozsyłać cv. Mijały miesiące a ja wciąż otrzymywałam odmowy: albo moje kwalifikacje były za wysokie albo za niskie, albo brak doświadczenia itd itd. Przez 2 lata szukania pracy otrzymałam ok 100 odmów i żadnej oferty pracy. Byłam już tak zdemotywowana i bezsilna, że nie mogłam wykonywać swojej pracy więc postanowiłam ją rzucić i pójść do szkoły aby zacząć uczyć się nowego zawodu – dalece poniżej moich kwalifikacji. W tym samym czasie znalazłam ogłoszenie o pracę na pół etatu w biurze obsługi klienta (call center), w której wymagana była znajomość języka polskiego i w zasadzie nic więcej. Wysłałam cv, zostałam zaproszona na rozmowę i w końcu usłyszałam TAK – dostałam tę pracę! Stanełąm przed znakiem zapytania: pójść do szkoły i uczyć się nowego zawodu czy przyjąć tę pracę w call center , która była tylko na czas określony – na rok i zarobki bardzo niskie. Zdecydowałam się jednak przyjąć tę pracę. Miałam przeczucie, że to jest właściwa droga, nawet jeśli jest bardzo niepewna. Z perspektywy czasu była to jednak najlepsza decyzja, jaką podjęłąm do tej pory! Na tym stanowisku pracowałam mianowicie tylko przez 8 miesięcy, gdyż potem objęłam stanowisko w dziale wyżej – na cały etat i z lepszym wynagrodzeniem. Byłam całkiem zadowolona ze swojej pracy, nie planowałam żadnych zmian. Pewnoego dnia, około po roku na nowym stanowisku odwiedzałam stronę internetową pewnej firmy, która z nami współpracowała. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o tym, czym się zajmują i przeglądałam wszystkie zakładki, łącznie z zakłądkę „kariera”. Przeglądając z ciekawości ich ogłoszenia o pracę w pewnym momencie omal nie spadłam z krzesła: jedno ogłoszenie dotyczyło polskiego prawnika, z bardzo dobrą znajomością języka niemieckiego i doświadczeniem w branży, w której aktualnie pracowałam.
    Wiedziałam, że to moje ogłoszenie… że jednak jest gdzieś praca, która w 100% pasuje do mnie. Wysłałam cv i już na rozmowie kwalifikacyjnej wiedziałam, że dostanę tę pracę, co oczywiście nastąpiło 🙂
    Gdybym 2,5 roku temu nie zdecydowała się zrobić 1 kroku w tył w karierze, nie byłabym dziś tu, gdzie jestem – w mojej wymarzonej pracy. Czasami warto cofnąć się aby potem móć wystrzelić z podwójną siłą!

    Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    tom.tot
    21 maja 2018 at 21:45

    A moje życie się zmieniło, jakieś 7 lat temu, kiedy pierwszy raz – jakby błądząc po ciemnym lesie – wpisałam w wyszukiwarkę „Jak zrobić kreskę linerem?” – dodam, że blogi, vlogi i cała internetowa sfera beauty była mi bardzo obca. Trafiłam na YouTube, „zjadałam kolejne tutoriale”, jakby siłą koła zamachowego odnalazłam blogi, np. Twój. Byłam wtedy zafascynowana, jak mogę pozbyć się kompleksów, nauczyć poprawnie, pięknie ubierać, wykonywać makijaż, układać włosy, a to wszystko tak późno, już długo po zakończeniu studiów, posiadając rodzinę i dzieci.
    Obecnie jestem inną kobietą. Czuję się dobrze we własnej skórze. I na pewno przesadą nie jest, gdy mówię, że to dzięki Blogerkom i Vlogerkom.
    Nikt nigdy mnie tego nie uauczył, nie pokazał. O tym, że używanie różu dodaje uroku dowiedziałam się w wieku 30 lat :-).
    I jeden z przyjemniejszych komplementów, jaki otrzymałam od męża to – ” Zawsze tak świeżo i z klasą wyglądasz ” :-).

    A dokładnie pamiętam jak było kiedyś…….

    Pozdrawiam serdecznie – gratuluję bloga.

  • Odpowiedz
    DARIA
    21 maja 2018 at 21:51

    Już jako 17 letnia dziewczyna wyjechałam do pracy do Niemiec. Pamietam jak zazdrościłam moim znajomym wakacji , podczas których wyjeżdżali z rodzinami i świetnie się bawili, ale z drugiej strony ja stawałam się niezależna . Była to praca sezonowa wiec całe lato spędzałam poza domem. Maturę zdałam , studia skończyłam i pojawiło się pytanie i co teraz ? Pewnego dnia, a było to prawie 2 lata temu ( jak ten czas leci) postanowiłam , ze wyjadę na rok do Niemiec. Wiesz , chciałam się trochę dorobić i potem wrócić , wynająć mieszkanie i rozpocząć życie w Polsce na nowo, ponieważ moje życie uczuciowe tez niezle dało mi w kość .Po przyjeździe trochę się denerwowałam , bo mimo, ze język niemiecki nie był jakiś trudny dla mnie , to znalezienie nowej pracy , zmiana otoczenia bardzo mnie stresowało . Po przyjeździe jakiś czas później znalazłam prace , w której poznałam swojego obecnego chłopaka. Nadal w to nie wierze, ze ze zwykłego planu wyjazdu na rok stał się on układaniem sobie tutaj życia. Teraz mamy mieszkanie , planujemy przyszłość i nie ukrywam, ze trochę w tym Twoja zasługa. Bardzo cenie sobie to , ze na wszystko potrafiłas sama zapracować pomimo przeciwności losu i widzę w Tobie taka mala bratnia dusze , ponieważ mnie tez nauczono żeby pracować na wszystko samemu i spełniać swoje marzenia. W trakcie kiedy tworzyłas swój piękny dom stałaś się dla mnie inspiracja i ciagle podglądam co tam nowego u Ciebie i jak pięknie mogę zaaranżować swoje wnętrza w miejscu, w którym w końcu odnalazłam siebie.
    Buziaki ! 🙂

  • Odpowiedz
    Alicja
    21 maja 2018 at 22:01

    To nie była jedna decyzja, to była seria podejmowanych – czasem pod wpływem chwili, częściej wymuszonych zaistniałą sytuacją – decyzji, które jak się z czasem okazało, miały ogromny wpływ na moje dalsze życie, na zweryfikowanie kręgu ludzi którymi się otaczam (teraz już doskonale wiem, że nie liczy się ilość a jakość i że w prawdziwiej przyjaźni JEST miejsce na popełnianie błędów, bo oprócz tych dobrych, ważnych decyzji często także podejmujemy te złe, niosące za sobą negatywne konsekwencje, które wcale nie muszą oznaczać, że jesteśmy złymi ludźmi), na poznanie i zaakceptowanie siebie (zdecydowanie to jeszcze nie jest w 100% zadowalająca akceptacja, nie mniej to całkiem przyjemne czuć się dobrze z samym sobą, nawet jeśli nie jest to stan permanentny 😉 ), na zrealizowanie trzech ważnych, postawionych sobie w przeszłości celów (1. wyczekany ponad 3 lata, wypracowany awans w pracy i łzy szczęścia, 2. skończenie studiów – a dokładniej uporanie się z napisaniem i obroną pracy dyplomowej – siedem semestrów studiów przy tym to była pestka 😉 i wreszcie 3. wymarzona przeprowadzka do Warszawy z małego rodzinnego miasta i koniec z prawie 1,5h (w jedną stronę) dojazdami PKP! :D) i wreszcie na… tak, chciałabym tu dopisać coś w rodzaju ” spotkanie mężczyzny mojego życia, który mnie wspiera, otacza opieką i daje poczucie bezpieczeństwa jednocześnie pozwalając mi na bycie silną, niezależną kobietą ” ale na to jeszcze muszę cierpliwie poczekać, oby tylko nie do 20-lecia Twojego bloga ;).

  • Odpowiedz
    Paulina Pisze - dentystka w USA
    21 maja 2018 at 22:17

    2012 rok – zaczął się drugi rok studiów. Stomatologia. Na imprezowanie nie ma na tym kierunku zbyt wiele czasu, ale udało mi się znaleźć wolny piątkowy wieczór w październiku – w końcu to dopiero początek, aż tak nie musimy się spinać. To było bardzo spontaniczne wyjście do baru z koleżanką, które zmieniło moje życie. Po piwie, może dwóch, miałyśmy wychodzić do klubu, potańczyć – Magda poszła jednak jeszcze skorzystać z toalety, ja czekałam na nią przy stoliku. Ostatni łyk piwa i…
    – Hej, świętujemy urodziny mojego kolegi, nie chcesz się przyłączyć do nas z koleżanką? – powiedział gość, którego czasem widywałam na uczelni. Amerykanin.
    – Eee… Pewnie! – nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęliśmy dostawiać krzesła do ich stolika.
    Mina Magdy po wyjściu z łazienki – bezcenna. Świadomość, że od tego momentu mamy mówić wyłącznie po angielsku – nieco paraliżująca. Ale dawno się tak dobrze nie bawiłam!
    Cały wieczór przegadałam z tym gościem, Magda rozmawiała z innym. Przy stoliku było może z dziesięć osób. Towarzystwo powoli się rozchodziło, my też zdecydowaliśmy się zakończyć wojaże, chyba około 2 w nocy.

    Dwa dni później dostałam wiadomość na fejsbuku: „Hej, nie chciałabyś wyjść ze mną i z Aaronem (to ten „gość”) w środę wieczorę na pizzę? Garrett.”.
    Odpisuję: „Wiesz co… Zapytam Magdy! Dam Ci znać!”.

    Zgodziłam się.
    Nie zapytałam.
    A on nie powiedział Aaronowi.
    Wyszliśmy we dwójkę, a dzisiaj jest moim mężem – mieszkamy w Filadelfii 🙂
    Jak się okazało, od początku wpadliśmy sobie w oko, a ja usiadłam po prostu po złej stronie stolika 😉

  • Odpowiedz
    Evvelina C
    21 maja 2018 at 22:58

    Prawie 10 lat temu poznałam mojego obecnego męża. Nasze pierwsze spotkanie to nie była strzała amora, ba! Nawet powiem więcej stwierdziłam, ze to irytujący typ! Poznaliśmy się w pracy. On, nowy pracownik do tego srala mądrala z włosami jak Kusznierewicz. Dalego mu było do przystojniaków, których spotykałam w klubach. Do tego odważył się skrytykować mój wynik sprzedaży. MÓJ WYNIK, MÓJ!! doświadczenego pracownika! Po tym zdarzeniu pałałam do niego jeszcze większą nienawiścią choć nie zamieniliśmy ani jednego słowa.. aż do pewnego weekendu… sobota w robocie, robota na słuchawkach, plaża, chill, ludzie odsypiają piątek, nikt nie dzwoni. Na open space wchodzi jakiś Klient. Na bank pomylił drzwi i wszedł ktoś obcy- tak pomyślałam. Powiem więcej od razu wpadł mi w oko i pomyślałam, że chętnie pomogę mu wydostać się z tego pokoju ale pech chciał, że wpadł mi na linię jakiś Klient. Obserwuję moją ofiarę jak kot bezbronną mysz. Coś tu jednak nie pasuje, on wita się z pracownikami i siada przy biurku kilka rzędów dalej. Jak się później okazało to mój znienawidzony, Nowy pracownik, obciął włosy. Nie wiem jak to możliwe ale wyglądał rewelacyjnie, jak inny człowiek a ja go po prostu nie poznałam. Po kilku miesiącach, niewinnych podchodach, kilku randkach zamieszkaliśmy razem, po 7 latach bycia razem wzięliśmy ślub, a w zeszłym roku zostaliśmy rodzicami cudownego Maksa. ZnienawidzonyPiotrek okazał się super wyluzowanym gościem o podobnym poczuciu humoru. Mój mąż już nigdy nie zdecydował się zapuścić włosów i chwała mu za to…:-) Kocham Cię i cieszę się, ze spotkałam Cię na swojej drodze. Rozmowa z Tobą to zdecydowanie najlepsza z moich decyzji.

  • Odpowiedz
    sandy
    22 maja 2018 at 08:24

    10 lat temu w listopadzie przeżyłam najgorszy dzień w moim życiu – w wypadku samochodowym zginął mój 9- letni brat. Świat rozpadł się na milion kawałków. Byłam wtedy w 2 klasie LO. Za rok miałam przystępować do matury. Po tym wydarzeniu ostatnią rzeczą o jakiej myślałam była nauka, praca, przyszłość, ponieważ wydawało mi się, że mój świat się zakończył i nic już nie jest ważne. Nie miałam oparcia w „znajomych”, którzy po prostu nie wiedzieli jak ze mną rozmawiać i zostawili mnie samą sobie. Rodzina w rozsypce. Jak dotąd wzorowa uczennica, nagle zaczęłam wagarować, przestałam się uczyć. Trwało to dość długo, około roku. Zaczęła się 3 klasa liceum, wszyscy myśleli o maturze, wybierali kierunki studiów a dla mnie było to bez znaczenia. W końcu któregoś dnia (po rozmowie z babcią) uświadomiłam sobie, że czy chcę czy nie życie toczy się nadal. Na pewno mój brat nie chciał by, żebym zmarnowała życie, na pewno trzyma za mnie kciuki i dopinguje mnie z góry. Miałam do wyboru – albo nadal tkwić w rozpaczy i zmarnować życie, albo wziąć się w garść i żyć najlepiej jak potrafię – dla Niego, dla rodziców. Wzięłam się w garść, zaczęłam chodzić na korepetycje, nadrobiłam materiał – było ciężko bo głowę zaprzątały zupełnie inne myśli… Podeszłam do matury – zdałam ją uważam dość dobrze biorąc pod uwagę roczne opuszczenie się w nauce. Następnie udało mi się dostać na wymarzony kierunek studiów, na szczęście uczelnia była kilkanaście kilometrów od domu, ponieważ nie wyobrażalam sobie wyjechać na drugi koniec Polski i zostawić rodziców samych z tym wszystkim. Studia ukończyłam z wyróżnieniem. Na studiach poznałam chłopaka, od 5 maja 2018 jest on moim mężem. 🙂 Na obecną chwilę pracuję w laboratorium badawczym – o czym zawsze marzyłam, mamy własny dom, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, planujemy powiększyć rodzinę. Gdybym wtedy odpuściła i nie podjęła decyzji o tym, żeby znaleźć siłę i iść dalej nie poznałabym męża, być może leczyłabym się dziś w jakimś ośrodku z nałogu, a Rodzice cierpieliby z tego powodu. Każdy z nas pamięta nadal o naszym Malym Aniołku, przy każdym spotkaniu rodzinnym rozmawiamy o nim, wspominamy, czasami poleją się łzy – to nie uniknione, ale żyjemy dalej – tak jak On by tego chciał. Do wszystkich znajdujących się w podobnej sytuacji – NIE PODDAWAJCIE SIE!!! wiem, że to cholernie trudne, ale warto mimo wszystko znaleźć w sobie to ostatnią iskierkę siły i wykrzesać z niej ogień.

  • Odpowiedz
    Beata
    22 maja 2018 at 10:00

    Witam ciepło,

    W ciągu 10 lat w moim życiu bardzo wiele się zmieniło i bardzo wiele wydarzyło.Jeszcze 10 lat temu mieszkałam i pracowałam na pięknym Cyprze,ale 7 lat temu postanowiłam rzucić to wszystko i wrócić do ukochanej Polski za którą bardzo tęskniłam! I to była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć!,bo niecałe 7 lat temu dzięki mojej decyzji o powrocie poznałam go-Zbysia-chłopaka,który zmienił moje życie o 360 stopni i który nadał mojemu życiu sens! Dzięki niemu na nowo odżyłam,zaczęłam dostrzegać piękno w małych rzeczach i przede wszystkim uwierzyłam w miłość! Co z tego,że żyłam w pięknym kraju,jakim jest Cypr i miałam tam świetną pracę i zarobki,skoro nie miałam miłości! To miłość nadaje życiu sens i to ona jest najważniejsza i bardzo się cieszę,że wróciłam do Polski i że spotkało mnie wiele szczęście.Dziś dalej jestem z moją miłością,Zbysiu to już mój mąż i najwspanialszy ojciec pod słońcem.Tworzymy wspaniałą rodzinę i jesteśmy szczęśliwi,mieszkamy w ukochanej Polsce i cieszymy się życiem-życiem,w którym miłość wiedzie prym!Żyjemy skromnie,ale kochamy to nasze życie! marzymy i spełniamy marzenia,bo jak się czegoś mocno chce to wszystko się udaje! W tamtym roku znalazłam ciekawą pracę i mam obok siebie wszystkich bliskich za którymi tęskniłam,gdy żyłam na Cyprze! Piękne widoki jakimi częstował mnie Cypr nie zastąpiłyby mi nigdy miłości i rodziny,dzięki którym jestem szczęśliwa i chce mi się żyć ! Decyzja o powrocie do kraju była najlepszą decyzją i cieszę się,że ją podjęłam,bo odkąd wróciłam do Polski to spotyka mnie tyle szczęścia.Czasami warto wszystko rzucić i zobaczyć co przyniesie życie!

    Życzę Pani Wszystkiego Naj i dalszych sukcesów 🙂 Niech Pani blog żyje wiecznie!

    pozdrawiam
    Beata

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    22 maja 2018 at 10:00

    Było wiele zdarzeń momentów w moim życiu które były ważne i które zmieniły moje życie. Jednak najważniejsza decyzją w moim życiu była zmiana samej siebie. Z dziewczyny nieśmiałej zakompleksionej stałam się bardziej aktywna uśmiechnięta . Oczywiście zdarzają się takie momenty kiedy sytuacja sprawia ze jestem bezradna pozbawiona sensu istnienia. Jednak mam osobę która jest zawsze przy mnie nawet gdy mam go dosyć – to mój mąż- moje życie. Razem idziemy przez świat pomimo przeszkód jakie stawia nam życie. Zmiana mojego Ja i wsparcie najbliższych nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    an2405
    22 maja 2018 at 10:37

    Kojarzycie tego „spontanicznego” ojca Sophie z filmu Mamma Mia? Gdybym była nieco bardziej zaawansowana wiekiem, uznałabym pewnie egoistycznie, że ta postać wzorowana była na mnie. Szczytem mojej spontaniczności zwykle jest północne wyjście do sklepu za rogiem po paczkę chipsów. Dlatego może i brzmi to strasznie górnolotnie i trąci jakimś takim zbędnym patosem, ale parę lat temu jeden wyjazd nareszcie sprawił, że dorosłam – zostawiłam wszystko, czego mogłam być tu, na miejscu, pewna: skończyłam studia, po kilku latach stabilnej pracy w jednym miejscu zawiesiłam swoje dalsze przygotowania do pracy w zawodzie, spojrzałam wstecz na swoje relacje i po wielu miesiącach wahania podjęłam decyzję o wyjeździe.
    Wybrałam miejsce, którego mieszkańcy z dumą podkreślają: „I live where you vacation”. Przez pierwszych kilka dni faktycznie było pięknie; porzuciłam szarą, jesienną słotę na rzecz szerokich plaż i upałów, a rano budził mnie charakterystyczny stukot palmowych liści poruszających się na wietrze za blokiem. Mogło się wydawać, że nawet poszukiwanie pracy w takich okolicznościach jest przyjemnością… poza tym, że nią nie było. Trafiłam do miejsca, w którym nie liczyło się nic: ani moje wykształcenie, ani znajomość języków obcych, ani dodatkowe umiejętności. Wszystko to wypadało blado na tle mojego pochodzenia, stereotypowo łączonego ze średnio obiecującymi cechami przyszłego pracownika. Trafiałam bezustannie na mur niezrozumienia, który nie wynikał z bariery językowej, ale z niechęci moich rozmówców; wystarczyło mi kilka tygodni, żeby moja samoocena rozbiła się z hukiem o własne oczekiwania. Głęboko w kręgosłupie poczułam po dziesięciu godzinach na nogach co oznacza powiedzenie, że w obcym kraju nie ma stołka dla imigranta. Notorycznie słyszałam, że nie chce mi się pracować i jestem leniwa. Nie poddałam się łatwo, spędziłam tam trochę czasu… spojrzałam na siebie z dystansu i w momencie, gdy przyszło mi wracać piechotą wzdłuż autostrady do wynajmowanego pokoju uznałam, że to już ten czas, by wracać. Niby nie zmieniło się nic. Miałam te same dwie walizki, z którymi wyjechałam, ale bagaż doświadczeń już zupełnie inny.
    Nauczyłam się wreszcie, że jestem zdolna do rzeczy, o które nawet bym siebie nie podejrzewała. Nie gubię się w obcych miejscach tak łatwo, jak mi się to wydawało. Nie tęsknię tak mocno. Leżą we mnie olbrzymie pokłady empatii, ale i równie wielkie złoża zdrowego egoizmu. Przede wszystkim jednak: nauczyłam się, kiedy warto dać sobie spokój i po prostu robić swoje. Może i to był jakiś prztyczek w nos i przypomnienie, że oczekiwania mają duże tendencje do rozmijania się z rzeczywistością – ale był to też kopniak, dzięki któremu po przyjeździe do Polski znalazłam odwagę, by ruszyć naprzód.

  • Odpowiedz
    Ewa
    22 maja 2018 at 10:43

    Za kilka dni razem z narzeczonym będziemy świętować pierwszą rocznicę przygarnięcia do naszego domu cudownego psa! Tosia – nasz labrador – była klasyczną ofiarą rozwodu swoich właścicieli, pozostawiona bez odpowiedniej opieki i troski, spędzała kilkanaście godzin dziennie na posłaniu pod schodami. Pies miał ostre zapalenie pęcherza, otyłość do tego stopnia, że obroża zsuwała się mu z szyi, pazury utrudniające chodzenie i zęby wymagające interwencji stomatologa. Do tego wiek – 13 lat. Pewnie niewiele osób zdecydowałoby się na przygarnięcie takiego pakietu zmartwień. Jednak my pokochaliśmy Tosię całym sercem i mimo wątpliwości czy damy sobie radę, oboje pracując na etacie, zdecydowaliśmy, że damy jej dom i nowe życie! Co prawda skończyły się spontaniczne wyjścia do restauracji po pracy czy weekendowe nocne szaleństwa a zaczęło się dokładne planowanie każdego dnia, ale mimo to nie żałujemy, ponieważ radość psa na nasz widok wynagradza nam wszystkie poświęcenia związanie z opieką nad nim.
    Podsumowanie naszego pierwszego wspólnego roku z psem wygląda następująco:
    ilość szczęśliwych domowników – 3, ilość zgubionych kilogramów psa – okrągłe 10 (!!!), ilość usuniętych zębów psa – 4, ilość idealnych uśmiechów domowników – 3, ilość wspólnych spacerów i podróży – bez liku, ilość patyków przyniesionych ze spacerów – idealna na spore ognisko!
    Z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że przygarnięcie Tosi było najlepszą decyzją ostatnich 10 lat, ponieważ szczęście i radość, które dał nam szczęśliwy pies jest nie do opisania.

  • Odpowiedz
    Żaneta
    22 maja 2018 at 10:52

    Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?

    Od kiedy pamiętam, zawsze byłam osobą, która oczekiwała aprobaty innych ludzi. Nawet najmniejsze moje działanie musiało się spotkać z pozytywną oceną drugiego człowieka, bo inaczej nie byłam w stanie czegoś wykonać. Każda nawet najmniejsza decyzja musiała być konsultowana z kimś kto moim zdaniem wiedział lepiej co jest dla mnie dobre.
    Nadszedł w końcu wyczekiwany moment kiedy miałam iść na studia i opuścić rodzinny dom. Wiadomo, że było to ekscytujące, ponieważ czekało mnie w końcu samodzielne życie. Była lekka obawa, że sobie nie poradzę, ale szybko gasiłam w sobie to uczucie i wracałam do myśli o pakowaniu, o nowym mieszkaniu i o nowych ludziach, których poznam.
    Po przyjeździe do Warszawy gdzie miałam zacząć studia poznałam sporo nowych osób, które mieszkały w tym samym akademiku co ja, ale zawsze czułam się z nimi nieswojo. Zawsze wracałam jednak do starych znajomych z czasów szkolnych. Uwielbiałam spędzać z nimi czas, bo czułam się tam dobrze. Widziałam różnice charakterów, zainteresowań, brak tematów do rozmów, ale jednak przychodziłam na te spotkania ze względu na sentyment do lat spędzonych razem. Z akademika przeprowadziłam się do mieszkania z całkiem nowymi dziewczynami. Ich znajomość tez odrzuciłam, bo wolałam obecność „przyjaciół”. Nadszedł w końcu newralgiczny moment w moim samodzielnym życiu. Byliśmy razem prawie 4 lata. Był to dla mnie olbrzymi cios.
    Rozstałam się z chłopakiem.
    Przyjaciele przygarnęli mnie pod swój dach, ale jakby niechętnie. Wspominali o tym, że jak się ogarniesz to poszukasz czegoś. Tymczasem mogłam z nimi mieszkać i cieszyć się ich obecnością 24h na dobę. Na początku ucieszyłam się z takiego stanu rzeczy, bo w końcu będę miała kogoś przy sobie, kogo znam i lubię.
    Niestety po jakimś czasie przy zmianie mieszkania na inne większe pojawiło się mnóstwo problemów, kłótni, awantur o to nasze nowe gniazdko. Kłótnie pojawiały się też po wspólnym zamieszkaniu. Dużo rzeczy odbijało się na mnie. Zle posprzątałas, nie wyrzuciłas śmieci, nie odłożyłaś czegoś na miejsce. Wszyscy za coś obrywali, ale mi się wydawało, że ja najbardziej. Zawsze myslalam, ze może tak to powinno wyglądać. Wspólne mieszkanie nie jest usłane różami, ale nie sądziłam, ze dzieje się tak w gronie przyjaciół.
    Przydlszedł czas kiedy trzeba było szukać nowego mieszkania. Koleżanki oczywiście dogadały się razem i szukały mieszkania w swojej grupie. Ja zostałam sama na mieszkaniowym polu bitwy 😉
    Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Znalazłam mieszkanie z życzliwymi osobami, z którymi śpiewałam, tańczyłam, robiłam fajne imprezy. Uczyłyśmy się tam, spałyśmy i gotowałyśmy. Była to nasza ostoja i nikt nie wkurzał się na to, że ktoś nie wyrzucił śmieci czy nie pozmywał naczyń. Najważniejsze było w tym wszystkim to, że w końcu uwolniłam się od ludzi, którzy byli dla mnie toksyczni. Nie chodzi tylko o sprzątanie czy drobnostki związane ze wspólnym mieszkaniem. Oni wpływali na moje samopoczucie. Za każdym razem jak wracałam do wspólnego mieszkania czułam, żezaraz będzie coś nie tak. W kamienicy na Marszałkowskiej nie było takich problemów. Siadałyśmy codziennie na dachu, piłyśmy wino i rozmawiałyśmy o życiu, a w kuchni na dole leżały sobie niewyrzucone śmieci 🙂
    Trzeba pamiętać , że pomimo sentymentu, długiej wspólnej historii nie wszyscy ludzie są dobrzy dla nas. Dla mnie ta decyzja o samodzielnym poszukiwaniu mieszkania i nietrzymaniu się kurczowo ludzi, których myslalam, że znam była najlepszą decyzją. W tym samym czasie kiedy odsunęłam tych ludzi z mojego życia stało się dużo pięknych rzeczy. Poznałam mojego nowego chłopaka, w tym momencie już męża. Poznałam mojego przyjaciela, z którym teraz żeglujemy co roku po Mazurach. Zmienił się tez mój charakter, bo w tym momencie już nie potrzebuje poklasku innych osób. Ide przez życie odważnie i samodzielne. Z mężem, ale jednak staram się siebie samej nie zgubić w naszym wspólnym życiu. Stałam się silniejsza. Wierzę, że to wszystko nie wydarzyłoby się gdyby nie to zakończenie znajomości. Mam teraz namacalny dowód na to, że jak Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno.

    Mam nadzieję, że historia ta trafi do twojego serca. Obserwuje Twojego bloga już kilka lat i jestem zachwycona jak bardzo inspirujesz coraz większą ilość osób. Mam nadzieje, że tą historią ja zainspiruje Ciebie do czegoś, choć nie wiem czy zdołam, bo mam wrażenie, że masz już w życiu wszystko 🙂 a nauk o życiu i szczęściu na bank nie potrzebujesz 🙂

    Pozdrawiam,
    Żaneta

  • Odpowiedz
    Ola
    22 maja 2018 at 11:33

    Najlepszą decyzją, jaką podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat… może zabrzmi dość banalnie, ale pierwszy raz w życiu przestałam mówić, że nie mam w życiu pasji i najzwyczajniej w świecie ją znalazłam! Dokładnie 2,5 roku temu po raz pierwszy miałam okazję się zanurzyć pod wodę i tak już zostało. Z kolejnymi miesiącami i nurkowaniami zdobywałam nowe uprawnienia, które pozwalały mi nurkować dużej i głębiej. Do tego wszystkiego doszła fotografia podwodna, która jest dla mnie niesamowitym wyzwaniem, szukanie idealnego kadru pod wodą jest znacznie trudniejsze niż na powierzchni, bo jeden wdech czy wydech już potrafi zmienić naszą pozycję. Dlaczego ta decyzja jest dla mnie najważniejszą? Znalazłam siebie, znalazłam swój cel, znalazłam miejsce, w którym doznaje spokoju, a jednocześnie adrenaliny, znalazłam coś, co jest MOJE i jest dla mnie bardzo ważne. Nie sądziłam, że znalezienie pasji pozwoli mi tak rozwinąć skrzydła jako… CZŁOWIEK. Wiara w siebie, nowe wyzwania, poznawanie nowych miejsc, ludzi i rzeczy związanych z nurkowaniem to coś, co pozwala mi żyć na nowo. Tak naprawdę decyzję podjęłam dzięki Narzeczonemu, który nurkował już wiele lat, ale dla mnie to był zawsze JEGO sport. Teraz jest to nasz sport, nasz sposób na spędzanie czasu razem. Mimo że pod wodą nie można rozmawiać „głosowo”, my rozumiemy się bez słów, a nurkowanie trzymając za rękę Ukochanego to już w ogóle jest doznanie mistyczne. Polecam każdemu, chociaż spróbowania.
    Teraz czekamy na naszego Małego Groszka, który lada dzień pojawi się na świecie, przez co nie mogłam nurkować przez ostatnie 9 miesięcy, ale wiem, że mam na CO czekać!

  • Odpowiedz
    Alicja
    22 maja 2018 at 11:34

    Hej Karola.
    Pewnie nie będę oryginalna, gdyż zapewne większość dziewczyn ma podobną historię do mojej, lecz powalczę trochę i ja o nagrodę, ponieważ jak i każda , tak i ja zasługuję na wygraną 🙂
    Równo 10 lat temu powiedziałam „TAK” mojemu wybranemu. Mam 34 lata i nie spotkałam na swojej drodze takiego faceta, dla którego bym straciła a tak głowę. Zastanawiałam się ile jeszcze to potrwa, bo przecież każda bańka mydlana w końcu pęka 🙂 Mimo, że był czas „próby” naszego wspólnego życia, to śmiało mogę z głową podniesioną do góry i z dumą napisać, że wyszliśmy z tego „dołka” zwycięsko 🙂 Naszym wielkim sukcesem, wspólnym sukcesem jest nasza 4 letnia córka Nadia. Takiej przyjaciółki to ja jeszcze nie miałam. Z całego serca życzę Tobie takiej małej istoty, która zawsze będzie Cię wspierać i przytulać – tak jak Ty to robisz ze swoja mamą.
    Najcudowniejsze w życiu codziennym jest to, że z każdym nowym dniem dowiadujemy i uczymy się tej drugiej, trzeciej osoby na nowo. Mimo, że nie jesteśmy gwiazdami, aktorami, piosenkarzami lecz zwykłymi, normalnymi bez blasku fleszy ludźmi, to potrafimy czerpać z tego przyjemność 🙂 Także tak Karolino, decyzja, którą podjęłam 10 lat temu bardzo zmieniła moje życie, moje podejście do siebie i osób, które mnie otaczają. Doceniam to, że mam „ich” w sercu i w domu obok siebie. Pozdrawiam i mocno ściskam <3 :*

  • Odpowiedz
    karolina
    22 maja 2018 at 11:44

    Karolino,
    Dokładnie 10 late temu podjęłam decyzję o opuszczeniu kraju. Ten jeden moment zmienił nie tylko moje, ale też życie mojej siostry, która do dziś mieszka w UK. Ta jedna decyzja pociągnęła za sobą lawinę następstw. Stworzyła szanse na cały szereg wydarzeń takich jak przykładowo : po raz pierwszy wystapiąłm w filmie, który pokazany był na ekranie kinowym, zaczęłam częściej podróżować( wcześniej ze względów finansowych nie było to możliwe w takim stopniu), wzięłam udział w wielu niesamowitych wydarzeniach takich jak impreza charytatywna VIP w klimacie retro, na której wraz z siostrą finansowo wspierając aukcję charytatywną wygrałyśmy spotkanie backstage z obsadą sztuki Rainman, miałyśmy możliwość witania na czerwonym gości gali Military Awards, na której pojawili się także książe William i Harry, a także wzięcia udziału w wielu wydarzeniach modowych. To tam w Londynie mimo niskiego wzrostu wzięłam udział w kilku pokazach mody jak przykładowo organziowany corocznie przez Central Saint Martins – The White Show. To dzięki tej decyzji miałyśmy zaszczyt poznać wielu fajnych ludzi z różnych stron świat, otworzyć się na coś zupełnie innego. Ta jedna rzecz pokazała mi zarazem jak jestem silna, ale też udowodniła jak czasami jestem wobec pewnych rzeczy, słaba i bezsilna. Dziś po walce, którą toczyłam przez pewien czas życia obecnie tutaj w Polsce staram się w otoczeniu bliskich memu sercu ludzi odszukać dalszej ściezki, którą będę mogła podążyć.

  • Odpowiedz
    Aga
    22 maja 2018 at 11:51

    Jedna decyzja, a tak wiele może zmienić w życiu. Blisko 10 lat temu, gdy ukończyłam liceum i stanęłam przed wyborem dalszej ścieżki nie sądziłam, że decyzja jaką podejmę zaprowadzi mnie tu gdzie obecnie jestem, czyli w miejscu gdzie mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Jako młodziutka osoba, stojąca przed wyborem drogi życiowej musiałam podjąć jedną z pierwszych, dorosłych decyzji i zastanowić się, co chciałabym robić w życiu. Moim ogromnym marzeniem były studia na renomowanej krakowskiej uczelni. Tego nie udało się spełnić, ale życie pokazało, że nie wolno się poddawać, a droga na skróty nic nie da. Jak to mówią : „kiedy życie daje Ci cytryny zrób z nich lemoniadę”. Dlatego wybrałam mniej prestiżową uczelnie ale mogłam studiować to co zapragnęłam. Nauczyłam się cierpliwości, uzbroiłam w ogromną siłę jaką może być determinacja by osiągnąć to o czym się marzy. Decyzja o studiach pozwoliła zmierzyć mi się także z siłą jaką mają w sobie nieprzychylne opinie innych, dzięki czemu dziś wiem, że nie warto się tym przejmować i robić to co się zapragnie. Z perspektywy czasu, decyzja jaką podjęłam 10 lat była słuszną. Uświadomiła mi, czego w życiu nie chciałabym robić, zmobilizowała mnie do dalszej pracy. Zrozumiałam, co jest dla mnie najlepsze i najważniejsze. Dziś wiem, że podejmując 10 lat temu inną decyzję, może w życiu robiłabym coś zupełnie innego, nie byłabym szczęśliwą żoną, nie miałabym tak uroczego psa jakiego mam teraz i nie realizowałabym się zawodowo w pracy, która odbiega zupełnie od kierunku studiów. Jestem z siebie dumna, że przez 10 lat stałam się kimś kogo lubię, że tak wiele osiągnęłam, tak wiele się w moim życiu zmieniło.
    Każde życie składa się z tysiąca różnych, drobnych decyzji jakie podejmujemy na codzień. I wszystkie są wynikiem tej jednej. Nasze decyzje raz są trafne, raz nie. Ale zawsze prowadzą do miejsca, w którym się znajdujemy. Nie raz śmieję się z mężem, co by było gdybym 10 lat temu podjęła zupełnie inną decyzję? Czy kiedyś byśmy się spotkalni? Co bym robiła? Czym się zajmowała? Albo gdzie na świecie bym znalazła swoje miejsce? Nie ma co się zastanawiać. Jestem szczęśliwa i to się liczy. A czy ktoś by pomyślał, że to właśnie za sprawą tej jednej, jedynej decyzji?

    Karolinko, choć nie zaglądam do Ciebie regularnie, chciałabym życzyć Tobie kolejnych wspaniałych lat tworzenia tego co kochasz! Mnóstwa nowych pomysłów, fantastycznych sukcesów i kolejnych jubileuszy 🙂

    Powodzenia!

    Aga

  • Odpowiedz
    fruda
    22 maja 2018 at 13:22

    Moje marzenie miało swój początek całkiem niewinnie,10 lat temu w sklepie z różnościami do domu. Całkiem niespodziewanie moją uwagę przykuła czapka – flaming. Uśmiechnęłam się do siebie, ale stwierdziłam, że nie będę wydawać 20zł na coś tak niepotrzebnego… Tydzień później przedzierałam się przez śnieg, zawieję, przy rozładowanym telefonie i ze złego przystanku autobusowego – do sklepu tej samej sieci, aby kupić ostatnią dostępną czapkę flaminga. Od tamtej pory pogodziłam się z tym, że wszystko, co związane z flamingami budzi we mnie niesamowitą radość! To są takie pozytywne stworzenia! Moim podróżniczym marzeniem jest Aruba – wyspa flamingów, do mojej skarbonki przez lata wpływały resztki z portfela. Tegoroczne wakacje nareszcie spędze na Arubie. Jedyne czego się boję, to że na miejscu nie będę się w stanie powstrzymać i zamiast odpocząć będę ciągle biegała za flamingami…

  • Odpowiedz
    Karolina
    22 maja 2018 at 15:07

    Decyzja, która zmienia całe życie… ta, którą nie zawsze łatwo podjąć i ta, od której zależy tak wiele, mimo, że po jej podjęciu możesz już naprawdę niewiele. w MOIM PRZYPADKU TAK WŁAŚNIE BYŁO. Po podjęciu właściwej decyzji potoczyła się cała seria zdarzeń i sytuacji, na które tak naprawdę nie miałam wpływu.

    Nie będę pisać o decyzji, która zmieniła moje życie zawodowe.. Nie będę pisać o marzeniach, bo te dopiero od niedawna się u mnie klarują na nowo.
    Napiszę Ci, jaka decyzja zmieniła moje życie. Jak wiele kosztowało mnie podjęcie tej decyzji.. co straciłam, co zyskałam.. co, mam nadzieję, dostanę jeszcze w nagrodę od losu..
    Kilkanaście lat temu, kiedy byłam jeszcze nastolatką poznałam mojego ówczesnego chłopaka, ale ta historia zaczynała się bardzo banalnie.
    Kiedy wszystkie moje koleżanki biegały na randki, ja siedziałam w domu z książką albo chodziłam na spacery z psem… i było mi z tym całkiem dobrze.
    Kiedy koleżanki zwierzały mi się z tzw, problemów miłosnych ja słuchałam i doradzałam im, w głowie układając sobie jak to będzie, kiedy ja też kogoś poznam. Niby na to nie czekałam, nie spieszyło mi się, ale wiadomo – fajnie było mieć z kim pójść na spacer czy dyskotekę.
    No i poznałam. Nie musiałam długo czekać. Poznałam przez internet chłopaka – przecież to takie modne! znajomości przez internet!. Długo pisaliśmy na czatach – jeszcze za czasów gadu-gadu – więc kiedy to było! Rodzice zawsze uświadamiali mnie, żeby nie podawać obcym swojego numeru telefonu i adresu, mówili też, żeby nie umawiać się z nieznajomymi.. Jako, że gdzieś siedziało mi to wszytko w głowie to się nie umówiłam. Nie podałam też swojego numeru telefonu.
    Uwierzysz, że pisaliśmy ze sobą prawie dwa lata? A ja, przez dwa lata nie podałam mu praktycznie żadnych swoich danych! Nawet imię zmyśliłam.
    Jak się później okazało na nic się zdały moje próby zachowania anonimowości.
    Po zdaniu matury złożyłam papiery na studia i od razu poszłam do pracy. Miałam sporo szczęścia, bo od razu udało mi się dostać na staż do dużej Państwowej instytucji. Po skończeniu stażu zaczęłam pracę na stałe. Cieszyłam się jak dziecko!
    Praktycznie w tym czasie mój czatowy adorator – do dzisiaj nie wiem jakim cudem – dowiedział się gdzie pracuję i w dniu moich urodzin przyszedł do pracy z olbrzymim bukietem róż. Jedno spotkanie, potem kolejne… no i MIŁOŚĆ!
    Czego chcieć więcej? Stałą praca, kochająca rodzica, facet, który poza Tobą świata nie widzi..
    Do czasu.
    Po roku przestało być różowo. Zaczęły się kłótnie i awantury, przeplatane drogimi prezentami, kwiatami i ciągłymi przeprosinami. Szarpaniny na porządku dziennym, sprawdzanie telefonów, sprawdzanie miejsca, do którego idę, wydzwanianie po znajomych.. Ale przecież to wszystko dlatego, że mnie kocha. Wtedy to tłumaczenie na mnie działało. Męczyłam się strasznie. Próbowałam rozmawiać, ale nie pomagało. Próbowałam się odcinać, ale wtedy było jeszcze gorzej..Potem do tego wszystkiego zaczęły się jeszcze kłamstwa i imprezy z kolegami do późnej nocy, mocno zakrapiane. Wytrzymałam w tym „związku” jeszcze półtora roku – nie wiem, jak mi się to udało!
    Na skraju rozstroju nerwowego postanowiłam, że to koniec. Trzeba zerwać i zapomnieć. Oczywiście o dotychczasowych problemach nie chciałam nikomu powiedzieć.. Poza tym wszystkim „szanowny były” przyjaciołom i rodzinie prezentował się zawsze z najlepszej strony! Przyjeżdżał po mnie, zawsze odwoził na spotkania, do domu, kupował drogie prezenty, zabierał na wycieczki – w oczach innych był aniołem. Kiedyś powiedziałam przyjaciółce jak to wygląda, ale stanęła po jego stronie. Mocno się pokłóciłyśmy.. Dzisiaj wiem, że nadal się z nim przyjaźni. Ze mną zerwała kontakt po tamtej kłótni.
    Po co więc mówić i tracić przyjaciół? Zostałam z tym sama. Sama chciałam sobie poradzić. I to był błąd.
    Po zerwaniu zaczęło się wydzwanianie po nocach, jeżdżenie za mną, śledzenie mnie na każdym kroku, wystawanie pod domem, przesyłanie listów z moimi zdjęciami w miejscach, gdzie byłam.. Wierzysz, że to spowodowało, że całkowicie zamknęłam się w sobie? Mały włos i straciłabym pracę, bo „szanowny były chłopak” zaczął mnie nachodzić w pracy i urządzał awantury. Przestałam wychodzić z domu – jeździłam tylko do pracy i od razu do domu.. przestałam używać komputera.
    Milion myśli i zmartwień całkowicie odsunęły mnie od przyjaciół i znajomych.. I tak przez długi czas – depresja gwarantowana.

    Pamiętam, że było późne popołudnie, kiedy zadzwonił mój telefon. Dawno z nikim nie rozmawiałam. Unikałam znajomych i przyjaciół.. ale odebrałam.
    I to była ta chwila, ta decyzja, która zmieniła moje życie! Jeden telefon, jedna rozmowa. Jedna bardzo ważna w tamtej chwili decyzja.
    Decyzja, żeby zaufać M., żeby wziąć się w garść, żeby nie dać się stłamsić i zastraszyć, żeby zawalczyć o swoje życie i swoją wolność.

    Dzięki temu, że odebrałam wtedy telefon, że zaufałam sobie i zaufałam M. dużo się zmieniło.
    Uporałam się z tą całą trudną sytuacją. Wyszłam z cienia. Przestałam się bać.
    Po dłuższym czasie nawet się zakochałam.. a dziś mam to, na co kiedyś czekałam – Miłość nad życie i tylko prawdziwych przyjaciół.

    Wydaje się, że decyzje, które zmieniają nasze życie kojarzą się z samymi dobrymi chwilami.. u mnie niestety ta decyzja była obkupiona strachem, złością, żalem.. ale też nadzieją. I to chyba ta nadzieja, razem z moi M. utrzymały mnie przy zdrowych zmysłach i doprowadziły do tego, że moje życie w tym momencie wygląda tak, jak kiedyś sobie je wyobrażałam!

  • Odpowiedz
    Nicola
    22 maja 2018 at 15:18

    Szczerze to dużo osób by powiedziało ze nic o życiu nie wiem nic bo mam dopiero nie całe 18 lat. Może nie ma nie wiadomo jakich sukcesów w moim życiu i może nie musiałam dużo decyzji podejmować ale największa i najlepsza decyzja jaka podjęłam to było pokochanie samej siebie. Po długiej walce z kompleksami, staje przed lustrem i widzę siebie taka jaką Bóg stworzył. Widzę ładną młodą dziewczynę z ambicjami i marzeniami. Które mam nadzieje krok po kroku spełnię. Dlatego do wszystkich ! Kochajcie siebie bo tej miłości nikt wam nie da, naprawdę ?

  • Odpowiedz
    Karolina
    22 maja 2018 at 16:32

    Moją decyzją, która zmieniła całe moje życie i będzie zmieniać je przez kolejne lata był dzień, w którym stwierdziłam, że ‘takie’ dalsze życie jakie wiodłam nie ma już dłużej sensu. Może to i pospolite, ale niespełna rok temu postawiłam wszystko na jedną kartę.
    Za sprawą jednej piosenki, której nie mogłam sobie przypomnieć (kilka lat temu zaczarował mnie nią ówczesny kolega i jego znajomi) postanowiłam nieświadomie wywrócić wszystko do góry nogami.
    Napisałam do Niego z prośbą o przypomnienie, mimo że kontakt mieliśmy znikomy.
    I tak się zaczęło… Kawa, spacer, całonocne rozmowy, wspólne wymiany pasji… Klasyka można rzec, ale nie dla mnie. Miałam wszystko poukładane, wiodłam nudne życie u boku Partnera (byłego już). A ON wszystko zmienił… Powiedział, że kilka lat temu wyglądałam lepiej, że powinnam się ogarnąć, i to mnie nie dobiło. Dało mi powera, który ma swoją moc każdego kolejnego dnia. Zmieniłam siebie, zmieniłam otoczenie, zmieniłam dosłownie wszystko włącznie ze swoim nastawieniem do życia. Odkryłam w sobie coś, czego nikt inny mi nie pokazał. Jasne, że się zakochałam, ale to tak do szaleństwa jak nastolatka. I potrzebowałam do tego kilku lat, kilku nieudanych prób. Aby pośród tego wszystkiego wrócić do tego JEDYNEGO. Rzucić wszystko, co dotychczas nudne i pospolite, zmienić mieszkanie, wyjechać na wymarzone wakacje i zacząć wszystko układać z NIM.
    Marzenie? No jasne, że tak i sama je spełniłam! Pośród tych wszystkich złych momentów w ciągu ostatniego roku dostałam więcej pozytywnych uczuć i emocji niż przez całe 27 lat mojego życia.
    I wiem, że wszystko siedzi w nas i każdy ma w sobie coś, co czyni go specjalnym, ale to ta DRUGA osoba sprawia, że my tą właśnie idealność odkrywamy.
    Z NIM mogę wszystko, tak jak i ON ze mną. Śmiejemy się, dokuczamy sobie, jesteśmy najlepsi – nie dla innych, ale dla siebie.
    Napisałam to wszystko, bo chciałam się tym podzielić, tak samo jak i zrobiłabym to z wygraną. Oddałabym ją innym, żeby cieszyli się tak samo jak cieszę się ja – każdego dnia coraz bardziej, bo mam dla kogo i mam z kim być najlepszą wersją siebie! :))

  • Odpowiedz
    Natka90
    22 maja 2018 at 17:55

    W ciągu ostatnich 10 lat z pasji i miłości zrodziła się potrzeba pomagania. Postanowiłam leczyć konie. Matura, która wcale nie poszła tak jakbym sobie tego życzyła, trudności w dostaniu się na studia, a potem ciężka praca i nauka połączona z dodatkowymi klinikami. Potem wyjazdy po Polsce, Czechach, Niemczech, łapanie dodatkowych prac… Wszystko po to, by uczyć się od tych najlepszych i kiedyś być najlepszą. I choć wiele osób radziło, bym zajęła się pieskami i kotkami, bo przecież z moim 150 cm i wątłą posturą nawet tego konika nie utrzymam to uparcie dążę do celu. Bo to kocham! Do własnej kliniki jeszcze ho,ho długa droga, ale wiem, że warto mieć marzenia, bo przecież czasami się spełniają, a im cięższa droga tym słodsza wygrana.

  • Odpowiedz
    Aneta
    22 maja 2018 at 19:10

    Najbardziej przełomowe wydarzenie w moim życiu rozpoczęło się 11 lat temu a skończyło 9 lat temu (czyli powiedzmy, że mieszczę się w zakładanych 10 latach 😉 ).
    Gdy byłam w zerówce zdiagnozowano u mnie skoliozę czyli boczne skrzywienie kręgosłupa. Choroba bardzo szybko postępowała mimo rehabilitacji i noszenia gorsetu dlatego konieczne było przeprowadzenie operacji. Problem stanowił mój wiek – miałam wtedy 14 lat a takie operacje wykonuje się zazwyczaj później (wszystkie dziewczyny na oddziale miały po 17-18 lat czyli po okresie dojrzewania). Moi rodzice od razu zgodzili się na zabieg ale ostateczna decyzja kiedy mam go przejść należała do mnie ponieważ stwierdzili, że jestem na tyle dorosła aby móc za siebie decydować. To ja miałam podjąć tą decyzję, która miała wpływ na całe moje życie. Teoretycznie można było poczekać z zabiegiem 2 lata ale wiadomo, że im szybciej tym lepiej szczególnie przy takim tempie rozwoju choroby. Operacje miałam 11 lat temu ale proces dochodzenia do siebie trwał 2 lata. Najpierw przez rok nosiłam gorset – dzień w dzień czyli też do szkoły gdzie z racji tego przeżyłam piekło. Dzieciaki wołały, że jestem ubrana w zbroję i nie mogę się ruszać, że się nie myję (co nie było prawdą bo był zdejmowany) oraz nazywały mnie kaleką. Nie miałam nikogo bliskiego w klasie, byłam sama z tym koszmarem. Rehabilitację zakończyłam 2 lata po zabiegu. Niestety nie odzyskałam pewnej sprawności ruchowej a operacja miała wpływ na mój organizm ponieważ była wykonywana w okresie dojrzewania (więc nie mam zupełnie biustu mimo, iż wszystkie kobiety w mojej rodzinie mają miseczki D/E) ale zyskałam proste plecy i pewność siebie. Mimo traumy gnębienia w szkole nie załamałam się, mam wspaniałego chłopaka, jestem absolwentką politechniki i zdobyłam wymarzoną pracę. Jestem wdzięczna rodzicom za to, że zgodzili się wysłać mnie na operację ale ostateczną decyzję pozostawili mi. Potraktowali mnie jak dorosłą i mogłam zadecydować sama o swoim życiu. Mimo początkowych trudności wiem, że ta operacja była bardzo dobrą decyzja.

  • Odpowiedz
    Urszula
    22 maja 2018 at 19:19

    Ważną decyzją podjetą w ciągu ostatnich 10 lat był wybór szkoły średniej. Moja mama, kóra jest moim najlepszym doradcą i przyjaciółką, sugerowała, żebym wybrała liceum a później poszła na studia. Jednak ja wybrałam technikum, gdzie poznałam wspaniałych ludzi, a po jego ukończeniu i tak poszłam na studia. Dzięki temu, że rozpoczełam je rok poźniej niż moi rówieśnicy, poznałam na nich Marcina, z którym byłam razem w grupie. Został on moim chłopakiem i wytrzymał ze mną już ponad 4 lata. I jest najlepszym chłopakiem jakiego tylko mogłam sobie wymarzyć.

  • Odpowiedz
    Shju
    22 maja 2018 at 19:51

    10 lat temu jedna decyzja zmieniła moje życie na zawsze. Nigdy nie byłam zbyt lubiana przez innych uczniów mojej szkoły. Tego dnia skończyliśmy wcześniej lekcje – nasza nauczycielka zachorowała. Nie chciałam iść z rówieśnikami więc uznałam że pójdę „na skróty” przez las, mimo że mama przestrzegała mnie przed tym. W pewnym momencie poczułam że ktoś mnie obserwuje, jednak gdy się odwróciłam nikogo nie było. W pewnym momencie las się zagęścił a słońce przysłoniły chmury. Poczułam czyjś dotyk chciałam krzyczeć ale TEN ktoś zasłonił mi usta ręką. Przewrócił mnie na ziemię – plecami do góry i mnie przygniótł. Nawet nie miałam sił żeby się bronić, krzyczeć czy chociażby wierzgać. Nic. Chyba w środku czułam co się wydarzy. Tylko bezgłośnie płakałam. Czułam okropny ból nie tylko tam ale również w moim sercu. Gdy wróciłam do domu obdarta, brudna z rozwichrzoną fryzurą, moja mama nie zapytała co się stało tylko zaczęła krzyczeć co zrobiłam z moją nową sukienką (kupioną w lumpeksie za 3 zł), czemu jestem tak późno. Usłyszałam kilka może kilkanaście przekleństw i moich nowych „imion” jak „pieszczotliwie nazywała je moja mama gdy miała lepszy dzień (czytaj nie była aż tak pijana). Po kilku tygodniach zorientowałam się że jestem w ciąży. Chcąc czy też nie musiałam powiedzieć mamie o wszystkim. Gdy miała ten „lepszy dzień” powiedziałam jej o wszystkim. Nie spodziewałam się że rozpłacze się. Właśnie wtedy dowiedziałam się że jestem owocem gwałtu. Teraz już wiem dlaczego nie mam ojca (nie licząc „tatusiów” – kochanków mojej matki). Po długich rozmowach z moją matką postanowiłam urodzić dziecko. Nie było łatwo, szczególnie w szkole, ale w domu coś się zmieniło – mama przestała pić, znalazła pracę a co najważniejsze zbliżyłyśmy się do siebie. Po 9 miesiącach od tego strasznego wydarzenia urodził się mój Przemek. Nie jest podobny do mnie, niestety ale go kocham. Mama pomagała i pomaga dalej a ja przy jej pomocy uczę się wieczorowo, dniami pracuję. Mam nadzieje że w przyszłym roku zdam maturę i będę mogła być wzorem dla mojego syna. Tylko mój i aż mój. I pomyśleć że jedna decyzja tak zmieniła moje życie. Cieszę się i jestem szczęśliwa mimo że tamto wydarzenie dalej mi się śni po nocach. Czasem wydaje mi się że widzę jego twarz tak bardzo podobną do twarzy Przemka. Jednak nie wiem czy to moje wyobrażenia czy coś w tym jest. Wiem jedno dla Przemka warto było cierpieć.

  • Odpowiedz
    Justyna M
    22 maja 2018 at 19:55

    W 2010 spontanicznie postanowilam wyjechac na wakacje z programem Work and Travel, do USA. Zazdroscilam znajomym wyjazdow zagranicznych wiec spontanicznie, na sam koniec aplikacji, po dligiej rozmowie z konsultantka, ktora nie dawala mi szans na wyjazd ze wzgledu na pozna aplikacje poszlam na calosc i bum! Znalazlam sie w Stanach. Traf chcial, ze podczas tych wlasnie wakacji poznalam milosc swojego zycia. Po 3 miesiacach wrocilam do domu tylko po to aby po pol roku umierania z tesknoty wyjechac znowu. Teraz jestem szczesliwa zona i matko. Pracuje zawodowo i mieszkam w Stanach. Gdyby nie ten jeden spotkaniczny wyjazd nie wiem, gdzie bylabym teraz i co bym robila ale zdecydowanie wplynal on na cale moje zycie!

  • Odpowiedz
    Brygida
    22 maja 2018 at 20:07

    Po ukończeniu liceum nie byłam pewna jaką obrać drogę. Rodzina, przyjaciele czy znajomi – każdy miał dla mnie plan na dalsze życie. Czułam się niekomfortowo, wiedząc, że mogę kogoś zawieść. Wakacje minęły zbyt szybko, a ja nadal nie podjęłam decyzji. Na początku września otrzymałam propozycję stażu w znanej firmie w Londynie. Przez myśl mi nie przeszło, żeby zrezygnować. Miałam całkowitą pewność, że podołam temu wyzwaniu. Rodzice najpierw protestowali, twierdząc, że nie poradzę sobie sama w tak dużym mieście, ale z biegiem czasu zaakceptowali moją decyzję, a nawet zaczęli mi kibicować. Szybko zaaklimatyzowałam się w małym mieszkaniu mieszczącym się niedaleko centrum. Całą swoją energię poświeciłam dalszemu zdobywaniu wiedzy i podwyższaniu kwalifikacji. W ciągu kilku miesięcy wzbogaciłam wykształcenie o kilka znamienitych kursów. Po przyjeździe do kraju podjęłam decyzję o rozpoczęciu studiów. W niedługim czasie zdobyłam wymarzoną pracę, w której pracuję już prawie od czterech lat. Jestem zdania, że do pewnych decyzji trzeba dorosnąć, a czas potrafi zmienić nasz sposób patrzenia na świat.

  • Odpowiedz
    Ewelina
    22 maja 2018 at 20:53

    Najlepsza decyzja jaką ostatnio podjęłam-decyzja o kredycie,który zdecydowałam się wziąć miesiąc temu! Moim największym kompleksem od dzieciństwa jest uśmiech. Naprawdę ciężkie 3.5 roku noszenia aparatu,noszenia przedziwnych konstrukcji na podniebieniu,usuwania,masa bólu,którego się nie bałam i na który byłam gotowa bo najważniejsze było dla mnie osiągnięcie idealnego uśmiechu. Jednak w grudniu problem powrócił, co raz częściej pojawiające się myśli 'i tak nie jest tak jak chciałam’.. i bach,podjęcie decyzji o poprawie symetrii u innego specjalisty(co wiązało się z kolejnymi wizytami u chirurga). Nie potrafię zliczyć ile zaliczyłam bezsennych nocy myśląc skąd wziąć na to pieniądze. Jak zdobyć pieniądze,jak iść do drugiej pracy skoro łącze już pełny etat ze studiami dziennymi?! Ale każdy kto mnie zna,wie,że dopnę swego po trupach! I tak się stało,decyzja o kredycie i zaczynamy leczenie! Szczęście nie do opisania. Pomimo obowiązku jaki sama sobie nałożyłam,już wiem,że nie będę żałować! Kompleksy to najgorsza rzecz,jaką możemy wpuścić do naszego życia. A ja moim mówię do widzenia! Pozdrowienia!

  • Odpowiedz
    NATALIA
    22 maja 2018 at 21:19

    10 lat to bardzo dużo czasu, właściwie to ponad połowa mojego życia :). W ciagu tego czasu podejmowałam mnóstwo decyzji. Były te ważniejsze o wyborze szkoły, kierunku studiów czy zapisaniu się na kurs prawa jazdy, które trwale oddziaływują do dziś na moje życie. Jak i te mniej istotne, które pozornie błahe wypełniały i wypełniają codzienność. Zawsze byłam osobą zdecydowaną, zdeterminowaną by osiągnąć sukces, wiedzącą czego chce oraz uparcie dążącą do wyznaczonego sobie celu. Jak przystało na młodego człowieka wydawało mi się, że jestem niezniszczalna, że mogę wszystko nie patrząc na konsekwencje. Życie w ciągłym biegu, wewnętrzny upór i brak umiejętności odpuszczania skutkowały brakiem czasu na wszystko: sen, badania kontrolne, wizyty u lekarza. Tym sposobem chodziłam zasmarkana, z bolącym gardłem w typowo przeziębieniowym okresie roku (jesień). Bo przecież samo przejcie, wyleczę się sama. Aż w końcu dostałam ochrzan od mamy, która wysłała mnie do lekarza, stwierdzając że jestem nie poważna. Mama jak to mama miała racje, dzisiaj to wiem i jestem jej niezmiernie wdzięczna, że nie odpuściła, pokonała mój upór i wysłała mnie do lekarza. Pan Doktor stwierdził zapalenie gardła, co okazało się później moim najmniejszym problemem. Na tej samej wizycie podczas badania wykrył wyraźne zgrubienie po lewej strony szyi, stwierdził że to tarczyca, która jest symetrycznie powiększona. Badania krwi nie wykazały żadnych nieprawidłowości, praca gruczołu w normie. Wynik USG nie był już tak optymistyczny, pozbawił mnie nadziei, że diagnoza jest błędna. Usłyszałam od lekarzy że mam pokaźnych rozmiarów guza w lewym płacie tarczycy. Szczegółowa diagnostyka potwierdziła, że jest to zmiana złośliwa (rak brodawkowaty tarczycy). W jednej chwili wszystkie podjęte wcześniej decyzje przestały mieć znaczenie. Miałam w tedy niespełna 18 lat, tak na prawdę całe życie przed sobą. Ostatnią rzeczą jakiej się w tedy mogłam spodziewać była choroba. Diagnoza była dla mnie szokiem, nie potrafiłam/nie chciałam zrozumieć, jak całkowicie zdrowa osoba może nagle mieć raka, przyciesz poszłam do lekarza tylko ze zwykłą infekcją. Był płacz, niedowierzanie, a przede wszystkim strach. Pogodzenie się z zastanym stanem rzeczy zajęło mi kilka dni, przy okazji wyleczyłam infekcje gardła i wykorzystałam zwolnienie lekarskie, które dostałam z tego powodu. Pierwsze dni były trudne, głównie płakałam, prawie z nikim nie rozmawiałam. Z perspektywy czasu wiem, że były mi one bardzo potrzebne, w końcu zwolniłam, nic nie musiałam, nikt niczego ode mnie nie chciał. Byłam tylko ja i moje myśli. Po wielu wylanych łzach, godzinach samotności i milionie myśli podjęłam dwie decyzje. Pierwsza oczywiście wynikająca z mojego wrodzonego uporu, druga z refleksji nad wydarzeniami minionych dni. Po pierwsze stwierdziłam, że nie mogę się poddać bez walki to wbrew mnie, przecież mam tyle planów do zrealizowania i celów do osiągnięcia. Po drugie przyrzekłam sobie, że jeśli uda mi się przejść tą próbę (chorobę) to przeżyje, ale na prawdę przeżyje swoje życie. Niczego nie żałując i niczego nie oczekując tylko biorąc życie takim jakim jest, każdego dnia który mam. Trochę tak, jak postanowiłam tak zrobiłam. Dzisiaj zdecydowanie mogę powiedzieć, że ta historia ma happy end !!! Wszystko działo się bardzo szybko. Najpierw pilne przyjęcie do szpitala w ramach szybkiej kuracji onkologicznej. Dwa miesiące po usłyszanej diagnozie operacja usunięcia tarczycy, a pół roku po operacji kuracja jodem promieniotwórczym. Obecnie (około 1,5 roku po tym wydarzeniu) czuję się dobrze. O chorobie przypomina mi tylko pooperacyjna blizna i eutyrox ( tabletki-hormon tarczycy). W całym tym nieszczęściu paradoksalnie miałam mnóstwo szczęścia. Trafiłam na wspaniałych lekarzy. Otrzymałam wielkie wsparcie od mojej cudownej rodziny, które każdego dnia walki dodawało mi sił. Reasumując to wydarzenie ukształtowało mnie jako człowieka na resztę życia, jak długie/krótkie by ono nie było. Zmieniłam swój system wartości, zrozumiałam, że na niektóre rzeczy nie mam wpływu. Przede wszystkim stałam się jeszcze silniejsza i uparta w tym co robię. Mimo mojego młodego wieku mam takie wewnętrzne przekonanie, że te dwie podjęte „w tedy” decyzje były, są i będą najważniejszymi decyzjami w moim życiu. Niemniej jednak pewności nie mam, jak pokazuje moja historia nasze losy są nieprzewidywalne. Narazie niczego nie żałuje i niczego nie oczekuje tylko biorę życie takim jakim jest, każdego dnia który mam.
    Pozdrawiam i gratuluje okrągłych urodzin <3

  • Odpowiedz
    Anita
    22 maja 2018 at 21:45

    Długo zastanawiałam się czy opowiedzieć swoją historię, bo wypada ona dość ckliwie i tendencyjnie, ale zaryzykuję.

    Nieco ponad rok temu, mój świat wywrócił się do góry nogami. Mając 26 lat, powoli zaczęłam podupadać na zdrowiu – najpierw lekkie skurcze karku, potem zanik wzroku w prawym oku. Wszystko stanęło w miejscu: zaplanowany ślub, kupno mieszkania, marzenia i kariera zawodowa. Po długim pobycie w szpitalu, zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane.

    Tutaj chciałabym się zatrzymać i nie wchodzić w szczegóły choroby, natomiast to, co musi zostać powiedziane, to fakt, jak pięknymi sercami i otwartymi umysłami zaczęłam się otaczać.

    Chciałam odwołać ślub, zamknąć się w najciemniejszym pokoju i zniknąć. Zapomnieć o świecie i sprawić, by świat o mnie zapomniał.

    Całe szczęście, mój narzeczony, okazał się najlepszym facetem pod słońcem. Nie tylko opiekował się mną, dbał o mnie, karmił, podawał leki, ale również nie chciał słyszeć o tym, że nasz związek mógłby się skończyć.

    Stawał na uszach, przyjeżdżał do mnie rano, biegł do pracy i zaraz po niej, wracał. Był ze mną w każdym trudnym momencie.

    Codziennie byłam gorsza, coraz bardziej zdołowana, coraz bardziej zgryźliwa. Stałam się brzydka wewnątrz i na zewnątrz. Przestałam o siebie dbać, mimo, że przed diagnozą to było coś, co uwielbiałam…

    A on, mimo tych wszystkich przykrych słów, które usłyszał, mimo wywlekania brudów, zniechęcania go do siebie, został obok.

    Gdy wyszłam ze szpitala i zrobiłam sobie rachunek sumienia uznałam, że muszę coś zmienić. Nie mogę taka być, nie mogę krzywdzić ludzi, których kocham i którzy kochają mnie.

    Wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy do naszego wymarzonego kościoła, potem do wymarzonej restauracji i w ciągu 56 dni zorganizowaliśmy ślub.

    To był, jest i będzie najpiękniejszy dzień mojego życia, najpiękniejsze zadośćuczynienie, które mogłam ponieść: zostałam żoną cudownego faceta, spędziłam dzień w gronie najbliższych przyjaciół i rodziny, a ci do dziś wspominają to wydarzenie z ogromnym uśmiechem.

    Ja, z perspektywy czasu, dziękuję sama-nie-wiem-komu za siłę, którą odnalazłam w sobie i siłę, którą miał mój mąż.

    Ty, Karolino, również miałaś w tym swój mały udział, bo właśnie wtedy, przebywając na zwolnieniu, szukając inspiracji, natchnienia i pomysłów, natrafiłam na twojego bloga. To również dzięki twojej pasji wróciłam do żywych – znów zaczęłam być sobą – świadomą, silną kobietą, która robi wszystko, by sprawić radość najbliższym.

    Czy to był przełom w moim życiu? Zdecydowanie.
    Czy zmieniłabym cokolwiek?
    Nigdy.
    Kroczę teraz trudniejszą drogą, bardziej wymagającą i zagmatwaną.
    Ale nie idę sama.

    To tak naprawdę się liczy.

    Pozdrawiam cię serdecznie i mam nadzieję, że za dziesięć lat będę mogła również towarzyszyć ci z nową, inspirującą historią, by celebrować dwudzieste urodziny Charlize Mystery.

  • Odpowiedz
    Mamamaja
    22 maja 2018 at 22:24

    Na początku chciałam Ci złożyć wielkie gratulacje z okazji rocznicy i życzyć dalszych sukcesów! Czytając komentarze odniosłam wrażenie, że wszystkie z nich są niczym scenariusze hollywoodzkiego filmu. A może nie wszystkie decyzje podjęte przez nas w życiu przynoszą pozytywne skutki, a mimo to zmieniają życie? Tak było w moim przypadku. Moje życie było zaplanowane, przemyślane, zawsze byłam bardzo pedantyczna i kochałam moje „perfekcyjne życie”. Zawsze świetnie się uczyłam i dostałam się na wymarzone studia. Będąc na drugim roku studiów podjęłam decyzję, która zmieniła moje życie. Chociaż chyba powinnam napisać, że ktoś postanowił przewrócić moje życie do góry nogami. 5 grudnia zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Tysiące myśli przeleciały przez moją głowę, wylałam tonę łez, zastanawiałam się dlaczego to spotkało mnie. Straciłam tak uwielbianą przeze mnie kontrolę, moje życie zmieniło się o 180 stopni. Kochałam wolność i nie wyobrażałam sobie, że ktoś może mi tę wolność odebrać. 40 tygodni później okazało się, że jednak może. I na dodatek była to maleńka istotka o niebieskich oczach. Początki były okropnie ciężkie. Czułam, że nie nadaję się do roli mamy, że to nie dla mnie. Z drugiej strony wiedziałam, że od tej decyzji nie ma odwrotu. Czasami płakałam z bezsilności. Czułam, że marnuję swoją młodość, wolność, niezależność. Miłość pojawiała się małymi kroczkami, w drobnych gestach. Pierwszy uśmiech, przytulanie przed snem, pierwsze „mamo”. Mijały miesiące i ta mała istotka pokazywała mi, jak silna jestem. Odkrywałam w sobie cechy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Macierzyństwo przestało być karą, a stawało się przygodą, która codziennie przynosiła nowe wyzwania. Dziś, z perspektywy kilku lat mogę powiedzieć, że bycie mamą pokazało mi jaką siłę mają w sobie kobiety. I okazało się, że potrafię dużo więcej niż myślałam. Bycie mamą dało mi energetycznego kopa do działania. Decyzja, która została podjęta przez życie kilka lat temu przewróciła mój świat do góry nogami. Dzisiaj jednak widzę, że było to pozytywne rozburzenie mojego idealnego, uporządkowanego świata. Cały czas uczę się mojej nowej roli i funcjonowania w tym świecie. Bywa ogromnie ciężko i bywa tak wspaniale, jak nigdy dotychczas. Najpiękniejsze jest to, że każdy dzień przynosi nowe wyzwania, z którymi radzę sobie coraz lepiej. A dokąd zaprowadzi mnie dalej ta podjęta kilka lat temu decyzja? To pozostawiam poza mojà kontrolą ?

  • Odpowiedz
    Judyta
    23 maja 2018 at 00:54

    Mimo młodego wieku, życie wystawiło mnie na wiele prób. I dzięki temu co przeżyłam, za cel postawiłam sobie najważniejsze dla mnie wartości – iść do przodu, nie cofać się, nie patrzeć w przeszłość, walczyć ze złem jakie otacza mnie oraz moich bliskich… Niby tak banalne a postanowienie to, prowadzi mnie ku dobrej drodze by czuć się w pełni spełniona… Rozwód rodziców, problemy ze zdrowiem, rezygnacja z biegów i klubu sportowego, co prawda bolało to, jednak to jest rozdzial już zamknięty i nie ma co do tego wracać, skupiam się teraz na samorealizacji, aby za 20 lat móc z pełną satysfakcją powiedzieć to jest to! Jestem w odpowiednim miejscu, z odpowiednimi ludzi, zrobiłam w życiu wszystko to co chciałam! I WIERZĘ, ŻE MI SiĘ UDA! Dzięki temu, że nie patrzę na przeszłość, nie boję się podejmować decyzji, dawać nowych kroków, w końcu marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. I wierzę że tak jak Ty, dokonam czegoś (dzięki mojemu podejściu) tak wielkiego! Bo w końcu Życie ma się tylko jedno i trzeba przeżyć je jak najlepiej! ❤️

  • Odpowiedz
    Super size xl
    23 maja 2018 at 07:39

    Prawie 6 lat temu ja osoba plus size wykulczana ze społeczeństwa, wyśmiewana i uwazana za „zjawisko”,podobnie jak Ty postawiłam na bloga. Nie oczekwiałam zbyt wiele w zasadzie nie oczekiwałam nic. Chciałam tylko pokazać innym kobietom, wyjść do nich z przesłaniem że świat i życie też należy do nich, że tak jak każdy mamy prawo oddychać, cieszyć się, czy chceć ubrać się kolorowo. Te 6 lat całkowicie odwróciły moje życie! Dziś jestem modelka plus size, jestem rozpoznawalną blogerka tej branży, podąża za mną ponad 52tyś obserwatorów na fb, nazywają mnie prekursorką, inspiracją,taką mama:) to szalenie miłe i absolutnie coś na co nie liczyłam. Mój etat została zaminiony na pasję, pasję która jest pracą, pracą w której dajesz coś więcej jak produkt.
    Nie żałuję tej decyzdji. Decyzji, która była malutkim korkiem do dalszej długiej i szalenie inspirującej drogi. Plus size to nie promowanie otyłości, to pokazanie tego że świat jest różnorodnym i dla każdego jest w nim miejsce. 🙂

  • Odpowiedz
    Marta Dybaś
    23 maja 2018 at 08:18

    Boże czytam te wszystkie komentarze i podziwiam te dziewczyny za ich odwagę w spełnianiu swoich marzeń ??a ja po prostu pokonałam chorobę i to dało mi kopa do życia bo zdrowie jest najważniejsze ?❤️?dziewczyny górą

  • Odpowiedz
    Asia
    23 maja 2018 at 11:01

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Dla mnie byl to moment kiedy w moje zycie wkroczyla pewna osoba, ok 3 lata temu. Ja zmienilam wtedy prace i dolaczyłam do nowego zespolu i tak sie zdazylo ze ONA siedziala akurat obok mnie. I tak witalysmy sie i zegnalysmy przez ok miesiac, gdzie pewnego dnia spotkalysmy sie w drodze do domu. Przegadalysmy wtedy cala droge i tego samego wieczora spotkalysmy sie u mnie na ‘beauty&goss’ gdzie mialam jej jedynie zrobic akrylowe pazurki. Tak sie ten piatkowy wieczor przeciagnal aż do sobotniego poranku, i siedzac wtedy w jednym z Krakowsich parków uslyszalam od NIEJ cos co dalo poczatek wielkim zmianom w moim zyciu. Powiedziala mi wtedy ze widzi ze jestem dobra ososba, chetnie pomagam wszystkim do okola nie oczekujac nic w zamian ALE przy tym wszystkim tak bardzo sie zatracam, ze czesto obrywam po glowie. Magiczne slowa jakie wtedy uslyszalam to ‘zacznij kochac siebie czesciej niz innych’… Taka juz jestem ze spelniona czuje sie kiedy jestem potrzebna. Ale niestety niektorzy potrzebuja mnie z bardzo egoistycznych powodow badz wrecz mnie wykorzystuja i traktuja jako jeden ze szczebli po ktorym sie wspoinaja.Przez to tez czesto czuje ze niektore sytuacje (ludzie) umniejszaja mi, powoduja ze nie czuje sie ze soba dobrze. No ale jak moge jesli tak malo czasu poswiecam samej sobie, jak w ogole nie mysle o sobie i swoich potrzebach?! Jesli myslisz ze po tej rozmowie nagle stalam sie egoistyczna, odepchnelam ludzi, przestalam byc pomocna – nic z tych rzeczy! ALE! Przestalam tak ciagle zabiegac o uwage, przestalam tak dookola pomagac i zaczelam myslec ‘czego ja potrzebuje?’, ‘czy mam czas na to co JA kocham?’. Przy tym wszystkim wazne tez bylo iż zaczelam odcinac sie od wszystkich komentarzy dotyczacych moich wyborow – bo ludzie czesto krytykuja kiedy widza ze Cie traca, ze nie sa juz w centrum Twojego zainteresowania. Chca ciebie dla wszystkich ale rzadko dla siebie. Takw iec od tej pory, ta drobna rzecz ktora uslyszalam pozwolila mi mocniej skupic sie na tym czego ja pragne, gdzie chce byc. I tak, po kilku nieudanych probach wyprowadzki z Polski (3 podejscia!!) udalo mi sie mieszkac w Pradze w Czechach juz 2 lata i teraz przygotowuje sie do kolejnej przeprowadzki! Ludzie ktorzy mnie otaczaja – po pierwsze jest ich mniej – zmieniaja sie – nie moge powiedziec ze selektywnie i ostroznie wybieram ale na pewno jest inaczej. Dalo mi to tez duza doze szacunku do siebie kiedy chodzi o zwiazek z partnerem…. Niby nic a tak duzo sie zmienilo! Bede JEJ wdzieczna w nieskonczonosc i mimo ze mieszkamy obecnie w innych krajach nadal jestesmy w stalym kontakcie!

  • Odpowiedz
    Karolina
    23 maja 2018 at 11:12

    Witaj Karolino, tu ja Twoja Imienniczka :).

    Jak tylko przeczytałam nowy wpis na blogu i pytanie konkursowe do głowy przyszła mi tylko jedna myśl… a więc jak się wydaje – jedyna słuszna i najszczersza.

    Otóż około 5 lat temu moje życie wywróciło się do góry nogami. Rozstałam się z kimś, kto wydawał się być (przynajmniej na początku) idealnym materiałem na mężczyznę mojego życia. Szereg wydarzeń jednak doprowadził do sytuacji, w której wręcz „uciekłam” z naszego wspólnego mieszkania. Zostałam sama, w starej kamienicy (bo tylko tam udało mi się na szybko coś znaleźć), w niezbyt ładnym mieszkaniu… ale poczułam się wolna. Tak jak kiedyś, przed wieloma laty. Momentem jednak, który zmienił całkowicie mnie jako osobę… a może inaczej – pozwolił mi siebie samą poznać bliżej było kupno (tak, kupno, jeszcze wtedy adopcja nie była mi tak bliska jak teraz) kochanej kociej kuleczki. Pamiętam jak było mi smutno i samotnie gdy nie miałam się do kogo odezwać w pustym, niepodobającym mi się mieszkaniu. Wtedy czułam, że potrzebuję kogoś kto będzie mnie kochał bezwarunkowo i kogo ja – bezwarunkowo i szczerze (znów) pokocham. Doskonale pamiętam dzień, w którym zaczęłam przeglądać ogłoszenia na OLX trafiłam na zdjęcie mojej Myszy. To była ta iskra w jej oku, ten kochany pyszczek który spowodował, że rzuciłam wszystko i po nią pojechałam. Pierwsze godziny były trudne, kicia chowała się za łóżkiem, bała się wszystkiego co było dookoła. Ale pierwszy poranek odczarował wszystko. Pamiętam do dziś, jak moja kochana kulka przyszła do mnie do łózka i położyła się obok mnie jak tylko się wybudziłam. To było magiczne i bardzo przejmujące.

    Od tego czasu minęło już 5 lat. Moja Kicia jest już dużą dorosłą kocią Panią. Ale jest ze mną na dobre i na złe. Przeprowadzała się ze mną już 3 razy, zdała ze mną kilkanaście egzaminów, nauczyła się ze mną na egzamin wstępny na aplikację – tak! bez niej nie dałabym rady przeżyć 2 miesięcy zamknięta w pokoju z laptopem i książkami 🙂 – co ciekawe chodziła tylko załatwiać swoje potrzeby i jeść, żeby później miałczeć pod drzwiami bym ją wpuściła :). Nauczyła mnie spokoju, panowania nad emocjami, wniosła w moje życie czegoś czego mnie brakowało – spokój. Wiem, że zawsze jest ktoś kto czeka na mnie w domu i że cokolwiek by się nie działo, jak bardzo byłabym smutna czy wściekła ona mnie nie oceni, a będzie obok. To dzięki niej pokochałam wszystkie koty bez wyjątku. Ona wydobyła ze mnie pokłady miłości do zwierząt, których wcześniej nie znałam. Dzięki niej przestałam jeść mięso i zaczęłam żyć zgodnie ze swoim charakterem, uczuciami i sumieniem. Pozwoliła mi okiełznać emocje, z którymi miałam ogromny problem.

    Decyzja o wprowadzeniu Mojej Myszy do mojego życia (i nie tylko mojego – rodzice, brat, nowy partner pokochali ją podobnie jak ja) była jak do tej pory momentem przełomowym w moim samopoznaniu własnej osoby. Nareszcie potrafię dawać z siebie te emocje, które są piękne i szczere i wiem, że ktoś kocha mnie bezwarunkowo, a ja każdego dnia cieszę się z tej miłości i radości jaką przeżywam.

    Pozdrawiam Cię Karolinko. Myślę, że doskonale wiesz o czym mówię :)!

  • Odpowiedz
    Ewa
    23 maja 2018 at 11:30

    10 lat to szmat czasu. Dziesięć lat temu miałam 16 lat. Co taka dziewczynka w takim wieku która kończy gimnazjum może wiedzieć o życiu? No dobrze myślisz… mało. Ale każdy z roku na rok staje się kowalem własnego losu. Niestety nie mogę wskazać jednego wydarzenia ponieważ tak samo jak i w twoim przypadku na zmianę miało wpływ kilka czynników. Zacznę może od tego, ze właśnie jako 16 latka poznałam Jakuba, zupełnie przez przypadek. Może nie uwierzycie mi ale to był strzał amora. Przez tyle lat wiele osób z naszego otoczenia zmieniało partnerów a my ciagle (według niektórych: nudno) trwaliśmy ze sobą. W styczniu tego roku minęło 10 lat naszego związku. Z początku myślałam ze nam się nie uda, ponieważ ja byłam młodą i nie do końca racjonalna osoba za to Jakub zawsze trzymał głowę na karku. Mamy dwa zupełnie inne charaktery ja jestem porywcza wygadana wszędzie mnie pełno nawet w stosunku do obcych. Jakub zaś jest wycofany spokojny i bardzo rozsądny. Niedługo mija rok od kiedy się pobraliśmy. To był najcudowniejszy moment mojego życia. Mamy wspólne cele wspólne pasje a to najwazniejsze. Jeżeli działamy wspólnie wszystko nam się udaje! Kupiliśmy mieszkanie! Tak samo jak Ty Karola czekam za kluczami od dewelopera! Wszystko to co do tej pory osiągnęliśmy zarówno z rzeczy materialnych jak i nie materialnych osiągnęliśmy nasza wspólna praca i dążeniem do jednego wybranego celu. Jeżeli dwoje osób „ciągnie” w te sama stronę to musi się wszystko udać. Pomyślisz ze to banalne (?) ze tak ktoś po 10 latach może zachwycac się jedna osoba. Wydaje mi się ze to jest całkiem normalne i jestem przekonana- ja to wiem! Ze Jakub mówi i myśli o mnie w ten sam sposób w jaki ja go opisuje. Rodzina i miłość sa dwiema najważniejszymi filarami w moim życiu. Przekonałam się o tym w obliczu zagrożenia życia. Nie ma nic bardziej wartościowego. Dlatego tez to właśnie Jakub jest najważniejszym powodem i motorem napędowym przez ubiegłe 10 lat i na pewno będzie przez kolejne 50!

  • Odpowiedz
    Joanna
    23 maja 2018 at 11:51

    W ciągu ostaniach 10 lat podejmowałam kilka decyzji, wybierałam sobie liceum, kierunek studiów, różne rzeczy większe i mniejsze, ale były też takie które przekształciły mnie w świadomą i pewną siebie kobietę. Zacznę od początku. Pochodzę z małej miejscowości, tam się urodziłam, tam chodziłam do przedszkola i szkoły, to tam dorastałam i miałam kilku znajomych. W licealnych czasach przez nabytą chorobę, niedoczynność tarczycy, zaczęłam gorzej się czuć. Miałam typowe objawy dla tej choroby, jak problemy z cerą, włosami, samopoczuciem, a przede wszystkim zaczęłam przybierać na wadze. Wtedy mało kto słyszał/wiedział o tym schorzeniu, rzadkością było zastosowanie odpowiedniego leczenia. I tak przez 2 lata, odbijałam się od ścian przychodni z miesiąca na miesiąc powiększając swoją wagę. W między czasie poszłam na studia – zaoczne, w stolicy województwa. Z kolejnymi dodatkowymi kilogramami coraz bardziej zamykałam się w sobie. Z trudnością przychodziło mi nawiązywanie nowych kontaktów, wstydziłam się siebie. I wtedy podjęłam pierwszą decyzję, która odmieniła moje życie. Decyzję o stanowczych krokach w walce o swoje zdrowie i wygląd. Miałam w nosie opinie lekarzy i innych osób, że z tą chorobą się nie wygrywa tylko żyje z nią końca życia, że zawsze będę gruba itd. Samodzielnie zgłębiłam wiedzę z dziedziny dietetyki, zdrowego odżywiania. Chłonęłam wiedzę z książek, poradników, internetu. Zmieniłam swoje nawyki na zdrowe oraz wprowadziłam stałą aktywność fizyczną, obie te rzeczy towarzyszą mi po dzień dzisiejszy. Schudłam 30kg, odzyskałam swoje zdrowie. Mam gęste włosy, promienną zdrową cerę. Odzyskałam również pewność siebie. Już nie jestem szarą myszką, tylko świadomie dążę do realizacji celów. Samoocena i akceptacja własnego ciała poszybowała w górę. Jest to mój największy sukces, gdyż wykonałam go samodzielnie od początku do końca, bez pomocy lekarzy czy dietetyków. Śmiało mogę powiedzieć, że podobam się sobie, a uśmiech na twarzy towarzyszy mi każdego dnia 🙂 Ta decyzja to początek moich życiowych zmian. Metamorfoza zupełnie odmieniła moje życie, i zgodnie z powiedzeniem 'apetyt rośnie w miarę jedzenia’, zapragnęłam więcej od życia. Przeprowadziłam się z rodzinnego domu do Wrocławia (odległość 400km) tutaj znalazłam swoje miejsce na Ziemi. Spełniam się zawodowo, zyskałam grupę znajomych i przyjaciół, tutaj także spotkałam swojego partnera, z którym już wspólnie razem podejmujemy dalsze decyzje:) Poza pracą zawodową współpracuje jako konsultantka z firmą Oriflame. Oprócz sprzedaży kosmetyków firma ta posiada wspaniałe możliwości biznesowe – marketing sieciowy. Tydzień temu na Regionalnej Konferencji Oriflame, podjęłam kolejną decyzję o, mam nadzieję, zmianie dalszego życia na lepsze. Chcę się w tym obszarze rozwijać, budować grupę, poznawać nowe osoby, zarażać innych pozytywnym nastawieniem, radością z życia, pomagać im uwierzyć w siebie, zajmować się w 100% tym co kocham robić, bez sztywnych korporacyjnych zasad i godzin pracy 🙂 Żadnej z tych decyzji nie żałuję, i jeśli miałabym jeszcze raz decydować postąpiłabym dokładnie tak samo 🙂 Z szarej myszki przeobraziłam się w barwnego ptaka, jestem z siebie dumna i biorę od życia garściami 🙂 Jestem z Tobą praktycznie od samego początku, widzę jakie ty podejmujesz decyzje i jak one wpływają na Twoje życie, i również tak jak ja nie przejmujesz się opinią innych osób, zwłaszcza gdy są one niemiłe i opryskliwe. Miło patrzeć jak spełniasz marzenia i walczysz o siebie i swój wygląd, tak właśnie powinny postępować świadome i pewne siebie kobiety 🙂 Gratuluję pięknej 10-tej rocznicy! Życzę również dalszych sukcesów 🙂

  • Odpowiedz
    Karolina
    23 maja 2018 at 13:07

    Nad wyborem decyzji, która zmieniła całe moje życie nie muszę się długo zastanawiać. Było nią niewątpliwie zapisanie się do bazy dawców szpiku dzięki fundacji DKMS. Kilka lat temu zdecydowałam się zorganizować akcję szukania dawcy szpiku dla mojej malutkiej kuzynki, która zachorowała na rzadką chorobę genetyczną. Są dwa sposoby pobierania próbek: ze śliny i z krwi, której ja panicznie się boję. i jak możesz się domyślić w mojej miejscowości zaplanowano właśnie pobieranie próbki z krwi. Miałam ogromny lęk przed podejściem do pań pielęgniarek, ale trochę głupio by wyszło gdyby inicjatorka całej akcji w niej czynnie nie uczestniczyła. Odważyłam się i to była najlepsza decyzja w moim życiu, nie tylko dlatego że znalazł się dawca dla mojej kuzynki, ale też dlatego że jakiś rok później zadzwonił mój telefon i po odebraniu usłyszałam, że mogę uratować komuś życie. Dostałam informację, że tym kimś jest pięcioletni chłopczyk z Polski, więcej danych fundacja nie może udostępniać. Nie wahałam się ani chwili, oddałam swój szpik a od lekarzy dowiedziałam się, że przeszczep się udał. Byłam bardzo szczęśliwa, ale oprócz tego, że mogłam pomóc temu chłopcu, okazało się, że ta sytuacja „uleczyła” również moje życie. Nie wspomniałam o tym wcześniej ale do tamtej sytuacji byłam leniwą dziewczyną bez jakiejkolwiek pasji. Po zajęciach na uczelni (wtedy studiowałam) moją jedyną rozrywką było jedzenie i oglądanie telewizji, nauką też niespecjalnie się przejmowałam. Ślizgałam się z semestru na semestr, moje życie było synonimem nudy. Jednak podczas oddawania szpiku z krwi obwodowej miałam ok 3-4 godzin na rozmyślenia. I właśnie wtedy w mojej głowie nastąpiła rewolucja. Zdałam sobie sprawę jak cenne jest ludzkie życie i co ja sama robię ze swoim. Postanowiłam wziąć się w garść i coś zmienić, nie było to proste, miałam wiele wzlotów i upadków, ale z perspektywy czasu wiem, że było warto. Skończyłam studia, mam cudowną pracę, w której w stu procentach się spełniam, a dzięki temu, że swoją pasję odnalazłam w jeździe na rowerze, poznałam swojego teraz już narzeczonego, z którym za dwa lata planujemy ślub. Razem podróżujemy głównie po Polsce, ale staramy się odkładać środki na jakieś dalsze podróże. Mogę teraz z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem szczęśliwa i spełniona, ale wciąż wierzę iż w życiu czeka mnie jeszcze mnóstwo ekscytujących momentów.
    Trochę się rozpisałam, ale nie umiałam tego bardziej streścić, Tobie Karolino natomiast bardzo gratuluję tych 10 owocnych lat w prowadzeniu bloga. Niejednokrotnie podkreślałaś, że kochasz to co robisz i ja Ci tej miłości do blogowania życzę na jeszcze wiele długich lat, bo praca która jednocześnie jest pasją to jedna z lepszych rzeczy jakie mogą spotkać w życiu. Dzięki wydarzeniu, które opisałam i ja coś o tym wiem.

  • Odpowiedz
    Paula
    23 maja 2018 at 13:36

    Mimo faktu, że 10 lat to połowa mojego życia, z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że w tym okresie miało miejsce sporo wydarzeń, które ukształtowały mnie na całe przyszłe, dorosłe życie. Przełomem i decyzją, która zmieniła moje podejście do wielu spraw, było… wyluzowanie. Odpuszczenie, pozwolenie sobie na odejście od wcześniej ustalonych ram.
    Od zawsze byłam uporządkowana, wręcz pedantyczna. Zwracał na to uwagę prawie każdy, kto miał ze mną bliższy kontakt. Wszystko wokół musiało być na swoim miejscu, a kalendarz z planem na każdy dzień prowadziłam już chyba w piątej klasie podstawówki. Jeśli coś nie szło według niego – od razu pojawiał się stres. Idąc do liceum kierowałam się już ściśle określonym konspektem na całe przyszłe życie. Śpiewająco zdana matura, studia na najlepszym uniwersytecie w Polsce i zawrotna kariera prawnicza. Przez trzy lata nie brałam niczego innego pod uwagę w kontekście studiów poza prawem na UW. Nie było mowy o porażce, pomimo że bardzo trudno jest się tam dostać. Większość znajomych, mających podobne plany, odpuściła w połowie liceum. Robiłam wszystko, co mogłam, aby osiągnąć cel. Dostałam się, chociaż odbiło się to mocno na moim zdrowiu, fizycznym jak i psychicznym. Ale w perspektywie widziałam swoją wymarzoną przyszłość, mogło być już tylko lepiej. Jednak jak mówi pewne przysłowie, że „jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach” moja genialna koncepcja okazała się nie być spełnieniem marzeń. Po kilku miesiącach czułam, że to kompletnie nie to. Nauka nie sprawiała mi przyjemności, nie mogłam odnaleźć się w środowisku. Byłam przerażona. Co teraz? Nie miałam przecież planu B.
    Do dziś nie wiem, co mnie do tego skłoniło i gdzie znalazłam odwagę, ale po kilku nieprzespanych nocach, rozmowach z bliskimi, którzy utwierdzali mnie przez cały ten czas, że najważniejsze jest, abym była szczęśliwa, zrezygnowałam z prawa po zdanym pierwszym roku. Złożyłam dokumenty na dziennikarstwo, o którym po cichu myślałam, ale słysząc opinie „bezsensownego i nic nie dającego kierunku” nie brałam go pod uwagę. Nie miałam planu, nie fokusowałam się na konkretny cel. Odpuściłam sztywne planowanie. I to było najlepsze, co mogłam zrobić. Dzięki temu zmieniłam podejście do wielu kwestii, stałam się bardziej spontaniczną dziewczyną, której nie przeraża fakt, że coś nagle ulega zmianie. Otworzyłam się na wiele dziedzin, a przede wszystkim wydarzeń i ludzi, na które pewnie wcześniej nie zwróciłabym uwagi. Poznałam inspirujące, wartościowe osoby. Na obecnym kierunku studiów nie ma konkretnego planu na przyszłość, często to przypadek decyduje, jaką niszę znajdziesz dla siebie i co będziesz robić w tym zawodzie. Ja powoli swoją odkrywam i próbuję imać się różnych aspektów z nią związanych. Jak to się dalej potoczy… zobaczymy. Bez planu, ale z poczuciem szczęścia i spokojem! 🙂

  • Odpowiedz
    Nat
    23 maja 2018 at 13:54

    Najważniejszą decyzję swojego życia podjęłam kilkanaście miesięcy temu… Nie było to rzucenie pracy w korporacji, przeprowadzka na piękną wieś ani podróż marzeń. Zdecydowałam się na coś, co dla wielu jest sprawą prostą i oczywistą, a namysł i obawy mogą nawet budzić śmiech czy niezrozumienie. Uważam, że najważniejszą decyzją, którą podjęłam w przeciągu ostatnich 10 lat, była decyzja o drugim dziecku.
    Już w trakcie pierwszej ciąży wiedziałam, że macierzyństwo będzie jednym z największych wyzwań, z jakim przyjdzie mi się zmierzyć. Pomimo trudów skomplikowanej ciąży i niełatwym połogu nadszedł czas na radość bycia z maluszkiem. Rzeczywistość okazała się jednak daleka od rozczulających ujęć z telewizyjnych reklam. Dlatego właśnie już wtedy zastanawiałam się nad tym, czy chcę kolejnego dziecka. Rodzicielstwo jest u nas wciąż wyjątkowo trudnym tematem, każdy czuje się w obowiązku wyrazić swoje zdanie na temat posiadania „tylko” jednego dziecka i samolubstwa z tego wynikającego. U nas było podobnie: natarczywe dopytywanie rodziny i znajomych, rozmowy z przyjaciółkami, które znad wydatnego brzucha pytały, kiedy nasza kolej – to wszystko nie poprawiało sytuacji i wpędzało mnie w jeszcze większą panikę. Rozmowy z mężem także nie były łatwe, ponieważ nie wyobrażał on sobie, jak mogę nie chcieć kolejnego słodkiego maluszka. Wpadłam w błędne koło: myślałam o tym, że w końcu doprowadziłam swój organizm i ciało do ładu, bardzo dobrze szło mi w pracy, nareszcie odżyliśmy i powróciliśmy do życia towarzyskiego, myśleliśmy o podróży do Stanów i miałabym to wszystko zaprzepaścić?! Jednocześnie obserwowałam koleżanki, które nieskutecznie starały się o powiększenie rodziny i czułam się winna, że ja mogę, ale przez własny egoizm nie chce. Targały mną przeróżne uczucia, a najbardziej obawiałam się tego, jak uda mi się podzielić swoją miłość do synka na swoje, czy będę w stanie kochać drugie dziecko tak samo, czy przez zaangażowanie, jakiego wymaga niemowlę nie zaniedbam swojego małego chłopczyka, który znajduje się w bardzo ważnej fazie swojego rozwoju. Biłam się z myślami kilka miesięcy, bardzo pomagały mi spokojne rozmowy z mężem i historie innych kobiet, przestałam patrzeć na siebie jak na egoistkę i materialistkę, dałam sobie prawo do własnych wyborów i posiadania własnego zdania.
    Obecnie jestem w 17 tygodniu drugiej ciąży, nadal boję się jak poradzę sobie po porodzie, nie wiem jak wszystko dalej się potoczy. Czuję jednak, że to była najważniejsza i najlepsza decyzja, a obserwując czułość, z jaką synek i mąż patrzą na powiększający się brzuch, wiem, że sobie poradzimy.

    P.S. Wczoraj wieczorem próbowaliśmy przywołać maluszka, wydawało mi się, że poczułam pierwsze ruchy.

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    23 maja 2018 at 14:13

    To będzie dłuuuuga historia 🙂 A zaczęło się od zakupu przecudnie skrojonego żakietu w kolorze grafitowym i takiej samej ołówkowej spódnicy dokładnie 8 lat temu, no i okazało się, że dobrze skrojony żakiet może zmienić życie 🙂 A było to tak:
    Pewnego razu przechodziłam obok witryny sklepu z odzieżą pasującą bardziej na spotkanie biznesowe niż na codzienny ubiór piętnastolatki jaką wtedy byłam. I nagle zobaczyłam cudny komplet, żakiet + ołówkowa spódnica + biała koszula – klasa sama w sobie. Nie wiem co mnie podkusiło, wstąpiłam do sklepu, przymierzyłam i…. wydałam całe oszczędności! Ale w tamtej chwili zapragnęłam wyglądać właśnie tak do końca życia – szykownie i z klasą. No, ale żeby tak się ubierać trzeba mieć ku temu okazję, zaczęłam rozmyślać nad wyborem ścieżki zawodowej. Za radą starszych kolegów padło na finanse, ale nie byle jakie – matematykę finansową. Potem poszło gładko, złożyłam dokumenty do dobrej klasy matematyczno – fizycznej w liceum, szkoła średnia ukończona z jednym z najlepszych wyników w szkole, bez trudu dostałam się na studia matematyczne na Uniwersytecie. I oto nadeszła ona – pierwsza sesja. Totalnie załamana wyszłam z egzaminu (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zdałam go na piątkę 🙂 ) i tak jak stałam poszłam od razu na dworzec, żeby wrócić do rodzinnego domu i płakać w poduszkę. Mama widząc w jakim jestem stanie nieśmiało zaproponowała mi, że w jednym z lokalnych pubów grają koncert, więc w sumie może bym się poszła rozerwać. Nieprzekonana znalazłam jedną jedyną koleżankę, która też już była po sesji i ruszyłyśmy. Gdy stałam przy barze zagadał do mnie pewien przystojny blondyn, dałam się zaprosić na spacer i na kolejny, i jeszcze jeden… Po chwili dotarło do mnie, że poznaliśmy się równo w Walentynki, a teraz? Za trzy miesiące jest nasz ślub! A wszystko przez jedną garsonkę, której zakup zmotywował mnie do walki o marzenia i podjęcia się jednego z najtrudniejszych kierunków studiów. Teraz jestem starsza i już wiem, że nie muszę pracować w wielkim banku, żeby wyglądać szykownie, ale wciąż jestem zdania, że nic nie winduje pewności siebie tak jak perfekcyjnie skrojone ubranie.

  • Odpowiedz
    Ania
    23 maja 2018 at 15:23

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Niedawno skończyłam 28 lat i uświadomiłam sobie, jak szybko minęlo ostatnich 10! Właśnie przeszły mi przez głowę dziesiątki różnych decyzji. Rodzice wychowali nas w poczuciu, ze w życiu warto szukać tego, co pokochamy, w co zaangażujemy się całym sercem. Stad różne pomysły na to, co będę robiła w życiu, zmiany w planach związanych z wykształceniem, zmiana pracy i szukanie tej idealnej, eksperymenty, próby, błędy..
    Życie było proste – białe albo czarne – jak coś było nie tak, zwyczajnie to zmieniałam. Aż pewnego dnia okazało się, że mama czeka na operacje, powazniejsza niż wszystkie poprzednie, z dużym ryzykiem niepowodzenia. Nie mogłam nic zmienić, nie miałam na nic wpływu. To był dzień, który zmienił wszystko – dzień, w którym podjęłam decyzje, ze od dziś nic nie będzie ważniejsze od bliskich, ze będę z nimi, nie tylko w święta, rocznice, ale codziennie, zwyczajnie. Zamieszkałam bliżej, przeorganizowałam swój plan zajęć i dziś po 4 latach wiem, ze nie ominęło mnie nic, co było dla nich ważne, nic, czego bym dziś żałowała. Wiem, ze rodzina to coś wyjątkowego, co trzeba cenić i ze życie przemija, a jeśli nie chcesz stracić tego, co ważne, zdecyduj, jakie miejsce zajmie w Twoim życiu.

  • Odpowiedz
    Wiolka
    23 maja 2018 at 16:52

    Dziesięć lat to czasu szmat
    Każda decyzja pociągała kolejną
    Praca,dom,dzieci….
    U tak cZas leci
    Były smutki i radości
    Był ślub i takie tam?(czytaj:rozwód)
    Ale mimo to zawsze uśmiech u nas gości
    Przeprowadzka.,Nowy dom
    Skąd ja siły tyle nam ¿??no skąd….
    Wszystko sama dałam radę
    Bo są też źli ludzie na tym świecie i nic na to nie poradzę
    Nie dałam dzieciom odczuć,że coś w powietrzu wisi złego ?
    I za budowę domu się wzięłam nowego
    Synek był mały i na jego oczach mury stawały
    Jak to chlopak…lubił wszelkie pojazdy
    I tak co dnia….koparka, betoniarka
    Uśmiech z jego twarzy nie schodził
    Jako rodzic stanełam na wysokości zadania

    1)Co nas nie zabije
    To nas wzmocni
    2)Umiesz liczyć….licz na siebie
    3)Po burzy zawsze wychodzi słońce
    I to słońce świeci po dziś dzień
    Jest zdrowie,jest praca
    I PRZEZE MNIE!! wybudowany dom do którego rodZinka co dzień powraca
    I przyjaciele od lat ci sami
    Choć dziesięć lat za nami
    Dzieci urosły a ja dalej młoda?
    Niczego mi nie szkoda
    Wszystko co najważniejsze przy sobie mam
    Dzieci i ich miłość
    I o to by gorzej nie było dbam

  • Odpowiedz
    Marta | Zafascynowana życiem
    23 maja 2018 at 17:30

    Pierwsza klasa liceum, pierwsze dni, test kwalifikacyjny do grupy z angielskiego. Ja angielskiego uczyłam się zaledwie 3 lata i czułam się mocno zielona w tej materii. Jakimś „cudem” na teście załapałam się do grupy zaawansowanej. Wróciłam do domu z płaczem, bo przecież jak ja sobie poradzę wśród kolegów i koleżanek, którzy już pięknie mówią po angielsku a ja ledwo rozumiem nauczycielkę? Rodzice namówili mnie na pozostanie w tej grupie i wzięcie korepetycji. Później już potoczyło się samo – dwa certyfikaty na studiach, 10 lat udzielania korepetycji, w międzyczasie osobna kategoria na blogu o udzielaniu lekcji i na koniec własny ebook – Poradnik dobrego korepetytora. To była najwspanialsza decyzja w moim życiu 🙂 Warto mierzyć wysoko!

  • Odpowiedz
    PaulinaaKow
    23 maja 2018 at 20:42

    Decyzja: zgłoszenie przemocy w rodzinie.
    Po 7 latach małżeństwa w końcu znalazłam siłę poszukać pomocy. Mąż mnie bił, wyzywał, mieszał z błotem. Można powiedzieć: piekło. Owszem były chwile kiedy był cudowny – czuły, miły i uroczy. Lecz to były tylko chwile, w pozostałym czasie był tyranem i oprawcą. Kontrolował mój telefon, gdzie jestem, z kim rozmawiam – nawet miałam gps zamontowany w telefonie żeby widział czy kłamię, mówił kiedy mam się iść myć, jak nie słuchałam odcinał wodę i bił. Miałam dość, ze względu na dzieci (mamy dwóch synów 5 i 8 lat) starałam się to wszystko przetrzymać i robić dobrą minę do złej gry. W momencie, gdy mąż uczepił się dzieci nie wytrzymałam. Zgłosiłam wszystko u stosownych władz. Zabrali go do aresztu, dali zakaz zbliżania się do mnie i do dzieci. Już ponad półtora roku mieszkamy tylko we troje. Jest tak spokojnie, wcześniej bałam się wracać do domu, bo nie wiedziałam na jaki humor męża trafię. Dzieci są szczęśliwsze i spokojniejsze, lepiej dogadują się ze sobą i ze mną. Jakoś udaje mi się ogarnąć samej ich wychowanie, pracę i studia. Wcześniej bałam się, że sama nie dam rady. Bzdura. Nie ma nikogo silniejszego od matki. Jeśli się ma dla kogo żyć to chce się żyć bardziej. Decyzja o zgłoszeniu znęcania się nade mną fizycznego i psychicznego, a także pośrednio nad dziećmi było najlepszą moją decyzją w przeciągu ostatnich 10 lat. Gdybym wiedziała, że tak będzie zrobiłabym to wcześniej. W końcu nie płaczę w nocy i cały dzień się uśmiecham. Mam mnóstwo energii. I dowiedziałam się jak wielu mam przyjaciół i jestem wdzięczna za ich wsparcie.
    Jeśli jakaś dziewczyna/kobieta, która jest w podobnej sytuacji to czyta: nie bój się, walcz o siebie !!!

  • Odpowiedz
    natinat
    24 maja 2018 at 08:38

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”

    7 lat temu, w kwietniu, urodziłam się na nowo. 2555 dni, 61320 godzin, 3679200 minut, 220752000 sekund. To czas, który ktoś, sam odchodząc, ofiarował mi, bym ja mogła żyć.
    Zaczęło się niewinnie. Zmęczenie, osłabienie, gorsze samopoczucie. Skończyło niczym najgorszy filmowy dramat. Nadszedł dzień, kiedy nie mogłam już wstać z łóżka, nogi odmówiły posłuszeństwa, zemdlałam. Wtedy interweniowała Mama.
    Lekarz rodzinny przyjął mnie bez czekania. Szybkie wyniki, badania, diagnoza. Wstrząsająca i jakby odległa zarazem. Nerki przestały pracować. MOJE nerki przestały pracować.

    m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
    m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
    m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć

    Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że przecież zarówno tata, jak i babcia, nie mają nerki. Ale dlaczego ja? Czy to nie ja miałam być tą, która przerwie czarną nerkowa passę w naszej rodzinie?
    Dializy. Każdy dzień był walką. Nie z ciałem, nie z chorobą. Ale z samą sobą. Niekończące się wyrzuty, zalewająca mnie fala nienawiści do siebie i świata, ogromne poczucie niesprawiedliwości. Mówiąc, że byłam nieznośna, mocno bym skłamała.
    Byłam sto razy bardziej niż nieznośna. Niezność mojej nieznośności nie miała końca.
    Teraz myślę sobie, że chciałam odstraszyć tych wszystkich trwających przy moim łóżku pocieszaczy, którzy zapewniali, że będzie dobrze. Jak bardzo w to nie wierzyłam. Chciałam, żeby sobie poszli, żyli swoim życiem, dali mi święty spokój. A oni zostali i ani myśleli odchodzić.
    Nie odeszli do dziś.

    Aż nadszedł dzień, kiedy idąc na badania, czekałam na windę. Kto zna ogromne szpitalne gmachy ten wie, że czekanie na starą, prlowską windę, może być wiecznością.
    Jednak tamta wieczność sprawiła, że w końcu otrząsnęłam się z tego okropnego amoku.
    Przed windą spotkałam 7letniego chłopca. Prawie 3 razy młodszego ode mnie. Z sondą w nosku, podłączony do aparatury, z mamą trzymającą go za rączkę tak drobną, że zdawałoby się, że w każdej chwili mogłaby nie wytrzymać ucisku drugiej dłoni.
    Wtedy coś we mnie pękło. Zadałam pytanie – czy nie pyta Pani samej siebie – dlaczego on?
    „A dlaczego nie?” Tą krótką odpowiedzią zburzyła cały mój skrupulatnie budowany pancerz nienawiści do całego świata.
    A dlaczego nie? Nieustannie pytałam samą siebie – dlaczego ja? Nigdy nie zapytałam odwrotnie. W końcu wszystko jest po coś – pierwszy raz odkąd zachorowałam pozwoliłam sobie na taką myśl.

    Kilka miesięcy później, po długim procesie przygotowań i lekarskich kwalifikacji, zapadł werdykt – jestem gotowa na przeszczep. Niedługo potem, ktoś, kogo już nigdy nie będzie mi dane poznać, podarował mi najpiękniejszy prezent, jaki tylko można sobie wyobrazić – życie.
    Ale wtedy, kiedy usypiali mnie na sali operacyjnej, pragnąc podarować mi ten wyjątkowy dar, nie myślałam już – dlaczego ja? Dlaczego to ja mam prawo żyć, a nie ktoś inny. Dlaczego to mi dano nową szansę, a nie komuś innemu.
    Jednak wtedy, byłam już mądrzejsza o pewną niezwykle krótką rozmowę przy windzie.
    Bez końca powtarzałam w myślach – a dlaczego nie?

    I obudziłam się w moim nowym życiu.

  • Odpowiedz
    natinat
    24 maja 2018 at 08:41

    7 lat temu, w kwietniu, urodziłam się na nowo. 2555 dni, 61320 godzin, 3679200 minut, 220752000 sekund. To czas, który ktoś, sam odchodząc, ofiarował mi, bym ja mogła żyć.

    Zaczęło się niewinnie. Zmęczenie, osłabienie, gorsze samopoczucie. Skończyło niczym najgorszy filmowy dramat. Nadszedł dzień, kiedy nie mogłam już wstać z łóżka, nogi odmówiły posłuszeństwa, zemdlałam. Wtedy interweniowała Mama.
    Lekarz rodzinny przyjął mnie bez czekania. Szybkie wyniki, badania, diagnoza. Wstrząsająca i jakby odległa zarazem. Nerki przestały pracować. MOJE nerki przestały pracować.

    m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
    m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
    m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć

    Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że przecież zarówno tata, jak i babcia, nie mają nerki. Ale dlaczego ja? Czy to nie ja miałam być tą, która przerwie czarną nerkowa passę w naszej rodzinie?
    Dializy. Każdy dzień był walką. Nie z ciałem, nie z chorobą. Ale z samą sobą. Niekończące się wyrzuty, zalewająca mnie fala nienawiści do siebie i świata, ogromne poczucie niesprawiedliwości. Mówiąc, że byłam nieznośna, mocno bym skłamała.
    Byłam sto razy bardziej niż nieznośna. Nieznośność mojej nieznośności nie miała końca.
    Teraz myślę sobie, że chciałam odstraszyć tych wszystkich trwających przy moim łóżku pocieszaczy, którzy zapewniali, że będzie dobrze. Jak bardzo w to nie wierzyłam. Chciałam, żeby sobie poszli, żyli swoim życiem, dali mi święty spokój. A oni zostali i ani myśleli odchodzić.
    Nie odeszli do dziś.

    Aż nadszedł dzień, kiedy idąc na badania, czekałam na windę. Kto zna ogromne szpitalne gmachy ten wie, że czekanie na starą, prlowską windę, może być wiecznością.
    Jednak tamta wieczność sprawiła, że w końcu otrząsnęłam się z tego okropnego amoku.
    Przed windą spotkałam 7letniego chłopca. Prawie 3 razy młodszego ode mnie. Z sondą w nosku, podłączony do aparatury, z mamą trzymającą go za rączkę tak drobną, że zdawałoby się, że w każdej chwili mogłaby nie wytrzymać ucisku drugiej dłoni.
    Wtedy coś we mnie pękło. Zadałam pytanie – czy nie pyta Pani samej siebie – dlaczego on?
    „A dlaczego nie?” Tą krótką odpowiedzią zburzyła cały mój skrupulatnie budowany pancerz nienawiści do całego świata.
    A dlaczego nie? Nieustannie pytałam samą siebie – dlaczego ja? Nigdy nie zapytałam odwrotnie. W końcu wszystko jest po coś – pierwszy raz odkąd zachorowałam pozwoliłam sobie na taką myśl.

    Kilka miesięcy później, po długim procesie przygotowań i lekarskich kwalifikacji, zapadł werdykt – jestem gotowa na przeszczep. Niedługo potem, ktoś, kogo już nigdy nie będzie mi dane poznać, podarował mi najpiękniejszy prezent, jaki tylko można sobie wyobrazić – życie.
    Ale wtedy, kiedy usypiali mnie na sali operacyjnej, pragnąc podarować mi ten wyjątkowy dar, nie myślałam już – dlaczego ja? Dlaczego to ja mam prawo żyć, a nie ktoś inny. Dlaczego to mi dano nową szansę, a nie komuś innemu.
    Jednak wtedy, byłam już mądrzejsza o pewną niezwykle krótką rozmowę przy windzie.
    Bez końca powtarzałam w myślach – a dlaczego nie?

    I obudziłam się w moim nowym życiu.
    Jedna decyzja, decyzja o tym, by zacząć myśleć – dlaczego nie?, zamiast dlaczego ja?, zmieniła całe moje życie.

  • Odpowiedz
    Emilia
    24 maja 2018 at 10:10

    Napisałaś ostatnio na Instagramie, że ,,najfajniejsze jest właśnie to, że można poznawać i zwiedzać świat z drugą osobą”.
    W moim przypadku decyzja, którą uważam za najcenniejszą w moim życiu
    to decyzja bycia właśnie u boku tej drugiej osoby!!! To decyzja kiedy JA PRZEISTACZA SIĘ W WY ; )
    Ponad 8 lat temu zdecydowałam się podać mu rękę i wspólnie iść przez życie, nasze wspólne życie 😉

  • Odpowiedz
    Girls in Heels
    24 maja 2018 at 10:23

    Pięknie wyglądasz Karolino! Jeszcze raz gratulacje!

  • Odpowiedz
    Monika
    24 maja 2018 at 11:34

    Zawsze lubiłam ładnie się ubrać, bardzo liczyło się, aby posiadane ciuchy były oryginalne. Zapewne jak każda kobieta nie lubię spotykać innej osoby ubranej tak samo, jak ja. W 2008 roku zakończyłam studnia, pierwsza praca nie była zbyt dobrze płatna, a w Trójmieście w tym czasie powstawały coraz to nowe galerie handlowe z super ciuchami, w cenach dla mnie nie do zaakceptowania. Postanowiłam więc nauczyć się szyć. Moja babcia jest krawcową, wiec podstawy nie były mi obce. Znalazłam podstawowoy kurs szycia i tak się zaczęło. Obecnie jestem w stanie uszyć wszystko od prostej spódnicy ołówkowej po marynarkę na podszewce czy płaszcz. Nie planuję podjąć się tego zajęcia zaowodowo, gdyz wydaje mi się, że odebrałoby mi to całą przyjemność z tworzenia nowych ciuchów. W zupełności wystarczają mi wieczory przy maszynie i satysfakcja z każdej nowej uszytej i zaprojektowanej samodzielnie rzeczy. Oczywiście komplementy na co dzień czy podczas uriczystości takich, jak wesele, że mam na sobie coś extra są wspaniałym dodatkiem. Osoby, które mnie znają, już nawet nie pytają czy sama szyłam, bo wiedzą, że tak po protu jest 🙂

  • Odpowiedz
    Joanna
    24 maja 2018 at 11:50

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Pytanie niby banalne, a jednak..! W moim życiu chyba nie była to jedna konkretna decyzja, tylko zlepek wszystkich, ale jedno co przyświecało mi w ciągu ostatnich 10 lat, to robić zawsze to co chcę, popełniać błędy na swoich warunkach i niczego w życiu nie żałować. Te ostatnie zdanie „niczego nie żałuje” pomogło mi nawet w najgorszych potknięciach wyciągać z nich sens, podnosić się z każdej porażki silniejsza i mądrzejsza.
    Pamiętam ten dzień gdy przeczytałam te słowa „Non, je ne regrette rien”, co wtedy pomyślałam. Dzięki temu wiedziałam już jako nastolatka, że muszę słuchać rad ale zawsze wybierać to co podpowiada mi moje serce. Być uczciwą ale nie naiwną. Być szczerą ale nie krzywdzić innych swoją szczerością. Być asertywną ale przy tym miła i grzeczną. I najważniejsze jak kochać, to całym sercem.
    Dzięki temu zdaniu moje życie wygląda tak jak teraz, czyli tak jak tego chciałam i jak o tym marzyłam.
    Skończyłam studia w innym mieście, pokonując co drugi weekend setki kilometrów, w pogodzie i niepogodzie, pociągiem, rano, zaspana, wyczerpana po tygodniu pracy. Ale to nic, tego chciałam. Mimo, że inną uczelnię miałam pod nosem, mimo, że każdy mi mówił, po co Ci to, czy ważne gdzie kończysz studia , ważne, że w ogóle kończysz, mimo, że rodzice ostrzegali, że będzie ciężko. Ale ja wiedziałam, że tego chce, że nikt nie skruszy mojej ambitności. Po 5 latach mogę powiedzieć – było warto! Zrobiłam to! Udało się i nie żałuję!
    Znalazłam pracę gdzie jestem doceniana i gdzie robię to co lubię. Mimo, że pierwsza praca w urzędzie wydawała się spełnieniem marzeń moich rodziców, rodziny, rówieśników. „Masz stała pracę, stałą pensję w wieku 21 lat.” Czy to nie cudownie? Nie, jeżeli wiesz, że coś jest nie tak, nie daje Ci to satysfakcji i nie spełnia Twoich oczekiwań. Znowu szukanie do skutku. Najpierw jedna, potem druga a potem jeszcze kolejna. Po drodze nie jedna porażka. I znów się udało. Mam super prace, robię to co lubię i pracuję w atmosferze która mobilizuje do dalszego rozwoju.
    Ułożyłam sobie życie z osobą którą kocham całym sercem, jest moim najlepszym przyjacielem i z którym nigdy się nie nudzę i wiem, że nie będę nudzić. Mój mąż. Człowiek, którego poznania nigdy przenigdy nie będę żałować. Jesteśmy razem od 10 lat a od roku jesteśmy małżeństwem. Właśnie te 9 lat i słowa które mi przyświecają, uświadomiły mi, że pójścia o krok dalej i związania swojego życie z tym człowiekiem, nie będę żałować. I wiem, że tak będzie.
    Podsumowując, wiem, że decyzja aby żyć zgodnie z sentencją „niczego, nie żałuję” wpłynęło na moje życie i wiem, że jeszcze nie raz wpłynie.
    Karolino, gratuluję wspaniałej rocznicy, tego że podążasz swoja ścieżka i spełniasz swoje marzenia! Pozdrawiam.

  • Odpowiedz
    Lusia.
    24 maja 2018 at 11:56

    Moje życie trwa niespełna dwie dekady, więc mam tak naprawdę tylko jedną z nich, w której mogę znaleźć decyzję, która zaważyła na dalszym moim życiu. I znalazłam dwie. Jedną podjętą przez los, drugą, dzięki tej pierwszej – podjętej przeze mnie. Może nie jest to najpiękniejsza historia miłosna, czy zawodowa, nie jest nawet szczęśliwa, ale jest moja. Kilka lat temu los sprawił, że mój dom stał się szpitalem dla pewnej osoby z mojej rodziny. Na początku każdy myślał, że to sytuacja przejściowa. Trwa do dziś… Pamiętam, gdy pewnego dnia usiadłam i zaczęło docierać do mnie wszystko co się stało, jak wygląda teraz życie i jak bardzo nienawidzę tego życia, takim jakim jest. Postanowiłam sobie wtedy, że muszę wytrzymać. To była decyzja – Odwaga i wytrwałość, kiedyś wreszcie się ułoży, kiedyś coś się zmieni i będzie inaczej. Każda kolejna decyzja podejmowana w moim życiu, była kierowana właśnie tamtą. Chęcią zmiany, gdy wybierałam nowa szkołę. Odwagą, gdy zdecydowałam, że muszę porzucić „przyjaciółkę” , która mnie niszczy. Takich przykładów jest wiele. Jedyne co dziś wiem, to to, że to była najlepsza decyzja. Wmówienie sobie, że dam radę i wytrzymam. Dałam. Wytrzymałam. Daję. Wytrzymuję.

  • Odpowiedz
    Laura MB
    24 maja 2018 at 12:02

    Swoim wpisem zainspirowałaś mnie do tego, żeby tych ważnych decyzji też wymienić 10. Na początku wydawało mi się, że to dużo. Ale jednak życie zmienia się tak dynamicznie, że to nie był trudny wybór. Poza tym 10 lat temu akurat wchodziłam w pełnoletność, więc to podsumowanie uświadomiło mi też, jak przez te 10 lat zmieniłam się z ciekawej świata, ale troszkę przestraszonej nastolatki w świadomą siebie i szczęśliwą młodą kobietę 🙂

    1. Decyzja o zdawaniu filozofii na maturze – wydaje się, że to szczegół, ale wtedy można było zdawać maturę z filozofii po raz pierwszy i właściwie wszyscy mi to odradzali, bo „nie wiadomo, co to będzie”. Sama bardzo się tym interesowałam i postanowiłam jednak zaryzykować. Chyba do końca życia będę pamiętać salę egzaminacyjną, w której była czteroosobowa komisja i… ja. Bo byłam jedyną osobą w szkole, która zdecydowała się na zdawanie tego przedmiotu (i jedną z kilkudziesięciu w całej Polsce). Sama też się do tej matury przygotowałam, zdałam bardzo dobrze i bez problemu dostałam się na wymarzone studia 🙂

    2. Wybór studiów – zamiast iść na „praktyczny” kierunek, po którym powinno być łatwo znaleźć pracę, wybrałam kierunek akademicki. Mimo że dziś zawodowo robię coś zupełnie innego, to bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na studiowanie tego, co mnie żywo interesowało. Dzięki temu nie nudziłam się na ani jednym wykładzie, a 5 lat studiów wspominam jako wspaniałą intelektualną przygodę.

    3. Wyjazd na Erasmusa – złożyłam papiery w ostatniej chwili i ledwo zdążyłam, ale jednak się udało! Niemal rok studiowania za granicą uważam za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Poznałam w tym czasie wspaniałych ludzi, nauczyłam się języka i pomieszkałam w kraju o nieco innej kulturze, do którego teraz z przyjemnością wracam chociaż raz w roku na kilka dni.

    4. Rozstanie i zakończenie trudnej relacji – dziwne, że znalazło się wśród najlepszych decyzji, prawda? A jednak za jedną z najważniejszych rzeczy, których nauczyłam się przez ostatnie 10 lat uważam bycie w dobrych, zdrowych relacjach. Gdyby nie tamto rozstanie, być może nigdy nie zaczęłabym tej cennej lekcji. Albo zaczęłabym z dużym opóźnieniem.

    5. Wybór pierwszego miejsca pracy – mimo kilku ciekawych ofert, zdecydowałam się na pracę w nietypowym miejscu, gdzie na początku niewiele zarabiałam, ale za to od pierwszego dnia miałam dużą samodzielność i szansę na rozwój. Mimo że teraz pracuję już gdzie indziej, to tej pierwszej pracy zawdzięczam swój dzisiejszy zawodowy komfort.

    6. Zaangażowanie się w wolontariat na rzecz osób niepełnosprawnych fizycznie i intelektualnie – nigdy bym się nie podejrzewała o to, że odnajdę się w takim miejscu. A jednak to doświadczenie zmieniło i przy każdym spotkaniu zmienia moje życie i spojrzenie na rzeczywistość. Poza tym poznałam tam najwspanialszych przyjaciół pod słońcem!

    7. Decyzja o zamieszkaniu samemu – najpierw mieszkałam z rodzicami, później na studiach z koleżankami i nagle pojawiła się okazja zamieszkania zupełnie samej. Bardzo się bałam, ale postanowiłam zaryzykować. Dziś już nie wyobrażam sobie dzielić mieszkania z kimś innym poza partnerem i jakkolwiek zabawnie to zabrzmi, uważam to mieszkanie samemu za prywatną granicę dorosłości 😀

    8. Założenie bloga – przez lata się wstydziłam i pisałam tylko do szuflady, aż w końcu pewnego dnia postanowiłam wykupić domenę. Ten blog to żadna wielka rzecz, ale to było dla mnie ważne i cieszę się, że pokonałam nieśmiałość.

    9. Założenie aparatu na zęby – mimo że nigdy nie uśmiechałam się na zdjęciach „z zębami” i zawsze miałam wielki kompleks na tym punkcie, to jednak strach przed bólem i innymi niewygodami przez lata powstrzymywał mnie przed decyzją o aparacie. Aż w końcu powiedziałam sobie, że dość tego i pierwsza wizyta u ortodonty już za mną 🙂

    10. Pilnowanie robienia regularnie najważniejszych badań – to pewnie nieoczywista decyzja, ale jakiś czas temu pod wpływem pewnego życiowego zdarzenia obiecałam sobie, że sama będę pamiętać o wykonywaniu podstawowych badań (niezależnie czy będę czuła się zdrowo czy nie) z częstotliwością, z którą są polecane. Od tego czasu śpię dużo spokojniej i wiem, że dbam o swoje zdrowie. Niby mała rzecz, ale tak bardzo serio.

    Chyba tyle 🙂 Dziękuję za ten pomysł, bardzo fajnie było sobie to wszystko ułożyć i jeszcze raz przez chwilkę o tym wszystkim pomyśleć. Pozdrawiam serdecznie!

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    24 maja 2018 at 12:12

    Może trudno uwierzyć, ale decyzja o odejściu na urlop dziekański ze względów zdrowotnych sprawiła, że moje życie całkowicie się zmieniło. Wiele osób odradzało mi takiej decyzji jednak ja w tamtym momencie wiedziałam, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Po powrocie na studia po „dziekance” dołączyłam do koła naukowego dzięki czemu poznałam wiele osób z branży, organizowałam wydarzenia związane z moim kierunkiem studiów czy uczestniczyłam w ogólnopolskich konferencjach naukowych. Dzięki czemu dostałam się na 3 miesięczne praktyki do jednej z większych międzynarodowych korporacji gdzie nauczyłam się wiele przydatnych rzeczy i zobaczyłam jak wyglada zawód logistyka. W tym momencie jestem na kolejnym stażu i ciagle się rozwijam. Mojej decyzji o pójściu na urlop dziekański w ogóle nie żałuje – ba mogę powiedzieć, że cieszę się, że tak to wyszło. To wszystko sprawiło, że jestem innym człowiekiem, już wiem mniej więcej co chciałabym robić w przyszłości, a sądzę, że gdybym nie podjęła takiej decyzji te 2,5 roku temu to moje życie wyglądałoby całkowicie inaczej i nie mogłabym się chwalić tyloma sukcesami, które udało mi się osiągnąć do tej pory.

  • Odpowiedz
    Monika
    24 maja 2018 at 13:10

    Zazwyczaj nie biorę udziału w konkursach, ale kiedy zobaczyłam pytanie konkursowe pomyślała O! To coś dla mnie ? i zdecydowanie chciałabym podzielić się moją historią. Jestem osobą, która z rezerwą podchodzi do zmian. Lubię stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, szalone życie to zdecydowanie nie dla mnie. Dlatego ostatni rok w moim życiu był przełomowy. Ale od początku!
    Jakiś czas temu świętowałam swoje okrągłe urodziny ( trzydzieste ), wydawać by się mogło, że urodziny jak każde inne, ale jednak okrągłe rocznice mają to do siebie że zawsze staramy się podsumować etap naszego życia czy kariery, zatrzymać się i zastanowić nad dotychczasowymi osiągnięciami. Tak też było w moim przypadku ( w końcu 1/3 życia być może za mną ). Po siedmiu latach pracy w Kancelarii za namową mojego chłopaka postanowiłam zmienić swoją ścieżkę kariery i wejść do świata IT. Szalona decyzja ( jak dla mnie ), bo o świecie IT wówczas wiedziałam nie wiele a praca w Kancelarii była mi bardzo dobrze znana. Pewnie gdyby ktoś jeszcze niedawno zapytał mnie gdzie widzę swoją przyszłość powiedziałabym że w Kancelarii za biurkiem. Oczywiście nie byłoby to złe ale czy nasze życie polega na półśrodkach? NIE. Ważne by robić w swoim życiu to co się lubi. I tak tez jest w moim przypadku. Aktualnie moja praca to nie praca a pasja, wykonuje ją w godzinach przeznaczonych na pracę, a ponadto w wolnych chwilach lubię się w niej rozwijać sama dla siebie, załapałam tego przysłowiowego bakcyla, czuje ekscytacje na myśl o poniedziałku i fajnie w końcu mówić o pracy z uśmiechem na ustach. Co więcej mój chłopak również jest ze świata IT i razem tworzymy całkiem niezły duet. To też jest ważne aby mieć z kim dzielić nasze pasje. Jestem przykładem na to, że zmiany są dobre, że zawsze jest czas na zmiany, że czasem warto zaufać komuś kto mówi Ci że zmiany są dobre.
    Uważam, że to jest właśnie TA zmiana, która zmieniała moje życie ( zdecydowanie na lepsze i ciekawsze ) i myślę, że do tej pory to najlepsza decyzja jaką podjęłam w swoim życiu.

  • Odpowiedz
    ana
    24 maja 2018 at 16:09

    W ciągu ostatnich 10 lat podjęłam wiele decyzji, które miały duży wpływ na moje dotychczasowe życie. Więkoszość z nich jednak wynikala z przygotowanego wcześniej przeze mnie planu na życie. Z perspektywy czasu widzę jednak, że najważniejszą decyjzję podjęłam 3 miesiące temu i to ona zaważy na całym moim życiu. A co najistotniejsze, była to decyzja zupełnie niezgodna z moimi przewidywaniami i oczekiwaniami.
    Trzy miesiące temu, będąc osobą samotną, która zakończyła bardzo trudną i wyczerpującą emocjonalnie relację, zupełnie nie myślałam o tym, zeby się zakochać. Zaplanowałam sobie zatem kilka miesięcy wolnego i poszukiwanie miłości na wiosnę. Ku mojemu zdziwieniu, to własnie w lutym na mojej drodze stanął zupełnie przypadkowo ON. Na początku bardzo się wzbraniałam przed tą znajomością, myślałam, że nie jestem gotowa na nowy związek, bałam się angażować w relację z zupełnie obcą osobą. Jednak po tygodniu (!) rozmów i spotkań podjęłam najlepszą decyzję – pozwoliłam sobie się zakochać. Po miesiącu podjęłam decyzję o tym, że lecę z NIM na koniec świata, a po dwóch, że chcę z NIM mieszkać. Wiem, że przede mną jeszcze wiele decyzji do podjęcia, ale jestem pewna, że wszystkie z nich będą pozytywne, bo zupełnie niespodziewanie i bez planu znalazłam miłość na całe życie.

  • Odpowiedz
    OliwiaB
    24 maja 2018 at 17:16

    Dokładnie 10 lat temu, po maturze stanęłam przed trudnym wyborem: czy wyjechać na studia do innego miasta (Gdańsk) aby studiować to o czym zawsze marzyłam, czy zostać w swoim mieście i studiować przypadkowy kierunek. Decyzja nie była łatwa dla 19-sto letniej dziewczyny, ponieważ wyjazd do innego miasta wiązał się z tym, że będę musiała sama się utrzymywać i sama o siebie zadbać, ponieważ moja mama nie była w stanie zapewnić mi utrzymania. Studia na które chciałam iść były studiami dziennymi i na Politechnice, także zapowiadało się, że nie będzie łatwo i nie będę miała dużo czasu na pracę, żeby móc się utrzymać. Więc jak miałam to zrobić? Jak miałam sobie poradzić? Do tego wybrałam jeszcze miasto i uczelnię, do której nikt z mojego liceum się nie wybierał. W mojej głowie było pełno obaw i raczej skłaniałam się ku pozostaniu w mieście rodzinnym. W pewnym momencie miałam nadzieję, że się nie dostanę na studia na które chciałam, ale się dostałam i musiałam podjąć decyzję co dalej. Moja mama bardzo mnie wspierała, chociaż miała wyrzuty sumienia, że muszę stawać przed takim wyborem. Co pozwoliło mi ostatecznie podjąć decyzję? Moja babcia , kiedy prosiłam ją o radę powiedziała: „nie bierz życia zbyt serio, masz tylko jedno życie, jak nie spróbujesz to nigdy się nie przekonasz, a jak Ci nie wyjdzie to będziesz miała świadomość, że nie siedziałaś na dupie i marudziłaś tylko spróbowałaś i po prostu nie wyszło, znajdziesz coś innego”. I zaczęłam działać. Najpierw znalazłam pracę na wakacje w popularnym fasfoodzie w mieście do którego miałam wyjechać na studia, bo chciałam rozeznać się na rynku pracy, poznać miasto. Znalazłam pokój i za oszczędności z 18-stych urodzin opłaciłam pierwszy miesiąc wynajmu. W tym czasie załatwiłam też aby od października móc mieszkać w akademiku, aby oczywiście było dla mnie jak najtaniej. Zaczęłam studia a moja praca na wakacje, stała się moją pracą na całe studia. Miałam szczęście, bo akurat dostałam pracę, gdzie mogłam dostosować sobie grafik pracy do zajęć, z czasem też awansowałam i zdobywałam doświadczenie jako manager, dochodząc do Kierownika Restauracji. W między czasie z akademiku przeniosłam się na pokój na stancji, a później mogłam sobie już pozwolić aby wynajmować samodzielnie kawalerkę. Oczywiście nie było kolorowo, czasami zdarzało mi się nie spać kilka dni, nie chodziłam na imprezy jak moi rówieśnicy i zaraz po zajęciach zamiast na piwo zazwyczaj biegłam do pracy. Kiedy wiedziałam, że będzie egzamin czy kolokwium zaczynałam uczyć się z dużym wyprzedzeniem, bo wiedziałam, że mogę nie mieć później czasu. Byłam jedyną osobą, która pracowała z mojego roku, a zaczynało Nas 150 osób, a studia skończyłam w terminie (co na Politechnice raczej nie jest normą). I wiecie co? To ukształtowało mój charakter i dało rozpędu do rozwoju osobistego. Byłam niezależna finansowo, nikogo nie musiałam prosić o pomoc, nigdy nie zaznałam tzw. biedy studenckiej, odkładałam pieniądze na spełnianie dalszych marzeń i celi, realizowałam się na studiach i w pracy, potrafiłam zarządzać swoim czasem, żeby maksymalnie go wykorzystać. Bardzo szybko określiłam sobie priorytety w życiu i wiedziałam jakie są moje mocne strony i jak mogę to rozwinąć. Odłożone pieniądze przeznaczałam na wyjazdy, dodatkowe kursy i studia podyplomowe.
    Dlaczego to była najlepsza decyzja w moim życiu? Oczywiście oprócz spełnienia marzeń o kierunku studiów zdobyłam więcej niż chciałam. Przede wszystkim zdobyłam doświadczenie. Kończąc studia byłam już pewną siebie kobietą, która nie bała się rynku pracy, ponieważ oprócz doświadczenia miałam zrobionych kilka kursów, które później pozwoliły mi zdobyć wymarzoną pracę. Ani jednej minuty nie żałowałam, że nie chodziłam na imprezy a chodziłam do pracy i do tego do fastfoodu (często znajomi ze studiów ze mnie szydzili przez to i trochę dogryzali – nie bez kłamanej satysfakcji wracam do tego kiedy widzę, w jakim miejscu jestem dzisiaj ja a gdzie są moi koledzy ze studiów). W pracy poznałam wspaniałych ludzi, z którymi przyjaźnimy się do teraz i jeden z nich jest nawet moim mężem 😉
    Dzisiaj jako 29-cio latka jestem pewna, że ta jedna decyzja pozwoliła mi być w tym miejscu w którym jestem obecnie i bez jej podjęcia nie miałabym tego co mam teraz i nie byłabym tym kim jestem. Dlatego, nigdy nie mówię, że się czegoś nie da zrobić. Najpierw próbuję, a później weryfikuję czy jest to możliwe do osiągnięcia czy nie.
    Mam nadzieje, że za kolejne 10 lat będę mogła napisać to samo, że decyzje które podejmę dzisiaj, spowodują, że będę dalej się rozwijać i nigdy nie będę stała w miejscu.

  • Odpowiedz
    Natalia
    24 maja 2018 at 18:02

    Cześć!:) Na początku chciałabym Ci bardzo podziękować za ten konkurs. Nie tylko dlatego, że są do wygrania cenne nagrody, ale głównie dlatego, że przywołał moje najlepsze wspomnienia i natchnął do przelania ich na papier 🙂 Dokładnie 10 lat temu pisałam maturę (skąd wiedziałaś?<3). Nie jest to nic nadzwyczajnego – myślę, że ten okres między liceum a studiami jest często kamieniem milowym w życiu każdego z nas. Tak było i u mnie. Dużo czasu poświęciłam na przygotowanie się do tego egzaminu, by dostać się na uczelnię medyczną w Warszawie (pochodzę z małej miejscowości na zachodzie Polski). Większość moich znajomych, w tym osoby najbliższe, z którymi tworzyłam bardzo zgraną paczkę, aplikowały do pobliskiego Wrocławia, lub już tam studiowały. Ale ja wymyśliłam sobie Warszawę. Warszawa! Stolica! Jak to dumnie brzmi! Tak jak sobie wymyśliłam, tak też się stało. Zostałam studentką Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. To nic, że na początku byłam trochę samotna, ale ważne, że widziałam za oknem dumnie prężący się Pałac Kultury. „Przecież będę przyjeżdżać do Wrocławia, będziemy się odwiedzać, pociąg nie jedzie długo, to nie jest koniec świata.” Na miejscu poznałam dużo interesujących nowych osób, aczkolwiek już po pierwszym miesiącu brakowało mi moich starych dobrych przyjaciół, zazdrościłam im spotkań w tygodniu, na które nie mogłam sobie pozwolić. Mogłam przyjeżdżać tylko w weekendy, ale ilość nauki, z którą przyszło mi się zmierzyć, była ogromna i zabierała więcej czasu niż myślałam. „Ej, ale przecież tego chciałaś, nikt Cię do niczego nie zmuszał” – tłumaczyłam się sama sobie w momentach, kiedy siedziałam przy biurku i płakałam z żalu. W końcu poznałam pewnego chłopaka. Był bardzo mądry – naukowiec, inspirował mnie, pociągała mnie jego wiedza na każdy temat. Będąc jeszcze w liceum, chodziliśmy z przyjaciółmi na bilard, kręgle, latem nad jezioro, graliśmy w siatkę, chodziliśmy po lasach i wygłupialiśmy się na świeżym powietrzu niezależnie od pogody. Nowy związek był inny, z B. spędzaliśmy czas na uczelni, uczyliśmy się razem a raczej on tłumaczył mi trudne zagadnienia, byliśmy w naukowym kole, uczestniczyliśmy w konferencjach. Coraz rzadziej wracałam do domu, do Wrocławia na imprezki, pochłonęła mnie nauka i nowa sympatia. Aż do pewnego razu, kiedy wczesną wiosną, za namową starych znajomych, wróciłam na weekend do Wrocławia. Ku mojemu zdziwieniu, wchodząc do mieszkania jednego z nich z walizką, przywitało mnie wielkie SURPRISE! Urodzinowa impreza-niespodzianka niczym na filmach! Postanowili zrobić przyjemność mi- kujonce i sprawić, żebym poczuła się jak dawniej – z tymi samymi ludźmi. Przez cały weekend ani przez chwilę nie myślałam o B., który został w Warszawie. Za to podczas imprezy, mój dobry kumpel (swoją drogą zawsze się w nim trochę podkochiwałam, ale to przecież TYLKO kolega!) powiedział mi do ucha jedno krótkie zdanie. „Wróć. Tęsknię bardzo.” Nie wiedziałam jak zareagować, więc głupkowato się uśmiechnęłam i niezdarnie pogłaskałam go po głowie odpowiadając zlepkiem słów, którego już nie pamiętam (ale obciach-.-). Nie mogło mi to wyjść z głowy ani następnego dnia, ani podczas podróży powrotnej do Warszawy ani przez następne miesiące. Potem była sesja, więc mocno się do niej przygotowywałam, myśląc po cichu, coraz częściej, o przeniesieniu na Wrocławską uczelnię. Sesja zdana w pierwszym terminie. To był jeden z warunków przeniesienia, wszystkie inne też już zostały spełnione. Musiałam się jeszcze przyznać.. Czułam się dziwnie, że jedno zdanie od jednej osoby sprawiło, że wiedziałam na 100% co zrobię dalej. Powiedziałam B, że przenoszę się do Wrocławia. Że to już postanowione. Był zażenowany. Stwierdził, że się marnuję, że Warszawa to perspektywy o niebo większe, że brakuje mi ambicji, że zaprzepaszczę szansę na super karierę, że jestem ogólnie mega słaba. Ale wróciłam. Z pociągu z Warszawy odebrał mnie mój „przyjaciel”- jeszcze wtedy nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać, co będzie między nami, co on sobie myślał? Niedługo potem „zostałam” jego dziewczyną;) Teraz piszę ten tekst jako Jego żona. Trzy lata temu wzięliśmy ślub, a za 3 miesiące urodzi nam się córeczka<3. A z B. nie mam już żadnego kontaktu. Podglądam go czasem na Facebooku – podróżuje po świecie, jest naukowcem, ale bez drugiej połówki. Za to moja kariera nie jest zawrotna – ot, zwyczajna, taka jak u większości osób po tych studiach. Ale nigdy nie żałowałam tej decyzji. Jestem bardzo szczęśliwą Wrocławianką, z moim najlepszym przyjacielem u boku! 🙂 <3

  • Odpowiedz
    Lusia
    24 maja 2018 at 20:19

    Moje życie trwa niespełna dwie dekady, więc mam tak naprawdę tylko jedną z nich, w której mogę znaleźć decyzję, która zaważyła na dalszym moim życiu. I znalazłam dwie. Jedną podjętą przez los, drugą, dzięki tej pierwszej – podjętej przeze mnie. Może nie jest to najpiękniejsza historia miłosna, czy zawodowa, nie jest nawet szczęśliwa, ale jest moja. Kilka lat temu los sprawił, że mój dom stał się szpitalem dla pewnej osoby z mojej rodziny. Na początku każdy myślał, że to sytuacja przejściowa. Trwa do dziś… Pamiętam, gdy pewnego dnia usiadłam i zaczęło docierać do mnie wszystko co się stało, jak wygląda teraz życie i jak bardzo nienawidzę tego życia, takim jakim jest. Postanowiłam sobie wtedy, że muszę wytrzymać. To była decyzja – Odwaga i wytrwałość, kiedyś wreszcie się ułoży, kiedyś coś się zmieni i będzie inaczej. Każda kolejna decyzja podejmowana w moim życiu, była kierowana właśnie tamtą. Chęcią zmiany, gdy wybierałam nowa szkołę. Odwagą, gdy zdecydowałam, że muszę porzucić „przyjaciółkę” , która mnie niszczy. Takich przykładów jest wiele. Jedyne co dziś wiem, to to, że to była najlepsza decyzja. Wmówienie sobie, że dam radę i wytrzymam. Dałam. Wytrzymałam. Daję. Wytrzymuję. Ta decyzja dała mi siłę.

  • Odpowiedz
    Lusia
    24 maja 2018 at 20:35

    Moje życie trwa niespełna dwie dekady, więc mam tak naprawdę tylko jedną z nich, w której mogę znaleźć decyzję, która zaważyła na dalszym moim życiu. I znalazłam dwie. Jedną podjętą przez los, drugą, dzięki tej pierwszej – przeze mnie. Może to nie jest najpiękniejsza historia miłosna, czy zawodowa, nie jest nawet szczęśliwa, ale jest moja. Kilka lat temu los sprawił, że mój dom stał się szpitalem dla pewnej osoby z mojej rodziny. Na początku każdy myślał, że to sytuacja przejściowa. Trwa do dziś… Pamiętam, gdy pewnego dnia, usiadłam i zaczęło docierać do mnie wszystko, co się stało. Jak wygląda teraz życie i jak bardzo nienawidzę tego życia, takim jakim jest. Postanowiłam sobie wtedy, że muszę wytrzymać. To była decyzja – odwaga i wytrwałość, kiedyś wreszcie się ułoży, kiedyś coś się zmieni i będzie inaczej. Każda kolejna decyzja podejmowana w moim życiu, była kierowana właśnie tamtą. Chęcią zmiany, gdy wybierałam nową szkołę. Odwagą, gdy zdecydowałam, że muszę porzucić „przyjaciółkę”, która mnie niszczy. takich przykładów jest wiele. Jedyne co dziś wiem, to to, że to była najlepsza decyzja. Wmówienie sobie, że dam radę i wytrzymam. Dałam. Wytrzymałam. Daję wytrzymuję. Ta decyzja dała mi siłę.

  • Odpowiedz
    Anna
    24 maja 2018 at 21:48

    Wpis konkursowy przeczytałam 6 dni temu i od tej pory nieustannie myślę o tym. Jesteś psychologiem, więc wiesz doskonale, że nasze życie składa się z codziennych wyborów, z wielu wydawałoby się nieistotnych decyzji, jakie podejmujemy od poniedziałku do niedzieli i tak co tydzień, przez cały rok, przez lata.
    I tym samym przyszły mi na myśl takie kamienie milowe jak zaręczyny, małżeństwo czy urodzenie dziecka – ale tak naprawdę to są banały. Oczywiście, że wszystko się zmienia, że zmianie ulega całe życie – wszystko trzeba na nowo zorganizować i poukładać. Gdy przychodzi na świat dziecko, zalewa Cię ogromna powódź miłości, wzruszenia, radości, a przy tym strachu. Chcesz jak najlepiej dla maleństwa, a przy tym starasz się pamiętać kim jesteś. Ale decydując się na dojrzałe macierzyństwo raczej wiesz co Cię czeka, więc niespodzianek nie ma. 🙂
    Potem pomyślałam o książkach. Kocham czytać, łykam kolejne pozycje jak pelikan. Książki rozszerzają światopogląd, rozwijają, uwrażliwiają, wspierają, bawią, są doskonałą rozrywką. I owszem, zmieniają nas. Ale w dalszym ciągu wydawało mi się to jakieś błahe.
    I wreszcie wiem!
    6 lat temu miałam dobrze płatną pracę, byłam managerem, miałam swój zespół pracowników. Miałam mały samochód, ciasne mieszkanie – ale własne! Byłam szczęśliwą singielką. Codziennie po pracy umawiałam się z koleżankami na kawę, czasem wychodziłam na imprezy, dużo pracowałam, regularnie chodziłam na randki. Pisałam bloga! 🙂 Organizowałam sobie szczęśliwe życie. Codziennie przed pracą tańczyłam i skakałam jak szalona, żeby dodać sobie energii. Wieczorami chodziłam na pilates, fitness albo starałam się ćwiczyć w domu. Było naprawdę dobrze.
    Ale czegoś mi brakowało – takiej wielkiej pasji w życiu. Poczucia, że robię coś naprawdę ważnego.
    Zaczęłam mocno interesować się tym, na jakie tory skierować moje życie. Czego muszę się jeszcze nauczyć, by móc pracować w wymarzonym zawodzie. I o czym ja tak naprawdę marzę?
    I właśnie wtedy zaczęłam zgłębiać się w tematykę coachingu. Postanowiłam pójść na kolejne studia, tym razem z coachingu. Kolejne zajęcia, wykłady, warsztaty pochłaniały mnie bez reszty. Nie mogłam się doczekać następnych i następnych zajęć. Long story short, bądź bardziej swojsko – do brzegu! 😉 Podjęłam decyzję, że zostanę coachem – a byłam już psychologiem. Nie chciałam być jednak szarlatanem-motywatorem, który krzyczy, że możesz wszystko. Dla mnie ważne było połączenie moich dwóch ukochanych kierunków studiów w sposób etyczny i zgodny ze sztuką zawodu.
    I dlaczego uważam, że moje życie się zmieniło?
    Przede wszystkim odkryłam w sobie duży potencjał – do ciężkiej pracy, do odkrywania marzeń, do realizacji tych marzeń. Poczułam siłę, ale zobaczyłam też jakie mam słabości. Doskonale poznałam siebie. Zmieniłam pracę, przeszłam do korporacji. Tam odnosiłam sukcesy, ale też i zaliczyłam kłopoty z obniżonym nastrojem spowodowanym przez długotrwały silny stres. Poznałam wspaniałych ludzi, z czego dwoje z nich to aktualnie moi bliscy Przyjaciele.
    Gdy zostałam coachem-psychologiem, mogłam z większą uwagą sterować swoim życiem. Znów zmieniłam ścieżkę zawodową, zaczęłam pracować bezpośrednio z ludźmi. Zaczęłam prowadzić interwencje kryzysowe, udzielam wywiadów, prowadzę wykłady i szkolenia, pracuję z pacjentami. To mnie uskrzydla, dodaje mi energii. To mnie też męczy i napawa lękiem. Dzięki tej pracy muszę stale podnosić kompetencje. Każdy dzień jest piękny, każdy jest wyzwaniem. Ta decyzja sprawiła też, że przygarnęłam kota, dla którego jestem najważniejsza.
    To dzięki tym studiom stworzyłam dojrzały związek oparty na głębokim uczuciu, zaufaniu, podobnych wartościach i na miłości. To dzięki nim staram się być dobrą mamą. To dzięki nim zrewidowałam puste znajomości.
    To dzięki tym studiom odkryłam, że przecież nie muszę tylko marzyć o dalekich podróżach. Że przecież mogę to robić – zwiedzać.
    Ja zawsze lubiłam ludzi, dążyłam do tego, by być szczęśliwą. Ale dopiero poważna decyzja o dalszej ścieżce zawodowej sprawiła, że jestem dumna z tego, jaką kobietą jestem. A dobrze jest się czuć dumną z siebie.

    Ściskam Cię mocno! Bo i Ty masz być z czego dumna. Stworzyłaś prawdziwe Imperium! 🙂

  • Odpowiedz
    KAROLINA
    25 maja 2018 at 06:26

    Najlepszą decyzję, którą podjęłam w życiu było zgodzenie się na bycie dziewczyną mojego obecnego narzeczonego a już za miesiąc męża!! Osiem lat temu uległam jego urokowi i przepadłam.. 😉 Czy ta decyzja miała wpływ na moje obecne życie? Jasne! I to jakie! Dzięki tej podjętej pod wpływem rozchwiania emocjonalnego spowodowanego zauroczeniem mam cudowne życie u boku wspaniałej osoby! Podrózuje odkrywając nowe miejsca, poznaję świetnych inspirujących ludzi. Mam kota o którym zawsze marzyłam i był najlepszym urodzinowym prezentem w życiu! Rzuciłam studia aby móc wyjechać w pogoni za miłością! Przewróciłam swoje życie do góry nogami! Ale czy może być lepiej? Zawsze! Ale póki co jest idealnie! Gdyby nie ta decyzja podjęta 8lat temu nie byłabym ślubu z mężczyną, którego kocham nad życie a to byłby największy błąd! Każda decyzja ma wpływ na nasze życie ale to od nas zależy jak to dalej potoczymy i ułożymy. Życzę zarówno Tobie Karolinko jak i wszystkim samych trafnych decyzji, które zmienią nasze życie w takie o jakim marzymy albo w takie o jakim nawet nie marzyłyśmy! 😉

  • Odpowiedz
    Darp
    25 maja 2018 at 18:00

    Gratuluję jubileuszu??
    Dla mnie ważną decyzją życiową było przejście na naturopatię. Po urodzeniu dziecka (decyzja trafiona bardzo ubarwiła nasze życie) zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem, niska odporność, ciągle infekcje, antybiotyk za antybiotykiem, wizyty u różnych specjalistów, okropne problemy z cerą. Moment przełomowy: antybiotyk na pół roku i stwierdzenie lekarki, że jak nie poskutkują spróbuje hormony. Receptę wykupiłam, ale w głowie mi kołatało, że może nie poskutkować. Coś we mnie pękło, uznałam, że lekarze błądzą, poczułam się jak królik doświadczalny, miałam dość. Zaczęłam Google, czytać o tym jak naturalnie poprawić odporność. Dużą inspiracją była dla mnie Agnieszka Maciąg, która od wielu lat nie bierze antybiotyków. Wsiąkłam, pokochałam witaminę C w proszku jako remedium na wszystko, zioła wszelakie, nie biorę antybiotyków od stycznia 2016 roku, choroby ogarniam szybko, rozszyfrowuję sygnały mojego organizmu i słucham go. Czuję się o niebo lepiej niż wcześniej i nie łykam tony proszków. Moja rodzina także stosuje naturopatię, a reklamy leków w tv nas złoszczą.

  • Odpowiedz
    Bożena
    25 maja 2018 at 23:45

    Kilka słów o tym, jak decyzja o sposobie dotarcia do pracy może wpłynąć na nasze życie 😉

    Ona roztargniona, łapie z rana stopa.
    Spóźni się do pracy – będzie istna wtopa.
    On zdenerwowany, samochodem pędzi.
    Rozstał się z dziewczyną, szef mu w pracy ględzi.
    Dziś zatrzymał auto dla tej zacnej pani,
    choć nasz ród kobiecy za rozstanie gani.
    Ona? Coś poczuła, strzała ugodziła…
    On? Pomyślał sobie – „dama całkiem miła”…
    Po kilku minutach rozmowa już płynie.
    Żadne nie chce przestać, praca w myślach ginie.
    Zamiast godzin w korpo była wspólna kawa.
    On taki szarmancki, ona tak ciekawa!
    Po tych kilku latach wspólnych dywagacji,
    wciąż nie wiedzą sami, kto ma więcej racji.
    Ona, łapiąc stopa ustrzeliła dychę?
    Czy On do jej serca włamał się wytrychem?
    Jedno jest pewne i nie ma co mędrkować,
    żeby WSPÓLNIE pić szampana trzeba czasem ryzykować! <3

  • Odpowiedz
    D.
    26 maja 2018 at 18:18

    Dawno, dawno temu…
    Była sobie pewna studentka anglistyki. Pisałam wtedy koniec magisterki i wszędzie szukałam pracy. Miałam wtedy chłopaka, ale coraz bardziej mnie zawodził. Chodziłam przygnębiona, z pierwszymi objawami depresji. Sama- z małej miejscowości do ogromnego miasta. Gdzie iść, gdzie wysiąść, gdzie kupić bilet, kiedy się przesiąść, jaka to stacja. „tak mamo, wszystko dobrze, ułoży się, nie martw się…” Kraków, wielka metropolia, z masą możliwości. Zatłoczonymi ulicami. Gwarem. Nagrzanymi ulicami i budynkami. Duchotą i spiekotą. Ilu jest takich ludzi jak ja wtedy byłam! Totalnie bezsilnych i zagubionych. Był lipiec 2010 r. Nie było czym oddychać, a zbawienny wiatr ucichł bezszelestnie. Jeździłam zatłoczonymi tramwajami i próbowałam się gdzieś zaczepić. W szkołach wszystko było już zapełnione, a rozmowy o pracę najczęściej wyglądały „nie tym razem, mamy już kogoś, może za rok”. „A nie pracowała Pani w szkole za granicą?”, „a dlaczego studiowała Pani w Polsce?”Ogromne korporacje gdzie pracowała moja współlokatorka Ewa swoim ogromem przytłaczały mnie i przyprawiały o zawrót głowy. Pamiętam w głowie jej słowa „Próbuj u Nas w korpo” … Spróbowałam, ale byłam przerażona jej ciągłymi rozmowami służbowymi, kolacjami służbowymi, praca, praca, wyścig szczurów… nawet na wigilie praca bo przecież inaczej się nie da. Traktowanie ludzi nieludzko. Miałam wszystkiego dość.

    Mój tata, cudowny człowiek, wieczny optymista, ryzykant, widząc moje samopoczucie i słysząc w głosie strach, lęk przed nieznanym chciał żebym wróciła do domu. Jednak znając moje samozaparcie i upór domyślał się, że to niemożliwe. Podczas gdy ja jeździłam od szkoły do szkoły i słyszałam tylko „nieaktualne”, mój tata wysłał e-mailowo moje CV do wielu różnych szkół. Uważał to za Jego obowiązek- pomóc swojemu dziecku, oczywiście nic mi o tym nie mówiąc. Pewnego dnia jechałam busem, załamana całą sytuacją czytałam książkę. Koło mnie w busie brak wolnych miejsc. Każdy mokry i dyszący. Starsza Pani obok na siedzeniu odgarniała włosy ze spoconego czoła, a ja nagle usłyszałam telefon. Rozmowa była bardzo krótka. „Tu Dyrektor ze szkoły w Helu. Otrzymałam od Pani CV. Poszukuje Pani pracy jako anglista, prawda?.”…. I moje YYYYYY ” z Helu? a jest jakiś Hel pod Krakowem?”. usłyszałam tylko ” nie proszę Pani, z Helu na półwyspie helskim, nad morzem, woj. Pomorskie.” Zbierałam szczękę z podłogi busa.. Gdy Ona powiedziała, ” jeśli to dalej aktualne to zapraszam Panią na rozmowę na półwysep, ale ma Pani tylko kilka minut na decyzję”…. YYYYYY „dobrze, zaraz zastanowię się i zadzwonię”… Byłam tak zszokowana, że nie wiedziałam co powiedzieć. Ta starsza Pani obok mnie na siedzeniu powiedziała tylko „Jedź dziecko, Słyszałam Twoją rozmowę. Bierz tą pracę!” więc za chwilę gdy usłyszałam brzęczenie– zgodziłam się! Tak po prostu, nagle! O zgrozo mój chłopak nie wykazał żadnego zainteresowania moim wyjazdem. Nie zatrzymywał mnie. Nawet nie odprowadził mnie na pociąg. Byłam zła, ale jednocześnie spokojna. Poczułam się dziwnie wolna. Niezależna. Z rozgrzanego Krakowa wsiadłam do pociągu linii Kraków-> Gdynia i ruszyłam w drogę. Rodzicom nie przyznałam się, że jadę sama na północ. Pewnie dostaliby zawału martwiąc się o swoją ukochaną córeczkę. W Gdynii dowiedziałam się, że jest jakiś prom którym przypłynę na Hel. Ale jest tylko 15 min do odpłynięcia. Biegłam ile sił w nogach… udało się. Hel przywitał mnie cudowną pogodą. Słońcem. Lekką cudowną bryzą. Jaki niesamowity był ten letni wiaterek… Oddychałam głęboko chcąc zatrzymać każdą chwilę dla siebie. Po rozmowie udało mi się otrzymać tą pracę- Nauczyciela j. angielskiego w Szkole Podstawowej, Gimnazjum oraz Liceum! To dopiero wyzwanie! Wszyscy byli w szoku. Rodzina, znajomi, przyjaciele.. Tylko tata uśmiechał się cichutko i obiecał mi zawieźć mnie na Hel z wszystkimi rzeczami i niezbędnym dobytkiem. Zaraz nastąpił wrzesień. Początek był bardzo ciężki. Trudna młodzież, sztormy, zimne jesienne wiatry, opustoszałe po sezonie letnim ulice, odległość od najbliższych. Długo zastanawiałam się co ja tutaj robię?! A że jestem osobą wierzącą często zadawałam sobie pytanie- jaki Boże masz plan, że wysłałeś mnie akurat tutaj? Dziś mija już osiem lat gdy mieszkam tutaj. Spaceruję po plaży z najcudowniejszym mężczyzną, którego poznałam już pierwszego dnia pobytu na półwyspie… Zupełnie niezdarnie „wpadliśmy na siebie” ;). Rok temu odbył się Nasz ślub. Mamy już tu mieszkanie i teraz w pięknym maju każdego dnia czujemy piasek pod stopami i zimne fale… Jeżeli ktoś w życiu powie mi, że to wszystko to tylko przypadek to zaśmieje mu się w twarz… Pamiętam mokre oczy mojego taty gdy podczas przemowy weselnej mój obecny już mąż powiedział „dziękuję Ci tato, za to CV wysłane na Hel… gdyby nie Ty…”

    Pamiętaj Karolino nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, przypadkiem. A moje życie jest na to najlepszym dowodem…
    Całuję i ściskam,

    D.

  • Odpowiedz
    Agatka
    27 maja 2018 at 06:03

    Witam Panią. Moja zmiana nastąpiła równo 5 lat temu. Była to dla mnie ogromna zmiana i przemiana, zarówno wewnętrzna jak i życiowa. Równo 5 lat temu podjęłam decyzję wyprowadzenia się z domu. Pochodzę z malej miejscowości na warmii i mazurach – Biskupiec i przeniosłam się niedaleko od swojego miasta bo do Olsztyna. Niby nic a taki wielki krok. Byłam dziewczyną zamkniętą w sobie, nieznającą codziennych „problemów ” typu rachunki itp. Wszystko robili rodzice, coś jak róża w Małym Księciu chowana pod kloszem która nigdy nie wychodziła ze swej klatki. Podejmując tą decyzję napotkałam wiele protestów ze strony rodziców, uslyszalam wiele nieprzyjemnych słów typu nie dasz sobie rady, nikt ci nie pomoże, zginiesz tam itp. Może i mieli rację, na początku nie dawalam sobie rady, ciągle do nich dzwoniłam ale się nie poddałam i walczyłam dalej. I powiem wam blogowiczki że warto walczyć nawet o małe sprawy, przekonania , wykonując male i nieistotne dla innych kroki. Dla was ten mały „nieistotny” krok może być początkiem czegoś wielkiego, niesamowitego, początkiem waszej przemiany. Ja pomimo porażek i kilkakrotnemu poddawaniu się i powrotach do domu, w końcu jestem szczęśliwa. W końcu mieszkam w innym mieście, mam wspaniałego chłopaka z którym mieszkam od roku, posiadam pracę w której rozwijam swoje zainteresowania i żyję swoimi decyzjami a nie decyzjami innych. Nie zawsze moje decyzje są słuszne, czasem są złe ale są moje. Kiedyś nie potrafiłam żyć, to od innych zależało jak będę żyć i co będzie się działo ze mną, potrafiłam tylko istnieć jak roślina. Niby nic, niby wyprowadzka, a jednak wielki krok do bycia sobą!

  • Odpowiedz
    Ewa
    27 maja 2018 at 13:39

    10 lat temu miałam 18 lat. Byłam wtedy z chłopakiem z którym jak myślałam spędzę resztę życia. Niestety, zostawił mnie, wtedy moje życie rozpadło się na kawałki, myślałam, że nic już nie spotka mnie dobrego. Najgorsze było to, że zostawił mnie dla mojej koleżanki. Nic bardziej mnie nie bolało. Mijały dni a ja byłam wciąż sama, aż nagle pewnego dnia spotkałam chłopaka z którym kilka lat wczesniej miałam okazje rozmawiac. Poczulam taki ścisk w żołądku, napisałam wtedy do niego na „naszej klasie”. Zaczęliśmy się spotykac i tak za kilka dni będziemy świętować 9 rocznicę bycia razem, a 10 czerwca mija nam 1 rocznica ślubu. Moja historia jest przykładem tego, że „po każdej burzy wchodzi słońce”. To, że odważyłam się do niego napisać było najlepsza decyzja mojego życia. Jest nie tylko moim mężem, ale i przyjacielem. Życzę każdemu żeby miał taką osobę przy sobie bo nie ma nic bardziej cennego od miłości..

  • Odpowiedz
    Karolcia
    27 maja 2018 at 14:16

    Po latach stwierdzam, że najlepszą podjętą przeze mnie decyzją było podjęcie pracy w trakcie studiów. Nie musiałam tego robić, bo mieszkałam z rodzicami, ale wiadomo chciałam mieć jakiś „grosz” na swoje potrzeby. Przez 5 lat dorabiałam jako kelnerka lub sprzedawca na pół etatu. Mój upór i konsekwencja sprawiły, że część z zarobionych pieniędzy udało mi się odłożyć i tuż przed skończeniem studiów kupiłam swój pierwszy samochód za własne, ciężko zarobione pieniądze. Byłam dumna, że tego dokonałam. Przyniosło mi to jeszcze jedną korzyść – doświadczenie zdobyte w tych drobnych pracach pozwoliło mi zdobyć po studiach pracę, którą uwielbiam, która pozwala mi się rozwijać dzięki, której poznaję wspaniałych ludzi i miejsca. Czuję się spełniona, a wiem, że to jeszcze nie koniec:)

  • Odpowiedz
    Anka
    27 maja 2018 at 14:58

    Decyzję, która miała wpływ na moje dalsze życie podjęłam 6 lat temu. Od zawsze uwielbiałam targi staroci, garażowe wyprzedaże, itp. Kiedy powstał portal tablica.pl nie można mnie było odciągnąć od komputera. Doskonale pamiętam czerwcowy wieczór 2012 roku, kiedy cała Polska z wypiekami na twarzy śledziła mecz polskiej reprezentacji na Euro, ja odnalazłam (również z wypiekami?), właśnie na tablicy.pl, przepiękny, zabytkowy sekretarzyk za bezcen. Następnego dnia pędziłam autem po odbiór tego cudeńka. Kilka razy się zgubiłam (czasy bez smartfona, internetu i nawigacji, sic!) aż w końcu dotarłam na miejsce. Pod wskazanym adresem, a było to w wioseczce ,,gdzie diabeł mówi dobranoc”, mieściła się rudera nadająca się do totalnego remontu albo rozbiórki. Ale, ale! Ja, jako zdeklarowana romantyczka zobaczyłam piękny, przedwojenny dom ,,z duszą”, porośnięty bluszczem i otoczony potężnymi kasztanowcami. Mój zachwyt sięgnął zenitu, gdy okazało się, że 20 metrów za domem znajduje się skarpa z której podziwiać można dolinę rzeki. Gospodarz tego miejsca – mężczyzna w średnim wieku wyjaśnił mi, że jest jedynakiem, mieszka od 20 lat w USA, dom ten odziedziczył po rodzicach i przyjechał do Polski w zasadzie po to żeby pozbyć się problemu jakim był dla niego ten spadek. ,,Nikt nie chce kupić tej rudery” – narzekał. ,,A ile by Pan za to chciał?” – nieśmiało zadałam pytanie (w głowie dokonywałam już skomplikowanych obliczeń sumujących cały mój dobytek). Gdy z ust właściciela padła kwota, którą akurat miałam na koncie, wiedziałam, że to przeznaczenie. Choć wszyscy znajomi pukali się w głowę, a ojciec prawie mnie wydziedziczył, po prostu czułam, że to jest właściwa dla mnie droga. Tydzień później wychodziłam od notariusza. Tak więc decyzja o zakupie sekretarzyka zapoczątkowała lawinę wydarzeń! Przez 6 lat od tamtego momentu:
    1. z pomocą rodziców, partnera i banku przeprowadziłam remont mojej ruinki (nadal tak jak ją pieszczotliwie nazywam, choć ruiny już nie przypomina ?) – kosztowało mnie to mnóstwo czasu, pieniędzy i nerwów, a o przygodach, które mi się przytrafiły mogłabym napisać książkę. Dziś mam swoje miejsce na ziemi, którego nie zamieniłabym na żadne inne. Uwielbiają tu przyjeżdżać (jakże sceptyczni na początku) rodzina i znajomi;
    2. poznałam obecnego narzeczonego – weterynarza z sąsiedniej wsi, który podziela mój entuzjazmu do wsi sielskiej anielskiej, remontów, gnojówki, kurek i świnek ?;
    3. rzuciłam pracę i przeprowadziłam się – jestem dziś szczęśliwą rolniczko-ogrodniczką, produkuję własne dżemy, przetwory, wina, kozie sery, mam dwa konie i prowadzę gospodarstwo agroturystyczne.
    Moja historia pokazuje, że z pozoru błaha decyzja może przewrócić życie do góry nogami. Rady bliskich nam osób są ważne, ale zawsze trzeba słuchać swojego wewnętrznego głosu, bo tylko my wiemy co da nam szczęście i czego naprawdę pragniemy. Gdy już to w sobie odnajdziemy nigdy nie poddawajmy się w drodze do realizacji marzeń!

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    27 maja 2018 at 15:30

    Odkąd pamiętam, marzyłam o Nowym Jorku. Jestem też fanką serialu Seks w wielkim mieście- oglądałam go milion razy. 8 lat temu wyrobiłam wizę do USA. Dostalam ją na okres 10 lat. I tak czas płynął, pieniądze przechodziły mi przez ręce i nie byłam w stanie uzbierać na wyjazd… Rok temu obudziłam się z przerażeniem, że to ostatnia chwila żeby coś z tym zrobić, bo przepadnie mi wiza i nigdy nie spełnię tego marzenia. Zaczęłam walkę o to marzenie. Tak naprawdę jedyną przeszkodą do tej pory byłam Ja Sama! Moje lenistwo, moja nieumiejętność zarządzania pieniądzem oraz hierarchią priorytetów w życiu. Co miesiąc zaczęłam odkładać stałą kwotę pieniążków. Zaczełam prowadzić tabelkę wszystkich moich wydatków w excelu- do dziś to robię. Dzięki temu wiem, na ile mogę sobie pozwolić finansowo. Było ciężko, jest ciężko bo widzę ile wyrzeczeń mnie to kosztuje. Ile rzeczy muszę sobie odmówić. W międzyczasie okazało się, że muszę spłacić dług z przeszłości… Załamałam się totalnie. Wszystkie oszczędności na NY musiałabym oddać na spłatę długu i nie zdążyłabym uzbierać ponownie wymaganej kwoty. Do tego straciłam pracę. To był moment ogromnie przełomowy, bo bylam tak blisko celu, że czulam juz oddech Wielkiego Jabłka na swoim ramieniu….a musialam pożegnać to marzenie na czas nieokreślony. Przepłakałam parę dni żegnając swoje wielkie marzenie. Odpuściłam. I nagle… wszystko zaczęło się układać. Dług został rozłożony na raty, z byłej firmy dostalam odprawę i zaległą premię, niedługo zaczynam nową pracę! W tym roku kupuję już bilet do NY i w 2019 r. w czerwcu będę tam spędzać swoje urodziny!!!! To najlepszy prezent, jaki mogłam dać sobie samej! Jestem singlem, więc tą przygodę będę przeżywać w pojedynkę. I bardzo się cieszę, bo nauczyłam się m.in tego, że szczęście, miłość i wiarę we własne możliowości nie da Ci nikt inny niż Ty sama. To przede wszystkim Ty musisz chcieć zadbać o siebie, swoje życie i swoje marzenia. I jestem cholernie z siebie dumna, że pomimo wzlotów i upadków, udało mi się tego dokonać 🙂

  • Odpowiedz
    Tofsonw
    27 maja 2018 at 20:32

    Pewnie nie napiszę nic oryginalnego, gdy stwierdzę, że taką decyzją był wybór studiów. To ważna decyzja w życiu każdego człowieka, która kierunkuje nasz rozwój. W większości przypadków decyzja ta nie jest wiążąca, w moim przypadku był to bilet w jedną stronę. Nawet jeśli miałabym zająć się teraz czymś innym (czego sobie nie wyobrażam) nie ma odwrotu od bycia lekarzem. Człowiek staje się nim raz na zawsze. Sposób myślenia, postrzegania kruchości życia i etapów odchodzenia drugiej istoty na drugi świat zmienia nas i kształtuje. 8 lat temu podjęłam swoją decyzje o rozpoczęciu studiów medycznych, bo lubiłam biologię i chemię (do dziś nie wiem jak to się ma do medycyny?), bo rodzina wtórowała, ja zaś nie byłam do końca przekonana – wiedziałam jedno lubię kontakt z ludźmi więc może jakoś się z nimi dogadam. 🙂 Przez 6 lat studiów nie było kolorowo, były upadki, kryzysy, załamania nerwowe w końcu burzliwe życie 20-latki do łatwych nie należy, a o rzuceniu studiów myślało się niejednokrotnie. W zasadzie to trwałam na tych studiach nie wiedząc do końca co ja tu właściwie robię. Po czym nastał pamiętny i jakże traumatyzujący mnie dzień na 5 roku studiów. Na oddziale ginekologii wysłano nas na porodówkę, zobaczyć jak wygląda cud narodzin. To doświadczenie nie należało do najłatwiejszych – większość ze studentów podpierała ściany jakby chciała uciec czym prędzej na korytarz, a ja stałam oniemiała i patrzyłam na ten niecodzienny na tamten moment dla mnie widok narodzin nowego człowieka. Pod sam koniec tego wydarzenia, gdy mama przytuliła swoją ważącą 3650g córeczkę do piersi, po prostu się popłakałam. Był to tak wzruszający dla mnie widok, jak wielkie cierpienie jest w stanie przejść matka dla swojego dziecka, że ja sama zrozumiałam w ciągu tych kilku minut, że to jest dokładnie to co w życiu chciałabym robić każdego dnia – być świadkiem małych cudów. I tak kolejne 2 lata upłynęły mi na ciężkiej pracy, aby stać się ginekologiem. Teraz jestem na 1 roku rezydentury z ginekologii i położnictwa i szczerze mówiąc jestem coraz bardziej zakręcona na tym punkcie. Jeszcze na koniec dodam tylko, że razem z moją życiową pasją udało mi się znaleźć miłość mojego życia i drugą pasję jaką są biegi długodystansowe 🙂 I tak oto jedna nie do końca świadomie podjęta decyzja sprawiła, że moje nie zamieniłabym mojego życia za nic na świecie!

  • Odpowiedz
    Innego końca świata nie będzie ...
    27 maja 2018 at 21:05

    Gdy myślę o decyzjach podjętych w ciągu ostatnich dziesięciu lat ,mam w głowie framgemnt wiersza Czesława Miłosza :” Innego końca świata nie będzie ,innego końca świata nie będzie …” Dlaczego ? Bo w ciągu tych dziesięciu lat podejmowałam decyzje ,gdy myślałam ,że mój świat się wali , ze już go nie odbuduje ,że się nie podźwignę po kolejnych porażkach . Nauczyłam się też, ze czasami najtrudniejsza i najgorsza decyzja może prowadzić do czegoś dobrego. Tak było w wypadku ,gdy podejmowałam decyzje o zakończeniu działaności wlasnej firmy. Wydawało mi się ,ze robie coś bardzo złego, ze zabijam moje wielkie marzenie i ze nigdy sobie tego nie wybaczę .Z drugiej strony wiedziałam ,ze finansowo nie podołam ,ze będę brnąc w długi ,ze to mnie przerasta. Nie spałam tydzień ,płakałam non stop. Pamiętam dokładnie moment ,gdy jechałam do urzędu żeby dopełnić formalności związanych z zamknięciem firmy . Droga przez pola i łąki , piękne lato , w radiu piosenka …Zatrzymałam się gdzieś na poboczu i płakałam w niebogłosy , do dziś pamietam słowa piosenki „nie wolno się bać”. Tak tez sobie powiedziałam :nie wolno się bac !Zrobilam to.zamknelam ten rozdział. Wyjechałam z kraju i rozpoczęłam nowe życie . Los sprawił ,ze odnalazłam swoj wymarzony zawód – a może to on odnalazł mnie ? Kończę obecnie studia i codziennie budze się z takim fajnym poczuciem ,ze robie i będę robić to, co kocham. Często, gdy mam jakieś kłopoty i zaczynam się bać zmian albo decyzji , myśle sobie te dwie rzeczy : nie wolno się bać i innego końca świata nie będzie . Wszystko jakoś się ułoży i najgorsze decyzje mogą sprawdzić nas na najlepsze drogi ! Pozdraiwam Cię serdecznie i wszystkiego naj z okazji dziesięciolecia !

  • Odpowiedz
    Lokata
    27 maja 2018 at 21:23

    Tak naprawdę szereg decyzji zadecydowało o tym, że jestem w miejscu jakim jestem. Natomiast największy wpływ na to wszystko miała dość trudna decyzja dotycząca mojej… nazwijmy to kariery studenckiej. Bo przecież wykształcenie ważna rzecz, bo bez tego ani rusz, bo co sąsiedzi powiedzą. O ile studia licencjackie skończyłam z nastawieniem na więcej, to magisterka przynosiła rozczarowanie za rozczarowaniem. Tak wiec postanowiłam, że nigdy więcej studia nie będą moim piorytetem. Zaczęłam szukać, najpierw praktyk, później staży zawiązanych z moją pasja – social media. Na uczelni bywałam coraz mniej, podświadomie zaczęłam szukać pracy w tej branży. Znalazłam i było beznadziejnie. Szukałam wiec dalej. Uparta jak osioł. Podjęłam jeszcze dwie prace i w tej drugiej jestem do dziś. Stworzyłam cały dział w firmie, robie to co kocham – a tytułu magistra nie obroniłam do dnia dzisiejszego, chociaż mijają już trzy lata od złożenia tytułu pracy magisterskiej do dziekanatu. Do dziś jej nie napisałam. Za to zdobyłam ogrom doświadczenia, wsiąkłam w branże i ciagle się jej uczę. Gdybym uparcie uważała ze studia to ważna rzecz, nie robiłabym tego co daje mi tak dużo radości. Decyzja sama w sobie była szalenie trudna, do dziś czasem łapie się na tym czy rzucenie studiów na ostatnim semestrze magisterki nie było głupie. Może i było, ale nie żałuje. Bo realizuje się i spełniam w tym co robie i udało mi się to bez tego, ponoc tak bardzo wymaganego, papierka.

  • Odpowiedz
    Klaudia
    27 maja 2018 at 21:40

    Prawdą jest, że właśnie TA decyzja nie została podjęta 10 lat temu, a 6, jednak całkowicie zmieniła moje życie. Moją decyzją była aplikacja na studia medyczne. A ujmując precyzjnie – stomatologię. Dzięki niej poznałam miłość mojego życia – mojego najlepszego przyjaciela i towarzysza życia codziennego. To dzięki niemu mogę spełniać swoje marzenia (będąc jeszcze „biedną studentką” heh!), czuć się bezpiecznie i stabilnie, jednocześnie niezależnie.
    Studia medyczne udowodniły mi, ze dzięki ciężkiej i systematycznej pracy można osiągnąć każdy zamierzony cel. Wystarczy tylko chcieć! Impossible is nothing!
    Dzięki szybkiemu wejściu w relacje z ludźmi wykształconymi, jak również potrzebującymi (pacjenci) – wykształciła się we mnie ogromna dojrzałość emocjonalna, umiejetność rozmowy jak również współczucie i empatia. Przez te umiejętności mogłam liczyć na poprawę relacji z moimi najwspanialszymi Rodzicami – z wrogów stali się moimi najlepszymi przyjaciółmi, którzy swoją ciężka praca, umożliwili mi wiele – spełnianie marzeń.
    6 lat to krótki czas – ja jednak dojrzałam, zaczęłam dostrzegać najważniejsze – najbliższych mi ludzi, którzy stali się dla mnie wszystkim.
    Podsumowując : od bycia zwykłym, szarym i niezbyt ciekawym człowiekiem – stałam się wrażliwym człowiekiem, kobietą, partnerem do rozmów oraz lekarzem-dentysta (tfu!tfu! Nie chcę zapeszyć – absolutorium w lipcu). Gdybym miała cofnąć czas – nie zmieniłabym żadnego aspektu, żadnej drogi ani decyzji.
    Jestem szczęśliwa i bogata – w niematerialne rzeczy.

  • Odpowiedz
    Gosia Mazurkiewicz-Sadło
    27 maja 2018 at 22:06

    Decyzją, która odmieniła moje życie była zdecydowanie ta o powiekszeniu rodziny czyli o Dzidziusiu ? Dość świeża bo podjęta niecałe 2lata temu, od razu po ślubie ? Na bok odeszły planu zawodowe, kariera i wizja podbijania świata ?(a przynajmniej są chwilowo zawieszone). Ponieważ takie małe Cudo zdecydowanie odmienia świat i wywraca wszystko do góry nogami, zwłaszcza dla młodej mamy i gdy to pierwsze dziecko. Co ciekawe w dniu zakończenia konkursu czyli 7 czerwca 2018 moja Blanka kończy swój pierwszy rok!? czyli też mamy jubileusz ?

  • Odpowiedz
    Ewelina
    28 maja 2018 at 14:49

    Zmiana pracy to decyzja, która odmieniła moje życie. Na trzecim roku studiów dostałam pierwszą poważną pracę, bo od razu na umowę o pracę. Co dla dziewczyny, z małego miasteczka, dorabiającej sobie na studiach, wiecznie na zleceniu, było jak spełnienie marzeń. Pogodzenie z dwóch kierunków studiów z pracą na pełnym etacie nie było wcale łatwe, jednakże radość z pracy wynagradzała wszystkie trudy. W ciągu dwóch lat intensywnej pracy rozwinęłam skrzydła i nauczyłam się bardzo dużo. Z podrzędnego osiedlowego domu kultury zrobiłam liczące się w mieście centrum koncertowego, do którego zapraszałam polskich artystów z wysokiej półki. I tak podczas jednego z koncertów dostałam propozycję pracy. Nie wahałam się długo. Propozycja pracy w show biznesie była jak sen na jawie. Choć początki nie były łatwe, bo każdy dzień w nowej pracy kończył się łzami, to z perspektywy czasu, wiem, że zrobiłam dobrze. Przez dwa lata żałowałam decyzji o zmianie pracy. Każdy dzień był dniem w którym płakałam a swoją frustrację za złą decyzję przelewałam na wszystkich wkoło. Bez wsparcia bliskich bo przecież każdy twierdził, że źle zrobiłam bo przecież „pracowałabyś dale w państwówce, mogłabyś założyć rodzinę i pracować do końca życia w jednym miejscu” to zacisnęłam zęby i szłam do przodu. Nie chciałam żyć jak moje rodzeństwo, chciałam zostać w życiu przede wszystkim dobrym człowiekiem ale z pracą, która jest jego pasją. Człowiek prawdziwie rozwija się dopiero wtedy gdy wyjdzie ze swojej strefy komfortu. Dwa lata zajęło mi zrozumienie, że teraz tak naprawdę się rozwijam. Choć na początku uważałam, że to była najgorsza decyzje w moim życiu to teraz wiem, że mój obecny szef dostrzegał we mnie to czego ja sama nie widziałam. Dzięki tej decyzji po 5 latach pracy jestem w miejscu o którym nigdy nie marzyłam. Jak to mówią mądrzy ludzie naszym sprawdzianem są decyzje.

  • Odpowiedz
    Dominika
    28 maja 2018 at 15:13

    W życiu każdego z nas bywa wiele chwil, dzięki którym rzeczywistość zmienia bieg. W moim przypadku była to decyzja, o przyznaniu samej sobie, że mam problem.

    Od zawsze miałam szczęśliwe życie. Kochającą rodzinę, chłopaka oraz garść oddanych przyjaciół. Nie miałam kłopotów w szkole, czy na studiach, byłam doceniana w pracy. Na pozór wydawać by się mogło, że wszystko w moim życiu układało się pomyślnie. Na pewnym etapie życia, kiedy byłam już nastolatką, zaczęłam odczuwać strach. Niczym nieuzasadniony, pojawiający się nagle i paraliżujący. Czasami lęk pojawiał się raz na kilka dni, a czasami kilka razy w ciągu dnia. Mógł trwać chwilę lub cały dzień. Nie chciałam pić, jeść, wychodzić z domu. Nie było mowy o spotkaniach ze znajomymi, odgradzałam od siebie nawet chłopaka. Odrzuciłam wiele możliwości – wyjazdy zagraniczne, o których zawsze marzyłam, porzuciłam swoje pasje, możliwość spędzania wolnego czasu w gronie bliskich, małe – wielkie rzeczy, z których ludzie czerpią przyjemność. Lata mijały, a ja trwałam sam na sam ze swoim strachem. Bliscy nie wiedzieli co się ze mną dzieje, a ja nie umiałam powiedzieć im prawdy o sobie – ba, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mam problem.

    Pewnego zwyczajnego dnia nie wytrzymałam. Mieszkałam już wtedy ze swoim chłopakiem, który nie rozumiał dlaczego popadam ze skrajności w skrajność – potrafiłam śmiać się, a za chwilę płakać. Potrafiłam żartować, a kilka minut później nie odzywać się ani słowem. Tego dnia wiedziałam już, że nie poradzę sobie z tym sama ani dnia dłużej. Wiedziałam, że nie jestem w stanie przeżyć tak kolejnych lat. Nie chciałam rezygnować z wszystkich wspaniałych rzeczy, których mogłam doświadczyć, z powodu strachu, który mnie paraliżował. Rozpłakałam się na całe gardło. Zanosiłam się płaczem, niemal krztusząc się. Wtedy mój chłopak, a dziś już mąż, dał mi to, czego zupełnie się nie spodziewałam. Wysłuchał mnie, okazał mi ogromną dawkę zrozumienia i spokoju. Wreszcie wiedziałam, że nie jestem z tym sama. Przez cały wieczór wyjaśniałam mu sytuacje, w których moje zachowanie było dla niego niezrozumiałe. Znał powód tych irracjonalnych sytuacji.

    Następnego dnia wrócił do mnie z ogromną dawką informacji. Wiedział już, że mam zespół lęku napadowego. Opowiedział mi o ludziach, którzy cierpią na podobne dolegliwości. Pokazał mi, że mogę ze swoim problemem zwrócić się do kogoś, kto mi pomoże. Wtedy wykonałam telefon i umówiłam się na pierwszą sesję z psychoterapeutą.

    W tym roku mijają 3 lata, odkąd zakończyłam terapię, a 5 lat odkąd podjęłam decyzję, że muszę coś zrobić, że nie potrafię tak dłużej żyć. Codziennie doceniam małe rzeczy i widzę jak zmieniło się moje życie. Potrafię się śmiać, od 3 lat podróżuję w bliższe i dalsze kierunki, cieszę się tym co mam i ludźmi, którzy mnie otaczają. Realizuję swoje pasje i marzenia, a mój związek przetrwał najgorsze chwile – tylko dzięki temu, że wreszcie podzieliłam się tym, co od lat mnie męczyło.

    Karolina, Tobie serdecznie gratuluję tego, że od 10 lat swoją pasję i marzenia przekłułaś w rzeczywistość, bo to nie lada wyzwanie i myślę, że wielu z nas nie jest nawet sobie w stanie wyobrazić jak wiele Cię to kosztowało. Ja jestem z Tobą od 7-8 lat i będę przez kolejne, bo to co robisz, robisz świetnie.

    W tym miejscu chciałabym też napisać, że jeśli przeczyta to ktoś, kto zmaga się z czymś podobnym jak ja – nie poddawaj się i pamiętaj, żeby nie być sam na sam ze swoim problemem. To zabija od środka, niszczy i zabiera cenne lata życia. Podziel się tym z kimś bliskim, a na pewno poczujesz się lepiej. Razem łatwiej jest postawić następny krok.

    Karolina, kolejnych dekad Ci życzę!

  • Odpowiedz
    Elenaa
    28 maja 2018 at 16:13

    Najważniejsza decyzja która zmieniła moje życie w ostatnich 10 latach? Studia na AWF-ie.
    Wychowałam się na wsi, w wielodzietnej i kochającej się rodzinie. Moją pasją od zawsze był sport a szczególnie siatkówka, grałam w nią od dziecka, lecz dopiero w liceum na mojej drodze stanęła osoba z profesjonalną wiedzą o szkoleniu młodzieży. Aby grać w szkolnej drużynie musiałam bardzo dużo nadrobić, ponieważ brakowało mi podstawowej techniki. Kiedy koleżankami zaczęli interesować się menadżerowie z profesjonalnych klubów, ja płakałam nad tym, że wieś i środowisko w którym się wychowałam odebrało mi szansę na sportową karierę. Z ogromną determinacją ukończyłam fizjoterapię i wychowanie fizyczne na AWF. Dzięki czemu obecnie pracuję w sztabie jednego z najlepszych siatkarskich klubów PlusLigi, a praca jest moją pasją.
    Nie daj sobie wmówić, że jesteś nic nie warta, że jesteś za słaba, za niska, za biedna itd., walcz o swoje marzenia i pasje.

  • Odpowiedz
    Brygida
    28 maja 2018 at 19:11

    CzeŚć Karolino,
    te 10 ostatnich lat było intensywnym czasem. Najpierw zrezygnowałam ze studenckiego życia na rzecz równoczesnego pracowania i studiowania zaocznie. Później podobnie jak ty kupiłam mieszkanie (póki co na spółkę z bankiem ;P). A miesiąc temu wyszłam za mąż. Ale najważniejszą decyzję podjęłam w drugim tygodniu wrzeŚnia 2010 roku.
    Po 5 latach studiów, kilkudziesięciu godzinach praktyk, pracy mgr obronionej na 5 rozpoczęłam pracę jako nauczyciel wychowania przedszkolnego. Po tygodniu miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nigdy nie wracać. To nic, że od dziecka marzyłam o tym zawodzie, to nic, że poszłam w Ślady mamy. Byłam przerażona.
    Ale zostałam. Pierwszy rok był najtrudniejszy. Byłam zielona we wszystkim i narzekałam na ówczesny uniwersytecki system nauczania.
    Jednak rok później trafiłam do innego przedszkola, w którym pracuję do dzisiaj. Mam wspaniałą szefową i przyjaciółki w kadrze nauczycielskiej. Nawet mi się hiszpańskie wakacje trafiły, bo podjęłam współpracę z kilkoma placówkami europejskimi w ramach projektu eTwinning i zostałam zaproszona przez jedną z koordynatorek do jej własnego mieszkania i życia na 12 dni.
    Codziennie spotykam się z 25 dzieciaków, które jednym tekstem potrafią mnie rozŚmieszyć albo wyprowadzić z równowagi. W zależnoŚci od danej grupy: 3-letnie maluszki mnie roztkliwiają, żywiołowe 4-latki zmuszają do ruchu, ciekawskie 5-latki zaskakują a najstarsze 6-latki są powodem do dumy, kiedy ze łzami żegnam się z nimi pod koniec czerwca. Przez te kilka godzin dziennie są moimi dziećmi, z którymi Śpiewam, gram, tańczę i wygłupiam się, odkrywając po raz kolejny dziecko we mnie 🙂
    Nie żałuję, że zostałam.

  • Odpowiedz
    Marta
    28 maja 2018 at 19:20

    Wiecie jak to jest. Kobieta się zakochuje i tkwi w chorych relacjach… jednak nawet takie relacje, mogą dać coś pięknego.. mam dwoje dzieciaków i od zawsze myślałam co mogę zrobić, żeby zapewnić im lepszy byt.
    Nie raz ktoś mówi: „dlaczego nie odejdziesz, jak partner Cię bije”. Ale jak odejść? Bez pieniędzy i perspektyw..
    jedna decyzja, którą podjęłam 1,5 roku temu.. diametralnie odmieniła moje życie 🙂
    Dołączyłam do firmy, która kocham. Mam czas dla dzieci a przy tym zarabiam spore pieniądze i mogłam zainwestować w siebie. W terapie, w rozwój osobisty, udowodniłam wszystkim, że samotne mamy tez mogą osiągać sukcesy.
    Jestem spełniona i szczesliwa.

  • Odpowiedz
    Daria
    28 maja 2018 at 19:30

    Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?
    Dokładnie 10 lat temu zaczynałam dorosłe życie, a przede mną czekało wiele ważnych decyzji. W tamtej chwili był to wybór studiów co wiązało się z długimi przemyśleniami jak : „o czym marzę? „czym chce się zajmować w przyszłości?” „jaka jest moja pasja?” „czy ta decyzja zaważy na moim życiu?”. Tak więc rozpoczęłam studia na kierunku co do którego nie byłam przekonana, ponieważ bałam się spróbować tego o czym od zawsze marzyłam: architekturze wnętrz. Po jakimś czasie zaczęłam żałować swojej decyzji. Z końcem roku podjęłam ważną decyzję i złożyłam papiery na architekturę. Udało się dostać, a ja byłam przerażona i szczęśliwa jednocześnie. Była to moja pierwsza dorosła, i do tego w pełni świadoma decyzja, która sama jak i przez jej skutki wpłynęła niesamowicie na moje dalsze życie. To w trakcie studiów architektury poznałam przyszłego męża, poznałam przyjaciół z którymi utrzymuję kontakt do dzisiaj i na których mogę zawsze liczyć, a także spełniłam swoje marzenie o tym by w przyszłości moja praca była również moją pasją. Niesamowite jest to, że Ty również zaczynałaś wtedy swoją historię z blogowaniem i w tym samym czasie podejmowałaś tak samo trudne decyzje jak ja, inspirując przez te kilka lat swoje czytelniczki do ciągłego dążenia do spełniania marzeń i uporu w dążeniu do celu :*.
    Twoja wierna od 10 lat czytelniczka

  • Odpowiedz
    Kasia
    28 maja 2018 at 21:32

    To nie decyzja sprzed 10 lat, nawet nie sprzed 10 miesięcy. Zapadła zaledwie 6 miesięcy temu, a już teraz wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam – zdecydowałam się zostać mamą a już teraz pod sercem rośnie moje dziecko 🙂

  • Odpowiedz
    Zuza
    29 maja 2018 at 19:57

    Może to historia jakich wiele. Dla mnie jednak to najważniejsza decyzja w moim dotychczasowym życiu. Miałam 24 lata, świeżo po studiach nie do końca wiedziałam co chcę robić w życiu. Ja, absolwentka studiów humanistycznych, nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie, dorabiałam jako ekspedientka w butiku odzieżowym, a najjaśniejszym punktem mojego życia był fakt, że byłam zaręczona z ” Panem Doktorem w trakcie specjalizacji z ortopedii”. Z każdym dniem czułam, że coraz bardziej gubię samą siebie. Od kilku lat miałam jednak swoją pasję- z zapałem uczyłam się języka chińskiego. Bez większej nadziei zaaplikowałam o stypendium jednego z pekińskich uniwersytetów….i dostałam je! Zachwycona poinformowałam rodzinę i narzeczonego. Zamiast gratulacji i słów wsparcia od Pana Doktora usłyszałam, że jak tylko pojadę ” to z nami koniec”, bo on potrzebuje kobiety do pokazywania się tu na miejscu i nie zamierza na mnie czekać. Moi najbliżsi również zareagowali bardzo negatywnie- ich największym zmartwieniem było to, że mój związek z Panem Doktorem nie przetrwa rozłąki i ” co my wtedy zrobimy” ( tak jakby mieli w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia). Czułam, że podcięto mi skrzydła. Dwa tygodnie zastanawiałam się co zrobić, myślę że byłam wtedy na skraju załamania nerwowego, bez wsparcia, bez wiary we własne możliwości.W końcu wybrałam siebie, nie wiem skąd znalazłam tyle wewnętrznej siły. Na lotnisko odprowadziła mnie jedynie przyjaciółka. Poleciałam. Ten wyjazd i 2 -letnie studia odmieniły moje życie. Obecnie jestem jednym z niewielu w Polsce- tłumaczem języka chińskiego, mam własną firmę i masę zadowolonych klientów. Po powrocie znalazłam prawdziwą miłość i od roku jestem szczęśliwą żoną, a od miesiąca też mamusią. Właśnie przygotowuję się do egzaminu na tłumacza przysięgłego- trzymaj kciuki!
    P.S. dziewczyny nie dajcie sobie nigdy wmówić, że Wasze szczęście zależy od faceta. To Wy jesteście ważne!

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    29 maja 2018 at 22:41

    Rok temu odeszła moja mama… najbliższa mi osoba, bez której mój świat już nigdy nie bedzie taki sam… Odeszła nagle, bez uprzedzenia… a chciałam jeszcze jej tyle powiedzieć, chciałam ją przytulić, przeprosić… To był najtrudniejszy moment w moim życiu… pustka, której nie da się opisać słowami… Śmierć mojej mamy uświadomiła mi ulotność i kruchość życia… przewartościowała wszystko… Postanowiłam nie zmarnować już żadnego dnia… żadnej chwili… Postanowiłam, że bede lepszym człowiekiem i bede kochać bardziej… Podjęłam decyzje… nie odkładać niczego na jutro, bo życie jest teraz… Mamo nie zmarnuję ani jednej chwili z życia, które mi dałaś… obiecuje Ci to <3 Tęsknie i kocham… Podejmijcie decyzje żeby żyć teraz, kochać teraz, być teraz… zanim świat zabierze Wam to wszystko i nie zdążycie się pożegnać…

  • Odpowiedz
    AGA
    29 maja 2018 at 23:09

    Jaka decyzja podjęta na przełomie ostatnich 10 lat zminiła moje życie?
    Było ich oczywiście kilka i niektóre mogą być dla większości banalne, ale jednak zmieniły one bardzo duzo w moim życiu i dla mnie są to bardzo cenne decyzje. Pierwszą decyzją, od której tak na prawdę wszystko się zaczeło było czekanie dosłownie do ostatniej chwili na wyniki rekrutacji na studia (pare godzin i musiałabym czekać rok:( ale czekanie się opłaciło i tak zaczęłam studia w wymarzonym przeze mnie Krakowie. Później poszło już gładko i tutaj dokonałam wyboru, którego nie żałuję a wręcz jestem szczęśliwa że to zrobiłam,a mianowicie podzczas zakwaterowywania się w akademiku ja jako wtedy jeszcze młoda i szalona osoba 🙂 podeszłam do sympatycznie wyglądającej dziewczyny i prosto z mostu zapytałam
    Hej myjesz się ?
    Dla niejednej osoby wydawać by się mogło, że to co zrobiłam to był szczyt głupoty, ale jak się okazało nie dla tej dziewczyny. od razu z uśmiechem na twarzy odowiedziała, że fajnie jakbyśmy zamieszkały razem 🙂 Tak na prawdę od tego głupiego pytania zaczęła się nasza przyjaźń i oczywiście gdzyby nie to pytanie i zamieszkanie razem teraz nie byłabym najszczęśliwszą osobą pod słońcem i nie miała bym u swojego boku ukochanego mężczyzny, którego poznałam właśnie dzięki mojej przyjaciółce:)
    Podsumowywując nie bójcie się zadawać nawet na pierwszy rzut oka głupich pytań (nie ma głupich pytań, są tylko i wyłącznie głupie odpowiedzi) bo one mogą odmienić wasze życie o 180 stopni i uczynić Was najszcęśliwszymi osobami na świecie.

  • Odpowiedz
    Anna
    29 maja 2018 at 23:28

    Decyzję, która wpłynęła na moje dalsze życie podjęłam prawie 10 lat temu. W 2008 roku miałam mieć 18-te urodziny. Rodzice i rodzina pytali mnie co chciałabym dostać. Nie chciałam biżuterii, torebek czy dofinansowania do super wycieczki bądź do prawa jazdy. Stwierdziłam, że chce aby pomogli mi zebrać na coś o czym od dawna marzyłam- na laserową korekcje wzroku. Zaraz po urodzinach, które miałam pod koniec czerwca wyjechałam na wakacje do pracy by dozbierać pieniądze na swoje marzenie, które odmieni moje życie- już wtedy wiedziałam, że tak będzie. Niestety nie udało mi się uzbierać całej kwoty dlatego w roku szkolnym dorabiałam w weekendy jako hostessa. Kiedy w końcu udało mi się uzbierać wyznaczona kwotę, zrobiłam to ! Przeszłam laserową korekcje wzroku, która diametralnie odmieniła moje życie. Nie musiałam już nosić okularów, mogłam bez problemu jeździć na basen ze znajomymi, nigdy więcej nie pomachałam obcej osobie myśląc, że to ktoś z moich znajomych a przede wszystkim zaczęłam czuć się komfortowo i pewnie. Obecnie mam 28 lat i mogę śmiało powiedzieć, że na ostatnie 10 lat patrzyłam tylko przez różowe okulary. Niby tak błacha decyzja ale wzrok jest jednym z naszych zmysłów, który pozwala nam wszystko lepiej przeżywać i ja dzięki tej decyzji przeżyłam wiele niezapomnianych chwil.

  • Odpowiedz
    Izulinka
    30 maja 2018 at 13:51

    Moje życie zmienia się bardzo dynamicznie – mam dopiero 23 lata. W ostatnim czasie musiałam podejmować bardzo dużo decyzji, które miały wpływ na moją przyszłość. Czułam się nimi przytłoczona i nieprzygotowana. Wybór kierunku studiów, docelowego miejsca zamieszkania, ścieżki zawodowej, a nawet momentu odcięcia pępowiny od rodziców i podjęcie decyzji o usamodzielnieniu finansowym. Można dostać zawrotu głowy 😛 Ale dałam radę i pracuje w najlepszej branży, jaką mogłam sobie wymarzyć – MEDIA. Skończyłam cudowny kierunek- DZIENNIKARSTWO. Mieszkam w mieście królów, pełnym cudownej architektury, którą tak uwielbiam – KRAKÓW. I jestem bardzo szczęśliwa 🙂

  • Odpowiedz
    Beata
    30 maja 2018 at 14:48

    Długo zastanawiałam się czy opisać moją historię. Nie jest to moja decyzja, ale bardzo ważny okres w moim życiu, który miał duży wpływ na mnie i moje życiowe wybory. Prawie dwa lata temu, będąc na wakacjach, leżąc z mężem nad jednym z Olsztyńskich jezior postanowiłam, że wieczorem muszę zrobić test ciążowy. Miesiączka spóźniała się kilka dni, a na teście zobaczyłam dwie blade kreski. Byliśmy kilka tygodni po pierwszej rocznicy ślubu, czas wydawał by się idealny. Mąż był zachwycony, ja owszem cieszyłam się, ale przerażenie brało górę. Mimo wczesnego okresu ciąży, pochwaliliśmy się najbliższej rodzinie, Ci z kolei pochwalili się dalszej rodzinie i wieści szybko się rozniosły. Pamiętam jak dziś, jak stałam pod prysznicem, przerażona całą sytuacją. Czy sobie poradzę, czy sprawdzę się w roli mamy, czy nie jesteśmy na to za młodzi. Kilka tygodni później, na wizycie kontrolnej u ginekologa, usłyszałam, że serce mojego dziecka się zatrzymało. Nie bije już pod moim sercem. Dwa zdania lekarza, skierowanie do szpitala. Dla lekarzy i personelu medycznego sytuacja dnia codziennego, dla mnie najgorsze chwile mojego życia. Mimo ogromnego wsparcia mojego męża i rodziny, płakałam noce i dnie. Dopiero strata uświadomiła mi jaką byłam szczęściarą. Od tej pory staramy się o dziecko. O ile wtedy ciąża przyszła niespodziewanie, teraz dwóch kresek na teście wyczekuje co miesiąc. Ktoś patrząc z boku na moje życie może powiedzieć, że mam wszystko. Kochający mąż, dobra praca, własne mieszkanie, wakacje kilka razy w roku. A my cały czas czekamy na moment kiedy znowu będzie nam dane zobaczyć te dwie różowe kreski. Ta sytuacja sprawiła, że przewartościowałam swoje życie. Rzeczy materialne nie cieszą mnie tak jak kiedyś, pieniądze przeznaczam jedynie na podróże. Chętniej się nimi dziele, uczestniczę w akcjach charytatywnych. Nie patrzę na nikogo z zazdrością, wiem, że ktoś kto przez cały dzień się uśmiecha, wieczorem może płakać kilka godzin w poduszkę. Potrafię cieszyć się sukcesami innych, nie patrząc na nich z zawiścią. Dlatego proszę, doceniajcie to co macie, a za mnie trzymajcie kciuki, abym nie straciła nadziei. Karolina Ciebie serdecznie pozdrawiam i gratuluję sukcesów !

  • Odpowiedz
    Ewela
    30 maja 2018 at 14:56

    Jeszcze raz gratulacje z powodu tych 10 lat. Przebyłaś długą drogę, bo sama konsekwencja decyzji o założeniu bloga i jej pielęgnowaniu wymaga odwagi i ciężkiej pracy. Wiem coś o tym 😉
    Podejmowałam kilka takich decyzji, które były krokiem milowym w moim życiu i stanowią o tym kim dziś jestem. Pierwszą z takich chwil była decyzja o wyjeździe na studia zagranicą. Najpierw na Erasmusa do Szwecji, a potem na międzyuczelnianą wymianę do USA. Pierwsza wymiana i decyzja o wyjeździe kilka tys. km od domu były podjęte spontanicznie. Nie myślałam wtedy o tym, że w pewnym momencie, jeśli mnie wybiorą będę musiała pojechać do innego kraju całkiem sama (bo z mojej uczelni nie jechał tam nikt), nie myślałam wtedy czy dam radę czy ile mnie to będzie kosztowało stresów. Ale udało się, najpierw mnie wybrali, potem przyjęli na uczelni, a potem było już z górki. Wyjazd na rok do Szwecji dał mi porządnego kopa. Z trochę niepewnej siebie Eweli – dziewczyny z małego miasta musiałam stać się pewna siebie i ogarniętą Eweliną. Dzięki temu z dnia na dzień przeszłam najszybszy i najlepszy kurs angielskiego, nauczyłam się obsługi mapy w obcym mieście ;), stałam bardziej otwarta na ludzi. Ale przede wszystkim miałam możliwość poznania ludzi z całego świata, nawiązania międzynarodowych znajomości i przyjaźni, poznania innych kultur i przyzwyczajeń osób z dotąd obcych mi krajów, a także oswojenia się z „innością”. W Polsce w tym czasie ulice były pełne podobnych do siebie ludzi, mało kto wykraczał poza jeden słuszny schemat wyglądu i myślenia. W Szwecji każdy był kim chce i ubierał się jak chce, jadł jak lubi i mówił co myśli. Taka spontaniczna decyzja, której przyświecało – spróbuje, a co mi szkodzi – sprawiła, że stałam się innym człowiekiem. Mądrzejszym. Bardziej dojrzałym. I przede wszystkim otwartym na ludzi i patrzącym na innych przez pryzmat tego jacy są, a nie kim są, skąd pochodzą, ile zarabiają i jak wyglądają.
    Drugą milową decyzją, jaką podjęłam, która zmieniła mój każdy dzień było założenie bloga. Oprócz nowych doświadczeń dało mi to coś najwspanialszego na świecie, czego nie miałabym możliwości doświadczyć w takim stopniu bez prowadzenia bloga – poznanie tak wielu niesamowitych ludzi. Na wielu eventach, podczas pisania na SM i obserwacji innych influencerów IG i FB przewinęło się wokół mnie pewnie kilkanaście tys osób łącznie. I dzięki temu miałam niesamowitą przyjemność poznania wielu osób, które dziś zajmują sporą cześć mojego już prywatnego, nie tylko blogowego życia. Pewnie wiesz o czym piszę, o jestem pewna, że Ty też tego doświadczyłaś. Wielu blogerów, influencerów a nawet osób z agencji czy działów PR zajmuje wielką część w moim sercu, bo poznałam dzięki blogowaniu ludzi serdecznych, szczerych, prawdziwie empatycznych i cudownie „normalnych”. Ty też jesteś w tej grupie 😀
    Ktoś kiedyś napisał, że w życiu liczą się tylko chwile. Ja uważam, że chwile spędzone samotnie są tylko ułamkami sekund. Najważniejsi są ludzie, to oni tworzą mój każdy dzień, to dzięki nim mogę się uczyć siebie i świata i to dzięki nim mam ochotę stawać się lepszym człowiekiem 🙂

  • Odpowiedz
    Justyna Waliłko
    30 maja 2018 at 17:59

    10 lat to kupa czasu! Połowa mojego życia. W tym roku w sierpniu kończę 21 lat i nie będzie zaskoczeniem, jeśli napiszę, że przez ostatnie 10 lat mojego życia dużo się działo. Nie mogę nie wspomnieć o tym, że 7 z tych 10 lat przeżyłam w Twoim towarzystwie, Kochana Karolinko <3 Doskonale pamiętam pewne marcowe popołudnie w roku 2011, kiedy po powrocie ze szkoły usiadłam przy komputerze i przez przypadek znalazłam blog Charlize Mystery 🙂 Miałam wówczas niecałe 14 lat, chodziłam do pierwszej klasy gimnazjum i godzina z polotem do dwóch spędzana dziennie "w Internecie" była dla mnie ucieczką od codzienności, przepustką do wielkiego świata, do którego bardzo tęskniłam. Nie miałam wtedy jeszcze konta na Facebooku, a o czymś takim jak Instagram w ogóle nie słyszałam.. Za to blogosfera rosła w siłę. Czarowałaś mnie swoimi wizerunkowymi przejawami artyzmu, pomysłami na stylizacje i odwagą. W tym samym czasie natrafiłam na blog wspaniałej Anitki wtedy jeszcze Suchockiej, czyli Aife. Byłyście wtedy dla mnie ważnymi osobami. Widziałam w Was artystki, niezależne, silne Kobiety, wzory. Ja chciałam być taka jak Wy. Teraz wiem, że dla nastolatka w tym wieku bardzo ważne jest posiadanie takich wzorów, idolów (studiuję psychologię w końcu 😉
    Zawsze byłam bardzo ambitną i pracowitą perfekcjonistką. Od małego cechowała mnie obowiązkowość i sumienność. Nauczyciele widzieli we mnie duży potencjał i dbali o to, bym dużo osiągnęła. Już w wieku 14 lat WIEDZIAŁAM, że zostanę lekarzem. Wieszałam sobie wysoko poprzeczkę, wszyscy dookoła też mi to robili, bo przecież – taka mądra, takie oceny … Aby realizować plan na moje życie poszłam do renomowanego liceum z wysokim poziomem. Klasa biol-chem, rozszerzony angielski i francuski i ja – dziewczyna z malutkiej miejscowości w marzeniami o wielkim świecie, ale niemająca pojęcia, czego tak właściwie od życia chce. To znaczy wiedziałam, że chcę BYĆ KIMŚ. Czasy liceum nie należały ani do łatwych, ani do przyjemnych. Miałam bardzo dużo nauki, dużo stawianych wymagań, do tego doszły problemy w domu… Nie radziłam sobie z tym wszystkim, szybko też odkryłam, że nienawidzę uczyć się biologii! Nie miałam czasu na rozwijanie moich pasji, będąc nastolatką, żyłam w ciągłym stresie i pod ciągłą presją narzucaną mi przez moich najbliższych, szkołę oraz przeze mnie samą. Prawie 3 lata – niemalże przez całe liceum – chorowałam na zaburzenia odżywiania 🙁 Kontrola nad jedzeniem, którym regulowałam swoje emocje, stała się czymś, co zdominowało mój świat. W ciągu kilku miesięcy schudłam 20 kg, a nigdy nie byłam otyła. W końcu wylądowałam w szpitalu – nie z powodu zaburzeń odżywiania, tylko z powodu wycieńczenia organizmy (które de facto było spowodowane tymi zaburzeniami i stresem…)
    Dopiero pod koniec trzeciej klasy, zaraz przed maturą zdecydowałam się zawalczyć o siebie… Uświadomiłam sobie, że w takim stanie niczego nie osiągnę i BYĆ KIMŚ przyjmie u mnie formę – być słabą, wiecznie zmęczoną i niezadowoloną dziewczynką ważącą każdy kęs jedzenia… Byłam na siebie zła, że zmarnowałam te lata, zapominając o swoich pasjach, o radości z życia… Wreszcie odważyłam się otwarcie powiedzieć, że nie wybieram się na żadną medycynę! W głębi duszy zawsze marzyłam o … psychologii! Zawsze najbardziej interesowały mnie ludzkie zachowania, ich mechanizmy, motywacje, emocje! To było dla mnie jak zaklęta księga, którą chciałam rozszyfrować. Ta wiadomość spotkała się z wielką dezaprobatą ze strony moich bliskich, no bo jak to tak – miał być lekarz, a będzie czarodziej? PO PROSTU PORAŻKA…
    Wychodząc z zaburzeń odżywiania, musiałam stoczyć walkę nie dość, że sama z sobą, to jeszcze z osobami, które miały być dla mnie rzekomo wsparciem. Zawiodłam się wtedy na wielu “przyjaciołach”. Codziennie słyszałam wiele przykrych słów, które do dziś pamiętam,ale to one paradoksalnie dały mi siłę. W końcu postawiłam na swoim – studiuję psychologię tam, gdzie chciałam ją studiować, dostałam się na nią z pierwszej listy i wygrałam z zaburzeniami odżywiania! Wiem, czego chcę i codziennie dziękuję za wszystko. Całkowicie odcięłam się od toksycznych ludzi, którzy ciągnęli mnie w dół i podawali się za moich przyjaciół. I NARESZCIE JESTEM SOBĄ -TAKĄ, JAKĄ CHCĘ BYĆ! Z błędami, doświadczeniami, marzeniami i celami 🙂 Zawsze chciałam pomagać innym. Studiując psychologię, mogę to robić bardziej niż na jakimkolwiek innym kierunku 🙂
    Zatem decyzje, które zmieniły moje życie to przede wszystkim postawienie na swoim – pójście na zgodne ze mną i moimi ideałami studia, urwanie toksycznych relacji i powrót do NORMALNEJ relacji z jedzeniem. Te trzy wydarzenia (które były moimi DECYZJAMI) uważam za swoje osobiste sukcesy, dzięki którym stałam się silną osobą i nie łatwo mnie złamać. Wiem, że dużo mogę, wiem, że po każdej burzy wychodzi Słońce i wiem, że nie warto przejmować się opiniami ludzi, którzy nie życzą nam dobrze.
    Dzięki podjęciu decyzji o studiowaniu psychologii, spełniłam też wiele innych marzeń niekoniecznie związanych z kierunkiem studiów, ale gdyby akurat nie on – nie spełniłabym tych marzeń! Poznałam mnóstwo fantastycznych, prawdziwych i autentycznych osób, przeżyłam wiele niezapomnianych przygód, rozwijam swoje inne pasje i cały czas uczę się tego, co interesuje mnie najbardziej! Decyzja o postawieniu otworzyła przede mną wiele furtek i jestem za to ogromnie wdzięczna <3
    PS: Karolciu, a tak w ramach pomysłów na konkursy – marzy mi się taki, w którym to wygraną byłoby spotkanie z Tobą, np. wyjście na kawkę i ciacho albo sesja zdjęciowa 🙂

  • Odpowiedz
    MALUTKA
    30 maja 2018 at 21:40

    Kiedy teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że właśnie jakieś 10 lat temu (miałam wtedy 20 lat) zaczęło się pasmo tych „dorosłych” decyzji, które ważą o naszych losach, a czego kompletnie nie jesteśmy świadomi.. czas studiów, imprez, beztroski, wraz z tym przyszła i ona.. pierwsza wielka miłość. Słowo „zakochanie” to dużo za mało, uczucie nosiło nas ponad ziemią, świat mógł nie istnieć. Minął rok, kiedy odległość powoli zabijala relacje.. rozstalismy się, choć we mnie miłość wciąż płonęła. Minął kolejny rok, moje plany na życie były już mocno ukierunkowane – terminy egzaminów do szkoły policyjnej, przeprowadzka do Legionowa i za sobą nie udane próby załatania pustki w sercu. Lipiec 2010 – ślub naszych wspólnych znajomych.. spojrzenia i to emocje które ciężko opisać.. tęsknota, żal, ścisk w sercu i gardle. Kiedy na drugi dzień odebrałam smsa o treści „Tylko raz…” zamarlam. Kiedys zawsze powtarzał, że taka miłość zdarza się tylko raz! Balam sie kolejngo rozczarowania, ale dla tej miłości porzucilam wszystkie swoje plany (czego nie zaluje:)), zaryzywkowalam przeprowadzka do Warszawy gdzie mieszkal, tam też rozpoczęłam studia magisterskie. Był to cudowny czas głębokiej, dojrzałej, wytesknionej miłości i bliskości. Po 3 latach narodził się nasz cudowny Syn, który jeszcze bardziej umocnił nasze uczucie, a w 2020 roku staniemy razem na ślubnym kobiercu! Jedna „młodzieńcza” decyzja, która zaważyła na całym naszym życiu 🙂 od 8 lat noszę na dłoni bransoletkę z grawerem tych dwóch słów z pamiętnego smsa.. I wiem, że mamy ogromne szczęście 🙂 pozdrawiam i każdemu życzę takiej miłości <3

  • Odpowiedz
    Ola
    31 maja 2018 at 10:20

    Moja opowiesc zacznie sie dosc standardowo. Decyzja, ktora podjelam w ostatnim dziesiecioleciu i ktora miala najwiekszy wplyw na moje zycie to decyzja o staraniach o dziecko. Co tu duzo mowic, poszlam utartym szlakiem, studia, praca, zareczyny, slub i… tu powinno pojawic sie dziecko, w koncu wszystko inne poszlo zgodnie z moim planem. Niestety. Pol roku po slubie zaszlam w ciaze. Radosc trwala tak krotko, ze nawet nie zdazylismy sie podzielic ta wiadomoscia z najblizszymi, bo juz bylo po wszystkim. Dokladnie w 1 rocznice slubu ponownie zaszlam w ciaze. Tym razem wszystko gladko szlo do przodu, az do feralnego 13 tygodnia, kiedy okazalo sie, ze dziecko jest powaznie chore. Miesiac pozniej niestety takze to malenstwo postanowilo nas opuscic. Zblizamy sie do 2 rocznicy slubu i jedyne co moge powiedziec, to to ze byly to najgorsze 2 lata mojego zycia. Ta decyzja zmienila moje zycie nieodwracalnie – pozbawila mnie mozliwosci planowania czegokolwiek z wiekszym niz kilkudniowe wyprzedzeniem, zweryfikowala znajomosci i odebrala mi resztki wiary w siebie i we wlasna kobiecosc. Czy bylo warto? Boje sie, ze moge sie nigdy o tym nie przekonac.

  • Odpowiedz
    emka
    31 maja 2018 at 11:40

    W tym roku kończę 29 lat, ostatnie 10 lat mojego życia było bardzo intensywne, opatrzone chwilami pięknymi, wzlotami, upadkami i ważnymi decyzjami które zaważyły o moi życiu.
    Mając 22 lata, dowiedziałam się, że mam 2 lata na zajście w ciążę – w inny wypadku dzieci mogę już nie mieć. Wraz z moim ówczesnym chłopakiem zdecydowaliśmy się, była to jedna z najważniejszych i najtrudniejszych decyzji w naszym życiu. Mijały tygodnie, miesiące, a ciąży wciąż brak. Seria badań, hormonów, zastrzyków..
    W końcu stwierdziłam, że to nie ma sensu, zluzowałam, odpuściłam, zamiast tego wzięłam się za siebie i swoją formę. Biegałam, intensywnie ćwiczyłam, zapisałam się na zajęcia fitness. Któregoś dnia, mój chłopak zażartował, że zabierze mnie „do nieba”. Zaprosił mnie na kolację do restauraji znajdującej się na ostatnim piętrze hotelu na Śląsku. Przy zachodzie słońca, klęknął przede mną, kelner podał najpiękniejsze róże na świecie.. ludzie zaczęli klaskać, a ja czułam się, jakbym brała udział w kadrze z filmu.
    Ł. zapytał czy zostanę jego żoną, wszyscy zaczęli krzyczeć : „powiedz tak!”.
    Ze łzami w oczach zgodziłam się.
    Zaczęliśmy planować wesele i wspólną przyszłość. Po drodze nie zauważyłam, że coś nie gra.
    Okazało się, że widocznie tych zaręczyn brakowało mojej córce, by zechciała pojawić się w naszym życiu.
    Do ołtarza szłam w chabrowych butach, z niebieskimi hortensjami w ręku, maleńką córeczką pod sercem, głową pełną marzeń i sercem przepełnionym szczęściem.
    Wyszłam za mąż, za mojego niebieskookiego przystojniaka, tego dnia niebo było przepięknie błękitne. Za parę miesięcy na świecie pojawiła się nasza długo wyczekiwana córeczka. Świat stanął na głowie, zawirował, obrócił się o 180 stopni, wszystko przez blond włosego i niebieskookiego Aniołka 🙂 Dziś jako mama czuję się piękna, pewna siebie i kreatywna – przed ciążą taka nie byłam.. Bałam się walczyć o siebie, o spełnienie swych marzeń i snów.
    W marcu tego roku, przyszła na świat nasza druga córka. A ja czuję się najszczęśliwszą kobietą na świecie! <3
    Obecnie planuję sesję zdjęciową, propagującą macierzyństwo, karmienie piersią oraz chustowanie, mam nadzieję, że wszystko się uda i już niedługo pochwalę się rezultatami. Nie boję się zabierać głosu, mówić o tym co czuję i czego chcę, a wszystko to przez jedną podjętą decyzję, która rzuciła nowe światło na moje życie 🙂

    Pozdrawiam Cię serdecznie! 🙂

  • Odpowiedz
    Lidia Tar
    31 maja 2018 at 12:35

    Jako nastolatka miałam jedno marzenie. Znaleźć miłość swojego życia jak z książek z serii Harlequin, mieć gromadkę dzieci i żyć długo i szczęśliwie. W ciagu ostatnich 10 lat życie ze mnie zażartowało. W 2013 roku wyjechałam po studiach do UK, trochę by podszkolić język trochę by stać sie niezależna, trochę by znaleźć jakiś sens w życiu. I wszystkie moje marzenia, właśnie tam sie ‚spelnily’. Poznałam cudownego mężczyznę i dane mi było przeżyć właśnie taka miłość, ta jedyna i wyśniona. Taka miłość,która zdarza sie raz w życiu i jest nie do podrobienia. Taka miłość o których mozna pisać książki i kręcić filmy. Niestety była to tez miłość „tragiczna” bez happy endu. Nie żałuje,ze ja przezylam bo wiem,ze taka istnieje. Po jakimś czasie by sie dowartościować poznałam pewnego mężczyznę. I z nim spełniło sie moje kolejne marzenie z lat nastoletnich. W 2016 i 2018 zostałam mama najcudowniejszych chłopców jakich sobie mozna było wymarzyć ?❤️ Niestety w głębi serca jest zal, ze to nie rozegrało sie troszkę inaczej. Przez takie decyzje mimo,ze jestem najszczęśliwsza matka na świecie nie jestem najszczęśliwsza kobieta. Moja kobiecość to jeden wielki nieszczęśliwy spadek i miło by było zrobic w koncu coś tylko dla siebie.
    Moczenie jest to idealny wpis o samych szczęśliwych sytuacjach,które spotkały człowieka w ostatnich 10 latach bo niestety życie nie jest idealne, często robi nam na przekór i choćbyśmy dawali mu 100 kolejnych szans będzie ciagle chciał nas powalać nas na kolana. Najważniejsze to starać sie podnieść i szukać iskierek radości. Moja radością,która dały mi ostatnie 10 lat sa moje dzieci.

  • Odpowiedz
    Angelika
    31 maja 2018 at 16:06

    Decyzja która zmieniła moje życie? – On! Ja – dusza towarzystwa cały czas z uśmiechem na twarzy. On – zamknięty w sobie skromny chłopak. To ja byłam tą walczącą lwicą. Listopad 2011. Każda impreza na studiach musiała być moja! On szedł za tłumem. To ja byłam pierwsza która pocałowała, przytuliła. On nie odwzajemnial uczucia. Po zimowym semestrze ja wyjechałam na erasmusa, On zrezygnował ze studiów bo wybrał pracę. Po roku który spędziłam na podróżach, nocach na sardyńskich plażach, w dniu w którym podpisałem umowę z uczelnią że zostaje na kolejne 2 lata napisał On. Ze chciał mnie przeprosić, że żałuję, że nie zabrnal w to dalej. Ja przyjelam przeprosiny i dalej zajadalam się pyszna pizza i słuchałam seryjnie mordując swoją głowę włoskich kapeli. Pewnego dnia po rozmowie z Mamą, po 2 latach rozłąki z krajem, stwierdziłam : Mamo, nie daje już rady, wracam! Na lotnisku rozładował mi się telefon więc z Krakowa do Torunia wrocilam jedynym nocnym pociągiem. Tkwilam w 12sto godzinnej podróży bez jakichkolwiek naładowanych odbiorników świata. Wróciłam do domu, włączyłam telefon wchodzę na mess a tam „ni z gruchy ni z pietruchy” wiadomość od niego, że mu się śniłam, że nie powie mi dokładnie co by mnie nie wystraszyć ale, że źle. Na to ja mu odpisałam, że jestem w Polsce. 2 dni później był już u mnie. Mało tego, powiedział że nie wie czemu ale patrząc na mnie teraz uświadamia sobie, że to ja jestem tą jedyną. Mało tego. Po cudownej nocy powiedział mi, że spełnił swoje marzenie, że zrobił sobie dziecko :d ja cała w szoku, przecież jeszcze kilka dni temu nie jadłam dobrego, polskiego chleba. Nie kłamał w niczym! Jestem mamą pulchniutkiej Lenki i narzeczona najlepszego mężczyzny na świecie. Czarodzieja!

  • Odpowiedz
    Pats
    31 maja 2018 at 16:38

    Decyzja, która wpłynęła na moje obecne życie zabrzmi może zbyt filozoficznie i jak wynik ukończenia kursu rozwoju osobistego, ale co mi tam – 10 lat temu skonczylam 25 lat i stanęłam na progu nowego życia – z dyplomem magistra, bez pracy, pieniędzy i planu przeprowadzałam się do Warszawy. A decyzją jaką wtedy podjęłam było PRZESTAĆ SIĘ WSZYSTKIEGO BAĆ! A musisz wiedzieć, że jestem wychowana na osobę skromną i ostrożną do bólu 🙂 wtedy jednak zrozumiałam, że od podejmowania ryzyka będzie zależeć moje przyszłe życie. I na fali własnej decyzji i determinacji zaczelam działać – uporczywie szukałam pracy, aż znalazłam (a równo z moim przyjazdem zaczął się kryzys i trochę to trwało), mimo panicznego lęku zrobiłam w Wawie prawo jazdy i zostałam kierowcą, zaczęłam wychodzić do ludzi, rozwijać pasję i powoli stawałam się tym kim jestem teraz. A kim jestem? Całkiem pewną siebie 35-latką, przyzwoicie wyglądającą (a jeszcze 10 lat temu na stylio pisałam do Ciebie, bo nie umiałam dobrać butów do kiecki – pomogłaś, pamiętam i dziękuję!), podróżującą, w szczęśliwym związku, a dzięki kilku decyzjom i determinacji we własnym wymarzonym mieszkanku:) I chociaż przez te 10 lat przeżyłam też okropne porażki, po których ze zrezygnowania i wstydu chciałam emigrować to po każdej z nich z podniesioną głową podnosiłam się i dalej robiłam swoje, zostawiajac śmiechy krytyków i malkontentów w tyle. I co?? I po latach oni dalej siedzą i marudzą, a ja zaraz otwieram drugą firmę. I chociaż pewnie każda historia będzie bardziej fascynująca niż moja to chciałam się nią podzielić, bo 10-leciem Twojego bloga dałaś mi powód i okazję do wspomnień i podsumowań 🙂 przybijam Ci wirtualną piątkę i chociaż nigdy nie komentuję to wiedz, że na Żoliborzu masz od ponad 10 lat sporo starszą i oddaną fankę 🙂
    P.

    • Odpowiedz
      Monka
      6 czerwca 2018 at 13:03

      Mega dystans do siebie i super historia 🙂 Prosto z serca. Pozdrawiam wirtualnie!

  • Odpowiedz
    Martyna K.
    31 maja 2018 at 17:00

    Dokładnie 10 lat temu – 12 czerwca 2008r podjęłam najważniejszą decyzje w swoim życiu.
    Ale po kolei…
    Byłam w klasie maturalnej (poszłam rok wcześniej do szkoły dlatego zdawałam jako osiemnastolatka), matura była w maju, poszło – jak się później okazało bardzo przyzwoicie. Ale ja nie o tym.
    W całym tym naturalnym zgiełku ciagle obiecywałam sobie, że pójdę do lekarza bo paskudnie się czułam, w końcu poszłam zrobić badania, wizytę u lekarza POZ miałam na 10 maja. Szlam tam bardziej dla świetego spokoju, a okazało się, że usłyszę tam wiadomości które całkowicie zmienia moje życie.
    Pani doktor powiedziała, że wszystko wskazuje na to, że 1) jestem w ciąży, 2) mam paskudnie złe wyniki które mogą świadczyć o białaczce. Nie wierzyłam. Kolejne dni pamietam jak przez mgłę, skierowanie do szpitala, oddział hematologiczny, paskudny oddział, mnóstwo chorych. Co więcej byłam sama, nie powiedziałam nic nikomu, bałam się o Mamę i babcie, że będą się zamartwiać. Ojciec dziecka… nie kochałam go. Był trochę z braku laku. Powiedziałam, że jadę do koleżanki odpocząć, a byłam 30 km od domu w szpitalu. Po 3 tygodniach była diagnoza- białaczka limfatyczna. Ale to nie wszystko, według lekarzy konieczna była aborcja. Nie pamietam co wtedy czułam, co powiedziałam, nie wiem jak to przeżyłam. Pamietam tylko, że podali mi termin aborcji -12.06.2008r, godzina 10.00.
    Miałam milion myśli, począwszy od tych, ze muszę usunąć ciąże, na tych, że zabije własne dziecko kończąc… kiedy przyszedł dzień aborcji (nadal nic nikomu nie powiedziałam) wyszłam ze szpitala na własne żądanie. Usłyszałam tylko, że jestem skrajnie nieodpowiedzialna, że nie przeżyje, ani ja ani dziecko, że to bez sensu, że muszę ratować siebie bo dziecko i tak nie przeżyje. Mnie nie obchodziło co do mnie mówili, podjęłam decyzje. Pojechałam do domu, powiedziałam o wszystkim rodzinie, ojcu dziecka. Decyzji nie zmieniłam. Bałam się tak bardzo, że do dzisiaj nie potrafię o tym mówić. Jednocześnie czułam się odpowiedzialna za istotę pod moim serce a z drugiej strony wiedziałam, że mogę umrzeć, że nie będzie miało matki… jednak udało się. Urodziłam w Wigilie 2008r. Był to mój wigilijny cud. Mimo, ze wcześniak, mimo, że wiele problemów- urodził się. Prześliczny, cudowny Michaś. Wiedziałam ze za kilka dni muszę przyjąć chemię i nie będę widziała pierwszych dni, tygodni, miesięcy… ale miałam tak ogromna mobilizacje, że udało się. Po 18 miesiącach leczenia byłam zdrowa. Po drodze było wiele problemów, Michałek chorował, nie mógł pójść do szkoły o czasie, ale już jest wszystko dobrze. Jest moim cudem. Tydzień temu wyszedł z 1 Komunii Świętej, wspólnie dziękowałam Bogu za wszystko…
    i to właśnie ta data 12.06.2008 zmieniła moje życie. Nie wiem skąd znalazło się we mnie tyle odwagi, nie wiem skąd miałam tyle siły, ale wiem, że jedna decyzja może zmienić całe życie. Niestety nie mogę mieć więcej dzieci, ale co z tego, mam Michasia. Kto wie, może wydarzy się jeszcze jakiś cud 🙂
    Pamiętajcie dziewczyny, zawsze idźcie za głosem serca!

  • Odpowiedz
    Karolina
    31 maja 2018 at 18:50

    Kilka lat temu postanowiłam, ze nie będę pozwalała na to, aby negatywne osoby miały tak duży wpływ na moje życie i uczucia. Od tamtej pory cieszę się każdym dniem, staram się zarażać uśmiechem i rozdawać ludziom dobro!!! Robię co mogę, aby pomagać innym. Aktualnie jestem w ciąży i pierwszą moją myślą, gdy się o tym dowiedziałam było – MUSZĘ BYĆ JESZCZE LEPSZYM CZŁOWIEKIEM! Tak, aby dać tej małej istocie jak najlepszy przykład.
    Na co dzień spotykam znudzone życiem, sfrustrowane kobiety, niestety często szukające afer i plotek …. ich nastawienie potrafi zmienić nie jedna osobę, ale nie daję się… Na każde złe słowo reaguję dobrem! Tylko tak mamy szansę na zwalczenie tego zła, które otacza nasz świat. Jestem szczęśliwa! Mam cudowną rodzinę, wspaniałego męża, dzidzie w drodze, zdrowie… czego chcieć więcej? ? Kilka lat temu widziałam tylko negatywy a teraz nie potrafiłabym wymienić nawet jednej negatywnej rzeczy ? I będę przeszczęśliwa, jeśli każdy zrobi sobie takie postanowienie! To ułatwia życie! ? Już wiele osób zaraziłam tym nastawieniem i naprawdę z dumą patrzę jak zmienia się ich życie!

  • Odpowiedz
    Justyna
    31 maja 2018 at 19:10

    Pytanie konkursowe sprawiło, że dzisiejsze wolne popołudnie spędziłam analizując ostatnie 10 lat (a nawet więcej) swojego życia. Która decyzja sprawiła, że jestem tu gdzie jestem i jestem jaka jestem? Które podjęte decyzje były dobre a które złe? Tego nie wiem. Podejmujemy w swoim życiu tyle decyzji i myślę, że każda wpływa na nasze życie. Od tych dużych „życiowych”, w moim przypadku np. Wybór małżonka, podjęcie decyzji aby zacząć wszystko od nowa, wyjeżdżając z jedną walizką do innego kraju (choć wszyscy wokół pukali się w czoło i odradzali) po te mniejsze, lecz też ważne decyzje- z jakimi ludźmi sie przyjaźnimy, czy poświęcamy się pracy, rodzinie, pasji, czy znajdujemy złoty środek, czy zwiedzamy świat czy oszczedzamy na wymarziny dom. Aż po te malutkie decyzusie – zjeść chipsy czy banana 🙂 te wszystkie decyzje kształtują nasze życie, nasze charaktery. I dziś już wiem- podjęłam w swoim życiu wiele życiowych, bardzo dobrych decyzji ale i mnóstwo złych- ale to również one sprawiły, ze jestem teraz szczęśliwą i żyjąca w zgodzie ze sobą kobietą. Żyjmy szczęśliwie i spełniajmy swoje marzenia bo życie mamy tylko jedno! Nie bójmy się żyć tak jak chcemy!

  • Odpowiedz
    MM
    31 maja 2018 at 20:08

    Ja jako 32 latka jestem szczęśliwa posiadaczką jednego męża, dwójki dzieci, dwóch etatów i dzięki Bogu tylko jednej podyplomówki ? choć czasami czuje że lece juz na oparach tak naprawdę pierwszy raz odkąd zaczęłam studia czuje ze jestem.tu gdzie powinnam być, w październiku w ciagu jednego wieczora podjęłam chyba najistotniejdza decyzję w swoim doroslym zawodowym zyciu a mianowicie totalne przekwalifikowanie sie, z dnia na dzien zapisalam sie na podyplomowke i zaczelam realizowac swoj cel modlac sie co wieczór zeby zainwestowany czas i oczywiscie pieniadze zaowocowaly ☺ dzis wiem ze podjelam dobra decyzje bo po pol roku pracowalam juz w swoim wymarzonym zawodzie a mianowicie jestem nauczycielem wychowania przedszkolnego a w międzyczasie ucze angielskiego ? nie ma zlego momentu na zmiany, najważniejsze to wiedziec czego sie chce i nie bac sie, mysle ze w moim przypadku najwiecej dalo mi posiadanie dzieci to one niesamowicie otwieraja oczy na siebie i swoje mozliwosci ? moze moj przypadek to nic nadzwyczajnego ale dla mnie to co sie teraz dzieje jest strasznie ważne i ciesze sie tym ze w koncu znalazlam swoje miejsce, pozdrawiam ?

  • Odpowiedz
    Malwina
    31 maja 2018 at 21:20

    Najważniejszą decyzję ostatnich dziesięciu lat podjełam dopiero dwa lata temu a było nią rozpoczęcie terapii. Miałam w sobie (jak pewnie wiele osób) ogromną blokadę, wstyd i poczucie że muszę sobie sama ze wszystkim poradzić. Ale dzięki temu że zdecydowałam się na leczenie teraz wciąż żyję i jest to życie które nigdy nie sądziłam że będę miała. Decyzja o pójściu na terapię pociągnęła za sobą kolejne najlepsze decyzje których bez pomocy nigdy bym nie podjęła – pójście do psychiatry, rzucenie znienawidzonych studiów, pójście za marzeniami, zerwanie toksycznej przyjaźni. Przede mną długa droga ale czuję się silna i cieszę się sobą – pierwszy raz w życiu. Boję się myśleć jak okrutnie zmarnowałabym sobie życie gdyby nie ta decyzja.

  • Odpowiedz
    Lucy
    31 maja 2018 at 22:15

    W 2011 podjęłam decyzję, która zmieniła moje życie o 180 stopni. Nie, nie poznałam mężczyzny, ani też nie wygrałam na loterii – po prostu postawiłam na siebie:) Odważyłam się zaaplikować się o pracę do lini lotniczej i przeszłam rekrurację. Ukończyłam szkolenie po angielsku i w ciągu miesiąca przeprowadziłam się z małego miasteczka do Warszawy, a ciężką i kiepsko wynagradzaną pracę zamieniłam na ciekawe i rozwijające zajęcie. Dzięki pracy dużo podróżuję, zwiedziłam wiele przepięknych miejsc na Ziemi oraz poznałam wielu wspaniałych ludzi, mieszkam w pięknym mieście i chyba mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. A wszystko to dzięki tej jednej decyzji, którą odważyłam się podjąć 7 lat temu 🙂

  • Odpowiedz
    Mariisz
    1 czerwca 2018 at 00:03

    Cześć Karolina! Zaraz pewnie zaczną się pytania co robi facet na kobiecym blogu. Co robi? Czyta. A czyta dlatego, że jego całe serce czyta każdy wpis a z tej mojej miłości do najwspanialszej kobiety interesuje mnie co robi i cenie w Niej jej pasję. Co zmieniło się tak radykalnie w ciągu życia, trochę ciężkie pytanie dla człowieka który przeszedł nie łatwe drogi. Wychowałem się w małym mieście, pieniędzy za dużo nie było, koledzy, koledzy, koledzy. Nigdy nie stawiałem na dom. Wszyscy szli do zawodówki. Ja stwierdziłem, że jednak dużo wiem, za dużo by siedzieć na budowie czy być popychadlem. Wybrałem dobra szkole jednak nadal w głowie miałem głosy kolegów, robiłem wszystko jak Oni. Na studia nie poszedłem bo wolałem obracać się w tym towarzystwie co mam. Przecież ja biedny chłopak i tak na kogoś lepszego nie trafię – miałem tak niska samoocenę że popadlem w problemy z własną głową. Tylko koledzy ratowali mnie z najgorszych myśli. Pamietam jak dziś to był poniedziałek, 8 lat temu. Wstałem do pracy i nagle szef poprosił mnie żebym pojechał do miasta oddalonego o 100 km od mojego żeby zawieźć części. Wiesz co? Nie wróciłem. Szukali mnie wszyscy 3 dni. Ucieklem od kolegów, beznadziejnej pracy, wiecznie narzekajacych rodziców. Gdy tylko wjechalem do większego miasta coś mnie tknelo, coś we mnie peklo, otworzyło nowe horyzonty. Nie bałem się. Nie bałem się zacząć od 0, bez niczego. Chciałem w głowie tylko jedno – LEPIEJ. Tydzień później miałem już wynajete mieszkanie, nowa prace. Zacząłem wychodzić o niebo w lepsze miejsca niż przed blok. Przez pewien okres pracowałem jako barman. W każdy piątek o 20 przez około 3 miesiące przychodziła dziewczyna. Na prawdę jako barman można wyczuć tak strasznie ludzkie emocje. Po co i dlaczego przychodzi pić, nie zamieniając słowa. Przelamalem się i zapytałem wprost tej blondynki co się dzieje, czy mogę pomóc. Okazało się, że jej facet co piątek o 20 daje jej pieniądze na zakupy, kino, imprezę tylko po to by on mógł w spokoju spędzić czas z kolegami. I znowu coś we mnie peklo. Po tych 3 miesiącach w jej oczach widziałem coraz większy smutek. Mając wszystko gdzieś, tak jak wtedy, poszedłem do szatni, przebralem ubranie, wziąłem ja za rękę i powiedziałem, że skoro on zapłacił jej za czas ja wezmę go za darmo. Straciłem pracę ale zdobyłem coś znacznie cenniejszego. Uczucie. Uczyła mnie kochać a ja ją. Kawałek po kawałku. Nie mając zupełnie nic. Dziś mam dobrą pracę, własne mieszkanie ale też mam coś jeszcze. Kobietę która za 3 miesiące oficjalnie będzie moja ŻONĄ. Będę szczery, nie czytałem komentarzy konkursowych więc nie wiem nawet czy Ona tu jest. Ale jeśli uda mi się wygrać wygram dużo więcej niż mogę. Wygram jej najukochanszy, jedyny wyjątkowy uśmiech i radość oraz zapewne płacz. Bo skoro poznałem kogoś kogo wzrusza kwiatek z pola to wzruszy zawsze już wszystko. To tyle. Przybijam pione!

  • Odpowiedz
    WARSZAWA
    1 czerwca 2018 at 00:10

    Cześć Karolina! Gratuluję Ci okrągłej rocznicy i życzę wielu takich kolejnych. Widać, że ta praca jest stworzona dla Ciebie, dlatego też dziękuję za wszystkie rady i inspiracje jakimi nas raczysz i proszę o więcej! 🙂 Jestem teraz w podobnym wieku jak Ty, kiedy założyłaś bloga. Jestem również w trudnym momencie swojego życia. Trzy lata temu podjęłam decyjzę o wyjeździe na studia do dużego miasta- Warszawy. Z perspektywy czasu widzę jak dużo pewności siebie, samodzielności i pokory zyskałam, mimo trudnych początków. Wyjazd i studia bardzo poszerzyły moje horyzonty, to sprawiło, że uwierzyłam, że mogę osiągnąć w życiu więcej. Bilans strat natomiast pokazał, że odwrócili się ode mnie starzy znajomi, ponieważ nie miałam dla nich czasu, studia na które tu przyjechałam utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie chcę uczyć się na uczelni medycznej, stan mojego konta od dłuższego czasu pokazuje dwucyfrową liczbę, ponieważ nie mam możliwości żeby pracować, a kiedy umierała bliska mi osoba, ja nieświadoma siedziałam na kawie z koleżankami. Dlatego uważam ten czas za przełomowy, ponieważ pokazał mi tak proste rzeczy, że życie może być piękne i dawać wiele możliwości, ale też nie zawsze wygląda tak jak byśmy tego oczekiwali, szczególnie jeśli nie wiemy czego od niego chcemy. Czasem trzeba się na chwilę zatrzymać i zastanowić, co ja właściwie ze sobą robię, czemu moje życie tak wygląda? Ja się już zastanowiłam .. Wiem na pewno, że chcę spełniać swoje, a nie czyjeś marzenia. Dowiedziałam się też, że chcę materializować to co wytworzy mój umysł, być swoim szefem i pracownikiem i uczyć się tego co na prawdę mnie interesuje, dlatego podjęłam niedawno decyzję o założeniu bloga i powrocie, tym razem na prawdziwie intereujące mnie studia do rodzinnej miejscowości. Najbardziej pozytywną rzeczą jaką był wyjazd jest to, że dowiedziałam się w końcu czego chcę od życia. Mam nadzieję, że ta decyzja którą podjęłam teraz również okaże się przełomowa i przyniesie więcej korzyści niż poprzednia.

  • Odpowiedz
    Struśka
    1 czerwca 2018 at 15:34

    Najważniejsza decyzja jaką podjęłam w przeciągu ostatnich 10 lat a dokładniej 5 wiążąca się z 10 latami to zerwanie moich zaręczyn. 10 lat temu poznałam chłopaka, zakochałam się i jak to ja do szaleństwa. Byłam gotowa dla niego na wszystko. Przy okazji niezdecydowana co robić w życiu po maturze poszłam na studia, które mnie nie interesowały, skończyłam je. W związku cały czas czułam się niepewnie, była jego 1 zdrada, potem jakieś kłamstwa, rozstanie na parę miesięcy i wielki powrót. 6 lat temu po śmierci mojego brata zaręczyliśmy się. Byłam przekonana, że nie można mieć wszystkiego, a chodzi mi o szczęście na różnych płaszczyznach. Żadna praca jaką miałam nie satysfakcjonowała mnie, słyszałam uszczypliwe komentarze na temat zmienianego przeze mnie miejsca pracy, ale próbowałam znaleźć miejsce dla siebie. W końcu po roku 2 miesiące przed ślubem, uznałam że to nie to, że mu nie ufam i nie dam rady tak dłużej. Rozstaliśmy się i afera – oczywiście no bo jak to tak przed ślubem. Kilka miesięcy później znowu było „dajmy sobie szanse”, pomyślałam „to już tyle trwa, ja mam same przeczucia, zero dowodów może faktycznie byłam przewrażliwiona”. Spróbowaliśmy – 4 miesiące i dostałam takie dowody na zdradę, że mi się wszystkiego odechciało.
    Od tego czasu moje życie zawirowało, zmieniłam pracę z pedagogiki na HR, skończyłam kurs krawiecki bo zawsze chciałam znać chociaż jakieś podstawy, żeby sobie coś uszyć, ale cały czas z tyłu głowy siedziała mi myśl, że powinnam wyjechać. Odciąć pępowinę i poznać kawałek innego kraju. I tak zrobiłam, w końcu postawiłam na siebie. Lepiej późno niż później 😉 od 2 i pół roku mieszkam w Holandii. Zarabiam, zwiedziłam już troszkę Europy. Poznałam cudownego człowieka, który niedawno mi się oświadczył i tym razem wiem, że mogę mu ufać, widzę miłość w jego oczach i wiem, że będziemy szczęśliwi. A co dalej? Kolejne studia i powrót do Polski, bo tam też się da 🙂 Da się żyć tylko trzeba żyć z pasją, zrozumiałam to późno, ale i tak dobrze, że przed 30 😉

  • Odpowiedz
    Katarzyna
    1 czerwca 2018 at 18:47

    10 lat temu byłam bardzo zwyczajna dziewczyna szkoła i szkoła jak to młody człowiek. Mam 24 lata i z prespektywy czasu widać wszystko. Kiedyś siedziałam w ksiazkach oddawałam sie przygoda kazdej przeczytanej ksiązki. Mialam jedna przyjaciolke z ktora spedzalam czas. Po latach wszystko sie zmieniało. Przyszlo liceum. Zalozylam bloga ktorego mam do dzis moze nie ma za duzo fanow ale uwielbiam spelniac sie w fotografi i pisaniu ktore przychodzi mi lekko. Poznalam bardzo duzo ludzi teraz widze jak duzo sie dzieki nim nauczylam. Majac starego analoga moglam poznawać swiat a dzieki rysowani bo to druga moja pasja poznawalam siebie. Czas mijał. Poznalam swoja milosc choc nie do konca bylam pewna czy bedziemy razem. Nasze decyzje zaczely mnie zmieniac. Zaczelam zwiedzac, poznawac swiat. Az podjelismy decyzje o dziecku. Moze to oklepane ale powiem Wam ze to byla najwazniejsza decyzja w moim zyciu ktora mnie zmoenila. Dopoki nie uslyszalam pierwszego placzu mojej corki nie wiedzialam tak na prawde co mnie czeka. Ale uwierzcie dzieki niej po latach zakupilam pierwsza lustrzanke dzieki czemu spelniam sie w swojej pasji. Myslicie ze dziecko ogranicza? Otoz nie. Ona nauczyla i uczy mnie wszystkiego na nowo. Jak cudownie jest zatrzymac sie i poznawac wszystko na nowo. Patrzec jak maly stworek uczy nas rozgladania sie po swiecie. Dostrzegania rzeczy ktore narmalnie byly blahe. A ja patrzac jej oczami jek ciekawoscia odwaga z jaka wszystko robi sama nabralam odwagi do podejmowania wyzwan. Dzieki mojej corce spelniam sie jako fotograf dzieki niej podjemal decyzje o podjeciu kursow fotografi. Decyzja o dziecku zmienila wszystko. Stalam sie pewniejsza kobieta spelniajaca swoje pasje, a przede wszystkim nie bojaca sie wyzwan. Wszystko stalo soe proste i na wyciagniecie reki. To moja corka nauczyla mnie wszystkiego od nowa. Jest malym kochanym czlowieczkiem ktory pozwala dostrzec wiecej niz nacodzien jestesmy wstanie zauwazyc. Przeciez swiat jest taki ciekawy i otwary na nas!!

  • Odpowiedz
    Katarzyna
    1 czerwca 2018 at 19:35

    **************************************************** 10 grudnia 2007 r. **************************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Nie daję już rady, wszystko wokoło jest szare, rodzina się ode mnie odwróciła, a znajomi… straciłam ich… straciłam najlepszą przyjaciółkę, bo ona, jak wszyscy, nie potrafiła zrozumieć co tak naprawdę czuję.. Czuję pustkę, cholerną pustkę, stagnację, bierność.
    Próbuję odwracać wzrok, gdy słyszę jak moja mama zaczyna szlochać.
    Słyszę dźwięk otwierania apteczki, to pewnie ona znowu szuka tabletek uspokajających..to ja ją wykańczam.

    ************************************************** 17 kwietnia 2008 r. ***********************************************************
    Drogi Pamiętniku… znowu mamy Wielkanoc.
    Może tym razem święta spędzę milej niż Boże Narodzenie. Może? Na pewno spędzę je lepiej. Przecież będę sama, w pustym mieszkaniu.
    Będzie super. Na pewno.

    ***************************************************10 września 2009 r.************************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Czemu wszyscy mnie nienawidzą.. Bo nie chodzę uśmiechnięta od ucha do ucha jak nafaszerowana jakąś chemią? Bo nie widzę celu w spacerach czy spotkaniach towarzyskich? Bo dobrze jest mi samej?
    Kogo ja próbuję oszukać, jest mi źle.
    Jest mi cholernie źle samej. Chcę, żeby było jak kiedyś- miałam przyjaciół, wspierającą rodzinę, kochającego chłopaka..którego wczoraj spotkałam, a jego reakcja na mój widok była mieszanką wstrętu i obrzydzenia. Gdyby dało się cofnąć czas..

    ******************************************************21 marca 2010 r.********************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Wyszłam z domu. To był krótki spacer, ale długo zwlekałam, aby się na niego udać.
    Czułam wzrok ludzi na sobie, oni też mnie nienawidzą?
    Poszłam nawet na zakupy! Tak, zrobiłam to! Co z tego, że kupiłam kolejną czarną bluzkę do kolekcji.
    Spacer, potem zakupy..czy już jestem jak normalny człowiek? Nawet nie płakałam dzisiaj! No dobra, poleciała może jedna łza, ale to po rozmowie z mamą.. to były łzy wzruszenia. Powiedziała,że mnie kocha i żebym walczyła, bo ona walczy ze mną. Wygram? To znaczy, wygramy?

    ****************************************************14 kwietnia 2011 r.********************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Właśnie wróciłam z sesji z terapeutką. Czuję, że ona ma więcej problemów niż ja, ale udaję i słucham ją jakby sam Luter wygłaszał swoje 95 tez. Nawet poradziła mi, żebym założyła swój własny pamiętnik! No nie pomyślałam o tym kompletnie…
    Muszę już lecieć, rodzina przyjechała na szarlotkę! (oni serio myślą,że sama ją upiekłam, ale ciii…)

    ****************************************************15 sierpnia 2012 r.*******************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Wracam czasami do starych wpisów, do tych czasów, kiedy moje życie skupiało się na zamartwianiu i zastanawianiu się- ile osób mnie nienawidzi?
    Nie będę się śmiała z przeszłości, nie będę też płakała. Powiem tylko,że jestem dumna,że rozpoczęłam walkę. Zrobiłam to dzięki mojej bohaterce, która chyba właśnie puka do drzwi.. Do później, pa!

    ****************************************************12 lipca 2013 r.**********************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Nie uwierzysz, ale zrobiłam najbardziej szalony krok w swoim życiu (poza ostatnim wyjściem do klubu z A.)
    Więc… złożyłam papiery na studia! Kierunek: psychologia.
    Ludzie mi mówią- „To na pewno dobry pomysł? Przecież…no wiesz…miałaś problemy”. Miałam, ale jak nie ja to kto pomoże tym innym „szarym i zmartwionym”.
    Kto im lepiej doradzi, jak nie ja-osoba, która zna wszystko z autopsji? Psychologia to moje powołanie, wiem to. Ja zaczęłam nowe życie, podjęłam decyzję o zmianie i jestem.

    ****************************************************2 maja 2016 r.****************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    Rok na studiach zaliczyłam śpiewająco! Nie obyłoby się bez pomocy rodziny i terapeutki ( najlepsza pani promotor świata!)
    Po zajęciach udałam się na małe zakupy. Nieee, nie kupiłam nic czarnego.
    Tutaj zaskoczenie! Kupiłam sukienkę i to pastelową!
    Podobno teraz te kolory są w modzie.. może Panu P. się spodoba <3
    Pewne decyzje potrafią odwrócić wszystko o 180 stopni.
    Moja zmieniła dosłownie wszystko- pierwszym krokiem było udanie się na terapię. Otworzyłam oczy, zrozumiałam, zmieniałam się, stopniowo.
    Zaczęłam trzeźwiej myśleć- mam jedno życie, więc czemu miałabym żyć w szarości skoro wcale nie podoba mi się ten kolor.

    ****************************************************1 czerwca 2018 r.****************************************************************
    Drogi Pamiętniku…
    WYGRAŁAM.

  • Odpowiedz
    Linka
    2 czerwca 2018 at 10:26

    Każdego dnia podejmujemy decyzje ważące na naszym dalszym życiu. W końcu jedno wynika z drugiego. Niemniej jednak jedną z lepszych decyzji, które podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat to pójście na studia zaoczne. Nie było to łatwe, ponieważ rodzice bardzo chcieli, żebym studiowała dziennie na studiach medycznych. Jednak moja rodzinna miejscowość znajduje sie dość daleko od miejscowości gdzie miałabym studiować,a mialam wtedy chłopaka, którego bardzo kochałam. Oczywiście dalej jesteśmy razem. Dlaczego ta decyzja bardzo wpłynęła na moje teraźniejsze życie ? Ponieważ dzięki temu, że obrałam własną drogę mimo nacisków rodziców, poszłam na studia, ktore bardziej mnie interesowały niż te medyczne. I dzięki temu, że studiowałam zaocznie, znalazłam prace dorywczą, która bardzo ukształtowała mnie i moj charakter. Nie jest to łatwa praca, uczy pracy z ludźmi, pokory i tego, że każdy krok, który podejmiemy ma wpływ na nasze działania w przyszłości. Dzięki decyzji, która była bardzo ciężka, ale która podjęłam bo tak nakazywało mi serce mam wszystko, wspaniałego faceta, prace, kształtuje sie w kierunku, który mi sie pdooba, żyje tak jak chce! I wlasnie o to chodzi w życiu, zeby być spełnionym i szczęśliwym, i wlasnie ta decyzja to uczyniła 🙂 w życiu trzeba chodzić wlasą drogą, nie zważać na innych i żyć po swojemu 🙂

  • Odpowiedz
    Magda
    2 czerwca 2018 at 10:27

    Dokładnie 9 lat temu podjęłam decyzje która odmieniła moje życie o 180 stopni.
    Po 3 miesiącach znajomosci z moim (teraz już Mężem) chłopakiem podjęliśmy decyzje, ze zakładamy działalność i otwieramy kawiarnie w kompletnie innym miejscu naszego zamieszkania (300km dalej) nie znając miejsca,ludzi ani miasta… Ta decyzja odwróciła nasze życie bardzo ale nie żałujemy a prowadzimy ja dalej z wielka pasja i zaangażowaniem ?

  • Odpowiedz
    MMS
    2 czerwca 2018 at 10:30

    Chciałabym napisać, że najlepszą decyzją w życiu było zostanie na noc u chłopaka (obecnego męża), bo wprowadził do mojego życia wiele barw, rozbudził ciekawość, sprawił, że rozwijam pasje, ale to wszystko stało się znacznie wcześniej. To stało się w Krakowie – stałam w kolejce do złożenia papierów na studia. Kolejka się ciągnęła, było gorąco, ale cień kamienicy dawał nieco miłego chłodu. Stałam tam jak kołek i zastanawiałam się, co dalej z moją szczenięcą miłością. Kraków – marzenie, najpiękniejsze miasto na świecie, a obecny luby w Warszawie, mieście, którego szczerze nie lubiłam. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił dziekan. Okazało się, że coś się stało z moją punktacją i czy jednak jestem zainteresowana Warszawą. Niewiele myśląc, rozjerzałam się dookoła, spojrzałam na pięknie pnący się do góry bluszcz i …odwróciłam się na pięcie. Złożyłam papiery do Warszawy i chociaż z lubym nie wyszło, to poznałam masę fantastycznych ludzi i obecnego męża. Okazało się, że Warszawa, tak różnorodna, jest piękna. Daje ogrom możliwości, a przede wsZystkim pysznego jedzenia!

  • Odpowiedz
    pani.mateczka
    2 czerwca 2018 at 10:31

    Moje życie szalone, pełne uśmiechu i spontaniczności. I nagle BUM! Koniec tego wszystkiego, pojawił się ON. Zamiast uśmiechu pojawił się strach, uczucie kompletnie do tej pory obce. Skończyły się imprezy i wracanie do domu po nocach. Zaszłam w ciążę. W październiku zeszłego roku urodził się Mimi(zdrobnienie wymyślone przez dwulatke ?). Wszystko się zmieniło.. Już nie ja decydowałam o swoim życiu, lecz właśnie Mimi. Pierwsze miesiące macierzyństwa były okropne. Ciągle towarzyszył mi strach, tęsknota za tym co było, brak snu i rozczarowanie. Tak, rozczarowanie tym, że macierzyństwo nie wygląda tak jak na filmach. Nikt nie pokazuje tej mrocznej strony. Bólu. Lecz teraz, kiedy minęło już prawie 8 miesięcy, razem z moim synkiem stanowimy duet jak marzenie. Znamy się na wylot i „dogadujemy” się bez słów. Mimo, że na początku było ciężko, teraz jest najlepiej na świecie. Ból, strach i rozczarowanie znowu przerodziło się w szczęście i uśmiech na twarzy! Kocham go nad życie i nie zamiebilabym swojego teraźniejszego życia na nic innego w świecie!

  • Odpowiedz
    K.M
    2 czerwca 2018 at 10:34

    Najlepsza decyzja która podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat była decyzja o wyprowadzce z domu i rozwodzie. Biorąc ślub myślałam ze będziemy żyć długo i szczęśliwie, niestety mój były już mąż zgotował nam prawdziwe piekło za życia. Dzieki tej decyzji uwolnilam siebie i mojego synka od życia z tyranem.
    To była bardzo trudna walka, ale dzieki temu mój synek może być radosnym dzieckiem. Wie co to uśmiech, normalność. Wczesniej był tylko wystraszonym małym człowiekiem.
    Oczywiście powrót do normalności to długa i mozolna walka, ale efekty widzę każdego dnia.
    Moje dziecko i ja, mamy możliwość na normalne życie. Jest ciezko, ale radość w oczach mojego synka daje mi sile by walczyć każdego dnia.

  • Odpowiedz
    Agata
    2 czerwca 2018 at 10:36

    W 2012 roku, zaraz po zdaniu matury, zdecydowalam, ze wyjade do Anglii na 3 miesiace pracowac jako niania i podszkolic jezyk. Po powrocie planowalam studia na Wroclawskiej uczelni. Nie powiem, bylo ciezko. To byl pierwszy raz kiedy bylam tak daleko od rodziny, strasznie tesknilam. Jednak nie dalam poniesc sie emocjom i trzymalam sie twardo. Po trzech miesiacach z malymi diabelkami w Anglii moj jezyk angielski poprawil sie niesamowicie. Postanowilam, ze zostane w Anglii na rok i zaczne studia w 2013. W koncu z plynnym angielskim byloby duzo latwiej o dobra prace w Polsce. Dzieki temu, ze zostalam, poznalam mojego ukochanego. Teraz, 6 lat po wyjezdzie z Polski, nadal mieszkam w cudownym Londynie, ukonczylam tutaj studia w jezyku angielskim i jestem z siebie niesamowicie dumna, ze osiagnelam to wszystko sama w obcym kraju. Jedna decyzja o wyjezdzie w 2012 roku, nie tylko zmienila moje zycie, ale zmienila tez mnie. Dzieki tej jednej decyzji stalam sie pewna siebie, twarda, odporna na niepowodzenia, otwarta na inne kultury. Teraz wierze, ze jesli chcesz i ciezko pracujesz, mozesz osiagnac WSZYSTKO!

  • Odpowiedz
    Gosia
    2 czerwca 2018 at 10:38

    Jedna decyzja w moim życiu zmieniła wszystko. Zrealizowałam marzenie, które bardzo mnie zmieniło i „otworzyło”. Pojechałam w Himalaje, w czasie 40-dniowej, ciężkiej dla mnie czasem wędrówki, w trudnych warunkach nauczyłam się dużo o sobie i o tym co w życiu ważne.
    W górach wszystko jest proste. Musisz dać rade i liczyć na siebie, musisz przejść, zjeść, zasnąć, co na wysokości nie zawsze jest proste.
    Zrozumiałam, ze jestem warta tyle ile sama potrafię, ale mając przy sobie wsparcie rodziny i przyjaciół mogę dosłownie wszystko.
    Przestałam się bać. Zmieniłam pracę, odsunęłam od siebie toksycznych ludzi. Dzisiaj wiem, co dla mnie w życiu jest najważniejsze. Wiem tez, ze mimo wszystko trzeba mieć w sobie odrobine pokory i nauczyć się akceptować niepowodzenia, a potem wyciągać z nich naukę.
    I wiem ile prawdy jest w tym, ze jeśli chcesz coś zrobić to musisz wykonać ten pierwszy krok i to dotyczy absolutnie każdej dziedziny życia.
    Pozdrawiam Karolino!

  • Odpowiedz
    Iza
    2 czerwca 2018 at 10:38

    Decyzja o tym by się nie poddawać i próbować znaleźć pracę w zawodzie. Poszłam na bezpłatne praktyki do agencji rekrutacji- nie przyjęto mnie po nich do pracy i musiałam pracować w innej firmie niezwiązanej totalnie z tym co studiowałam. Byłam zdeterminowana by pracować w zawodzie i przeszechodzilam etapy rekrutacji w większości agencji, ale miałam zbyt małe doświadczenie by mnie przyjeto ( pół roku a minimum było dwa lata). Bylam sfrustrowana i czułam sie niedoceniona w pracy, w kgorej pracowalam. W pewnym momencie mialam wrażenie, że sie cofam. W końcu – po trzech latach – przyjęto mnie do jednej z nich ( mniej znanej na rynku) i obecnie robie to co kocham:)) Dzięki tej pracy poznałam masę pozytywnych ludzi, nauczyłam się trochę o sobie 🙂 grunt to się nie poddawać i robić swoje:)

  • Odpowiedz
    Kasia
    2 czerwca 2018 at 10:42

    Karolino wierz lub nie, ale najważniejszą decyzję podjęłam po części dzięki Tobie. Pracując dla pewnego portalu modowego, często miałam styczność z Twoimi stylizacjami (wtedy głównie zajmowalaś się modą). Kilka lat później dopadło mnie znurzenie, wypalenie i ogólny bezsens. Gdzieś w internecie przeczytałam kilka motywujących słów od Ciebie i… rzuciłam pracę, wróciłam do rodzinnego miasta tylko po to, by odpocząć tydzień przed przeprowadzką do Londynu. I … w tym krótkim tygodniu poznałam swojego przyszłego męża (bierzemy ślub dokładnie za miesiąc), walizki rozpakowałam, zapuściłam korzenie w rodzinnym mieście i choć moje życie wygląda kompletnie inaczej niż 5-6 lat temu, to cały czas uważnie Cię obserwuję! Każdy sukces mnie cieszy, bo mimo że się nie znamy, to od 9 lat jesteś gdzieś tam cały czas w moim życiu obecna 🙂

  • Odpowiedz
    Monika
    2 czerwca 2018 at 10:46

    10 lat to strasznie dużo czasu. Najważniejsza decyzję w swoim życiu podjęłam 3 lata temu. Razem z przyjaciółka zdecydowałyśmy, że obie rzucamy prace i „idziemy na swoje” . Jestem nauczycielka, wiec kierunek był oczywisty – OTWIERAMY PRZEDSZKOLE ! Miałyśmy milion fantastycznych pomysłów, trochę doświadczenia w pracy z dziecmi, ogromny zapał i mnóstwo determinacji, która jak się finalnie okazało była baaaaaaaaardzo potrzebna. To co miało okazać się spacerkiem ku marzeniom okazało się naprawdę ciężką wpinaczką, gdzie szczyt cały czas się przesuwał. I im bliżej – jak wydawało nam się – osiągnięcia celu byłyśmy, tym przeszkody które pojawiały się na naszej drodze były większe. Okazało się, że zdaniem urzędów nie jest pomaganie, ale świetnie radzą sobie z przeszkadzaniem młodym przedsiębiorcom. Wiele nieprzespanych nocy, wiadra wylanych łez, niezliczone ilości kłótni i nagle UDAŁO SIĘ ! nasza Akademia zaczęła żyć pełna piersią, wypełniła się śmiechem dzieci.
    A do swojego cv smialo mogę dopisać kilka nowych, praktycznych umiejętności – malowanie, fugowanie, sprawne posługiwanie się kosiarką 🙂
    Nie twierdze, ze teraz jest już
    Tylko kolorowo i milutko- co jakiś czas pojawiają się problemy, małe przeszkody, ale po tym co przeszłam juz wiem, ze rozwiązanie małego problemu zajmuje 2-3 godziny, a dużego maksymalnie dobę 🙂
    Decyzja o otworzeniu firmy została podjęta baaaardzo spontanicznie i w nie do końca przemyślany sposób, ale nawet gdybym mogła cofnąć czas niczego bym nie zmieniła, bo doświadczenia które zdobyłam zarówno w czasie organizowania przedszkola, jego budowy jak i teraz podczas prowadzenia są bezcenne !!! 🙂

  • Odpowiedz
    Optymistka
    2 czerwca 2018 at 10:47

    Witaj kochana ! ?
    Moja historia a zarazem opowieść jest jak z komedii romantycznej, a mianowicie.❤️ Od początku liceum baaaaardzo podobał mi się kolega/ przyjaciel znaliśmy sie wtedy juz około 3 lat. Oczywiście jak to zazwyczaj bywa jedna osoba chce druga nie wie czego chce. W tym okresie przyjaźniliśmy się, każdy z paczki nam kibicował. Nie zapowiadała się wtedy miłość niczym z komedii romantycznej ?On doskonale wiedział co do niego czuje, ale nie okazywał tego czy cokolwiek moze sie w tej kwestii z jego strony zmienić. Nadszedł okres wyboru studiów, ja miałam juz sprecyzowane i zaplanowane, że będę studiowała prawo. Jak sie nagle okazało razem je studiujemy?‍??‍?. Przez pierwszy rok na studiach zbliżyliśmy sie do siebie jeszcze bardziej, gdyż razem świętowaliśmy zdane egzaminy i razem rozpaczaliśmy kiedy nie poszło po naszej myśli. W końcówce pierwszego roku studiów, coś sie zepsuło, postanowiłam sobie, ze skoro on nie wie czego chce, to ja sobie odpuszczam ?. Aż nagle po jakichs 3 tygodniach milczenia z mojej strony otrzymałam e- maila, który urzekł mnie w całości. Czytając go miałam dreszcze, łzy w oczach a z drugiej strony byłam mega szczęśliwa. Dwa skrajne uczucia. E-mail jak możesz sie spodziewać był od niego z wyznaniem miłości, z tym jaki był głupi ze nie dostrzegał tego co do niego czuje i tego jak mi na nim zależy. Do dzisiaj mam ta wiadomość zapisana i często do niej wracam. Ale to nie koniec historii bo w czerwcu mija 6 lat od kiedy szczęśliwie jesteśmy ze sobą, mieszkamy razem i nie wyobrażam sobie żeby było inaczej ! Także decyzja podjęta 6 lat temu o byciu razem była najlepsza decyzja w moim życiu. Nie wiem jak wyglądałoby moje życie gdybym powiedziała nie, ale niczego nie żałuje ?!ściskam ?

  • Odpowiedz
    Karola
    2 czerwca 2018 at 10:55

    Witaj! Moja historia będzie nieco inna niż większość tu opisanych, ale chciałabym się nią podzielić.
    Najważniejszą decyzję w swoim życiu podjęłam 3 lata temu, mając 20 lat. Wtedy mieszkając w innym mieście niż mój rodzinny dom i mając już pracę, usłyszałam, że moja mama choruje na nieuleczalną chorobę, która dotyka 1 na 100 000 osób. Wszyscy usłyszeliśmy, że mamie zostały maksymalnie 2 lata życia. Tata wraz z moim narzeczonym i najbliższą rodziną byli załamani. Ja wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Muszę spiąć wszystko „do kupy” i zapewnić mamie jak najwiecej dobrego w tym czasie. Rzuciłam pracę i wróciłam do domu. Tata musiał pracować, więc ja podjęłam nad mamą opiekę. Było bardzo ciężko, ponieważ mama praktycznie z dnia na dzień przestała chodzić oraz zanikała sprawność w rękach. Zmienianie pampersów, karmienie, dźwiganie, mycie mamy, nie było łatwo, ale wiedziałam, że w tamtym momencie ma tylko mnie. Przyszedł czas, że mama musiała być na stałę w szpitalu. Codziennie robiłam prawie 300 km w dwie strony do szpitala i siedziałam tam od 7 rano do 21 w nocy. Nie chciałam by była tam samotna. Wszyscy moi znajomi odsunęli się ode mnie. Gdy oni wybierali strój na imprezę, ja błagałam by ktoś ulżył mojej mamie w cierpieniu. Po co komu taka znajoma? Jedynymi osobami, na których mogłam liczyć to mój narzeczony, z którym ponad rok mijałam się, jednak przetrwaliśmy to i najbliższa rodzina, która wspierała słowem. Był czas, że codziennie płakałam w poduszkę z bezsilności i zmęczenia, ale wiedziałam, że muszę dać radę. Mama umarła w październiku podczas reanimacji, którą wykonywał tata na moich oczach… Bardzo żałuję, że nie doczekała naszego ślubu… Decyzja opieki nad mamą całkowicie odmieniła moje życie. Widzę jak wszystko jest kruche, nieprzewidywalne i jak bardzo trzeba doceniać każde momenty życia. Nie pieniądze, nie rzeczy materialne są najważniejsze, a zdrowie i bliskość drugiego człowieka. Od tamtej pory czerpie z życia ile się da i cieszę się jak dziecko z każdej drobnostki, jestem już zupełnie innym człowiekiem pomimo mojego młodego wieku. Dziś wraz z już moim mężem doceniamy każdy mały szczegół i każdą minutę spędzoną razem 🙂
    Pozdrawiam!

  • Odpowiedz
    Ewelina K
    2 czerwca 2018 at 10:57

    Najlepsza decyzja w przeciągu 10 ostatnich lat? To pasmo decyzji związanych z jednym człowiekiem 😉 dziekuje Ci bo przy okazji tego konkursu miałam
    Chwile refleksji i zadumy nad tym. 6 lat temu spotkałam
    Sie z pewnym mężczyzna, którego znałam juz dobrych kilkanaście lat… ten mężczyzna zawsze chciał sie ze mną spotkać, natomiast ja byłam wtedy w stałym związku i odmawiałam jednakże musiałam podjąć trudna aczkolwiek okazało sie, że trafna decyzje o rozstaniu z uwczesnym partnerem dziwnym trafem po kilku miesiącach odezwał sie On … chłopak z przed lat M… napisał co słychać ? Od tamtej pory pisaliśmy codziennie aż w koncu sie umówiliśmy na spacer, dacie głowę zimowy spacer w styczniu ( spacer to to nie był heh było to prawie truchtanie przez śnieg i zawieruchę hehe). Byłam wtedy w ciągłych rozjazdach moja praca sie z nimi wiązała, ale znalazł sie czas na kolacje zrobiona przez niego 😉 okazała sie pyszna a czas spędziny razem przemiły 😉 odrazu zaznaczyliśmy, że żadne z nas noe szuka związku byliśmy po przejściach chcieliśmy odpocząć, natomiast wciąż spędzaliśmy razem czas… kolacje, wyjazdy, spotkania towarzyskie wszędzie pojawiliśmy sie razem dosłownie wszędzie. Po kilku miesiącach kiedy znajomi wmawiali Nam, że jesteśmy para kategorycznie sie nie zgadzaliśmy nie wiedzieć czemu 😉 aż doszło do pytania z jego strony czy kiedyś tak naprawdę kogoś kochałam? Czy powiedziałam kocham Cie? I wtedy sie przestraszyłam, że sie zaangażował, że Go skrzywdzę jesli nie czuje tego samego nie zdają sobie tak naprawdę sprawy ( bo to stało sie tak naturalne) że nie potrafię żyć bez tego człowieka! Nie potrafiłam spędzić bez Niego wolnej chwili … przyjaźń, która wypielegnowalismy pomiędzy Nami przerodziła sie tez w uczucie w miłość … do dnia dzisiejszego uwazam, że nie ma nic lepszego nic związek stworzony z przyjaźni i partnerstwa ! Dziś pasmo podjętych dezycji jest szerokie 😉 M… jest moim przyjacielem, partnerem Mężem powiernikiem, kochankiem jest wszytskim czego potrzebuje ! Kończymy budowę Domu w międzyczasie szereg problemów rodzinnych, zawodowych jak i niestety tych zdrowotnych pokazał Nam, że razem możemy przetrwać wszystko ! Dosłownie wszystko ! W przyjaźni i partnerstwie siła a kiedy dochodzi do tego miłość nic nie jest w stanie temu przeszkodzić ! Jedna dezycja o rozstaniu z poprzednim człowiekiem, z którym szlam przez życie spowodowała pasmo zdarzeń, które dziś pokazują jak bardzo jestem szczęśliwa … dzielić życie z kimś kto rozumie Cie bez słów, kto tyko na Ciebe popatrzy i wie wszystko to niesamowita przyjemność … budzić sie razem po to by znów razem zasypiać, by słuchać razem śpiewu ptaków i podziwiać te wszystkie piękne widoki… by w koncu wydać na świat godnych następców 😉 i razem sie zestarzeć … przepraszam za takie długie przemyślenia i dziekuje za możliwość uzewnętrznienia sie 😉 pozdrawiam ! 😉

  • Odpowiedz
    Natalia
    2 czerwca 2018 at 10:57

    Mam wrażenie, że w życiu nie dzieje się nic bez przyczyny. Każde wzloty są to po to żeby później znaleźć się właśnie w tym prawidłowym momencie w życiu. Nie będę owijać w bawełnę, ale mój zapał to nauki nigdy nie był wielki i zawsze budziłam się pod koniec roku z myślą „ale jak to? To już koniec?”. Dostałam się do liceum, w którym nie mogłam się odnaleźć, więc podjęłam decyzje przenieść się do innego. Kolejne też nie okazało się perfekcyjne, bo znalazłam się w klasie sportowej. Niestety piłka ręczna nie była mi pisana. Test gimnazjalny zdałam średnio. Do wymarzonej szkoły średniej nie dostałam się. Przez kolejne cztery lata byłam w technikum na profilu logistyka. Poznałam tam cudownych przyjaciół z którymi kontakt utrzymuje do dziś. Ale niestety była jedna mała przeszkoda… Byłam słaba z matematyki i nie udało mi się podejść do matury. I to był właśnie kluczowy moment. Podjęłam decyzje, że czas się zmienić. Czas zrobić coś żebym potem nie żałowała. Przez cały rok nadrabiałam zaległości ze wszystkich przedmiotów. Zdałam matematyka na 80% i zaczynałam ją naprawdę lubić. W tym okresie poznałam swojego partnera. Chciałam iść na studia do Poznania, ale ze względu na niego podjęłam decyzje i przeprowadziłam się do Warszawy. Pokochałam to miasto, znalazłam tutaj prawdziwych przyjaciół i dostałam się na najlepszy uniwersytet w Polsce. Tak! Ja! Ta co zawsze miała problem z nauką. I w końcu czuje, że jestem w odpowiednim momencie w moim życiu. Jak teraz na to wszystko spoglądam z perspektywy czasu to nie żałuje ani jednej decyzji! Gdyby nie one to może nie byłabym teraz taka szczęśliwa 🙂

  • Odpowiedz
    Brzydkie kaczątko
    2 czerwca 2018 at 10:59

    Dziś pierwszy dzien jako 22 latka i motywuje mnie to do tego co postanowiłam, ale zacznijmy od początku. Zawsze chodząc do przedszkola, szkoły nie czułam sie tam dobrze. Byłam tą trochę grubszą dziewczynką, która nie rysowała tak pięknie ani nie śpiewała jak inne. Matematyka tez szła mi zawsze gorzej niż reszczie klasy. Przedszkole, podstawówka, gimnazjum jakos minęły (na szczęście). Idąc do ogólniaka, dalej będąc tą troche gorszą uświadomiłam sobie, ze zaraz skończy sie szkoła i muszę cos ze sobą zrobić. Napisać maturę i pójść na studia lub do pracy. Przerażała mnie myśl daleszej edukacji i dalej bycie tym „brzydkim kaczątkiem” ale rodzice nie widzieli innej drogi niż studia.
    Zaczął sie ogólniak i jakos mijał, to probowalam byc na diecie( 47483929raz), to chodziłam na korki z matmy( 4razy w tygodniu), matura sie zbliżała wielkimi krokami. Ja byc moze pare kilogramów chudsza, ciut lepiej ogarniająca ułamki zaraz trzymałam świadectwo maturalne w ręku i patrzyłam jakie uczelnie wybrać. Znowu jakos nijak minęły te trzy lata i zaraz musiałam zaczynać kolejną naukę. Myśląc trzeźwo stwierdziłam, moze z matmy dobra nie jesteś ale skoro znowu masz chodzić do szkoły to dobrze byłoby cos z tego mieć. Dzisiaj sie budzę jak wspomniałam jako 22 latka, 600km od rodzinnego miasta, otwieram komputer i dalej piszę pracę. Tak, za pol roku mam zostać inżynierem. Ja, dziewczynka która była najgorsza z matmy w klasie, będzie inżynierem. W ciągu studiów zadbalam o siebie. Faceci sie za mną oglądają, bo zniknęły dodatkowe kilogramy, zwiedzam świat i zaraz będe sie bronić. Rzucenie sie ma głęboka wodę, pójście na studia na które wszyscy myśleli ze mnie wyrzuca po pol roku, zamieszkanie samej tak daleko od domu to była najlepsza decyzja jaka podjęłam odkąd właściwe żyje.
    Chce zrobić nawet magistra by mieć lepsza perspektywę na życie i juz nie przeraża mnie dalsza edukacja bo teraz ja jestem ponad te wszystkie dziewczynki które mnie wytykały palcami.

  • Odpowiedz
    Justyna
    2 czerwca 2018 at 11:03

    Moje życie zmieniło się w momencie gdy założyłam rodzinę, w sierpniu będziemy celebrować szóstą rocznicę ślubu, w lutym obchodziliśmy czwarte urodziny syna. Podjęliśmy z mężem decyzję, że chcemy zostać rodzicami, w momencie gdy wszyscy nasi przyjaciele, znajomi, rodzeństwo, marzyło o karierze, podróżach, pieniądzach…. Było ciężko, kiedy z chorym synkiem leżałam w szpitalu, znajomi wrzucali zdjęcia z różnych części świata, chwalili się awansami. Nigdy nie zazdrościłam, zawsze trzymam kciuki za bliskie mi osoby i dlatego dziś jestem szczęśliwa, mam wspaniałych przyjaciół, którzy teraz zakładają rodziny i maja we mnie wsparcie, wiedzą że mogą na mnie zawsze liczyć. Los tez bardzo mi sprzyja – mam kochającego męża, który spełnia się zawodowo, awansuje, rozwija się dla rodziny i jej dobra, mam zdrowego, mądrego, wspaniałego syna, który jest moim przyjacielem, który motywuje mnie do działania, napędza w każdym aspekcie. Chce żeby z dumą mówił : „to moja mama”, dlatego inwestuje w siebie, mam pracę, która lubię i która daje mi czas i możliwości dla rozwijania moich pasji – podróżowania i mody. Gdy patrzę wstecz i przypominam sobie siebie, sześć lat temu, gdy pod rękę z mężem wychodziłam z Urzędu Stanu Cywilnego przepełniona szczęściem i miłością oraz cztery lata temu gdy położono mi syna na piersi, stwierdzam z absolutną pewnością – decyzja o założeniu RODZINY zmieniła moje życie i mnie na lepsze.

  • Odpowiedz
    Asia
    2 czerwca 2018 at 11:04

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Wyjscie na randke z moim obecnym mezem:) spowodowalo to ciag zdarzen zmieniajacych moje zycie…. poczawszy od zmiany miasta w ktorym studiowalam ponad 5 lat i tam zapuszczalam juz korzenie, moze warto dodac ze przeprowadzka nastapila po 3 miesiacach znajomosci:) odwaznie? No raczej… pozostawienie znajomych,zrezygnowani ez fajnej ,calkiem dobrze platnej pracy o przeprowadzenie do nieznanego Ci miasta, nieogladajac sie za siebie mimo slow innych ze nie warto, ze za szyko.. nigdy proste nie jest. Nie zaluje teraz przez ani jedna chwile wyboru jakiego dokonalam! Poczawszy od tego ze po 9 miesiacach od poznania Konrada bylam juz zareczona w najlepsze wakacje mojego zycia, po poltora riku od poznania sie bylismy juz malzenstwem;) obecnienmam jeszcze lepsza prace, wlasne mieszkanie,a co najwazniejsze zyskalam duzo wieksza ilosc przyjaciol niz przezz cale swoje zycie:) pamietajmy milosc jest najwazniejsza.. cala reszta sie ulozy:)

  • Odpowiedz
    Simple Spanish life
    2 czerwca 2018 at 11:06

    Droga Charizemystery,
    Na wstępnie ogromne gratulacje z okazji 10 rocznicy Twojego bloga ?.
    Początek mojej historii może nie będzie najpiękniejszy ale nadrobi to jej zakończenie.
    5 lat temu na pozór piękne życie: narzeczony, ciąża, praca, przygotowania to wymarzonego dnia o którym marzy każda mała dziewczynka w ciagu krótkich momentów, przerodziło się w nieustający cykl rozczarowań… Strata ciąży, zwolnienie z pracy, odejście mojego partnera. Wtedy mój świat sie zawalił i nie miałam siły by wskrzesić go na nowo. Jednak wsparcie niezawodnej rodziny i przyjaciół wskrzesilo mnie na nowo, choć nie było prosto.
    Kilka miesięcy pozniej podczas spokojnego wieczoru z przyjaciółka przy winie, namówiła mnie, żebym zainstalowała jedna z dość popularnych aplikacji randkowych i spróbowała wreszcie wyjsć z domu. Nie musze chyba mowić, ze mnie namówiła. Poznałam tam faceta mieszkającego w Hiszpanii który na sylwestra przyleciał do Polski ze znajomymi ja jednak w tym samym czasie wyjechałam w zupełnie inne miejsce wiec spotkanie jednak nie doszło do skutku. Od tego dnia pisaliśmy ze sobą każdego dnia przez trzy miesiące, aż on kupił bilet i przyleciał do Polski, poznałam go na lotnisku ?. Od tamtej pory staliśmy sie nierozłączni i lataliśmy do siebie co tydzień lub dwa. Niecały rok pozniej moje zycie przewrocilo sie do góry nogami, podjęliśmy decyzje o życiu razem. Spakowałam swoje walizki i bez znajomosci języka przeprowadziłam sie do Hiszpanii wraz ze swoją chihuahua ?. Dzis mogę powiedzieć, ze była to najlepsza decyzja w moim życiu i pierwszy raz nie boje sie powiedzieć, ze jestem najszczęśliwsza na świecie! Nauczyłam sie języka w 8 miesięcy, mam prace i dokładnie tydzień temu facet mojego zycia zapytał mnie ,,czy zostanę jego żona „?… dziś wiem, że wszystko dzieje się po coś… A to co zrobimy z tymi wydarzeniami zależy tylko od nas!

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    2 czerwca 2018 at 11:08

    Decyzji przez ostatnie 10 lat podjęłam mnóstwo, ale myślę że tak naprawdę wszystko zaczęło się 5 lat temu.. Wraz z narzeczonym podjęliśmy decyzję, że po 1,5 roku spędzonym w Niemczech wracamy do kraju. Może i zarabialibyśmy tam więcej, żyli inaczej.. Ale ani przez moment nie pozalowalam tej decyzji! Wzięliśmy ślub, kredyt na wymarzone mieszkanko i biegają (no prawie) po nim nasze dwa maluchy 🙂 Mamy blisko do rodziny i przyjaciół. Teraz czuję, że jestem szczęśliwa i w odpowiednim miejscu na ziemi 🙂

  • Odpowiedz
    Ola
    2 czerwca 2018 at 11:08

    6 lat temu wybierają kierunek studiów nie spodziewałam się że tak wpłynie na moje życie. Wcześniej szłam przez życie patrząc na wszystko z góry, beztrosko, nie zważając na nikogo. Teraz doceniam każdy gest i każdy dzień. Będąc fizjoterapeutą moi pacjenci nazywają mnie ich aniołem i traktują jak członka rodziny. Moje patrzenie na świat zmieniło się diametrialnie, teraz cieszę się z każdej chwili, małego zwycięstwa każdego dnia, każdego małego sukcesu. Czuje satysfakcję będąc w tym miejscu w którym jestem i nie oddałabym tego za nic w świecie. Praca to moja wielka satysfakcja i sens życia dopelniony miłością od mojego narzeczonego. Mogę śmiało stwierdzić że młodzieńcza decyzja o pójściu na takie studia pozwoliła mi wygrać życie!

  • Odpowiedz
    Ewelina
    2 czerwca 2018 at 11:08

    Moja bajka niestety zaczyna się bardzo smutno. Gdy mialam dwa lata mój ojciec zginął śmiercią tragiczną w pracy. Od małego praktycznie wychowywała mnie matka. Mam jeszcze dwie duzo starsze siostry. Niestety troche historia jak w kopciuszku. Siostry od małego podcinaly mi skrzydła, od malego wysluchiwalam, ze jestem debilem, ktory nic w zyciu nie osiągnie. Od podstawówki starałam sie pracowac w pracach dorywczych, mycie okien, mycie klatek, opiekowanie sie osobami starszymi, a nawet sprzątanie … smietników. Od malego kochalam moja mame najbardziej na świecie. Praktycznie mialam tylko ją, w nocy zdarzalo mi sie wstawać z płaczem poniewaz nie raz śniło mi się, ze moja mama umarła i zostalam zupelnie sama. W miedzy czasie skończyłam szkołę, pracowałam. Mialam okazje wyprowadzic się do mieszkania w bardzo okazyjnej cenie z chlopakiem z ktorym jestem do teraz, ktory nie raz prosil zebysmy sie wyprowadzili. Niestety mama dowiedziawszy sie o przeprowadzce zaczela plakac, ze jak ja moge ja zostawic, ze kto jej pomoze. Cala ta sprawa chwycila mnie za serce. Pomyslalam sobie, ze mama opiekowala sie mna (mimo tego, ze nie byla najlepszą matką) to ja nie moge jej teraz zostawic, bo wiem ze siostry jej nie pomogą – przynajmniej nie za darmo. Wtedy mialam wrazenie, ze to moj obowiazek opiekowac sie nia do konca zycia. Trzymac za rękę kiedy bedzie odchodzic z tego swiata. W miedzy czasie urodzilam dwoje dzieci. Jeszcze mieszkamy dalej z mama (mieliśmy w planach w przyszlym roku kupic ziemie i sie budowac, w tych planach uwzględniona miala byc moja mama), ktora mowila ze nie wyobraża sobie zycia bez tych dzieci. Dokładnie w dzien matki, gdy planowałam dac mamie prezent z okazji jej swieta ona wparowala do domu wraz z siostrami, (jedna z siostr mnie pobila, gdzie w tym czasie moja mama z druga siostra staly i jedyne co powiedziały to 'Jezu co ludzie powiedzą’). Okazalo sie, ze siostra (bizneswoman, pracuje w duzej znanej firmie, nigdy nie inyeresowala sie mamą) skutecznie podciela mi skrzydła, swoimi spiskami doprowadzila do tego ze mama kazala nam sie wynosic z domu. Jak sie okazuje chodzi o mieszkanie, ktore mialo być mi zapisane w spadku. Wystarczyl jeden dzien abym otworzyla oczy zamkniete przez tyle lat, aby dojrzec jakiego człowieka nazywalam matka i siostra przez tyle lat. O planach na ziemię musimy przez dluzszy czas zapomniec, natomiast pierwszy raz w zyciu mam wrazenie, ze zrobie cos dla siebie i przede wszystkim dla moich dzieci. Dam im normalny dom, co prawda bez babci ( babcia nawet nie pyta o swoich wnukow ) ale to bedzie w koncu nasz dom. Jedno wiem napewno. Dam z siebie wszystko zeby moje dzieci mialy normalny dom i normalne zycie.
    Byc moze jeszcze kiedys odezwe sie do mamy ale napewno juz nigdy jej nie zaufam.
    Nie tak wyobrażałam sobie moje zycie, ale jiz teraz wiem, ze sama bylam sobie winna i mam czas zeby to odbudowac na nowo 😉 Dzięki moim dzieciom i chłopakowi patrzę pozytywnie w przyszłość 😉

  • Odpowiedz
    Joanna
    2 czerwca 2018 at 11:09

    10 lat temu miałam 18 lat i maturę na karku i dylematy co robić w życiu – iść na studia czy znaleźć prace…ciężkie decyzje dla tak młodej osoby zważając ze nie do końca miałam pomysł na siebie, pod namowa rodziców zdecydowałam się pójść na studia – nie żałuje tej decyzji- to były najlepsze chwile w moim życiu, pozwalałam tylu cudownych ludzi, przeżyłam tyle cudownych chwil. Studia się skończyły to trzeba było znaleźć prace – łatwo nie było, ale w końcu się udało! Praca fajna – w HR czy rekrutacji ciężko się nudzić – ciagle nowe osoby, nowe historie, ale ale ale czegoś mi brakowało coś było nie tak, ale do końca nie wiedziałam co – znowu dylematy co mam robić w życiu aż pewnego dnia poznałam pewnego chłopaka który odbiornik całe moje życie ! Rzuciłam prace w korporacji spakowałam się i przeprowadziłam się do mojego chłopaka do Norwegii. Nowy kraj, wszystkiego trzeba się nauczyć, języka, kultury po prostu całego życia – można powiedzieć ze zaczęłam żyć na nowo w pięknym chociaż dość deszczowym mieście (Bergen). Udało mi się dość szybko znaleźć prace ale to dlatego ze dowiedziałam się co chce robić w życiu ! Zamieniłam biurko na kuchnie i tak od kilku miesięcy stoję za barem i kręcę sushi 😉 jestem szczęśliwa bo mam ukochanego u swojego boku i prace która w końcu kocham 😉 to takie cudowne uczucie ! Całe życie jest przed nami, dużo nowych przygód, pierwszych razy i niespodzianek !
    Gratuluje Karolina takiej decyzji która podjęłam te 10 lat temu widać ze to było to ! Dużo sukcesów !!

  • Odpowiedz
    OLA
    2 czerwca 2018 at 11:10

    „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”
    Tak mogę skwitować ostatnie 4 lata…
    4 lata temu przyjęłam oświadczyny od najwspanialszego mężczyzny na świecie, planowałam białą suknie, huczne wesele… Bo jak inaczej.. przecież to mój slub, który zaplanowany był już od dawna w najmniejszym szczególe. Niee… ta historia nie kończy się źle… ona kończy a raczej trwa i jest super.. pół roku po zaręczynach otrzymaliśmy ofertę pracy i zamieszkania w Dubaju.. szybka akcja.. ślub cywilny, dwie walizki i tak jesteśmy tu już 3 lata. Te lata napewno bardzo przewartościowały nasze życie. Sami, na drugim końcu świata, zdala od najbliższych… Wiemy, ze to była dobra decyzja, która wiele zmieniła i ciagle zmienia w naszym życiu.
    Czy zdecydowałabym się jeszcze raz..? Tak..! I mimo, że już niedługo kończymy nasza przygodę z Dubajem to było warto!

  • Odpowiedz
    NataliaMaj
    2 czerwca 2018 at 11:11

    Od dziecka lubiłam rysować, tworzyć sztukę, byłam przekonana, że istnieje dla mnie tylko jeden jedyny zawód – architekt. W liceum przez trzy lata chodziłam do szkoły rysunku aby przygotować się do egzaminów. No i udało się, byłam w pierwszej dziesiątce na liście i pamietam to jak dziś, nie byłam z siebie dumna, byłam smutna. Zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie trzy lata rysowałam tylko i wyłącznie zadane tematy. Zapomniałam jak to jest wyciągnąć szkicownik i porysować to co mam w głowie. Postanowiłam zmienić studia gdyż nie chciałam być oceniana całe życie, padło na informatykę. Trochę szalony wybór ale pomyślałam sobie dam radę jestem dobra z matematyki jakoś to będzie. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Odkryłam w sobie talent do programowania, znalazłam prace w zawodzie już na drugim roku studiów. W wieku 23 lat to ja szkoliłam już nowych programistów w zespole. W wieku 25 lat mam własna firmę i działam prężnie na rynku. Mam misje aby inspirować młode dziewczyny do programowania, do uwierzenia w siebie, do łamania stereotypów tej branży! Mój ukochany to także programista poznany przy jednym z projektów międzynarodowych. Jedna decyzja a zmieniła całe moje życie.

  • Odpowiedz
    Ewelina
    2 czerwca 2018 at 11:11

    Co zmieniło moje życie? Poznanie najwspanialszego, najbardziej czułego, wyrozumiałego i po prostu cudownego człowieka jakim jest mój obecny narzeczony a przyszły mąż! To on pokazał mi ile jestem warta, dał mi pewność siebie i wiarę w to, że potrafię! Tak, pokazał a nie dał mi jej, bo chcial żebym sama to zobaczyła i żeby ta moja pewność siebie nie była uzależniona od kogoś, bo tylko Ja mogę stanowić o swoim szczęściu! 🙂 ten jeden człowiek rozkochal w sobie mnie całą moją rodzinę, pokazując, że prawdziwi mężczyźni jeszcze istnieją! Dał mi siłę, żebym pozbierała się po śmierci mojej ukochanej mamy. Pokazał że nie trzeba z czegoś rezygnować żeby mieć wszystko! 🙂 że to nie snobizm sięgać po własne marzenia i że nawet bez pieniędzy można to robić! Bo nie sztuką jest wydawać pieniądze tylko sztuka jest czerpać z życia pełnymi garściami i cieszyć się małymi rzeczami! To dzięki rozmowom z nim i utwierdzaniu mnie w tym że mogę, że chcę, że potrafię i ze sama, zupełnie sama mogę sobie na to zapracować jestem tu gdzie jestem! Silną i niezależną kobietą, która spełnia swoje marzenia jedne po drugich. Która nie boi się nowych wyzwań, mimo że zawsze była cichą myszką trzymającą się na uboczu. Że jeśli chcę to mogę zmienić w swoim życiu wszystko co mi przeszkadza i nie bać się co pomyślą o mnie inny ludzie, bo ludzie i tak zawsze będą o czymś gadać. Że spełniam i realizuje swój największy i najpiękniejszy sen! Sen o szczęśliwym życiu! ♡♡♡

  • Odpowiedz
    Milena
    2 czerwca 2018 at 11:12

    Moja historia życia zaczyna sie cztery lata temu, kiedy to młoda dziewczyna, zamknięta w swoim świecie, poniekąd odrzucona przez rówieśników, zmienia kompletnie swoje życie przez jedna, jedyną decyzje. Miałam 18 lat, jak to bywa w maturalnej klasie, zbliżał sie bal studniówkowy, wszyscy się wybierali tylko nie ja. Nie miałam bratniej duszy, którą mogłabym zabrać ze sobą, sama nie chciałam iść by nie dać rówieśnikom szansy na kolejny powód do śmiechu. Oswoiłam się z myślą że spędzę ten wieczór przy dobrym filmie, sama w domu. Los chciał inaczej, moja mama wraz ze swoimi koleżankami, za moimi plecami zaczęła szukać mi kandydata na stódniówkę ! Wybrały kilku lecz nawet nie doszło do spotkania. Dosłownie kilka dni przed balem zadzwonił do mnie pewien chłopak i ochoczo ogłosił, że ze mną pójdzie. Co się wtedy stało ? Zgodziłam się iść z nieznajomym facetem. Sama śmiałam się do siebie w duchu, że to przecież kompletne szaleństwo, nawet nie wiedziałam jak on wygląda. Coś jednak pchało mnie do tej decyzji i śmiało mogę powiedzieć ze jakiś zbieg okoliczności zadecydował za nas. Ja, ta cicha dziewczyna z wioski, ktora nie miała nawet z kim iść na stódniówkę dziś jestem żoną owego nieznajomego. Jedna szybka decyzja, podjęta na dosłownie kilka godzin przed balem zaważyła na całym moim, naszym życiu. Teraz jesteśmy razem, po wielu trudach, rzucanych kłodach pod nogi, możemy mówić, że jesteśmy nierozłaczni, powiedzmy, bo pomiedzy naszymi dłońmi zawsze idzie nasza mała córeczka. Cieszę się, że pewnego dnia pozna tą według mnie niesamowitą historię i zrozumie czym jest miłość pomimo wszystko. Miłość z przypadku.

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 11:12

    Gratulacje 10 urodzin ?
    10 lat to sporo czasu. Nie często komentuje cokolwiek w sieci Ale Twoje pytanie sprawiło, że zaczęłam myśleć o tym czasie i w sumie doszłam do wniosku że zmieniło się wszystko!
    Nie wspominając już o tym, że mając 18 lat (kobiet o wiek się niby nie pyta ale możesz sobie łatwo policzyć ile mam teraz.. ☺) nie wiedziałam kompletnie czego chce w życiu.
    Czytając biografie O. Wilde znalazłam cytat ktory sprawił że postanowiłam właśnie dążyć do tego celu: ” Umieć żyć to naj­rzadziej spo­tyka­na rzecz na świecie. Większość ludzi tyl­ko egzys­tu­je”.
    Dlatego też, po ciężkich decyzjach, zdecydowałam zmienić coś w życiu i wyjechałam na Erasmusa do Hiszpanii gdzie nie tylko nauczyłam się samodzielności ale również z przyczyn osobistych jestem tu już 6 lat. Stałam się osoba pewna siebie i z pewnością polecam takie wyzwanie każdemu!

  • Odpowiedz
    Ewelina
    2 czerwca 2018 at 11:13

    Każda decyzja jaką podejmujemy niesie za sobą konsekwencje?jedne są dobre,wspaniałe i uważamy ,że to najlepsze co zrobiliśmy w życiu inne przynoszą dużo płaczu ale jak to mówią nic nie dzieje się bez przyczyny.jakieś 12lat temu miesiąc przed sama studniówka zostawił mnie chłopak w którym byłam zakochana na zabój i świata poza Nim nie widziałam ,chociaż dużo osób mówiło ,że tak bedzie ,że to nie odpowiedni chłopak dla mnie nie słuchałam .patrzyłam na świat przez różowe okulary chociaz nas zwiazek był burzliwy(tak bywa w młodzieńczych latach)Ponad rok zeszło aż wreszcie pogodzilam się z tym stanem rzeczy.Wyjechałam na studia moje wymarzone projektowanie ubioru.skończyłam je chociaż pod koniec nie sprawiały mi one juz takiej radości.w ich trakcie odezwała sie do mnie koleżanka z liceum czy nie spotkałabym się z jej kuzynem ,bo wpadłam mu w oko.byłam bardzo sceptycznie nastawiona ale pomyślałam… a co tam to tylko spotkanie przeciez nikt nie karze mi brać z Nim ślubu.Po pierwszej randce stwierdziłam ,że nie nic z tego nie będzie (a tak w ogóle to trochę.z niej ucieklam hehe bo miałam ostatni tramwaj do domu a nie chcialo mi sie na kolejny czekac 1,5h)no ale spotkałam się z Nim jeszcze kilka razy bo nie chciałam tak po 1spotkaniu tego przekreślić.wracajac do domu pomówiłam kolejnym spotkaniu mówiłam przyjaciółce,że on mnie tak wkurza ,że nic z tego nie będzie .no ale los wszystko zmienił któregoś Dnia na zajeciach z fotografii bardzo źle sie poczułam było mi słabo i zemdlałam .nie miałam tu nikogo więc moja przyjaciółka zadzwoniła po tego chłopaka ,żeby po mnie przyjechal i zawiózł mnie do domu(i wiesz co zrobił to pamiętam jak sie przebudzalam a on niósł mnie po schodach do domu.zaczekał ze mba jak moja współlokatora wróci do domu )wtedy stwierdziłam,że dam mu szanse (wiele razy miło mnie zaskoczył i pokazał mi ,że jest dla mnie w stanie zrobić wszystko)i tak 10lat temu dałam szanse temu chłopakowi który teraz od.4lat jest moim mężem ,najlepszym przyjacielem i od 7miesiecy cudownym tatą(chociaż czasem nadal mnie strasznie denerwuje hehe?)dlatego uważam ,że warto chwilę sie.zastanowić i dłużej poznać człowieka ,bo pierwsze wrazenie może byc mylne.wiem ,że jest dużo pieknych komentarzy z innymi pieknymi opowieściami lecz dla mnie moja jest najpiękniejsza

  • Odpowiedz
    Najszczęśliwsza mama
    2 czerwca 2018 at 11:14

    Oto moja krótka historia, jak zmieniło się moje życie. Jako 18-latka podjęłam pracę, żeby zarobić na swoje wymarzone studia i utrzymanie. Tam poznałam swojego obecnego męża. Wbrew pozorom nie będzie to miłosna historia. Bardzo szybko zamieszkaliśmy razem, dlatego musiałam godzić pracę na pełny etat w trybie zmianowym z ciężkimi, dziennymi studiami. Prawdę mówiąc z dzisiejszej perspektywy wiem, że nie byłam wtedy do końca szczęśliwa. Nie miałam czasu dla przyjaciół, którzy mnie później opuścili – ale nie mam do nich żalu. To ja nawaliłam.. Wkrótce okazało się że jestem w ciąży. Byłam przerażona ale od razu pokochałam tą małą istotę, która miała się wkrótce narodzić. Niestety w 3 miesiącu poroniłam. To był dla mnie ogromny cios, zmagałam się z depresją, jednak nie przerwałam studiów ani pracy. 8 miesięcy później zaszłam w kolejną, nieplanowaną ciążę. Dzięki tej wiadomości odżyłam i wyszłam z depresji. Wszystko układało się wspaniale, dopóki nie trafiłam do szpitala. Okazało się, że moja córeczka może być ciężko chora. Wtedy już wiedziałam, że jeśli zdecyduje się urodzić chore dziecko, z wielu swoich marzeń będę musiała zrezygnować. Byłam przerażona, w końcu miałam dopiero 21 lat i całe życie przed sobą!! Ale mimo przeciwności losu podjęłam decyzję o urodzeniu tego dziecka, ze wszelkimi
    konsekwencjami. Kiedy usłyszałam bicie serca córeczki i poczułam pierwsze ruchy wiedziałam, że teraz mam nową misję do spełnienia – najtrudniejszą rolę kobiety ale jednocześnie najwspanialszą – bycie mamą.
    Całą ciążę spędziłam w szpitalu pod opieką lekarzy. Praktycznie cały ten czas byłam sama, ponieważ mój narzeczony pracował oraz sam wykańczał i urządzał nowe mieszkanie. Leżąc tyle czasu na oddziale patologii ciąży można się załamać.. Pod koniec 6 miesiąca okazało się, że moja córeczka przestała rosnąć w brzuszku, dlatego miesiąc później lekarze postanowili wywołać poród, półtora miesiąca przed czasem.
    Kilka dni po swoich 22 urodzinach przyszła na świat Malutka Kruszynka, ważąca niespełna 2kg. Cały czas modliłam się o cud. I stał się cud. Urodziłam zdrowe dziecko. Nie mogłam przestać płakać ze szczęścia. Nawet to do mnie nie docierało. Jak to? Przecież badania jasno wskazywały, że malutka urodzi się ciężko chora!?!
    Ze szpitala wyszłyśmy do domu, kiedy córeczka przekroczyła wagę 2.5 kg. Obecnie ma 2 lata i jest śliczną, zdrową dziewczynką.
    A ja każdego dnia dziękuję sobie, że podjęłam decyzję o urodzeniu dziecka mimo wszelkich przeciwności. Nie wiem co by było gdybym podjęła inna decyzję i nie chce myśleć o tym, jakie miałabym dziś wyrzuty sumienia. Teraz jestem spełnioną mamą, od roku także żoną, za rok będę broniła pracę magisterską a niedawno znalazłam nową pracę, którą naprawdę lubię! Dziękuję Bogu za Cud.

  • Odpowiedz
    magdafitravel
    2 czerwca 2018 at 11:14

    10 lat temu rozpoczęłam piękna przygodę z siatkówka na siedząco. To 10 lat pełnych przygód, emocji, zwycięstw, walki ale i rownież przegranych. Poznałam wspaniałe osoby z całego świata. Reprezentowałam nasz kraj podczas Mistrzostw Świata i Europy. Na ostatnim jubileuszowym turnieju w Złotoryi zostałam odznaczona SREBRNĄ ODZNAKĄ HONOROWĄ Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jest to odznaczenie imienne, ale zdobyte dzięki wszystkim osobom, z którymi zasiadam na boisku! Dziękuje wiec wszystkim Zawodniczkom Reprezentacji Polski Kobiet oraz zawodnikom Startu Wrocław, z którymi miałam zaszczyt i przyjemność dzielić te wszystkie sportowe wspomnienia! I oczywiście mam nadziej na kolejne 10 wspólnych lat !!! ???

  • Odpowiedz
    Ula
    2 czerwca 2018 at 11:14

    Jedna decyzja podjęta w ciągu ostatnich 10 lat? I to ta najważniejsza? Kurde, ale wyzwanie dała mi Karola – to moja pierwsza myśl po przeczytaniu pytania konkursowego. Po chwili namysłu wiedziałam dokładnie, co to było. To decyzja o rozpoczęciu studiów na kierunku filologii angielskiej. Ktoś może pomyśleć, wow, ale wyczyn nic takiego.. A jednak! W moim przypadku studia filologiczne to nie tylko droga do kariery zawodowej, jaką jest bycie nauczycielem, ale także ogromna pasja, dzięki której „moje” dzieciaki wiedzą i czują moje zaangażowanie na 100%. Ponadto dzięki wykształceniu pedagogicznemu nie tylko zarabiam, rozwijając swoje pasje, ale także robię coś dla innych z dobroci serca. Założyłam kółko języków obcych w pobliskim oratorium, gdzie każdego dnia, zupełnie charytatywnie, pomagam biednym dzieciom zmagać się z trudami języka obcego. Uważam, że dzięki decyzji podjęcia takiego kierunku studiów mogę nie tylko rozwijać swoje pasje, ale także pomagać, co jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Radość i bezcenne uśmiechy dzieci są dla mnie najlepszym podziękowaniem za podjęta tego typu decyzję dokładnie 7 lat temu… 🙂

  • Odpowiedz
    Kinga
    2 czerwca 2018 at 11:15

    Nigdy nie byłam dobra w podejmowaniu decyzji. Zawsze się czegoś bałam. Miałam niską samoocenę i często byłam obiektem kpin i żartów. Od dziecka noszę aparaty słuchowe. Ciągle słyszałam wyzwiska od Pokemonów, głucholi, dolby surround, itp., itd. Nie tylko od dzieci, ale i od nauczycieli i innych dorosłych osób. W szkole z góry mówiono mi, że matury nie zdam i raczej nie mam co liczyć na bycie tłumaczem języka niemieckiego (bo jak głucha osoba może być tłumaczem?!), bądź nauczycielem (głuchy nauczyciel?! Dobre sobie…)… i z dnia na dzień podjęłam decyzję, że wyjeżdżam za granicę. 10.11.2011 to data przełomowa. Wtedy narodziłam się nowa JA. Wyjechałam do Niemiec.
    Oczywiście nie było łatwo. Na początku nigdy nie jest. Miałam trzy prace, ledwo starczało mi do pierwszego. Wieczorami szlifowałam swój niemiecki, żeby nie być popychadłem. Walczyłam o uznanie kwalifikacji zawodowych. Odkładałam każde euro na tłumaczenie dokumentów i nowe książki do nauki (na kurs nie było mnie stać). Ale dałam radę. Przetrwałam najgorsze i nie poddałam się. Później jakoś to poszło. Poznałam miłość mojego życia (jako mała dziewczynka, lat 6, oglądając RTL powiedziałam moim rodzicom, że wyjdę za Niemca. Widocznie zapomniałam o tym pomyśle na długie lata, aż moja mama mi o tym przypomniała, gdy mój chłopak (notabene Niemiec) podpisywał ze mną umowę notarialną (to prawie jak ślub haha)). Skończyłam studia pedagogiczne. Nauczyłam się biegle władać językiem niemieckim. Kupiłam dom i mój wymarzony samochód. Prowadzę dwa ośrodki wychowawcze, gdzie pomagam młodym ludziom z problemami i tłumaczę dla innych (jeszcze nie jako tłumacz przysięgły – jeszcze ;)). Jestem pośrednikiem języka i kultury dla migrantów. Prowadzę badania naukowe odnośnie wpływu dwujęzyczności na rozwój dzieci i młodzieży. Oprócz tego nauczam tańca (głusi może i nie słyszą dobrze, ale czują muzykę). Nauczyłam się być pewna siebie i wiary we własne możliwości. Gdyby ktoś mi kilka lat wcześniej powiedział, czego dokonam, nigdy bym mu nie uwierzyła.
    A jednak! Jedna decyzja o wyjeździe do Niemiec zmieniła całe moje życie. A to dopiero początek… 🙂

  • Odpowiedz
    Kamila
    2 czerwca 2018 at 11:15

    Przewinęłam kilka odpowiedzi i trochę zamarłam. Wyjazd za granicę, zmiana pracy, nowy biznes, wymarzone studia. Przez chwilę pomyślałam nie powinnam w ogóle zostawiać komentarza, bo moje życie jest przewidywalne. Od ponad 5 lat. Wtedy z pokoju obok dochodzą krzyki. To moje dzieci. Mam 26 lat i jestem spełnioną mamą dwójki cudownych dzieciaków, które mimo tej przewidywalności wnoszą codzienne do mojego życia tyle dobrego. Posiadanie rodziny to, to co wyszło mi najlepiej. Wkrótce zostanę żoną by przypieczętować swój sukces. Patrzę na moje koleżanki, które jeszcze studiują, pracują na dwa etaty, jeżdżą po świecie. Czasem zazdroszczę. Ostatnio jedna powiedziała, że zazdrości mi. Bo to co ja posiadam jest ważniejsze. Te małe rączki oplatające szyję i silne ramię, które zawsze jest wsparciem. Tak, zdecydowanie decyzja o założeniu wpłynęła na moje życie. Zweryfikowała kto jest prawdziwym przyjacielem. Dwie ciąże, porody, macierzyństwo bardzo umocniły mnie jako człowieka, a przede wszystkim kobietę.

  • Odpowiedz
    Magda
    2 czerwca 2018 at 11:19

    6 lat temu wyszłam za mąż za najwspanialszego człowieka na świecie , przeprowadziłam się na południe Europy i zamieszkałam na stałe na samym jej krańcu! Z obywatela Polski stałam się obywatelką świata otworzyłam swoje serce i swój świat na inny język inna kulturę poznałam wspaniałych ludzi i z historyka sztuki stałam się restauratorką 🙂

  • Odpowiedz
    Audrey Hepburn :)
    2 czerwca 2018 at 11:19

    ❤✌❤✌❤✌❤✌❤✌❤✌❤✌❤
    Choć pozostajemy obecnie w dobrych relacjach to okazuje się, że najlepszą 10letnią decyzją jest zerwanie z moim ówczesnym chłopakiem, z którym byłam 7 lat. Dogadywaliśmy się i nie było między nami źle, jednak – mieliśmy inną wizję na życie. Zaowocowało to podróżą do Nowego Jorku ( która była moim życiowym marzeniem, a według byłego chłopaka – po co tyle zachodu i wydania tyłu pieniędzy by pospacerować się po większym mieście) i udowodnieniem sobie, że jestem odważniejsza i bardziej otwarta niż mnie samej się wydawało. Po pół roku od powrotu poznałam miłość swojego życia, prawdziwego przyjaciela i drugą połówkę w jednym 🙂 założyłam z koleżanką firmę i jestem szczęśliwa!

  • Odpowiedz
    Ada
    2 czerwca 2018 at 11:20

    Zawsze byłam nieśmiałą i zamkniętą na świat młodą dziewczyną. Bałam się tego co było mi nieznane. Z trudem nawiązywałam nowe znajomości, obawiałam się tego co ktoś o mnie pomyśli, bałam się odzywać w obcych językach (z którymi tak na marginesie nigdy nie miałam problemu).
    Żeby udowodnić sobie, że jestem w stanie dostać się na zagraniczne studia wysłałam aplikację. Chciałam jedynie podnieść swoją samoocenę. Tak naprawdę nie wyobrażałam sobie być sama, z dala od domu i zdana tylko na siebie. Dostałam odpowiedź… pozytywną. Nie zdecydowałam się. Kiedy ponownie przemyślałam sytuację było już za późno. Zaczęłam dostrzegać ile tracę i jak duży mam problem. Powiedziałam sobie dosyć. Nie mogłam tak żyć. Zdecydowałam się, ze wezmę „gap year”. Wykorzystałam wszystkie możliwe kontakty oraz rodzinę i postanowiłam podróżować na własną rękę. Historia jak w „Jedz, módl się, kochaj”? Nie do końca. Moi rodzice byli przerażeni. Opowiadali, że to jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Mówili, że po roku przerwy już nie pójdę na studia. Moi znajomi śmiali się, że przecież nigdy nie wyjeżdżałam sama, nigdy nie pracowałam i wmawiali mi, że nie dam rady.
    Nie było łatwo, wylałam morze łez i potu. Wiele razy chciałam wrócić do domu z podkulonym ogonem. Wcale nie było jak w filmie. Jedno się sprawdziło… podróże naprawdę kształcą jak nic innego.
    Jak skończyła się historia?
    Stałam się inną osobą. Brzmi banalnie, ale to prawda. Przez ten czas otworzyłam się na świat, poznałam masę ludzi z różnych zakątków, nabrałam pewności siebie radząc sobie w nieznanych mi dotąd sytuacjach. Ponownie dostałam się na studia w Kopenhadze. Utrzymywałam się sama jako studentka co wcale nie było takie łatwe żyjąc w stolicy Danii, ale dawało mi mnóstwo satysfakcji. Kontakty z rodzicami zmieniły się, teraz są moimi najlepszymi przyjaciółmi i nie krytykują żadnej decyzji, którą podejmuję. Jestem szczęśliwa i to największy sukces. Gdyby nie decyzja podjęta impulsywnie podczas jednej z płaczliwych nocy pewnie dalej byłabym zakompleksioną dziewczyną, która boi się odezwać w tłumie.
    Najważniejsze w życiu jest to aby zawsze próbować nowych rzeczy. Stawiać sobie wyzwania i rozwijać się. Nie bójmy się spełniać marzenia!

    PS. W styczniu przeprowadzam się na Bali na 4-5 miesięcy, w listopadzie byłam tam na wakacjach i zakochałam się. Trzymajcie kciuki, aby i ta decyzja była kolejną, która odmieni moje życie. Jestem szczęśliwa, ale kto chciałby przeżyć całe swoje życie w ten sam sposób skoro jest jeszcze tyle do odkrycia.

  • Odpowiedz
    Monika
    2 czerwca 2018 at 11:21

    Jak decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje życie? Myślę, że było ich bardzo wiele, ale dopiero to rok temu odkryłam coś, co naprawdę wpłynęło na moje życie. Może zacznę od tego, że 10 lat temu miałam 14 lat – czasy gimnazjum i następnie wybór szkoły średniej. Jako, że kompletnie nie wiedziałam, co wybrać i w jakim kierunku pójść, za namową rodziców poszłam do klasy biologiczno-chemicznej. Pomimo że okres licealny to najlepszy moment mojego życia, to jednak profil, który wybrałam nie był strzałem w 10, bo pomimo mojego zainteresowania zdrowym odżywianem i anatomią człowieka, wiedza z biologii w ogóle nie chciała mi wejść do głowy. Tak więc, gdy przyszedł czas na studia wiedziałam, że nie pójdę w tę stronę. Pomyślałam więc, że może ekonomia. Jak się okazało po 3 latach i obronionym licencjacie, nadal nie było to coś, co by mi w 100% odpowiadało. Magisterkę wybrałam z finansów i rachunkowości, ponieważ to był przedmiot, który najbardziej mi się podobał na studiach licencjackich. Obecnie kilka dni temu skończyłam pisać moją pracę magisterską..ale nie powiedziałam jeszcze, co takiego wydarzyło się rok temu. Od dziecka nigdy nie przepadałam za wf-em, a gra w siatkę i kosza to mój koszmar, liceum i studia to czas Mel B i Ewki Chodakowskiej. I tak rok temu, pod koniec marca, miałam już zamiar odpalać killera Ewki na Youtube, ale zauważyłam, że w propozycjach wyskoczyła mi joga z Julianą z bohobeautiful. Pomyślałam, czemu nie? I tak, ten dzień uznałam za przełomowy w moim życiu. Odkryłam pasję – jogę, z którą chcę wiązać przyszłość. Dokończę studia, bo notabene został mi niecały miesiąc, nareszcie! A potem w planach mam wyjazd na kurs nauczyciela jogi do Indii i kurs instruktora pilates. Także jestem przeszczęśliwa. 10 lat temu w życiu nie pomyślałabym, że będę chciała być nauczycielem jogi i instruktorką pilatesu. Życie potrafi zaskakiwać, naprawdę!

  • Odpowiedz
    Anna
    2 czerwca 2018 at 11:24

    Najmądrzejszą decyzją. Jaką w życiu podjęłam (nie tylko przez oststnie 10 lat ale akurat tak wypada) była ta o posiadaniu dzieci. Byłam zawsze szaloną imprezowiczką, nie lubiłam dzieci, nie byłam „rodzinna”, unikałam wszelkich uroczystości i „spędów” rodzinnych. Wołami trzeba mnie było ciągnąć na wesela, komunie itp a święta sprawiały, że miałam ochotę zakopać się pod ziemię. Niejednokrotnie udawałam chorą albo szłam do pracy na nockę żeby tylko uniknąć Wigilii…

    Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę bardzo się bałam, że nie podołam, że będę złą matką bo przecież ja nie lubię dzieci, ba! – w życiu nigdy nie miałam nawet dziecka na rękach, nie lubię świąt, nie umiem gotować, kocham się napić, imprezować, wyjeżdżać, całą kasę wydawać na ciuchy…

    I co? Tak mnie to odmieniło, że do dziś jestem w szoku… pokochałam malucha bezgranicznie… zmieniłam siebie o 360 stopni, tak bez wyżeczeń, bez żalu, bez tęsknoty za starymi nawykami. Zaczęłam odkrywać życie na nowo… teraz kocham Dzień Matki, Święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc, urodziny, imieniny, mogę obchodzić wszystko!! Tak wielką radość sprawia mi dzielenie radości z dzieckiem… nawet znienawidzone gotowanie jestem w stanie jakoś znieść gdy widzę uśmiechniętą buźkę. Mało tego zaczęłam podwójnie doceniać pracę i wysiłki moich rodziców i jestem im ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobili… (aż wstyd, że tak długo mi to zajęło)… Dziś mam już dwójkę i najwspanialsze na świecie chwile to właśnie te z nimi… kocham je uczyć, tłumaczyć, wyjaśniać, pokazywać… Gdy któregoś nie ma blisko to tęsknię przeokrutnie i tak – da się dalej odkrywać piękny świat – już z dziećmi. I wiecie co? Jest wtedy jeszcze ładniejszy!!

    I chociaż opisałam decyzję, nie mającą niczego wspólnego z karierą, to właśnie ta była najważniejsza i miała największy wpływ na moje życie. Czuję się przez to spełnioną kobietą. Kobietą – Mamą – to w życiu najważniejszy tytuł

  • Odpowiedz
    Angela
    2 czerwca 2018 at 11:26

    Co zmieniło moje życie? Przeciwstawiłam się rodzicom i zamiast spędzać z nimi Dzien dziecka 3 lata temu (tradycyjna impreza od kilku lat z przyjaciółmi rodziny, grill, zabawy – ogólnie piknik na świeżym powietrzu z ogromem śmiechu) wolałam spotkać się z przyjaciółmi, którzy rozpalili ognisko w miejscu oddalonym o 10 km. Dzwonię uradowana, ze przywiezie mnie siostra. W słuchawce słyszę, żebym jej nie fatygowała i przyjedzie po mnie ich kolega. Podjeżdża – stara czerwona Jetta, obniżoną tak, ze te 10 km przez las jechaliśmy ponad godzinę. Szybciej doszłabym chyba piechota, ale dzięki temu chłopak ten zakochał się we mnie PODOBNO od pierwszego wejrzenia 🙂 a właśnie dziś jedziemy do biura by kupić wymarzona działkę, a za jakiś czas zacząć budować dom. A obniżona Jetta, przez która byłam zła ze tak długo jedziemy? Tak naprawdę skradła moje serce i gdy mój Luby myśli o jej sprzedaży od razu wybijał mu to z głowy!

  • Odpowiedz
    Paulina Kowalska
    2 czerwca 2018 at 11:29

    Stało się to dokładnie 2.02.2016 roku, kiedy to podjęłam decyzję o wyborze studiów. Kończąc ostatni semestr liceum nie wiedziałam co ze sobą mam zrobić. Wszyscy moi znajomi mieli wielkie plany co do wyboru studiów, a ja pogubiona w tym wszystkim nie byłam pewna co chce dalej robić. W pewnym momencie stwierdziłam, że chcę pójść w ślady ojca i zostać pilotem. Złożyłam aplikacje jednak spóźniłam się o jeden dzień… nie udało się. Znowu porazka i brak planu. Wtedy mama podsunęła mi pomysł „spróbuj zaaplikować do Danii na studia, sprawdź czy Ci się uda!”. I tak tez zrobiłam. Przed maturami dostałam odpowiedź ze szkoły , że zostałam przyjęta i czekają na mnie od końca sierpnia, jedynym warunkiem było zdanie matury. Dostając ta informacje postanowiłam zaryzykować: przeprowadzam się! Początki były ciężkie, sama w innym kraju, nieznanym mieście, bez znajomych… Teraz siedząc tu prawie dwa lata jestem z siebie dumna! Koncze już pierwszy poziom studiów, chce aplikować na kolejne, system nauki w Danii mi odpowiada na 100%, prowadzę swój malutki biznes, pracuje, uczę się duńskiego.
    Wystarczyło się odważyć! Ta decyzja zmieniła moje życie o 180stopni. Niczego nie żałuje i gdybym miała zrobic to jeszcze taz, nie zawahałabym się.
    Jestem silną kobietą i potrafię walczyć o swoje marzenia!!!

  • Odpowiedz
    Ann.M
    2 czerwca 2018 at 11:40

    Kiedy przeczytałam pytanie konkursowe bez zastanowienia wiedziałam co na nie odpowiem. Jedna decyzja, która podjęłam w ciągu ostatnich lat wpłynęła na moje życie najbardziej. 4 lata temu mieszkając w Krakowie zupełnie przypadkowo poznałam przez internet chłopaka mieszkającego w Warszawie. Jak się później okazało pochodzimy z tego samego miasta, mamy wielu wspólnych znajomych z lat licealnych ale nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się w naszym rodzinnym mieście. Połączył nas Facebook, a dzieliło 300km i nasze poukładane życia w dwóch różnych miastach. Po pół roku kursowania pociągami między Krakowem i Warszawą, życiem od poniedziałku do piątku na odległość, mimo wielu obaw podjęłam decyzję o przeprowadzce do Warszawy. Zmiana pracy, porzucenie przyjaciół i ukochanego miasta, w którym mieszkałam 7 lat, przewrócenie swojego całego dotychczasowego świata o 360 stopni dla miłości okazało się najlepszą decyzją w moim życiu. Miałam wiele chwil załamania, trudności z odnalezieniem się w nowym mieście i nowej pracy z dala od przyjaciół, ulubionych miejsc i rytuałów. Zdana na siebie i chłopaka, powoli układałam życie i nowe relacje w Warszawie. Początkowo wiele razy zastanawiałam się czy podjęłam właściwą decyzję i czy nie będę jej żałować. Mój ukochany stal się wtedy dla mnie nie tylko największym wsparciem ale też okazał się najlepszym przyjacielem jakiego mogłam sobie wymarzyć. Teraz, po 4 latach od przeprowadzki do Warszawy jestem szczęśliwą narzeczoną najwspanialszego mężczyzny na świecie. Planujemy w przyszłym roku ślub. Wiem, ze gdybym wtedy, 4 lata temu nie zaryzykowała i nie podjęła tej trudnej i tak poważnej dezycję i nie wywróciła swojego życia do góry nogami nie byłabym tą szczęśliwą kobietą którą teraz jestem.

  • Odpowiedz
    Rudasz
    2 czerwca 2018 at 11:42

    Decyzja którą podjęłam razem z mężem i ogromnie wpłynęła na nasze życie to przeprowadzka do miejsca w którym nigdy nie byliśmy, nikogo nie znaliśmy, nowy początek nowe wyzwania i przygody. Początki napewno były ciężkie porzucenie pracy sprzedaż mieszkania. Decyzja podjęta spontanicznie w ciągu tygodnia stała się najlepszą decyzja życia. Ryzyko się opłacało. Jesteśmy szczęśliwa i spełniona rodzina. 🙂

  • Odpowiedz
    patipalka
    2 czerwca 2018 at 11:46

    Dokladnie w tym roku mija 10lecie mojej matury i 10 lat od podjęcia decyzji ktora zmieniła całe moje życie.
    Mieszkałam w małym mieście, bez perspektyw, bez dostępu do wielu udogodnień, gdzie każdy bal sie zmian i podejmowania własnych decyzji bo wszyscy woleli żyć spokojnie i bezpiecznie.
    Ja zawsze żyłam po swojemu i robiłam na przekór każdemu.
    zaraz po maturze zostawiłam rodziców, wszystkich znajomych i wyjechałam do dużego miasta na studia. Studiowałam 2 kierunki, równocześnie pracując często około 200h w miesiącu. Mialam malo czasu dla siebie, przyjaciół, rodziny ale nie żałuję ani 1 minuty.
    W czasie tych 10lat kupilam Mieszkanie i sama je urzadzilam, mam własną kawiarnię (o ktorej zawsze marzylam) i planuje otwarcie kolejnej, mam przyjaciół którzy byli ze mną przez te 10lat i chociaz nie widywalismy sie często są ze mną dalej, ukochanego i wypragnionego psa, rodziców którzy mnie we wszystkim wspierali i wspierają, mnóstwo czasu dla siebie i innych, wspomnienia których nigdy nie zapomnę.
    Warto ryzykować dla siebie!

  • Odpowiedz
    Justyna
    2 czerwca 2018 at 11:49

    Dokładnie 5 lat temu podjęłam decyzje która zmieniła bieg mojego życia. Niby błaha sprawa, wręcz dostępna dla każdego. 5lat temu, na sam koniec studiów wyjechałam do Turcji jako animator dziecięcy. To było moje marzenie połączyć prace z pasja podróży. Ale tym samym momentem zakończyłam swój wówczas 7letni, toksyczny związek, który nie pozwalał mi na realizacje marzeń. Ten moment był jak machnięcie różdżka! Pobyt w Turcji mnie odmienił, miałam inne spojrzenie na świat, stałam się odważna i wiedziałam czego chce. Kilka miesięcy później, już w Polsce, poznałam (francuska) miłość swojego życia, dzięki której przeprowadziłam się do… Paryża. Tu mieszkam, realizuje się i żyje życiem o jakim marzyłam wcześniej! Nikt mi nie zabrania realizować marzeń, a w Polsce jestem każdego miesiąca. W ciągu tych 5 lat, życie gwałtownie mi się zmieniło, ale jestem szczęśliwa. Zmiany i odważne decyzje są istotne.

  • Odpowiedz
    Śnieżka
    2 czerwca 2018 at 11:49

    Dziesięć lat to ogrom czasu, gratuluję tak pięknej okrągłej rocznicy!!! W moim życiu przez ostatnią dekadę pełno było ważnych decyzji i za każdym razem wydawało mi się że są to te najwazniejsze zmieniające moje życie. Patrząc teraz z perspektywy czasu uważam że ani wyjazd na studia poza rodzinną miejscowość, ani dość wczesny ślub, ani założenie firmy czy zakup mieszkania nie były najważniejsze. Moje życie radykalnie zmieniła jedna decyzja podjęta pewnej smutnej nocy. Po kolejnym depresyjnym dniu, pełnym poczucia beznadziejności zarejestrowałam się na terapię. Było to ponad 2 lata temu a ja nigdy nie zapomnę tego uczucia, że jestem gorsza i „nienormalna” bo potrzebuję terapeuty. W wieku 26 lat byłam wrakiem człowieka, wydawało mi się że nic dobrego mnie juz w życiu nie spotka, że zmarnowałam najlepsze lata swojego życia, szczerze mówiąc nie chciało mi się już żyć. Dzisiaj wiem że wizyta u terapeuty to była najlepsza decyzja nie tylko ostatniej dekady ale całego mojego życia. Nagle po pół roku terapii zobaczyłam jak wiele mam, zaczęłam cieszyć się drobnostkami takimi jak to ze mam kochajcego męża, wspierających rodziców, własne mieszkanie oraz pracę którą lubię. Przygarnęłam wraz z mężem psa ze schoroniska co dało mi jeszcze większą motywację do wyjscia z domu i wyjścia z depresji. Ten mały piesek w pewnym sensie pokazał mi że można cieszyć sie tylko tym ze udało nam się wyjść na spacer albo że świeci słońce. Nareszczie zaczęłam być poprostu szczęśliwa bez wiecznego perfekcjonizmu i
    dążenia do posiadania wiecej i wiecej. Przestałam porównywać się do innych i wychodzić z założenia ze jestem gorsza bo np. mam mniejsze mieszkanie. Dzisiaj żałuję jedynie że nie zdecydowałam się wczesniej udać do terapeuty. Niestety w naszym społeczeństwie depresja czy inne zaburzenia nadal są tematami tabu i „nie należy” przyznawać do wizyt u psychologa a przecież jeżeli jestemy chorzy to idziemy do lekarza i nie ma w tym nic złego. Chciałabym żeby to się zmieniło dlatego o swojej depresji mówię otwarcie i mam nadzieję że w ten sposób pomogę chociaż jednej osobie.

  • Odpowiedz
    Kate
    2 czerwca 2018 at 11:53

    Kiedy chodziłam do liceum w moim małym mieście zawsze marzyłam o Warszawie. Z jednej strony wiedziałam, że to tylko marzenia. Ale jednak czułam, że mogę je spełnić. Nie poddałam się. W tej chwili mieszkam w Warszawie, mam pracę swoich marzeń, którą sobię wymarzyłam. I małymi krokami realizowałam cele. Jestem stylistką, pracuję w telewizji. I powiem szczerze, że marzenia są do spełniania. Jeśli coś się pragnię z całego serca, wszystko jest możliwe. Nie wolno się poddawać, słuchać innych. Trzeba tylko pójść dalej, i nie bać się porażki. Bo przyjdzie na pewno, ale pózniej będzie już tylko lepiej. Każdy może spełnić swoje marzenie. Bez względu na to czy ma pieniądze. Trzeba tylko naprawdę tego CHCIEĆ!

  • Odpowiedz
    paulina
    2 czerwca 2018 at 11:59

    Kiedy skończyłam 18 lat zabrałam cały swoj Mandżur i przeprowadziłam się do Warszawy. Życie w ,,wielkim mieście” nie było jednak tak proste a praca po 12 godzin dziennie wykańczała mój ogranizm, marzenia , plany . I to trwało 3 lata . W końcu powiedziałam sobie dość i zrobiłam to o czym zawsze marzyłam : zostałam żołnierzem . Moje życie przewróciło się do góry nogami pod względem prywatnym jak i służbowym. Zrezygnowałam ze wszystkiego, spakowałam się i wróciłam na moją przysłowiową ,,wieś”. Dzisiaj wiem ze to była dobra decyzja bo spełnienie zawodowe jest jedną z wartości której życzę każdej oraz gratuluje Tobie Twojej po 10 latach doskonale wiesz jakie jest Twoje miejsce .

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 12:01

    Najlepszą decyzję w moim życiu podjęłam 2 lata temu. Zdecydowałam się wtedy na przyjęcie do mojej rodziny pieska – Bruna. Z początku byłam pełna obaw, tym bardziej że w dzieciństwie pogryzł mnie pupil sąsiadów i od zawsze podchodziłam do zwierząt z dystansem. Tymczasem zupełnie niepotrzebnie! Bruno zmienił mój cały świat, otworzył mnie na zwierzęta. To niesamowite, ile taka mała istota może Cię nauczyć. Teraz już wiem, co znaczy miłość między człowiekiem a psem. Potrafię dostrzec w jego oczach tyle emocji: radość, tęsknotę czy wdzięczność. Zrozumiałam też, ile jest innych psów potrzebujących pomocy w schroniskach czy pseudohodowlach. Na początku nie było łatwo, przyznaję. Bruno potrzebował 2 operacji, ale wierzę, że nie bez powodu trafił właśnie do mnie i mojej rodziny! Razem daliśmy radę, a przez to jesteśmy jeszcze silniejsi. Mogę powiedzieć innym osobom tylko jedno: jeśli wahacie się nad psiakiem, podejmijcie to ryzyko, a obiecuję, że będzie to Wasza najlepsza decyzja! Całusy 🙂

  • Odpowiedz
    agaw
    2 czerwca 2018 at 12:04

    Myślę, że decyzją, która wpłynęła na moje dalsze życie była ta, którą podjęłam 2 lata temu, po obronie pracy magisterskiej. PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU UFARBOWAŁAM MOJE CIEMNE WŁOSY…NA RÓŻOWO! I chociaż od paru lat w dobie Pinteresta i Instagrama nie wydaje się to być wielką ekstrawagancją, dla mnie był to przełomowy moment. Wyobraźcie sobie dziewczynę zawsze przewidywalną. Zawsze ułożoną i robiącą to co wypada. Zawsze na czas w szkole, pracy, uczelni. Zawsze uporządkowaną, dokładną, planującą wszystko z (zbyt) dużym zapasem. Zawsze ostrożną, bojącą się zaryzykować czy zrobić coś szalonego. I chyba właśnie dlatego, w momencie zakończenia kolejnego etapu w moim życiu, potrzebowałam oddzielić jego dalszą część grubą kreską. Zrobić coś czego nikt, nawet ja sama bym się po sobie nie spodziewała. Powiem Wam, że o swoich planach nie uprzedziłam nawet męża 🙂 Sama do ostatniego momentu, siedząc na fotelu fryzjerskim, nie byłam pewna czy aby na pewno się nie wycofam i nie powiem „Po prostu trochę podetniemy… Jak zawsze”. I zrobiłam to 🙂 Od pierwszego wejrzenia pokochałam moje amarantowe ombre 🙂 Niektórzy oczywiście potrzebowali trochę więcej czasu na oswojenie się z moim nowym wyglądem (wliczając w to męża;)) ale nie żałowałam 🙂 Nie żałowałam nawet w momencie, kiedy po dwóch myciach amarant zaczął przekształcać się w rudy (;D) i potrzebna była szybka interwencja oraz powrót do mojego naturalnego koloru. Zawsze będę miała w pamięci te parę dni „różowej dziewczyny”. Szalonej dziewczyny. Dziewczyny, która nie boi się szokować (w granicach rozsądku rzecz jasna, w końcu ta „uporządkowana” część mnie dalej istnieje;).
    I wiecie co? Pół roku później, któregoś spokojnego wieczoru siedząc na kanapie z mężem usłyszałam od niego „Fajne były te twoje różowe włosy” 🙂

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    2 czerwca 2018 at 12:06

    Najważniejsza decyzja jaką podjęłam w życiu właśnie jest w realizacji. Musiałam stoczyć wewnętrzną walkę z samą sobą i pokonać strach. Ale należę do odważnych, konsekwentnych osób i udało się! We wrześniu będę miała operację plastyczną nosa! Jestem szczupła i mam drobną twarz, niestety szpeci mnie zbyt duży, haczykowaty nos. Mój największy kompleks od dziecka, moja zmora, mój główny powód zaniżonej samooceny, moje przekleństwo, mój wstyd, wstręt, a chwilami nawet nienawiść do samej siebie. Od dawna marzę o tym, by go zmienić. Na drodze stało mi kilka rzeczy. Główną był strach, ponieważ nigdy nawet nie leżałam w szpitalu, a gdzie tu mówić o operacji… Jednak doszłam do wniosku, że jeśli nie teraz, to kiedy? Mam 31 lat, stać mnie obecnie na to, żałuję tylko, że nie zdecydowałam się wcześniej. A właściwie to zdecydowałam się, jednak wybrałam jednego z najlepszych lekarzy w Polsce do którego terminy są bardzo odległe. Na konsultację czekałam 2,5 roku, od konsultacji do zabiegu 1,5 roku. Mam też do zrobienia całą długą listę badań, która musi być ważna kilka tygodni przed operacją. Mimo obaw i niepokoju, cieszę się z tego najbardziej na świecie. Wiem, że zmieni się komfort mojego życia, że pozbędę się największego kompleksu, że chętniej będę nawiązywać nowe znajomości, że przestanę bać się przypadkowych zdjęć zrobionych z profilu. A co najważniejsze przestanę czuć się gorsza. Często słyszę, że jest mi to niepotrzebne, że szkoda pieniędzy, że popełniam błąd, nawet, że jestem psychicznie chora. Nie wiem czy to ludzka zawiść, brak empatii, zrozumienia, zaściankowe myślenie. Cóż… każdy ma prawo do swojej opinii, a ja konsekwentnie dążę do spełnienia mojego największego marzenia. Mimo że operacja dopiero za trzy miesiące, ja już wiem, że to decyzja która zmieni całe moje życie. Już teraz jestem z siebie dumna, że się odważyłam i wiem na 100%, że się nie wycofam. Jeśli czegokolwiek w życiu byłam pewna, to właśnie tego, że chcę mieć mały, prosty nos. Czas upływa mi obecnie bardzo wolno, odliczam z niecierpliwością dni. Niestety gdy ma się w perspektywie spełnienie marzenia, to wszystko niemizernienie się wlecze. Ale czas i tak upłynie, dlatego warto czekać i walczyć o swoje. Marzenia są w życiu najważniejsze, bo to one nadają mu sens. A w co inwestować, jeśli nie w siebie? We wrześniu zacznie się moje nowe życie. Lepsze życie!

  • Odpowiedz
    Kasia
    2 czerwca 2018 at 12:06

    9 lat temu zgodziłam się na spotkanie z fajnym chłopakiem. 3 lata temu spotkaliśmy się przed Ołtarzem. 3 tygodnie temu, temu samemu chłopakowi urodziłam drugą córkę. Gdzie byłabym dzisiaj, gdybym wtedy, w 2009r. nie zgodziła się na tę pierwszą randkę? Czyj płacz budziłby mnie w nocy? Czyje stopy biegnące do naszej sypialni słyszałabym co ranek? Jedna decyzja, sprzed dziewięciu lat, zbudowała moją rodzinę.

  • Odpowiedz
    Aldona Anna O.
    2 czerwca 2018 at 12:09

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”

    Ta historia musi zdecydowanie zacząć się krótkim wstępem. Nigdy nie byłam liderem, nigdy nie walczyłam o swoje i nigdy podejmowałam decyzji samodzielnie. Wierzyłam bardziej osądom innych niż własnym. Nikt nie wróżył mi wielkiej kariery, dalekich podróży czy niespodziewanych decyzji. Do czasu. Przyszedł taki moment w życiu, w którym zakończenie toksycznego związku i ucieczka od prześladującego mnie ex popchnęła mnie do decyzji, która zmieniła wszystko. Zaufałam sobie i swojemu rozsądkowi, w końcu!. W ciągu dwóch dni zebrałam wszystkie swoje rzeczy, zrezygnowałam z pracy i wyprowadziłam się do dużego miasta na studia magisterskie. Za sobą słyszałam szepty, że nie dam rady, zginę w wielkim mieście i wrócę za dwa miesiące. Nie wróciłam do tej pory. Pierwsza poważna samodzielna decyzja przyniosła ze sobą większe i mniejsze, ale każda była tak samo ważna. Kiedy przystojny obcokrajowiec zaprosił mnie na drinka każdy pukał się w głowę, a on pukał do mojego serca. Ostatnio świętowaliśmy czwartą rocznicę. Kiedy rzuciłam pracę i zaczęłam drugi fakultet na amerykańskim uniwersytecie w Rzymie, latając między Polską a Włochami, nikt mi nie chciał uwierzyć, że to ma sens. W maju odebrałam dyplom z najlepszymi wynikami. Wiem, że każda decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich siedmiu lat jest echem tej jednej podszytej strachem i złamanym niegdyś sercem. Kolejne zmiany już są w drodze. Zaczynając od stanu cywilnego do miejsca zamieszkania. Za rok o tej porze będę mieszkała w …. Brazylii. Gdyby ktoś siedem lat temu przewidział moją przyszłość pewnie zapytałabym rodzinę i znajomych co o tym myślą, bo sama bałabym się ocenić te fantasy 🙂

  • Odpowiedz
    Paula
    2 czerwca 2018 at 12:11

    Ponad 6 lat temu stanęłam przed wyborem miejsca, w którym będę studiować. Zawsze marzyłam o przeprowadzce do dużego miasta, które da mi wiele możliwości rozwoju, więc naturalnie brałam pod uwagę Warszawę, oddaloną od mojego rodzinnego miasta o ponad 200 km. Decyzja była o tyle trudna, że w rodzinnych stronach mieszkała miłość mojego życia, a prowadzenie przez kilka lat związku na odległość nie wydawało się zbyt ciekawą perspektywą. Postanowiłam jednak zaryzykować i zawalczyć o siebie, swój rozwój, spełnienie marzeń, szansę na lepszą przyszłość. Okazało się to najlepszą decyzją w moim życiu! Czuję się spełniona, poznałam wspaniałych ludzi na swojej drodze, musiałam szybko się usamodzielnić co było prawdziwą lekcją życia, mam super pracę i co najważniejsze, wiem że nie będę w życiu niczego żałować bo dążyłam wytrwale do swoich celów. Najpiękniejsze jest to, że nasza miłość przetrwała mimo odległości jaka nas dzieliła, wiemy, że możemy na sobie w 100% polegać i sobie ufać, dlatego rok temu powiedziałam „tak” podczas oświadczyn! Moja historia pokazuje, że każdą przeszkodę możemy pokonać i nie warto rezygnować ze swoich planów, a prawdziwe uczucie polega na wspieraniu się i dawaniu sobie przestrzeni na spełnianie marzeń.

  • Odpowiedz
    Martyna
    2 czerwca 2018 at 12:11

    W marcu zeszłego roku straciłam moją najwierniejszą i najukochańszą przyjaciółkę, Westke Roxy. Od tamtego dnia ciągle myślałam o adopcji pieska, mąż chciał małego szczeniaka, a ja zwierzaka który wreszcie dostanie dom na który zasługuje pełen ciepła i miłości. Oczywiście w lipcu pojechaliśmy kupić małego pieska, jest z nami i wspaniale nam się żyje razem, ale mi po głowie nadal chodziła adopcja. Wreszcie pewnego dnia w styczniu zadzwoniłam do Pani Dominiki i powiedziałam że jestem gotowa. Pani Dominika już wiedziała że chcemy adoptować, konieczne musiałabyć to dziewczynka bo chcieliśmy mieś „parke”. Pojechaliśmy po nią akurat w urodziny mojej przyjaciółki, wróciliśmy późnym wieczorem z bidą Nelą. Pieskiem klatkowym z przejściami. No i zaczęło sie…wymioty, jeźdzenie po lekarzach. Niecały miesiąc później okazało się że Nela ma coś w żołądku, musieliśmy szybko reagować nauczeni doświadczeniem zdecydowaliśmy się na operacje jak się okazało ratującą życie malutkiej. Miała w żołądku piach wymieszany z gliną. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu weterynaryjnym wróciła do domku, powolutku dochodziła do siebie. Codziennie zastrzyki, antybiotyki, wizyty u weta, noce nieprzespane. Jak z dzieckiem. Po 10 dniach pojechalismy na zdjęcie szwów, ale Nela tego dnia nie miała humoru, wyglądała na bardzo obolała. Lekarka zdjęła pierwszy szew i wylała się ropa. Okazało się że pod skórą powstał ropień, lekarze użyli jakieś kiepskiej jakości nici i skóra nie zaakceptowała materiału z którego były zrobione. Kolejna operacja. Kolejne cierpienie bidy, która w życiu przeszła straszne rzeczy? po kolku dniach Nelunia wróciła znowu do domku, radośniejsza, szczęśliwsza. Zaczęła pięknie dochodzić do siebie. Tuż przed Wielkanocą znowu zaczęły się wymioty, nieprzespane noce, lekarze dawali zastrzyki, leki przeciwwymiotne. Pomagało na chwile. I wtedy postanowilismy zmienić lekarza. Pani jak usłyszała naszą historie załamała się. Zleciła szerego badań o których pierwszy raz słyszeliśmy a które wydawały się bardzo sensowne. Zmieniliśmy Neli diete, zmniejszylismy ilość leków do jednego, dodatkowo ja zainteresowałam się leczeniem holistycznym u zwierząt. Powolutku widać że jest lepiej.
    To były najcięższe 4 miesiące od momentu śmierci Roxy. Widzę że powolutku wychodzimy na prostą. A Nela? nela jest najszczęśliwszym pieskiem na świecie. Widać że czuje sie każdego dnia lepiej chociaż czasami też ma gorsze dni. Codziennie utwierdzam się w przekonaniu, że decyzja o adopcji jej była najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć. Uratowałam jej życie.

  • Odpowiedz
    AsiowaCh
    2 czerwca 2018 at 12:17

    Najlepsza decyzja jaka podjęłam, był powrót do Polski z Anglii gdzie pracowałam około 3 lat. Miałam dobra prace, znajomych, ale ciagle brakowało mi tej cząstki, kogoś kto sprawi, ze moje życie wypełni się milooscia ❤️ Chciałam zmiany, wrócić do starego otoczenia, które tak dobrze mi się kojarzyło, chciałam znów być szczęśliwa, bo praca za granica dawała mi tylko możliwości finansowe, ale na pewno nie szczęście…decyzja nie była łatwa, ale stało się- wróciłam, pracowałam, żyłam, cieszyłam się każda chwila, aż w końcu na mojej drodze pojawił się PONOWNIE on 🙂 pare ostatnich lat pokazało, ze warto iść za głosem serca, nie zawsze rozumu!
    A dzięki decyzji o powrocie jestem szczęśliwa dziewczyna, a od dwóch lat mężatka ❤️

  • Odpowiedz
    Klaudia
    2 czerwca 2018 at 12:17

    Decyzją,która na zawsze zmieni moje życie było zaryzykowanie i związanie się z moim juz za rok przyszłym mężem. Z Arturem chodziliśmy razem do jednej klasy w gimnazjum,zawsze nas do siebie ciągnęło jednak nie bylismy na tyle odważni,żeby sobie o tym powiedziec.:) Po zakończeniu gimnazjum nasze drogi się rozeszly aż do dnia,w którym ponownie przypadkiem spotkalismy się na imprezie u znajomych.:) Wtedy ten kontakt nagle odżył, ja nie wiedziałam czy to na pewno ten mężczyzna,wiec poczatkowo spotykaliśmy się tylko jako znajomi. Jemu bardzo zależało,natomiast ja pomimo tego,że wiedziałam,że jest cudowny,bałam się reakcji znajomych,braci,ponieważ każdy wiedział,ze się przyjaźnimy jednak nikt nie podejrzewał niczego więcej. Ja tez bylam jeszcze wtedy młodziutka dzuewczyna,wiec moi rodzice nie wiedzieli o naszych spotkaniach. ? takim sposobem moje niezdecydowanie trwało kilka miesięcy. ? Artur codziennie odprowadzał mnie do szkoly, starał się, ja jednak bylam nieugięta i dalej traktowałam go tylko jako kolega. Aż do świąt w 2012 roku,kiedy zdecydowałam,ze chce z nim być, ponieważ widziałam ile jest w stanie dla mnie poświęcić,a i ja zaczynałam dojrzewać do tej miłości. 🙂 Początki były trudne,ale teraz wiem,że razem możemy wszystko i ze podjęłam najlepsza decyzję w moim życiu. Po prawie 6 latach związku nadal czuje się tak jakbyśmy dopiero się poznali i ze ta miłość z każdym dniem jest coraz silniejsza.:) Nigdy nie zamieniłabym go na żadnego innego mężczyznę. 😉 Teraz mam 23 lata i ta młodzieńcza miłość nadal w nas jest,niezmieniona..:) Chcemy założyć szczęśliwa rodzinę,wybudować swój własny dom i wzajemnie się wspierać.:) Jedna decyzja może wpłynąć na caaałe nasze życie.:)

  • Odpowiedz
    Sophia
    2 czerwca 2018 at 12:18

    Będąc u schyłku swojej kariery zawodowej, a jak wiecie tancerki mają krótki czas rozwoju zawodowego. Miałam to szczęście że udało mi się pójść na tzw. emeryturę baletowa. Piękny czas kariery zawodowej nagle prysł jak bańka mydlana a ja stałam i patrzyłam w dal z zalem ze to co piękne i wspaniałe nagle się skończyło. Nic podobnego… Mowilam do siebie ze to nie koniec ale początek czegoś co sama stworzę dla siebie ale i dla innych. Poszłam na studia o kierunku taniec, skończyłam jedne, potem kolejne A teraz jestem w trakcie robienia doktoratu. Stworzyłam własną firmę artystyczną, prowadzę warsztaty, tworzę wlasne spektakle taneczne i w kooperacjach. Wspieram młodych utalentowanych tancerzy. Realizuje się jako choreograf, pedagog i konsultant festiwali tańca. I napisałam książkę z której jestem bardzo dumna…A wszystko to dzięki wlasnej determinacji i niebywałej sile którą się okazało że posiadam. A więc głowa do góry!!! Zawsze jest jakaś droga który prowadzi nas do celu.

  • Odpowiedz
    Monika
    2 czerwca 2018 at 12:23

    Najważniejszą decyzją jaką podjęłam w moim życiu w ciągu 10 lat była przeprowadzka zaraz po studiach do Zjednoczonych Emiratów Arabskich – pierwsza samotna podróż samolotem oraz samodzielne życie z mężem (wtedy jeszcze narzeczonym) w kraju, który dla obojga nas był obcy. Była to niezwykła lekcja życia, tam wzięliśmy ślub, wynajęliśmy pierwsze wspólne mieszkanie, kupiliśmy pierwszy samochód, z dala od rodziny i najbliższych przyjaciół, ale ta decyzja była najlepsza jaką mogłam podjąć. Tak bardzo wiele tam sie nauczyłam, odnalazłam tam tez swoje własne ja, miałam okazje być tam z mężem, gdy 5 lat temu nie mogliśmy znaleźć własnego miejsca dla siebie – paradoksalnie z zupełnie obcego kraju stał sie on naszym domem skąd mamy najwiecej wspomnień. Teraz będąc w Polsce cały czas tęsknie za Emiratami – a pamietam jak bardzo bałam się trzymając kartę pokładowa i przekraczając próg samolotu, wtedy nie widziałam, że odmieniam swoje życie na zawsze. Był to wyjazd, którego podstawą była miłość i to serce kierowało wtedy moimi poczynaniami, więc dla każdego innego wydawać by sie mogło to szaleństwem. Jestesmy razem juz 10 lat, tylko dlatego, ze oboje byliśmy zdeterminowani i walczyliśmy o wspólne szczęście.

  • Odpowiedz
    Klaudiaa
    2 czerwca 2018 at 12:24

    Decyzją,która na zawsze zmieni moje życie było zaryzykowanie i związanie się z moim juz za rok przyszłym mężem. Z Arturem chodziliśmy razem do jednej klasy w gimnazjum,zawsze nas do siebie ciągnęło jednak nie bylismy na tyle odważni,żeby sobie o tym powiedziec.:) Po zakończeniu gimnazjum nasze drogi się rozeszly aż do dnia,w którym ponownie przypadkiem spotkalismy się na imprezie u znajomych.:) Wtedy ten kontakt nagle odżył, ja nie wiedziałam czy to na pewno ten mężczyzna,wiec poczatkowo spotykaliśmy się tylko jako znajomi. Jemu bardzo zależało,natomiast ja pomimo tego,że wiedziałam,że jest cudowny,bałam się reakcji znajomych,braci,ponieważ każdy wiedział,ze się przyjaźnimy jednak nikt nie podejrzewał niczego więcej. Ja tez bylam jeszcze wtedy młodziutka dzuewczyna,wiec moi rodzice nie wiedzieli o naszych spotkaniach. ? takim sposobem moje niezdecydowanie trwało kilka miesięcy. ? Artur codziennie odprowadzał mnie do szkoly, starał się, ja jednak bylam nieugięta i dalej traktowałam go tylko jako kolega. Aż do świąt w 2012 roku,kiedy zdecydowałam,ze chce z nim być, ponieważ widziałam ile jest w stanie dla mnie poświęcić,a i ja zaczynałam dojrzewać do tej miłości. 🙂 Początki były trudne,ale teraz wiem,że razem możemy wszystko i ze podjęłam najlepsza decyzję w moim życiu. Po prawie 6 latach związku nadal czuje się tak jakbyśmy dopiero się poznali i ze ta miłość z każdym dniem jest coraz silniejsza.:) Nigdy nie zamieniłabym go na żadnego innego mężczyznę. 😉 Teraz mam 23 lata i ta młodzieńcza miłość nadal w nas jest,niezmieniona..:) Chcemy założyć szczęśliwa rodzinę,wybudować swój własny dom i wzajemnie się wspierać.:) Jedna decyzja może wpłynąć na caaałe nasze życie.:)

  • Odpowiedz
    OLA
    2 czerwca 2018 at 12:24

    Moja historia… mój przełom…moje nowe życie. Jestem osobą, która od zawsze była samodzielna, mająca swoje zdanie i nie słuchałam innych a krzywda ludzka była mi obojętna. Sądziłam, że jestem dobrym człowiekiem, przecież nikomu nie robię krzywdy, jestem otwarta i sama zadbam o siebie najlepiej. Ta bańka musiała kiedyś w końcu pęknąć. Zadowolona ze swojego życia, z tego że nikt mi nie mówi co mam robić nie dostrzegałam tylu rzeczy!! Rodzina – brak kontaktu z Mama – dlaczego? ano…trudne charaktery, każda wyznawała inne wartości, priorytety, nigdy się nie dogadywałyśmy i tym samym zaprzestałam z Nią kontaktu. Brat… to sam…! 'nigdy się z nim nie dogadam’ 'nie wspiera mnie w moich planach i poczynaniach. Tkwiąca w tym 'chorym’ choć dla mnie wtedy całkowicie normalnym życiu nie widziałam co tracę ! CAŁKOWICIE! Jedno, tylko i aż jedno wydarzenie tyle odmieniło. A to wszystko za sprawą pewnej starszej Pani. Pewnego dnia idąc parkiem do pracy spotkałam starszą kobietę, która ewidentnie nie czuła się najlepiej, było to widać. Ja jako osoba w tamtym czasie, która nie przejmowała się takimi rzeczami, mówiąc brzydko- nie ruszało mnie to. Ale…przechodząc obok niej zobaczyłam coś niesamowitego w jej oczach. Były tak piękne a zarazem tak smutne, można powiedzieć- wołające pomocy. Pomogłam jej – BYŁA TO NAJLEPSZA DECYZJA, KTÓRA ODMIENIŁA MOJE ŻYCIE! NAPRAWDĘ! Po tym zdarzeniu odwiedzałam tą Panią codziennie w szpitalu, no cudowna kobieta! Pełna dobra, ciepła, troski. Była bardzo wdzięczna za moją pomoc wtedy, w parku a przecież to normalny odruch- wszyscy pomyślą. Pomyślicie, no dziwna, chodziła codziennie do starszej Pani do szpitala, powinna zająć się swoim życiem i rodziną. No…nie było to dla mnie takie proste i oczywiste w 'tamtym wcieleniu’. Ta kobieta dawała mi takiego powera, dawało mi tyle satysfakcji pomaganie jej. Rozmowy z Nią o życiu, o rodzinie. Nie miała nikogo, dzieci wyjechały, zapominając o własnej matce na wiele lat, bardzo ją to bolało. Coś wtedy zrozumiałam własnie dzięki Niej…jakim cudem odwróciłam się od swojej rodziny, zostawiłam ją, moją MAMĘ, która tak mnie kochała, swoją jedyną córkę. Naprawdę…potrzebowałam tyle czasu by to zrozumieć, docenić co mam i co powinnam pielęgnować i o co dbać. No kosmos! To była tak chwila, gdy pomogłam tej Kobiecie 8 lat temu. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Moją najlepszą przyjaciółką jej moja Mama. Wybaczyłyśmy sobie wszystko co złe, wyjaśniłyśmy sobie co nas bolało. A teraz? Jesteśmy nierozłączne. Powrócił też świetny kontakt z Bratem. Rodzina to siła a pomaganie dodaje skrzydeł i zmienia stosunek do świata. Dziś prowadzę fundację…na rzecz osób starszych. Jest cudownie widząc ich szczęście i jak potrzebują drugiego człowieka. A ja narodziłam się na nowo. Wiem, co ważne i wartościowe a przede wszystkim co daje sens mojemu życiu, w końcu!

  • Odpowiedz
    Anna
    2 czerwca 2018 at 12:24

    Jaka decyzja podjęta w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje życie? Decyzja podjęta dokładnie 10 lat temu kiedy tuż przed maturą dowiedziałam się że jestem w ciąży. Podjęłam decyzję żeby urodzić i wychować dziecko ( 90% osób pewnie podjęło by dokładnie taką samą decyzję jednak było to tym bardziej trudne że nie miałam wsparcia ze strony rodziców). Zdałam maturę przyszedł na świat mój fantastyczny synek a wszystko co zdążyło się później było wywołane tym właśnie impulsem. Wzięłam ślub z ojcem mojego męża który okazał się być mężczyzną moich marzeń. Ukończyłam 2 kierunki urodziłam kolejnego synka i czuje się szczęśliwa i spełniona. Kto wie kim dzisiaj bym była jakbym zdecydowała inaczej ?

  • Odpowiedz
    Natalia P.
    2 czerwca 2018 at 12:24

    Decyzją, którą podjełam w przeciągu minionych 10 lat, a która zmieniła moje życie była… wyprowadzka od mamy 🙂
    Wiem, że dla niektórych zabrzmi to śmiesznie, bo co to takiego wyprowadzka z domu, ale uwierz Karolina, to była mega trudne decyzja. Całe życie wychowywałam się z mamą, przez kilka dobrych lat w jednym pokoju. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte i jest ona dla mnie najbliższą osobą. Za sprawką chłopaka którego poznałam podjęłam tą, jak myślę, jedną z poważniejszych i ważnych decyzji w moim życiu. Miałam 27 lat gdy wyprowadzałam się z domu. Nigdy nie zapomne tego uczucia które mi towarzyszło, co najmniej jakby ktoś odcinał mi nogę albo rękę. A ta decyzja wpłynęła na moje życie, ponieważ nauczyła mnie samodzielności. Wiem, że jestem w stanie poradzić sobie w wielu ekstremalnych sytuacjach. Nie żałuję, że nie wyprowadziłam się wcześniej, w sumie lepiej późno niż wcale 😀

  • Odpowiedz
    Kasia
    2 czerwca 2018 at 12:26

    Lubie te momenty wieczorem, gdy powietrze znad morza przynosi ze soba czastki slonej wody ktora otula jak wilgotny, puchowy koc. Gdy tak siedze na dachu w moim podniebnym ogrodzie, mewy sie dra, slonce zachodzi, sok z pomaranczy kapie mi na koszulke, jestem szczesliwa! Bo dom jest tam gdzie serce twoje. Od kiedy 5 lat temu podjelam decyzje o wyjezdzie bylo tych domow tak wiele… wysoko I nisko, ogromne i malenkie, sloneczne i mroczne (troche), czasem domem bywalo lotnisko, czesto pokoje hotelowe na roznych koncach swiata. Z jedna walizka i kartonem ksiazek. Zostawilam za soba milosc, przeprawilam sie przez swiat i znalazlam siebie.
    Ps. I milosc tez mnie znalazla, ta sama 🙂

  • Odpowiedz
    Nastka
    2 czerwca 2018 at 12:28

    Pół roku po ślubie dowiedziałam się że mój mąż zataił przede mną iż siedział w więzieniu za gwałt na trzy letnim chłopcu. W tym momencie miałam z nim już 4 miesięcznego synka. Mąż bił mnie, groził mi szantażował że jeśli komukolwiek wyjawię prawdę o jego przeszłości lub o tym jak nas traktuje, Skrzywdzi mojego młodszego brata. Byłam zastraszona i żyłam z nim jeszcze kolejne trzy miesiące. Któregoś dnia gdy wyszedł z domu PODJĘŁAM DECYZJĘ. Spakowałam siebie i Synka i uciekliśmy. Z duszą na ramieniu opowiadałam o swojej sytuacji policji kilkaset kilometrów od domu. Dali nam schronienie, w międzyczasie założyłam sprawę rozwodową, sprawę o odebranie praw ojcowskich. Było ciężko. Z takim malutkim dzieckiem, sama, bez możliwości pójścia do pracy. Zajmując się synkiem dniami i.nocami szukałam czegoś co pozwoli mi dorobić parę stówek. Znalazłam. Znalazłam pracę, którą wykonuję siedząc z Synkiem w domu, zarobki z tego mam na tyle duże, że wystarczają nam na podstawowe opłaty, jedzenie itp. Mąż (w zasadzie były) próbuje nas szukać , próbuje grozić zastraszyć, ale ja już nie jestem tą samą osobą. Wiem, że podjęłam najlepszą możliwą DECYZJĘ. Choć.bycie samotną matką jest trudne, choć zawsze marzyłam , by moje dzieci miały pełną szczęśliwa rodzinę , to wiem, że ta decyzją uratowałam siebie i dziecko. Wiem, że mój Syn jest ze mną szczęśliwy, a przede wszystkim bezpieczny. Nie musimy każdego dnia budzić się ze strachem, każdego dnia obawiać się, że on coś nam zrobi. Podjęłam decyzję, którą zmieniła moje życie o 180°. Podjęłam najlepszą możliwą decyzję.

  • Odpowiedz
    InspiracjeKlary
    2 czerwca 2018 at 12:33

    Od kilku dni zastanawiałam się nad tym, czy odpowiadać na to pytanie. Zaintrygowało mnie od razu i w sekundę wiedziałam, co odpowiedzieć, ale jednak moja odpowiedź wydała mi się mało konkursowa i dość intymna. Stwierdziłam jednak, że jeśli choć jedną osobę jakoś może to zainspiruje, to już będzie dobrze. Najważniejszą decyzją, jaką podjęłam w ciągu ostatnich lat, było pójście do kościoła w momencie mojego największego kryzysu. Po prostu odstawiłam butelkę wina, które miałam regularnie schowane pod biurkiem od kilku tygodni, aby móc sobie ulżyć, gdy rodzice pójdą już spać. Mogłoby się wydawać, że czas studiów to normalne, że się dużo bawi i pije, ale nie, ja się nie bawiłam. I poszłam, poszłam na mszę, odkryłam spokój, a gdy już wszyscy wyszli z kościoła, ja zostałam, siedziałam i patrzyłam. Nie prosiłam o nic, nie pytałam, po prostu siedziałam i patrzyłam. Czułam ogromną pustkę, ale jednocześnie ulgę, jakbym nagle miała sobie ze wszystkim poradzić. Co ciekawe, każdy następny dzień okazywał się gorszy niż poprzedni, dostawałam kolejne kłody pod nogi, kolejne wydarzenia, które miały mnie dobić, ale ja nagle uwierzyłam, że tak ma być, że po prostu to przetrwam i zaczęłam się uśmiechać, tak po prostu. Wiele osób pewnie chciałoby usłyszeć, że wystarczy przyjść do Boga i już wszystko się ułoży, ale nie, właśnie wtedy kiedy zrobiłam ten pierwszy krok, właśnie wtedy zaczęło dziać się gorzej. Tylko że ja już czułam, że na tym to polega, żebym się poddała, żebym zwątpiła, żebym znowu sięgnęła po najprostsze rozwiązanie, jakim jest butelka zapomnienia. Zaczęłam się modlić, chociaż zupełnie nie potrafiłam, ale mówiłam, po prostu wyrzucałam z siebie wszystko do Boga, zaczęłam się z nim kłócić, prosić i nauczyłam się dziękować. Bo przecież żyję, mam dwie nogi, dwie ręce, widzę, słyszę – mam za co dziękować. I powoli, bardzo powoli, pewne sfery mojego życia zaczęły się prostować. Choć wraz z prostowaniem przychodziły nieustannie próby dla mnie. Wróciłam do mojego partnera, co ciekawe on w tym samym czasie szukał pomocy w Bogu i odnaleźliśmy się w Nim razem. Wybaczyłam rodzicom, czego nigdy nie mogłam przeskoczyć w sobie i przestałam patrzeć na nich, jako winowajców mojego dzisiejszego ciężkiego startu, ale jak na równie pogubionych ludzi, po prostu. Odkryłam pasję, a nigdy w życiu jej nie miałam, chwytałam się różnych rzeczy, ale nigdy nie miałam w nikim poparcia, by robić coś więcej. Dziś, po trzech latach nauki, jestem krawcową. Szyję póki co dla siebie, ale dla mnie najważniejsze jest to, że kocham to robić. Oczywiście po kolejnych małych krokach do przodu, pojawiały się kolejne złe wieści. Tym razem moja Mamusia zachorowała. Czas jej choroby, to był dla mnie czas wyrastania i dalszego wybaczania, nauka rozmowy i słuchania. A chyba nigdy wcześniej nie byłyśmy tak szczere wobec siebie. I nie wiem czy bym potrafiła, gdybym nie uczyła się od Boga empatii i pokory. A nie wieczne JA, JA, JA. Po pewnym czasie mój chłopak mi się oświadczył, a gdy minął rok od choroby mojej Mamy, okazało się, że ma świetne wyniki, jest zdrowa, postanowiliśmy wziąć ślub, nie czekać, tylko wziąć ślub. Miałam z tyłu głowy, że Mama jest teraz w dobrej formie i trzeba to wykorzystać, to był grudzień, a ślub wzięliśmy w lutym. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu, nieważne że zima, że wszystko na szybko, było cudownie! Zjawili się wszyscy najważniejsi dla nas goście i bawiliśmy się do białego rana. Moja Mamusia nawet tańczyła! Oczywiście życie to była dalej sinusoida. Minęło kilka miesięcy, listopad 2017, Mama wylądowała w szpitalu, nie wychodziła z niego tydzień, 9 listopada przeszła operację, 10 listopada poszłam z rana do niej i czułam, że ona odchodzi. Ja to czułam. Byłam ja z Mężem, moja rok starsza Siostra i Babcia. Mąż Mamy z młodszą Siostrą przyjechali na chwilę, ksiądz przyszedł się pomodlić. Mała wyszła po kilku minutach z Tatą, widocznie nie miała tego widzieć i w tym czasie na naszych oczach Mamusia odeszła. Przepłakałam kilka nocy, ale jednocześnie dzięki swojej wierze wiedziałam, że Ona jest teraz w lepszym miejscu, nie cierpi. Czułam się rozdarta, bo przecież chwilę wcześniej rozmawiałam z Mamą o urządzaniu mieszkania, w grudniu miał startować remont, ona miała niezwykłe wyczucie smaku, we wszystkim mi doradzała. Zaczęliśmy myśleć o dziecku, a teraz nasze dzieciątko miałoby nie mieć babci? Czułam żal, a jednocześnie wdzięczność, że cierpienie dla niej się skończyło. I odczułam spokój, swego rodzaju ulgę. Płakałam wybierając płytki do kuchni, jednocześnie ciesząc się, bo to mieszkanie było od niej. Płakałam jak bóbr, jak zobaczyłam pierwszy etap remontu, bo wiedziałam, że Ona nie zdążyła zobaczyć, chociaż… wiem, że widzi. Jednocześnie Ty w tym czasie zaczęłaś swój remont i jak się okazało wybrałyśmy kilka takich samych lub podobnych rzeczy – biało-czarne płytki na podłogę, białe cegiełki na ścianę w kuchni, „marmurowy” blat, welurowe łóżko, złote dodatki… pisałyśmy nawet o tym na Instagramie, jeśli pamiętasz. 😉 I mogąc się tym z Tobą podzielić, czułam taką radość z drobnych codziennych sytuacji, znowu się zaczęłam uśmiechać. Nauczyłam się na nowo dostrzegać słońce każdego dnia. A dziś, dziś jestem w ciąży! I nie rozpaczam, że moje dzieci nie będą miały jednej Babci, wiem, że tak miało być i dziękuję za to każdego dnia. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale jedno wiem – nie jestem sama, a życie jest piękne czy jest dobrze, czy czasem źle!

  • Odpowiedz
    Plinka
    2 czerwca 2018 at 12:34

    Przez ostatnie 10 lat kazdy moj dzień to podejmowanie nowych decyzji zarazem tych błędnych jak i poprawnych ! Uważam ze całokształt ktory dokonałam przez ten okres dał mi tyle wspaniałości i tyle osiągniętych celów ktorych nie ma sensu rozpisywać. Uważam ze doszłam do pewnego punktu gdzie moge stwierdzić ze moja cześć jest spełniona. Moj swiat odwrócił sie do gory nogami ale dążyłam do tego cała soba- aby to osiągnąć podjętych zostało wiele decyzji. Do odważnych swiat należy ? Everyday is a challenge but the whole world belongs to us!!

  • Odpowiedz
    Al
    2 czerwca 2018 at 12:36

    Moja najważniejsza decyzja była jednocześnie najtrudniejsza do podjęcia w moim życiu, bo dotyczyła zawalczenia o moje zdrowie i być może życie.
    Wszystko układało się dobrze, skończone studia, dobra praca, kochająca rodzina, podróże, spełnianie marzeń. I z zewnątrz wszytsko było w jak najlepszym porządku. Tylko najbliżsi widzieli czarne chmury które wisiały nade mną od dłuższego czasu. Nawet mnie trudno było je dostrzec. Myślałam, ze po prostu nie mam ochoty spotykać się ze znajomymi, bo jestem zmęczona. Wolałam zostać w domu i leżeć pod kocem. Przecież chodziłam do pracy, a chyba każdy tak ma ze rano mu się nie chce i płacze kiedy myśli o tym, ze musi wyjść z domu i sprawia mu tak duży ból. To ze lubię spędzać czas sama, leżąc i zadręczają się przyszłością? No wiadomo, jesień się zbliża, ponura pogoda, każdy ma gorszy nastrój.
    Zdarzały się przyjemne momenty, wyjazdy, podróże- ale jakoś ciężko było się nimi cieszyć, przeszkadzały te myśli: „na pewno się stanie coś złego i nie pojedziemy”, „obym się tylko tam nie rozchorowała”, „wrócimy i znowu będzie to samo”. I tez stały ból brzucha i w klatce piersiowej. Ten brzuch to na pewno jakaś celiakia, a to ze nie mogę oddychać to chyba po prostu jestem zmęczona, dużo pracy wzięłam na siebie. I chudnę- niby fajnie bo powinnam zrzucić trochę kg, ale patrzę w lustro i się sobie nie podobam. Mąż chwali, znajomi są pod wrażeniem a ja patrzę i Widzę jedynie wystający brzuch i płacze po tym jak zjadłam lody ze przecież to mi sprawi ze będę jeszcze bardziej obrzydliwa.
    Słyszałam głosy, może gdzieś pójdź, porozmawiaj z kimś? Ale nie brałam tego do siebie. Jestem zmęczona, potrzebuje odpocząć i będzie dobrze. Zaplanuje kolejne wakacje to pomoże. Ale nie pomaga.
    W końcu, po kolejnej nieprzespanej nocy i kolejnym ataku paniki zgadzam się pójść do lekarza.
    Dostaje diagnozę i leki na depresje. Wstydzę się, jest mi głupio, czuje się słaba.
    Ale biorę… i dochodzę do siebie. Dopiero teraz, kiedy ta czarna mgła się przeciera, widzę jak było złe. Teraz mogę wyjść na misto i nie towarzyszy mi lęk, mogę miło spędzić czas z rodziną, rozmawiać z nimi. Jedzenie, wyjazdy sprawiają mi przyjemność. Mogę w końcu przeczytać książkę ! A przecież nie byłam w stanie od roku, nic nie rozumiałam, gubiłam myśli, ale myślałam ze to zmęczenie, nudna książka. Okazało się inaczej.
    Mija już kolejny rok i jest dobrze. Terapia i leki pomagają; jestem sobą i mogę się cieszyć z tego co mam 🙂

  • Odpowiedz
    Kinga Chabowska
    2 czerwca 2018 at 12:38

    W przeciągu ostatnich 10 lat, które głównie upływały mi na zdobywaniu wykształcenia, co zresztą nadal kontynuuję studiując dwa kierunki, prawo i prawo europejskie z administracją i biznesem, podjęłam jedną z najlepszych, najtrafniejszych decyzji w życiu – związałam się z dobrym człowiekiem, który jest ze mną zawsze, gdy tego potrzebuję, gdy jest dobrze i źle. Wiem, że moje życie jest intensywne, bo łatwo sobie wyobrazić, jak wygląda codzienność podczas studiowania i oddawania się dwóm trudnym kierunkom studiów, tak, by móc za kolejnych dziesięć lat cieszyć się zdobytą wiedzą, dobrą pracą. Po prostu szczęśliwym życiem. Studia to nie wszystko – gdyby nie on, być może nie podjęłabym decyzji o połączeniu obu kierunków. I według mnie, to właśnie ten odpowiedni człowiek „pociągnął” mnie dalej i, dzięki niemu w głównej mierze, zdecydowałam się na ten odważny krok. Nie żałuję ani jednej decyzji. Wiem, że zrobiłam dobrze, będąc z tą osobą i dając nam szansę. To pozwoliło mi między innymi na podjęcie wielu innych, ważnych i życiowych decyzji. Dzięki tej najważniejszej – dzięki związkowi z tą odpowiednią i jedyną osobą wiem, że mogę przenosić góry i podejmować kolejne kroki w życiu. I oby tak pozostało! 🙂 na zawsze. 🙂

    Pozdrowienia i serdeczne gratulacje! 🙂
    Kinga

  • Odpowiedz
    Weronika Pezowicz
    2 czerwca 2018 at 12:39

    To własnie 8 lat temu poznałam tego faceta! W ciągu jednego spotkania wiedziałam już jak będzie wyglądało moje życie. Podejmowanie wspólnych decyzji? Nie, nie, nie! Zawsze ja mam ostatnie słowo natomiast on ma jedno Marzenie. -AUSTRALIA-. Nie potrafię zostawić rodziny, zwłaszcza dla wyjazdu tak daleko. Palnelam kiedyś że z dzieckiem może wyjadę! Niecałe 10 miesięcy później urodziła nam się wspaniała córka w między czasie wyszłam za niego za mąż. Bał się że kolejna kobieta w jego życiu i jeszcze z charakterkiem mamusi go porostu zniszczą.
    Zbliża nam się 1 rocznica ślubu z tej okazji z całą rodziną widzimy się w kościele i na świetnym przyjęciu czego rok temu nie było. Przygotowania pochłaniają nam cały wolny czas pomiędzy rodzicielstwem, praca a studiami. Ale z dnia na dzień nie mogę się doczekać tej pięknej rocznicy w gronie najważniejszych dla mnie osób.
    A ja będę miała swoje wymarzone 2 śluby i oczywiście 3 białe sukienki!!!
    Teraz nie mam już ostatniego słowa wyjazd do Australii zbliża się wielkimi krokami on spełnił moje wszystkie marzenia teraz moja kolej.
    Czy ta decyzja podjęta 8 lat temu była słuszna? Po raz kolejny powiem TAK
    Ten facet to totalny strzał w 10!

  • Odpowiedz
    Natalia
    2 czerwca 2018 at 12:40

    Każdy dzień jest inny, niezwykły, dwa razy taki sam się nie zdarzy. Nie będę na siłę wymyślać dnia, który zmienił moje życie, bo uważam, że każdy jest wyjątkowy i każda chwila w naszym życiu ma wpływ na następne wydarzenia. Codziennie podejmujemy jakieś decyzje, kształtujemy nasz charakter, spotykamy nowych ludzi, robimy nowe rzeczy, stajemy się innymi ludźmi niż wczoraj 😉 Właśnie teraz podejmuje tez decyzje i pisze komentarz, możliwe że wpłynie na moje dalsze życie. Myślę, że trzeba się cieszyć z każdej chwili, bo każda jest niezwykła i wpływa na nasze dalsze życie 😉

  • Odpowiedz
    MartaJedrysiak
    2 czerwca 2018 at 12:40

    Jeśli miałam bym znaleźć coś co zadecydowało o moim życiu to z pewnością byłaby to miłość do dzieci. Nigdy w latach licealnyxh nie zastanawiałam się co będę w życiu robić, a jeśli już jakieś myśli się pojawiły w mojej głowie to z pewnością nie myślałam o byciu nauczycielem. Zawód ten zawsze był dla mnie czymś czego bym nie była zdolna się podjąć, uważam się za osobę mało cierpliwa i przede wszystkim najzwyczajniej w świecie nie chciałam tego zawodu wykonywać. Poszłam po maturze na studia o zupełnie innym kierunku niż pedagogika, przy okazji kończąc liceum informatyczne ?… I tak los chciał ze moja dorywcza praca to była opieka nad mała dziewczynka zanim pójdzie do przedszkola. Z początku byłam sceptycznie nastawiona do tej pracy, ale jednak z dnia na dzień coraz bardziej zaczęło mi się to podobać. Co zróbilam rok później? Podjęłam decyzję że rzucam dotychczasowe studia i idę na studia pedagogiczne. Doswiadczalam przy tym dziecku tyle radości z tego że zdołałam ją czegoś nauczyć i potrzebowałam więcej! Teraz jestem szczęśliwa absolwentka studiów pedagogicznych o dwóch różnych specjalizacjach, terapii dziecięcej oraz edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Los tak chciał, że udało mi się znaleźć pracę w zawodzie – czyli w przedszkolu. Na każdym kroku i z każdym dniem realizuje sie coraz to bardziej! ? Uwielbiam dzieci, uwielbiam patrzeć na ich postępy i czuć satysfakcję że jednak ta praca nie idzie na marne. Dzięki małej dziewczynce, która zaszczepila we mnie miłość do pracy z dziećmi znalazłam swój własny tor i to w ciągu ostatnich lat z pewnością była najlepsza decyzja jaka podjęłam! Życzę wszystkim, aby każdy mógł robić to co kocha i nie była to tylko praca, ale także pasja! Pozdrawiam. ??

  • Odpowiedz
    Anna
    2 czerwca 2018 at 12:42

    Moją najważniejszą decyzją w życiu jaką podjęłam mając 24 lata.Było zdecydowanie się na samodzielny wyjazd na podbój świata. Zwolniłam się z pracy.Z zaoszczędzonych pieniędzy kupiłam bilet i tak dnia 10 mają 2010 roku wylądowałam na jednej z hiszpańskich wysp,Fuerteventura. 5000tys km od domu, bez znajomych, bez rodziny odnajdująca się w nowym otoczeniu. Ucząca się krok po kroku życia tutaj. Aż pewnego dnia poznałam tu męża z którym teraz mamy pięknego 3 letniego syna. Moim mottem życiowym jest ” każdy moment jest dobry żeby zmienić wszystko”. Wystarczy tylko chcieć i nie bać sie.

  • Odpowiedz
    KINGA
    2 czerwca 2018 at 12:51

    W ciągu 10 lat, które spędziłam w głównej mierze na zdobywaniu wykształcenia, co nadal kontynuuję studiując na dwóch kierunkach, prawie i prawie europejskim z administracją i biznesem, podjęłam decyzję o związaniu się z dobrym człowiekiem. Brzmi jak banał. Ale to dzięki niemu podejmowałam różne inne, życiowe decyzje. Niczego nie żałuję. Wiem, że dając nam szansę, otworzyłam drzwi do wielu dobrych, ekscytujących, życiowych podróży i decyzji, które mają wpływ na teraźniejszość. Myślę, że dzięki niemu w głównej mierze, zdecydowałam o połączeniu dwóch kierunków studiów, co nie było łatwe i nadal często jest ciężko. Ale kiedy mam obok osobę, która jest na dobre i złe, kiedy śmieję się i płaczę, to wiem, że dobrze zrobiłam i ma to sens. To po prostu się czuje, wie. I nie da się tego zaplanować. Dzięki podjęciu tej decyzji, czuję się ważna, czuję, że jest dla kogo żyć, że moje życie jest po prostu wymarzone. I oby tak pozostało! 🙂 na zawsze, a nawet jeszcze dłużej. 🙂

    Pozdrawiam i gratuluję z całego serca tej pięknej rocznicy! 🙂

  • Odpowiedz
    Marta Jedrysiak
    2 czerwca 2018 at 12:51

    Jeśli miałam bym znaleźć coś co zadecydowało o moim życiu to z pewnością byłaby to miłość do dzieci. Nigdy w latach licealnyxh nie zastanawiałam się co będę w życiu robić, a jeśli już jakieś myśli się pojawiły w mojej głowie to z pewnością nie myślałam o byciu nauczycielem. Zawód ten zawsze był dla mnie czymś czego bym nie była zdolna się podjąć, uważam się za osobę mało cierpliwa i przede wszystkim najzwyczajniej w świecie nie chciałam tego zawodu wykonywać. Poszłam po maturze na studia o zupełnie innym kierunku niż pedagogika, przy okazji kończąc liceum informatyczne ?… I tak los chciał ze moja dorywcza praca to była opieka nad mała dziewczynka zanim pójdzie do przedszkola. Z początku byłam sceptycznie nastawiona do tej pracy, ale jednak z dnia na dzień coraz bardziej zaczęło mi się to podobać. Co zróbilam rok później? Podjęłam decyzję że rzucam dotychczasowe studia i idę na studia pedagogiczne. Doswiadczalam przy tym dziecku tyle radości z tego że zdołałam ją czegoś nauczyć i potrzebowałam więcej! Teraz jestem szczęśliwa absolwentka studiów pedagogicznych o dwóch różnych specjalizacjach, terapii dziecięcej oraz edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Los tak chciał, że udało mi się znaleźć pracę w zawodzie – czyli w przedszkolu. Na każdym kroku i z każdym dniem realizuje sie coraz to bardziej! ? Uwielbiam dzieci, uwielbiam patrzeć na ich postępy i czuć satysfakcję że jednak ta praca nie idzie na marne. Dzięki małej dziewczynce, która zaszczepila we mnie miłość do pracy z dziećmi znalazłam swój własny tor i to w ciągu ostatnich lat z pewnością była najlepsza decyzja jaka podjęłam! Życzę wszystkim, aby każdy mógł robić to co kocha i nie była to tylko praca, ale także pasja! Pozdrawiam. ??

  • Odpowiedz
    Natalia
    2 czerwca 2018 at 12:52

    Zacznijmy od początku. Zawsze wszystko robiłam dla innych, nigdy nic dla siebie. Może po prostu bałam się odrzucenia, tego co powiedzą inni. Pracowałam przez 10 lat w rodzinnej firmie. Była to praca w kwiaciarni przy cmentarzu. Niestety, ale nie znosiłam jej. A z każdym kolejnym dniem czułam się coraz gorzej. Jednocześnie mieszkałam u partnera, gdzie wychowywaliśmy jego siostrę. Było ciężko. Moją mamę dopadła poważna choroba – rak trzustki. Do dzisiaj pamiętam jej słowa ”Obiecaj mi, że zwolnisz się z tej pracy. Zacznij w końcu żyć po swojemu. Masz je tylko jedno”. Spojrzałam na nią i wiedziałam, że to zrobię. Kilka miesięcy później przełamałam się i to zrobiłam. Zwolniłam się z pracy, której nienawidziłam. Na początku było ciężko, ale razem z moim partnerem i pomocą taty znaleźliśmy teren i otworzyliśmy swój własny warsztat samochodowy. Zarazem spełniło się moje i mojego męża największe marzenie. Dzisiaj jesteśmy szczęśliwi, mamy dwójkę dzieci, piękny dom i wiecie co? Czuje się spełniona 🙂 Nie piszę tego żeby się pochwalić, tylko żeby wam powiedzieć, że warto walczyć o swoje! Warto podejmować decyzje, które są poza naszą sferą komfortu.

  • Odpowiedz
    Gabriela
    2 czerwca 2018 at 12:54

    A było to tak…

    Jako mała dziewczyna byłam wielką marzycielką. Uwielbiałam czytać książki Lucy Maud Montgomery. Myślę, że „Ania z zielonego wzgórza” to tytuł, który zna każda z nas. Czerpałam radość ze spacerów w lesie, zabawie na świeżym powietrzu, ze wschodów i zachodów słońca. Moja wyobraźnia nie miała granic. W każdym przedmiocie widziałam coś magicznego. Jednak w końcu przyszedł czas by dorosnąć.
    Coraz więcej obowiązków, zadań, gonitwa za lepszym jutrem. Zgubiłam gdzieś tą najradośniejszą cząstkę siebie. Po liceum byłam „w otchłani rozpaczy” ponieważ nie wiedziałam, co chce robić w życiu i jaki kierunek obrać, aż do momentu, kiedy poznałam wspaniałą osobę, która zaraziła mnie swoją pasją.
    Była to studentka architektury. W marcu zaproponowała, że nauczy mnie rysunku, a w czerwcu zdam egzamin. Brzmi to dość abstrakcyjnie, ponieważ nigdy nie rysowałam, a ludzie przygotowują się czasem po kilka lat, aby dostać się na ten kierunek. Ja miałam na to tylko 4 miesiące! Nie zmarnowałam tego czasu, ćwiczyłam praktycznie całymi dniami. Był to bardzo intensywny okres i myślę, że wycisnęłam z siebie wszystko, co najlepsze.
    Wiara w siebie i wsparcie bliskich bardzo mi pomogły. Obecnie jestem szczęśliwą studentką architektury na Politechnice Rzeszowskiej, (kończę już 3 rok!) i wiem, że świat nie ma granic!
    Patrząc na to z perspektywy czasu jestem ogromnie wdzięczna Dorotce za to, że pomogła mi podjąć tą decyzję, bo była to zdecydowanie najlepsza decyzja w moim życiu. Mała marzycielka wróciła i już nie boi się sięgać po więcej. Teraz zarażam swoja pasją inne osoby bo wierzę, że dzięki takim ludziom świat jest piękniejszy 🙂
    Pozdrawiam, i życzę dalszych sukcesów ! 🙂

  • Odpowiedz
    Patrycja.
    2 czerwca 2018 at 12:57

    Hej !
    Moja decyzja została podjęta rok temu, ale naprawdę zmieniła moje życie.

    Rozstałam się z byłym mężczyzna, który nie pozwalał mi się rozwijać. Zawsze gdy mówiłam o studiach czy zmianie pracy slyszlalam ze sobie nie poradzę, że wymyślam, że bezpiecznie jest tak jak jest.
    Ale to mnie strasznie blokowało, jestem osoba która lubi ryzykować.
    Jako że związek trwał 4 lata, w tym 2 lata już mieszkaliśmy razem nie zauważyłam tego od razu, ze mnie blokuje.
    Ale w końcu wzięłam się w garść, i go zostawiłam.
    Jednego dnia zmieniłam prace, mieszkanie, i swój status z związku na wolna.

    I jest to najlepsza decyzja jaka podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat. Z pracy na produkcji dostałam się do wymarzonej pracy w biurze, która mnie cieszy i rozwija na tyle, ze od pazdziernika idę na studia w tym kierunku !
    Oooo tak !

    Przeprowadziłam się również z małej mieściny do dużego miasta.
    I codziennie odkrywam uroki tych wspaniałych miejskich miejsc.

    Jestem wolna, i niezależna. Nikomu już nie pozwole się ograniczyć i rezygnować z marzeń.

    Pozdrawiam 🙂

  • Odpowiedz
    Angela
    2 czerwca 2018 at 13:06

    Moje decyzję były zawsze dla innych szokujace. Ok 9lat temu zmiana studiow po 2latach nauki na koszt innych, postudiach przeprowadzka na Kaszuby do małej miejscowości mimo, że rodzina 500km dalej. Zorganizowanie życia w obcym środowisku nie znając nikogo w bliskim otoczeniu. Po 4.5roku dalej wiodę my slow life. Nie biorę udziału w wyścigu szczurów. Mam dziecko które za 2tyg nakarmię kaszubskimi truskawkami a za kilka miesięcy przywitam kolejne. Od lipca liczę na ruszenie z własnym biznesem na lokalnym rynku. Wniosek ? Każdą decyzja, która Ty uważasz za słuszną jest słuszna. Nawet najbardziej szalona. Wystarczy odwaga, determinacja i można żyć po swojemu, a nie tak jak życzyłaby sobie tego rodzina/znajomi. To daje satysfakcje. 🙂

  • Odpowiedz
    Jola
    2 czerwca 2018 at 13:11

    Mając 26 lat postanowiłam wyprowadzić sie z domu i zamieszkać zupełnie w obcym mieście z miłością mojego życia….tak mi sie wtedy wydawało….Rzuciłam fajną prace, zostawiłam rodzine i znajomych….. Już po dwóch tygodniach mieszkania razem okazało sie że cos jest nie tak…..później wyszło na jaw że moja Wielka Miłość ma problem z narkotykami……to co przezylam w tamtym czasie to jakiś dramat….zawalił mi sie cały świat……sama w obcym mieście…….z noworozpoczeta pracą…..bez mieszkania….Nie wiedzialam co robić…..wracać do rodziców? Zostać w tym mieście?odejść od niego czy moze jakos pomóc? Ostatecznie postanowilam mu pomóc…bez rezultatu. Odeszłam po roku. Na szczęście przez ten rok poznalam wspanialych ludzi, znalazłam prace mieszkanie. Tak naprawdę dzięki TYM ludziom przetrwalam…..pomogli mi ogromnie……zostałam w tym juz nie obcym mieście. Mam wspaniałych przyjaciół, kolejną fajną pracę i…….człowieka ktorego KOCHAM….bo taki z czasem tez pojawił sie przy moim boku……..Z perspektywy czasu myślę że nic nie dzieję sie bez powodu….gdyby nie to że znalazlam sie w tym mieście nie poznalabym tych wszystkich wspanialych osób….moje życie po tych wszystkich złych chwilach zmienilo sie o 180stopni…..teraz jest cudownie…..teraz zaczęłam żyć:)

  • Odpowiedz
    Patrycja pasek
    2 czerwca 2018 at 13:34

    Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    cóż tych decyzji było bardzo wiele. Myślę, że takim przełomowym momentem było dla mnie pojechanie na warsztaty fitness powered by nałęczowianka organizowane we współpracy z Ewą Chodakowską i jej teamem be active. Odbyły się one w Rzeszowie dokładnie to 10 grudnia 2017 roku. Z początku bałam się , że kondycyjnie nie dam tam sobie rady. Na to wydarzenie wybrałam się z moja najlepszą przyjaciółką Kamilą, którą przypadkiem udało mi się poznać na instagramie. Połączyła nas wspólna pasja do ćwiczeń i nie tylko. Za każdym razem kiedy mówiłam ze nie dam sobie rady to ona wspierała mnie we wszystkim. ,, Dasz rade, nie poddawaj się, łatwe rzeczy nie przynoszą satysfakcji”. To tylko kilka słów od niej a tyle w mojej głowie zmieniły. Ponadto miałam możliwość poznania samej Ewy Chodakowskiej, jej męża Lefterisa jak i całego jej Teamu. Uświadomili mi oni jak ważna w życiu jest pasja i ile radochy ona może komuś dać. Jeśli mamy jakąś swoja pasję to dzielmy się nią z innymi i zarażajmy nią tak. Co mi te warsztaty dały pewnie chcesz wiedzieć? Cóż, zmotywowały mnie do tego aby walczyć o samą siebie. ,, Możesz być z kim chcesz, możesz robić to co chcesz, możesz być jaka tylko chcesz”- to są słowa które bardzo wpadły mi do mojej małej główki. Mysle, ze fitness jest tym czymś , czym chce sie zająć w zyciu. Ponadto chce sie stawac coraz lepszym człowiekiem, bo wiem ze prawda , dobroć i miłość zawsze zwyciężą.

  • Odpowiedz
    Asia
    2 czerwca 2018 at 13:43

    Ten dzień zapamiętam na długo. Zmieniło się wówczas całe moje życie. Dziś z perspektywy czasu nie żałuję żadnej minuty ani sekundy po podjęciu tej decyzji. Kiedy rodziła się między nami miłość, kiedy kończyłam studia, szukałam pracy i zgodziłam się na ten związek zaczęła się najpiękniejsza przygoda jaka przeżyłam. Choć dzisiaj nie jesteśmy razem minął rok, ja wciąż wiem, że nigdy nie zmieniłabym zdania. Nie wybrałabym inaczej. Bawiłam się najlepiej i najszerzej usmiechalam, zwiedzilam mnóstwo ciekawych miejsc, czułam się kochana i ktoś dał mi najpiękniejsze wspomnienia tej pierwszej miłości. Dziś może nie byłabym ta sama osoba, bo przecież ludzi spotykamy po coś. Są nam dani na zawsze, albo tylko na chwilę. Decyzja, by kogoś kochać nigdy nie może być zła.

  • Odpowiedz
    Ola La
    2 czerwca 2018 at 13:55

    Studia. Wreszcie po latach „czekania w kolejce” udało się. Choć mam 33 lata dopiero 6 lat temu poszłam na swojej wymarzone studia. Po szkole średniej i świetnie zdanej maturze niestety nie było to możliwe. Tragedia rodzinna sprawiła, że musiałam pójść do pracy, by pomóc mamie utrzymać to, co nam zostało. Ale co można robić po liceum ogólnokształcącym? To były naprawdę trudne dla mnie chwile. Zawsze uczyłam się bowiem bardzo dobrze i planowałam pójść na weterynarię, by w przyszłości pomagać potrzebującym zwierzakom. Mówi się jednak, że jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to musisz opowiedzieć mu o swoich planach 🙁 Ale wiara i nadzieja w to, że los się odmieni były tak silne, a determinacja tak duża, że 6 lat temu moje największe marzenie w końcu się spełniło i z pomocą ukochanego, przyjaciół i mojej najcudowniejszej mamy mogłam pójść na swoje wymarzone studia. Dziś już jako absolwentka kierunku weterynaria podjęłam świetną pracę i spełniam się w tym co robię. Udało się! Sky’s no limit, a Bóg może i śmieje się czasem z naszych planów ale jestem pewna, że pomaga też niektórym w ich realizacji 😉

  • Odpowiedz
    Daria
    2 czerwca 2018 at 14:01

    Wiatm!

    Na poczatku serdcznie gratuluje 10 lat. To naprawde bardzo bardzo duzo. Wiele osob traco motywacje, po kilku latach ba nawet miesiacach (tak jak ja 🙂 ).
    Prowadzenie bloga to praca na pelen etat, ktora wymaga kreatywnosci i zaangazowania.
    Zobaczylam konkurs na instastory.
    Ciekawe pytanie konkursowe.
    Dla jednych jedne decyzje maly male znaczenie innych wieksze.
    W ciagu ostatnich 10 lat podejlam wiele decyzji. Ale jedna miala szczegolny wplyw na moje zycie.
    Dla ukochanego wyjechalam z Polski. Rzucilam studia i zostawilam rodzine. Byl to trudny wybor, ale fo nie zaluje bo mamy sliczna corcie, na ktora musielismy troszke poczekac ale czas pokazal, ze trzeba byc cierpliwym.
    Moze ktos uzna, ze to nic takiego. Ale dla osoby takiej jak ja, ktora boi sie swiata i nie potrafi nawiazywac nowych kontaktow to byl ogromny krok.
    Serdecznie pozdrawiam i zycze kolejnych 10 lat 🙂

    Daria

  • Odpowiedz
    Patrycja W
    2 czerwca 2018 at 14:03

    Najważniejszą decyzją jaką podjęłam było zdecydowanie uznanie ,że to ja mam być szczęśliwa a nie wszyscy dookoła. Mam 25 lat a przez ponad 18 jedyne co miałam to usiłowanie spełnienia oczekiwań jakie na mnie nakładano. Niektóre z nich były tak dalekie ,że nie potrafię sobie wyobrazić jak miałabym dany cel osiągnąć. I nadszedł czas buntu, czas w którym postanowiłam , że to moje życie. I nawet jeżeli nie wszystko będzie idealne to będą to moje błędy. Dlatego nie mówiąc rodzinie kupiłam bilet do Pekinu. Uznałam że dosyć mam w życiu półśrodków i wiecznej ostrożności. O wyjeździe dowiedzieli się 11 dni przed wylotem. Kiedy doleciałam na miejsce wreszcie poczułam się wolna. W Chinach spędziłam 26 dni mając jedynie wynajęty pokój i z małym funduszem. Do dziś uważam że to właśnie ten wyjazd dał mi odwagę by zmiany które rozpoczęłam w swoim życiu na stałe w nim zagościły. Z perspektywy czasu widzę że mogłam to lepiej rozplanować, zaoszczędzić więcej pieniędzy , ale wiem że odwaga której potrzebowałam była we mnie, i tak naprawdę jedyną osobą która jest w stanie w nas coś zmienić jesteśmy my sami. Dlatego teraz bardzo doceniam ludzi którzy mnie wspierają, czasami krytykują ale nigdy nie podcinają skrzydeł.

  • Odpowiedz
    Mercedes
    2 czerwca 2018 at 14:29

    Myśląc nad odpowiedzią na pytanie, po raz pierwszy pomyślałam, że mam dopiero 26 lat i jak wiele decyzji, wpływających na moje dalsze życie jeszcze przede mną. Próbując cofnąć się o te 10 lat w głowie przewinęło mi się wiele momentów: począwszy od wyboru studiów, które miały wyprowadzić mnie na drugi koniec Polski i uczynić ze mnie funkcjonariuszkę policji, a które zamieniły się w rusycystykę studiowaną w rodzinnym mieście, poprzez pierwszy poważny związek, który nauczył mnie, że na pewne rzeczy nie można się godzić i że szacunek do samej siebie jest jedną z najważniejszych wartości w życiu, na własnym mieszkaniu, którym codziennie nie mogę się nacieszyć skończywszy. Jednak decyzja ostatnich 10-ciu lat, która najbardziej wpłynęła na moje dotychczasowe życie to adopcja psa. Zawsze byłam kociarą i sądziłam, że już nią pozostanę. Moje podejście do psów zmienił jednak pewien wspaniały pies, którym przez krótki czas miałam przyjemność się opiekować. Postanowiłam wtedy, że kiedyś sprawie sobie psa. W tamtym momencie nie czułam się na to gotowa – jego właściciel ciągle powtarzał mi jakim potrafi on być ciężarem, jak niełatwe jest posiadanie czworonoga będąc samym (wyobraź sobie, że jesteś chora, nie masz siły nawet podnieść ręki, za oknem ulewa, a ty masz psa, z którym musisz teraz wyjść na spacer – ta wizja przez pewien czas skutecznie mnie zniechęcała). Pewnego dnia poczułam jednak, że nadszedł odpowiedni moment, że jestem gotowa na tę odpowiedzialność i, nie ukrywajmy, zobowiązanie. Zaangażowałam koleżankę do pomocy i po kilku dniach trafiłam na zdjęcie z ogłoszeniem TOZ-u o małej kulce z uszami jak nietoperz i białą łapką, który szuka kochającego domu. Od razu poczułam, że to on. Kilka dni później był już mój. Nigdy nie zapomnę jego początków: bał się wszystkich mężczyzn, a na nosku miał bliznę od pobicia. Nigdy wcześniej nie czułam takiej odpowiedzialności za drugą istotę. Decyzja o posiadaniu psa była najlepszą nie tylko w ciągu ostatnich 10-ciu lat, ale w całym moim życiu. Nie wierzyłam, że można dostać tyle miłości, przyjaźni, ciepła i bezwarunkowego oddania od takiej małej istoty. Dziś codziennie po pracy biegnę jak najszybciej do domu nie mogąc doczekać się tego merdającego ogona i skoków radości, kiedy tylko otworzę drzwi. Mój pies przede wszystkim nauczył mnie cierpliwości i odpowiedzialności – w końcu ode mnie zależy jego czworonożne życie. Najlepsza decyzja na świecie!

  • Odpowiedz
    ureska
    2 czerwca 2018 at 14:29

    Ja napiszę krótko – nauczyłam się szyć na maszynie! Krótki kurs, dużo ćwiczeń i dziś mogę z dumą założyć uszytą i wymyśloną przez siebie sukienkę, spódnice czy bluzkę, a moja córka dzięki temu ma najbardziej oryginalny strój na balu karnawałowym!

  • Odpowiedz
    Małgosia
    2 czerwca 2018 at 14:29

    Witaj!
    Moja historia może wydać się dramatyczna… poniekąd jest taka, ale ma w sobie naukę, która zmieniła moje życie na zawsze…
    5 lat temu, mój ówczesny chłopak namawiał mnie na przejażdżkę motocyklem… ja jednak uparciuch nie dałam się skusić… on już nigdy z tej przejażdżki nie wrócił a moje życie zmieniło się ma dobre! Oczywiście dlatego, ze go nie mam ale również dlatego, ze stałam się innym człowiekiem! Po upływie jakiegoś czasu od tego zdarzenia przeszłam zmianę… cieszę się każdym dniem… cieszę się deszczem, słońcem czy szczekającym psem za oknem…. wszystko wydaje mi się piękne i nie znajduje powodów do narzekań… Wzrusza mnie wszystko dookoła (wcześniej byłam raczej twardzielka)
    Uważam, ze największe zmiany w życiu lub w samych nas (co ścisle łączy się jedeno z drugim) , czasam powstają na skutek jednej chwili, wypowiedzianego słowa czy jednego gestu!

    Karolina,
    Spełniaj się i bądź szczęśliwa ?

  • Odpowiedz
    Kasia
    2 czerwca 2018 at 14:32

    Postanowiłam cieszyć się chwilą i czerpać radosc z najdrobniejszych rzeczy 🙂

  • Odpowiedz
    Roksana B.
    2 czerwca 2018 at 14:42

    Nie będzie to nadzwyczajny wpis. Ba. Pewnie podobnych przeczytasz tutaj bez liku. Ale to moje życie, moja historia i dla mnie to był przełom.
    Całe życie marzyłam o pracy z psami. Od dziecka.
    I tak w końcu 3 lata temu założyłam firmę. Salon groomerski. Początki były bardzo ciężkie. Pożyczanie od znajomych pieniędzy na ZUS i inne opłaty. Ale będąc upartą i dążąc ciagle do udoskonalania własnego warsztatu, przekonałam do siebie duże grono ludzi. Klientów. I tak sobie firemka była. Pieniądze zaczęły napływać. Szło coraz lepiej i lepiej. Ale ja czułam się coraz gorzej. Nie fizycznie. Psychicznie. Widząc codziennie przynajmniej jednego skrajnie zaniedbanego psa, szarpiąc się z nimi ponieważ ich właściciele myśleli, że wystarczy oddać psa do salonu, a ja tu magiczną różdżką pomacham i psiak będzie cudownie grzeczny. W końcu podjęłam decyzję. Zamykam salon. Oh ileż było przy tym lamentu ze strony osób postronnych. Bo dobrze mi idzie. Bo dużo klientów. Bo kasa się zgadza. Bo robisz co kochasz. Tak. To prawda. Ale zmęczenie psychicznie i codzienne spoglądanie na psią krzywdę oraz wysłuchiwanie roszczeniowych klientów, to było za dużo. I tak moja praca-marzenie okazała się pracą-koszmarem, z którego musiałam szybko się obudzić.
    Teraz mam inną pracę. Nie jest to spełnienie marzeń, ale moje sumienie jest czyste, a serce nie płacze na widok psich nieszczęść. Otworzył się dla mnie nowy rozdział w życiu. Znów jest ciężko, ale mam determinację. Wiem już czego naprawdę w życiu potrzebuję i do tego dążę.

  • Odpowiedz
    Ania
    2 czerwca 2018 at 14:43

    Najważniejszą decyzję w życiu podjęłam 2 lata temu, gdy zamiast wylecieć na rok do USA zostałam w moim rodzinnym mieście i dałam szansę chłopakowi, który ani mi się nie podobał, ani nie miałam z nim o czym gadać… może to brzmi nieco dziwnie, ale naprawdę nigdy bym nie podejrzewała, że ze zwykłego kolegi zostaniemy rodziną.
    Po kolei 🙂 3 lata temu zostawił mnie chłopak, strasznie to przeżyłam i wiele miesięcy byłam w depresji i nawet przytyłam z 20 kg… bo przestałam o siebie dbać.
    Podjęłam decyzję, że zostanę Au Pair w Nowym Jorku. Stwierdziłam, że muszę wziąć życie w swoje ręce i jakoś się podnieść, a najlepiej będzie zdala od wszystkich, przy okazji spełniając swoje zagraniczne marzenie. Byłam już na spotkaniach, byłam pewna swojego wyjazdu, aż tu nagle przyjaciel mojego chłopaka, o głowę niższy, połowę chudszy zaczął do mnie dzwonić, przyjeżdżać i tak nieśmiało zaczęło się to jakoś kręcić, ale nigdy nic do niego nie czułam, nawet za bardzo rozmowy nam się nie kleiły, ale przysięgam, że nigdy nie poznałam lepszego człowieka 🙂 Tak dobrego, pełnego serca i empatii, a po tym jak mój były chłopak zdradzał mnie z połową miasta szukałam po prostu spokoju i normalności.
    Jakoś zaczęliśmy próbować razem, ale ciągle termin mojego wyjazdu się zbliżał, daliśmy sobie czas do pewnej niedzieli i wtedy miałam podjąć ostateczną decyzję.
    Było to w Święta Wielkanocne i chcąc być sama wyjechałam w góry, żeby to przemyśleć. Rozum mi mówił, że muszę jechać, bo dość się nacierpiałam przez tych chłopaków, a serce, że tu jest moje miejsce.
    Wiesz co zrobiłam? Prosto z drogi pojechałam do niego, wyrwałam kartkę z notesu i napisałam jedno zdanie: 'Mam nadzieję, że ta niedziela już zawsze będzie najpiękniejszą niedzielą’.
    2 miesiące później byłam już w ciąży, teraz mamy już roczną córeczkę, swój dom i ani jeden dzień z tych dwóch lat nie byłam smutna! To była najpiękniejsza decyzja w moim życiu!
    Nawet ciąża przebiegła bezproblemowo i zamiast przytyć ciągle chudłam, więc to też uważam za znak i Dzidzia duża i zdrowa, a ja ponad 20 na minusie po porodzie:)
    Jakby mi jakaś przyjaciółka powiedziała, że zostaje z kolesiem, którego prawie nie zna, jest w ciąży i kupuje dom to bym pomyślała, że jest nienormalna, ale ja za to jestem pewna swojej decyzji, która okazała się najlepsza w całym moim życiu!
    Wierzę, że na każdego czeka taka idealna druga połówka i ja wiem, że nie liczy się wygląd, ani styl ubierania tylko to jaka jest druga osoba i co się do niej czuje. To jest najważniejsze!

  • Odpowiedz
    Patrycja Make Up Easier
    2 czerwca 2018 at 14:43

    W ciągu 10 lat moje życie zmieniło się za sprawą jednej decyzji. Przede wszystkim zacznę od tego, ze pracowałam na etacie jako handlowiec 24 godziny na dobę i mój związek chylił się ku upadkowi z racji mojego zaniedbania oraz zmęczenia. Żadne pieniądze nie rekompensowały mojego życia prywatnego. Byłam już tak zmęczona i czułam w sobie złość nie do opisania. Będąc na evencie Anthonego Robbinsa ( na który namówił mnie ówczesny partner a obecnie mój mąż ) napojona niewyobrażalną siłą w końcu złożyłam wypowiedzenie by zostać swoim własnym szefem. Nie od razu osiągnęłam sukces, i powiem szczerze było cholernie ciężko ale teraz wiem ze to była najlepsza decyzja. Mój związek odrodził się na nowo. Zobaczyłam, ze milosc czyli to co niewidoczne z pozoru dla oczu jest najważniejsze i trzeba to pielęgnować. Dzisiaj jestem szczęśliwą żoną i mamą oraz własnym szefem i organizatorem swojego czasu. A to wszystko przez jeden bilet na jeden event, którego nie zapomnę do końca życia, a zmienił je o 180 stopni.

  • Odpowiedz
    Kasia
    2 czerwca 2018 at 14:47

    Dwa lata temu, po 4 latach bezsensownej walki, zdecydowałam się zakończyć swoje małżeństwo. To była najlepsza decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam. Dziś znów się uśmiecham, dziś znów kocham i jestem kochana, rozdaję światu tą małą niepoprawnie optymistyczną Kasię, którą ktoś kiedyś próbował zniszczyć. I pomimo tego, że moja decyzja była bardzo trudna i niedotyczyła tylko mnie ale również moich dwóch wspaniałych synów – to dziś wiem, że warto było.

  • Odpowiedz
    Marcelina
    2 czerwca 2018 at 14:52

    Jedna decyzja, podjęta niespełna dwa lata temu, sprawiła, że zamieszkałam 13 tys. km od domu. Jako pasjonatka, czy może fanatyczka hiszpańskiego, postanowiłam wyjechać na miesięczną praktykę do Chile. Miesiąc przerodził się w dwa lata radości, miłości, ale i ogromnej tęsknoty za Rodziną, przyjaciółmi, domem. Chciałabym opowiedzieć o tym pierwszym zetknięciu z krańcem świata. Gdy po raz pierwszy leciałam do Chile, z okien samolotu obserwowałam wypiętrzenia Kordyliery Andów, a wśród nich, (jak mi się wtedy wydawało) w maleńkiej kotlince, aglomerację Santiago. Po wylądowaniu, odczekaniu swojego w kolejce do odprawy paszportowej i przemyceniu kabanosów, suchej krakowskiej, majeranku i pierogów, ujrzałam na własne oczy to miasto – wcale nie okazało się one takie maleńkie. Było olbrzymie. Olbrzymie, zimne (był to lipiec czyli środek zimy na półkuli południowej), szare i zakorkowane. Po ulicach biegały bezpańskie psy w niezliczonych ilościach, przy autostradzie lokalni sprzedawcy namawiali do zakupu swoich wypieków nie bacząc na prawie tratujące ich samochody, a kierowcy jeździli niczym wariaci, wymijając jeden drugiego i tworząc nieistniejący trzeci, czwarty czy piąty pas ruchu. Z wielkimi oczami chcąc móc ogarnąć cały ten moloch przepełniony harmiderem i nieładem, nagle ujrzałam jeden z najbardziej zapierających dech w piersiach widoków – zarówno na prawo, jak i przede mną wyłoniły się przepiękne i majestatyczne szczyty gór i wulkanów, pokryte białym, czystym puchem śniegu. Cały ten chaos i chłód zamienił się w spokój ducha i przyniósł ukojenie po tak długiej podróży. „Warto było” – pomyślałam. A widok ten towarzyszył mi już na całej trasie do domu.
    W Chile miałam spędzić półtora miesiąca, a następnie jechać do upalnej, letniej Hiszpanii. Jak się okazało później do Hiszpanii nie pojechałam, a Chile i pewien Ekwadorczyk skradli moje serce i wywrocili moje życie do góry nogami.

  • Odpowiedz
    Weronika
    2 czerwca 2018 at 14:53

    Od zawsze byłam nieśmiałą osobą. Trzymałam się w cieniu innych koleżanek, starałam się za bardzo nie „wychylać”, uważałam też, że nie poradziłabym sobie z niczym co wymagłoby mojego wkładu pracy, bo nie uważałam się za osobę kreatywną ani pewną siebie. Bałam się krytyki innych, dlatego też zawsze rezygnowałam z pokazywania swojego potencjału, który mam! Wszystko zmieniło się 4 lata temu, gdy idąc na studia poznałam wspaniałych ludzi, którzy zaopiekowali się mną na wyjeździe adaptacyjnym, a później zostali moimi przyjaciółmi z najlepszej organizacji studenckiej! Pokazali mi, że jestem wiele warta, kreatywna, zaczęłam wychodzić że swojej strefy komfortu, tworząc wiele ciekawych projektów w tym także charytatywnych. Otworzyło mi to oczy i uświadomiłam sobie, że potrafię zrobić wiele dobrego dla innych ludzi i moje działania przynoszą rezultaty. Poczułam się tak pewna siebie jak nigdy. Postanowiłam powalczyć o swoje, zaprezentować się przed wszystkimi i postarać się o miejsce w zarządzie organizacji. Pomimo konkurencji udało się, inni zobaczyli we mnie potencjał, a ja sama po raz kolejny poczułam, że jestem tego warta skoro inni powierzyli mi tak ważne stanowisko. Przez kolejne 2 lata wspólnie z pozostałymi czlonkami zarządu kierowałyśmy całą organizacją, tworzyliśmy wspaniałe projekty, pomagaliśmy innym. Ale co najważniejsze dla mnie, nauczyłam się pewności siebie, wydobyłam kreatywną część siebie i dzisiaj nie boję się podejmować ważnych decyzji. 4 lata temu nawet nie pomyślałabym, żeby pójść na rozmowę kwalifikacyjną do dużej korporacji zwłaszcza, gdy w grę wchodził język obcy. A dzisiaj? Mam wielu przyjaciół na dobre i na złe, pracuję w języku angielskim i hiszpańskim w dużej korporacji, nie boję się postawić na swoim i dążyć do spełniania moich marzeń. Wiem też, że mogę zrobić wszystko! A wszystko to za sprawą decyzji podjętej 4 lata temu o wyjeździe na obóz adaptacyjny i dołączenie do organizacji studenckiej.

  • Odpowiedz
    Ja nadal zakochana
    2 czerwca 2018 at 14:56

    W ciągu ostatnich 10 lat wydarzyło się tak wiele, że nie jedną osobę można byłoby tym obdarzyć. Wszystko stało się dzięki temu, że rzuciłam się na głęboką wodę zostawiajac za sobą nie do końca trafne decyzje życiowe i partnera. Tą głębią był mój obecny mąż. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego gdyby nie to, że jest dużo starszy ode mnie i co za tym idzie nie wielu było sprzymierzeńców tego związku. Wspólnie stawiliśmy czoła kłodom rzucanym pod nogi i pokazaliśmy (myślę, że nawet nadal pokazujemy), że jesteśmy dla siebie stworzeni. Przez to ostatnie kilka lat spędziliśmy jak na karuzeli… wspólne wyjazdy, dziecko, moje studia, przeprowadzki, ślub po dobrych kilku latach związku i niekończące się pomysły na kolejne dni… Chciałabym wszystkim tym, którzy z nas się śmiali, wyszydzali, wróżyli rychły koniec powiedzieć, że ich modły nie zostały wysłuchane. Ale tak szczerze po co? W końcu dla nas najważniejsze jest, że nadal nie wyobrażamy sobie życia bez drugiej osoby. Nadal z tą samą pasją planujemy kolejne podróże i cieszymy się jak dzieciaki na pierwszym wspólnym wyjeździe pod namiot. Ostatnia dekada to zwrot o 180 stopni w najlepszym kierunku jaki mogłabym sobie wymarzyć ❤️

  • Odpowiedz
    Natalia
    2 czerwca 2018 at 15:01

    Bardzo długo męczyłam się w swojej pracy. Skończyłam studia, zrobiłam aplikację prawniczą, zodobylam wymarzony zawód… osiągnęłam to czego od dawna chciałam… ale wciąż nie byłam szczęśliwa. Dusiłam sie w swojej pracy, męczyłam, tyłam z nerwów bo wynagradzałam swój stres jedzeniem, praktycznie sie nie ruszałam spędzając wiele godzin przy biurku. Bałam sie jednocześnie zmiany pracy, zmiany otoczenia, bałam sie ze nie wyjdzie, ze spadnę z deszczu pod rynnę, ze bedzie tylko gorzej. Nie podejmowałam tego korku patrząc tylko jak tracę czas, jak mijają lata… tkwiłam nieusatysfakcjonowana bojąc sie zmiany podczas gdy jeszcze pare lat wczesniej czułam, ze taka decyzja nie stanowiłaby dla mnie żadnego problemu. Ja sie bałam po prostu, ze mi nie wyjdzie a inni mnie osądzą… Az w końcu nie wytrzymałam i zrobiłam to dla własnego zdrowia psychicznego, zmieniłam miejsce pracy, otoczenie, swoje zycie. Za 2 dni lecę służbowo do USA, przy okazji na własną rękę, sama zwiedzę NYC! I nie boje się, ze sama nie dam sobie rady, nie moge sie doczekać wyjazdu. Dobrze zarabiam, jestem doceniana, spełniam sie, mimo ze nadal duzo pracuje mam ku temu motywacje. Pamietam początki Twojego bloga, bywałam z Tobą przez cały ten czas i podziwiam Cie, ze tak sie rozwinęłas, szczerze Ci gartuluję i nadal bywać będę. Wszystkiego najlepszego z okazji okrągłych urodzin! 🙂 dalszych sukcesów, mozemy wszystko 🙂

  • Odpowiedz
    Jowita
    2 czerwca 2018 at 15:04

    3 lata temu dostałam propozycje wyjazdu na stopa do Czarnogóry. Pierwsza myśl, pewnie czemu nie do czasu jak okazało się że Czarnogóra jest ok 2000 km z Krakowa. Chciałam się wycofać, bałam się niesamowicie ale nie było odwrotu. I wiecie co to była najlepsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła. Wiele błędów popełniłam i jeszcze popelnie, Ale żyje się raz, nikt, NIKT za Ciebie życia nie przeżyje. To co Ty zrobisz dla siebie, zostanie do Ciebie. To co zrobisz ze swoim życiem zależy i wyłącznie od Ciebie. Moje życie od tamtego momentu całkowicie się zmieniło, poznałam wielu życzliwych, wspaniałych ludzi, doświadczyłam wielu przygód, które aż ciężko opisać, to wszystko co teraz się dzieje w moim życiu jest Po prostu wspaniałe. Powinniśmy inwestować w samych siebie A doskonałym przykładem są właśnie podróże, te małe i te duże !!! Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę każdemu z osobna aby brał z życia wszystko co się da I realizował swoje marzenia. I z całego serduszka życzę Ci Karolcia żebyś dalej realizowała swojej projekty i żebyś zawsze była taką wesołą i pogodną dziewczyną jaką Cię widzimy :* <3

  • Odpowiedz
    Karolinka
    2 czerwca 2018 at 15:08

    10 lat temu miałam dokładnie 9 lat. Podczas zakupów rodzice pozwolili mi wybrać sobie zabawkę. Wybór padł na zestaw małego lekarza i zawierał plastikowy stetoskop, fartuszek i różne przyrządy lekarskie. Leczyłam wszystkie pluszaki, lalki i domowników i tak narodziło się moje wielkie marzenie o zostaniu lekarzem. Był to przełomowy moment w moim życiu. Wszystkie koleżanki chciały być wtedy księżniczkami, a ja cały czas mówiłam o medycynie. W liceum wybrałam profil biologiczno- chemiczny i takie też przedmioty zdawałam na maturze. Niedawno napisałam ostatnią maturę i teraz czekam na wyniki. Złożyłam też dokumenty na studia medyczne. Mam nadzieje, że moje wielkie marzenie spełni się i zostanę chirurgiem. Ostatnie 10 lat było bardzo ważne i miało na moje życie ogromny wpływ. Podjęłam w tym czasie najważniejszą decyzję, zadawałam maturę i dorastałam. Mimo iż nauka do matury wymagała ode mnie wielkiego poświęcenia i wielu wyrzeczeń nie podawałam się. Ogromną motywacją było dla mnie zdjęcie, które tamtego dnia, kiedy miałam 9 lat, zrobił mój tata. Stoi ona na biurku w honorowym miejscu i mam nadzieję, że za pare lat będę mogła postawić obok niego takie samo zdjęcie, ale już jako prawdziwego lekarza z dyplomem. Gratuluje dziesiątej rocznicy bloga i życzę kolejnych tak owocnych lat!! Pozdrawiam Karolina ?❤️

  • Odpowiedz
    Ania Łompies
    2 czerwca 2018 at 15:10

    Ostanie 10 lat to istny koszmar. ..2012 straciłam Mamę ale najgorsze stało się rok temu…Odszedł mój największy Aniol – Tata. Do tego pory łapię oddech by móc iść dalej. W ostatnich 10 latach Bóg zabrał mi dwoje najważniejszych ludzi… ale obdarował mnie również kimś wyjątkowym. Dał mi Borysa, 4 letniego syna. To dzięki niemu trwam i widzę na horyzoncie słońce. Dziękuję Boże ze jakoś wyrównujesz te deficytu. Oprócz słońca widzę też piękno w różnej postaci. Piękne buty i piękne torebki.w tym wszystkim nie przestałam być kobietą i staram się ze wszystkich sił być i wyglądać wyjątkowo.

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 15:16

    Najwspanialsza decyzja mojego życia w przeciągu ostatnich 10 lat zawiera się w zasadzie w jednym zdaniu, zaproszeniu…
    Zacznę od samego początku…
    9 lat temu (mając 18 lat) otrzymałam zaproszenie na wesele mojej dalszej kuzynki. Kontakty z rodziną cenię najbardziej. Bardzo się ucieszyłam na wieści o jej zaślubinach i jako, iż odległość nas dzieląca jest spora – ok 500 km i niestety widujemy się dość rzadko – głównie na bardziej uroczystych imprezach bądź tych mniej chcianych to wraz z rodzicami i siostrą udało nam się na te wesele pojechać.
    Okres ten – rok 2009 to u mnie początki odkrywania FB więc nie widząc dość długo swojej dalszej kuzynki weszłam na jej profil, aby zobaczyć jak obecnie wygląda i których znajomych z jej „paczki” mogę spodziewać się na weselu (kuzynka jedynie rok starsza). Pośród przeglądania wielu zdjęć na jej profilu.. w pewnym momencie mnie zamroziło. Jako, iż jestem osobą, która zachwyca się czuprynami z kręconymi włosami, zobaczyłam jego – niesamowicie przystojnego chłopaka, który nieśmiało wychylał się zza ramienia mojej kuzynki. Pomyślałam – „jak cudownie byłoby gdyby pojawił się na tym weselu… jest taki przystojny.. i te loki” (jako to większość dziewczyn w wieku ok. 18 lat, które przy zdjęciu swoich idoli wzdychały i popadały w miłość platoniczną 😉 ).. po chwili zastanowienia myślę „przecież ja nie mam przyjaciół w gronie chłopaków – tak się nie da, pewnie Aśka go nie zaprosi, bo raczej zaprasza się tylko przyjaciółki, koleżanki, a nie chłopaków”.
    Nadszedł ten dzień, usiadłyśmy z siostrą w 2 ławce w kościele z całą rodzinną młodzieżą (jest jej dość sporo 🙂 ) W momencie „przekażcie sobie znak pokoju” odwracam się, aby przekazać dłoń rodzicom, wujkom oraz ciociom i przy odwrocie „coś” mi mignęło… odwróciłam się… w oddali zobaczyłam Jego… Jego… na tle beżowej ściany wyglądał jak postać z obrazu.. z tymi pięknymi lokami, które prawie zakrywały jego oczy.. w garniturze, taki przystojny… zaparło mi dech w piersi. Pomyślałam – pewnie przyszedł jako delegacja klasowa do kościoła – chociaż i tak to było dla mnie niesamowitym przeżyciem – przypomniałam sobie moment przeglądania zdjęć na portalu 2 miesiące temu, 500 km stąd… a mogłam Go zobaczyć na żywo! Po mszy moment składania życzeń – wychodzimy. Stoję w kolejce i widzę Go… wychodzącego przez drzwi kościoła z nią… dziewczyną w czerwonej sukience… wiadomo, zrobiło mi się przykro. Nie zamieniłam z Nim słowa, nie udało mi się „złapać” z Nim kontaktu wzrokowego, zresztą.. był z dziewczyną w czerwonej sukience.
    Przyjechaliśmy na salę weselną, patrzę – jest i On.. z nią.. siedzi w paczce ze znajomymi z klasy i moimi starszymi kuzynami. A ja? Ja.. jedynie rok od nich młodsza zostałam posadzona z dziećmi.. no i 16 letnią kuzynką, moją 11 letnią siostrą, 7 letnim kuzynek, 5 letnią kuzynką i resztą „maluchów”. Byłam zła – wiadomo!
    Zabawa weselna trwała na całego, ja bawiąc się z kuzynką, ciocią i mamą. Wybiła godzina 00:00 – oczepiny. Mama z ciocią krzyczą do nas, abyśmy również wzięły udział w tej zabawie. Ja – dość nieśmiała wtedy zostałam wręcz wepchnięta do grupki panien. Trzymałam się raczej z tyłu – nie zamierzałam łapać bukietu. Asia wyrzuca… troszkę za mocno – bukiet przelatuje nad grupką panien i ląduje w moich rękach…
    Czas na Pana Młodego. Do grupki kawalerów stają moi kuzyni 3 lata starsi kuzyni – bliźniacy – większa szansa na to, iż któryś złapie muszkę. Pan Młody rzuca… muszka znajduje się w Jego rękach… nie wiem czy łapał specjalnie, czy tak jak mi – muszka sama wpadła w ręce – w każdym razie speszyłam się niesamowicie. Pomyślałam – to tylko jeden taniec – dam radę. Okazało się, iż Para Młoda przewidziała w ramach oczepin konkurs z nagrodami. Ja i On plus 3 inne pary (złożone oczywiście z małżeństw) i konkurs składający się z 3 konkurencji, które były oceniane przez Młodych. Pierwsza konkurencja – taniec w parze – a więc zaczynamy. Włączono nam dość rytmiczny utwór – nawet nie wiem jakim cudem moje nogi tak szybko przebierały na tym parkiecie. Zdobyliśmy najwięcej punktów. Konkurencja nr 2 – nie pamiętam jej tematu, jednak pod koniec byliśmy ex aequo na 1 miejscu z inną parą. Konkurencja nr 3 decydująca – śpiew… On przekazuje mi mikrofon… nie wiem czy chciał w tym momencie zachować się jak gentlemen ale ja omal nie zapadłam się pod podłogę – ja nieśmiała osoba, która nigdy nie wzięła udziału w przedstawieniu przedszkolnym/szkolnym oddaję Mu mikrofon w tym samym momencie i mówię, że nie dam rady – nie umiem śpiewać i nie mam na tę chwilę żadnej piosenki w głowie. On się zgadza – zaczyna… zaczyna księżycowym chodem.. jego Moon Walk wywołuje na sali gromkie okrzyki, oklaski. Zaczyna śpiewać… śpiewać Michaela Jacksona – Billie Jean. Ja tańczę w okół aby nie stać jak posąg. On śpiewa a capella, przepięknym angielskim, a mi coraz bardziej bije serce.. Niestety przegraliśmy… nie przez Jego śpiew, ponieważ pokonał wszystkich jednogłośnie, a przez moją decyzję oddania Mu mikrofonu – odjęto nam parę punktów za ten ruch. Koniec końców nie było mi przykro, ponieważ nagrodą główną był bardzo schłodzony, przezroczysty napój 😉 Szczerze – nie zamieniliśmy więcej niż 3,4 zdania podczas trwania całego konkursu – zbyt się speszyłam. Rozeszliśmy się, każdy na swoje miejsce, jak gdyby nigdy nic.
    Dzień poprawin, przyszedł i On – sam… bez dziewczyny w czerwonej sukience. Nie zamieniliśmy słowa praktycznie przez większość poprawin. Ok 19 zespół zagrał ponadczasową piosenkę, przy której parkiet zapełnił się od młodszych po starszych – powstało kółko. On niespodziewanie pojawił się obok, przy następnej piosence zaprosił mnie do tańca. Rozmawialiśmy z 2,3 piosenki, o jego wyborze studiów, o mojej przyszłej maturze i planach. Zapytałam gdzie Jego dziewczyna, dlaczego przyszedł sam. Powiedział, że to jedynie znajoma, koleżanka z klasy. W pewnym momencie zadzwonił Jego tata, że już czeka. Serce prawie mi pękło 😉 Odprowadziłam Go, wymieniliśmy się numerami. Prawie całą noc przepisaliśmy – w pewnym momencie stan mojego konta pokazał 0,00 zł, a do otwarcia Żabki było trochę czasu.. Pamiętam, że wtedy nie przeszkazał mi fakt, że ma inną sieć niż moja i SMS kosztuje całe 0,20 zł! (myślę, że większość pamięta ten dramat, gdy z kieszonkowych zostało 5 zł i trzeba było kupić doładowanie więc każdy SMS był na wagę złota 😉 ). W tym momencie pieniądze nie miały żadnego znaczenia 🙂 Wróciliśmy z rodziną do miasta rodzinnego. Zaprosiliśmy się na FB, troszkę popisaliśmy. Miał odwiedzić mnie po 2,3 miesiącach, jednak nie wyszło. Kontakt się urwał, każdy miał swoje życie, partnera, lata mijały.. Po 2 latach zapytał co słychać jak życie leci, porozmawialiśmy na Skype i to byłoby na tyle. W pewnym momencie zaczęłam robić czystkę na FB, usuwałam osoby, z którymi nie mam żadnego kontaktu… zatrzymałam się na Jego awatarze bez zdjęcia… mimo, iż kontaktu nie mieliśmy – nie usunęłam Go – nie wiem dlaczego.
    Po kolejnych 2 latach nagle zaczęliśmy ze sobą pisać, dość regularnie, przenieśliśmy się na telefony, codziennie, długie rozmowy. Po miesiącu/2 intensywnego kontaktu telefonicznego powiedziałam „ZAPRASZAM CIĘ DO … (moje miasto rodzinne)” słowa te ledwo przeszły mi przez gardło – stresowałam się, tym razem naprawdę bardzo bardzo tego chciałam – była to bardzo dokładnie przemyślana decyzja, przedyskutowana z mamą, ciocią. Powiedział „dobrze, przyjadę” – zamurowało mnie. Zaczęłam szukać hoteli w moim mieście, przygotowywać plan wycieczki, gdzie Go zabiorę, co pokażę, jednak do końca tak naprawdę nie wierzyłam (chodź wiadomo – bardzo chciałam), że przyjedzie, tak jak miało to być te 4 lata temu 🙂
    Nadszedł dzień 4.10.2013 roku – powiedział, że właśnie wyjeżdża. Pomyślałam, no gdzie – to pewnie ściema – SAM, w nieznane rejony, 200 km (studiował we Wrocławiu) autostradą, do dziewczyny poznanej ponad 4 lata temu na weselu podczas oczepin, a co jak po tylu latach okaże się, że przejechał tylko km bez znajomych w okół na darmo?
    Dostałam telefon – „zbliżam się do … (adres, pod którym czekałam), ubrałam się w najlepsze rzeczy, jakie obecnie miałam w szafie, wymalowałam się, zabrałam komórkę i wyszłam… czekałam i wciąż nie wierzyłam… w końcu zobaczyłam Jego samochód (ciągle rozmawiałam z siostrą przez telefon (o pierdołach, żeby tylko rozmawiać), aby nie myślał, że wyczekuję Go z niecierpliwością 😀 Zatrzymał się, wysiadł z samochodu… bez loków, w szarych dresach… (wiadomo po tych 4 latach już na to nie zwracałam uwagi, jednak wskazuję na to, ponieważ pierwsze co przyciągnęło mój wzrok na pamiętnym zdjęciu z fb to właśnie loki) przytuliliśmy się na przywitanie, On sięgnął po kwiaty, a ja oczywiście przepadłam 😉
    Od tego momentu przyjeżdżał do mnie weekendami – prawie w każdy weekend przez 9 miesięcy! Nawet, gdy pracowałam przez cały weekend w sieciówce od 13/14 do 22/23 – zawoził mnie i odbierał, przy cięższych dniach, gdy było dużo sprzątania w sklepie po zamknięciu „przyklejał się” do witryny i „był” przy mnie 🙂 Gdy mnie nie było szedł do kina, na siłownie, aby zabić czas – aby w tych przerwach, gdy nie pracowałam być razem <3
    Po 9 miesiącach, przeniosłam się na studia zaoczne i przeprowadziłam się do Niego do Wrocławia.
    Dzisiaj jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z prawie rocznym stażem małżeńskim i 5 letnim stażem "związkowym".
    Nigdy nie pomyślałabym, że ziści się zabobon, iż para, która złapie welon i muchę będzie również małżeństwem.
    Nigdy nie pomyślałabym, że kontakt odmowi się na dobre :), mimo tego, iż dwa razy został zerwany na bardzo długi okres i każdy z nas miał swoje życie i partnerów.
    Nigdy nie pomyślałabym, że tamto bardzo przemyślane "ZAPRASZAM CIĘ DO … (moje miasto rodzinne)" napisze taką piękną historię, która zakończy się szczęśliwym małżeństwem 🙂
    Gdy miałam 16 lat zmarł mój ukochany dziadek – codziennie modliłam się do Niego "Aniele Boże", teraz wiem, że jest moim Stróżem i zesłał właśnie Jego – cudownego jak się okazało męża, który jest moim wsparciem w dobrych jak i gorszych chwilach. Tłumaczę to sobie w ten sposób, ponieważ moja dalsza kuzynka, u której poznałam Jego jest wnuczką Ś.P brata mojego dziadka. Więc gdyby nie dziadek i jego rodzina – nie poznałabym mego wspaniałego męża.
    Mimo, iż decyzji w całej historii było sporo, jednak zaproszenie Go do mojego rodzinnego miasta, które zostało poważnie przyjęte – przyniosło to piękno, które jest między nami od 5 lat i będzie do końca 🙂

    P.S. Jak się okazało po latach, “najlepsze” rzeczy z mojej szafy (jak mi się wtedy wydawało), w których przywitałam 4.10.2013 mojego męża w ogóle Mu się nie podobały, wręcz był przerażony moim płaszczykiem z dopinanym futerkiem 😀

  • Odpowiedz
    Martyna
    2 czerwca 2018 at 15:18

    Robię rachunek sumienia i mogłabym napisać, że taką decyzją było wyjscie za mąż, urodzenie dziecka, studiowanie i wyjazd za granicę. Ale prawda, którą czuję wewnętrznie jest inna. To właśnie brak podjęcia decyzji, to decyzja, która wpłynęła na moje dalesze życie. Teraz jako 30latka z całym przekonaniem wiem, że super mi się żyło i żyje, ale mało po mojemu. Biorę co mi życie podaje, a daje mi sporo bo jestem szczęśliwym człowiekiem, ale brak decyzji, żeby świadomie podejmować decyzje o tym czego ja chcę i samemu kreować i strować swoim życiem daje mi się we znaki. Dlatego ta decyzja, żeby decyzje podejmować to mój najnowszy cel. Refleksja nad sobą samym i swoim życiem, asertywność i wyzbycie się uczucia, że muszę sprostać oczekiwanią innych,to moje decyzje na kolejne 10lat. Myślę o tym w pozytywny sposób, nie katuję się psychicznie, że mogłam zrobić to czy tamto już 10 lat temu, ale wiem, że kolejna dekada będzie należeć do mnie. Oczywiście, że z całym dotychczasowym życiem na grzbiecie, inaczej nie byłoby ciągłości, a ja nie chcę się odcinać tylko iść dalej poza granice komfortu. Bo najłatwiej nie podejmować decyzji! Najbezpieczniej i najspokojniej. „Ty decyduj” tak często słyszymy to w życiu codziennym byle tylko uciec od odpowiedzialności. Ale o ile w kwestii wyboru koloru tapety do sypialni, nie ma to większego znaczeni (no dobra,dla nas kobiet trochę jednak ma) tak kwestia tego jak potoczy się nasze dalsze życie jest kluczowa. Do podejmowania decyzji trzeba dojrzeć, a dojrzewanie jak wiadomo to nie łatwy proces, zwłaszcza, że wszystko niesie ze sobą konsekwencje.
    Gratuluję tej dojrzałości, odwagi i determinacji Tobie! Ogromny sukces, który jest owocem decyzji podjętej 10 lat temu. Wiem ile pracy to kosztuje, ale kolejnych 100lat sukcesów Ci życzę. Ściskam, Martyna

  • Odpowiedz
    Martyna Szylak
    2 czerwca 2018 at 15:39

    W dniu ogłoszenia konkursu na 10 lat bloga były moje 25 urodziny. 10 lat to 2/5 całego mojego życia. W tym czasie większość z nas podejmuje życiowe decyzje, które w dalszej perspektywie mogą wpłynąć na kształt naszej przyszłości. Pierwszą z nich był wybór szkoły średniej, po niej studiów i ścieżki kariery zawodowej. Najodważniejsza w tamtym czasie była decyzja o wyborze kierunku studiów i miejsca. Jako jedyna chyba na tamten czas w całym moim liceum wybrałam na miejsce studiów Rzeszów, miasto które dla większości jest prowincją, dla mnie stało się miejscem, gdzie nawiązałam trwałe i niezwykłe przyjaźnie, tutaj też poznałam swojego przyszłego męża. Podejmowanie decyzji nie było moją mocną stroną, ale jeśli już je podejmuje to muszą to być decyzje, które będą miały wpływ na resztę mojej życiowej drogi. W ubiegłym roku podjęłam decyzję o małżeństwie, mówiąc tak najwspanialszemu mężczyźnie na świecie, którego nie poznałabym studiując gdzie indziej. W dniu 25 urodzin wraz z moim narzeczonym postanowiliśmy pójść o krok dalej i zmienić pracę oraz miejsce zamieszkania, a także kupić własne mieszkanie. Wszystkie te decyzje utwierdzają mnie w tym, że warto podejmować ryzyko i iść wytrwale w wymierzonym przez siebie kierunku. Nigdy nie byłam tak pewna siebie i tego co robię jak w tym momencie. Może moja historia nie jest nadzwyczajna dla innych, ale dla mnie to historia, o której w przed dziesięcioma laty mogłabym marzyć, dzisiaj jest rzeczywistością. Chciałbym, aby każdy kiedyś znalazł swoją drogę do prawdziwego szczęścia i żył nim tu i teraz, bo pomimo, że decyzje mają wpływ na nasze życie długoterminowo to żyjemy tu i teraz. Pozdrawiam Cię i życzę kolejnych lat rozwoju i realizacji swoich planów:)

  • Odpowiedz
    Daria1990
    2 czerwca 2018 at 15:40

    Zobaczyłam zadanie konkursowe i pomyślałam: Jeny! Przecież to pytanie do mnie!

    Bardzo często przy rozmowach, czy to z bliskimi, czy po prostu koleżankami, mówię: To była najlepsza decyzja w moim życiu. O co chodzi?

    Najlepszą decyzją, która była dla mnie również najtrudniejsza, było rozstanie z narzeczonym po 6 latach. To był bardzo dobry człowiek, w zasadzie nigdy nie zrobił mi nic złego, ale… Czułam, że to nie jest to. Że przestałam traktować go jak partnera, jak kompana na dobre i na złe. Nasza relacja zaczęła wyglądać (z mojej strony) jak relacja rodzeństwa. A nie tego chciałam. Poznaliśmy się, gdy miałam 15 lat, byłam jeszcze nie dojrzała, nie wiedziałam czego chcę od życia. Po 6 latach zmieniło się wszystko. Jasno ustaliłam priorytety, wiedziałam, co chcę w życiu robić, że chcę się rozwijać. On niestety nie. I tu był największy problem. Okazało się, że jesteśmy zupełnie innymi osobowościami, z zupełnie innymi wartościami.

    Jak przerwać związek po tylu latach? Przecież nigdy już nikogo nie poznam. Będę sama. A tu, tyle lat. Przyzwyczajenie, wspólni znajomi… Ale wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię, będę po prostu nieszczęśliwa 🙁 I zrobiłam to.

    Jeny, jak dobrze, że to zrobiłam. Przeprowadziłam się, zaczęłam pracę w zawodzie i jestem w niej zakochana. I najważniejsze! Po aż 5 latach od rozstania poznałam mojego obecnego narzeczonego, z którym jestem najszczęśliwsza na świecie. Podobna branża, poczucie humoru, priorytety, stosunek do rodziny, zainteresowania. Wszystko! Warto było tyle czekać, a przede wszystkim warto było wtedy podjąć tę strasznie trudną decyzję 😉

  • Odpowiedz
    Aga. K
    2 czerwca 2018 at 15:42

    Żywot człeka jest zbyt krótki, szkoda czasu na bolączki i inne smutki.
    Pracę zatem zmienić postanowiłam i to była decyzja, która me życie odmieniła!
    Uciekłam z biura, gdzie wśród księgowych, monotonia przyprawiała mnie o codzienny zawrót głowy 🙁
    Każdy dzień dłużył się niesamowicie, a cyferki negatywnie wpływały na me życie…
    Za głosem serca podażylam i na przesłuchaniach do radia się pojawiłam. ( No Music, no life )
    I tak oto z magistra ekonomii przeobraziłam się w DJ konsoli 🙂
    Teraz dzień płynie pod znakiem fajnej muzy, zawsze coś się dzieje, cały czas mam dobry humor i nadzieję! Nadzieję, że wszystko co dobre jeszcze przede mną:)
    Bo w życiu… pasja i marzenia są najważniejsze!!! To było ponad 10 lat temu.. Wszystkiego dobrego z okazji zacnego jubileuszu :)***

  • Odpowiedz
    Madziawuzetka ☺
    2 czerwca 2018 at 15:42

    Dzień dobry Karolino! Na wstępie chciałam Ci serdecznie pogratulować tak dużego sukcesu! ? Przeglądając Twoje instastory, stwierdziłam, że w zasadzie dlaczego by nie spróbować… tak samo spontanicznie i ambitnie myślałam dokładnie 10 lat temu, kiedy będąc świeżo upieczoną maturzystką, planowałam, jak będzie wyglądało moje życie kiedyś… za 10 lat… nie tylko to zawodowe… choć pewnie na pierwszy plan wysuwalo mi się to zawodowe, to przecież nie od dziś wiadomo, że istnieje ta inna ważniejsza sfera… i tak podejmując decyzję o wyjeździe do Krakowa, uruchomiła się machina… edukacja, studia, praca, wspaniali ludzie, których poznałam… moja miłość życia…. dzięki tamtej decyzji, jestem w Krakowie juz 10 lat… jest wraz ze mną tutaj masę doświadczeń, tych przyjemnych, ale też tych trudniejszych… dziś wiem, że to.miejsce, gdzie chcę żyć. Tutaj rozwinęłam się zawodowo, cierpliwością i drobnymi krokami, dotarłam do momentu, kiedy udało się spełnić kolejne marzenie…. kupić własne mieszkanie… a teraz? Teraz znów marzę i zastanawiam się jak będzie wyglądało moje życie za kolejnych 10 lat, w tym pięknym własnym mieszkaniu, w otoczeniu najbliższych mi osób….. ???

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    2 czerwca 2018 at 15:46

    Widzę że są tu już historie o Erazmusie, ale co ja poradzę że że to taka fantastyczna sprawa jeśli wyjazd się dobrze wykorzysta? Na wymianę do Francji wyjechałam z moim narzeczonym już na magisterce. Kiedy nadszedł dzień wyjazdu byłam przerażona: co my wyprawiamy? Nie znamy kraju, języka którymi się porozumiewaja ludzie na ulicy, nowa uczelnia, nowy dom.. Mimo to pojechaliśmy, oprócz poznania innej kultury, nowych przyjaźni, od zera nauczyłam się francuskiego. Teraz już 3,5 roku pracuje w Polsce we francuskiej firmie, bardzo ja lubię, nieźle zarabiam, a wszystko przez jedno pytanie, które miało być żartem: a może wyjedziemy sobie na zagraniczne studia na Erasmusa? Na żadnym kursie w Polsce nie nauczyłabym się tego co dało mi mieszkanie w typowo francuskim domu i podrozowanie po Francji na wymianie studenckiej. Takie wychodzenie ze swojej strefy komfortu jest bardzo trudne ale możliwości jakie na nas czekają i duma z samego siebie że się tego dokonało jest wspaniałą sprawą i polecam to wszystkim 🙂

  • Odpowiedz
    Daria
    2 czerwca 2018 at 15:49

    Od bardzo dawna staraliśmy sie z Mężem o dziecko. Dwa lata temu okazało się, że mam juz menopauze (wiek 29) przeszliśmy wiele badań niestety bezpłodność to słowo z którym w tak młodym wieku musialam się oswoić. Zapłodnienie pozaustrojowe jakiemu się poddaliśmy z wielką nadzieją zakończyło się upadkiem. I tak jak upadłe Anioły w swych skrzydłach uciekaliśmy od Świata, od ludzi, a na twarzy tylko smutek. Nadzieja? Nie znam, nie chce znać, odeszła – tak mówiłam jeszcze nie dawno. 3 tygodnie temu podjęliśmy walkę! Regenerujemy Nasze ciała i duszę dietą, by zdarzył się Nasz Mały wielki Cud. Po raz pierwszy od tylu lat wierzę, że teraz się uda. Dziś mam Nadzieję!

  • Odpowiedz
    Martyna
    2 czerwca 2018 at 15:50

    Jedna decyzja, która zmieniła moje życie, a raczej dwie związana jest z milością mojego życia. Bylo to 5 stycznia 2013r. Wybraliśmy się ze znajomymi do pobliskiej klubokawiarni studenckiej, gdzie zawsze były te same osoby. Nie za bardzo chciało mi się iść, nie miałam humoru, byłam zrezygnowania i wypalona. Chciałam zostać w domu i czytać książkę. Jednak się skusiłam. Początkowo było zwyczajnie nawet trochę nudno. Odliczałam czas kiedy się zmyje do domu. Inni szli potańczyć to ja żeby się doczekali też poszłam. Nagle ktoś niechcący szturchnął mnie w tańcu. Odwróciłam się i był to fajny chłopak, przystojny, nawet za fajny dla mnie pomyślałam. Zaproponował taniec, ale odmówiłam i poszłam do stolika. On patrzył na mnie i czekał na parkiecie. Znajomi zaczęli mnie opieprzać, że super facet i co ja w ogóle robię. Ja wtedy myślałam, że to nie dla mnie. On cały czas czekał. Było mi głupio, zdecydowałam się podejść. Poznaliśmy się rozmawialiśmy. Następnego dnia też się spotkaliśmy. Za rok bierzemy ślub, czekamy na nowy dom, mamy naszego kochanego psa. Nasze kariery też idą w dobrym kierunku. Przynosiły sobie szczęście. Mam nadzieję że to będzie trwać i trwać. Gdyby nie decyzja o wyjściu ze znajomymi i skuszenie sie na podejście do niego nie wiem jak wyglądałby nasze życie.

  • Odpowiedz
    Monia
    2 czerwca 2018 at 15:53

    Moja decyzja, ta która zaważyła na moim życiu, została podjęta ok 4 lat temu. Była skutkiem tragedii w moim życiu. W momencie kiedy w przeciągu tygodnia tracisz swoje życie (dosłownie) a potem odradzasz się na nowo, zaczynasz inaczej patrzeć na świat. Świat nie ma dla Ciebie granic, nie ma nic gorszego niż śmierć dziecka, oraz stanie niemalże nad własną trumną przez kilka dni. W dniu, kiedy wybudziłam się ze śpiączki, wiedziałam, że świat nie będzie na mnie czekał i że nie ma lepszego momentu na życie wg własnych zasad niż teraz. Podniosłam się, zaczęłam walczyć o własne życie. Zamknęłam stare sprawy. Cztery miesiące później otworzyłam własną firmę, o której zawsze marzyłam, wbrew opiniom innych, nawet wbrew mojemu mężowi. Wiedziałam, że dam radę, że wszystko zależy ode mnie. Firma działa już 4 rok, realizuję się, spełniam marzenia. Dekoruję śluby, projektuję papeterię, tworzę grafikę. Udowodniłam innym, nawet mężowi jak bardzo się mylili, jak bardzo jestem silna i zdeterminowana. Zapracowana też, ale staram się znaleźć balans między firmą, domem, rodziną. W międzyczasie urodziłam pięknego syna, który również odmienił moje życie, mimo, że strach po poprzedniej ciąży, która zakończyła się tragedią dla dziecka i dla mnie był bardzo silny. Wiem, jak z nieszczęścia wyjść na swoje. Tego nauczyło mnie życie, moje doświadczenia. Mam plany, które sukcesywnie realizuję. Mam wrażenie, że od tamtego momentu na prawdę żyję pełnią życia, tak jak zawsze chciałam. Podróżuję, kupuję ładne ubrania i dbam o siebie. Wiem, że jednego dnia masz wszystko a drugiego nie masz nic. Wszyscy myślą „mnie to nie dotyczy, mnie to nie dotknie”. Też tak myślałam. Mam 28 lat. Moje 23 lata życia zmarnowałam na czekanie na lepsze jutro. To nic. Wiem, że najlepsze dopiero przyjdzie. Właśnie kupiliśmy projekt naszego domu. Nie wiem, czy jest coś co może mnie złamać. Cierpię i martwię się jak każdy, ale mimo to wiem, że jestem silniejsza. Ciągle powtarzam sobie, że jestem NIEZŁAMANA. Wierzę, że nigdy się to nie zmieni.
    Uwielbiam obserwować osoby, które wiedzą czego chcą i nie biadolą nad swoim losem. Jesteś odpowiedzialny za siebie i swoje życie i tego się trzymam.
    Kolejnych 10 lat życzę!

  • Odpowiedz
    Kaja
    2 czerwca 2018 at 15:58

    Paradoksalnie najważniejszą i najmądrzejszą decyzją w moim życiu było rozstanie z byłym narzeczonym. Byliśmy parą przez 5 lat, pierwszy poważnych chłopak, wspólne plany na przyszłość, nasze rodziny się znały, odwiedzały. Patrząc z boku idealny związek. Tylko, że w głębi serca nie czułam, że to jest to. Każdy mi mówił, że to taki dobry chłopak, uczynny i troskliwy, ale mnie brakowało tej magicznej iskierki. Wtedy zadręczałam się pytaniem: tylko czy ta magia istnieje? Przecież to takie nierealne, wręcz niemożliwe. Zaręczyliśmy, zaczęliśmy szukać sali, zespołu…. Koleżanki mi gratulowały, zazdrościły spełnienia przecież najważniejszego marzenia w życiu dziewczyny. A ja dalej cicho w sobie pragnęłam żeby coś się zmieniło. Żeby ktoś inny podjął za mnie decyzję. Aż któregoś dnia zebrałam się na odważną rozmowę z narzeczonym. I okazało się, że obojgu czegoś brakuje, ale baliśmy się odezwać, skrzywdzić drugą stronę. Podjęliśmy ciężka, ale jedyną mądrą decyzje, rozstaliśmy się. Pół roku miałam wyjęte z życia, musiałam nauczyć się żyć na nowo. Żyć sama dla siebie. To było najcięższe i najważniejsze pół roku w moim dotychczasowym życiu. Zrozumiałam gdzie i kim jestem, a gdzie chce być i kim z całego serca chce się stać. Tylko czy da się tak z dnia na dzień zacząć żyć od nowa. Zaczęłam szukać swojego miejsca na ziemi. Rozbita i samotna miotałam się między miejscami, ludźmi. Kilka nieudanych prób stworzenia związku, podłamały mnie. Zaczęłam żałować swojej decyzji o rozstaniu. Myślałam ze mogłabym być już teraz żoną, może nawet mama. Przestałam wierzyć w ludzi, którzy coraz częściej zawodzili albo wykorzystywali moja samotność. Postanowiłam, że radykalnie zostawiam swoje życie i wyjeżdżam do koleżanki do Anglii do pracy. Zaczęłam szybko przygotowywać się do wyjazdu. 2 tygodnie przed wyjazdem na spotkaniu z przyjaciółką, opowiedziała mi o znajomej z pracy, która poznała swojego męża na portalu randkowym. Wyśmiałam ją i stwierdziłam, ze to całkowita głupota i strata czasu. Nie dawało mi to jednak spokoju. Po kilku dniach, jak twierdziłam „dla zabawy” założę, zobaczę kto tam jest z naszego miasta. 2 h po założeniu konta, zdegustowana tanimi zaczepkami i komentarzami, napisał ON. Już dwa dni później siedzieliśmy przez 6 godzin rozmawiając przy zimnej kawie. Staliśmy się nierozłączni. Świat nabrał nowych barw. Tak jakbym całe życie do tej pory żyła w uśpieniu. Kładłam się i wstawałam z uśmiechem. Poczułam to!! Poczułam tą iskrę!! Tą magię !! 🙂 Po pół roku wzięliśmy ślub 🙂 Zrozumiałam, że po prostu moje szczęście przyszło do mnie trochę później, niż chciałam go zaznać i je poczuć. A teraz naszą magię połączyliśmy w jedność i czekamy na owoc naszej miłości – ukochanego synka ?

  • Odpowiedz
    Natalia
    2 czerwca 2018 at 16:08

    Nie musiałam się długo zastanawiać jak przeczytałam temat konkursu. Padło zdecydowanie i jednogłośnie na wyjazd na program Camp America 2013 roku podczas studiów. Ja trafiłam do pracy na camp na Long Island niedaleko Nowego Jorku z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo i fizycznie, który łącznie trwał 12 tygodni. Nie wiedziałam co mnie czeka, w domu otaczały mnie same zdrowe osoby, szczególnie dzieci w tym dwójka siostrzeńców. Praca z dzieciakami to było przede wszystkim wyzwanie dla mnie: pokonanie bariery językowej, nakarmienie ich, zorganizowanie zabawy, dostarczenie i zaopatywanie niezbędnych codziennych potrzeb, podawanie leków, nocne wstawanie, zapewnienie bezpieczeństwa a co najważniejsze zrozumienie, akceptację, uśmiech, wspomnienia i niesamowita lekcja życia, pokory, tolerancji i większej świadomości w stosunku do osób, rzeczy i sytuacji które zazwyczaj na co dzień nam umykają a jednak dla kogoś to jest codzienność. Oczy szeroko otwarte na wszelkie odmienności, chęć pomocy i wiedza o tym, jaką codzienna walkę z przeciwnościami maja do pokonania niepełnosprawne osoby oraz ich opiekunowie.

    Pozdrawiam,
    Natalia

  • Odpowiedz
    claudia
    2 czerwca 2018 at 16:08

    Kiedy zobaczyłam to pytanie o najlepszej podjętej decyzji w ciągu ostatnich 10 lat, jednocześnie uświadomiłam sobie bardzo wiele. Jak bardzo trzeba wierzyć w siebie i w swoją siłę, jednocześnie się nie poddając, kiedy życie kopie Cię tam z tyłu:) Moja osobista ścieżka była bardzo trudna dla mnie, obwinianie siebie za przebyte choroby, jedna trzymająca się mnie bardzo mocno do tej pory. „Przyjaciele” którzy nawet nie wierzyli że uda mi się ukończyć szkołę, nie dając rady wstawać z łóżka każdego dnia przez skutki uboczne leków. Lecz za co miałam się obwiniać? Jak mogłam być zła na siebie za coś czego nie wybierałam? I ciągle to samo pytanie w głowie:”czemu akurat mnie to spotkało?”. Jednak widząc jak inni zwątpili we mnie, zapaliła mi się czerwona lampka w głowie. „Klaudia, dasz radę, pokaż im, uwierz w siebie, nawet jeśli nie masz wsparcia od innych”. To była najlepsza decyzja, a zarazem zmiana jakiej udało mi się dokonać. Nie żałuję że spotkałam na drodze tych ludzi. To właśnie dzięki tym negatywom bardzo się zmotywowałam do pracy. Kiedy znikąd przyszło do mnie mnóstwo wewnętrznej siły, mimo wypalenia dałam radę. Ukończyłam szkołę na najlepszych wynikach jakie mogłam sobie tylko wcześniej wymarzyć. Teraz jestem dumna z siebie, że nie poddałam się, nie rzuciłam wszystkiego. A takie były moje plany, bo jeszcze trochę i poddałabym się. Zamiast tego, mogę z uśmiechem stwierdzić, a co ważniejsze, doradzić innym, że największą siłę znajdziecie właśnie w sobie. Złe wydarzenia z perspektywy czasu mogą przynieść wiele dobrego, najważniejsze to być cierpliwym i wytrwałym.

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 16:14

    Najważniejszą decyzj3 w moim życiu podjęłam 3 i pół roku temu. Jedno spotkanie na kawę zmieniło wtedy moje życie. Choć znalismy się wcześniej ze studiów to wraz z ich końcem nasz kontakt też sie urwał, aż do tamtego momentu. Odnowiliśmy naszą znajomość i od tamtego dnia jesteśmy razem 🙂 kochamy się i za dwa miesiące bierzemy ślub. Gdybym wtedy nie zgodziła się na spotkanie to przegapiłabym szczęście które postawiło przede mną życie.

    Pozdrawiam Cię Karola i życzę wielu sukcesów! 🙂

  • Odpowiedz
    agata.e
    2 czerwca 2018 at 16:15

    Kiedyś uciekałam od kontaktu z ludźmi z innych krajów. Dlaczego? Z lęku przed tym, że będę musiała rozmawiać w języku angielskim, w którym nie czułam się zbyt dobrze. Brzmi komicznie? A jednak. Trwało to dość długo, wyjazdy zagraniczne ze znajomymi, którzy mogli za mnie zamówić obiad, zapytać o drogę to kiedyś codzienność. Pewnego dnia odważyłam się by krok po kroku zacząć mówić w obcym języku dla pewnej, bliskiej mi osoby. I… opłaciło się. Dziś nie mam problemu by mówić po angielsku, nauczyłam się również hiszpańskiego, mam mnóstwo inspirujących znajomych z różnych krajów i bliską osobę z którą nie mówię po polsku, a w obcych językach (nie mówi po polsku, ale może kiedyś się odważy ;)). Ta decyzja, by zaryzykować i wyjść z mojej strefy komfortu niewątpliwie zmieniła moje życie. Bo czyż nie otwartość na innych ludzi i inne kultury, nie wzbogaca nas samych? 🙂 pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Pola
    2 czerwca 2018 at 16:18

    Jak decyzja podjęta 6 lat temu nieświadomie wpłynęła na spełnienie się mojego największego marzenia? Jak decyzja podjęta przez 16-latkę nieświadomie wpłynęła na to, że dziś podróżuję i zwiedzam powolutku świat na własną rękę? Pewnego dnia rodzice zapisali mnie na lekcje pływania, cóż mogę powiedzieć ja pokocham wodę a ona najwyraźniej mnie. Nauka szybko mi szła, była naprawdę niezła. Po 4 latach pływania podjęłam tę decyzję, decyzję zmieniającą dzisiaj wszystko, decyzję o zostaniu ratownikiem wodnym. Na kursie byłam jedyną dziewczyną, na stażu nad jeziorem też. To wymagało ode mnie pokazywania, ze umiem lepiej, ze potrafię więcej. Zostałam zauważona, moja wiedza na temat pływania i świetny kontakt z ludźmi sprawił, że dostałam propozycje pracy jako instruktor pływania. Dziś to już będzie 5 lat jak to robię. Nie potrafię tego ukryć, mogę mówić o tym godzinami. Potrafię godzinami rozwodzić się nad tym jakie postępy poczynają moi podopieczni. Dodatkowo ta praca daje mi niezły zarobek. Dzięki niej mogłam sobie pozwolić na spontaniczny wyjazd Do Francji, Czech, Włoch a za tydzień do Hiszpanii. W moim domu nie jeździ się po świecie, nikt nie odczuwa takiej potrzeby, ale ze mnie jest taki odłamek. Ciągnie mnie do świata i do ludzi, do nowych kultur, kuchni, ludzi… Ale nawiązując do spełnienia mojego największego marzenia to… lecę do AMERYKI! Marzenie, które zakwitło za dzieciaka, i które byłam pewna, że nigdy nie wypali spełnia się a to wszystko dzięki mojej decyzji podjętej 6 lat temu. Wyjeżdżam, dzięki temu że na Amerykańskich Campach potrzebują ratowników wodnych i nauczycieli pływania. Normalnie taki wyjazd wiązałby się z wielkimi kosztami, na które nie mogłabym sobie pozwolić, a tak to wyjeżdżam, mam za to płacone, robię to co kocham a na dodatek mam możliwość zwiedzania całego kraju. Czy to nie brzmi wspaniale? Dzisiaj sobie dziękuję, że nie byłam leniwcem, ze nie porzuciłam ambicji, że dałam radę na wszystkich kursach, gdzie byłam jedyną dziewczyną. Dziękuję wczorajszej sobie za jutrzejsze dni.

  • Odpowiedz
    Dominika
    2 czerwca 2018 at 16:23

    Wielkie gratulacje Karolina, 10 lat to kawał czasu 🙂 Odpowiedź na pytanie konkursowe zacznę trochę „od tylu”, bo data końca konkursu to rocznica mojego ślubu (dlatego zwróciłam na nią uwagę :)). Zadałam sobie od razu pytanie co w takim razie zdarzyło się 10 lat temu i zorientowałam się, że oprócz czwartej rocznicy ślubu, to w tym roku mija również 10 lat od kiedy jesteśmy z moim mężem razem. To była szybka decyzja – zakończenie innego długoletniego związku i prawie natychmiastowe rozpoczęcie obecnego. Ale miałam dobre przeczucia i – jak widać – sprawdziły się 🙂 A od 7 miesięcy dodatkowo jestem mamą naszej córeczki. Drugiej, pierwsza córka (ruda, ma dużo futra i dość głośno miauczy) jest z nami już od 8 lat. Pozdrowienia!

  • Odpowiedz
    MamFran
    2 czerwca 2018 at 16:26

    Jaka decyzja w ciągu ostatnich 10 lat najbardziej wpłynęła na moje życie? Otóż na szkoleniu, na które zostałam wysłana z pracy (dodam, że robiłam wszystko, żeby się z niego wymigać) poznałam pewnego faceta. Wtedy byłam w związku, poważnym związku, po zaręczynach i nigdy nie pomyślałabym o żadnym innym, aż do tamtej chwili. Spojrzeliśmy na siebie, wymieniliśmy szybkie cześć, a ja powiedziałam do siebie „On będzie mój”, i szybko się skarciłam „co ja wyprawiam-pomyślałam”. Szkolenie dobiegło końca bez ekscesów, ja nie z tych, co zdradzają i budują szczęście na nieszczęściu innych. Wróciłam do domu i nie mogłam przestać myśleć o NIM. Równocześnie analizowałam swój ówczesny związek, wypisując wszystkie „za” i „przeciw”. W międzyczasie pojawiła się okazja, abym wyjechała służbowo do jego miasta i popracowała w jego filii, idąc za głosem serca zrobiłam to. On kiedy mnie zobaczył zdziwił się (dodam, że ja nie wiedziałam, czy On jest w związku, czy w ogóle jest mną zainteresowany, na szkoleniu było grzecznie i bez podtekstów więc szłam w nieznane). Podczas pobytu w Jego mieście postanowiłam zakończyć swój ówczesny związek, doszłam do wniosku, że cokolwiek miałoby się wydarzyć, to w czym teraz jestem nie jest tym, czego naprawdę pragnę. Kilka dni po rozstaniu byłam jeszcze w Jego mieście, nagle On zaprosił mnie na randkę, nabrał odwagi i powiedział, że się we mnie zakochał 🙂 Finał tej historii jest taki, że przeniosłam się do Jego miasta, wzięliśmy ślub, a teraz mamy roczne dziecko. Jesteśmy szczęśliwi, a ja mam dokładnie takie życie jakiego pragnęłam i dokładnie takiego mężczyznę. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że zdecyduję się opuścić bezpieczny długoletni związek i tak zaryzykuję, jak widać opłacało się. Pierwszy raz tak bardzo poszłam za swoją intuicją i swoim sercem (bo rozsądek podpowiadał zupełnie co innego) i była to najlepsza decyzja w moim życiu.

  • Odpowiedz
    Pat
    2 czerwca 2018 at 16:27

    Skutki z początku niepozornej decyzji (zdałam sobie sprawę, że to już 10 lat :o) mogę dopiero ocenić i docenić z perspektywy czasu i nie jest to proces skończony – doceniam nadal. Po 1 roku studiów, po mało zdrowym i dojrzałym podejsciu do zycia, gdzie nie po drodze było mi z pojęciem rownowagi i umiaru zaczelam w wolnych chwilach szukać luźnych inspiracji w sieci, które pomogłyby mi uporac sie ze skutkami nieprzemyslanych dzialań i decyzji. Nie miałam dużych oczekiwań, ot proste porady, sugstie – w stosunku do internetowych twórców miałam dosyć ignoranckie nastawienie typowe, krzywdzące: ciuch i kosmetyki . Tak wiec przegladajac w wolnych chwilach siec, gdzies pomiedzy wystukiwaniem w wyszukiwarce ‘spaliłam włosy rozjasniaczem, pomocy!” a „co zrobić gdy kawa juz nie pomaga” zaczełam trafiać na ludzi, dzielących się z innymi nie tylko praktyczną codziennoscia, ale pomysłem na siebie, na zycie, wlasnym podejsciem do estetyki itp. Od szukania odpowiedzi na umówmy się ‘typowe problemy ludzi pierwszego swiata” trafiłam zatem do miejsc które jak się okazało oferowały znacznie więcej, a jeszcze więcej można było wyłuskać między wierszami sledzac poczynania wielu osob (wiele z nich nie mowilo o odwadze a pokazywało przez dzialanie ze są odważni, że można inaczej jeżeli się chce…przez ten spory kawałek czasu mogę wymienić mnóstwo spostrzeżeń, które nie zawsze były napisane, a które wyraźnie wypływały z działań – super sprawa).
    Zaczytałam się. Tworczosc wielu osob nadrabiałam czytajac starsze wpisy. Oczywiscie miałam i mam wsparcie i mądrosc ktora wynioslam z domu, grono fajnych i ciekawych znajomych, jednak stosunkowo sporo „wynioslam także od innych – obcych osob – te swiaty fajnie sie u mnie uzupelniaja.
    To był jeden z tych skutecznych bodźców, a raczej bodźce, bo osob zaangażowanych jest całkiem sporo. Znalazalm w ten sposob sporo scenariuszy, które na wielu plaszczyznach okazały się być potrzebne podczas pisania mojego wlasnego scenariusza przez te lata. Wachlarz inspiracji był i jest dosyć szeroki zaczynając od sprytnych rad typu lifehack „afro loczki na słomki” po głębsze rozkminki na temat relacji, przyjaźni, czy ludzkich decyzji. Potrzebowałam i potrzebuje nadal tych blogowych Halinek (z perspektywy czasu twierdze, ze jestem wierna kobiecym twórcom) z którymi z perspektywy czasu czuję się jednak zwiazana. Od jednych wzięłam dla siebie więcej od innych mniej – w zaleznosci od potrzeb. Były to i są często moje brakujące puzzle do życiowej układanki, ale też przyjemne chwile „prasowki” przy kawce, w gronie łebskich kobietek – nie tylko twórczyń, ale też w gronie ich odbiorców (cenie sobie wiele komentarzy pozostawionych nie tylko na blogu ale też na IG) .
    Korzystając z okazji, mogąc zrobić #do follow wklejam poniżej kilka moich inspiracji.
    Zaczynam od Ciebie @Karolina Gliniecka->znalazlam tu dojrzalosc, subtelnosc,kobiecosc,elegancje, estetyke i duzo bijacego od Ciebie ciepla, ktore jest wyczuwalne
    @Karolina Baszak(kobiecosc,madrosc i wyjątkowo piekne podejscie do macierzynstwa i równie piękne jego przezywanie)
    @barbra-belt.pl (kobieta z ikrą, jej energia się udziela?
    @mamala/Alicja Wegner – fajna babka, młoda mama
    @niewyparzonapudernica.pl i @FabJulus (tu nadal odkrywam) za poczucie humoru i duży dystans do siebie i tego co ma miejsce wokół
    @aniamaluje: u Ani znajdę wszystko, jestem u niej stałym gosciem i bardzo cenię mądrosc, porady male i duze, inspiracje, zdrowe podejscie do wielu spraw. Z jej pomocą łatwiej było mi sobie pomoc?
    @ whatannawears (pozytywne szaleństwo, duzo usmiechu, nieskrempowaną naturalnosc)

    Kończąc tą opowiesc mam dla Was krótkie podsumowanie #nibyniepozornepoczatki#wiecejzyskalamnizmyslalam#silajestkobieta
    Ps. I nie oceniam już tak szybko książki po okładce

  • Odpowiedz
    Szczęśliwa młoda mama
    2 czerwca 2018 at 16:38

    Zawsze marzyłam o cudownym świecie mody, poznawaniu nowych ludzi żyjących w wielkim świecie. Jednak zawsze wydawało mi się to na tyle nieosiągalne, że nawet nie brałam pod uwagę pracy jako modelka. W wieku 12 lat rodzice zapytali mnie czy nie chce wziąć udziału w castingu do lokalnego pokazu mody. Stwierdziłam, że to może być bardzo dobra zabawa. Poszłam ale nie nastawiałam się na nic. Byłam za młoda, a jednym z kryteriów było ukończone 16 lat. Po kilku dniach od castingu dostałam telefon-dostałam się. Tak zapoczątkowałam moja przygodę z modą. W 2014 roku udało mi się wziąć udział w The Look Of The Year. Ponownie nie nastawiałam się na sukces a jednak doszłam aż do ścisłej 10 w finale. To była moja pierwsza przygoda z mediami. Następnie zainteresowała się mną agencja modelek w Warszawie. Podjęłam się współpracy z tymi cudownymi ludźmi. Poznałam na mojej drodze wielu ludzi, w wieku 16 lat sama poleciałam do Istambułu. Byłam najszczęśliwszą osoba na świecie. Zyskałam znajomych na całym świecie, mogłam się z nimi wymieniać doświadczeniami, przemyśleniami. Dzięki temu mogłam dość szybko dorosnąć. I pomyśleć, że teraz mam 19 lat i jestem szczęśliwą narzeczoną, oczekującą już ostatnie 2 tygodnie na narodziny swojej córeczki- Zoi. To co robiłam przez ostatnie lata dało mi możliwość samorozwoju, zdobycia pewnych doświadczeń a co za tym idzie szybciej dorosłam i teraz sama troszczę się o mojego małego skarba i chcę jej przekazać jak najwięcej ❤️

    • Odpowiedz
      Szczęśliwa młoda mama
      3 czerwca 2018 at 13:00

      Zapomniałam dodać najważniejszego. Równo rok temu zostałam zdiagnozowana na nieuleczalną chorobę układu pokarmowego, która prowadzi do raka. Z racji bardzo poważnego stanu lekarze powiedzieli, że najprawdopodobniej nie będę mogła mieć dzieci. Kiedy zaszłam w ciążę byliśmy w szoku, cieszylismy się ale przeplatało się to z obawą czy organizm nie odrzuci małego stworka. Ciążę udało mi się utrzymać i cieszę się jak nigdy! Być może to moja ostatnia szansa od Boga na macierzyństwo i za to bardzo mu dziękuję ❤️

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 16:46

    Decyzja, która podjęłam w ciągu ostatnich dziesięciu lat, a która wpłynęła na moje życie, to moje małżeństwo. Mój Mąż wywrocił moje życie do góry nogami. Dzięki niemu zobaczyłam mnóstwo wspaniałych miejsc, zdecydowałam się na podróż motocyklem po Europie, zrobiłam prawo jazdy na dwie kategorie, kupiłam mieszkanie i przeprowadziłam się do zupełnie innego miasta. Jednocześnie dzięki mojemu Mężowi zrezygnowałam ze studiów, które nie dawały mi radości i spełniłam swoje największe marzenie – jestem dzięki temu szczęślią studentką medycyny. Jedna decyzja, która spowodowała, że moje życie jest po prostu wspaniałe… 🙂

  • Odpowiedz
    Jessy
    2 czerwca 2018 at 16:50

    Samozaparcie- to chyba słowo klucz, dzięki któremu 8 lat temu podjęłam największe ryzyko, które w tym roku zaprocentowało tak jak chciałam. Wywodzę się ze średnio zamożnej rodziny, bez większych znajomości, dodatkowo grzeczna i posłuszna dziewczynka, która zawsze słuchała się rodziców i jej wybory…. były de facto ich wyborami. I tak skończyłam te samo szkoły co rodzeństwo uczyłam się tych samych języków co oni, bo przecież książki już są 😉 Miałam nadzieje, że moment pójścia na studia okaże się przełomowy, złożyłam bowiem papiery na dwa kierunki mój wymarzony i ten „dla rodziców”. Za namową rodziny wybrałam ich kierunek, do którego nie pałałam miłością, ale ciągłe gadanie, że nie mamy znajomości i się nie przebiję w późniejszym zawodzie zrobiły swoje. Do tej pory pamiętam ten płacz po pierwszych ćwiczeniach i praktykach ……i trwało to przez 3 lata. Nie chciałam zawieść rodziców, pokładanych we mnie nadziei i ukończyłam licencjat z wyróżnieniem, jednak na 3-cim roku coś we mnie pękło. Postanowiłam, że nie idę na magisterkę w pierwotnym zawodzie, a rozpoczynam wszystko od nowa idąc na mój wymarzony kierunek. To nie był łatwy czas, bo zniechęcenie rodziny, studia zaoczne ( jednak bardziej w trybie wieczorowym), podjęcie pracy .…ale się udało 🙂 Na ostatnim roku studiów, udało mi się znaleźć już pracę w zawodzie. Dzięki swojemu samozaparciu i tej jednej decyzji pokazałam i sobie i innym, że nie trzeba mieć koneksji, rodzinnych tradycji i tysięcy na koncie aby być kimś. Niesamowitym jest to, jak czasem jedna decyzja naprawdę może zmienić nie tylko nasze życie ale i psychikę , od tamtego momentu jestem lepszą wersją siebie, odważyłam się podróżować nawet w samotności, zakupiłam wymarzonego psa, dzięki któremu łączę pasje podróżniczą z kynologią i wystawami. Pamiętajcie dziewczyny wszystko jest w naszych rękach! Ja do tej pory dziękuję Bogu i losowi, że wyszłam ze swojej sfery komfortu, pokonałam lęki i dzięki temu jestem teraz tu gdzie jestem, a w dodatku spełniona i szczęśliwa 🙂

  • Odpowiedz
    Klaudia
    2 czerwca 2018 at 16:51

    Czerwiec 2013, dokładnie 5 lat lemu siedziałam przed komputerem wpatrując się w Twój post na blogu na temat operacji nosa – ja, jako zakompleksiona dziewczyna, która nie mogła poradzić sobie ze swoim największym problemem jakim był nos dostrzegła, że może to wcale nie jest takie nieosiągalne jak dotychczas myślałam? Natłok myśli, wyobrażanie sobie jakby to było… Wracałam do tamtego wpisu każdego dnia. Zawsze traktowała Cię, jako niezwykle „zwykła dziewczynę” – dziewczynę z sąsiedztwa, która przeciera szlaki, z którą można się utożsamiać i nagle Ty… Twój blog, uświadamiają mi, że może i ja mogłabym pozbyć się swojego największego kompleksu!? Wysłałam do Ciebie wiadomość, na którą bardzo szybko odpowiedziałaś zapewniając mnie, że strach ma wielkie oczy, że można… i że warto walczyć o swoje marzenia. – Tu i teraz bardzo dziękuję Ci za tą otwartość, za tą szczerość! Dzięki Tobie niedługo potem wzięłam byka za rogi i postanowiłam walczyć. Wzięłam w pracy bezpłatny urlop i wyjechałam do UK żeby zarobić na operację nosa… Nie raz było ciężko ale wiedziałam o co walczę, mimo trudności ani przez chwilę się nie zawachalam i takim sposobem dziś jestem już półtora roku po operacji. Wiem i czuję całą sobą, że była to najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. Nie jest to kwestia samej zmiany wyglądu… Zmieniłam się cała ja, z zamkniętej, zakompleksionej dziewczynki, która na ulicy patrzyła w chodnik stałam się pewną siebie kobietą, która chodzi z wysoko podniesioną głową. – Niewiarygodne jak jedna decyzja jest w stanie zmienić życie i człowieka… Byłaś punktem zapalnym tej przemiany i zawsze będę Ci wdzięczna za tamten wpis na blogu i za to, że jesteś i byłaś taka jaka jesteś. Cieszę się Twoim sukcesem i swoim własnym – dzięki Tobie! 🙂

  • Odpowiedz
    Pamela
    2 czerwca 2018 at 16:54

    Od zawsze kochałam zwierzęta, a psy uważałam za swoich przyjaciół. Ponad trzy lata temu złożyłam formularz, aby dostać się na wolontariat w schronisku dla bezdomnych zwierząt w moim mieście. Kilka miesięcy później, kiedy już zdążyłam o tym zapomnieć, dostałam telefon z informacją, że zapraszają mnie na nabór do wolontariatu. W ten dzień miałam pracować, na szczęście udało mi się zamienić z koleżanką, no i oczywiście, że skorzystałam. Po kilku dniach próbnych – dostałam się. Moim opiekunem był bardzo przystojny chłopak, z którym bardzo miło spędzało mi się czas na wyprowadzaniu psów. Po 3 tygodniach od poznania, już wiedzieliśmy że jesteśmy dla siebie stworzeni 😉 dzisiaj mija dwa tygodnie od naszego ślubu. Jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi! Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że te 3,5 roku temu dzwoni do mnie mój przyszły mąż <3

  • Odpowiedz
    Angelika
    2 czerwca 2018 at 17:03

    Tak właściwie była to decyzja, którą podjęłam dokładnie 4 lata temu. Od ponad 10 lat zawodowo gram w siatkówkę, jest to moja praca, ale przede wszystkim ogromna pasja. Uwielbiam to robić! Jednak wszystkie treningi, wyjazdy na mecz zajmują bardzo wiele czasu. Moim marzeniem były studia na Uniwerytecie Śląskim w Katowicach, bardzo chciałam studiować psychologię, jednak wiedziałam, że będzie to bardzo trudne. Bardzo długo rozmyślałam co zrobić, aż w końcu zdecydowałam. Zdecydowalam, że będę się uczyć na Akademii Wychowania Fizycznego dzięki czemu z pomocą wykładowców, którzy również związani są ze sportem będę mogła pogodzić naukę z moja ukochaną siatkówką. Najzabawniejsze jest to, że zawsze mówiłam, że nigdy nie pójdę na takie studia, a tu proszę nigdy nie mów nigdy. Szło mi całkiem dobrze, aż bardzo dobrze, bo na uczelni poznałam chłopaka. I jak można się domyślić, z początku zwykła znajomość, później przyjaźń, przerodziła się w coś więcej. Spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, jeździliśmy na różne wycieczki, nie umieliśmy bez siebie żyć. Już rok później w romantycznym miejscu w Tatrach, Ten właśnie chłopak z uczelni poprosił mnie o rękę! Oczywiście bez zastanowienia powiedziałam TAK! I tak tez już za ponad troszkę miesiąc będziemy małżeństwem!!! Zdecydowanie była to moja najlepsza decyzja jaka mogłam podjąć! Dzięki Niej nie zamieniłabym mojego życia na żadne inne!!! <3

  • Odpowiedz
    Joanna
    2 czerwca 2018 at 17:34

    W mojej głowie, zawsze odkąd pamiętam, pojawiała się inna wizja mnie – chciałam być odważna, przebojowa. Niestety było inaczej. Od najmłodszych lat byłam bardzo nieśmiałą i niepewną siebie dziewczyną. Tak było przez lata szkolne, studia. Przyszedł czas szukania pracy. I wtedy podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu – wybrałam zawód, o którym nigdy nie myślałam, a który pomógł mi osiągnąć to o czym tak marzyłam. Zostałam bibliotekarką 🙂 Praca z ludźmi, dla bardzo nieśmiałej dziewczyny, była czymś w rodzaju „codziennych opatrzeń ogniem”, była początkowo katorgą. Jednak z każdym kolejnym dniem otwierałam się coraz bardziej. Śmielej zaczęłam rozmawiać z ludźmi, zaważyłam że to co kiedyś było dla mnie paraliżujące, teraz sprawia mi ogromną frajdę: oprowadzanie uczniów i wycieczek po bibliotece, wywiady do radia, telewizji, występy na żywo w telewizji. 10 lat temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę robić takie rzeczy i będę właśnie „taka” odważna, przebojowa, wyśmiałabym taką osobę. Podjęcie pracy w bibliotece i praca nad samą sobą, której się z uporem podjęłam, było wielkim przełomem w moim życiu. Teraz z każdym dniem przekraczam jeszcze bardziej siebie i swoje bariery.

  • Odpowiedz
    Patrycja
    2 czerwca 2018 at 17:47

    Rodzice od dziecka namawiali mnie na kurs tańca, niestety na próżno, bo byłam uparta i nie chciałam uczyć się tańczyć. W trzeciej klasie gimnazjum dla świętego spokoju jednak wybrałam się na owy kurs. Pomyślałam, przed balem gimnazjalnym nauczę się jakiś kroków, a co tam. Skończyło się na tym, że mam na koncie podwójną B klasę, zarówno w tańcach standardowych
    jak i latynoamerykanskich. Ale, ale, zupełnie nie o tym moja historia. Podczas jednego z obozów tanecznych, niedługo po tym jak skończyłam kurs i zostałam przyjęta do klubu tańca, poznałam chłopaka, który jak się później okazało był na swoim ostatnim obozie i zrezygnował z tańca sportowego. Po obozie odezwał się do mnie, że bardzo chętnie pojedzie ze mną na turniej w weekend, spotkać się ze znajomymi. I tak to się wszystko zaczęło. Parę miesięcy później byliśmy już parą. Po 6 latach związku zaręczylismy się, a dziś od dwóch tygodni jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z 8 letnim stażem związku! Decyzja o pójściu na kurs tańca, co prawda za namową rodziców, była najlepszą decyzją w moim życiu! Do dziś wspominam tę historię z ogromną radością i dziękuję Im za to, że mnie na niego namówili! 🙂

  • Odpowiedz
    Estera S.
    2 czerwca 2018 at 17:50

    Codziennie każdy z nas podejmuje decyzje. Są one czasami proste a niekiedy bardzo trudne. Jedne wymagają odwagi, inne niekoniecznie. Jedne przychodzą szybko i łatwo, inne potrzebują czasu…
    Ostatnie 10 lat dla mnie to wiele pozytywnych wydarzeń i decyzji. A dlaczego? Zacznę od początku…
    Dziesięć lat temu stanęłam przed najtrudniejszym wyborem w życiu. Po maturze znalazłam pracę, która miała być na czas wakacji. Od października chciałam iść na studia dzienne. Tak się stało, że po 3 miesiącach pracodawca zaproponował mi pracę na pełny etat. Musiałam zadecydować. Studia dzienne i beztroskie życie studentki czy podjęcie pracy. O jaki miałam mętlik w głowie! Nikt nie chciał mi doradzić. Dlaczego? Bo miała być to moja decyzja w 100%. Płakałam i nie umiałam się zdecydować. Wybrałam jednak etat i studia zaoczne, czyli ciężką pracę 7 dni w tygodniu. Wiele osób mówiło, że nie dam rady. A jednak stało się inaczej. Skończyłam studia i jednocześnie zdobyłam doświadczenie. W niedługim czasie po skończeniu studiów awansowałam i cały czas spełniam się zawodowo. Nie boję się powiedzieć, ze jestem kobietą sukcesu!
    Ale to nie koniec dobrych decyzji…
    Dziesięć lat temu poznałam też mężczyznę, który obecnie jest moim mężem. To była dopiero najlepsza decyzja! Jest moim największym przyjacielem. Kocham go bardzo i nie wyobrażam sobie życia z kimś innym. Z nim stworzyłam dom pełen miłości, ciepła i zrozumienia. Z nim mogę wszystko! Liczę, że kolejne lata wprowadzą jeszcze więcej szczęścia i miłości w nasze życie.
    Te dziesięć lat i te historie dały mi dużo dobrego. Dzięki nim jestem szczęśliwa i spełniona! Może banalne, ale są prawdziwe.
    Decyzje nie są łatwe. Potrzebują przemyśleń, nieprzespanych nocy i niekiedy łez. Co zrobimy zależy tylko i wyłącznie od nas. Każdy jest kowalem swojego losu.
    Najważniejsze jest to, aby nigdy nie żałować podjętych decyzji!

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 17:52

    Poltora roku temu bylam w beznadziejnej sytuacji. Pracowalam na sluchawkach, nie nawidzilam swojej pracy. Jak wstawalam to wyslalam milion powodow, byle by nie isc do pracy, a jak juz poszlam, to odliczalam czas do przerwy. Dodatkowo zajmowalam sie stylizacja rzes, marzylo mi sie byc stylistka ktora ma pelna baze klientkek, robi to co lubi a praca sprawia tylko czysta przyjemnosc. Balam sie przerwac pempowine, ktora byla umową o prace, by zalozyc swoja dzialalnosc i podać sie ryzyka prowadzenia firmy i narazenia sie na lepsze i gorsze miesiace. To byla najlepsza decyzja w moim zyciu, odwazylam sie bo zdalam sobie sprawe, ze nie jestem gorsza od innych i dlaczego ma mi sie nie udac ? W tym momencie mam swoja firme, klientki walcza o wizyte do mnie, kochaja to jak oprawiam ich oczka ? plan bycia instruktorem za chwile stanie sie realny, duzo dzialo sie w przeciagu ostatniego roku, wyszlam za maz i kupilam z mezem w koncu swoje wymarzone M ! Pamietam jak na relacji mialas zdjecie z kluczami w reku, powiedzialam do meza „ tez zrobisz mi takie zdjecie w pustym NASZYM mieszkaniu „ W tym momencie mam kochajacego meza, swietną pozycje na rynku, swoje mieszkanie i co najważniejsze, uwierzyłam w swoją moc i jestem teraz najszczęśliwszą kobietą na ziemi i wiem że mogę przenosić góry 🙂

  • Odpowiedz
    Eliza
    2 czerwca 2018 at 17:55

    Co zmieniło moje życie w ciągu 10lat….
    Poznałam przez internet Mojego Męża 🙂
    Trzy lata temu założyłam konto na portalu Badoo. Zakładając konto nie myślałam że poznam tam miłość swojego życia. Wiaodmo jak to na takim portalu dużo osób pisze ale on jedyny jakoś zwrócił moja uwagę. W maju zaczelismy ze sobą pisać, jest on z Mazur jak ja ale na stałe mieszka w Anglii. Po miesiącu pisania chciał mnie poznać osobiście (tak mu zawróciłam w głowie ?). W czerwcu przyjechał na dwa tyg urlopu byśmy się poznali, ale co to jest dwa tyg..
    Szybko minęły i wrócił do UK. Te dwa tyg sprawiły że oboje się zakochalismy w sobie 🙂 na początku sierpnia znowu przyjechał na urlop… Ale jak już przyjechal to zabrał mnie i moją córkę (teraz już nasza) ze sobą do UK. Ryzyko było bo jednak mało się znaliśmy osobiście, z pisaniem może być różnie ale postanowiliśmy spróbować i jesteśmy ze sobą do dziś. W sierpniu zamieszkałam z nim w UK… W styczniu dowiedzieliśmy się że jestem w ciąży 🙂 więc mamy córeczkę… W lutym 2017 wzięliśmy ślub cywilny no i kolejna zmiana która nas czeka… Czekamy właśnie na kolejną córeczkę 🙂 12.06 mam termin porodu 🙂 babiniec mamy w domu ale mimo to mąż kocha nas a jest ciężko bo córki maja moj charakter 🙂
    A więc ta zmiana poznanie jednej właściwej osoby zmieniło moje życie 🙂

  • Odpowiedz
    Magda
    2 czerwca 2018 at 18:07

    5 lat temu podjęłam decyzję, która dzisiaj wywraca mój świat do góry nogami. Świeżo po rozstaniu z facetem, którego nie do końca akceptowała moja najbliższa rodzina zostałam poproszona o bycie świadkową na ślubie kuzynki. Odmówić było głupio więc się zgodziłam choć przyznam, że z niewielkim entuzjazmem. Nie kupiłam nowej sukienki, nie wyglądałam nadzwyczaj wyjątkowo a w moim sercu też nie gościła radość co też rzecz jasna było widoczne na twarzy. Mimo tego poznałam na tym weselu świadka pana młodego i od razu wpadliśmy sobie w oko. Ja z wielką nadzieją na fajną znajomość po dwóch dniach dowiedziałam się, że nowopoznany wyjeżdża do pracy do Paryża. Ja też miałam swoje plany, właśnie byłam na etapie pisania pracy magisterskiej i rozpoczęciu kariery zawodowej w Krakowie. Spotkaliśmy się w dniu wyjazdu do Paryża, miesiąc po weselu, i wtedy też dowiedziałam się, że On zawsze chciał wyjechać do Anglii i tam spróbować zamieszkać i zacząć pracę. O dziwo dobrze się złożyło bo miałam tam brata, szybko zaswiecila mi się lampka w głowie. Za wiele nie myśląc, chociaż zawsze zakrzekałam się, że Polska to mój dom i nigdzie indziej nie chce mieszkać, postanowiłam, że napiszę pracę magisterską tak szybko jak się da, wyjadę do brata do Anglii i spróbuję ściągnąć Czarka-bo tak mu na imię. Plan został zrealizowany. Miesiąc później, kilka godzin po obronie tytułu magistra siedziałam w samolocie lecąc w nieznane i zastanawiając się co tak naprawdę najlepszego wyprawiam bo przecież w ogóle się nie znaliśmy a ja postawiłam wszystko na jedną kartę. Brat zaopiekował się mną, znalazłam dobrą pracę a pół roku później dołączył do mnie Czarek. Początku nie były łatwe, bo jak tu nagle zamieszkać z facetem, którego się nie miało okazji poznać? Po kilku rozmowach już chyba obydwoje wiedzieliśmy, że to jest to. Brat pomógł się nam odnaleźć w innym świecie i kilka miesięcy później wrócił na stałe do Polski. Niestety szczęście nasze i jego nie trwało długo bo niecały rok później brat zmarł. Czarek okazał się wtedy największym wsparciem, pomocą i ostoją. Za 4 dni mija 3 lata odkąd mojego jedynego i ukochanego brata nie ma z nami a ja piszę ten komentarz pomiędzy skurczami na sali pogodowej w Anglii gdzie już lada chwila ma przyjść na świat nasze pierwsze dziecko – Zośka. Jedna spontaniczna decyzja wyjazdu do Anglii odwróciła mój świat do góry nogami. Pomimo ciągłego bólu po stracie ukochanej osoby mam nadzieję, że mała istota, która przychodzi właśnie na świat będzie dowodem na to, że czasem warto postawić wszystko na jedną kartę i podążać za głosem serca.

  • Odpowiedz
    Estera
    2 czerwca 2018 at 18:09

    Od kilku lat mieszkam w Danii i decyzja o przeprowadzce na pewno zmienila moje zycie, ale nie o tym chce napisac.. Pewnego dnia w mojej pracy pojawil sie ktos nowy, kogo czesto spotykalam przy automacie do kawy.. i tak mijaly miesiace i nic.. Ciagle chodzilismy do tego automatu, pilismy kawe, usmiechalismy sie do siebie i… nic! Kiedy jednego poranka on przyszedl po kawe dwa razy w ciagu 15 minut, nie wytrzymalam i napisalam do niego maila: „za duzo kawy :)”. To okazala sie byc najlepsza decyzja w moim zyciu, bo w odpowiedzi zapytal, czy nie chcialabym isc na kawe razem z nim. Choc nigdy nie robie pierwszego kroku, to ten okazal sie byc decyzja, ktora zmienila moje zycie, bo jestesmy juz razem prawie 3 lata. Od tej pory robie tez wiecej rzeczy spontanicznie i stalam sie bardziej odwazna.. Polecam i pozdrawiam!

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    2 czerwca 2018 at 18:15

    Nie jest łatwo odejść po 7 latach związku. Szczególnie całkiem fajnego, gdzie nie wiesz już czy to, co czujesz to miłość, przyjaźń czy przywiązanie lub może strach przed utraceniem stabilizacji, strach przed nowym, może gorszym życiem? Ja jednak odeszłam po kilku miesiącach wahania. Nic konkretnego się nie stało, po prostu odważyłam sie, co w wieku 27 lat wcale nie było proste. Jednak ta decyzja była najlepsza w moim życiu. Dlaczego? Bo spotkałam później Michała. I wiem, że to jest miłość. Czułam to, gdy szlam do ołtarza. Czuję to codziennie. Czuję to teraz kilka dni przed 2 rocznicą ślubu. Czuję to teraz karmiąc naszego niespełna miesięcznego synka Leosia. Warto podejmować trudne decyzje. Mogą się okazać tymi najlepszymi, bo mogą zmienić nasze życie na lepsze.

  • Odpowiedz
    Lina
    2 czerwca 2018 at 18:24

    Przede wszystkim- gratulacje sukcesu! 10-letni blog, który cały czas jest na szczycie i wspaniale ewoluuje to nie lada wyzwanie 🙂 Co do mnie- decyzja, która zmieniła moje życie, zapadła 7 lat temu. Od zawsze interesowałam się modą, śledziłam trendy, blogi (w tym Twój jako jeden z pierwszych, szczerze!), historie projektantów i marek, chciałam być dziennikarzem modowym. W ostatniej klasie liceum zapadła decyzja- studia- medycyna. Tak, tak! Medycyna. Taki twist sytuacyjny. Dlaczego? Nie do końca wiem, impuls? Nie od razu się udało zrealizować ten plan, dostałam się dopiero po powtórce matury. Na tym nie koniec przeszkód. To dopiero początek. Okazało się, że nie jestem geniuszem intelektu, który zapamiętuje wszystko w mig, a jakże! Muszę wkładać więcej pracy w naukę, poświęcać jej mnóstwo czasu, a sukcesy nie zawsze idą w parze z zaangażowaniem. Ile łez, nieprzespanych nocy, obietnic, że już sobie daruję padło, wiedzą nieliczni. Do tego ujawnił się skrywany pech, hahaha. Najgorszy zestaw pytań, zmiana terminu, egzaminatora, zasad, egzaminator-postrach, kto trafia? Oczywiście, że ja! Cud, że codziennie na mnie ptaki „nie robią”. Mam też całe mnóstwo dobrych wspomnień, nauczyłam się tak wiele, a jeszcze więcej przede mną. Znalazłam przyjaciół, zwiedziłam piękne miejsca- wciąż mi mało! Choć moja medyczna ścieżka nie jest usłana różami i nie unosi się nad nią subtelna woń „Coco Mademoiselle”, to mimo nawału obowiązków, braku czasu czy zmęczenia, zawsze znajduję chwilkę na śledzenie najnowszych kolekcji, inspiracji. Aktualnie, za kilka tygodni skończę studia, rozpocznę dalsze kształcenie, wiem, że nie będzie łatwo, ale mam nadzieję, że wkrótce zostanę pediatrą, będę mogła pomagać maluchom i ich rodzicom, a spod mojego fartucha będzie wystawać modna sukienka, bo prawdziwe hobby i zainteresowania pozostają z nami na zawsze 🙂

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    2 czerwca 2018 at 18:29

    Witaj! Serdeczne gratulacje z okazji 10. rocznicy Twojego bloga. Cieszę się, że mogę być z Wami na bieżąco?

    W ciągu ostatnich 10- ciu lat zdecydowałam się z moim narzeczonym opuścić nasz kraj, wyruszając na zachód. Byłam tak szczęśliwa, zachwycona „nowym życiem”. Czułam, że to jest miejsce, w którym chcę zostać na zawsze. I nie było innej opcji?.
    Mijały kolejne dni, miesiące, lata. Tego zachwytu było coraz mniej. Każde rodzinne spotkania omijają nas, wiecznie skazani na
    WhatsApp’a. Dzieli nas ponad 1000km, które chcielibyśmy ukrócić jak najszybciej. Brakuję nam rodziny i prawdziwych znajomych. Jesteśmy tu zupełnie sami, a moje imię jest im zupełnie obce. My jesteśmy „obcy”.
    Teraz już wiemy, że nasza przygoda dobiega końca. Życzę wszystkim, aby doceniali to co mają, swoją rodzinę – aby być blisko niej.

    Ta decyzja o wyjeździe nauczyła nas inaczej patrzeć na życie??

    Wszystkiego dobrego dla Was.
    Z pozdrowieniami!

  • Odpowiedz
    Domika
    2 czerwca 2018 at 18:47

    X lat temu w wieku 12lat Ja zdecydowałam, że chcę pójść do szkoły plastycznej. Masa egzaminów , nerwów i udało sie. Dostałam się do najcudowniejsze ja szkoły jaka mogłam sobie wyobrazić. Był to najpiękniejszy okres mojego życia. Poznałam wielu cudownych ludzi z którymi mam kontakt do tej pory. Ta szkoła umożliwiła mi rozwinięcie swoich talentow, które potem kontynuowała na studiach projektowania ubioru. Wiadomo było ciężko daleko od domu ale dała radę. Dzięki temu nabrała pewności siebie spełniłam swoje marzenia. Życie jednak je zweryfikowało ale czy na gorsze? Dzisiaj jestem szczęśliwa narzeczoną wspaniałego mężczyzny i mama naszego psiego dziecka chihuahua. Dzięki talentowi szlifowanemu od lat zostałam manikiurzystką, którą tworzy małe dzieła sztuki na pazurkach. Los dziwnie plecie ale w mojej duszy na zawsze zostanie wybór z przed lat Sztuka przez duże S.

  • Odpowiedz
    manoehome
    2 czerwca 2018 at 18:51

    Każda ważniejsza podjęta przez człowieka decyzja wpływa na jego życie, czasem bardziej, niekiedy mniej, ale bywa też tak, że decyzja podjęta przez jedną osobę ma wielki wpływ na los nie tylko człowieka, który ją podejmuje, ale również na kogoś innego.. Moja miłość do zwierząt trwa odkąd pamiętam, odkąd byłam małą dziewczynką, dzieckiem. Miłości tej nauczyli mnie rodzice, miłość tą miałam też zawsze gdzieś przelewać, bo w domu nigdy nie brakowało czworonożnych przyjaciół. Około 10 lat temu stałam się właścicielką swojej pierwszej osobistej malutkiej istotki – chorej na serduszko suczki. I zrozumiałam, że mamy nie tylko większe serca, ale również możliwości. Wkrótce zaadoptowaliśmy kolejną suczkę, ale najbardziej znaczącą decyzję, którą podjęłam, było stanie się domem tymczasowym dla jakiegoś starszego, nierzucającego się w oczy pieska, którego będę mogła nauczyć życia w domu, który dzięki mnie znajdzie stały dom i będzie szczęśliwy, nawet jeśli ma to trwać zaledwie kilka miesięcy. Do schroniska wybrałam się z mamą, pracownika poprosiłam o wskazanie pieska, który po prostu potrzebuje domu, starszego, nawet schorowanego.. i wtedy pokazano nam większą suczkę w typie owczarka, suczkę, która bała się wyjść z budy, chociaż bardzo chciała podejść do krat, suczkę, która bała się nawet małych psów. Tak, TO ONA, zdecydowałam. Tydzień później Maszka z nami zamieszkała, i chociaż nie obyło się bez poważnych konfliktów ze strony psa rezydenta, nie poddaliśmy się. Nauczyłam ją zachowywania czystości w domu, życia w mieszkaniu, nawet jeżdżenia samochodem, chociaż zawsze na siłę 😉 Ale po pół roku wciąż nikt się tą cudną suczką nie interesował. Wtedy też stało się największe nieszczęście – Maszka przestała chodzić, załatwiała się pod siebie, przebierała przednimi łapkami, nie mogła się podnieść, tak z dnia na dzień, tak nagle.. Wiedziałam, że ma ok 12 lat, może więcej, że nie można męczyć starego psa, ale podjęłyśmy walkę, bo widziałam, że ona próbuje, widziałam w jej oczach nadzieję, chęć podniesienia się i podejścia do innych naszych psów, do nas, i co najważniejsze – pokochałam ją. Seria po weterynarzach, szukanie pomocy.. Mimo, że pojawiły się już opinie o końcu… mimo zdania, że już po psie.. Wkrótce dotarliśmy do takiego, który podjął się kosztownego zabiegu, BYŁA SZANSA i my ją wykorzystaliśmy. Maszka również, bo po zabiegu pięknie współpracowała z panią rehabilitantką przez ponad miesiąc. WSTAŁA! Udało się, mimo złych rokowań, mimo wieku psa, dzięki ciężkiej pracy z rehabilitantką, po długich tygodniach noszenia 25kg psa i trzymania go, aby mógł się załatwić, ciężkich tygodniach codziennego prania ręczników i kocy, UDAŁO SIĘ! Wówczas naszła mnie myśl, że przecież w schronisku już by jej nie było, nikt przecież nie walczy o starego niepełnosprawnego psa. Teraz wiem, że decyzja podjęta wtedy, tam w schronisku, była najlepszą decyzją podjętą w moim życiu. Nie tylko dla Maszki, ale również dla mnie. Maszka upewniła mnie tylko, że nie ma nic piękniejszego niż adopcja starego, zrezygnowanego psa. Nie ma nic piękniejszego niż pomoc innym, bo to zmienia nie tylko nas i nasze życie, nie tylko odgrywa w nim ogromną rolę, ale przede wszystkim zmienia los tych istot. Oczywiście, Maszka już domu nie szuka, została z nami i z nami będzie do końca swoich dni. I można by powiedzieć, że jednocześnie jedno miejsce dla kolejnego tymczasowicza zostało zajęte… ale w zeszłym roku znalazłam na ulicy małego chudego psa…… 🙂

  • Odpowiedz
    Joanna
    2 czerwca 2018 at 19:01

    Hej 🙂
    Moja historia zacznie się trochę jak większość – 10 lat temu mając 18 lat poznałam świetnego chłopaka, zakochałam się – historia jak wszystkie. Po niespełna 3 latach zrozumiałam jak bardzo toksyczna jest to relacja, jak wielu przyjaciół straciłam, jak wiele rzeczy mnie ominęło. Trzy lata studiów spędziłam nie nawiązując zbyt bliskich relacji z ludźmi, bo ów chłopak nie lubił kiedy miałam zbyt wielu znajomych, żyłam trochę w złotej klatce. Trzy lata zajęło mi odkrycie tego, jak wiele mnie omija i w jak okropnej i nienormalnej relacji funkcjonuję.
    I to właśnie 7 lat temu podjęłam najlepszą decyzję w życiu – postanowiłam zakończyć toksyczny związek. Dzięki tej jednej małej, ale odważnej decyzji, moje życie nabrało tempa i kolorów. Poznałam niesamowitych ludzi, wspaniałych przyjaciół, na których mogę liczyć, którzy byli przy mnie przez te 7 lat. Ta decyzja spowodowała też, że zaczęłam robić rzeczy, o których marzyłam, a które mój eks uważał za głupie, niepoważne itp. Tym sposobem 5 lat temu poznałam kolejnych wspaniałych ludzi, umówiłam się na randkę z mężczyzną, który w tej chwili już od prawie roku jest moim mężem. Nie żałuję toksycznej relacji, bo bardzo dużo mnie nauczyła, ale decyzja podjęta 7 lat temu do dziś jest najlepszą jaką podjęłam w życiu. Może zabrzmię zgorzkniale, ale ta decyzja uświadomiła mi jak wiele kobiet, silnych kobiet, żyje w toksycznych relacjach, jak trudno to zauważyć i jak trudno zakończyć – dziewczyny czasem właśnie rozstanie może stać się najlepszą decyzją jaką podejmiecie i dzięki właśnie takiej nieprzyjemnej decyzji, często trudnej zaczniecie robić wspaniałe rzeczy, odkryjecie ile możecie osiągnąć i zobaczyć, i co najlepsze okazuje się później, że relacja może być zdrowa, oparta na szczerości, zaufaniu i wspólnych pasjach, wystarczy dać sobie szansę by spotkać właściwą osobę 🙂

  • Odpowiedz
    Izabela
    2 czerwca 2018 at 19:11

    Decyzja jaką podjęłam zmieniła całkowicie moje życie. Na drodze pojawiło się pełno wyrzeczeń, bólu, łez i trudności. Jednak żadna z tych sytuacji nie zastąpi największej wdzięczności – miłości, która zakwitła niespodziewanie i trwa po dziś dzień.
    Moją decyzją, było zdecydowanie się na dzielenie życia z ciemnoskórym mężczyzną w polskich realiach.
    Na początku było to „coś” niezobowiązującego, nie traktowałam tego poważnie. Wszyscy mówili „ten typ się nigdy nie zmieni”. Bałam się ludzi, bałam się ich reakcji jak się dowiedzą. No bo jak to tak spotykać z obcokrajowcem i to o CIEMNYM KOLORZE SKÓRY?! Co powiedzą sąsiedzi na wsi? Co powiedzą ciotki z rodziny? […] Kiedy nasza relacja zaczęła zmieniać się w coś poważnego, pojawiło się trwałe zauroczenie – człowiek nie myśli wtedy o przyszłości, trudnościach, zdaniu innych. Liczy się tylko to, że się jest szczęśliwym. I tak było. Do pierwszego wspólnego wyjścia. Rasistowskie docinki, pogardliwe spojrzenia w moją stronę.. to tylko początek. Złamało mi to serce na pół, jednak nigdy nie pokazałam tego po sobie. Musiałam być silna dla niego. Kiedy nadszedł ten cudowny moment, podczas, którego zdecydowaliśmy, że nasz związek jest czymś naprawdę poważnym, zawiązanym silnym uczuciem postanowiłam poinformować moją rodzinę o swoim wybranku. Moja rodzina nie akceptuje tego wyboru, za każdym razem, kiedy przyjeżdżam w odwiedziny słyszę, że mój mężczyzna zamieni mnie w niewolnicę, wywiezie, sprzeda.. Że mam wybrać jego albo rodzinę. Słyszę ogromną ilość komentarzy i opinii na temat człowieka, o ogromnym sercu i wspaniałym charakterze od ludzi, którzy nigdy nawet nie widzieli go na oczy. I widzieć nie chcą. To wszystko złamało i łamie mi serce na jeszcze mniejsze połówki. Jest to dla mnie przerażające, jak bardzo zacofane jest polskie społeczeństwo, jak mylne ma przekonania i jak ważny jest przede wszystkim odcień skóry.
    Wybrałam miłość, będąc całkowicie przerażona, załamana i skreślona w oczach rodziny. Nauczyłam się jak być człowiekiem silnym, walecznym, otwartym i nie patrzącym na wygląd. I za każdym razem nawołuję do tego, żeby NIE BYĆ RASISTĄ, BO LICZY SIĘ SERCE I TO CO W NIM MAMY. Czy żałuję? Nie. Gdyby ceną miłości miało być napiętnowanie, bycie codziennie wytykanym nadal bym się na to zgodziła. Ludzie nie powinni bać się kochać i być kochanym. Nie bójmy się przeszkód, opinii innych i trudności. One nas uczą, kształtują. Jestem dumna ze swojego wyboru i szczęśliwa, że pomimo tego ogromnego strachu potrafiłam podjąć decyzję, która zmieniła mnie i moje życie.
    PS. Ten typ też się jednak zmienił. 🙂

  • Odpowiedz
    Anna
    2 czerwca 2018 at 19:40

    Marzenia, dom, rodzina, szczęście, przyjaźń – takie przyziemne, a przecież to do tego dążymy, ja na pewno. To najważniejsze wartości, które sprawiają, że życie toczy się odpowienim torem. Właściwie każda decyzja wpływa na nasze życie – czy to w mniejszym czy większym stopniu, pociąga za sobą dobre ale czasem i złe konsekwencje. Przecież to właśnie te decyzje i ich konsekwencje kształtują to kim jesteśmy i jacy się stajemy ! Nieskromnie przyznam, że wiele decyzji miało duży wpływ na to kim jestem, m.in. studia i to, że odnalazłam swoją drogę zawodową. Moją najlepszą decyzją w przeciągu 10 lat, było związanie się z najcudowniejszym człowiekiem na ziemi, a to dlatego, że dąży do tych samych wartości. A co za tym idzie podejmowanie kolejnych decyzji, które pociągają kolejne konsekwencje i tak w kółko ! Sprzedanie mieszkania i kupno domu, który właśnie remontujemy… wyzwanie, dramaty i upadki, ale również satysfakcja i decyzja, która znowu odmieni nasze życie. A jutro odbieramy nowego członka rodziny, szczeniaka. To zdecydowanie była najlepsza decyzja, a pozostałe (dom, rodzina, pies) to tylko wypadkowe, ale jak bardzo ważne i kształtujące nasze życia.

  • Odpowiedz
    belinda33
    2 czerwca 2018 at 19:56

    To prawda, czasem jedna mała decyzja, jeden impuls, jeden krok w przód potrafi przewrócić nasze życie do góry nogami. Przez długi czas żyłam jak mysz pod miotłą, pracowałam w miejscu, gdzie wykorzystywano mnie do wszystkiego, zarabiałam grosze i to na umowie zlecenie. Niedoceniana, wstawałam codziennie rano, ubierałam się w co popadnie, wychodziłam na pociąg i odliczałam minuty, godziny do 19tej, wybijał czas i wypuszczałam powietrze, ale co rano beznadzieja rozpoczynała się na nowo. Nadszedł dzień, w którym odważyłam się wysłać CV, wchodząc na pewien portal z ofertami pracy. Bingo! Telefon! Zaproszenie na rozmowę. Szybki interview w szklanym biurowcu i stało się! Dostałam tę pracę! I to w tym właśnie portalu! Uwolniłam się od dołującej szefowej i zyskałam pracę marzeń, gdzie spotkałam cudownych ludzi, a każdy dzień jest rozwijającą przygodą! Moje życie zmieniło się w pełne wyzwań doświadczenia, ostatnio nawet awansowałam i nie tracę ochoty na więcej!

    Trzeba się tylko odważyć. 🙂

  • Odpowiedz
    Ladybiurokratka
    2 czerwca 2018 at 20:00

    Czasem pewne życiowe decyzje podejmujemy za późno.Pomimo tego,oz widzimy ze nasze zycie je zmierza w dobrym kierunku boimy sie ro zmienić,boimy sie czegoś nowego,nieznanego…Ja dokładnie dwa i pol roku temu podjęłam najlepsza decyzje zycia…i postawiłam na siebie i na mojego dwunastoletniego wówczas Sznaucerka…Nie było to łatwe,trudno jest zmienić swoje zycie,wyjsc poza bezpieczna z pozoru lukrowaną rzeczywistość w ktorej na pozór wszystko jest wspaniałe.To była najlepsza decyzja w moim życiu do tej pory.Spowodowala,iz dzis wiem ze jestem w stanie zrobić wszystko,spełniać swoje marzenia i byc po prostu szczwsliwa sama ze soba .Moge pozwalać mojemu Sznaucerkowki na wszystko nawet na spanie w sypialni i wdrapywanie sie na łóżko ?…Nie czekajcie z decyzjami tak długo,uwierzcie ze w każdym momencie zycia mozna zmienić wszystko i warto bo szczęście zalezy od nas samych…Ja obecnie jestem przeszczęśliwa bo moge byc soba,nie musze nikogo udawać,a to jest najcenniejsze.

  • Odpowiedz
    Julianna
    2 czerwca 2018 at 20:04

    Decyzją, która w ciągu ostatnich 10 lat najbardziej wypłynęła na moje życie, było zdecydowanie się na nowego członka rodziny – małego energicznego Pixelka, yorka ktory kompletnie odmienił życie całej rodziny. Od początku, był inny. Pani z hodowli pytała się nas 3 razy przez telefon czy chcemy tego psa ” Bo jest taki z niego bubel, nieciekawy, rodowodu nie będzie, jakiś taki mniejszy niż całe jego rodzeństwo, ogólnie jakby się troszkę nie udał, w dodatku jak to chcemy psa jeśli nawet go nie widzieliśmy, przecież może się nam nie spodobać”. Po usłyszeniu jej słów, o nieporadności i zaszczuciu przez resztę piesków, byliśmy pewni że Pixel to nasz mały wybraniec, nasz nowy członek rodziny. Został kupiony przez telefon. Był maleński, wyglądał jak pluszowy miś, z czarnymi perełkowatymi oczami. Tata przywiózł go w kurtce „kangurce” w przedniej kieszeni na brzuchu jechał z nim całą drogę, a on wystawał łebkiem i łapakami z kieszeni i od tego momentu stał się dla nasz najlepszym bezinteresownym kumplem jakiego mogliśmy mieć. Miałam 15lat jak pojawił się w naszym domu. Tata wczesniej miał psy, mama nigdy nie miała żadnego zwierzaka, dla mnie to był tez pierwszy kudłaty przyjaciel. Cięzko było mi namówić mamę, na zwierze w domu, a kiedy w końcu się udało, nikt już sobie nie wybrażał życia bez Pixela. Ciężko jest opisać, jak pojawienie się małego stworzenia, które bezinteresownie kocha Cię, takiego jakim jesteś,zmienia całkowicie życie człowieka. Pies uczy człowieka miłości, uczy szacunku, empatii, cierpliwości. Czasem gubimy się w pędzie życia, denerwujemy, jesteśmy zmęczeni i zniechęceni, zapominamy co jest ważne, i wystarczy jedno spojrzenie wiernego kumpla u boku, które mówi „kocham Cię mój człowieku”, żeby o tym wszytskim zapomnieć, żeby pochylić się wytarmosić tego kudłacza, pozwolić złości odejśc i skupić się na tym co w zyciu ważne. Nie bez powodu, gdy człowiek ma zły nastrój, pies wyczuwa to i nie odstępuje go na krok, bo tylko tak może pokazać że go wspiera. Dzieci przy psach uczą się delikatności, odpowiedzialności za druga istotę, mają one bardzo pozytywny wpływ na kształtowanie się emocji małego człowieka. Pixela dostałam na 15 urodziny, w tym roku, odszedł, był ze mną przez cały okres dorastania, teraz jestem już kobietą. I nie byłabym tym kim jestem gdyby nie to szczęście, i te wspólne 10 lat, i ten mały kudłaty niedźwiadek, który wprowadził niewybrażalną radość i miłość do naszej rodziny, które stała się bardzo pusta bez niego. Biorąc psa pod swoje skrzydła nawet nie jesteśmy w najmniejszym procencie świadomi tego, że to co my mu damy od siebie, jest niczym w prównaniu z tym jak ważnych wartości, najcenniejszych w życiu on nauczy nas.

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 20:09

    Byłam normalna nastolatką, spełniajaca sie, spedzajaca czas tak jak lubi najbardziej z miloscia swojego zycia u boku (tak wtedy myślalam) nic nie zwiastowało tego co zdarzy sie za chwile. Mieszkalismy na dwoch końcach kraju, co było organizacyjnie kiepskie by znalezc czas na wszystko jak i dla siebie, spotykalismy sie w weekendy, nikt nie dawał szans tej znajomosci. Ja wierzylam ze sie uda. Od jednego pociagu w piatek do powrotnego w niedziele, raz u mnie raz u niego i tak 4lata aż ktoregoś lata, po powrocie z wspolnych wakacji w Grecji okazało się że jestem w ciąży. Wszystko sie zawalilo, pod znakiem zapytania stanęły wszystkie dotychczasowe plany i marzenia. O dziwo mimo mlodego wieku nie byłam zalamana, stwierdziłam ze jakos sie to uda ogarnac. Nie ja jedna bede mama w tak mlodym wieku. I pelna sily i entuzjazmu przekazalam wiadomosc i wstepny plan działania mamie i partnerowi ktorzy jakby nie sluchali. Wtedy stało się coś czego nie spodziewałabym sie nigdy, a tym bardziej nie po osobach mi najbliższych. Moja rodzina wpadła na 'genialny’ pomysł alby wywieźć mnie za granice aby „pozbyc sie kłopotu”. To było jak grom. A oni nawet nie zapytali mnie o zdanie, rozmawiali o tym jak o wyrwaniu zęba….. Ustalali gdzie pojada w jakim terminie co musza spakowac jak to zrobić by nikt sie nie zorientował. Wtedy zdałam sobie sprawe z jakimi ludzmi mam do czynienia i ze tak naprawde od 4lat żyłam z człowiekiem ktorego tak naprawde absolutnie nie znam. Ktory jest zdolny do tego typu posuniec bez zadnego zawahania. Nie zgodziłam się, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Moja decyzja poskotkowała utrata faceta i matki ktora nie chciala juz ze mna rozmawiac. A zarazem zyskałam najwiekszą siłę życiową jaka jest możliwa. Coreczke. Antoninę. Dziś ma 7lat i kazdy dzien jest wspaniały. Mimo ze nie zawsze jest kolorowo, czesto nie jest to jest cudownie. Samotne macierzyństwo jest bardzo trudne bez pomocy rodziny to Mam siłe, mam dla kogo walczyć. Może nie mam wymarzonych studiow i prestizowej pracy ale Nie wyobrażam sobie że mogłoby jej ze mna nie być. To była jak dotąd najtrudniejsza decyzja w moim życiu a zarazem najlepsza!

  • Odpowiedz
    Agnieszka Radecka
    2 czerwca 2018 at 20:25

    Witam Cię Serdecznie.
    Chciałam Ci po krótce opowiedzieć moja historie.
    Decyzja która znacznie zmieniła moje życie, była decyzją o zapisaniu się do bazy DKMS. Niecały rok później otrzymałam telefon że mogę uratować komuś życie! Tak też się stało. Zostałam dawca, zrobiłam tak niewiele a w rezultacie tak dużo. 3 m-ce temu telefon zadzwonił po raz kolejny. Możliwe że zostanę dawca po raz drugi! Uczucie że jesteś w stanie ocalic komis życie jest nie do opisania! Powtórzę, niby nie zrobiłam nic a jednak tak wiele! Nie żałuję. I nakłaniam do rejestrowania się w bazie Dawców szpiku 🙂 A Tobie Kochana życzę kolejnych 10 lat w pasji i miłości do tego co robisz. Pozdrawiam 🙂

  • Odpowiedz
    ania
    2 czerwca 2018 at 20:27

    Kochana,swoim postem o rocznicy bloga w pewien sposób sklonilas mnie do podsumowania swoich ostatnich 10 lat. ten czas to tak na prawdę całe moje dorosłe życie.
    decyzji które je zmieniło było bardzo dużo. wyprowadzka, studia, przyjaźnie,miłości,rodzina. tych elementów było wiele ale najważniejsza decyzja którą w fundamentalny sposób zawazyla o moim obecnym życiu była jedna- powiedziałam sobie-bede żyła! zawalcze!
    przez 5 lat zmagalam się z anoreksja. chorobą podstepna i tak bardzo ciężką do wyleczenia,wyniszczyla mnie doszczętnie. waga 24kg do której doszłam była tylko zewnętrznym objawem ale to co działo się we mnie było znacznie gorsze. nie chciałam jeść,walczyć i przede wszystkim żyć. kiedy sięgnęłam juz dna,moje życie wisiało na włosku. stwierdziłam,że tak się nie może skończyć moja historia. od tamtego dnia minęło 22 miesiące. mnóstwo dni i godzin ciągłego zmagania się z sama sobą. Karolina ale wiesz co jest najpiękniejsze- nie żałuję. zaczynam odzyskiwac siebie, przyjaciół,rodzinę i szczęście. żyje jakby każdy poranek był tym najlepszym. doceniam małe i może dla innych nieistotne. wiem,że warto.
    piszac te słowa mi samej spływają łzy. pierwszy raz odwazylam się tak otwarcie o tym opowiedzieć i chyba zrobiło mi się lżej.
    buziaki kochana. najlepsze życzenia z okazji tak pięknej rocznicy ?

  • Odpowiedz
    Justyna
    2 czerwca 2018 at 20:36

    W ciągu ostatnich 10 lat, podjęłam jedną ale za to najważniejszą jak dotychczas decyzję w życiu – założyłam własny biznes. Dokładnie to niecałe 4 lata temu, mając 20 lat – założyłam swój sklep internetowy. Wszyscy odradzali mi ten pomysł, twierdząc, że sobie nie poradzę. Do momentu założenia własnej firmy pracowałam na etacie za najniższą krajową. Czułam jednak, że chcę pracować na własne marzenia. Dlatego mimo opinii innych zdecydowałam się na otwarcie własnego sklepu. W tajemnicy przed rodzicami wzięłam pożyczkę w banku na zakup produktów do sklepu. I tak oto 1 stycznia 2015 narodziła się moja marka. Przez te kilka lat mój sklep ewoluował i rozwijał się, a ja wraz z nim. Dzięki temu, że znalazłam wtedy odwagę, moje życie zmieniło się diametralnie. Mogłam sobie pozwolić na laserową operację wzroku, a przy -6 dioptriach jest to rzeczywiście kolosalna zmiana w życiu 😀 Wreszcie będąc na basenie widzę kto płynie na końcu toru 😉 To może się wydawać błahą sprawą, ale dzięki mojej firmie mogłam również sobie pozwolić na zakup działki w lesie w mojej rodzinnej miejscowości. Dzięki mojej firmie mogę rozpoczynać budowę wymarzonego domu, co byłoby niemożliwe gdy pracowałam za najniższą krajową. Nie mam na myśli tylko rzeczy materialnych bo oczywiście są one tylko dodatkiem do mojego aktualnego stylu życia. Jeśli ktoś zapyta mnie ile pracuje to nie jestem w stanie tego policzyć bo mój tydzień pracy w zasadzie się nie kończy. W sumie, nie skłamię mówiąc, że śpię w pracy , ponieważ siedziba sklepu znajduje się u mnie w domu;) Jest tak ponieważ wszystko od początku do końca robię w moim sklepie sama. Począwszy od produkcji towaru i marketingu, a kończywszy na spakowaniu zamówień i zawiezieniu ich na Pocztę. Ktoś w tej chwili może pomyśleć, że pewnie mam mało zamówień dlatego jestem w stanie to robić sama. A tutaj Was zaskoczę, ponieważ mam ponad 150 zamówień dziennie 😉 Więc zdecydowanie mam co robić i przez to nigdy się nie nudzę 😀 Wiele osób uważa, że skoro pracuje w domu to nic nie robię i mam na wszystko czas. Jest to błędne podejście, ale nie ma sensu, żebym to tłumaczyła ponieważ tak samo niesłusznie są oceniane blogerki, a codziennie pracują znacznie dłużej i intelektualnie ciężej niż statystyczny pracownik. Ja nie narzekam z tego powodu bo kocham moją pracę. Uwielbiam to, że mogę widzieć jak moja praca daje realne efekty. Jestem z siebie naprawdę dumna i choć ludzie próbują mi czasem podcinać skrzydła to nie poddaję się i dalej robię swoje bo jeśli robi się coś z pasją to moje Klientki też to czują i chętnie wracają. Dlatego życzę Ci Karolina, abyś dalej inspirowała kobiety do bycia niezależnymi i silnymi kobietami, takimi jak Ty.Pozdrawiam serdecznie:)

  • Odpowiedz
    Agnieszka Er
    2 czerwca 2018 at 20:43

    Witaj. Chciałam Ci dziś opowiedzieć moja historie. Dzień który odmienił moje zycie miał miejsce w 2012 roku. Postanowiłam zapisać się do DKNS i już po kilku miesiącach dostałam telefon z informacją że mogę komuś pomoc. Tak też się stało. Zostałam dawca szpiku osoby która z pochodzenia nie jest Polka. Niby nie zrobiłam nic wielkiego ale uczucie i świadomość że troszkę dzięki mnie komuś będzie żyło się lepiej uskrzydla mnie i dodaje energii do niesienia pomocy. To nie koniec.. 3 miesiące temu otrzymałam kolejny telefon i nie wykluczone że pomogę po raz drugi.. i być może polecę do Stanów by mogli pobrać ode mnie szpik dla osoby która tam mieszka 🙂 to fantastyczne pomagać innym! 🙂 Te wszystkie wydarzenia całkiem przypadkiem sprawiły że dziś mam fantastyczną pracę na kierowniczym stanowisku stałam się otwarta dla ludzi i nie ma dla mnie barier nie do pokonania! Karolina życzę Ci kolejnych 10 lat pasji i spełniania się zawodowo, oraz namawiaj obserwatorów że rejestrując się w DKMS czy innych organizacjach WARTO POMAGAC DRUGIEMU CZLOWIEKOWI 🙂

  • Odpowiedz
    Misia
    2 czerwca 2018 at 20:45

    Urodził się on. Mój wymarzony syn z ciemną czupryną i wielkimi oczami. Wymagający jak nie wiem co i to te jego wymagania: ta potrzeba bycia przy mnie lub jego tacie, to chłonięcie emocji… To mi przypomniało o moich marzeniach. I postanowiłam je realizować. Tu i teraz! Z małym dzieckiem w wózku, budzącym się na karmienie i tulenie z regularnością co do minuty. Ale od początku.
    Od zawsze fotografowałam. Na początku portrety, z czasem śluby. Spokojnie, hobbystycznie. A potem studia, książki i… pasja ucichła. Jakbym straciła werwę. Myślałam nawet o sprzedaży aparatu – bo i po co mi on, skoro już nie czuję tej ekscytacji, radości podczas fotografowania? Zakopałam go głęboko. A potem życie nabrało tempa. Zaręczyny, ślub, mieszkanie, ciąża. I wtedy… tak jak na samym początku: urodził się on. One. On – mój syn. Ona – moja pasja. Wróciła do mnie razem z tym maluchem, którego musiałam się nauczyć. Ale to właśnie wtedy poczułam, że to mój czas. Że nie mogę się zamknąć w domu z dzieckiem, że muszę działać. I zdecydowałam: TERAZ! Zaraz potem miałam umówione kilka sesji aby zbudować od nowa portfolio. Mój mąż i syn jeździli ze mną. Spacerowali, ja fotografowałam pary młode. Nocami obrabiałam zdjęcia, a potem czytałam piękne podziękowania od par. Roślin, nabierałam wiatru w żagle. Minęły dwa lata i… to była najlepsza decyzja w moim życiu.
    Dzięki temu poznałam wiele fantastycznych osób, z którymi kontakt mam do dziś. Te wycieczki – często jednym autem, czterech dorosłych i niemowlę w foteliku – były pełne radości i zabawy. Nie dałam się życiu pod dyktando „babybrain”. I… mam cos swojego. Mam pasję, która jest moją pracą. Warto było na to czekac. Warto było działać wtedy, kiedy poczułam, że TERAZ. To potrafi zmienić życie na jeszcze piękniejsze. Pełniejsze.

  • Odpowiedz
    Roxanna
    2 czerwca 2018 at 20:50

    Pamiętasz taki film, Efekt Motyla? Gdy pierwszy raz go zobaczyłam, mimo szczerego zainteresowania filmem, nie za bardzo wierzyłam, że małe, z pozoru nieznaczące decyzje mogą mieć wpływ na przebieg naszego życia. Cóż, bardzo się myliłam!
    Pierwszą małą decyzję, która zapoczątkowała całą lawinę wydarzeń, podjęłam po IV roku studiów – 5 lat temu. Moja uczelnia, we współpracy z wydziałami na całym świecie, organizowała wyjazdy na praktyki wakacyjne. Byłam osobą cichą, typowym introwertykiem; wyjazd za granicę, do całkowicie obcego mi miejsca, w otoczeniu obcych ludzi, nie leżał w kręgu moich zainteresowań. Moja przyjaciółka miała inne zdanie na ten temat. Sama się wybierała, aktywnie przekonując mnie do podjęcia takiej samej decyzji. Postanowiłam zaryzykować. Mając do wyboru cały świat postawiłam na „bezpieczną” Wielką Brytanię. Jednak nie wszystko szło po mojej myśli, rekrutacja się przedłużała, a wakacje nieuchronnie zbliżały. Zaczęłam rozważać zmianę kierunku – wtedy moja Mama podpowiedziała mi, czemu nie Turcja?
    I w ten sposób pojechałam do Stambułu.
    Obaliłam wszystkie stereotypy jakie kiedykolwiek słyszałam o tym kraju. Spędziłam wakacje życia, a w efekcie podjęłam kolejną małą decyzję – postanowiłam jechać do Turcji na Erasmusa!
    Rok później pakowałam moje walizki przygotowując się do wyjazdu na pół roku do pięknego śródziemnomorskiego miasta – Mersin. Myślałam, że wiem czego się spodziewać. Miałam nadzieję na interesujący projekt badawczy i podchwycenie języka, jak również opalenizny i słońca.

    Oprócz powyższych znalazłam również męża. Najwspanialszego człowieka, który rozumie mnie jak nikt i dzięki któremu nauczyłam się wierzyć w siebie.

    Obecnie mieszkamy w Warszawie. Kupiliśmy i urządziliśmy wspólne mieszkanie, przy czym mieliśmy tyle samo zabawy jak Ty podczas wielkiego remontu własnego M! Gdyby ktoś powiedział do mnie, tej sprzed 5 lat, że jedna decyzja zmieni całe moje życie, nie uwierzyłabym. Przeszłam długą drogę i dzięki niej jestem w bardzo szczęśliwym miejscu, a to wszystko dzięki mojej upartej przyjaciółce i jednemu zdaniu mojej Mamy:
    A czemu nie Turcja?

  • Odpowiedz
    Ba :)
    2 czerwca 2018 at 20:53

    Po szczeniackiej i ślepej miłości która zamiast być piękna i cudowna jak w bajce, wpędziła mnie w same kłopoty, przez którą nie skończyłam liceum nie poszłam na studia byłam skłócona z mamą a do tego na dodatek byłam bita przez mojego ex. Nastąpił ten dzien w którym powiedziałam NIE, TO KONIEC!! Później poznałam swojego teraźniejszego męża. I to był najlepszy dzien w moim życiu ale oczywiście z przygodami. Po szantażach i groźbach od swojego ex że jeśli nie zniknę z miejscowości z której pochodzę lub jeśli mój nowy chłopak mnie z niej nie zabierze on zamieni moje życie w jeszcze większy koszmar jakim było ono do tej pory. Z moim wtedy nowym chłopakiem nie znaliśmy sie wcale długo większość to była znajomość telefoniczna gdyż mieszkał on z zagranica chociaż pochodzil z tej samej miejscowości co ja. Pewnego dnia pojawił sie niespodziewanie w Polsce na urlop. I wtedy właśnie nastąpiła jedna z największych moich decyzji w życiu która obróciła je o 360 stopni. Długo nawet nie myśląc mając 18 lat spakowałam niewielki plecak i wyjechałam z moim nowym chłopakiem ponieważ nie chciałam codziennie oglądać sie za siebie i bać sie o własne życie. 23 Czerwca stuknie 10 lat 🙂 jak myśle od najważniejszej decyzji w moim życiu 😉 Wyjechałam do nowego nie znanego mi kraju z nową miłością którą ledwo co też znałam ale za to wszystko tym razem potoczyło sie jak w bajce 😉 nowa miłość dodała mi wiatru w żagle skończyłam liceum i studia za granicą. Pozniej zaręczyny i ślub wszystko jak w bajce, następnym marzeniem było kupno własnego domu, co nie tak dawno też się spełniło 🙂 Patrząc wstecz nie żałuje tego kroku i tej decyzji myślę że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Czasami warto położyć swoje życie na szali i zaryzykować. A tym bardziej warto mowić NIE kiedy jest to potrzebne nie bać sie tego co było i tego co bedzię i isc z wielkim uśmiechem przez życie 😉

  • Odpowiedz
    Marta
    2 czerwca 2018 at 20:57

    Najważniejszą decyzją była wyprowadzka do swojego własnego eM 🙂 zrobienie remontu od podstaw, urządzenie i dobranie wszystkiego wg własnego uznania. Miałam tylko 21 lat, a do tej pory wiem, że była to bardzo dobra decyzja. Później doszła zmiana pracy i partner.. Może z tym ostatnim nie wyszło tak dobrze jakbym sobie tego życzyła, ale dzięki tej znajomości mam wspaniałą córkę, która jest moim oczkiem w głowie, moja księżniczką, a wspomniane eM jest naszą ostoja spokoju. Kiedy rozmyślam nad własnym życiem nie potrafię pojąć jak tak wiele rzeczy zdarzyło się w przeciągu 6lat. Bycie samodzielnym oraz odpowiedzialnym za czyjeś życie napędza do działania. Walki o siebie. Człowiek ma chęć do życia do własnego rozwoju i dążenia do każdego celu. Pozdrawiam serdecznie Marta i mała Juleczka (wielka fanka Manolo)

  • Odpowiedz
    Agutka
    2 czerwca 2018 at 21:05

    Na wstępie powiem, że nie jestem dobra w pisaniu poematów, ale moja historia jest prosta o taka życiowa. Pochodzę z małego miasta gdzie rodzice całe życie ciężko pracowali aby utrzymać dom i rodzinę. Pracowali ciężko za najniższą krajową a każdy ich dzień wygladal tak samo, zero radości z życia… wychowana byłam w duchu, że praca jest najważniejsza i muszę ją doceniać. Kiedy przyjechałam do Warszawy i dostałam swoją pierwszą pracę rodzice byli zachwyceni, ja też w końcu miałam swoje pierwsze pieniądze dodam, że nie małe które pozwoliły mi zrealizować wiele marzeń i zachcianek. Rodzice ciągle mi powtarzali, że taka praca to skarb i muszę ją doceniać. Ale cóż po 8 latach pracy strasznie ją znienawidziłam każdego dnia budząc się myślałam o tym jak bardzo jej nie lubie i jak moje życie jest beznadziejne ale cóż nie miałam wyjścia wstaławałam i jechałam do pracy bo przecież moja praca jest taka dobra i muszę ją szanować ale pewnwgo dnia…
    Siedząc przy biurku pomyślałam sobie … nie chcę skończyć taka jak rodzice przepracować 25 lat swojego życia i nie mieć satysfakcji ze swojej pracy. Nie chce pracować dla kogoś kto możliwe że teraz leży na wakacyjnym leżaku i cieszy się z życia. Postanowiłam, że to koniec napisałam wypowiedzenie i poszłam je zanieść (przysiegam to było najlepsze uczucie w moim życiu). Miałam 3 miesięczny okres wypowiedzenia więc dużo czasu żeby zastanowić się co dalej. Musiałam z czegoś żyć i wiecie co… obecnie wysprzedaje ubrania w których nie chodzę, moja szafa skrywa miliony monet. Zbieram grosz do grosza bo chcę założyć własną markę produkującą buty. To jest moje marzenie i wiem, że marzenia się spełniają bo jestem szczęśliwym człowiekiem. Nie potrzebuje dużo pieniędzy serio człowiek bez pieniędzy jest szczęśliwszy, bo jest kreatywny beztroski a każdy dzień stawia przed nim wyzwania. Ja takie wyzwanie mam i mam nadzieje, że niedługo dostaniesz ode mnie czaderskie buty!!!
    Ps. Rodzice byli zbulwersowani tym, że sama rzuciłam tak dobrą pracę, a ja jestem zbulwersowana tym, że straciłam tam prawie 9 lat !
    Wniosek: nie bój się to tylko chwila strachu ?życie jest spoko wystarczy, że sie odwazysz żyć na 100%
    Wiem, że jestem słaba w pisaniu ale musiałam to.napisać.?buziaki dziewczyny.

  • Odpowiedz
    Karolina
    2 czerwca 2018 at 21:25

    Idealny czas na świętowanie dziesięciolecia! Otóż 10 lat temu gdy poszlam do liceum poznalam Pauline. Nowa szkola ,nikogo nie znalam,strach i ekscytacja jednoczesnie. Podeszłam akurat do niej zeby zapytac o drogę (wydawala sie być ogarniętą kujonką :p ) tak sie zakumplowalysmy ze w tym roku we wrześniu obchodzimy 10-lecie naszej przyjaźni! Bedzie impreza bo jest co swietowac. Cudownie jest miec bratnią dusze ktora wspiera cie w zlych i dobrych momentach 🙂
    Tobie gratuluje 10-lecia ,poczatki na pewno nie byly latwe,mozesz teraz smialo z podniesioną głową spojrzec na tych ktorzy nie wierzyli,smiali sie (bo na pewno byly takie osoby) Gratulacje! :*

  • Odpowiedz
    Joanna
    2 czerwca 2018 at 21:27

    Kiedy w dniu moich 10 urodzin zmarła moja najukochańsza mama-miałam tylko jedno w głowie… Być szczęśliwą,nie poddawać się,pomagać innyn i realizować swoje marzenia. Mocno pracowałam nad sobą.Wybrałam szkołę w której mogłam rozwijać swoją pasję i zakończyłam ją z wyróżnieniem. I tak rozpoczęło się 10 lat temu pasmo samych sukcesów- super praca w której się spełniałam, ślub z cudownym człowiekiem,którego poznałam w latach szkolnych. Ciągłe szkolenia i moja ciężka praca zaoowocowały- otworzyłam własny Salon- miejsce wyjątkowe- klientki mają możliwość poczuć się u mnie lepiej… Dbam o ich wizerunek,ale także staram się pomagać im w rozwiązywaniu problemów, słucham o ich radościach,sukcesach, pocieszam kiedy jest poprostu źle. Czuje się spelniona zawodowo-robie to co kocham, otacza mnie ogrom cudownych ludzi. Dodatkowo moj „mały sukces” przyczynił się do spełnienia kolejnego marzenia- udało nam się wybudować nasz wymarzony DOM. Wierzę,że Mama nade mną czuwa i kieruje moim życiem-te dziesięć ostatnich lat jest jakby spełnieniem życzenia urodzinowego. Nie spoczywam na laurach,jeszcze wiele planów i marzeń przed Nami.

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    2 czerwca 2018 at 21:47

    Na moje życie wpłynęła ogromnie decyzja którą podjęłam kilka lat temu. Była to w sumie spontaniczna decyzja przeprowadzenia się do innego kraju (Bułgaria) z moja ówczesną miłością. Byłam dosyć młoda i nigdy wcześniej nie mieszkałam z chłopakiem. Bardzo się obawiałam przeprowadzki, jednak zrobiłam ten krok w przód. Nasz związek po przyjeździe zakończył się bardzo szybko. Z dnia na dzień musiałam znaleźć mieszkanie, kompletnie się usamodzielnić. Nie miałam wsparcia z niczyjej strony. Nie znałam bułgarskiego i bardzo ciężko było mi przebić barierę języka angielskiego. Oczywiście w tym momencie mogłam wrócić do mojej mamy z podkulonym ogonem. Postanowiłam jednak zostać. Znalazłam mieszkanie, zaczęłam poznawać nowych ludzi, usamodzielniłam się. Z dziewczynki która bała i wstydziła się załatwiać prostych codziennych spraw zmieniłam się w pewna siebie kobietę. Poznałam cudownych ludzi od których wiele dobrego sie nauczyłam. Co najważniejsze poznałam swojego obecnego nażeczonego z którym jesteśmy już 4 lata. Oczywiście mój pobyt w tym kraju miał lepsze i gorsze momenty-tych lepszych nigdy nie zapomnę a co do tych gorszych- uważam je za jedne z najważniejszych lekcji w moim życiu dzięki którym stałam się lepszą, pewniejszą wersją samej siebie, a swoje życie mam zaszczyt dzielić z ludźmi których kocham. Nigdy nie żałowałam wyjazdu do Bulgari chociaż kosztowało mnie to wiele hektolitrów przelanych łez oraz zszarganych nerwów. Dzisiaj jestem wręcz wdzięczna samej sobie że podjęłam taką decyzje i postanowiłam zostać tam jeszcze przez 2 kolejne lata 😉

  • Odpowiedz
    Czteryczorty
    2 czerwca 2018 at 22:10

    8 lat temu zostałam mama cudownych czworaczków? i cały mój świat przewrócił się o 180 stopni. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Alexx
    2 czerwca 2018 at 22:11

    Trudno spojrzeć na swoje życie w perspektywie 10 lat, mając dopiero skromne 19 lat. Nie przeżyłam jeszcze prawdopodobnie nawet cząstki tego, co mnie czeka. Stoję jednak przed bardzo ważnym wyborem – wyborem studiów, a co za tym idzie muszę wstępnie zaplanować swoją przyszłość. Wybory są nieodłączną częścią ludzkiego życia i to właśnie decyzja podjęta 3 lata temu wpłynęła na mnie i prawdopodobnie wpłynie na moją przyszłość. Kiedyś myślałam, że będę informatykiem, planowałam swoją naukę w gimnazjum, a nawet liceum w klasach matematycznych. Jednak… w gimnazjum odkryłam w sobie humanistyczną duszę i diametralnie zmieniłam zainteresowania. Ten najważniejszy wybór miał miejsce podczas rekrutacji do szkół średnich. Z obszernych ofert wybrałam klasę… prawniczą! A teraz składam papiery na prawo na toruńskim uniwersytecie i mam nadzieję za parę lat zostać radcą prawnym. Dzięki tej jednej decyzji, podjętej 3 lata temu, teraz wiem co chcę robić w życiu i jestem za to wdzięczna sama sobie 🙂

  • Odpowiedz
    Aneta
    2 czerwca 2018 at 22:16

    Najważniejsza decyzja która podjęłam w przeciągu ostatnich 10 lat to zdecydowanie decyzja o zostaniu mama. Decyzja ta zmieniła całe moje życie o 180 stopni. Moje życie było bardzo poukładane i spokojne. Codziennie praca w biurze i samotne wieczory gdyz mąż ciągle w delegacji. Miałam sporo wolnego czasu który marnowalam na oglądanie seriali w telewizji bądź przegrzebania całego internetu :)?Przyszedł dzień w którym zdecydowaliśmy się że już czas aby nasza dwuosobowa rodzinka się powiększyła. Na początku gdy tylko potwierdziło się że jestem w ciąży poczułam ogromny strach przed nieznanym. Okazało się że zupełnie niepotrzebnie. Gdy tylko narodził się mój syn było mi wstyd że właśnie go się bałam. Kocham go nad życie i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Moje spokojne życie wywrocilo się do góry nogami. Zostawilam pracę żeby go wychować a moje wieczory nie są już nudne. Najlepsza decyzja jaka moglam podjąć wspólnie z mężem.

  • Odpowiedz
    Aneta
    2 czerwca 2018 at 22:18

    Moją najważniejszą decyzją, którą podjęłam 10 lat temu było pocałowanie mojego ówczesnego męża, którego nie brałam pod uwagę jako obiekt westchnień, a mimo to coś mnie do tego posunęło i tak od 10 lat jesteśmy razem, mamy ukochanego syna i dalej przyciąga nas do siebie jakaś niewidzialna więź.

  • Odpowiedz
    Ania
    2 czerwca 2018 at 22:19

    Moje 10 lat jeszcze nie minęło… ale wierzę, że jak minie, to z pełną stanowczością powiem wtedy, że decyzja, którą podjęłam wbrew wszystkim była tą najwłaściwszą. Cztery lata temu dowiedziałam się, że jestem chora. Złośliwy nowotwór jajnika. Wszyscy lekarze z którymi miałam wówczas styczność namawiali mnie do wycięcia oprócz chorego, również zdrowego jajnika – bo to bezpieczniejsze, pewniejsze, bo po chemioterapii i tak nie będę miała właściwie szans na zajście w ciążę, itp. Ale ja mialam wtedy 30 lat i nie miałam jeszcze dziecka. Taki krok pozbawilby mnie tej szansy. A ja marzylam o tym, żeby być mamą. Nie zgodziłam się. Niestety moja historia nie ma jeszcze szczęśliwego zakończenia. Ale minęły trzy lata od zakonczenia leczenia i w końcu znaleźli się lekarze, którzy dają mi nadzieję na spełnienie największego marzenia! Jest cień szansy na to, że kiedyś mały czlowieczek powie do mnie mama! Gdybym wtedy nie posłuchała własnego instynktu i serca, jeden podpis złożony na formularzu zgody na operację pozbawilby mnie szansy i nadziei na zawsze! Jeden podpis… wierzę, że to właśnie on, a właściwie jego brak, wywrócić niebawem cały mój świat do góry nogami! Bo to przecież te na pozór nic nie znaczące rzeczy w przyszłości okazują się przełomowymi. Mocno wierzę, że mi się uda i też będę świętować sukces!

  • Odpowiedz
    Klara
    2 czerwca 2018 at 22:23

    Pytanie trudne bo 10 lat temu miałam 19 lat koniec szkoły, matura byly marzenia i jak każdy normalny uczeń idzie dalej się uczyć a Ja nie miałam wyboru musiałam iść do pracy wyjechać za praca za granicę wtedy był płacz złość na siebie mamę lecz dziś nie żałuję tej decyzji może nie osiągnęła tego co każdy człowiek w wieku 19 lat. Wyjazd dał mi więcej pracę pieniądze każdy powie ok fajnie nic wiecej nie trzeba nie ale dał mi jeszcze więcej miłość poznałam męża 1000 km od domu rodzinnego. Dziś jestem już żona szczęśliwa kobieta i mam nadzieję że kiedyś też matka. W życiu nie ma złych i dobrych wyborów są ciezkie ktore zmieniaka nasze zycie.

  • Odpowiedz
    Ola
    2 czerwca 2018 at 22:30

    Ja swoją decyzję „życia” podjęłam dosyć niedawno, bo rok temu. Do dziś nie wiem, czy była słuszna, ale wiedziałam, że na tamten czas najlepsza. Mimo wielkiej miłości postanowiłam po 7 latach związku rozstać się z tym człowiekiem, którego tak kochałam. Czułam, że ta relacja odbiera mi siebie, a nie tego przecież chcę w życiu. Nadal jest mi ciężko, ale przecież droga po własne szczęście nie może być za łatwa 🙂 każdego dnia stawiam jakiś mały krok ku lepszemu, rozwijam się, ciągle uczę czegoś nowego, poszukuję rzeczy, które mnie interesują. Zaczęłam bardziej dbać o siebie, swoje ciało i duszę 🙂 co jakiś czas staram się też przekraczać swoje małe granice, wychodzić i poszerzać swoją strefę komfortu. Bo bez tego chyba nigdy nie ruszylibysmy z miejsca 🙂

  • Odpowiedz
    Filozofka
    2 czerwca 2018 at 22:35

    10 lat temu w małej nadmorskiej księgarni kupiłam książkę. Włoskiego nieznanego mi wtedy autora.
    Przeczytalam ja ( tak samo jak twoje bloga:) ) i się zachwyciłam. Zakochałam się po uszy. Moim marzeniem było kiedyś przeczytanie tej książki w oryginale.
    Nauka włoskiego przynosi efekty 🙂
    Pozdrawiam
    N

  • Odpowiedz
    Paula
    2 czerwca 2018 at 22:38

    Odpowiedź na pytanie konkursowe będzie na końcu tej historii, a muszę przyznać, że po raz pierwszy ją „opowiadam”! Kilka lat temu, byłam dwa lata po rozstaniu z chłopakiem, którego widziałam u mojego boku na tak zwane „zawsze”. Coś nie wyszło i nasze drogi się rozeszły. Nie rozpaczałam jakoś bardzo, trochę zachłystnęłam się wolnością, a trochę zaczynałam się już nudzić. Przez dwa lata wszak nie spotkałam nikogo kto mógłby zostać za na dłużej. „Czy coś jest ze mną nie tak?” – zaczynałam kombinować, po czym docierało do mnie, że może nie jest mi dane spotkać kogoś wyjątkowego, kogoś dla kogo będę stanowić powód do porannego wstania z łóżka. Nie każdemu jest to przecież pisane i nie ma co rozpaczać, życie jest przecież pełne przyjaciół i zupełnie świetnych momentów! A skoro jesteśmy już przy bliskich znajomych – którejś zimowej soboty siedząc po turecku z kieliszkiem wina w ręku toczyłam klasyczną tego rodzaju dyskusję z najbliższą moją przyjaciółką: „postanowiłam znaleźć męża w aplikacji randkowej i założyłam tam konto” wykrzyknęła. Złapałam się za głowę, wiadomo, tego typu apki nie wróżą niczego dobrego, kojarzą się jednoznacznie. Przez kilka minut przyjaciółka przekonywała mnie statystyką – no faktycznie prawdopodobieństwo poznania przyzwoitego człowieka jest pewnie zawsze jakieś, bez względu na to czy jesteś w bibliotece, klubie, czy w aplikacji randkowej. „Załóż sobie konto, będzie mi raźniej” – przekonywała mnie Marta i co tu dużo mówić, po kilku godzinach zgodziłam się dla świętego spokoju. „Przewinęłam” kilku facetów, ale żaden nie przykuł mojej szczególnej uwagi. Na chwilę wróciłam do aplikacji tuż przed snem i zainteresował mnie jeden chłopak. Nie pokazywał twarzy, a enigmatyczny opis mówił o nim niewiele. Zupełnie nie wiem zatem dlaczego potwierdziłam moje zainteresowanie nim w aplikacji, ale jak się okazało po chwili on też potwierdził zainteresowanie mną i od tej chwili mogliśmy ze sobą rozmawiać. Umówiliśmy się po kilku dniach na kawę. Kiedy stanęłam w umówionym miejscu, rozejrzałam się wkoło z przyspieszonym biciem serca i modliłam się w duchu abym nie musiała za chwilę uciekać 😉 w tym momencie mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem mężczyzny, stał dokładnie tam gdzie się umówiliśmy. Zaciągnął się papierosem, po czym drugą ręką pogłaskał się po ogromnym piwnym brzuchu. W którą stronę wiać, zaczęłam intensywnie rysować w głowie plan B. Biec od razu, czy na początku powoli się wycofywać jak radzą na kursach samoobrony?
    Co robić?! Mężczyzna był typem spod ciemnej gwiazdy, wyglądał jak personifikacja wszystkich moich obaw i już byłam pewna, że popełniłam spory błąd.
    „Widzę Cię” dostałam smsa.
    I nagle, zupełnie z nikąd wyszedł On. Człowiek, z którym faktycznie się umówiłam. Nie muszę mówić jak wielki kamień spadł mi z serca. A spadł chyba wprost na kolana bo te natychmiast się pode mną ugięły. Człowiek z aplikacji randkowej. Wyglądał tak jak zawsze chciałam aby wyglądał. Pachniał lepiej niż mogłam sobie wyobrazić. Mówił najmądrzej na świecie. To mężczyzna mojego życia. Wiedziałam to od razu, od pierwszej chwili, pierwszego uścisku dłoni. To banał i może zabrzmi głupio, ale od początku czułam niesamowite połączenie dusz. Wiedziałam, że jesteśmy ulepieni z jednej gliny.
    I wiem to do dziś. Od kilku lat jest moim mężem i nie oddam go nikomu.
    Tak na moje życie wpłynęła decyzja którą podjęłam kilka lat temu. Decyzja o tym by w telefonie przesunąć palcem w prawo.
    🙂

  • Odpowiedz
    Aleksandra Z
    2 czerwca 2018 at 22:47

    Pytasz o najważniejszą decyzję z przeciągu ostatnich 10 lat mojego życia. Odpowiedź bedzie zadziwiająco krótka- zaczęłam w koncu żyć tak jak ja chce, na moich zasadach. Tylko za ta odpowiedzią kryje się: zmiana miejsca a nawet kraju zamieszkania, poznanie ogromu wspaniałych ludzi i zawiązanie kilku ważnych przyjaźni, odkrycie powołania w życiu i związana z nim kariera, awanse i zmiany miejsc pracy, pare wspaniałych wyjazdów i poznanie wielu kultur, kilka otarć, starcie z lękami, postawienie sobie nowych celów w życiu, niezliczona ilość zdjęć, wachanie nowych kwiatków, 5 tatuaży, poznanie motta życiowego „nic nie dzieje sie bez przyczyny”, zmiana partnera, odkrycie swojego prawdziwego ja!, możliwość pomocy rodzinie, poznanie magii życia. Teraz po tej jednej, a w sumie wielu decyzjach mimo, że nigdy nie jest wspaniale dumnie moge powiedzieć, że żyje. Spełniam się jako kobieta, osoba pracującą, człowiek. Jestem niby ta samą osoba, ale jednak trochę innym człowiekiem.

    Gratuluję Ci tego co osiągnęłaś! Jestem z Ciebie dumna tak samo jak I Twoi bliscy! Nie zmieniaj się nigdy! Jesteś niesamowita w tym co robisz! Życzę Ci wielokrotności tej 10tki! Sto lat!! Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane poznac Cię osobiście!! ???????????

  • Odpowiedz
    ANIA
    2 czerwca 2018 at 22:48

    Najlepsza decyzja nie tylko z ostatnich 10 lat ale całego życia to decyzja o posiadaniu dziecka. Stosunkowo młodo, w wieku 24 lat zdecydowaliśmy się ze świeżo poslubionym, cudownym mężem że staramy się o dziecko. Traf chciał, że starania nie zajęły nam zbyt długo i miesiąc później byłam już w ciąży. Wydawało by się że być może za szybko, dzisiaj każdy zwleka i czeka…. Kilka lat później zapragnelismy rodzeństwa dla synka. Rok starań i nic, kolejne miesiące, badania, wizyty u lekarza i informacja, że szanse na posiadanie kolejnego dziecka praktycznie zerowe. I myśl- czy gdybyśmy 6 lat temu nie zdecydowali tak a nie inaczej, to być może nigdy byśmy nie posiadali dzieci? Nie usłyszeli mamo/tato? Może nie było by małego człowieczka który uwielbia się do nas przytulać i mówić „Kocham Cię”. Tak, zdecydowanie była to najlepsza mozliwa moja/nasza decyzja w życiu. Mimo wielu ciężkich chwil, rezygnacji z rozrywki i innych rzeczy które robi większość młodych ludzi nie zamieniłabym swojego obecnego życia na inne. Synek to nasz motor do Działania rozwóju i ciągłego „chcemy więcej” dla niego. Świat bez niego wyglądałby inaczej.

  • Odpowiedz
    Smerfffetka
    2 czerwca 2018 at 23:01

    Hmm… pytanie dosyć ciężkie, ale i odpowiedź myślę może nie być standardowa, ponieważ do najweselszych nie należy. Decyzja, którą podjęłam i uważam za najcięższa w życiu, to było odpięcie swojego życia od mojego ojca, który w najmłodszych latach życia sprawił iż miałam słodkie dzieciństwo, a w etapie wkraczania w dorosłość zburzył wszelkie moje nadzieje na lepszą przyszłość i szczęśliwą rodzinę. Więc zamiast w najgorszym etapie mojego życia wspierać się i być przy mnie, ciągnął w dół nie tylko mnie, ale również najbliższe mi osoby, rozwalając i depcząc wszystko to, co uważam w życiu za najważniejsze – rodzinę.
    Z perspektywy czasu odcięcie się od niego i urwanie wszelkiego kontaktu, było jedną z najlepszych życiowych decyzji. Myślę, że gdyby nie to nie byłabym tak silną, niezależną kobietą, nie byłabym w stanie teraz pomóc czy finansowo czy samą obecnością osobą, które są dla mnie najważniejsze. Oczywiście cała sytuacja odbiła się moją chorobą w postaci nerwicy a później depresji. Ale wiem, że teraz nie ma takiej siły, która by mnie pokonała, bo wszystko najgorsze (mam nadzieję) mam za sobą. Reasumując: gdy ktoś kto powinien być dla Was najważniejszy rani Was i niszczy najważniejsze dla Was rzeczy powinniście jak najszybciej usunąć go ze swojego życia, bo nie jest Was wart!

  • Odpowiedz
    Marzena
    2 czerwca 2018 at 23:02

    Dziesięć lat temu byłam 23- letnia piękna, aczkolwiek bardzo niepewna siebie absolwentką anglistyki u progu dorosłego życia. Zbliżały się wakacje, a ja nie swietowalam dyplomu, nie zastanawiałam się, gdzie znajdę pracę. Zamiast tego przeżywałam dramat zawiedzionej młodzieńczej miłości i myślałam, że mój swiat się skończył, bo chłopak, z którym spotykałam się od początku liceum zostawił mnie po swym powrocie z wojska. On szukał innych wrażeń i miał odmienne dążenia, choć ja sama nie byłam pewna, jakie są moje wlasne dążenia i plany. Była noc. Wracałam właśnie z jego bloku. Mieszkał nieopodal mojego domu. Usiadłam na krawezniku i zastanowiłam sie nad swoimi uczuciami. Oprócz smutku i rozzalenia poczułam też jakaś dziwna wolność. Napisałam do bliskiej koleżanki, która następnego dnia rano wybierała się nad morze ze swoimi znajomymi, a ona zaprosiła mnie, bym pojechała razem z nimi. Pamiętam, że wróciłam do domu i Powiedzialam mamie, że za kilka godzin jadę nad morze oraz ze muszę odpoczac, a z Jackiem to już koniec. Następnego dnia rano siedzialam w przedziale z koleżanka i pieciorgiem nieznajomych i wcale nie przeszkadzało mi tak bardzo, że jadę na wakacje w towarzystwie trzech par. Napawalam się pierwsza spontaniczna i w pełni dorosła decyzja w moim życiu. Dokonałam wyboru, by nie chować się w sobie, jak robiłam do tej pory, ale by brać zycie „za rogi” i zobaczyć, co przyniesie. Wyjazd był super. Po powrocie zdecydowalam wyprowadzić się od rodziców i zamieszkać z koleżanka. Szybko znalazłam też pracę w szkole podstawowej i zaczęłam ja we wrześniu, zaraz po wakacjach. W następnym roku rozpoczęłam studia magisterskie uzupełniające i w czasie ich trwania poznałam obecnego męża, z którym jesteśmy już 7 lat. Decyzja podjęta w nocy na krawezniku zmieniła moje życie, oznaczała przemianę placzliwej, niepewnej i zaleznej od innych dziewczyny w silna, lekko szaloną i otwarta na nowe możliwości kobietę.

  • Odpowiedz
    Dorota sz.
    2 czerwca 2018 at 23:02

    Najlepsza decyzja było zaryzykowanie i zmiana studiów po pierwszym semestrze. Niektórzy to wysmiali, babcia byla w szoku, ale kierowałam sie sercem. Dzieki temu poszłam na inna uczelnię, odnalazlam swoja pasję, którą jest grafika komputerowa (a mialam zostać programista). Dzieki mnie, moj brat poszedł na ta samą uczelnię, a ja dzieki niemu poznalam mojego chłopaka 🙂 na początku brat zabronił kolegom patrzeć w moja strone, ale widocznie tak musialo być 🙂 wszystko przez jedną niespodziewaną decyzję, ktora prowizorycznie nie miala az tyle zmienić w moim zyciu

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    2 czerwca 2018 at 23:12

    Ponad 4 lata temu postawiłam wszystko na jedną kartę. Zapewne wiele osób nie podjęło by się zmian. Miałam dobrze płatną pracę, wracałam do domu, umawiałam się ze znajomymi, ciągle jeździłam na wakacje. Niestety nie każdy zauważal, że wszędzie brałam laptopa i pracowałam w wolnych chwilach (czyt. W nocy). To co robiłam zupełnie mnie nie kręciło i….rzucilam pracę i totalnie się przekwalifikowalam i założyłam firmę! Każdy mi to odradzał, a pieniądze zamiast przybywać, przepływały mi między palcami. Chyba nikt z moich bliskich we mnie nie wierzył, a dziś? Cholernie im za to dziękuję! Za cel obrałam sobie pokazanie im jak bardzo sie mylili i że jeśli czegoś bardzo sie chce to nie ma szans żeby nie wyszło. Dziś prowadzę dobrze prosperującą firmę, zatrudniam ludzi i co najważniejsze-
    znalazlam środek między ciężką pracą, a odpoczynkiem i wyluzowaniem. To była ciężka, ale najlepsza decyzja w moim życiu! Jestem Panią swojego losu 🙂

  • Odpowiedz
    Dodzia
    2 czerwca 2018 at 23:15

    Pewnie nie będę oryginalna ale najważniejsza decyzja jaka podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat ba najważniejszą w calym moim życiu byla decyzja o dziecku… A nawet o dwójce dzieci ? Dzięki temu mam dwie najwspanialsze na świecie córeczki, dzięki którym moje życie nabrało całkiem nowego sensu. Stało się barwne i kolorowe. Każdego dnia odkrywam świat na nowo. I choć czasem nie jest lekko to najwspanialsze co mi się mogło przydarzyć I wiesz co? Mam zamiar podjąć taką decyzję jeszcze raz. A nóż tym razem będzie chłopczyk…?! ?

    Pozdrawiam gorąco i życzę kolejnych lat pełnych sukcesów i spełnienia ?

  • Odpowiedz
    Magda
    2 czerwca 2018 at 23:18

    Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”

    Jest już póżny wieczór, właśnie siedzę w moim mieszkaniu na kanapie zaraz obok mojego męża. Na moich kolanach śpi nasz piesiu. Delektujemy się ostatnimi minutami tego dnia. Pomimo soboty spędziłam dziś niemal cały dzień w pracy, w moim gabinecie kosmetycznym. Jestem zmęczona, ale zadowolona, bo praca daje mi satysfakcję, a powrót do domu, do mojej mikro rodzinki jest nagrodą na koniec dnia.
    Ta chwila wyglądałaby jednak zupełnie inaczej gdyby nie kilka decyzji:
    9 lat temu wracając z wakacji w pociągu poznałam mojego dzisiejszego męża. (To akurat zarządzenie losu, a nie decyzja, jednak później został moim chłopakiem, a to już była mała decyzja :)) ) jeszcze wtedy nie wiedziałam, że stanie się moim najlepszym przyjacielem, wsparciem i miłością. 3 lata temu wzięliśmy ślub, nie żałujemy ani jednego wspólnie spędzonego dnia.
    5 lat temu, po ukończeniu 3 roku studiów nagle zmieniłam kierunek na zupełnie inny. Rzuciłam dosłownie wszystko co do tej pory realizowałam. Wszyscy łapali się za głowę, ja sama bardzo się bałam. Na szczęście była to decyzja, która dała początek mojej wielkiej pasji (a zarazem mojej pracy) -kosmetyce. Każdego dnia mojej pracy czuję, że robię to co lubię.
    2 lata temu zdecydowaliśmy się na kupno piesia. Była to trudna decyzja, za którą kryła się ogromna odpowiedzialność za życie małego stworzonka. W naszych głowach było pełno pytań: czy damy radę zająć się odpowiednio nowym członkiem rodziny?Jednak każdego dnia nasz siersciuszek przynosi nam tyle ciepła i miłości, że zastanawiam się jak mogłam tak długo żyć bez niej.
    Niedawno, po 2,5 roku pracy w bezpiecznym i dobrym miejscu zdecydowałam się na odejście i otworzenie własnej firmy. Na razie idzie bardzo dobrze, a ja mogę jeszcze bardziej realizować swoje pasje, rozwijać się. Tych kilka decyzji (opowiedzianych w duzum skrócie) zdefiniowało moje dzisiejsze życie. Otaczam się ludźmi którzy sprawiają, że jestem szczęśliwa i robię rzeczy dzięki którym czuję się spełniona.

    Pozdrawiam i wszystkiego najlepszego z okazji 10 lecia 🙂 cicho obserwuję Cię od początków.

  • Odpowiedz
    Młoda D.
    2 czerwca 2018 at 23:29

    Mówi się, że mając naście lat nie znamy życia. Mówi się, że buzują nam hormony, że robimy głupoty i mamy fiu bździu w głowie. Jednak czym wcześniej się zorientujemy, że decyzje, które podejmujemy już w młodym wieku determinują całe nasze dalsze życie, tym lepiej…

    Jednym z ważnych, aczkolwiek bardzo trudnych, wyborów wieku dorastania, zarówno dla rodziców, jak i ich dzieci jest wybór szkół. To rówieśnicy i środowisko, w którym przebywamy ma największy wpływ na nasz charakter, samoocenę, wyznawane wartości i poglądy. W dzisiejszych czasach młodzież, jak nigdy wcześniej, zna dokładnie swoje prawa i nie boi się z nich korzystać, w szczególności z tego do „decydowania o swoim życiu”. Tak wiele się w końcu mówi o wolności. Wolność słowa, wolność sumienia, wolność wyboru… Chcąc dać temu świadectwo młodzi ludzie, choć ledwo odrastają od ziemi, sami wybierają sobie dalszą edukację. Tak też było w moim przypadku.

    Mając bardzo dobre wyniki w nauce, zapał do pracy i głowę pełną marzeń wybrałam wówczas drugie najlepsze liceum w Warszawie. Przed oczami miałam zabytkowy gmach szkoły i nauczycieli-legendy. Mimo niepochlebnych opinii fruwających po internecie, przestróg starszych znajomych, a przede wszystkim obawy i niechęci rodziców, samodzielnie podjęłam decyzję i złożyłam papiery. Euforia i zachwyt szybko minęły. Mimo solidnego przygotowania, dalszych lub bliższych znajomych, który też poszli do tej szkoły i wspierających rodziców, liceum okazało się drogą przez mękę. Wielogodzinna nauka do sprawdzianów nie starczała nawet na zaliczenie. Nauczyciele, jakby z dumą, podsuwali mi kolejne oceny niedostateczne. Miałam wrażenie, że czerpali z tego satysfakcję. Wymowne miny sugerowały, że jestem półgłówkiem. Stale słyszałam, że robię za mało i za wolno. Zrezygnowałam z zajęć dodatkowych, pasji i spotkań towarzyskich. Po ośmiu godzinach lekcyjnych, wracałam do domu i siedziałam nad książkami. Po roku chciałam powiedzieć pas, ale moja duma mi nie pozwalała. To było jak toksyczny związek. Nauczyciele wmówili mi, że nigdy niczego nie osiągnę, że jestem słabeuszem. A ja za wszelką cenę chciałam im udowodnić, że się mylą. W drugiej klasie zaczęłam chodzić do psychologa. Stres przenikł we wszystkie sfery mojego życia. Kłóciłam się z rodzicami, przytyłam, cierpiałam na bezsenność. To tylko pogłębiło mój stan. Moja samoocena podupadła. Czułam się źle we własnym ciele, straciłam kontakt ze znajomymi i nie miałam żadnej satysfakcji z życia. Miałam próby samobójcze, zaczęłam brać antydepresanty. Rodzice na próżno próbowali mnie przenieść do innej szkoły. Ja i moja duma nie dawałyśmy za wygraną.

    Kiedy byłam na skraju wyczerpania, zarówno psychicznego jak i fizycznego, bliska obłędu i mroczków przed oczami przyszły wakacje. Pamiętam moment jak przez trzy godziny leżałam na łóżku ze świadectwem ukończenia drugiej klasy i ze łzami w oczach. Cieszyłam się, a jednocześnie bałam, że za dwa miesiące będę musiała tam znowu wrócić. Jednak ten okres i dystans od oprawców-nauczycieli sprawił, że coś we mnie pękło. Miałam w końcu czas poczytać o lekach z grupy SSRI zamiast rozpatrywać tabelę stratygraficzną i postanowiłam odstawić syntetyczne hormony. Spałam po ponad dziesięć godzin przez dwa tygodnie. Pierwszy raz od półtora roku miałam siłę aby samemu coś zdrowego ugotować. Pamiętam dokładnie, że był to omlet ze szpinakiem. Nawet zdjęcie zrobiłam. To była pierwsza rzecz, która ucieszyła mnie od bardzo dawna. Chwilę później, zauważyłam, że na zewnątrz świeci słońce. Spotkałam się z koleżanka na rowery. Przypomniałam sobie jak ważne były dla mnie relacje międzyludzkie. Przypomniałam sobie jak to jest cieszyć się z małych rzeczy. Jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas miałam strach przed klasą maturalną. Te wakacje były jak słońce wychodzące zza chmur. Miałam już wtedy jednak promyk nadziei na lepsze jutro i ustaliłam z rodzicami strategię działania. Uznałam, że zmiana szkoły w tym stanie, w ostatniej klasie, kiedy i tak większość osób uczy się na własną rękę do matury nie będzie rozsądne. Nie ukrywam, że znowu częściowo kierowałam się tu moją dumną. „Jeżeli wytrzymałam dwa lata, to chcę mieć już dyplom ukończenia tego liceum” – myślałam. Brałam więc indywidualne lekcje z korepetytorami, a do szkoły chodziłam tylko zaliczać testy. Jakież miałam szczęście, że moi rodzice w zaistniałej sytuacji mogli wspomóc mnie finansowo. Wielu z moich znajomych, w podobnych sytuacjach nie mogło sobie na to pozwolić. Notabene, nie raz słyszałam płacz z kabin szkolnych toalet… Nie byłam jedyna.

    Koniec końców matury napisałam w granicach 80-90%, mimo, że nauczyciele wróżyli mi 30% i grozili do ostatniego momentu, że mnie do nich nie dopuszczą. Nikomu nie życzę takiej „ścieżki edukacyjnej”. Nie dość, że wyboista, to całkowicie wywróciła mnie z mojego toru życia. Do dzisiaj, mimo, że minęły 2 lata, cieżko mi wrócić do stanu wyjścia. To liceum zakorzeniło się mocno w mojej psychice. Z towarzyskiego i otwartego dziecka stałam się zakompleksioną i niepewną siebie młodą kobietą. Próbuje to w sobie zwalczać każdego dnia, ale łatwo nie jest. Boje się podejmować nowych wyzwań, bo przez tak długi czas wmawiali mi, że nic nie osiągnę. Ponadto po dziś dzień doskwierają mi kłopoty natury zdrowotnej. Mam nabytą niedoczynność tarczycy, nadwagę i wypadają mi włosy. W tym momencie, bardzo dbam o siebie i powoli wychodzę na prostą.

    Gdybym mogła cofnąć czas i zmienić jeden wybór w moim życiu, byłoby to, bez cienia zastanowienia, liceum. Jestem jak najbardziej za autonomią młodzieży, jednak uważam, że podczas podejmowania decyzji warto korzystać z wiedzy starszych, mądrzejszych i bardziej doświadczonych ludzi. Wiem, że przede mną i przed każdym człowiekiem będzie jeszcze wiele dylematów, także apeluję do Was – nie bądźmy dumni, nie bądźmy zarozumiali, nie bądźmy za wszelką cenę samodzielni! Czasem trzeba korzystać z wiedzy rodziców, czasem z dorobku literatury i historii, a czasem z komentarzy internautów i wpisów blogerów 😉

  • Odpowiedz
    Tolaa
    2 czerwca 2018 at 23:34

    Z serii „szczęściu trzeba pomagać”.
    Dwadzieścia lat, tyle samo obchodzonych urodzin, zdmuchniętych na torcie świeczek i pomyślanych życzeń. I wszystko wyglądało niby zwyczajnie, dopóki za tym dwudziestym razem, pięć lat temu nie uświadomiłam sobie, że żadne z moich urodzinowych życzeń właściwie się nie spełniło. Pytanie podstawowe brzmiało: „czy za to odpowiedzialna jest tajemnicza moc jubileuszu, czy może to ja sama jestem temu winna?”. Jak na dużą kobietę przystało, odrzuciłam wariant pierwszy. Zbuntowana tym faktem podjęłam jak się mogło wydawać nieco abstrakcyjną, lecz wartą gry decyzję, że tym razem życzenie przeze mnie pomyślane jest dla mnie na tyle ważne, że nie pozwolę, aby pozostało tylko marzeniem. Jako nieśmiała pesymistka byłam świadoma tego, że nie osiągnę mojego celu w ciągu tygodnia, miesiąca czy nawet roku, ale byłam na tyle zdeterminowana, że nie odpuszczę.
    Zaczęłam wdrażać mój plan w życie.
    Za każdym razem, kiedy czegoś się bałam i myślałam jak zwykle, że nie warto podejmować ryzyka, na przekór sobie robiłam to. Odwaga szybko procentowała na moją korzyść.
    Każdego ranka zamiast zastanawiać się, co pomyślą o mnie inni, malowałam się i ubierałam tak, jak wskazywał mi mój nastrój.
    W każdej sytuacji, gdy moja odpowiedź miałaby brzmieć „obojętnie”, wybierałam stanowczo, aby nie pozwolić innym decydować o sobie.
    Zamiast wciąż myśleć o swoich wadach, szukałam zalet i starałam się przytłumić nimi negatywne spojrzenie na siebie.
    Zamiast siedzieć i zastanawiać się, co mogłabym zrobić – działałam.
    Każdą krytykę uczyłam się traktować jak cenną wskazówkę.
    Nie, to nie było takie łatwe jak napisałam. Kosztowało mnie to naprawdę wiele, ale praca nad sobą niestety tego wymaga. Stres i strach towarzyszyły mi nie raz, ale dziś, po tych kilku latach pracy ze sobą samą wiem, że żadna nadzwyczajna siła ani nikt oprócz mnie nie sprostałby mojemu życzeniu pomyślanemu niegdyś nad 20 kolorowymi świeczkami. I choć trwało to naprawdę dużo czasu, to moja mała spontaniczna decyzja sprzed laty okazała się odmienić moje życie na lepsze.
    Dziś jestem pewną siebie, odważną, zdecydowaną i silną kobietą, potrafię dostrzegać każdy cieszący mnie drobiazg, nauczyłam się ciężko pracować na każdy życiowy sukces. No i z doświadczenia wiem, że życzenia się spełniają (no może nie same, trzeba im tylko troszkę pomóc 😉 ).
    PS. Moje życzenie urodzinowe brzmiało: „chciałabym wreszcie uwierzyć w siebie!” 🙂

  • Odpowiedz
    Huyen
    2 czerwca 2018 at 23:38

    Przez ostatnie 10lat zylam bardzo aktywnie. Od momentu dostania sie na studia i znalezienia pierwszej pracy, nareszcie poczulam co to jest wolnosc. Rodzice w koncu uznali, ze ich corka dorosla. Zaczelam wiec robic, to co zawsze chcialam. Pracowalam, uczylam sie i w kazdej wolnej chwili podrozowalam. Zwiedzialam Stany, zwiedzilam Europe, zwiedzilam Azje. Dostalam prace jako stewardessa, marzenie kazdej mlodej dziewczyny. Jeszcze wiecej podrozowalam. Moje zycie bylo w ciaglym biegu, nie bylo miejsca na odpoczynek. Nadszedl moment zmiany pracy, tym razem gastronomia. Co tu wiecej sobie zazyczyc, ciagla praca z jedzeniem, poznawanie nowych ludzi. Mozna powiedziec, ze przed ukonczeniem 30 roku zycia udalo mi sie zrealizowac wiekszosc moich marzen, moich postanowien. Jednak nigdy nie bylo w nich miejsca na rodzine, dzieci. Wciaz mi bylo brak podrozy, wiec gdzie by tutaj zmiescic jeszcze dziecko? A jednak. Nadszedl ten jeden dzien, jeden moment, jedna chwila, ktora zadecydowala o wszystko. Zaryzykowalismy z partnerem, bo przecie nusialam odhaczyc postanowienie zycia. Urodzic dziecko przed 30tka. Ta jedna chwila, ta jedna decyzja zadecydowala o wszystkom. Miesiac pozniej przyszly mdlosci. Biegiem po test. Z pierwszego nic nie wyszlo. Ulga czy smutek? Drugi test. Nadal nic. No coz, szkoda. Pod wieczor siedzenie na necie, na forach. Sprawdzam jeszcze raz testy z rana. Szok i niedowierzenie. Biegiem do partnera, pokazuje test. U niego to samo, szok. Mamy mieszane uczucia. Niby chcielismy, niby nie. Co z podrozami, co z wyjsciami ze znajomymi, co z piciem alkoholu 🙂
    Za miesiac nasz brzdac konczy roczek. Ta jedna decyzja, ktora zadecydowala o wszystkim. Ja, ktora przez ostatnie 10lat na widok dziecka dostawala gesiej skorki. Ja, ktora upierala sie, ze nie chce dzieci.
    To byla decyzja, ktora zmienil moje zycie. Stworzylam czastke mnie 🙂

    A teraz przezywamy wariactwo, bo trzeba dziecko wychowac na ludzi ???

    Ps. Podrozowac, nadal podrozujemy. Na widok innych dzieci wciaz dostaje gesiej skorki. Nawet czasem na widok wlasnego dziecka :)))))

  • Odpowiedz
    Eliza Chmielewska
    2 czerwca 2018 at 23:39

    Hmmm…W ciągu 10 ostatnich lat zmieniło się tyle różnych rzeczy.Po pierwsze wyprowadziłam się z domu mam swoje M2 które sama urządziłam i jestem z tego bardzo dumna,podjęłam prace i robię to co lubię,zrobiłam operacje defektu którego nie lubiłam i czuje się z tym wspaniale,zweryfikowałam swoje przyjaźnie pozostali przy mnie ludzie którzy szczerze stoją przy mnie również ciężkich momentach,poznałam mężczyznę swojego życia,wzięłam z nim ślub i jestem najszczęśliwsza kobieta pod słońcem bo jest moja druga połówka uzupełnia mnie pod każdym względem,odbyliśmy podróż o której zawsze marzyłam i doświadczyłam tylu wspaniałych rzeczy które sprawiły ze jestem ciekawa świata ;)Życie jest piękne i trzeba wierzyć w to co dobre :)Nie poddawać się i kroczyć własnymi ścieżkami bo to one są orginalne i jedyne w swoim rodzaju 🙂

  • Odpowiedz
    Anna Fi.
    2 czerwca 2018 at 23:47

    Na moje życie bardzo wpłynęła decyzja o pójściu na szkolenie makijażowe do Kasi Kołodziejczak -Kozłowskiej. I do tego właśnie dnia chciałam być jak… Oglądałam mnóstwo zdjęć na Instagramie, w gazetach, internecie. Podziwiałam pracę wszystkich dookoła nie doceniając swoich, zasypiając w poczuciu wewnętrzej niemocy. Zawsze chciałam być jak… Ale… również chciałam być wyjątkowa w tym co robię i niepowtarzalna. Tylko jak być wyjątkową i niepowtarzalną będąc kopią kogoś?! To zupełnie nielogiczne! Kasia powiedziała na spotkaniu takie rzeczy, które są w mojej głowie do dziś i zawsze będą. Na drugi dzień od razu zrobiłam selekcję w moim kuferku. Inaczej spojrzałam na swoją pasję, obrałam odpowiedni cel i wiem co chcę osiągnąć. Chcę być inna i wyróżniać się ale nie za wszelką cenę, nie chcę kopiować czyjeś pracy. Bardzo potrzebowałam tego szkolenia, nawet nie byłam świadoma jak bardzo! Szkolenia to skarbnica wiedzy, możliwość podpatrywania eksperta przy pracy, jego sposóbu nakładania kosmetyków, to ogromna lekcja pokory i motywacji. Szkolenia są po to, aby doskonalić swoj warsztat i uczyć się być coraz lepszym, nigdy nie będziemy tacy sami jak 'ktoś’ i o to właśnie w tym chodzi, a ja na pewnien czas o tym zapomniałam… Kasia mi to uświadomiła, nie mówiąc niczego wprost. I to jest najpiękniejsze… Teraz wiem, że są osoby lepsze ode mnie, po to, abym mogła się od nich uczyć a nie zazdrościć. To moja decyzja życia ❤

  • Odpowiedz
    Ewa
    2 czerwca 2018 at 23:58

    Przez dziesięć lat wydarzyło się tak wiele! A to jedna wyprowadzka, a to druga, większe miłości i te mniejsze, poznanie ludzi -jedynych tylko na chwilę, innych na całe życie…Jednak najbardziej decydującym wyborem okazało się… zostanie nauczycielą języka polskiego. Szczerze… najpierw wcale tego nie chciałam, tym bardziej, że moja prababcia, babcia oraz mama były nauczycielkami i wiedziałam z jaką odpowiedzialnością się to wiąże. Jednak kiedy pierwszy raz stanęłam przed tablicą poczułam (prócz lekkiej tremy), że to jest to. Ogromną satysfakcję oraz wzruszenie sprawia wiadomość, że dzięki mnie dziewczyna pierwszy raz, z własnych pieniędzy, kupiła książkę… lub chłopak, który uwielbia matematykę mówi, że w końcu polubił polski. Kiedy klasy, jakimś cudem, dowiadują się, że mam urodziny i śpiewają sto lat i wręczają kwiaty (które potem długo pachną w moim pokoju) człowiek wie, że jego praca jest doceniana. Co zabwne wybór tej ścieżki miał także w jakiś sposób wpływ na życie miłosne… kiedy poznałam mojego chłopaka i dowiedział się, że jestem nauczycielką był zachwycony – okazało się, że zawsze chciał mieć dziewczynę nauczycielkę 😀 No i na ubiór także… wprawdzie nie chadzam w garsonkach, ale już ze spodniami z dziurami musiałam się pożegnać. Wyglądam bardzo młodo, więc musiałam lekko zmodyfikować styl by nie wyglądać, jak uczennica. Chociaż i tak często dziewczyny pytają mnie skąd mam sukienkę czy spodnie… 😀 Zdecydowanie wybranie zawodu nauczyciela najbardziej wpłynęło na moje życie i będzie wpływać dalej! Wszystkiego najlepszego z okazji dziesięciolecia bloga!

  • Odpowiedz
    Justyna
    2 czerwca 2018 at 23:59

    W 2012 r podjęłam decyzje o rozwodzie…. zmianie pracy i mieszkania…..dzis jestem kochana i do tego mama po raz drugi…. warto ryzykować nawet całym swoim życiem!!!!! Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana!!!!!

  • Odpowiedz
    Nisia
    3 czerwca 2018 at 01:41

    Dlugo myślałam, czy napisać…ale to chyba ten właściwy czas…jedna decyzja, ale wazna…zrozumie mnie każda kobieta, ktora trwała w wyniszczajacym związku, ktora straciła wszystko, najpiękniejsze lata życia, kobiecość, radość, poczucie bycia nawet nie kimś, ale kimkolwiek. Odeszłam od mężczyzny, który wykorzystywal ramiona nie do ochrony swoich najbliższych, ale do przemocy. Mezczyzny, który slowem niszczyl, a nie budowal…to byl ciezki czas potegowany utratą pracy, mieszkania…ja i moja Coreczka…skarb…dla niej odeszlam…dzisiaj wiem co to spokoj, bezpieczenstwo…dalam rade, zaczelam nosic sukienki…moja Coreczka wyrosla na madrą dziewczynkę a ja…moze z ta wiarą w siebie nie jest jeszcze idelanie, ale ide wciaz do przodu i to sie liczy…tego życzę Wam kobietki…decyzji…dobrej…

  • Odpowiedz
    Joanna M
    3 czerwca 2018 at 01:44

    Czasami wydaje mi się, ba, jestem tego pewna, że całe moje życie to wypadkowa określonych decyzji podjętych w odpowiednim czasie. Od pomocy komuś na ulicy, co zakończyło się fantastyczną, wieloletnią przyjaźnią, po podjęcie studiów 10 lat po moich rówieśnikach, co z kolei zaowocowało super znajomościami i rozwojem siebie. Wiem, że gdybym w danym momencie zrobiła inaczej, moje życie też potoczyłoby się innym torem. Ale każda z tych decyzji wiąże się z ogromnym wysiłkiem i przełamaniem w sobie lęku, bo jestem klinicznym przypadkiem introwertyka, osobą zamknięta w sobie i po stokroć wolącą pisać maile niż odbierać telefony. Która w rozmowie z nowo poznanym człowiekiem zapomina słów w ojczystym języku i oblewa się potem. Taka postawa przekłada się też na mnóstwo kompleksów, ale 9 lat temu będąc już zdecydowanie mocno dorosłą i pogodzoną z tzw. staropanieństwem, spotkałam faceta kompletnie mną niezainteresowanego, który bardzo mi się spodobał. Zamieniłam z nim kilka słów, przyjrzałam się fantastycznym oczom i doszłam do wniosku, że wcale nie jest mi tak idealnie samej. Nigdy, przenigdy nie podrywałam mężczyzn i mój krok był nie tyle odważny, co wręcz szalony i liczyłam się z kompletną kompromitacją, ale czułam jednocześnie, że właśnie takie decyzje zmieniają życie, a ja swoje chciałam zmienić. To był impuls napędzany intuicją, że ta znajomość będzie miała dla nas obojga przełomowe znaczenie. Po prostu wiedziałam, że ten sympatyczny mężczyzna będzie kiedyś moim mężem, co, gdybym w tamtym momencie wypowiedziała na głos, zabrzmiałoby jak bredzenie obłąkanej wariatki. Skracając nieco wywód – od 7 lat jesteśmy małżeństwem, które zmieniło w moim życiu absolutnie wszystko – miejsce zamieszkania, nazwisko, a nawet dietę, wszystko absolutnie na plus. Zdecydowanie nie jestem tą samą osobą co kilka lat temu i wiem, że to zasługa tamtej decyzji. Dodam tylko, że nie zakułam go w dyby i nie zmusiłam podstępem do ożenku 😉 Dyplomatycznie pozwoliłam mu lepiej mnie poznać. Szybko okazało się, że mamy mnóstwo wspólnego i doskonale się rozumiemy. On odkrył, że nie ocenia się książki po okładce i że pierwsze wrażenie bywa mylne, a ja, że czasami warto się odważyć.
    To moja przełomowa decyzja, przypadkiem i historia miłosna, nie wiem czy warta nagrodzenia, ale bardzo chciałam ją opowiedzieć. Przy okazji wszystkiego najlepszego, Karo!

  • Odpowiedz
    Izabela
    3 czerwca 2018 at 01:50

    Jest już po północy, właśnie miałam położyć się spać, ale moja córeczka, która jest w moim brzuszku urządziła sobie imprezę! ??‍♀️
    Pomyślałam: „Ok Lilka-spróbujemy wygrać coś odjechanego, zdrapki nam nie idą więc może wpadną megaśne kosmetyki-przecież teraz jesteśmy we dwie więc…same rozumiecie ??‍♀️?
    A zaczęło się w skrócie tak… przez 10 lat byłam w nieszczęśliwym związku-wiecznie na zawołanie, wiecznie w gotowości…a mój najlepszy przyjaciel, który zawsze wspierał mnie dobry słowem okazał się…miłością mojego życia! Ależ ja byłam ślepa! ??‍♀️ To dla niego zmieniłam wszystko w moim życiu! Dosłownie wszystko! Pomyślałam, ze jestem wariatką rzucając ex faceta, pracę, zmieniając miejsce zamieszkania, tak namieszał mi w głowie, ze wpadłam po uszy! Moje życie teraz jest jak tęcza! Totalnie nabrało kolorów, a 9.06 w moje 29 urodziny organizuje BABY SHOWER! ???Nadal nie wierze w to co się dzieje, będę mamą i mam super faceta! I to wszystko stało się w przeciągu ostatnich dwóch lat!
    Warto było zaryzykować!
    Te kopniaki, które właśnie czuje od Lilki, ciepłą dłoń na mojej głowie (tak właśnie zasnął mój facet ?) nie oddam nikomu za nic w świecie!
    A Tobie życzę kolejnych wspaniałych lat oraz mnóstwa szalonych przygód! Powodzenia! ❤️

    • Odpowiedz
      Izabela
      3 czerwca 2018 at 01:52

      Tak jestem zakręcona, ze pisząc „po północy” mam na myśli 2 w nocy! Długa ta impreza u mojej córeczki! ?

  • Odpowiedz
    Martek
    3 czerwca 2018 at 02:25

    Decyzja, która wpłynęła na moje dalsze życie zapadła 5 lat temu. Miałam tylko 16 lat i stanęłam przed wyborem liceum i profilu klasy. Może dla kogoś wybór szkoły średniej to nic ważnego ale u mnie miało to kolosalne znaczenie. Po sugestiach innych, że najlepiej pasuję na profil humanistyczny, zarejestrowałam się, dostałam i poszłam. Już po 1 tygodniu poczułam, że to nie to. Nie dość, że szkoła dla snobów to zaczęłam rozmyślać co mi da ta klasa skoro żadne studia humanistyczne mnie nie interesują. W takim razie czym bym się chciała zajmować w przyszłości? Od kilka już lat marzyła mi się praca detektywa w wydziale zabójstw. Wiedziałam, że brak mi jednak predyspozycji. Więc może jakaś praca w laboratorium kryminalnym? Decyzję o zmianie szkoły i profilu podjęłam błyskawicznie. Po 2 tygodniach gdy nadarzyła się okazja zmieniłam szkołę i klasę na taką o profilu biologiczno-chemicznym. I była to moja najlepsza decyzja w życiu! Nowi ludzie sympatyczni, atmosfera w szkole fantastyczna, nauczyciele rzeczowi. Spędziłam tam cudowne 3 lata. Przyszedł czas matur… Gdy zabrakło mi punktów, by dostać się na wybrane studia postanowiłam posiedzieć rok w domu i poprawić maturę. I w końcu udało się. Dostałam się na moje wymarzone studia. I tak oto dziś jestem szczęśliwą studentką farmacji! Po ukończeniu studiów przede mną wiele możliwości… Niekoniecznie jak wszyscy myślą tylko praca w aptece. Może praca w jakimś laboratorium lub koncernie farmaceutycznym. Wiem, że gdybym 5 lat temu nie podjęła decyzji o zmianie szkoły zostałabym już tam do końca. Nie poznałabym moich przyjaciół i nie przeżyła tylu wspaniałych przygód. Nie przeżyłabym kilku rozczarowań i niepowodzeń w życiu. Ale z każdej sytuacji wyciągnęłam wnioski i dzięki temu stałam się lepszym człowiekiem. To była jedna z pierwszych decyzji, którą musiałam podjąć samodzielnie. Dzięki niej nauczyłam się też, że nie należy kierować sugestiami innych a swoimi odczuciami. Bo tylko my jesteśmy kowalami swojego losu. Gdyby nie ta jedna mała decyzja nie byłoby mnie dziś tu gdzie jestem. I wiem, że nie chciałabym być nigdzie indziej!

  • Odpowiedz
    Magdalena Kurpiewska
    3 czerwca 2018 at 03:18

    Zawsze stawiałam na rodzinę. Siedziałam w domu, zajmowałam się synem. Myślałam,że to oczywiste.Syn dorósł, mąż pracował, a ja chodziłam w dresie po domu. W końcu oprzytomniałam. Postanowiłam, że muszę ze sobą coś zrobić. I jestem dumna z siebie. Dziś pracuję w Departamencie Banku i jestem spełniona, a kiedyś pracowałam w hipermarkecie. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Patina
    3 czerwca 2018 at 05:50

    W przeciągu ostatnich 10 lat przydarzyło mi się naprawdę sporo złego i wiesz co mnie najbardziej cieszy, ze nigdy się nie poddałam a zawdzięczam to swoim najukochańszym rodzicom, którzy zawsze są przy mnie i nigdy we mnie nie zwątpili! To właśnie dzięki Nim jestem gdzie jestem! ❤️ Może i nie wygram tego konkursu, ale kochani pamietajmy, ze rodzina to skarb o który trzeba dbać i go pielęgnować! ??

  • Odpowiedz
    Rabarbar
    3 czerwca 2018 at 07:22

    Tego rodzaju odpowiedzi, co moja, może być sporo. Bo często sama opowiadasz o tym, jak wzięłaś sprawy w swoje ręce, by być również zawodowo blogerką. W moim przypadku ważne zawodowo wybory były zawsze na przekór. Ale nie tak po prostu z przekory, lecz wbrew opiniom, sugestiom i obawom innych. Gdy wybierałam liceum często słyszałam, by nie iść do ogólniaka. Że lepsze jest np. liceum ekonomiczne, bo bezpiecznie jest mieć zawód. Gdy zdałam maturę w ogólniaku i wybierałam studia, mówili ponownie, bym wybrała jakiś przyszłościowy kierunek. Skończyłam polonistykę i nigdy nie zostałam nauczycielem, korektorem, ani nikim podobnym, ale patrząc z perspektywy zawodowej, to był dla mnie dobry wybór. Gdy po kilku latach pracy w małych firmach i większych agencjach postanowiłam „przejść na swoje”, mówili że to ryzykowne, pytali „a co jeśli…”. I choć te obawy i opinie innych nigdy nie spływały po mnie jak po kaczce i czasem powodowały bezsenne noce, ponownie zrobiłam „po swojemu”. I też już całkiem niedługo będę świętować 10-lecie mojej zawodowej działalności własnej. A Tobie życzę kolejnych dekad sukcesów!

  • Odpowiedz
    Igusiowa
    3 czerwca 2018 at 07:31

    Dziewięć lat temu, gdy byłam jeszcze dość młoda prwien jegomość poprosił mnid o rękę! Rok później zostałam jego żoną? ta decyzja pociągnęła za sobą kolejne o domu, o dziecku ( choć wcale nie było nas stać) byliśmy studentami bez grosza przy duszy;) dziś mam najcudiwniejszą rodzinę?synka i malutką córeczkę! I męża, który od zawsze jest moją motywacją i daje mi siłę???

  • Odpowiedz
    Ana.
    3 czerwca 2018 at 07:42

    Jedną z najważniejszych decyzji jaką podjęłam była zmiana otoczenia i ludzi, którzy nie do końca życzyli mi dobrze. Nowe miasto, nowe wyzwania i strach,który ma ogromne oczy. Najtrudniejsze decyzję wymagają poświęceń, odwagi ale i wsparcia. Dopiero wtedy odnajduje się przyjaciółka tych prawdziwych. Dziś mogę powiedzieć,że ta decyzja zmieniła mnie nie tylko wizualnie. Największe zmiany zaszły we mnie samej co przełożyło się na styl mojego życia. Jestem wdzięczna mojej rodzinie,że była przy mnie cały czas.

  • Odpowiedz
    Ptaszynka
    3 czerwca 2018 at 08:01

    Wyjechałam z Polski mając lat naście (już ponad 13lat temu) i od tamtej pory życie nie przestaje mnie zaskakiwać. W Londynie próbowałam odnaleźć swoją drogę, był to nowy początek, wiele nowych znajomości, pierwsze życiowe decyzje, pierwsze przepracowane godziny w życiu jak i pierwsze zarobione pieniądze, ale i najważniejsze dla mnie zdobycie WYKSZTAŁCENIA. W tamtym czasie Wielka Brytania była rajem dla nas- obcokrajowców pod względem zarobkowym. Ja znalazłam się tam przypadkiem- bo główny cel mojej podróży to były odwiedziny Brata na wakacjach, jednak z czasem okazało się, że los ma dla mnie inny plan i tak oto Londyn stał się moim „nowym domem”. Mimo iż życie w Londynie w tamtym czasie było poniekąd beztroskie i bez wyższego wykształcenia mogłam sobie „godnie” żyć, to wiedziałam, że studia to taki „must have”. Nie czekałam długo na podjęcie decyzji i szybko rozpoczęłam dalszą edukacje. Jednak w mojej historii studia to tylko początek wspaniałej drogi.. To właśnie dzięki moim ambicjom 10lat temu poznałam grono super przyjaciół ale najważniejsze- swojego najlepszego przyjaciela, od prawie 6 lat Męża a od 5tygodni i 5dni najwspanialszego Tatusia naszego małego cudu- Marcelka?. Życie usłane różami zawsze nie było.. wiele wyboistych drug za mną, za Nami.. ale rownież wspaniałe wspomnienia z odległych podróży po świecie. Jednak ostatnie lata to była dla nas ciężką walką o nasz Mały Cud- najważniejsze, że wygraną! Chcialabym wykrzyczeć całemu światu, że jestem teraz nie tylko szczęśliwą żoną super Gościa ?, ale też spełnioną Mamą?. Bardzo ważna rola do „odegrania” przede mną do której żadne studia czy kursy nie były w stanie mnie przygotować, jednak doświadczenia ostatnich lat nauczyły mnie, że nigdy się nie wolno się poddawać i trzeba zawsze walczyć do końca o swoje plany i marzenia, nie ważne ile sił, wyrzeczeń czy wylanych łez nas to bedzie kosztować…!! Podsumowując te ostatnie 10 lat chyba najważniejsza rzecz za jaką jestem dozgonnie wdzięczna to moja Mała Rodzinka- taka perfekcyjna o jakiej zawsze marzyłam i z której jestem dumna. Karolina gratuluje 10-cio lecia blogu i życzę wytrwałości i kolejnych jubileuszów z tej okazji! Pozdrawiam ?

  • Odpowiedz
    Katarzyna
    3 czerwca 2018 at 08:01

    Najważniejsza podjęta przeze mnie decyzja na przestrzeni ostatnich lat to była budowa wymarzonego domu z najlepszym mężczyzna, jakiego spotkałam w życiu. Odważyłam się po namowach chłopaka kupić z nim działkę budowlaną i rozpocząć najlepsza przygodę naszego życia – najpierw oświadczył mi się na tej działce a potem zaczęliśmy budować nasz wymarzony dom – sporo działo sie dobrego ale i niezbyt miłego podczas budowy – ale tak to na budowach bywa. Wszystkie te rzeczy bardzo nas wzmocniły. A tuż przed wprowadzeniem sie do domu wzięliśmy piękny ślub i od prawie roku mieszkamy w naszym wymarzonym gniazdku. zaryzykowałam i uważam, ze podjechałam najlepsza decyzje – mam cudownego męża i najlepszego przyjaciela w jednym i dałam sie namówić na budowę pięknego domu.

  • Odpowiedz
    Aga S.
    3 czerwca 2018 at 08:01

    Myśląc jak wiele zmieniło się w ciągu ostatnich 10 lat doszłam do wniosku, że najlepszą decyzją, jaką podjęłam, była ta, którą podjęłam 3 lata temu: stawiać siebie na pierwszym miejscu. Po kolejnym bolesnym doświadczeniu uznałam, że jeśli ja nie będę dla siebie najważniejsza, jeśli nie będę o siebie dbać, to nikt tego nie zrobi. To ja wiem najlepiej, czego potrzebuje i co jest dla mnie najlepsze. Przestałam zabiegać o uwagę innych, z dystansu mogłam zobaczyć, kto jest dla mnie życzliwy i kto zasługuje, żeby być w moim życiu. Myślę że dzięki temu jestem szczęśliwa i mam spokojny umysł. Zdrowy egoizm nie jest absolutnie czymś złym, tak jak mi się kiedyś wydawało. To świadome dostrzeganie własnych potrzeb, które moim zdaniem procentuje też zdrowymi relacjami z innymi ludźmi.

    P.S. Życzę Ci kolejnych 10 lat, oby były co najmniej równie wspaniałe, jak te poprzednie. Powodzenia!

  • Odpowiedz
    Asia
    3 czerwca 2018 at 08:11

    zamknięcie w zdania 10 lat i ważnych decyzji z tych dni to nie lada wyzwanie. i dziękuję Ci za nie, bo dzięki Tobie mogę w niedzielny poranek wybrać się w co nieco sentymentalną podróż bez ruszania się z łóżka. z kubkiem kawy z mlekiem. i wiesz co? przy kawie opowiedziałabym Ci, że te 10 lat to wszystko i nic. bo każda nawet najmniejsza decyzja tworzy moją codzienność. nie skupiam się na tych z pozoru „wielkich”, ale cieszę z tych małych, które sprawiły, że jestem tu gdzie jestem i mogę pić tą kawę prawie z widokiem na morze. bo morze kocham! i to właśnie 10 lat temu nad nim zamieszkałam. a każda następna decyzja w ciągu tej dekady, to konsekwencja nadmorskich marzeń. spełniane marzenia to też decyzje, prawda? czasem to te niewielkie o wieczornym spacerze do lasu, o pleceniu wianków ze stokrotek, o zjedzeniu sernika w ulubionej gdyńskiej kawiarni, o spotkaniu z kimś inspirującym i wypełniającym dobrym słowem moją przestrzeń. decyzje to miłość, która wymaga niejednej przepłakanej minuty i niejednego dnia pełnego głośnego śmiechu. moja najważniejsza decyzja z ostatnich 10 lat to morze. a wraz z nim cała masa strachu, obaw, tęsknot, radości, zakochania, troski, zamartwiania się do białego rana, piasku w butach i piegów na nosie. fajne to były lata! dziękuję, że mogę wirtualnie i Tobie towarzyszyć w spełnianiu marzeń, a ta decyzja o założeniu bloga i prowadzenia go przez tyle lat dała mi mnóstwo inspiracji, pięknych obrazków i dobrych słów.

  • Odpowiedz
    Magda
    3 czerwca 2018 at 08:25

    Czytając te wszystkie komentarze widzę jak dużo jest wspaniałych historii. Moja opowieść jest dość prosta, ale moje życie odmieniła dosłownie o 360 stopni. Wychowałam się w domu, w którym brakowało miłości i ciepła. Rodzice po rozwodzie, wieczne kłótnie, awantury, alkohol. Nie potrafiłam odciąć się od przeszłości. Na każdym kroku przypominałam sobie, ze przecież nic nie mogę osiągnąć bo jestem mało warta. Ok 10 lat temu przeszłam terapie. Nie spodziewałam się cudów, ale po niej jestem zupełnie innym człowiekiem. Nagle wszystko zaczęło się układać. Spotkałam mojego obecnego męża, mamy dwie coreczki, pracuje zawodowo, podróżujemy po świecie. Jak na nie patrzę jakimi są radosnymi dziećmi i jaki dom im stworzyliśmy to widzę siebie bo o takim domu zawsze marzyłam. Od przeszłości całkowicie się odcielam. Jest tu i teraz. A jutro? Jutro może być tylko lepiej 🙂 pozdrawiam Cię serdecznie.

  • Odpowiedz
    Ania
    3 czerwca 2018 at 08:34

    A ja nie mam az tak długiej historii jak poprzedniczki.. po prostu kilka lat temu wyjechałam za granice i zmieniło sie wszystko w moim zyciu, tzn poznałam wspaniałego chłopaka, co wiecej jestesmy z tego samego miasta w Polsce a poznaliśmy sie 2tys kilometrów dalej 🙂 <3

  • Odpowiedz
    Kasia
    3 czerwca 2018 at 08:44

    W swoim 26 letnim życiu podejmowałam wiele ważnych decyzji z różnym ich skutkiem. Czas był to lepsze decyzje , a czasem gorsze jednak zawsze wiedziałam ze są to podjęte przez ze mnie i to ja ich ewentualne konsekwencje będę musiała podnieść. Do tej pory najważniejsza decyzją jako podjelam to była decyzja sprobowania podążania za marzeniami i założenia własnej działalności fotograficznej . Udało się , jednak jest różnie mimo to dzięki tej decyzji rozumiała ze warto podarzac za własnymi marzeniami , a moj kierunkowskaz życiowy obrał nowy kurs i cele . Może ta decyzja nie pociąga za sobo ogromnych zmian i nie wpłynęła w jakis znaczony sposób na moje życie jak sie może wydawać , ale wewnętrznie utwierdziła mnie w przekonaniu ze warto mieć marzenia i dążyć do ich spełnienia.

  • Odpowiedz
    Paulina
    3 czerwca 2018 at 08:59

    Kilka lat temu podjęłam decyzję, że chce w życiu robić tą jedną jedyną rzecz i nie widzę siebie w innym zawodzie – chciałam zostać konserwatorem zabytków. Kandydaci w Polsce mają wybór pomiędzy 3 szkołami, gdzie znajduje się ten kierunek studiów. Ja nie brałam pod uwagę innej miejscowości niż bliska mi Warszawa, więc pełna nadziei i pewna siebie poszłam tam na egzaminy wstępne. Tu, do Warszawy szli na studia wszyscy moi znajomi. Snułam wraz z moim chłopakiem plany o wspólnym mieszkaniu i życiu nie mając wtedy jeszcze pojęcia że wszystko potoczy się inaczej. Nadchodzi dzień wyników – odpalam laptopa, otwieram stronę, a łzy zaczynają mi płynąć do oczu… 11 na 10 miejsc… A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie brałam pod uwagę takiego obrotu spraw, nie liczyłam się z tym, że coś może nie pójść iiii nie złożyłam papierów na inne studia. Początkowo ból, smutek, a potem już tylko złość. Codzienne wydzwanianie, czy może ktoś nie zrezygnował – nie. Przez ten cały czas, wiedzialam, że istnieje jeszcze jedna opcja, jeśli chce robić to co kocham – Toruń i drugi nabór, którego nie brałam pod uwagę. Z dala od rodziny, znajomych, z dala od faceta… Ale coś we mnie mi mówiło: spróbuj. Spróbowałam. I dziś jestem na 2 roku studiów i nie wyobrażam sobie, żebym mogła robić cokolwiek innego. Nie jest lekko – z najbliższymi widzę się raz lub dwa w miesiącu, ale da się! Perspektywa 6 lat z dala od faceta brzmi kiepsko, ale każdego dnia mówię sobie ze już jeden kroczek bliżej niż dalej do końca studiów. A kiedyś sobie na pewno za to podziękuję, że nie poszłam na pedagogikę czy administrację, tylko dlatego, że moje plany nie wyszły.

  • Odpowiedz
    Joanna - narzeczona prawie żona
    3 czerwca 2018 at 09:03

    10 ostatnich lat, to czas wielu ważnych wydarzeń w moim życiu. Jednak tylko jedno z nich tak bardzo odmieniło moje życie! 13 lutego 2016 roku poszłam jak co sobotę na trening biegowy. Miałam opuchnięte oczy po przepłakanej nocy – rozstałam się z facetem, z którym byłam ponad 4 lata. I właśnie tamtej pamiętnej soboty podszedł do mnie Adam – najbardziej uśmiechnięty facet spośród wszystkich biegaczy. Przebiegliśmy razem 16 km cały czas rozmawiając. Już wtedy czułam, że to spotkanie odmieni moje życie. Tydzień później byliśmy na pierwszej randce, miesiąc później kupiliśmy wspólną wycieczkę na Rodos, która miała się odbyć dopiero za 3 miesiące, a po 5 miesiącach od pierwszego spotkania kupiliśmy razem mieszkanie. Dzisiaj jesteśmy już narzeczeństwem a 6 lipca 2019 roku zostanę żoną mężczyzny, który mnie kocha i szanuje! Spotkanie Adama odmieniło zupełnie moje życie – odnalazłam szczęście i radość, pokochałam siebie i zrozumiałam, że nic nie jest ważniejsze niż miłość! Od 6 lutego 2016 r. nie przestaje się cieszyć, że zaufałam swojemu wewnętrznemu głosowi, który podpowiadał, że w życiu warto czasami postawić wszystko na jedną kartę!

  • Odpowiedz
    Mm
    3 czerwca 2018 at 09:07

    Dziesięć lat temu byłam nastolatką w „najtrudniejszym” etapie życia, nie tyle dla mnie co dla rodziców. Okres gimnazjalny sprowadzał się do buntowniczych posunięć, otoczenie nie miało na to dobrego wpływu. Znajomi korzystali z używek, urywali się z lekcji. Jednak dzięki moim rodzicom ja potrafilam na to wszystko odpowiadać „nie”. Właśnie to słowo jest najlepszą decyzją którą mogłam podjąć i pozostać w zgodzie ze sobą. Dostałam się do świetnego liceum, gdzie poznałam mojego obecnego prawie już męża, dostałam się na wymarzone studia, które niedługo ukończę. Mogę więc powiedzieć, że to „nie” napisało moje życie dalej. Gdy patrzę na to jak „skończyli” moi znajomi z tamtych lat, żal mi tylko, że brakło im odwagi na to jedno słowo. Za to ja jestem dumna z siebie i chciałabym, aby więcej młodych dziewczyn śmiało sprzeciwiało się gdy są namawiane do czegoś wbrew swojej woli, tylko dlatego żeby być „fajną”.

  • Odpowiedz
    Iza
    3 czerwca 2018 at 09:07

    Odkąd się urodziłam, w „dziedzictwie” mojej rodziny została mi zaszepiona miłość do pewnego zespołu – Depesze Mode. Ba, słuchałam ich muzyki jeszcze zanim się urodziłam – a to za sprawą taty, który miał w zwyczaju kłaść mamie takie duże słuchawki na brzuchu. I tak dorastałam z muzyką tego zespołu, która stała się dla mnie poniekąd „religią”, nienamacalną rzeczą, która mnie rozumie. Moje życie grało ich melodię. Ale zawsze czegoś brakowało. Zawsze chciałam zobaczyć ich na żywo, a nie na nagraniach DVD, poczuć to na własnej skórze. I wreszcie w 2013 roku razem z tatą wybraliśmy się na nasz pierwszy koncert. Spełnienie marzeń. Nie potrafię opisać tego, co wtedy czułam. Ale ten moment, te kilka godzin pokazało mi miłość, której jeszcze nie znałam – miłość tysięcy serc bijących w tym samym rytmie i zaoferowało mi wolność, którą myślałam, że dotychczas już miałam. Zobaczenie i usłyszenie na żywo tego zespołu otworzyło moją skorupę, w której chowałam się przez tyle lat. Coś we mnie odblokowało. Z nieszczęśliwej dziewczyny uczyniło szczęśliwą. Po tym dniu świat się zmienił, bo ja się zmieniłam. Chyba odnalazłam pewnien spokój, którego szukałam. Nauczyłam się kochać, poszłam na odkładane studia (chyba wcześniej za bardzo się bałam obcych miejsc i ludzi) i dziś jestem sobą. Nareszcie. Tamten moment, w którym tradycyjnie na koncertach tego zespołu macha się jak szaleniec rękoma razem z 51tys. ludzi, coś we mnie wyzwolił i to trwa do dziś. Nasza decyzja o „zainwestowaniu” w wyjazd na ten koncert mnie odmienił, dosłownie. Z dziewczyny, która wszystkiego się bała, nie mówiła publicznie, stałam się kimś, kim nawet nie marzyłam, aby się stać.

  • Odpowiedz
    Natalia
    3 czerwca 2018 at 09:14

    10 lat temu po raz pierwszy wyjechałam za granice do pracy. Moim pierwszym kierunkiem był Dublin. Mimo ze po roku wróciłam do Polski na studia to wiedziałam ze długo nie zagrzeje tam miejsca. W Irlandii uświadomiłam sobie ze chce jeździć po świecie, chce poznawać nowa kulturę, kuchnie i nowych ludzi. Po studiach wyjechałam na ponad rok do USA (to było coś WOW) obecnie mieszkam w Holandii. Te kilka lat życia za granica, bez rodziny, ukształtowały bardzo mój charakter. Jeden wyjazd zmienił moje życie na które kompletnie nie miałam planu i cieszę sie bo wiem ze jeśli już napatrze sie na tulipany i wiatraki w Holandii to będę mogła sie przenieść w każde miejsce na ziemi i dam sobie radę. Pozdrawiam i życzę kolejnych wspaniałych lat blogowania.

  • Odpowiedz
    Paulina
    3 czerwca 2018 at 09:15

    Historia i decyzja , którą opiszę jest dość banalna. Jednak borykają się z nią miliony ludzi na całym świecie a dla mnie jest jedną z ważniejszych , która zmieniła mój świat na lepsze … w zasadzie mój i wielu moich bliskich.
    Niespodziewanie w naszym życiu pojawiła się przepiękna istota o imieniu Kaja. Byłam dość młoda , kończyłam studia, zaczynałam karierę w wielkim mieście , chłopak podobnie. To nie był najlepszy moment. Urodziłam córeczkę i… zakochaliśmy się w tym małym , rozwrzeszczanym człowieku. Typowe. Nie mieliśmy pomysłu co dalej. Pojawiła się myśl .. może wrócimy w rodzinne strony ? Rok temu taka zmiany byłaby nie do pomyślenia. My ? Zostawić duże miasto? NIGDY !!! Perspektywa widzenia jednak sie zmieniła. Decyzja zapadła – wracamy. Otwieramy firmę , mieszkamy u rodziców na wsi i będzie dobrze. Jak się domyślacie – nie było. Mieszkanie u rodziców z chłopakiem i dzieckiem to w naszym przypadku nic dobrego , firma nie wypaliła. I co teraz? Spokojnie to dobra historia 🙂 Wtedy już nie chłopak a narzeczony dostał pracę marzeń , w zawodzie o którym marzył od dziecka – zarządza firmą transportową. Wyprowadziliśmy się od rodziców. W końcu 🙂 Córka poszła do przedszkola a ja zaczęłam poszukiwania pracy. Trochę to trwało ale się udało. Pierwsza próba nieudana. Druga posada , o którą starałam się 2 lata wcześniej , o której po cichu marzyłam w liceum była moja . Wszystko się ułożyło. Spełniamy się zawodowo. Dziecko chodzi do bardzo dobrego przedszkola. Budujemy dom. Jesteśmy najzwyczajniej w świecie szczęśliwi.
    Podjęcie decyzji , której wcześniej nie wzięlibyśmy pod uwagę sprawiła, że spełniliśmy swoje marzenia ja i już teraz mój mąż . Teraz nie wyobrażam sobie innej opcji, innej decyzji, innego życia.
    Niesamowite jest jak pozornie jeden wybór może wpłynąć na nasze dalsze losy.

  • Odpowiedz
    Karolina
    3 czerwca 2018 at 09:25

    Decyzją która zmieniła całe moje życie był przyjazd do Warszawy. Za miłością. Oczywiście z miłości nic nie wyszło choć zapowiadała się jak najpiękniejsza historia mojego życia … ale to co poznałam dzięki tej decyzji nie poznałabym i nie zobaczyła nigdy gdybym została w domu. Doświadczyłam wszystkiego co najgorsze ze strony ludzi którzy byli mi bardzo bliscy ale i wszystkiego co najlepsze od ludzki których poznałam i nie sądziłam, że będą takim wsaprsciem:) ale to tylko jedna z decyzji jakie podejmujemy każdego dnia, które zawsze mają wpływ na nasze życie mniejszy lub większy. I jeszcze wiele takich przede mną 🙂

  • Odpowiedz
    Panidoktorzpowołania
    3 czerwca 2018 at 09:37

    Studia medyczne zawsze były moim marzeniem. I zawsze wydawało mi się, że będę szczęśliwa mogąc pomagać, w sposób jakiego się nauczę, lecząc. Jednak po sześciu latach nauki, niezliczonych godzinach poświęconych książkom, litrach wylanych łez, trzymając swój dyplom w ręku, już nie byłam pewna, że chcę to robić. Było ciężko, naprawdę. Wypaliłam się zupełnie, jeszcze zanim tak naprawdę zostałam lekarzem. Nie chciałam już tego robić, nie chciałam patrzeć na śmierć. Zupełnie spontanicznie, któregoś dnia spotkałam swoją znajomą, jeszcze z czasów liceum. Powiedziała, że jest wolontariuszką, pomaga biednym ludziom i wybiera się właśnie w podróż do Kambodży i tak od słowa do słowa, postanowiłam, że zrobię przerwę, wezmę tak zwany „oddech” i pojadę z nią – przecież ja też zawsze chciałam pomagać. Pisząc ten komentarz, siedzę właśnie w białym fartuchu z uśmiechem na twarzy, i ty też już wiesz, że decyzja o odbyciu tej podróży zmieniła moje nastawienie skoro jednak postanowiłam leczyć. Czasem jeszcze, kiedy kładę się spać widzę wspomnienia z tej podróży. Nic w życiu mną bardziej nie wstrząsnęło. W życiu nie przepłakałam tyłu nocy nad losem ludzi, których nie znam, a których miałam wkrótce pokochać z całego serca. Ta podróż nauczyła mnie, że każdy ma piękne serce, bez względu na to kim jest i jak mało ma. Byłam tam, widziałam widoki, które ściskały moje serce jak imadło, ale dzięki temu, dzięki tym ludziom na nowo odkryłam swoje współczucie i chęć niesienia pomocy innym. Oni mnie nauczyli od nowa kim chciałam być. Pomoc drugiemu człowiekowi, zobaczenie tego, jak niesprawiedliwy potrafi być świat i ile jest na nim zła, dało mi siłę by zrobić coś więcej, nadać czemuś znaczenie. Nigdy tego nie zapomnę. Nie zapomnę ludzi, których wtedy poznałam. I z niecierpliwością czekam na koniec swojej rezydentury, żeby móc dołączyć do Lekarzy bez Granic i pomagać tak jak się tego nauczyłam, lecząc.

  • Odpowiedz
    Aga
    3 czerwca 2018 at 09:50

    Miałam nie brać udziału w tym konkursie, no bo co niby zmieniło się w moim życiu w ciągu 10 lat. Inne dziewczyny mają pewnie o wiele ciekawsze decyzje za sobą niż ja i o wiele odważniejsze. Ale chwilę się zastanowiłam i jednak wydarzyło się bardzo wiele.
    W tym roku mija dokładnie 10 lat od matury i od tego czasu podjęłam dużo ważnych w moim życiu decyzji, ale najważniejszą była decyzja o pójściu na studia do Krakowa na PK z dala od najbliższych wyłącznie sama w wielkim mieście. Zastanawiałam się jak sobie poradzę sama z utrzymaniem siebie, ogarnięciem nauki i jeszcze pozostaniem dobrym człowiekiem jak do tej pory. Dałam radę, przetrwałam najtrudniejszy rok na studiach, po drodze oczywiście pojawiły się zawiłości w życiu uczuciowym, ale jakimś zbiegiem okoliczności po wakacjach po powrocie na akademik poznałam chłopaka – bardzo mądrego i rozważnego. Po kilku miesiącach byliśmy już razem. Po 2,5 roku wzięliśmy ślub, po roku urodził się nam syn, a początkiem tego roku kolejny syn. I tak ta jedna decyzja że wyjeżdżam z małego miasta do Krakowa zaważyła na całym moim życiu. Dużo mnie to nauczyło. Z zakompleksionej, wstydliwej dziewczyny stałam się silną kobietą, która umie powiedzieć nie, stanąć w obronie innych ludzi nie tylko swoich dzieci i męża. Daję sobie radę na każdym froncie chociaż podczas wyboru swojej drogi nie byłam przekonana o swoich możliwościach. Poznałam w tym czasie wiele interesujących osób którzy zostali moimi przyjaciółmi. Mam prace która sprawia mi przyjemność i umożliwia opiekę nad dziećmi, kochającego męża który mnie wspiera i pomaga w obowiązkach domowych i razem pokazujemy nasz kraj naszym dzieciom a w najbliższej przyszłości Europę a później Świat? i chociaż nie zawsze jest kolorowo i bajkowo, bo w każdym małżeństwie i rodzinie zdarzają się sprzeczki i problemy, to nie zamieniłabym się z nikim. To były dobre 10 lat? ciekawe co nas czeka w kolejnych 10 latach?
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Asia
    3 czerwca 2018 at 10:01

    A ja decyzje ktora zmienila moje zycie podjelam 3 lata temu, gdy zaraz po studiach nie moglam sie odnalezc w doroslym zyciu. Szukanie pracy nie szlo najlepiej, narastala frustracja… dylematy czy wrocic z Krakowa na tarczy do rodzicow czy jakos przebiedowac. Pewnego dnia naszla mnie mysl ze musze podjac radykalne kroki i wymyslilam (choc nie jeden moglby sobie pomyslec ze to niemozliwe i dalby sobie spokoj na samym wstepie). Klub fitness. Bez grosza przy duszy, postanowilam ze otworze klub fitness i bede robic to co naprawde kocham 🙂 prowadzenie zajec w innych klubach nie dawalo mi poczucia stabilizacji wiec chcialam wlasny. Pozyczylam pieniadze i otworzylam! W wieku 24 lat. niewielki ale wlasny 🙂 oczywiscie wszystko dzialo sie bez wiedzy rodzicow, bo jeszcze nie daj Boze probowaliby wybic mi to z glowy 😛 w klubie poznalam tez faceta ktory od niedawna jest moim mezem i mamy cudownego synka, spelnilam sie w kazdym aspekcie zycia 🙂

  • Odpowiedz
    Przyjaciółka
    3 czerwca 2018 at 10:02

    Jestem jedynaczką. Od zawsze byłam wycofana, zaprzyjaźniona tylko z rodzicami, którzy byli całym moim światem. Nie potrafiłam zawierać nowych znajomości. Bałam się. Krępowałam. Zawsze coś mnie powstrzymywało przed podejściem do drugiej osoby i nawiązaniem dialogu. Na studiach, razem ze mną na roku, był pewien chłopak. Przystojny, ale to nie jego fizyczność powodowała, że zawsze i wszędzie szukałam go wzrokiem. Było w nim coś takiego, co przypominało mi, mnie samą. Też był smutny. I samotny. Wbrew całej swojej logice, wbrew lękowi, wybrałam go nieświadomie na swojego przyjaciela. Nawiązałam dialog. Okazało się, że on również jest jedynakiem. I tak jak ja, nigdy nie miał przyjaciela. Ale on, nie mogąc sobie z tym poradzić znalazł innych „przyjaciół” – środki psychoaktywne. Tak, był uzależniony. A ja byłam wstrząśnięta – przecież on nie wyglądał na osobę uzależnioną! Był normalnym chłopakiem! Bał się, że po tym, co mi wyznał i ja się od niego odwrócę, próbował mnie sam odepchnąć, ale mu nie pozwoliłam. Zrobiłam coś zupełnie przeciwnego. Zdecydowałam, że z nim zostanę. Na dobre i na złe. Wprowadzę go z tej pułapki, w którą wpadł. I tak po 4 latach od początku znajomości on jest na dobrej drodze do wyzdrowienia, oczywiście mamy wzloty i upadki, on jako człowiek uzależniony, ja jako przyjaciółka, ale ta podróż przez jego uzależnienie wzmocniła nas jako bratnie dusze. Związaliśmy się ze sobą na poziomie duchowym. Mamy w sobie rodzeństwo, którego tak naprawdę nigdy nie mieliśmy. Jesteśmy dla siebie oparciem, szukamy lepszego jutra i drogi do szczęścia. Każdemu życzę takiego przyjaciela. I nie wyobrażam sobie, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym wtedy nie postanowiła nawiązać z nim dialogu. Zmieniliśmy siebie nawzajem.

  • Odpowiedz
    Dreamcrochet
    3 czerwca 2018 at 10:12

    Zazwyczaj nie biorę udziału w konkursach bo nie wiem co napisać , ale teraz jak usłyszałam pyt. konkursowe – myśle sobie no moja decyzja z ostatnich 10 lat siedzi obok i ogląda ‚i carly’, ma na sobie wrotki które założyła odrazu gdy tylko otworzyła rano oczy , bo tak bardzo się z nich ciszy…. Dokładnie 7 lat temu stałam pod prysznicem i jak by mnie grom z jasnego nieba strzelił , ja poprostu musiałam mieć dziecko – to był ten zegar biologiczny chyba , miał alarm ustawiony czy coś , bo wcześniej dziecko , phi nie było tematu , nie chciałam , bałam się . Wiec miesiąc później już rosła we mnie moja kochana córeczka 😉 najlepsza decyzja życia . Jak się urodziła czułam, jakbym dostała nowe życie w gratisie , że wcześniej to była tylko namiastka , taka egzystencja.Poznałam tajniki miłości – miłość do dziecka jest niesamowita , mnie zapełnienie to uczucie zaskoczyło. W przeciągu tych lat sama siebie tez zaskoczyłam – matczyną odwagą , i pewnością siebie. Niby się mówi , że macierzyństwo to nie bajka , że instagram kłamie , programy kłamią , że tak naprawdę to charówa , nerwy , brak czasu bla bla – jak nie posprząta się czasem mieszkania , da dzidcku słoiczek zamiast eco zupki diy, wypije zimna kawe, i zrobi makeup z dzieckiem na ręku – to jest całkiem super , da się nawet powiedzieć , że od 7 lat każdy dzień jest najlepszy !!!

  • Odpowiedz
    Pianistka
    3 czerwca 2018 at 10:19

    Mama zawsze mówiła, że jak byłam mała to siadałam na swoim ulubionym, małym stołku i dawałam koncerty na wyimaginowanym pianinie. Ot, taka dziecięca zabawa. Wszyscy mieli słuchać, a gdy skończę, bić mi brawo, za to jak pięknie grałam. Razem z dzieciństwem również i ta zabawa, przeminęła. Zapomniałam o niej. Za to będąc nastolatką bardzo polubiłam muzykę, słuchałam jej non stop. Na studiach pokochałam muzykę tworzoną do filmów. I do tego czasu zdążyłam zapomnieć o moich małych koncertach z dzieciństwa. Ale zawsze urzekały mnie utwory grane na pianinie, moje palce zaczynały się same poruszać w rytm muzyki. Uznawałam to za taki śmieszny nawyk. Ale z roku na rok, zaczynało mi czegoś brakować, studia przestały mnie interesować, a gdy je skończyłam i poszłam do pracy, szybko się nią znudziłam. Odpowiedziałam o tym mojej mamie. Poskarżyłam się trochę, że nie mam chyba w życiu żadnej pasji. A mama powiedziała – zapisz się na lekcję gry na pianinie. Tak lekko rzucony komentarz, spowodował, że rzuciłam wszystko co miałam i zapisałam się do szkoły muzycznej. Ja osoba, która już dawno skończyła 25 lat, nigdy nie grała na prawdziwym pianinie, uczę się teraz od podstaw, tego czego tak naprawdę powinnam się uczyć mając 5 lat. Ale na naukę nigdy nie jest za późno, prawda? I cieszę się, że postawiłam wszystko na tą kartę. Nic, nigdy w życiu mnie tak nie cieszyło jak to, że mogę sama wygrywać na pianinie najpiękniejsze melodie świata. I kto by pomyślał, że zapomniana zabawa z dzieciństwa była mi tak naprawdę przeznaczoną pasją?

  • Odpowiedz
    Joowi
    3 czerwca 2018 at 10:39

    10 lat to bardzo długo…życie się zmienia z dnia na dzień, rodzą się nowe pomysły, poznajemy nowych ludzi, którzy przywracają nasz świat do góry nogami i tak było w moim przypadku kiedy na studiach poznałam faceta, z którym nie chciałam być a teraz z nim mieszkam i nie wyobrażam sobie, że go nie mam 🙂 mamy wspólne plany na życie, aktualnie remontujemy łazienkę i to sprawia nam mega radość…ze robimy coś razem. Wspiera mnie w decyzjach..dzięki temu jakiś czas temu prowadziłam pracownie krawiecką, nie do końca wyszedł ten biznes ale umiejętności,doświadczenia zostają na zawsze i pewnie jak bym nie spróbowała to do dziś bym żałowała…nie poddaje się,spełniam swoje pasje,cały czas projektuje i szyję. Nie żałuję, że pewnego dnia poszłam do babci, która jest krawcową i nauczyłam się tego wszystkiego..sprawia mi to mega frajdę..marzę o tym aby za 10 lat stanąć przed lustrem i czuć się spełniona w 100 procentach, bo wiem, że z takim wsparciem i ciężka pracą mogę to osiągnąć 🙂 pozdrawiam was serdecznie, przesyłam pozytywną energię i życzę cudownego dnia! 🙂

  • Odpowiedz
    Agnieszka Rozmanowska
    3 czerwca 2018 at 10:43

    Decyzja, która wpłynęła na moje życie to właściwie zbiór decyzji o spędzeniu pewnego majowego wieczoru w taki, a nie inny sposób. Bardzo nie chciałam iść na ognisko, bo okazało się, że będą na nim moje dwie „ulubione” koleżanki, ale na szczęście po długich przekonywaniach Przyjaciółki dałam się wyciągnąć z domu. Niestety coś się wydarzyło i moja Przyjaciółka musiała wracać akurat wtedy, gdy ekipa przenosiła się dalej. Postanowiłam nie wracać do domu, ale też odłączyć się od ekipy i spotkałam inną koleżankę, która z kolei gdzieś posiała swoich ludzi! 😉 Była akurat z dwoma nowo poznanymi kolegami, więc chwilę (dłuższą) spędziłyśmy w ich towarzystwie. Po jakimś czasie straciłam z oczu koleżankę i zmęczona wydarzeniami wieczoru postanowiłam wrócić do domu. W drodze powrotnej spotkałam ludzi z moich byłych studiów i za ich namową zawróciłam z drogi do domu. Gdy było juz koło trzeciej w nocy (nad ranem ;)) zadzwoniła moja zagubiona koleżanka, by powiedzieć mi że wracamy do domu! Odnalazłyśmy się, a ona akurat była ze znajomymi tego nowo poznanego kolegi 😉 Cieszę się, że siedem lat temu postanowiłam nie siedzieć w domu, odłączyć się od ludzi, którzy mi nie pasowali, znaleźć koleżankę, zawrócić z drogi do domu i bawić się dalej, mimo wszystko, bo właśnie dzięki tym decyzjom poznałam Najwspanialszego Mężczyznę Pod Słońcem. Dzięki tym decyzjom dziś szukam butów do sukienki ślubnej, którą ubiorę już za dwa miesiące. Dzięki tym decyzjom mamy wspaniały dom, wspaniałego psa i rownież wspaniałego kota i dzięki tym decyzjom myślimy o powiększeniu naszej małej rodziny!

  • Odpowiedz
    JoannaGołembowska
    3 czerwca 2018 at 10:51

    Jeszcze rok temu napisałabym mega wypracowanie pod tym postem, na temat tego jak bardzo moje życie się zmieniło w ciągu ostatnich 10-ciu lat poprzez podjęcie decyzji o wyjściu za mąż, kupnie domu i zmianie pracy… a dlaczego nie zrobię tego teraz? Bo nie mam aż tyle czasu, bo decyzja, którą podjęłam ponad rok temu zmieniła odwróciła moje życie o 180st.! Wyżej wymienione decyzje również coś zmieniły w moim życiu…ale na pewno nie są to tak istotne zmieny jak po urodzeniu dziecka 🙂
    Mianowicie ponad rok temu podjęliśmy z mężem decyzję o posiadaniu dziecka. Mimo długoletniego związku, zawsze było jakieś „ale” i decyzja była odkładana… a to studia, a to praca, a to umowa na stałe i tak w kółko… W końcu nadszedł czas, by nie szukać wymówek, zacząć myśleć o tym, co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu-RODZINA!
    I mimo tego, że czasami nie jest łatwo (przecież nikt nie mówił, że tak będzie 😀 ), to decyzja o posiadaniu dziecka jest najlepszą, jaką w życiu podjęłam, a ostatni rok najpiękniejszym w moim życiu 🙂
    Mimo wiecznego braku czasu, ciągłego bałaganu w domu i nieprzespanych nocy-było warto!

  • Odpowiedz
    Natalia
    3 czerwca 2018 at 10:52

    mam 27 lat. 10 lat temu byłam u progu pełnoletności.
    Twój konkurs pojawił się w momencie, w którym bardzo głęboko zastanawiam się nad swoim życiem. analizuję wiele momentów i dostrzegam wiele zmian.
    10 lat temu mogłam o sobie powiedzieć – gruba, brzydka, głupia bulimiczka. na zewnątrz głośna i zawsze uśmiechnięta. w środku siebie – zgliszcze. z chorobą mierzyłam się 4 lata, nie widząc problemu (a raczej nie chcąc go widzieć). w końcu coś w środku mnie powiedziało „Natalia, dosyć”. zagryzłam zęby, znalazłam fantastyczną terapeutkę i wyszłam z uzależnienia po niecałym roku leczenia. to był przełom 1.
    życie biegło dalej. po leczeniu zaburzenia odżywiania podfrunęłam całą sobą do góry, jednak moja pewność siebie powoli upadała. dorosłe życie zaczęło mnie dosięgać co raz bardziej – nie wiedziałam co chcę robić. zawodowo snułam się pomiędzy profesjami, nie zagrzewając nigdzie miejsca dłużej niż rok. nudziło mnie to co robię. pieniędzy czasem brakowało. byłam rozdarta pomiędzy „pracą dla hajsu, a dla spełnienia”. do tego trudny związek – miał być przyszłym mężem, okazał się alkoholikiem. totalnie nie potrafiłam się pogodzić z faktem, że trafiłam na miłość swojego życia, obarczoną tak wielkim problemem. to był przełom 2.

    lekko ponad rok temu zdecydowałam się na psychoterapię (mój partner-alkoholik zdecydowanie mnie zainspirował do takiego działania).
    okazało się, że napętliło się całego syfku, który próbowałam odrzucać, ale jednak niosłam go przez całe swoje życie. początki nie były ani łatwe, ani nie przynosiły spektakularnego efektu. ale nadszedł przełom 3. ten najbardziej znaczący. poczułam w sobie niewyobrażalną siłę, niezależność i dojrzałość, a żeby jej nie zmarnować, to zaczęłam działać.
    kupiłam mieszkanie, które zaprojektowałam, wykończyłam i urządziłam własnymi siłami. nawet w zeszłym tygodniu położyłam sama listwy! (robiłam to pierwszy raz w życiu. do tej pory mam odrętwiałe palce i ledwo piszę :P). czuję niesamowitą dumę, kiedy odwiedzają mnie przyjaciele i wchodząc w moje skromne progi rzucają „gdybym tu trafił przypadkiem od razu czułbym, że to Twoje miejsce”, a piątkowe wieczorne odwiedziny kończą się w sobotę po południu bo „u Ciebie jest tak przytulnie, że nie chce mi się wychodzić. chcę tu zostać na zawsze…”. 🙂
    (Karolina, akurat w podobnym czasie przechodziłyśmy przez remonty, więc czerpałam sporo wiedzy i inspiracji z Twoich wpisów ;))
    postawiłam twardą granicę pomiędzy życiem zawodowym, a prywatnym. weekendy są dla najbliższych, a nie dla pracy. służbowego telefonu nie wyciągam z torebki przez cały weekend. pomimo sporej ilości obowiązków (ostatnio dostałam awans!:)), nie zapominam o odpoczynku.

    a ostatnio trafiłam w schronisku na przeuroczego 3-latka w typie terriera. w czerwcu planuję adopcję… 🙂

  • Odpowiedz
    Agata
    3 czerwca 2018 at 11:18

    Karolino,
    Moja historia pewnie będzie jedną z kilku podobnych, które się tu pojawią. Mimo to, chciałabym się nią podzielić.

    Dzisiaj, 3.06., miałabym swoją pierwszą rocznicę ślubu. Miałabym, bo do ślubu nie doszło. Długoletni związek, wspólne mieszkanie, koty, marzenia i plany, a on, na 3 miesiące przed uroczystością, stwierdził, że się wyprowadza. Zostawił mnie kompletnie zdezorientowaną, zagubioną, powoli wypalającą się w pracy. I pomimo początkowej tragedii, myślę, że udało mi się to przekuć w wygraną.

    Rzuciłam pracę, która mnie męczyła, zrobiłam sobie kilkumiesięczną przerwę żeby odpocząć, pierwszy raz w życiu byłam sama na wakacjach (co było niesamowitym doświadczeniem!), obcięłam włosy i zrobiłam sobie tatuaże, o których marzyłam od dawna.

    Życie wreszcie zaczęło się toczyć tak, jak sama tego chciałam. I wreszcie czuję, że nie muszę się do nikogo dostosowywać, że mogę robić wszystko tak, jak mi się podoba.
    Decyzja o rozstaniu nie byłą moją, jednak wszystko co wydarzyło się później i co dzieje się teraz, jest w stu procentach moją i tylko moją decyzją.

    A w listopadzie jadę na wakacje życia – samotny wyjazd do Azji z plecakiem. Nigdy nie byłam tak daleko, tym bardziej sama, nigdy nie podróżowałam z plecakiem. Ale gdyby nie to rozstanie, prawdopodobnie nigdy nie odważyłabym się ani na taką podróż, ani na wiele decyzji, które podjęłam w międzyczasie.

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    3 czerwca 2018 at 11:34

    Witaj! 🙂 Gratuluję tak dużego sukcesu i życzę powodzenia i wytrwałości, a przede wszystkich dalszych chęci w prowadzeniu bloga 🙂 Ja może tak dużego sukcesu jak Ty nie odniosłam, ale i tak to co się wydarzyło jest moim małym zwycięstwem.
    Mimo pewnych trudności w domu i braku pomocy ze strony rodziny przeniosłam się do większego miasta na studia. Udało mi się ukończyć licencjata, potem przyszła pora na studia magisterskie w jęz.angielskim – ogólnie było sporo pracy i nauki. W międzyczasie mój chłopak, z którym już troszkę czasu byłam wyjechał do pracy za granicę. W momentach, gdy najbardziej go potrzebowałam przy sobie, niestety go nie było (nie mógł za często przyjeżdzać). Wsparcia ze strony rodziców też nie miałam, jedynie najlepsza przyjaciółka mogła mi pomóc momentami i pocieszyć. Prawie kończyłam już 1 rok magisterki i dowiedziałam się , że od października otwierają mój wymarzony od dawna kierunek. Myślę sobie, dam rade, jakoś to będzie. Bałam się jak cholera, ale stwierdziłam że muszę pokazać przede wszystkim sobie, ale też rodzinie (która nie do końca wierzyła, że dam rade, bo ponoć byłam „nikim”, byłam kimś „kto nigdy nic nie osiągnie”) że potrafię. Było ciężko, bo po ukończeniu studiów miałam wyjechać do chłopaka, aby już ułożyć sobie razem życie. Były plany i oboje czekaliśmy na ten moment obrony pracy mgr., mojego wyjazdu i w końcu bycia razem. Nagle, po konsultacjach z drugą połówką (która bardzo mnie wspierała i w żaden sposób nie ograniczała wiedząc, że nowy kierunek był moim marzeniem), stwierdziłam że zacznę równolegle studiować dwa kierunki, dodatkowo pisałam trudną pracę magisterską (jeszcze przeprowadzałam parę miesięcy na jej rzecz wywiady) i pracowałam. Gdy dostałam się na drugie studia, byłam wniebowzięta i od razu wzięłam się za naukę. Nie było łatwo, od rana do wieczora zajęcia, między zajęciami i w weekendy praca po 12h. Nie było czasu na nic, na odpoczynek czy chwilę dla siebie, na rozmowę z ukochanym, ale dobra średnia sama się nie zrobi 🙂 Tak więc, studia, praca i dorosłe życie były dla mnie jednym z wyzwań, którym podołałam mimo że łatwo nie było. Może nie jest to nic takiego dla niektórych, ale dla mnie był to wielki krok. Nigdy w siebie nie wierzyłam, także odłożenie w czasie wyjazdu do chłopaka i zawieszenie na kolejne 2 lata wspólnych planów, a dodatkowo taki wysiłek intelektualny, to było naprawdę coś. Zmieniło to zdecydowanie moje postrzeganie siebie, widzę że tak naprawdę mogę mieć to, co zechce ale tylko dzięki swojej ciężkiej pracy, którą jestem gotowa podjąć razem z pewnym poświęceniem. Co było kolejnym wyzwaniem? Tak długa rozłąka z ukochanym, to że większość naszego związku była niestety na odległość i nie do końca wyglądało to tak, jak powinno wyglądać. Nie było też łatwo widząc szczęście innych, to że mają drugą połówkę przy sobie, która zawsze ich przytuli i pocieszy. Wiele razy upadałam, miałam już dosyć, nie miałam siły i chciałam rzucić to wszystko w cholerę. Zdecydowanie zbyt często brakowało osoby, która była dla mnie najważniejsza i która miałaby mnie podnieść i wesprzeć na duchu. Wiele było kłótni, parę razy się rozstawaliśmy, gdyż zwyczajnie nie mogłam się pozbierać i odnaleźć w tej sytuacji. Jednak z czasem, małymi kroczkami jakoś zaczęliśmy wszystko naprawiać, mimo odległości i tęsknoty musiałam się jakoś trzymać dla niego i dla siebie. Musiałam zaakceptować tę sytuację, w której oboje się znaleźliśmy, zagryźć zęby i jakoś to wytrzymać. Ta akceptacja wymagała ode mnie dużej siły i była zdecydowanie najtrudniejsza. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mnie to musiało spotkać, dlaczego nas tyle rzeczy omija, dlaczego musimy być osobno w tak młodym wieku. Dodatkowo ten okres rozłąki sprawił, że trzeba było pielęgnować z jeszcze większą siłą wszystkie uczucia, jeszcze bardziej trzeba było się starać, aby utrzymać związek i nie zrezygnować tylko dlatego, bo było ciężko. Miłość, zaufanie i cierpliwość, a przy tym ogromna tęsknota i ból z powodu braku drugiej połówki- z tym musiałam na co dzień się zmagać. To było jednym z najtrudniejszych wyzwań jakie miałam w ciągu ostatnich lat do przejścia. Nie były łatwe – wręcz przeciwnie, ale próba przez jaką wspólnie przeszliśmy tak nas umocniła, że nic i nikt nas nigdy nie rozdzieli. To pokazało, że tak naprawdę tylko na siebie możemy liczyć, jesteśmy dla siebie najbliższą rodziną i to taką najlepszą, taką jaką sami sobie wybraliśmy. Może niektórzy nie zauważą w tym moim wyznaniu niczego nadzwyczaj trudnego, nie pomyślą że było to coś, co można nazwać wyzwaniem.
    Dla mnie jednak, te kilka lat było naprawdę ciężkich, wymagały one wiele nauki i pracy, przede wszystkim nad sobą i swoim myśleniem, co zdecydowanie zmieniło mnie na lepsze i umocniło nie tylko mnie, mój charakter i samoocenę, ale i mój związek i Miłość mojego życia. Pozdrawiam 🙂

  • Odpowiedz
    Agata
    3 czerwca 2018 at 12:26

    Jest maj 2014 roku, Agata ma 28 lat mieszka w Białymstoku, jest kierownikiem działu marketingu w jednej z większych firm IT w Polsce, ma mnóstwo znajomych, mieszkanie, psa, spełnia się zawodowo i jest singielką. Generalnie prowadzi mocno towarzyski tryb życia. Często organizuje imprezy, spotkania, wyjazdy i tryska przy tym radością. Nagle podczas eventu służbowego dowiaduje się, że firma w której pracuje już ponad 5 lat zamierza jej dział zamknąć. Co ona teraz pocznie? Czy znajdzie pracę? Dlaczego akurat jej dział? Dlaczego teraz? Jest w rozsypce, ta praca i ludzie to jej świat, to jej aktualne życie…
    Zupełnym przypadkiem spotyka swoich kolegów ze studiów, którzy pracują w Wwa, a są w Białymstoku na weekend. Okazuje się, że jeden z nich (jej sympatia z czasów studiów) Kamil jest wolny i nadal nie stracił swojego błysku w oku:) no i się zaczyna…
    Mija tylko miesiąc, a Agata jest na wypowiedzeniu, pakuje cały swój dobytek i przeprowadza się do Warszawy….
    W czerwcu jedzie do Niego z najpiękniejszym uśmiechem na twarzy, z motylami w brzuchu i nadzieją. Od tamtej pory są nie rozłączni.
    Jest czerwiec 2018 roku, Agata jest w drugiej ciąży, jest żoną Kamila, mają roczną córkę Lidkę, psa Pepe, dom nad Zegrzem i fantastyczny ogród.
    Jej życie w ciągu zaledwie kilku chwil zmieniło się nie do poznania. Z singielki stała się żoną, z imprezowiczki matką, nadal pracuje ale to nie praca jest dla niej najważniejsza. Nadal ma mnóstwo przyjaciół, choć bardzo tęskni za białostockim towarzystwem. Nadal organizuje imprezy i spotkania ale już w innym klimacie.
    Jest szczęśliwa, spełniona i dumna, choć nadal nie wierzy, że życie może zmienić się w sekundę i to tak diametralnie….
    A co najważniejsze? Jest kobietą!!! <3

  • Odpowiedz
    Lineczka192
    3 czerwca 2018 at 12:40

    Mały domek na przedmieściach, przystojny mąż u boku, fajna praca od pon-pt….no kurcze niejedna kobieta o tym marzy. Ale wiesz co…ja się dusiłam! To było dokładnie 7lat temu,kiedy po przeczytaniu ksiązki o alkoholiczce która pije bo straciła pasję, pomyslałąm :”Że się wypaliłam,i jeszcze moment a się uduszę,zabraknie mi tchu aby wstać rano z łóżka i motywacji aby przebrać się z piżamy”. Co dziennie te same czynności, ten ponury świat za oknem, te same pytanie męża…Pamiętam to jak dziś, rozchulała się wiosenna burza a ja wracałam autem do domu,wycieraczki nie dały rady zgarnywac deszczu z szyby. Ledwo co widziałm na kilka metrów. Nagle ogromny podmuch wiatru dosłownie zmiótł z powierzchni ziemi wielki klon na samochód poprzedzający mnie,ledwo zdążyłąm wychamowac. On miał mniej szcześcia, niewielewięcej pamiętam, tylko tyle że chciałam mu pomóc,ale juz było za późno. Tak bardzo chciałam mu pomóc i tak dziekowałm bogu że to nie ja,że mnie ocalił. Widok samochodu rozmiażdżonego przez drzewo wyrył w mojej głowie trwały ślad.Świadomośc że byłam bliska śmierci sprawił,że dopiero w wielu 23 lat-zaczełąm żyć ! Tak bardzo przeżyłam te historię,że spac nie mogłam po nocach. Tak bardzo obwiniałam się ,że nie umiałam pomóc temu człowiekowi. Tak bardzo ,że aż rzuciłąm prawo żeby zacząć zupełnie nowe studia-na UM-ratownictwo medyczne. I do dzis jeżdżę w karetce i wiesz co, czuję że żyje prawdziwie! Jestem sobą i robię to co lubię. Może ni e zawsze ratuję ludzkie życie,ale kilka juz mi sie udało ocalić. Może nie mam szpilet w pracy ale wiem jak nadepnąc na odcisk pijaczynie któy bije swoją żonę. I czuję ,że to moje powołanie! Te 30 sekund uratowało mi życie,podwójnie, fizycznie i psychocznie,bo ta praca daje mnóstwo satysfakcji. A to odblaskowe logo na moich placach to moja duma!

  • Odpowiedz
    Małgorzata
    3 czerwca 2018 at 13:01

    10 lat temu podjęłam najdojżalszą i najwspanialszą decyzję w swoim życiu. Powiedziałam sakramentalne Tak najcudowniejszemu mężczyźnie na świecie. Następstwem tej decyzji było poczęcie i wydanie na świat naszego pierwszego syna. Po kolejnych dwóch niełatwych wspólnych latach przyszedł na świat nasz drugi syn. Potem przyszedł czas spełnienia marzeń i pojawiło się własne i wspólne M. Zmagając się z trudami wychowania synów podjęliśmy decyzję o kolejnym dziecku i narodził się nasz trzeci syn. Tak to moja jedna, ale jakże ważna decyzja miała i ma swoje następstwa. Jestem kochaną i kochającą żoną oraz mamą a i czekam na narodziny naszego czwartego syna ? Pozdrawiam i życzę kolejnych wspaniałych, obfitych w Super wpisy lat na twoim blogu.

  • Odpowiedz
    Joanna
    3 czerwca 2018 at 13:44

    Kiedy zostałam żoną, a niedługo potem mamą spędzałam mój czas zajmując się domem, ale mój główny cel to było czekanie na męża aż wróci z pracy, żebyśmy mogli robić cos wspólnie. Okazało się że sprzątanie po jakimś czasie już nie satysfakcjonuje, mąż często był naprawdę zmęczony i jedynie czego chciał to trochę spokoju (on wtedy ciężko pracował fizycznie, a ja zajmowałam się naszym maluszkiem). Razem podjęliśmy decyzję że ja będę z dzieckiem w domu dla jego dobra. Jednak ten stan szybko zaczął mnie frustrować. Ciagle oczekiwałam, ze coś musi sie zmienić, że mąż powinien mieć dla mnie wiecej czasu. Dlaczego moje dni są takie podobne do siebie – narzekałam. Nie widziałam tego, że sama jestem dla siebie przeszkodą. Minęło trochę czasu zanim zadecydowałam, że muszę się zacząć działać, przestać patrzeć na innych, mieć swój cel, być silniejszą, być niezależna tam gdzie to ode mnie zależy. Dlatego już od kilku lat współtworzę klub dla dzieci, zrobiłam prawo jazdy, a teraz jestem w trakcie otwierania swojej działalność. Ta decyzja uczyniła mnie kobietą która działa, a nie czeka.

    • Odpowiedz
      Joanna
      3 czerwca 2018 at 13:47

      Przeraszam za klika błędów w moim komentarzu.

  • Odpowiedz
    Córka marnotrawna
    3 czerwca 2018 at 14:05

    Dowiedzialam sie o Twoim konkursie juz jakis czas temu. Szczerze mowiac zastanawialam sie dosc dlugo czy wziac w nim udzial, bo jednak ludzie ktorych nie znam przeczytaja o moim życiu. Jestem dość skrytą osobą i bardzo często przeglądam sobie Twojego instagrama i bloga, śledzę instastory, rowniez innych blogerek i myśle sobie „Tez bym tak chciała!”. Postanowiłam, że potraktuje ten konkurs jako takie małe wyzwanie dla samej siebie. Przecież Ty tez kiedyś zaczynałaś. Zapewne nie było łatwo zacząć prowadzić bloga, ale jestem pewna, że nie żałujesz swojej decyzji i tego gdzie teraz jesteś i jak daleko doszłaś dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości. Zanim opowiem o sobie, chciałam Ci szczerze pogratulować Twojego sukcesu!
    Wydarzenia z ostatniej dekady mojego życia pozwoliły mi wiele zrozumieć,pokazały mi jakie wartości w życiu są dla mnie najważniejsze. Kiedy poszłam do liceum, bez żadnego konkretnego planu na życie, mieszkając z rodzicami nie byłam zadowolona z tego co mam. Nie potrafiłam cieszyć się życiem które mam, wspaniałą rodzina która mam, zawsze czegoś mi brakowało. Nie przelewało nam się finansowo, chociaż rodzice zawsze starali się ‚ abym miała wszystko czego potrzebuje. Wtedy jakoś nie potrafiłam tego docenić. Od razu po maturze, postanowiłam wyjechać za granice, usamodzielnić się, ciężko zarobione pieniądze wydawać na to co chce, poznawać ludzi, nauczyć się języka. Było fajnie przez pierwszy rok, dwa. Obecnie pracuje jako recepcjonistka w hotelu, wiec moja praca nie pozwala mi na wyjazd do rodziny podczas świąt czy wakacji. Pół roku temu 24 Grudnia, siedziałam jak zwykle w pracy, a myślami byłam przy stole wigilijnym razem z moją rodziną. Uroniłam kilka łez, po czym wróciłam do swoich obowiązków. Pomyślałam sobie wtedy, że to nic fajnego zarabiać więcej pieniędzy, jeśli nie masz z kim się nimi dzielić. Ten wyjazd uświadomił mi jak ważna jest dla mnie rodzina. Zrozumiałam, ze nie chce spędzać kolejnych świat w pracy nawet, jeśli sukienka, która założę podczas świąt nie będzie nowa z markowego sklepu. Bo będę mogła cieszyć się świetami i barszczem z uszkami, który moja mama zawsze robi dla mnie kiedy przyjeżdżam do Polski. Ostatni raz jadłam go w lipcu 🙂 Był pyszny jak zawsze, ale w tym roku zamierzam zjeść go w wigilie, razem z moja rodzina. Mam nadzieje, ze jeśli wszystko dobrze pójdzie to za kilka tygodni będę już w Polsce! I wszystko jakoś się ułoży, bo będzie tam moja rodzina, która zawsze będzie mnie wspierać.Może i nie jest to jakieś wielkie wydarzenie z życia, ale dla mnie ogromna zmiana i musiałam wyjechać z Polski aby zrozumieć ze to właśnie Polska jest moim miejscem na ziemi!

  • Odpowiedz
    hellojoannna
    3 czerwca 2018 at 14:06

    Hej! Od kilku dni myślę, żeby napisać o swojej decyzji życiowej. Jest to decyzja, którą podjęłam po maturze, a mianowicie pójście na studia do innego miasta, 350km od domu, tam gdzie mieszkał mój wtedy jeszcze chłopak. Byliśmy już w 4letnim związku na odległość, widywaliśmy się dość rzadko. Dużo rozmawialiśmy co mamy zrobić, żeby być razem….Więc ja podjęłam decyzję, ze wyprowadzę się tam i pójdę na studia dzienne. Oczywiście nie dostałam na to zgody mojej mamy, nie chciała mi pomóc i wesprzeć finansowo. Chciała, żebym studiowała w Warszawie i normalnie mieszkała jeszcze w domu. Więc od razu po maturze nie poszłam na studia, poszłam do pracy, żeby zarobić na przyszły rok na studia – na mieszkanie i jedzenie. Ponad to, jak zaczęłam pracę to również wyprowadziłam się z domu i wynajmowalam pokój. Totalne szaleństwo i poznanie życia od innej strony. Pracowałam ciężko od 7 do prawie 21. Opiekowałam się dziećmi, a po tej pracy uczyłam starsze dzieci grać na gitarze. Oj pracy było dużo ale i zarobki też nie były małe.. Byłam w stanie się utrzymać i zarobić na cały pierwszy rok studiów dziennych. Po roku przeprowadziłam się do innego miasta, gdzie swojego chłopaka miałam bliżej, wynajmowałam mieszkanie z dziewczynami z tego samego kierunku studiów. Pieniądze były ale tylko na pierwszy rok studiów…Główkowałam co tu dalej zrobić. Stypendium socjalne mi się nie należało ale dowiedziałam się, że jest cos takiego jak stypendium Rektora dla najlepszych studentów. Więc zaczęłam się dużo uczyć. Wyniki były bardzo dobre! Pod koniec czerwca było już cienko z kasą… Każdy miesiąc kosztował dużo – wynajem, jedzenie, jakieś przyjemności… Więc w wakacje trochę pracowałam i we wrześniu też. W połowie września dostaliśmy informację o średniej z całego roku i miejsce w rankingu. Okazało się, że mam 1 miejsce!! Ja! ktora nigdy nie byłam prymusem! Na studiach osiągnęłam wyniki lepsze niż nigdy wcześniej! Moje wzruszenie było ogromne! Otrzymałam stypendium Rektora ( na każdym kolejnym roku również mi się udało 🙂 ) Potem były kolejne lata studiów, które do tej pory bardzo dobrze wspominam. PO licencjacie, na studiach magisterskich już pracowałam w zawodzie. Teraz jestem od 3 lat żoną tego samego chłopaka, dla którego uciekłam z Warszawy oraz Mamą naszego Cudownego Szkraba. Była to decyzja, dzięki której nie boję się ryzyka, jestem odważniejsza i pewniejsza siebie. Po tych przeżyciach wiem, że jeśli czegoś się chce to naprawdę można! Ale nie za darmo, a dzięki ciężkiej własnej pracy. Pozdrawiam i ściskam. Asia

  • Odpowiedz
    DOMI - Mama Poli
    3 czerwca 2018 at 14:13

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Pochodzę z małej miejscowości na Opolszczyźnie, zawsze byłam bardzo dobra z języka polskiego, z nim wiązałam swoją przyszłość, jednak zabrakło mi wiary w siebie i odwagi i zapisałam się do szkoły średniej, do której szła moja przyjaciółka i kuzynka mimo, iż nie było to w kręgu moich zainteresowań. Te 4 lata w technikum utwierdziły mnie w tym, żałowałam, że nie potrafiłam postawić na swoim,dlatego bardzo skupiam się na nauce i po dobrze zdalnej maturze zapisałam się na wymarzone studia do Wrocławia i dostałam się. I znowu strach, bo przecież nie poradzę sobie, z daleka od rodziców, od znajomych, w obcym mieście… Ja taka skromna, nieśmiała dziewczynka z prowincji.
    Ale z pomocą przyszedł mój chłopak i nie było odwrotu. Wyjechałam razem z nim na studia, skończyłam je, znalazłam fajna pracę. Dzięki mojemu chłopakowi (teraz już mężowi) odwazylam się wyjść naprzeciw swoim marzeniom, a nie podążać ślepo za tłumem, jak zrobiłam to wcześniej. Warto walczyć o swoje i wierzyć w siebie, czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę, zmienić swoje życie, opuścić ukochane rodzinne strony, żeby poczuć się szczęśliwym i w końcu odetchnąć z ulga. Ja tak miałam, poczułam ogromna ulgę. I jestem mu wdzięczna za to, że mnie postawił do pionu i pokazał, że warto walczyć o siebie, nie tkwić w marazmie.
    Kilka lat później ja zmotywowalam jego do zmiany pracy i spełniania swoich zawodowych marzeń. Tak motywujemy się na zmianę do dziś i to jest nasza sila. W chwilach słabości jedno wspiera drugie w podejmowaniu decyzji.
    Wszystkie nasze decyzje z ostatnich 10 lat wpłynęły na to, że mamy co chcieliśmy – wymarzone studia, ciekawe prace, swój dom i wymarzoną córkę – do tego wszystkiego doszliśmy sami, małymi kroczkami, często pełnymi wyrzeczeń, ale za to z wizja upragnionych marzeń, które są na wyciągnięcie ręki.

  • Odpowiedz
    Malina&Poziomka
    3 czerwca 2018 at 14:15

    Patrząc wstecz, jedną decyzją, którą podjęłam w tym czasie i która pokazała ogrom pozytywnych wydarzeń w moim życiu, było mówienie TAK! propozycjom, które do mnie przychodziły i do których uśmiechały się moje oczy, a czasem lekko drżało serce.

    TAK, bezpłatny wolontariat, który pozwolił mi zdobyć wiedzę praktyczną, rozwinąć ścieżkę kariery i sprawdzić czy praca w korporacji to mój świat.

    TAK, pierwszy wyjazd z obcą osobą w podróż, która zapoczątkowała kolejne wyjazdy singlowe i grupowe, pozwoliła poznać nowe kultury oraz mnóstwo niesamowitych osób, które w kolejnych latach współtworzyły mój świat.

    TAK, wyprowadzka z domu i totalna nauka samodzielności oraz …gotowania ❤

    TAK, poszukiwania własnych 31 metrów kwadratowych i odkryta ogromna pasja w urządzaniu swojego lokum.

    TAK, zostanę Twoją żoną i prawie rok później, TAK, będę mamą słodkiej malutkiej Poziomki, a tym samym rozpocznę największą przygodę z łączeniem trzech ról, kobiety, żony i mamy ❤

    TAK, jeśli tylko będzie opcja, przeprowadzę się z Tobą na inny kontynent, aby zobaczyć jakie jeszcze ciekawe niespodzianki ma dla mnie życie ❤

    TAK, nadal będę odważna ❤

  • Odpowiedz
    niedoszlylekarz
    3 czerwca 2018 at 14:16

    Moja historia nie jest szczegolna, nie wyroznia sie niczym, ale jest dla mnie wazna i kazdego dnia uswiadamia mnie, ze decyzje nalezy podejmowac samemu, nie patrzac na opinie innych. Liceum – czas dorastania i podejmowania decyzji, ktore wplyna na nasze zycie. Czy jestesmy na to gotowi? Ja z pewnoscia nie bylam. Nalezalam do dosc ambitnych i zdolnych uczniow, dlatego marzeniem moich rodzicow byla medycna. Ciagle slyszalam od rodzicow, nauczycieli, rodziny, ze takiego talentu nie mozna zmarnowac. Ale czy to bylo tez moje marzenie? Od zawsze balam sie igiel, krwi i smierci. Przerazala mnie mysl, ze w moich rekach moze lezec ludzkie zycie. Bilam sie z myslami, nie wiedzialam co robic. Powiedzialam rodzicom o swoich watpliwosciach, ale stwierdzili, ze panikuje i zebym skupila sie na maturze, dzieki ktorej dostane sie na ich wymarzona medycyne. Dlugo zastanawialam sie co robic i zdalam sobie sprawe, ze zdana fenomenalnie matura nie zmieni mi kierunku studiow. Pisalam mature z 3 dodatkowych przedmiotow: chemia, fizyka i biologia. Wiedzialam jedno: musze napisac, ktoras slabiej. Dlugo zastanawialam sie co robic, przeciez to moje zycie, moja przyszlosc, ale czy warto byc nieszczesliwym i robic cos z musu?! Podjelam decyzje. W tym roku mija 10 lat od skonczenia liceum i napisania matury, nie poszlam na medycyne, za to skonczylam studia, mam prace, ktora daje mi satysfakcje, dzieki, ktorej moge podrozowac i rozwijac sie, robic to co mnie uszczesliwia. Czy zaluje swojej decyzji? zdecydowanie NIE, nawet rodzice stwierdzili, ze dobrze, ze los sie tak potoczyl, ze nie poszlam na medycyne, bo widza jaka jestem szczesliwa teraz i jakie sukcesy odnosze. Dlatego czasem warto podejmowac decyzje samemu, ktore maja wplyw na nasze zycie, nie bac sie ich i nie zwarzac na opinie innych. Przeciez sami wiemy co dla nas jest najlepsze…

  • Odpowiedz
    Marta
    3 czerwca 2018 at 15:11

    Gdyby ktoś 10 lat temu pokazał mi moje teraźniejsze życie I opowiedział o moich wszystkich decyzjach to bym mu nigdy nie uwierzyła. Ale taki właśnie jest urok życia, moim zdaniem nie ma co za dużo planować, stresować się przyszłością… co ma być to będzie. Jak to powiedział Paul Coelho ‘’ Zaw¬sze, kiedy ro¬bię pla¬ny na przyszłość, zas¬ka¬kuje mnie teraźniejszość.’’ Moje ostatnie 10 lat było szalenie nieprzewidywalne i mam nadzieje, że kolejne 10 dalej będzie mnie dalej zaskakiwać. Ale od początku.

    Jestem z malej miejscowości na Dolnym Śląsku. Zawsze byłam (i jestem) pełna energii, pomysłów i marzeń. Pierwsza ważna decyzja tak naprawdę nie została podjęta przez ze mnie, miałam 16 lat i nie miałam za bardzo wyboru. Rodzice postanowili ze przeprowadzamy się do Anglii.
    Nie ukrywam byłam zrozpaczona, 16 lat to trudny wiek. Hormony buzują dopiero tak naprawdę kreujemy się, poznajemy swój charakter i nasze miejsce w środowisku. A ja nawet nie znałam Angielskiego… Przed przeprowadzka byłam tak przerażona zmiana ze miałam nawet myśli samobójcze.

    Nigdy nie zapomnę jak tata podwiózł mnie do szkoły, wystawił pod recepcja i powiedział ‘’ do zobaczenia po 15.’’ A ja nawet nie wiedziałam gdzie jest moja klasa. I to był właśnie ten moment, 10 lat temu, kiedy podjęłam najważniejsza decyzje w moim życiu. Ta decyzja wpłynęła na wszystko. Powiedziałam sobie ze dam sobie rade, ze się nie mogę poddać, ze jestem twarda i ze wszystko będzie ok. Postanowiłam sobie ze nauczę się angielskiego, znajdę znajomych i ze będę żyć pełnia życia. Wiec nigdy nie zapomnę tego wrześniowego dnia jak postanowiłam iść do przodu i żyć.

    Pierwszy rok był bardzo ciężki. Jestem bardzo gadatliwa osoba a byłam jedyna polka w szkole. Brak znajomości języka dawał się w znaki, ale z każdym dniem było coraz lepiej. Nie udało mi się zdać egzaminów pisemnych w pierwszym roku szkoły, ale dalej się nie poddałam. Powtórzyłam rok, jakoś zdałam egzaminy szło mi coraz lepiej. Znalazłam znajomych, chłopaka, dostałam się na wymarzone studia!!!! Rok przed studiami wzięłam rok wolnego (gap year) i samodzielnie, na przekor rodzicom, wyjechałam podróżować po Azji. Moim marzeniem od dziecka było zobaczyć świątynie Ankor Wat wiec, kiedy się tam znalazłam popłakałam się. Nie mogłam uwierzyć ze ja, 19 letnia dziewczyna z malej wioski, która 3 lata wcześniej jeszcze miała myśli samobójcze samodzielnie wybrała się na druga stronę świata. A to wszystko przez ta jedna decyzje.

    Ludzie, którzy mówią ze podróże kształcą nie kłamią. Wróciłam jeszcze pewniejsza siebie z niesamowitym zapałem do życia. Od tamtego czasu skończyłam studia. Mam niesamowity związek, jesteśmy z partnerem 7 lat, oboje ponownie zwiedziliśmy Azje, większość Europy i mieszkaliśmy tez jakiś czas we Włoszech. W chwili obecnej jesteśmy w Polsce i planujemy kolejne przygody. Myślimy nad kupnem vana i dojechaniem nim do Australii. Kto wie jak kolejne 10 lat mnie zaskoczy?!! Niemożliwe chyba nie istnieje 🙂 Jak to ktoś powiedział: ‘‘Przyszłość zaczyna się dzisiaj, nie jutro.’’ Cieszę się ze się nie poddałam te dziesięć lat temu. Warto jest żyć.

    Gratuluje 10cio lecia bloga! 🙂

    Pozdrawiam!

    • Odpowiedz
      Marta
      3 czerwca 2018 at 15:44

      Paul Coelho ‘’ Zawsze, kiedy robię plany na przyszłość, zaskakuje mnie teraźniejszość.’’

  • Odpowiedz
    Magda
    3 czerwca 2018 at 15:18

    Decyzji w moim życiu było wiele jak w życiu każdego, zmiana pracy, ślub, kilka przeprowadzek, dziecko, pies, zmiana zawodu… Wszystkie one wpływaly na moje życie ale chyba największą zmianą była decyzja (nawet niewiadoma) aby przestac się martwić, zacząć żyć i nie przejmować się tym, na co nie mam wpływu. Właśnie to ma związek z każdą dziedziną życia, wpływa na nią i zmienia na lepsze. Życie jest tylko jedno więc chwytajmy je pełnymi garściami i cieszmy się z każdego pięknego dnia. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin bloga, bądź dalej sobą, spełniaj się i czerp z życia to co najlepsze!!!

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    3 czerwca 2018 at 16:29

    W 2013 roku, kiedy kończyłam pierwszy rok studiów położniczych, rozstałam się po kilku latach z kimś o kim myślałam „miłość mojego życia”. Byłam tak bardzo załamana, że zawaliłam najważniejszy egzamin końcowy, włącznie w poprawką. Nie chciałam dalej studiować, właściwie całe wakacje do końca września przeleżałam i przepłakałam. Jednego dnia, leżąc jak zwykle w łóżku, patrzyłam się na przyczepiony do lustra na ścianie identyfikator z czepkiem położniczym. Uświadomiłam sobie wtedy, że nie mogę zrezygnować z jednego z największych marzeń, tylko dlatego, że mój świat się zawalił. Dotarło do mnie, że muszę walczyć o to co dawało mi wielką radość w życiu. Ze łzami w oczach ściskałam ten identyfikator i obiecywałam sobie, że skończę te studia i będę tą położną. Zapłaciłam za powtarzanie roku, bo to był jedyny warunek powrotu na studia. Po roku egzamin zdałam w pierwszym terminie a w międzyczasie poznałam fajnego faceta… Dziś jesteśmy 2 miesiące po ślubie, jestem położną, która stoi u progu studiów doktoranckich, moja praca to nie „zakład” a miejsce, w którym każdego dnia dzieją się cuda. Przyjmuję na świat dzieci i widzę jak wtedy rodzą się matki. Prowadzę szkołę rodzenia, spełniam się w tym co robię. I każdego dnia szczerze dziękuję za impuls, który nie pozwolił mi tego zaprzepaścić do reszty. A moja mama do dziś wspomina dzień kiedy zastała mnie w łóżku, zapłakaną i ściskającą ten „czepek”, obiecującą „choćby nie wiem co… Zostanę tą położną…” 🙂

  • Odpowiedz
    Patrycja
    3 czerwca 2018 at 17:57

    Przełomowym momentem w moim życiu był rozwód. Rostanie z człowiekiem, który nigdy nie chciał mojego szczęścia. Z człowiekiem, który do dnia dzisiejszego próbuje zniszczyć mój spokój.

    Ok 4 lat temu podjełam decyzję o rozwodzie. Decyzja ta nie była łatwa, bo kredyt mieszkaniowy, bo tyle lat razem i najważniejsze, bo dziecko. Jednak zrobiłam to i mogę przyznać, że była to najlepsza decyzja w życiu. Nie warto żyć przy boku kogoś kto nas niszczy i kogo celem jest gnębienie bliskiej osoby.

    Dziś po latach jestem najszcześliwą kobietą, bo wolną kobietą. Dziś mogę sama podejmować decyzję o sobie i nie boję się tego co powie mąż.

    Dziś mam partnera, który kocha mnie i moją 7 letnią córkę. Dziś mam możliwość rozwoju, spełniania marzeń i dbania o swoją kobiecość. Dziś mam skrzydła i mogę wszystko.

    Dziś motywuję inne kobiety do zmian i walki o siebie. Dziś już wiem, że czasem warto podjąć bitwe, by wygrać wojnę o siebie. Dziś jestem szczęśliwą kobietą, mamą i partnerką. Życzę tego również tym kobietom, które jeszcze są po tej drugiej stronie, tym które borykają się z podjęciem tej trudnej decyzji.

    Chcę dodać siły i energii tym wszytskim kobietą, które dziś nie czują się szczęśliwe z własnym życie. Uwierz mi wszystko będzie dobrze i będziesz szczęśliwa. Tylko zawalcz o siebie!

  • Odpowiedz
    Dominika
    3 czerwca 2018 at 18:06

    Moja odpowiedz jest chyba również dla mnie zaskakująca – pójście na psychoterapię! Od czasów gimnazjalnych byłam przekonana, że mam dekadencką naturę, że negatywne podejście, rezygnacja z marzeń, ograniczanie kontaktu z bliskimi jest wbudowany w moją osobowość. Coś we mnie pękło cztery lata temu, gdy okazało się, że nie jestem w stanie zasnąć bez kieliszka wina, po pracy wrócić bez płaczu i zdać najprostszych egzaminów. Przez ponad dwa lata, przeszłam ciężką drogę psychoterapii – codzienne przyznawanie się do błędu i zdanie sobie sprawy z tego, że sama stworzyłam tą autodestrukcyjną pętlę było jak kubeł zimnej wody, ale było warto. W ciągu ostatniego roku skończyłam studia, wyszłam za mąż, zmieniam pracę na taką w której czuje się dobra i doceniana, kupiłam mieszkanie, zaraz zostanę mamą – to wszystko nie było by możliwe gdyby nie ta jedna decyzja.

  • Odpowiedz
    M
    3 czerwca 2018 at 18:14

    Ostatnie 10 lat mojego życia było jak roller coaster-raz z górki raz pod górkę. Pięć lat temu ślub jak z bajki z wymarzonym księciem na „białym koniu”. Myślałam wtedy, że nic mi więcej nie jest potrzebne do szczęścia. Boże!!! Jak bardzo byłam wtedy w błędzie… Piękny ślub bez happy endu.. Rozwód, samotność, załamanie myślałam że świat się wtedy dla mnie skończył. I wiesz co wtedy zrobiłam? Pomyślałam: musisz podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu, musisz być silna bo żyjesz nie dla drugiego człowieka tylko DLA SIEBIE!!! Moje doświadczenia pozwoliły mi podjąć decyzję o byciu innym człowiekiem, nie uzależnionym od drugiej osoby, o byciu w życiu NIEPOPRAWNĄ OPTYMISTKĄ. I wiesz co to mi dało? Dzisiaj dopiero mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwą, spełnioną kobietą. Odnalazła ukochaną drugą połowę bez ślepego zapatrzenia, podporządkowania. Odważyłam się na skomplikowaną operację szczęki a za dwa miesiące na świecie pojawi się mój najukochańszy synek. I gdyby nie decyzja o tym że muszę być SILNA nigdy nie doświadczyłabym prawdziwego szczęścia. Czego życzę każdej kobiecie na trudnych życiowych zakrętach.

  • Odpowiedz
    Ola
    3 czerwca 2018 at 18:17

    10lat temu bedac jeszcze nastolatka,ktora nie wiedziala o doroslym zyciu nic poznalam nacudnowniejsza i najkochanszego faceta.
    Oboje byslismy pewni,ze razem mozemy wiecej i nie ma dla nas rzeczy niemozliwych. I tak juz wszystko sie toczy od 10lat. Wspolne wyjazdy,problemy,plany, pasje,wzloty i upadki..Razem takze postanowilismy wyjechac z Polski do Wielkiej Brytanni za poszukiwaniem lepszego jutra. I to wlasnie byla najlepsza decyzja mojego,naszego zycia. Budujemy razem wspolna przyszlosc rozwijaca sie jak tylko mozemy. Oboje jesmy mlodymi profejsonalistami. Obecnie jestesmy w trakcie zakupu swojego pierwszego mieszkania. Nawet nie wiecie jak rozpiera mnie duma,ze dokonalismy wszystego sami bez jakiegokolwiek wsparcia osob trzecich 😉
    Znajomi,rodzina mowi,ze sie nie uda,ze bedziemy pracowac na przyslowiowym zmywaku,a tu prosze na przekor innym oboje mamy swietne prace.
    W przeciagu ostatnich 10lat podjelam najlepsza z mozliwych decyzji. Zwiazalam sie z wlasciwa osoba,ktora jest moim motywatorem i najlepszym przyjacielem. Czasem bywa ciezko,ale jest o co walczyc 😉
    P.S Wlasnie znalazlam jeden maly mankament misszkania za granica.. coraz gorzej pisze mi sie w ojczystym jezyku,ah ta ortografia 😉

  • Odpowiedz
    Julia
    3 czerwca 2018 at 19:00

    Podjęcie decyzji o zrezygnowaniu z dotychczasowego życia wielkomiejskiego,studenckiego z dużymi możliwościami na rzecz powrotu do rodzinnej wsi nie była łatwa. Z powodów finansowych rodziców musiałam wrócić z Poznania. Z perspektywy czasu uważam, że decyzja przyniosła pozytywne skutki. Obecnie realizuje się zawodowo,a także poznałam swojego przyszłego męża,a w tym roku bierzemy ślub. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Julia
    3 czerwca 2018 at 19:03

    Podjęcie decyzji o zrezygnowaniu z dotychczasowego życia wielkomiejskiego,studenckiego z dużymi możliwościami na rzecz powrotu do rodzinnej wsi nie była łatwa. Z powodów finansowych rodziców musiałam wrócić z Poznania. Z perspektywy czasu uważam, że decyzja przyniosła pozytywne skutki. Obecnie realizuje się zawodowo,a także poznałam swojego przyszłego męża,a w tym roku bierzemy ślub. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Marta
    3 czerwca 2018 at 19:15

    10 lat temu byłam zagubioną nastolatką, którą mama przekonywała, że nie warto iść na studia tylko pójść do szkoły policealnej, zdobyć zawód, zdobyć pracę i tak żyć. Z uwagi na brak środków finansowych nie mogła wesprzeć mnie w studiach i chcąc jak najlepiej doradzała powyższą drogę. Mimo, że trudno było mi odnaleźć się w dorosłym świecie byłam pewna, że na studia pójdę. Szukałam możliwości, by je rozpocząć. Okazało się, że są studia, które już od 1 roku oferują stypendia dla najlepszych, wiązało się to z wyprowadzką z domu (inne miasto), więc z większymi wydatkami. Obliczyłam ile środków potrzebuje by przeżyć rok na studiach dziennych za minimum. Potrzebną kwotę pożyczyłam od przyjaciółki z informacją, że oddam jej za rok jak wyjadę do pracy wakacyjnej do Anglii. Na jedzenie przez pierwszy rok studiów miałam 3,50 dziennie! Ryż gościł więc często w moim menu ? było ciężko, ale wytrwałam. W Anglii też nie miałam żadnej nagranej pracy. Przez 2 tygodnie „pukałam” od jednej agencji pracy dla studentów do drugiej aż w końcu przyjęli mnie do pakowania chipsów. Pracowało się jak robot, a łzy ciekły mi nieraz po policzku, wiedziałam jednak, że potrzebuje oddać przyjaciółce pieniądze i przetrwać kolejny rok studiów ? Dzisiaj wspominam to z ogromna dumą, po pierwsze dlatego, że się nie poddałam. Po drugie dlatego, że skończyłam studia, które mnie pasjonowały. Po trzecie dlatego, że pracuje w zawodzie, dobrze zarabiam i teraz ja mogę pożyczać pieniądze koleżankom w potrzebie. Dlatego, jeśli nam na czymś naprawdę zależy należy szukać sposobu na rozwiązanie problemu, a nie wymówek. Nie miałam pieniędzy, mama namawiała mnie na inne rozwiązanie, ja jednak dopięłam swego – każdy z nas pisze swój scenariusz na życie. To my je projektujemy – nie narzekajmy więc na kłody i kamienie, które spotykamy na swojej drodze skoro wiemy, że ta droga prowadzi na nasz wymarzony „szczyt”.

  • Odpowiedz
    Moni
    3 czerwca 2018 at 20:41

    Najlepsza moja decyzja to dokończenie humanistycznych studiów ktore rozciagnelam jak stara gumę w dresach z podstawówki. Przeszkody jak w życiu każdego studenta były rożne – prócz choróbsk były i inne. Straciłam wiarę ze ten wybrany kierunek cokolwiek mi da w tym satysfakcję , myślałam o zmianie wydziału. Jednak przyjaciółki mnie wspierały rodzina i koleżanki z pracy rownież. Przecież z dyplomem w ręku mogę kontynuować edukacje np na studiach podyplomowych. Takich jakie zechce sobie wybrać. Wygrzebalam si z ,,dołka’ i dokończyłam studia obroniliśmy tytuł magistra. Racje maja Ci którzy mówią: dawno juz głupsi od ciebie ukończyli studia, wiec przemysl to- niezła rada dla wszystkich odkladajacych/ procrastinators / ważne rzeczy w życiu na pozniej. Nie warto tego robić. Warto dążyć do wymarzonego celu! Swoją droga.

  • Odpowiedz
    Blanka
    3 czerwca 2018 at 20:44

    Będąc w klasie maturalnej dostałam się na 3- tygodniowe zagraniczne praktyki. Wyjechałam do włoskiego nadmorskiego miasteczka wraz z innymi ośmioma dziewczynami. To był wspaniały czas. Podczas pobytu poznałyśmy dwóch Włochów, którzy pracowali w hotelu, w którym stacjonowałyśmy. Nawiązała się między całą grupą pewna koleżeńska więź. Po powrocie do Polski kontynuowalismy nasza znajomość poprzez grupę i czat na portalu społecznościowym. Codziennie wymienialiśmy się zdjęciami i wiadomościami z naszego życia. Po dwóch miesiącach nasi zagraniczni przyjaciele postanowili nas odwiedzić w Polsce na weekend. Spędziliśmy całą paczką fajny czas, pokazując naszym przyjaciołom miasto i bawiąc się. Podczas ich wakacji, z jednym z naszych przyjaciół nawiązała się szczególna czysto przyjacielsko relacja. Kiedy nasi przyjaciele wrócili do Włoch, ja wraz z jednym z nich kontynuowałam znajomosc przez internet poprzez prywatne wiadomości. Z czasem między nami powstała bardzo silna więź, która przerodziła się w wielką miłość. Codziennie rozmawialiśmy przez Skype, ja przygotowywałam się do matury, on pracował. Potrafiliśmy przegadać całą noc. Miałam wtedy 19 lat. 3 miesiące po wakacjach naszych przyjaciół zdecydowałam wraz z wybraniem mojego serca, że po maturze wyjadę do Włoch i z nim zamieszkam. To był bardzo trudny czas. Tęsknota za osobą, która znałam praktycznie tylko z wirtualnego świata była olbrzymia. Dla wielu niezrozumiała. Moi rodzice nie byli najszczesliwsi, kiedy podzieliłam się z nimi moimi planami. Mój tato postawił warunek. Jeśli chciałam myśleć o wyjeździe do Włoch, mój chłopak musiał przyjechać do Polski, aby moja rodzina mogła go poznać. 3 dni po tym Manuel(bo tak ma na imię) pojawił się w domu moich rodziców. Kiedy po niego pojechałam na lotnisko pocalowalismy się po raz pierwszy! To było wspaniale! Po kolacji z moimi rodzicami, która swoją drogą poszła lepiej niż w przypuszczeniach, musieliśmy się ponownie rozstać. Manuel nie mógł dłużej zostać niż na 24h. Moi rodzice byli spokojniejsi, jednak nadal bardzo się o mnie bali. Miałam plany na studia, miałam przyjaciół w Polsce, wspaniała rodzinę, a jednak podjęłam decyzję o wyjeździe. To była najważniejsza decyzja w moim życiu. W maju, dzień po ostatnim egzaminie wsiadłam w samolot do Włoch. Na miejscu było bardzo ciężko, byliśmy szczęśliwi jednak moja nieznajomość języka włoskiego ( z Manuelem rozmawialiśmy po angielsku) był a dużym utrudnieniem. Nie mogłam znaleźć pracy, byłam sama, Manuel bardzo dużo pracował. Czułam się źle, jednak nasze uczucie było silniejsze. Kilka miesięcy później znalazłam prace, nauczyłam się języka, znalazłam przyjaciół, a nasza miłość kwitła. Mimo wszystkich przeciwności losu nasze uczucie przetrwało. Jesteśmy razem od ponad 4 lat, a w listopadzie się pobieramy. Przeprowadziliśmy się do Polski i otwieramy własną pizzerie, a ja poszłam na wymarzone studia. Zdecydowanie decyzja o wyjeździe była najtrudniejsza, najodważniejszą i najważniejsza decyzją w moim życiu, która obróciła je o 180 stopni.

  • Odpowiedz
    eve744
    3 czerwca 2018 at 21:06

    Codziennie każdy z nas dokonuje wyborów, mniej lub bardziej świadomych. 7 lat temu dokonałam wyboru i właściwie od 7 lat z mniejszym lub większym zaangażowaniem ten wybór pielęgnuję. Można by było powiedzieć, że nie dokonałam niczego nadzwyczajnego. Nie pojechałam na koniec świata ani nie założyłam własnej firmy. Dokonałam wg mnie dużo cenniejszego wyboru. Wybrałam zdrowie. Nadszedł taki moment w moim życiu, że powiedziałam dość. Z dziewczyny z mnóstwem kompleksów, słabej, wycofanej, zmęczonej i bezsilnej, wiecznie niezadowolonej z własnego wyglądu, stałam się kimś zupełnie innym. Zaczęłam ćwiczyć, zaczęłam zdrowiej się odżywiać. I ta zmiana sprawiła, że dziś jestem w tym miejscu, w którym jestem. Nie boję się marzyć, nie boję się spełniać swoich pragnień. Zmienił się nie tylko mój wygląd zewnętrzny, ale przede wszystkim zmieniło się wnętrze. Dziś cieszę się życiem, osiągam sukcesy, mam wspaniałego męża, z którym planuję naszą dalszą przyszłość. Kto wie gdzie byłabym dzisiaj, gdybym 7 lat temu jednak nie dokonała tego wyboru. Czy miałabym siłę marzyć i te marzenia realizować?

  • Odpowiedz
    ewa
    3 czerwca 2018 at 21:51

    Mogłam wyjść za kogoś innego, mogłam mieszkać w innym mieście, w innym kraju, wybrać inny zawód. Ostatecznie zawsze myślę, że wybory czy decyzje były dobre, choć problemów nie brakuje. Jestem już tak długo mężatką i mamy takie relacje, że takie „gdybanie” czasem razem prowadzimy. Po tylu latach wspólnego życia nadal jesteśmy ze sobą szczęśliwi, choć jak wspomniałam, problemów nie brak.

    Każdy chyba zaczynając dorosłe życie myśli, że przed nim są złote wrota, które się otworzą. Czasem się otwierają, a czasem nie. Czasem mamy na to wpływ, a czasem nie.

    Marzenia zawsze trzeba mieć. Moje niektóre się już spełniły, nad realizacją niektórych pracuję, a niektóre już się nie spełnią.

    Pozdrawiam Ewa

  • Odpowiedz
    jolka883r
    3 czerwca 2018 at 21:56

    Najlepsze życzenia dla Ciebie, kolejnych wspaniałych lat i miliony czytelników 🙂 Moja historia, a raczej przemiana zaczęła się w momencie kiedy leżałam w szpitalu po uderzeniu głową w ścianę, po tym jak zemdlałam. Zaczęłam dużo rozmyślać, co dalej, co jeśli okaże się, że mam coś w głowie, że to coś poważnego. Miałam tyle planów, marzeń. Co z moim wymarzonym wyjazdem do Nowego Jorku? Co z milionem innych podróży? Co z moimi dziećmi? Co z mężem? Pytań kłębiło się wiele. Byłam przerażona tym, co może się stać. Lekarz powiedział, że coś jest w głowie- jakaś torbiel, na razie niegroźna, Po dwóch tygodniach w szpitalu mogłam odetchnąć w domu. Niestety strach nie pozwalał mi normalnie funkcjonować. Mój kochany mąż widział, że coś się dzieje, zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy powiedziałam mu o swoich obawach, o tym, że nie wiem co będzie dalej. Powiedział, żebym się nie bała i realizowała swoje marzenia i plany. I wtedy zaczęłam realizować się w pracy, zmieniłam swoje nastawienie. Postanowiłam spełnić swoje największe marzenie- przy okazji realizując marzenie mojej córki chrzestnej- pojechałyśmy razem do Nowego Jorku. Ach co to była za podróż, jak sen! Nowy Jork okazał się najlepszym co mogło nas spotkać. Wiem, że kiedyś tam wrócę, bo to miejsce magiczne. Zakochałam się totalnie. Nowy Jork to jest to miejsce na ziemi, w którym czuję najlepiej. To jest moje miejsce. Teraz już wiem, że jeśli czegoś się bardzo chce to wystarczy po to sięgnąć. Moje życie bardzo się zmieniło i teraz jestem jeszcze szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Kolejne plany i marzenia realizuję na bieżąco. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    sylviet
    3 czerwca 2018 at 22:32

    10 lat temu przyjechałam do Warszawy za mężem,który znalazł w stolicy prace.dziewczyna z Poznania,rok po studiach i z rocznym stażem w małżeństwie.w ciagu trzech dni znalazłam prace w jednym ze sklepów odzieżowych,gdzie przychodzili ludzie z dość sporym portfelem.traktowalam ta prace jako cos przejściowego dopoki nie znajdę czegoś innego.drugiego dnia pracy zaczepił mnie starszy pan,który okazał sie prezesem Fundacji i zaproponował mi rozmowę kwalifikacyjna.obserwowal mnie w sklepie i spodobało mu sie moje podejście do obsługi klienta…tak przynajmniej twierdził. miesiąc pozniej pracowałam juz w Fundacji,w której przepracowałam 7lat swojego życia,i z która jestem nadal związana,ale juz w mniejszym stopniu zawodowo.mozna powiedzieć,ze ta praca spadła mi z nieba….bo czekał mnie trudny czas w życiu osobistym.w listopadzie 2008 znalazłam grupę na dogomanii zajmującej sie ratowaniem buldożków francuskich z pseudohodowli.tydzien pózniej był u mnie 10-miesięczny pierwszy buldog francuski….a w lutym 2009 jako na dom tymczasowy trafiła buldozka….nie wiem jak to sie stało,ale została ze mną do dzis;) adopcja tych buldogów to była najlepsza decyzja w moim życiu….poznałam fantastycznych ludzi,z którymi mam kontakt do dzis,odnalazłam sie w zupełnie nowej roli.Moje psy pomogły mi wtedy przetrwać trudny czas bardzo bolesnego rozwodu i dalszych z nim związanych historii.Dlatego to była najlepsza w moim życiu i nie zmieniłabym jej nigdy w życiu.swoja droga moje psy sa ze mną do dzis.przetrwalismy burze,choroby i inne nieszczęścia,ale zawsze mamy siebie i taka totalnie bezinteresowna milosc(prawie…bo buldogi kochają jeść;))
    p.s.w ogóle to ta Twoja rocznica uświadomiła mi,ze jestem tu z Tobą jakoś chyba juz 8 lat!!!!!!

  • Odpowiedz
    Zuzanna
    3 czerwca 2018 at 22:34

    Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?

    Wszystko zaczęło się od niestety niezwykłe nieprzyjemnej, trudnej do zaakceptowania sytuacji. Mój tata zadzwonił do mnie z informacja, że mama choruje na nowotwór złośliwy. W pierwszej chwili nie wiedziałam co robić, kompletnie się załamałam. Na szczęście nie trwało długo żebym uświadomiła sobie, że teraz to ja muszę być silna, nadszedł czas na zamianę ról między mama, a córką. Opanowałam do perfekcji znajdowanie we wszystkich negatywnych aspektach tej okrutnej choroby jakieś pozyty. Wspierałam mamę na każdym kroku nie pokazując swoich słabości. Udało się, moja mama wyzdrowiała a ja w dalszym ciągu stosuję taktykę w życiu z okresu, który chcemy puścić w niepamięć. Cieszę się z każdej drobnostki, staram się nie przejmować trudnościami życia codziennego, we wszystkim szukam zalet. Kiedy przychodzą gorsze dni przypominam sobie, że kiedyś miałam prawdziwy powód do zmartwień, a mimo wszystko byłam silna i pomogłam mamie wygrać tą trudną walkę.
    W moim przypadku negatywna sytuacja spowodowała podjęcie decyzji o zmianie postrzegania świata, jednak mimo wszystko wiem że to było potrzebne. Bo przecież nic się nie dzieje bez przyczyny, prawda?

  • Odpowiedz
    Szczęśliwa_prawniczka
    3 czerwca 2018 at 22:48

    10 lat temu podjęłam decyzję, która całkowicie zmieniła moje życie i bardzo się cieszę, że się odważyłam! Poszłam na studia prawnicze. Jestem pierwszym prawnikiem w mojej rodzinie, wszyscy mnie uprzedzali, że to są wymagające studia i droga do sukcesu jest długa. Mówili, że to trudny zawód dla kobiety i może nie powinnam. Wyobrażacie sobie? Wtedy pomyślałam, że spełnię swoje największe marzenie: będę pomagać ludziom, będę praktykować prawo. Cieszę się, że nie zrezygnowałam z marzeń i teraz chyba niejedna osoba chciałaby być w tym miejscu, gdzie jestem. Postawiłam na marzenia, które zawsze warto spełniać, bo stać nas na to. Trzeba walczyć o swoją przyszłość. Na studiach poznałam swojego ukochanego męża, a po studiach zrobiłam aplikacje i doktorat. Dziś czuję się spełnioną kobietą i robie to co kocham. Prawo traktuję jako swoją pasję, dopiero potem pracę. Nigdy nie żałowałam swojej decyzji.

  • Odpowiedz
    Lidia
    3 czerwca 2018 at 23:00

    U mnie przełomowym momentem był wyjazd do Anglii 3 lata temu, ale chyba takim najbardziej dającym mi poczucie bezpieczeństwa moment to dzień kiedy wynajelam mieszkanie. Daje mi to ogromna radość ze w końcu mogę zaprosić rodzinę,przyjaciół że mogę gotować dla nich. Te wspólnie spędzone chwilę są najcenniejsze. Obecnie jestem na kolejnym etapie rewolucji w moim życiu ponieważ chciałabym założyć swoją firmę i pracować w profesji która jest moja pasja. Chyba nigdy nie czułam się w życiu tak spokojnie i tak szczęśliwa. Myślę że to najwspanialszy prezent na moje 30 urodziny które już wkrótce( zmiany które powodują taki ogrom szczęścia i radości). Życzę Ci wielu wspaniałych lat blogowania i magicznych chwil w życiu prywatnym.

  • Odpowiedz
    Greta
    3 czerwca 2018 at 23:16

    Kiedy jesteśmy dziećmi marzymy o byciu dorosłym, wydaje nam się, ze będzie tak cudownie. Chcemy wolności, niezależności, odpowiedzialności, myślimy ze to jest takie piękne, nie widzimy żadnych wad, bo gdzie? Przecież jak sama podejmuje decyzje to robię to co jest dla mnie najlepsze, chce być szczęśliwa. Niestety czasami przychodzi taki moment, kiedy z dziecka niespodziewanie musimy stać się dorosłymi, wtedy zdajemy sobie sprawę, ze nic nie jest takim jak w naszych marzeniach, spadamy w dół, problemy nas przyłączają, nie mamy wsparcia wśród rówieśników, bo nie mamy markowych ubrań, nie jesteśmy wystarczająco ładni, czasami dostajemy gorsze oceny-czujemy się samotni, nie mamy z kim porozmawiac. Nagle przychodzi taki moment, kiedy jesteś już nastolatka i możesz zdecydować, czy iść do najgorszej szkoły do której wszyscy doradzają Ci iść, czy jednak spróbować i dojeżdżać do lepszej szkoły w innym mieście. Decydujesz się- jedziesz. Nikt w ciebie nie wierzy, wtedy wiesz, ze nie musi, bo Ty w siebie wierzysz. Wierzysz w lepsza przyszłość, w dziecięce marzenie- ze bycie dorosłym to dopiero musi być fajne! teraz po 10 latach wiesz, ze tak, ze takie właśnie jest. Musisz podejmować decyzje, ryzykować, robic to co podpowiada serce.
    Nawet, gdy nie widzimy szans na poprawę, zróbmy krok. Taki jeden krok sprawi, ze postawisz kolejny, a wtedy dzieją się rzeczy niewyobrażalne- lawina ruszyła i oby to była lawina dobrych i pięknych wspomnień.

  • Odpowiedz
    Paulaaa
    3 czerwca 2018 at 23:23

    Karolino,

    Poniżej moja chwila odwagi 🙂

    D – decyzja o rozpoczęciu studiów w większym mieście, z dala od rodzinnego domu, aby móc się usamodzielnić – zaznać wszelkich radości z tym związanych (nocne powroty do domu), jak i smutków (jak przeżyć?! ;)) Chwała Bogu, że zmądrzałam i zamiast przeprowadzać się do miasta oddalonego o 650 km, wybrałam miasto oddalone o 250 km, bo dość szybko przyszła tęsknota za tym, od czego (kogo) chciałam uciec, czyli wspaniałej rodziny.
    E – e-maile, będące efektem zapoznania pewnej miłej osoby płci przeciwnej w trakcie studiów, na forum internetowym mojego roku studiów. Zaczęło się od relacji internetowej, która szybko przeszła na etap spotkań w realnym świecie, rozwijała powoli i trwałej do dziś, w wynajmowanej kawalerce.
    K – koniec studiów, wspominanych z resztą do tej pory z ogromną nostalgią (w końcu to dopiero 3 lata mijają!). Pora na podjęcie decyzji zawodowej co dalej – czy warto zostać w mieście typowo studenckim i bujać się od kancelarii do kancelarii za 500 zł, siedzieć po godzinach, za które nikt nie zapłaci, z pokorą znosić bury od pysznego szefa i poświęcać czas, którego nic nie doceni?
    A – awanse i animacje! Po dość intensywnym okresie studenckim, było co wpisać w CV – koła naukowe, konkursy, praktyki studenckie. Udało się dostać pracę w innym mieście, w którym żyję szczęśliwie do dziś. Zaplanować parę podróży, zdobyć kilka awansów w korporacyjnej drabinie, znaleźć kilkanaście pasji, popełnić masę błędów i przeżyć mnóstwo rozczarowań, zrealizować kilkadziesiąt planów – mniejszych i większych, przebiec kilkaset kilometrów. Wszystko dzięki odwadze, motywacji, kreatywności, pozytywnej energii i uśmiechu. I wsparciu oczywiście. Wszystkich ludzi, których do tej pory udało mi się poznać – w trakcie studiów oraz w trakcie trwającej kariery zawodowej.
    D – darowizna dla osoby z 3 grupy podatkowej, tj. pierścionek zaręczynowy. Stałam się szczęśliwą narzeczoną, z własnym księciem, z kolejnymi problemami (ale jakby lżej mimo wszystko), z wytrwałością do walki z wszystkimi przeciwnościami ;).
    A – amore, amore ciąg dalszy, we własnej kawalerce, z milionem planów na rok, na karierę, na rodzinę, na podróże, na życie 🙂

    Tak naprawdę kluczem w mojej wypowiedzi jest zwięzłość, klamra. Decyzja o podjęciu studiów doprowadziła mnie do tego, że jestem szczęśliwą, spełnioną kobietą, narzeczoną, realizującym się pracownikiem. Wszystko, co zdarza się po drodze, jest jakby obok. Ważne, ale najważniejsze jednak to, ze jest te radości i smutki z kim dzielić.

    Tobie Karolino, kolejnych 100 spełnionych lat, z wymarzonym mężczyzną u boku. 🙂

  • Odpowiedz
    Izabela Ś.
    4 czerwca 2018 at 00:22

    Moje wczesne dzieciństwo mogłoby posłużyć do napisania typowego scenariusza filmu hollywoodzkiego. Mała Izunia porzucona przez swoją rodzinę, trafia do domu dziecka i nagle jako 4 letnia dziewczynka zostaje wyrwana z tego piekła przez swoich nowych adopcyjnych rodziców. I w zasadzie nic by mi do szczęścia więcej nie było trzeba… a jednak….. Nie pamiętam swoich biologicznych rodziców, ale pamiętam wiele niemiłych sytuacji zanim trafiłam do domu dziecka i kiedy już w nim byłam. Przez ponad 20 lat po adopcji siedziała we mnie złość? smutek, ciekawość, gdzie była reszta mojej biologicznej rodziny, kiedy działa mi się krzywda, czy mam rodzeństwo? Co takiego zrobiła moja matka, że zostały jej odebrane prawa sądownie do wychowywania mnie? Ciekawe co teraz robi? Kochała mnie? Do tego w nowym domu temat mojej adopcji to był przez ponad 20 lat temat tabu. Bałam się poruszyć ten temat pomimo iż zawsze wiedziałam, że jestem adoptowana. Aż pewnego dnia siedząc przed telewizorem i przełączając bezmyślnie kanały zobaczyłam GO – Mój dawny dom dziecka! Krzyknęłam do mojego narzeczonego, że ja w Tym właśnie domu kiedyś mieszkałam! Okazało się, że miałam rację. Niestety ten dom dziecka miał być likwidowany. Podjęłam decyzję by tam jechać i dowiedzieć się w końcu czegoś o swojej rodzinie. Wyprawa była wyjątkowa również dlatego, że pierwszy raz w życiu miałam jechać nad Morze Bałtyckie. Przez tyle lat zawsze na podróże wybierałam raczej góry i środkowe rejony kraju ze strachu, choć ciekawość widoku morza i tego miejsca urodzenia korciła. Wiem, przecież mogłam jechać nad morze do innego miasta niż to z którego pochodzę, ale wiedziałam, że jeżeli znajdę się choćby 50 kilometrów od miejsca urodzenia to ja tam zajrzę i no właśnie dowiem się być może czegoś co nie powinno wyjść nigdy na jaw… Pojechałam tam niedługo po ślubie, podekscytowana, szczęśliwa….. I cóż…. okazało się, że dom dziecka niestety został już zamknięty, nie udało mi się uzyskać żadnych informacji o biologicznych rodzicach…. ale moje oczy zobaczyły Morze! Ja w ogóle przejrzałam na oczy! Po powrocie pojechałam do
    adopcyjnych rodziców i pierwszy raz poruszyłam temat TABU! Powiedziałam im, gdzie pojechałam i co zobaczyłam. Były łzy, wzruszenie i pierwszy raz podziękowałam im za to co dla mnie zrobili, że dali mi szansę na nowe, normalne życie. Okazało się że cały czas szukałam źródła informacji nie tam gdzie trzeba, zamiast porozmawiać z osobami, które pokochały mnie całym sercem ofiarowując całych siebie mnie. Od tamtej rozmowy nie dręczy mnie czemu znalazłam się w domu dziecka, nawet moi adopcyjni rodzice nie uzyskali tej informacji( takie procedury kiedyś były). Zrozumiałam, że miałam ogromne szczęście bycia częścią czyjej rodziny. Od tamtego dnia skończyłam rozpamiętywać przeszłość. Dziś wiem, że to wszystko musiało się zdarzyć bym była szczęśliwa, bym pokochała teraz taką pełną miłością swoich obecnych rodziców. Wybaczyłam mojej biologicznej matce, ona jednak mnie urodziła, dała mi szansę żyć. To była z pewnością ważna decyzja, która zmieniła życie wielu osób w tym moje. Moja decyzja pojechania nad to Morze również moich wspomnień, sprawiła, że stałam się szczęśliwsza, odważniejsza i lżejsza 🙂 Teraz skupiam się na przyszłości i wiem że będzie cudowna bo jestem otoczona kochającymi mnie ludźmi. Wszystkiego najlepszego z Okazji 10 Urodzin!

  • Odpowiedz
    Izabela Ś.
    4 czerwca 2018 at 01:40

    Moje wczesne dzieciństwo mogłoby posłużyć do napisania typowego scenariusza filmu hollywoodzkiego. Mała Izunia porzucona przez swoją rodzinę, trafia do domu dziecka i nagle jako 4 letnia dziewczynka zostaje wyrwana z tego piekła przez swoich nowych adopcyjnych rodziców. I w zasadzie nic by mi do szczęścia więcej nie było trzeba… a jednak….. Nie pamiętam swoich biologicznych rodziców, ale pamiętam wiele niemiłych sytuacji zanim trafiłam do domu dziecka i kiedy już w nim byłam. Przez ponad 20 lat po adopcji siedziała we mnie złość? smutek, ciekawość, gdzie była reszta mojej biologicznej rodziny, kiedy działa mi się krzywda, czy mam rodzeństwo? Co takiego zrobiła moja matka, że zostały jej odebrane prawa sądownie do wychowywania mnie? Ciekawe co teraz robi? Kochała mnie? Do tego w nowym domu temat mojej adopcji to był przez ponad 20 lat temat tabu. Bałam się poruszyć ten temat pomimo iż zawsze wiedziałam, że jestem adoptowana. Aż pewnego dnia siedząc przed telewizorem i przełączając bezmyślnie kanały zobaczyłam GO – Mój dawny dom dziecka! Krzyknęłam do mojego narzeczonego, że ja w Tym właśnie domu kiedyś mieszkałam! Okazało się, że miałam rację. Niestety ten dom dziecka miał być likwidowany. Podjęłam decyzję by tam jechać i dowiedzieć się w końcu czegoś o swojej rodzinie. Wyprawa była wyjątkowa również dlatego, że pierwszy raz w życiu miałam jechać nad Morze Bałtyckie. Przez tyle lat zawsze na podróże wybierałam raczej góry i środkowe rejony kraju ze strachu, choć ciekawość widoku morza i tego miejsca urodzenia korciła. Wiem, przecież mogłam jechać nad morze do innego miasta niż to z którego pochodzę, ale wiedziałam, że jeżeli znajdę się choćby 50 kilometrów od miejsca urodzenia to ja tam zajrzę i no właśnie dowiem się być może czegoś co nie powinno wyjść nigdy na jaw… Pojechałam tam niedługo po ślubie, podekscytowana, szczęśliwa….. I cóż…. okazało się, że dom dziecka niestety został już zamknięty, nie udało mi się uzyskać żadnych informacji o biologicznych rodzicach…. ale moje oczy zobaczyły Morze! Ja w ogóle przejrzałam na oczy! Po powrocie pojechałam do adopcyjnych rodziców i pierwszy raz poruszyłam temat TABU! Powiedziałam im, gdzie pojechałam i co zobaczyłam. Były łzy, wzruszenie i pierwszy raz podziękowałam im za to co dla mnie zrobili, że dali mi szansę na nowe, normalne życie. Okazało się że cały czas szukałam źródła informacji nie tam gdzie trzeba, zamiast porozmawiać z osobami, które pokochały mnie całym sercem ofiarowując całych siebie mnie. Od tamtej rozmowy nie dręczy mnie czemu znalazłam się w domu dziecka, nawet moi adopcyjni rodzice nie uzyskali tej informacji( takie procedury kiedyś były). Zrozumiałam, że miałam ogromne szczęście bycia częścią czyjej rodziny. Od tamtego dnia skończyłam rozpamiętywać przeszłość. Dziś wiem, że to wszystko musiało się zdarzyć bym była szczęśliwa, bym pokochała teraz taką pełną miłością swoich obecnych rodziców. Wybaczyłam mojej biologicznej matce, ona jednak mnie urodziła, dała mi szansę żyć. To była z pewnością ważna decyzja, która zmieniła życie wielu osób w tym moje. Moja decyzja pojechania nad to Morze również moich wspomnień, sprawiła, że stałam się szczęśliwsza, odważniejsza i lżejsza 🙂 Teraz skupiam się na przyszłości i wiem że będzie cudowna bo jestem otoczona kochającymi mnie ludźmi. Wszystkiego najlepszego z Okazji 10 Urodzin!

  • Odpowiedz
    Karolina
    4 czerwca 2018 at 06:42

    Ostatnie 10 lat, hmm… ostatnie 10 lat w polowie spędziłam z facetem w którym byłam zakochana do szaleństwa. To była moja pierwsza miłość. Ja zaślepiona tą miłością, on lekceważący moje starania. Był chorobliwie zazdrosny, węszył wszedzie zdradę, lubił pić do utaty świadomości i przy okazji robić mi sceny zazdrości i awantury.
    Któregoś dnia wyjechałam na jednodniową wycieczkę ze znajomymi, po powrocie usiedliśmy do małej biesiady. W miedzyczasie padł mi telefon, poinformowalam go od siostry ze wszystko w porządku. Nastepnego dnia stwierdził że go zdradzilam i zerwal ze mna. Ja wyjasnialam mu to nie raz, jednak noe chcial słuchać. Więc odposcilam. Tkwiłam w tym związku przez 5 lat. Doslownie po paru dniach po rozstaniu pojawił się na choryzoncie ( wczesniej nie zauwazany) mój przyszły mąż. Był usmiechniety, przystojny, miał to coś co mnie urzekło. Wspólna praca zbliżyła nas do siebie. Trochę to trwało aż się przekonałam że to on jest dla mnie. Cieszę się że wybralam jego. Kończąc te 10 lat, jestem teraz żoną najwspanialszego faceta na świecie ( 17 czerwca będziemy obchodzić nasza pierwsza rocznicę) i mamą dla naszego trzymiesiecznego Tymona.

  • Odpowiedz
    Klaudia
    4 czerwca 2018 at 08:02

    Okres ostatnich 10 lat był niesamowicie przewrotny dla mnie.
    Skończyłam liceum, a z jego końcem zbiegł się wyjazd rodziców do pracy w Holandii. Dla każdego początek nie był łatwy. Dla nich odległość od dzieci, nowy kraj, nieznany jeszcze język, a dla mnie pierwsza praca, początek studiów, związek na odległość, rodzice poza granicami. Wszystko na tamta chwile wydawało się płynąć jak na okoliczności całkiem dobrze. Jednak początkowy etap związku funkcjonujący na odległość nie do końca zaczął się sprawdzać. Spotykaliśmy się coraz rzadziej bo przy wielu obowiązkach zaczynało brakować czasu. Spowodowało to, ze zaczęliśmy oddalać sie od siebie i przebywać w zupełnie innym towarzystwie osób. Osób, które wykazywały zainteresowanie, bliskość. To co wtedy potrzebowaliśmy. Wkradła sie zazdrość, która ujawniła zdradę – wiadomości, spędzane wspólne chwile i pocałunek z inna kobieta. Wciąż dość cieżko mi o tym pisać bo zakochani- bo tak wydawało mi sie wtedy. Nie dostrzegaliśmy tego co sie dzieje. Tego, ze przestaliśmy być siebie pewni. Nie chciałam juz go znać, zranił mnie. Przestałam mu ufać. Nie wierzyłam w jego słowa, gesty, uczucia. Jednak on tak łatwo sie nie poddał. Wiedział, ze popełnił błąd i Walczył. Walczył o nas. Na początku nie chciałam kompletnie go znać jednak z mijającym czasem, jego upór i gesty. Zaczynały mieć sens. Zaczynały działać. Myśląc teraz o tym przypominam sobie ze byłam niesamowita jędzą.. ale tłumaczyłam sie sama przed sobą, ze mam do tego prawo. Skrzywdził mnie gdzie wydawało mi sie ze to jest właśnie to. Ze nic nas nie złamie. Nie dostrzegałam wtedy tego, ze po części oboje bylismy odpowiedzialni za to. Ze skupiliśmy sie na innych rzeczach. Ale odkryłam wtedy w nim szaleństwo, którego wcześniej nie widziałam. Upór i niesamowicie silna miłość. Pewnego wieczoru wymiękłam. Całkowicie odleciałam. Zaczęło sie wsyzstko od nowa. Zaczynał się nowy etap mojego życia u boku mężczyzny dla którego zmieniłam kierunek studiów by samej moc się spełniać i być blisko niego. Było nam niesamowicie dobrze razem. Był znowu moim przyjacielem, największym wsparciem. Znalazłam prace, która dala mi wspaniale doświadczenie i sporo nowych możliwości. Podczas tej pracy odkryłam w sobie zainteresowania o których wcześniej nie miałam pojęcia. Jak się okazało nie była to moja ostatnia zmiana studiów. Idąc ich tropem- tropem nowej mnie, doświadczeń jakie zdobywałam zdecydowałam się na kolejna zmianę studiów. Tym razem czułam, że to jest właśnie to. To czego chciałam. Jednak nie dane było mi skoczyć ich w terminie. Urodziłam syna:) .Dotychczasowe życie wkroczyło na nowy level. Wszystko zaczęło sie kręcić wokół niego. Byliśmy szczęśliwi. Jednak pracodawca z którym w tamtym czasie współpracowałam wykorzystał kończąca sie wtedy umowę i nie przedłużył ze mną jej warunków. Partner w tym czasie skończył swoje długie studia medyczne. I postanowiliśmy wrócić do naszego rodzinnego miasta. W którym stało puste mieszkanie moich rodziców a on mógł zacząć staże i rozpocząć prace z lepsza perspektywa i możliwościami niż w większym mieście. Jednak dla mnie mniejsze miasto oznaczało mniejsze możliwości w znalezieniu pracy, która spełni moje oczekiwania i będzie szła wraz z moimi zainteresowaniami. W międzyczasie związek rozwijał sie niesamowicie. Byliśmy sobie niesamowicie bliscy. Czas mijał syn rósł, a przede mną na nowo stał rynek pracy. Długo czekałam i szukałam pracy. W oparciu o swoje doświadczenie nie chciałam juz rezygnować z tego co wypracowałam i z tego co sama w sobie odkryłam. Pewność ta dawał mi syn dla którego chciałam więcej, partner który wierzył we mnie i mnie wspierał i nowa ja. W końcu ja znalazłam. Była niesamowita. Ogrom możliwości, całe mnóstwo zadań. Pochłonęło mnie to całkowicie. Spełniałam się. Czas leciał, a my zabiegani zaczęliśmy mijać sie miedzy pracami i obowiązkami. Uczucie było silne. My byliśmy juz silni. Jednak matczyne serduszko zaczęło wołać. Tęsknić za dzieckiem, które w czasie powrotu z pracy przeważnie juz spało. Zaczęłam inaczej układać godziny pracy. Byłam z synem. Byłam z nimi. Było cudownie. Ale w pracy zaczynały sie zmiany. Pojawiła sie nowa koncepcja zarządzania i tak firma zrezygnowała z mojego stanowiska pracy. I takie zmiany wprowadziła we wszystkich swoich filiach. Z bólem w sercu pożegnaliśmy sie. Długo żałowałam, ze tak to sie skończyło. Jednak pobyt w domu rekompensował wszystko. Byłam blisko syna, z którym zbudowałam niesamowita więź. Partner pracował, a ja dbałam o nasza rodzine, nasze mieszkanie, które w międzyczasie remontowaliśmy. Szukałam pracy. Ale tak jak wspominałam rynek nie jest łatwy. W małej miejscowości. Ofert było sporo, ale ja znowu czekałam. Partner zarabiał coraz lepiej,dając mi komfort wyboru, szukania pracy bez konieczności pracowania od zaraz. Czas leciał a ja byłam w drugiej ciąży. I tak teraz jako znowu świeża matka. Odkrywam na nowo rodzicielstwo w nowym stopniu. Szczęśliwa z dwójka dzieci. Szczęśliwa z najlepszym moim przyjacielem- partnerem. Planuje ślub, szukam pracy i wiem, ze wszystkie decyzje jakie w tym czasie podjęliśmy, sytuacje jakie sie wydarzyły doprowadziły nas właśnie do tego miejsca w którym jesteśmy. Miejsca wspólnych marzeń i spełnień.

    Kto by przypuszczał, ze tyle moze sie wydarzyc przez ostatnie 10 lat. Dziękuje, ze mi o tym przypomniałaś i pozwoliłaś mi to podsumować.

  • Odpowiedz
    Magda
    4 czerwca 2018 at 08:37

    Dziesięć lat temu byłam nastolatką w okresie buntu. Zachowywałam się okropnie, zawsze musiałam postawić na swoim, wszystko wymuszałam krzykiem albo płaczem. Robiłam wszystko na przekór moim rodzicom, potrafiłam spakować się i jechać ze znajomymi na drugi koniec Polski lub na zagraniczne festiwale. Najbardziej cierpiała moja mama. Próbowała rozmawiać, tłumaczyć pewne kwestie, zatrzymać mnie w domu. Do mnie nic nie docierało, nie chciałam jej dopuścić do swojego życia, nie chciałam żeby w nim uczestniczyła. Byłam odporna na jej smutne spojrzenia, na rozżalony głos i na czerwone, załzawione oczy. Jako nastolatka chciałam się bawić, wychodzić ze znajomymi, jeździć na koncerty i imprezować. Nie przejmowałam się tym, że mama się o mnie niepokoi, że każdy mój wyjazd wywołuje w niej przyspieszone bicie serca, że w nocy nie mogła spać bo tak o mnie się bała. Najlepsza decyzja jaką podjęłam w ciągu ostatnich dziesięciu lat? To zdecydowanie dopuszczenie mamy do mojego życia. Nie wiem kiedy przyszedł ten moment, w którym się dogadałyśmy. Może wtedy, gdy skończył się u mnie okres buntu a mamie menopauza? A może wtedy, gdy moi „przyjaciele”, za którymi poszłabym w ogień okazali się fałszywi i wcale nie byli tacy super, jacy się wydawali? A może, gdy mama zawsze czekała na mnie z wyciągniętymi ramionami, by mnie pocieszyć, przytulić i ukoić nerwy? Gdy zauważyłam, że „przyjaciele” wcale nie pragną mojego szczęścia, gdy przechodziłam pierwsze miłosne kłótnie i kryzysy.. mama zawsze była obok. Chusteczkami ocierała łzy, piekła ciasto z rabarbarem, zabierała na zakupy, spędzała ze mną czas. Wreszcie potrafiłyśmy ze sobą normalnie porozmawiać, bez kłótni, bez oskarżeń, bez płaczu. Dotarło do mnie, że mama to moja najlepsza przyjaciółka, która była przy mnie zawsze, gdy inni się odwrócili. Gdy nadszedł czas mojej wyprowadzki z domu, obydwie bardzo się bałyśmy. Ja – ogromnej odpowiedzialności za swoje życie, nie wspominając już o kwestiach finansowych. A mama? Mama bała się wypuścić swoją „małą córeczkę” w świat. I mimo, że wyprowadzka w wieku 20 lat była krokiem odważnym, to tylko umocniła naszą relację. Widujemy się często, mama uczy mnie gotować, pomaga przy prasowaniu i wpada na kawę. Ja natomiast wiem, że zawsze w jej ramionach znajdę schronienie, zawsze mnie pocieszy i zawsze powie mi coś miłego. Motywuje mnie do zmian i do odważnych decyzji. Motywuje mnie do tego, żebym każdego dnia była coraz lepszym człowiekiem. I mimo tego, że dzieli nas ogromna różnica wieku, to mam nadzieję, że przed nami jeszcze mnóstwo wspaniałych chwil. Mnóstwo gotowania, pieczenia ciast, robienia zakupów, grillowania na działce i po prostu bycia ze sobą. Tak, zdecydowanie „dopuszczenie” mamy do mojego życia to była najlepsza decyzja jaką podjęłam w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie bez niej i nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    4 czerwca 2018 at 09:11

    W moim przypadku to nie przemyślane decyzje, a spontaniczne wybory zmieniały życie. Takim wyborem zmieniającym życie był na pewno:
    <3 spontaniczny uśmiech do chłopaka, z którym wkrótce będę obchodzić 1 rocznicę ślubu,
    <3 wybór pierwszego wspólnego mieszkania w oparciu o przeczucie "to jest to",
    <3 przypadkowe znalezienie na fb artystki, która narysowała naszą karykaturę na pierwszą rocznicę, która trzy lata później trafiła do mojego zespołu, a cztery lata później była gościem na naszym weselu, a teraz jest miłością życia mojego brata,
    <3 decyzja o posiadaniu pieska, który okazał się sprawdzianem odpowiedzialności i źródłem bezwarunkowej miłości,
    Jestem przykładem dziewczyny, która pomimo swojego zadaniowego podejścia do życia i racjonalnego podejmowania wyborów, kilka razy postawiła na spontaniczność i w zamian dostała całe morze miłości i radości.
    W żaden sposób nie neguję przemyślanego podejmowania decyzji, w rzeczywistości jestem ich zwolenniczką, nie mniej niech kilka przedstawionych przeze mnie przykładów spontanicznych wyborów będzie wskazówką na co warto czasem postawić w życiu.
    I niech będzie to miłość – do ludzi, pracy, hobby, pupila <3
    Z okazji 10 rocznicy bloga, życzę Ci Karolino pokładów niekończącej się miłości do tego co robisz, by przez kolejne 10, 20, 50 lat cieszyć nas wpisami na blogu.
    Pozdrawiam,
    Agnieszka

  • Odpowiedz
    BLANKA
    4 czerwca 2018 at 09:23

    Dokładnie 6 lat temu napisałam licencjat z kulturoznawstwa. Napisanie tej pracy tak mnie zmęczyło, że postanowiłam wziąć urlop dziekański i zrobić sobie przerwę w studiach.
    Rozmawiając z dziekanem przekonywał mnie żebym tego nie robiła bo na studia już nie wrócę.
    Dwa miesiące szukałam pracy w Polsce. Bez skutku. Tata podsunął mi pomysł żebym wyjechała. ,,przecież znasz biegle angielski, podróżuj! Znajdź pracę może jako rezydent albo animator…” i tak oto w Internecie znalazłam casting na animatora. Wybrano nas 25 osób z 72. Miałam do wyboru Grecka lub Włochy. Spóźniona na pociąg nie myśląc odpowiedziałam ,,Grecja” i wybieram spieszą c na dworzec. Trafiłam na Kretę.
    Praca fantastyczna! Ale obiecałam sobie że tylko na rok… No i w hotelu poznałam Greka, Manolisa ( też mówimy na niego ,,Manolo,”HA ha)
    No i zostałam. Od trzech lat jesteśmy małżeństwem, mamy syna dwuletniego.
    Mieszkam w pięknym miejscu. Kreta jest Cudowna! Wspólnie prowadzimy mały hotelik i spokojne życie.
    Dziekan miał rację…
    Czy dobrze zrobiłam nie wracając na studia?
    Kto to wie? …. Ale nie żałuję mojej decyzji!
    Tutaj jestem szczęśliwa!
    Życzę każdemu znaleźć swoje miejsce na ziemi i być szczęśliwym.
    Dużo pozytywnej energii!
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Nella
    4 czerwca 2018 at 09:56

    Cześć Karola :),
    długo zastanawiałam się jak dobrze słowami opisać decyzję, która zmieniła moje życie i doszłam do wniosku, że najlepiej opisać ją wprost.
    Tuż po ukończeniu szkoły średniej musiałam podjąć decyzje o wyborze uczelni wyższej i kierunku studiów. Wiedziałam, że od tej decyzji zależeć będzie całe moje dalsze życie. Przecież to kim się stanę i jaką będę wykonywać pracę będzie mnie dalej kształtować. Jako mała dziewczynka miałam wiele pomysłów na to kim chciałabym zostać, jednakże zawsze różniły się one od ówczesnych pomysłów moich rówieśników. Pierwszym moim planem na życie było zostanie Dzwoneczkiem z Piotrusia Pana – chyba zawsze przyciągało mnie latanie :). Kolejnym zaś była oceanografia niestety jak się okazało podczas dalszej edukacji matematyka i geografia to jednak nie są moje koniki. Przestałam więc zastanawiać się nad tym co będę robić. Uczyłam się zdobywałam wiedzę i bagatelizowałam tę sprawę. Dni w kalendarzu się zmieniały, mijały miesiące, lata i nagle nastał ten dzień. Dzień wyboru, dzień decyzji o reszcie mojego życia. Pamiętam go jak dziś, jechałam samochodem do Wrocławia zastanawiając się kim jestem?, kim chce być? co chce w życiu robić? jakie mam predyspozycję? co lubię? co mogę? i tak podczas godzinnej podróży podjęłam decyzję o rozpoczęciu studiów prawniczych. Nigdy nie byłam super extra uczennicą, raczej tylko super 🙂 a jak powszechnie wiadomo studia prawnicze słyną z milionów materiałów, które trzeba przyswoić w tempie pędzącego pendolino, jednak wtedy to poczułam wiedziałam, że to jest to czym chce się zająć, że chce zostać prawnikiem chce pomagać ludziom rozwiązywać ich problemy. Nie żałuje tej decyzji. Teraz po skończonych studiach, obronionym tytule magistra zaczynając aplikację radcowską wiem, że mimo trudności jakie musiałam pokonać podczas całego procesu edukacji, zarówno tych naukowych jak i życiowych jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Mam nadzieję, że moja decyzja która zmieniła moje życie i pozwoliła mi spełnić marzenie wpłynie również na innych, że swoją wiedzą i zaangażowaniem będę mogła rozwiązywać problemy ludzi, i tym samym przywracać do ich życia szczęście :). Pisząc to właśnie sobie uświadomiłam, że jakby tak spojrzeć to ma to jednak coś wspólnego z byciem dobrą wróżką tylko zamiast magicznym pyłkiem sypię paragrafami i zamiast miłości do Piotrusia Pana przejawiam miłość do przepisów. Jednak zostałam Dzwoneczkiem tylko bardziej urzeczywistnionym :).

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    4 czerwca 2018 at 10:25

    Jedno smutne wydarzenie, sporo nieprzespanych nocy, wciąż wirujące w głowie myśli i w końcu podjęcie tej najważniejszej i niesamowicie trudnej wówczas dla mnie decyzji…
    Nieuleczalna choroba ukochanej osoby. Osoby, która nauczyła mnie w życiu wielu pięknych postaw, która zakrzewiła we mnie pomoc wobec potrzebujących, osoby która nigdy nie powiedziała NIE! Nagła sytuacja, totalna niemoc i bezradność, zmierzenie się z własnymi słabościami i poddanie się biegowi wydarzeń..Akceptacja ciężkiej choroby i wreszcie chęć stawienia jej czoła! Niezwykle trudny okres w moim życiu, okres który targał moimi wewnętrznymi przeżyciami i emocjami. Całodobowa opieka, wycieńczenie i ostateczna przegrana walka o życie…
    Ale po przegranej walce wstaje przecież słońce, budzi się na nowo nadzieja, pojawia się chęć dalszego życia – przemyślanego i na nowo ułożonego życia!!!
    Stawiam na jedną kartę! Decyduję się na pielęgniarstwo… Wiem, że mam w sobie siłę walki, wiem, że jest ktoś kto potrzebuje mojej pomocy i wsparcia. Bez ustanku i z wielką nadzieją dążę do uzyskania dyplomu. Udaje się! Mogę pomagać! Spływa na mnie spokój… Chłonę każdą chwilę, cieszę się każdym dniem. Wybieram pomoc najstarszym grupom wiekowym naszej populacji. Każdy uścisk pomarszczonej od starości dłoni jest dla mnie największą nagrodą i niesamowitą wdzięcznością.

    Dziękuję Ci babciu, że byłaś!
    Dziękuję,że nauczyłaś mnie tej pięknej pomocy potrzebującym…
    Dziękuję!!!
    A.

  • Odpowiedz
    Patrycja
    4 czerwca 2018 at 10:29

    Rozmyślając nad zadanym przez Ciebie pytaniem, nasunęło mi się wiele myśli. Zaczęłam je analizować i stwierdziłam, ze tą zmieniająca życie decyzją był wybór studiów.
    Od zawsze się dobrze uczyłam. Czerwone paski, nagrody, ambitne plany. Na owe plany szczególny wpływ miał mój tato, który zawsze wiele wymagał i już dawno wszystko wymyślił. Postanowił, ze pójdę na kierunek lekarski, stomatologiczny lub prawniczy. Ponieważ wybrałam w liceum profil biologiczno-chemiczny, dwie pierwsze opcje wydały się oczywiste i naturalne. Tymczasem w klasie maturalnej zupełnie zmienił się mój światopogląd. Zrozumiałam, ze od zawsze interesowało mnie piękno, uroda, dbanie o wygląd. Dotarło do mnie, że nie chce zostać lekarzem, nie to jest moim powołaniem. Postanowiłam zacząć studia na kierunku kosmetologia. O moich planach poinformowałam mamę, która wraz z moim (wówczas) chłopkiem bardzo mnie wspierali. Gdy tato się dowiedział o mojej decyzji….. zdenerwował się bardzo. Dla niego kosmetologia była błahym kierunkiem. Usłyszałam nawet, ze nie jestem już jego córką.
    Tato ma ciężki charakter, jest bardzo uparty i stanowczy. Ale po czasie przemyślał sprawę i zrozumiał, że to moje życie. Przeprosił, nasze relacje bardzo się poprawiły. Dziś to już przeszłość i łatwiej się o tym mówi, ale wtedy w domu dział się prawdziwy horror. Z perspektywy czasu nie dowierzam, ze taka sytuacja miała miejsce w naszej rodzinie. A jednak życie wystawia nas na różne próby…
    Dzięki podjętej przeze mnie decyzji, jestem dzisiaj szczęśliwym kosmetologiem, mamą pięknego chłopczyka i żoną mężczyzny, który od 8 lat mnie nieustannie wspiera. Jestem też córką rodziców, którzy mnie naprawdę kochają. To wszystko zawdzięczam dobrym wyborom na przestrzeni kilku ostatnich lat i mojej niezależności, do uzyskania której przyczyniła się moja praca, będąca moją pasją.

  • Odpowiedz
    Natasza
    4 czerwca 2018 at 10:41

    Będąc tuż po maturach, czułam iż świat stoi przede mną otworem. Snułam plany o wielkich podróżach i nowych przygodach. Chciałam rzucić wszystko i rozpoczać nowy etap życia. Miałam już zaplanowany dzień wyjazdu, cel i pracę w nowym miejscu. Choć czułam obawy, to jednak chęć doznania nowych przeżyć zdominowała je. Z podekscytowaniem odliczałam dni. Aż do momentu, gdy dowiedziałam się, iż moja mama potrzebuje pomocy. Po rozłące z moim ojcem zupełnie przestała radzic sobie z codziennoscią i w końcu dopadła ją depresja. Nigdy nie była silna emocjonalnie, dlatego zrozumiałam, iż to właśnie mojej pomocy i obecnośći będzię potrzebowała najbardziej. Zrezygnowana porzycułam wszystkie swoje plany i zostałam u boku swojej mamy, by ją utrzymać finansowo oraz duchowo. Bardzo duże wsparcie okazali mi moi przyjaciele, Dzięki tej ciężkiej sytuacji bardzo doceniłam obecność rodziny i przyjaciół. A także zbliżyłam się do mojego przyjaciela na tyle iż w przyszłym roku planujemy już ślub. Gdy uzmysłowiłam sobie, iż mogłam stracić moją najdroższą mamę, rodzinę i przyjaciół, dopiero zrozumiałam jak wielki błąd mogłam popełnić wyjeżdzajać daleko od nich! Zrozumiałam, że to tak naprawdę dzięki najbliższym czuję się najszczżęśliwsza. Decyzja o wyjeździe z pewnością zmieniłaby moje życie, lecz jestem teraz przekonana, iż decyzja o tym, że zostałam wpłynęła na mnie jeszcze lepiej! A pragnienie podróżowania zawsze mogę spełnić z moim przyszłym mężem oraz przyjaciółmi 🙂

  • Odpowiedz
    Marta
    4 czerwca 2018 at 11:21

    10 lat temu kopnęłam w przysłowiowy tyłek faceta, który był wówczas dla mnie całym światem, a który mnie zdradził. Zraniona i poniżona w głębi duszy zarzekałam się, że od teraz koniec z facetami. Myślałam sobie, że iść przez życie w pojedynkę to tez fajna przygoda.
    Nie planując żadnych bliższych relacji z mężczyznami przez przypadek poznałam Jego. Długo nie dopuszczałam Go do siebie, odmawiając kolejnych „wyjść na kawę”. Zamknęłam się, walczyłam ze światem, ale On nie odchodził, trwał, pisał, dzwonił, pytał co u mnie – ot tak, po prostu, bez nacisków. Mnóstwo życzliwych osób odradzało mi znajomość z Nim chwaląc się plotkami i szczegółami z Jego życia, ale obiecałam sobie wówczas, że nie będę oceniać nikogo przez pryzmat plotek i relacji od osób trzecich. Stwierdziłam, że jeśli będzie chciał to sam zaprosi mnie do swojego świata i opowie o swoich „demonach”. Przyszedł dzień, że zgodziłam się pójść z Nim na kawę i to była najlepsza decyzja w moim życiu! Zaprosił mnie do swojego świata, zapoznał mnie z „demonami” i od tamtej pory zyskałam w swoim życiu cudownego Przyjaciela. Ta decyzja otworzenia się na Niego i na świat zmieniła mnie, zmieniła moje życie nadając mu nowy wymiar. Od tamtej pierwszej ranki minie za chwile 10 lat a On to mój najlepszy Przyjaciel, Mąż i Ojciec mojego dziecka. Zawsze ciągnie mnie w górę nie ważne czy chodzi o sprawy rozwoju, pracy czy rodzicielstwa. Idziemy przez życie ramię w ramię mijając kolejne przeszkody rzucane Nam pod nogi. Historia jakich pewnie wiele, ale to dzięki Niemu wyjechałam do innego miasta jako dzieciak, ale też jako dzieciak bardzo szybko nauczyłam się odpowiadać za siebie i to dzięki Niemu te 10 lat temu rozpoczęłam przygodę zawodową o której nie śniłam, znalazłam swój kawałek podłogi, nieustannie przy Jego boku.

  • Odpowiedz
    Nela
    4 czerwca 2018 at 11:49

    10 lat to dużo a jednak w moim wypadku to 10 lat zmagań… 10 lat temu zaczęłam chorować, dziewczyna w liceum, świat stał otworem, wybór szkoły, imprezy, znajomi, chłopak a tu nagle choroba ktorej nikt nigdy na oczy nie widział. Eh duzo by trzeba opowiadać ale od tamtej pory to juz lekarze badania i przede wszystkim szukanie pomocy bo jak masz cos nietypowego to juz po tobie. Ciężkie było to ze to mocno zmieniło moj wygląd gdyż zdeformowalo mi oko. Dla młodej dziewczyny tragedia. Długo to ukrywałam, wstydziłam sie, to spowodowało odsunięcie sie od znajomych itd ogromny stres. A i związek z królem świata, który ciagle przeglądał sie w lustrze a mi codziennie mówił ze mam brzuch a tamta to nie… zamknęłam sie e sobie i bałam co ja zrobię? Jak znajdę prace? Król świata swietnie zarabiał wiec mogłam zyc w złotej klatce grzecznie siedząc w domu gdy on wraca do domu o 7 z imprezy. I tak doszłam do załamania i musiałam cos postanowić bo dłużej nie mogłam marnować zycia. Mimo ogromnego strachu zaczęłam podejmować decyzje. Rozstałam sie i pamietam ze pomyslałam „to będzie najlepsza albo najgorsza decyzja mojego zycia”. Poszłam za ciosem zapisałam sie na drugie studia, praca spadła z nieba w zaciszu, z fajnymi dzieciakami, a zdrowie? Dalsza walka, od drzwi do drzwi, od pomysłu do pomysłu jednak bez nadziei. Wtedy mimo pogorszenia postanowiłam to w końcu zaakceptować, jestem jaka jestem a zycie idzie dalej. Powoli rozkwitając na studiach we własnej grupie poznałam kolegę, to było trzy lata temu na pierwszym roku. Eh kto by mnie chciał taka brzydka, chora? A jednak, z ostatnim dniem pierwszego roku zostaliśmy para ❤️ Z ostatnim dniem drugiego roku zostałam narzeczoną ? a dzis w ostatnim dniu studiów jesteśmy małżeństwem a za miesiąc przyjdzie na świat Staś ❤️???❤️ Pisze to i płacze bo gdyby nie jedna odważna decyzja o zmianie zycia teraz nie byłabym tak szczęśliwa z tsk cudownym mężczyzna u boku, który mnie kocha, szanuje i widzi we mnie same piękno. Co wiecej dzieki ciąży udało sie rozszyfrować moja chorobę, jest duuuzo lepiej i jest nadzieja na pełne zdrowie. Takie było moje 10 lat, jedna decyzja, a wygrałam zycie! Dlatego każdej dziewczynie radzę uwierz w siebie i mimo strachu działaj! Ps. Wiem ze wiecej szczescia mieć niby nie można ale czy wspominałam ze zawsze najbardziej podobali mi sie długowłosi faceci? Jednak można mieć wszystko!??

  • Odpowiedz
    Nel
    4 czerwca 2018 at 11:51

    10 lat to dużo a jednak w moim wypadku to 10 lat zmagań… 10 lat temu zaczęłam chorować, dziewczyna w liceum, świat stał otworem, wybór szkoły, imprezy, znajomi, chłopak a tu nagle choroba ktorej nikt nigdy na oczy nie widział. Eh duzo by trzeba opowiadać ale od tamtej pory to juz lekarze badania i przede wszystkim szukanie pomocy bo jak masz cos nietypowego to juz po tobie. Ciężkie było to ze to mocno zmieniło moj wygląd gdyż zdeformowalo mi oko. Dla młodej dziewczyny tragedia. Długo to ukrywałam, wstydziłam sie, to spowodowało odsunięcie sie od znajomych itd ogromny stres. A i związek z królem świata, który ciagle przeglądał sie w lustrze a mi codziennie mówił ze mam brzuch a tamta to nie… zamknęłam sie e sobie i bałam co ja zrobię? Jak znajdę prace? Król świata swietnie zarabiał wiec mogłam zyc w złotej klatce grzecznie siedząc w domu gdy on wraca do domu o 7 z imprezy. I tak doszłam do załamania i musiałam cos postanowić bo dłużej nie mogłam marnować zycia. Mimo ogromnego strachu zaczęłam podejmować decyzje. Rozstałam sie i pamietam ze pomyslałam „to będzie najlepsza albo najgorsza decyzja mojego zycia”. Poszłam za ciosem zapisałam sie na drugie studia, praca spadła z nieba w zaciszu, z fajnymi dzieciakami, a zdrowie? Dalsza walka, od drzwi do drzwi, od pomysłu do pomysłu jednak bez nadziei. Wtedy mimo pogorszenia postanowiłam to w końcu zaakceptować, jestem jaka jestem a zycie idzie dalej. Powoli rozkwitając na studiach we własnej grupie poznałam kolegę, to było trzy lata temu na pierwszym roku. Eh kto by mnie chciał taka brzydka, chora? A jednak, z ostatnim dniem pierwszego roku zostaliśmy para ❤️ Z ostatnim dniem drugiego roku zostałam narzeczoną ? a dzis w ostatnim dniu studiów jesteśmy małżeństwem a za miesiąc przyjdzie na świat Staś ❤️???❤️ Pisze to i płacze bo gdyby nie jedna odważna decyzja o zmianie zycia teraz nie byłabym tak szczęśliwa z tsk cudownym mężczyzna u boku, który mnie kocha, szanuje i widzi we mnie same piękno. Co wiecej dzieki ciąży udało sie rozszyfrować moja chorobę, jest duuuzo lepiej i jest nadzieja na pełne zdrowie. Takie było moje 10 lat, jedna decyzja, a wygrałam zycie! Dlatego każdej dziewczynie radzę uwierz w siebie i mimo strachu działaj! Ps. Wiem ze wiecej szczescia mieć niby nie można ale czy wspominałam ze zawsze najbardziej podobali mi sie długowłosi faceci? Jednak można mieć wszystko!??

  • Odpowiedz
    Patrycja W.
    4 czerwca 2018 at 12:02

    Wydaje mi się że wszystko zaczęło się od tego że nie dostałam się do swojego wymarzonego liceum. Wiadomo przepłakane noce no bo jak to nie będę ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami, będę sama i pewnie jako jedyna nie będę nikogo znała. Później wielkie błaganie rodziców by jakoś postarali się mnie przenieść i gdy im to się udało stwierdziłam że wcale nie chce iść tam gdzie moje przyjaciółki. Wole spróbować bo może taki był mój los i nie powinnam tego zmieniać. I jak się okazało po 5 latach wcale nie żałuję tego że taką podjęłam decyzję. A szczerze mówiąc uważam że to była najlepsza decyzja jaką podjęłam w życiu. Poznałam swoją najlepszą przyjaciółkę z którą pomimo tego że studiujemy na dwóch krańcach Polski potrafimy rozmawiać po 2h godzinny dziennie i wcale nam to się nie nudzi. Jednak po liceum nastał kolejny cios i nie dostanie się na wymarzone studia do Warszawy. Kolejne przepłakane noce że ja nie chce innego miasta aż w końcu 2 tygodnie przed rozpoczęciem roku akademickiego dostaje emaila że się dostałam i mogę składać papiery. I tym razem płakałam ale z wielkiego szczęścia. Czas przeprowadzki do wielkiego miasta i strach czy sobie poradzę strasznie mnie ekscytował. Jak się okazało i tym razem nie znałam kompletnie nikogo ale jak się okazało poznałam cudowne dziewczyny na które zawsze można polegać. A kolejny przypadek sprawił że za sprawą Tindera spotkałam miłość swojego życia. Mimo tego że anatomia wygrała ze mną i wywalili mnie ze studiów jestem najszczęśliwszą osoba na świecie bo kocham i jestem kochana. Właśnie pisząc ten komentarz dostałam sms że jestem najlepsza dziewczyną na świecie. Bo warto było zaryzykować te 5 lat temu by teraz płakać ze szczęścia

  • Odpowiedz
    nadzieJka
    4 czerwca 2018 at 12:42

    Jestem przykłądem kobiety, której zycie, prawdziwe zycie zaczęło sie po przekroczeniu magicznej 30-stki. Może ktos powie, że tak późno, bo przeciez teraz świat daje tyle mozliwości do rozwoju , do znalezienia włąsnego ja. A ja własnie dopiero teraz czuje że żyje. I jak patzre na dzisiejsze 15-latki i wyżej to ja byłam mega spokojna, zakompleksiona, taka cicha, bo zawsze mówiono mi że jak dorośli mówia, to dzieci sie nie wtracają. Nie miałam tez takiego przykłądu odgórnego, albo wdomu kto pokazałby mi jak o siebie walczyc, jak dbac o siebie i co t znaczy byc kobieca. Wogóle jak fajnie i wyjatkowo byc kobietą, bo przeciez to super przywilej choc nie raz mamy naprawde cięzko i pod górkę. moja mama mówiła, że ja jestem samotnik, ze lubie przebywac sama. a ja, własciwie tak reagowałam na niezrozumienie mnie i moich potrzeb. Miałam i mam dalej te same sprawdzone przyjaciółki, siostry które stoja za soba murem ale nie zawsze tak bywało. Przełomem w moim zyciu był bardzo cięzki czas i epizod depresyjny. wtedy zła na cały świat i na siebie, że włąsciwie nie dałam rady, że jestem słaba. Wtedy wiele czytałam, szukałam…….chciałam dotrzec w głąb siebie. Bywało cięzko chwilami, ale nie byłam sama miałam wsparcie blsikich i terapeuty. Według jego zaleceń musiałam polubic siebie. Ale to nie dzieje sie tak zdnia na dzień, tego nie da sie zrobic ot tak na pstryknięcie palcem. Najbardziej trudne było przełamanie bariery wstydu- wstydzenia sie, uważania siebie za gorszą, odezwania sie w tłumie, i bycia asertywną. Ale efekty po wielu cwieczniach i próbach zaczeły przychodzic. Dzis wiem, ze było to po coś, ze było to mi potzrebne, choć wtedy tak trudne do zrozumienia. Mnie kryzys dopadł wczesniej, ale wiele zrozumiałam, wiele sie nauczyłam. dzis nie musze byc stale najlepsza, nie musze wygladac non stop perfekcyjnie. mam wady jak każdy, umiem o swoje walczyc…i cenię sie. mam wspaniałą swoją rodzine, prace i wielki apetyt na życie. Kryzysy pomagaja nam sie podnieśc, zmotywowac tylko musimy tego chciec. dzis nie biore byle czego, bo wiem że nie jestem gorsza. dzis nie cofełabym sie 10 lat wstecz, teraz mi dobrze choc wiem że to był bardzo pouczajacy czas i cos na czym zbudowałam swoje mocne ja. warto zawsze o siebie walczyć, o swoje marzenia o lepsze zycie. Decyzja o walce o siebie była najlepszą decyzja jaką mogłam podjąć.

  • Odpowiedz
    Patrycja
    4 czerwca 2018 at 12:58

    Rozmyślając nad zadanym przez Ciebie pytaniem, nasunęło mi się wiele myśli. Zaczęłam je analizować i stwierdziłam, ze tą zmieniająca życie decyzją był wybór studiów.
    Od zawsze się dobrze uczyłam. Czerwone paski, nagrody, ambitne plany. Na owe plany szczególny wpływ miał mój tato, który zawsze wiele wymagał i już dawno wszystko wymyślił. Postanowił, ze pójdę na kierunek lekarski, stomatologiczny lub prawniczy. Ponieważ wybrałam w liceum profil biologiczno-chemiczny, dwie pierwsze opcje wydały się oczywiste i naturalne. Tymczasem w klasie maturalnej zupełnie zmienił się mój światopogląd. Zrozumiałam, ze od zawsze interesowało mnie piękno, uroda, dbanie o wygląd. Dotarło do mnie, że nie chce zostać lekarzem, nie to jest moim powołaniem. Postanowiłam zacząć studia na kierunku kosmetologia. O moich planach poinformowałam mamę, która wraz z moim (wówczas) chłopkiem bardzo mnie wspierali. Gdy tato się dowiedział o mojej decyzji….. zdenerwował się bardzo. Dla niego kosmetologia była błahym kierunkiem. Usłyszałam nawet, ze nie jestem już jego córką.
    Tato ma ciężki charakter, jest bardzo uparty i stanowczy. Ale po czasie przemyślał sprawę i zrozumiał, że to moje życie. Przeprosił, nasze relacje bardzo się poprawiły. Dziś to już przeszłość i łatwiej się o tym mówi, ale wtedy w domu dział się prawdziwy horror. Z perspektywy czasu nie dowierzam, ze taka sytuacja miała miejsce w naszej rodzinie. A jednak życie wystawia nas na różne próby…
    Dzięki podjętej przeze mnie decyzji, jestem dzisiaj szczęśliwym kosmetologiem, mamą pięknego chłopczyka i żoną mężczyzny, który od 8 lat mnie nieustannie wspiera. Jestem też córką rodziców, którzy mnie naprawdę kochają. To wszystko zawdzięczam dobrym wyborom na przestrzeni kilku ostatnich lat i mojej niezależności, do uzyskania której przyczyniła się moja praca, będąca moją pasją. Dlatego pamiętajcie wszyscy- słuchajcie tego, co mówi Wam serce:)

  • Odpowiedz
    Carolina
    4 czerwca 2018 at 13:08

    Początek mojego dorosłego życia to ciągła gonitwa. Bieg, który przez jakiś czas był ekscytujący. Praca w międzynarodowej korporacji, piękne mieszkanie, dalekie podróże. Właściwie nie miałam chwili nawet na odrobinę nudy. Mogłoby się wydawać, że jest to idealne życie. Jednak ten bieg zaczął mnie męczyć. Brakowało mi tchu, a mety nie było widać na horyzoncie. Depresja powoli pukała do drzwi mojej duszy. Po kawałku zabierała moją radość. Potrzebowałam zmiany, impulsu. Jako dziecko dużo żeglowałam z ojcem. Uwielbiałam to. Pewnego dnia przeglądając internet zobaczyłam ogłoszenie starego znajomego. Sprzedawał swój jacht. Nawet chwili się nie wahałam. Po miesiącu byłam posiadaczką s/y Tangaroa. Odeszłam z pracy, wynajęłam mieszkanie. W planach był półroczny rejs po Bałtyku. Większość dziwiła się dlaczego nie wybrałam cieplejszych wód, ale ja wiedziałam co robię. Bałtyk jest morzem łaskawym, ale kapryśnym. To niesamowite, gdy jesteś zdany sam na siebie. Musisz poradzić sobie w każdej sytuacji. Mieć scenariusz na każdą ewentualność. Woda to żywioł. Tu nie ma miejsca na przerost ambicji i arogancję. Musisz współgrać z naturą. Otworzyć się na nią, a ona się odwdzięczy. Każdy przystanek w porcie to osobna historia. Osobni ludzie. Niektórzy do dziś są moimi przyjaciółmi. Na rozbujanym morzu znalazłam spokój. Podążanie za horyzont rozbudziło na nowo radość życia. Mówią, że podroże kształcą. To prawda. A nadto by poznać samego siebie trzeba porzucić swoją strefę komfortu. Zaryzykować. Nikt nie zrobi tego za nas. Nie zawsze ryzyko przynosi sam sukces. Bardzo czesto przed sukcesem pojawiają się małe i większe porażki. Warto je jednak ponieść. Celem jest bycie lepszym dla samego siebie, ale też i dla innych. Nie żałuje swojej decyzji. Wiem, że bez niej moje życie nie nabrałoby ponownie jasnych barw.

  • Odpowiedz
    Dorota
    4 czerwca 2018 at 13:55

    Podejmowałam wiele decyzji które miały wpływ na moje dalsze życie, były to często decyzje bardzo trudne ale nie żałuje. Kilka dobrych miesięcy temu podjęłam decyzje która była dla mnie trudna i której bardzo się bałam chociaż nie wiem dlaczego. Decyzja ta zmieniła moje życie a właściwie wpłynęła bardzo na moją osobowość i tok myślenia. Z myślami aby zadziałać walczyłam wcześniej kilka miesięcy ale odpuściłam ze strachu…tak strach wygrał ale tylko wtedy. Odpuściłam. Po kilku miesiącach w jednej ze stacji telewizyjnej zobaczyłam reportaż a w nim umierającego Kacpra lat 9 który szukał dawcy szpiku kostnego. Popłakałam się. Sama mam syna. Wtedy wiedziałam że muszę w końcu zdecydować się. Wypełniłam formularz na stronie fundacji znanej nam wszystkim a po tygodniu pobrałam próbki. i tak po kilku tygodniach zostałam dawcą szpiku kostnego. Jestem młoda, zdrowa , dbam o siebie , nie jestem majętna ale teraz już wiem że mam coś czego nie da się przeliczyć na żadne pieniądze ! mogę oddać cząstkę siebie i pomóc komuś uratować życie. Jestem dumna z siebie że odważyłam się i pokonałam swój strach. Wolałabym nie mieć telefonu z fundacji że jestem potrzebna ale wiem dobrze ile osób co minutę na świecie dowiaduje się że jest chory na białaczkę. Gdy dzwoni numer którego nie znam zawsze o tym myślę i czuję strach ale też jestem gotowa. Decyzja ta zmieniła moje życie, moje myślenie. Poczułam się bardzo dojrzała psychicznie i cieszę się że nie ulegam coraz częściej otaczającej nas obojętności. Karolino z okazji 10 urodzin Twojego bloga życzę Tobie przede wszystkim zdrowia i dalszych niekończących się sukcesów 🙂

  • Odpowiedz
    Kasia
    4 czerwca 2018 at 14:15

    Dokładnie 10 lat temu podjęłam decyzję o wyjeździe za granicę. Byłam wtedy w ostatniej klasie gimnazjum i moja mama wyjechała do Niemiec. Każdy wolny możliwy czas spedzałam u niej. Czy to ferie zimowe, wakacje czy nawet długi majowy weekend. Z każdym następnym wyjazdem byłam coraz bardziej pewna że to właśnie tam chce zamieszkać po skończeniu szkoły. Zaczęłam marzyć o studiach i życiu w Niemczech. Jako że w szkole język niemiecki szedł mi super, nie widziałam żadnych przeciwności. Zdałam mature i wyjechałam. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem i musiałam zacząć najpierw pracę porzucajac marzenia o studiach. Jednak nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Poznałam w tym czasie wielu wspaniałych ludzi, na wielu się zawiodłam. Dzięki temu stałam się odważna i nie bojąca się odezwać dziewczyna, jaką kiedyś byłam. Spotkałam też swoją pierwszą prawdziwa miłość i uwierzyłam jeszcze bardziej w siebie i w to że mogę być dla kogoś (oprócz oczywiście rodziców) ważna i wyjątkowa. Ta decyzja na przestrzeni czasu jest najlepsza jaka wtedy mogłam podjąć. Nie żałuję, mimo że były chwilę zwątpienia ale dzięki temu że dałam radę jestem silniejsza!
    Aha, no i właśnie od jesieni zaczynam wymarzone studia ??

  • Odpowiedz
    Karola
    4 czerwca 2018 at 15:04

    Droga Karolino, serdeczne gratulacje z okazji wspaniałego jubileuszu! 🙂
    10. urodziny Twojego bloga skłoniły mnie do refleksji nad moim własnym życiem i ostatnią dekadą. Zbliżam się do 30. urodzin. Wiele się w tym czasie wydarzyło, dojrzałam, bardzo się zmieniłam, sporo doświadczyłam… Jednak decyzją, która mi to wszystko umożliwiła, była decyzja o pójściu na studia medyczne w odległym mieście – podjęłam ją w wieku 19 lat.
    Nie pochodzę z lekarskiej rodziny, ale zawsze czułam, że właśnie z medycyną chcę związać moje życie. Po intensywnej nauce w liceum, zdaniu matury – udało się! Miejsce na Uniwersytecie Medycznym było moje. Nauka wiązała się z wyjazdem z rodzinnego miasta, zmianą środowiska, rozłąką z przyjaciółmi i bliskimi. Moi rodzice byli przerażeni, słyszeli o trudach zawodu lekarza i odradzali mi te ciężkie studia oraz późniejszą wymagającą pracę. Nie słuchałam ich! 🙂 pełna motywacji, a także odwagi zmieszanej z przerażeniem – rozpoczęłam ciężką drogę ku spełnieniu moich marzeń. Pomiędzy zajęciami, egzaminami, zaliczeniami, tonami książek i notatek udawało mi się jeszcze znaleźć czas na działalność w organizacji studenckiej, dzięki której poznałam wspaniałych ludzi, którzy pozwolili mi poszerzyć moje horyzonty. Wspólnie organizowaliśmy akcje, podczas których badaliśmy ludzi ubogich, edukowaliśmy młodzież albo spotykaliśmy się z kilkulatkami, lecząc ich pluszowe misie, aby pozbawić ich strachu przed spotkaniem z lekarzami 🙂 dzięki działalności w organizacji udało mi się również spełnić kolejne moje marzenie – pojechałam na wolontariat do Afryki, Ameryki Południowej oraz Azji, gdzie mogłam pracować u podstaw i doświadczyć na własnej skórze, jak wygląda medycyna w krajach Trzeciego Świata. Te wyjazdy rozbudziły we mnie również miłość do podróży i otwartość na człowieka – nadal staram się zwiedzać świat, a najbardziej w podróżowaniu kocham spotkania z innymi ludźmi i chłonę obce mi kultury.
    Dziś jestem już kilka lat po studiach, wspominam je z rozrzewnieniem.
    Patrząc wstecz widzę, jaką drogę przeszłam jako kobieta. Wielokrotnie przekraczałam własne granice, poznałam smak ciężkiej pracy i łez, ale przeżyłam wiele wspaniałych, uskrzydlających chwil. To właśnie decyzja sprzed 10 lat pozwoliła mi osiągnąć mój wymarzony cel. Jestem ginekologiem-położnikiem, codziennie doświadczam cudu narodzin, a najpiękniejszym dźwiękiem jest dla mnie pierwszy krzyk noworodka. Dzielę z moimi pacjentkami najpiękniejsze, a czasem i najtrudniejsze chwile ich życia. I choć na dyżurach często nie przesypiam nocy, to kocham moją pracę!
    Mimo trudnej drogi, jaką obrałam, nie cofnęłabym żadnego z dnia ostatnich dziesięciu lat 🙂 Każdemu życzę takiej refleksji! 🙂

  • Odpowiedz
    Martyna
    4 czerwca 2018 at 17:54

    Decyzja, która zmieniła moje życie z pozoru nie jest niczym spektakularnym. Trzy lata temu byłam 22 latką pracującą w lubianym przez siebie zawodzie, jednakże praca nie dawała mi oczekiwanej satysfakcji. Miejsce w którym tkwiłam nie pozwalało mi na dalszy rozwój. W moim mieście nie miałam jednak żadnej lepszej alternatywy. Postanowiłam więc szukać nowej pracy poza jego granicami. Rozsyłałam CV, chodziłam na rozmowy o pracę, ale niestety nic nie spełniało moich oczekiwań. Wtedy niespodziewanie zadzwonił telefon. Kiedy go odebrałam Pani z drugiej strony oznajmiła mi, że ma dla mnie interesującą i bardzo rozwojową ofertę pracy, ale podjęcie jej wiąże się z przeprowadzką z dnia na dzień 400 km od mojej rodzinnej miejscowości, domu, rodziny i najbliższych znajomych. Po rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw doszłam do wniosku, że więcej mogę zyskać niż stracić i postanowiłam zaryzykować. Dwa dni później mieszkałam już w innym mieście, pozostawiłam swoje „stare” życie. Spakowałam swój dotychczasowy dorobek w mały osobowy samochodzik i wyruszyłam w podróż. Po raz pierwszy zamieszkałam sama w ogromnym mieście. Z moją orientacją w terenie to nie mogło się udać. Byłam zdana tylko na siebie. Gubiłam się na kilkupasmowych trasach jak i w miejskich uliczkach, obawiałam się spać sama w wynajętym mieszkaniu (mimo dorosłości panicznie bałam się ciemności). Początki były naprawdę trudne i wymagały ode mnie dużo zaangażowania jednakże było warto. Nauczyłam się samodzielności, a dodatkowo zmieniłam swoje myślenie o 180 stopni. Wcześniej podejmując jakiekolwiek zadanie byłam nastawiona negatywnie i taki skutek miały też moje starania. Ciągle winę zrzucałam na to, że cały świat jest przeciwko mnie i choćbym nie wiem jak się starała i tak nigdy nic mi się nie uda. Pewnego dnia siedząc sama w pustym mieszkaniu nieco się nad sobą użalając (mylnie uważałam że decyzja o przeprowadzce była najgorszą z możliwych), w ułamku sekundy nad głową zapaliła mi się żaróweczka i pomyślałam, że to ja jestem „kowalem własnego losu” i efekty moich starań są w dużej mierze zależne od tego jak do nich podchodzę przede wszystkim mentalnie. Bogatsza w tę wiedzę zmieniłam swoje nastawienie i od tej chwili moja kariera dosłownie wystrzeliła jak z procy. Nowa praca okazała się najbardziej interesującą i rozwojową w całej dotychczasowej karierze, wiele się nauczyłam i cały czas tę wiedzę pogłębiam. Mam okazję współpracować z ludźmi z pierwszych stron gazet, poznawać ich od prywatnej strony co jest dla mnie niezwykle cenną lekcją, aby nie oceniać ludzi na podstawie tego jak kreują ich media (bardzo pozytywne wrażenie zrobiło na mnie to, że w większości przypadków artykuły z portali plotkarskich nie mają nic wspólnego z rzeczywistością). Codziennie, mimo wstawania o piątej rano, robię to z uśmiechem na ustach ponieważ wiem, że jest to miejsce i czas w których chcę być. Totalnie spełniam się w tym co robię, ale najbardziej cieszy mnie to, że zmiana tylko (a może aż) tego co siedzi w mojej głowie spowodowała tyle pozytywnych zmian w moim życiu i tym co na zewnątrz. Ludzie postrzegają mnie jako pewną siebie osobę o niecodziennym jak na nasze realia podejściem do życia. Do wszystkiego podchodzę nastawiona pozytywnie i nie ma opcji żeby coś nie wyszło. Jeśli napotykam jakąś przeszkodę, zamiast się załamywać jak robiłam to wcześniej, traktuję ją jak nowe wyzwanie i cenną lekcję. Nie odkładam już niczego na później bo nigdy nie wiadomo czy ono nadejdzie. Staram się żyć pełnią życia tu i teraz i czerpać z niego pełnymi garściami. Z pozoru, tak jak wspomniałam wcześniej, nie zmieniłam zbyt wiele, ale wpłynęło to na całe moje życie. Zmieniłam się z niepewnej siebie młodej dziewczynki w pewną siebie kobietę. Nie uzależniam poczucia własnej wartości od tego co myślą o mnie osoby, które nie mają żadnego wpływu na moje życie. Wiem, że sama z siebie jestem wartościowym i dobrym człowiekiem. Ta jedna zmiana miała wpływ na wszystkie aspekty mojej codzienności. Nigdy nie wierzyłam, kiedy wszędzie trąbiono o tym, że postrzeganie świata ma decydujący wpływ na wszystko dookoła, nawet trochę mnie śmieszyło, że ktokolwiek jest w stanie w to uwierzyć, dopóki sama się o tym nie przekonałam. Namawiam każdego aby przeszkody stojące mu na drodze potraktował jako wyzwanie i możliwość zdobycia nieznanych dotąd doświadczeń zamiast widzieć w nich kłody nie do przeskoczenia, a dobre rzeczy zaczną się Wam przytrafiać niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest to także cenna lekcja mówiąca, że zmiany nie muszą być spektakularne i widoczne gołym okiem, aby wywrzeć ogromny wpływ na całe Twoje życie.

  • Odpowiedz
    Lisek
    4 czerwca 2018 at 18:36

    10 lat temu podjęłam decyzję o operacji plastycznej nosa. Pochodzę z Kielc, gdzie operacje nie były w ogóle popularne, miałam wtedy 19 lat, więc dla niektórych była to fanaberia bananowej małolaty. Moje ówczesne „przyjaciółki” szybko podzieliły się tym „niusem” z resztą miasta i ludzie wytykali mnie wręcz palcami i oglądali jak rzadki okaz zwierzątka w zoo. Ale pomimo upokorzeń, ja wiem że ta decyzja była najlepszą w moim życiu. Dzisiaj wiele osób chwali i podziwia że mam idealny nos, a ja nie wyprowadzam ich z tego błędu ?. Decyzja ta nie tylko dała mi pewność siebie, ale też siłę, wytrwałość i wiarę, że marzenia mogą się spełnić a żadne z nich nie jest głupie czy puste. Dodatkowym plusem jest fakt, że po wielu latach lubię swój profil, a nawet jestem z niego dumna ?☺️ i gdybym miała cofnąć czas, to nie zmieniłabym swojej decyzji ??.

  • Odpowiedz
    Darek
    4 czerwca 2018 at 18:57

    Witam miło i serdecznie! Mam na imię Darek. O konkursie wiem od mojej żony, bo mówi o nim codziennie… Tak samo zresztą o Twoim blogu;) Moja żona ma na imię Lenka i jest Słowaczką. Nie wiem czy była pierwszą Słowaczką śledzącą Twój blog, ale na pewno nie jest już jedyną, bo opowiedziała o nim wszystkim słowackim koleżankom. Lenka bardzo chciała wziąć udział w konkursie, lecz wiem, że nie znalazła w ostatnich 10 latach żadnego wydarzenia ważnego i ciekawego na tyle, żeby je tu opisać a nie chciała wymyślać historii nie z tej ziemi byleby tylko być w szczęśliwej dziesiątce wygranych. Postanowiłem zatem, że może ja napiszę o czymś, co być może się do tego przyczyni i przy okazji pozwoli chociaż w jakimś stopniu zmazać pewną plamę na moim życiorysie. Plamę, która nie daje mi spokoju i myśl o tym wciąż wraca jak bumerang dręcząc mnie okropnie. Wstyd mi za siebie i jako facet czuję się z tym po prostu źle. Spokojnie, to nie będzie historia o mężu zdradzającym żonę, nie ten kierunek. Wiem jednak, że podjęta przeze mnie dwa lata temu decyzja zmieniła niestety w negatywny sposób to jak dziś patrzy na mnie moja żona. Coś się wtedy zmieniło. Zawiodłem ją w jednym z najważniejszych dni w jej życiu. Otóż dwa lata temu 15 czerwca Lenka obchodziła 30 urodziny. Wiem, że dla kobiety jest to szczególne wydarzenie, gdyż dzień ten otwiera zupełnie nowy rozdział. Znika dwójka i z trójką z przodu słowa ”Jestem kobietą” nabierają innego wymiaru. Bardzo chciałem żeby był to dzień wyjątkowy, miałem różne plany, najpierw chiałem zabrać ją do Rzymu, bo wiedziałem, że jest to jej marzenie, potem stwierdziłem, że może lepiej zorganizuję dla niej wielkie party, zaproszę kogo się tylko da i będzie wielki tort i wielka zabawa, potem myślałem o zabraniu jej na Słowację do rodzinnego Popradu, żeby mogła być wtedy z rodziną. Nie wiem jak to się stało, ale dopiero na kilka dni przed jej urodzinami zdałem sobie sprawę, że kompletnie nieczego nie zaplanowałem. Stałem pod ścianą gotowy na rozstrzelanie. W dniu jej urodzin myślałem, że zapadnę się pod ziemię, bo wiedziałem, że to co ostatecznie przygotowałem bardzo odbiegało od tego co mogłem zrobić i tego o czym marzyła Lenka. Oj bardzo… Chyba tylko początek był udany, bo przyniosłem jej śniadanie do łóżka, wręczyłem kwiaty i kartkę z życzeniami i powiedziałem jej, że chcę ją gdzieś zabrać. Chyba każda kobieta pomyślałaby wtedy o jakimś magicznym miejscu, o jakiejś super niespodziance, może jakieś spa, a ja zabrałem ją do kawiarni na kawę… To jeszcze nic. Wyrazu jej twarzy, kiedy powiedziałem, że popołudnie spędzimy w domu nie zapomnę do końca życia. Od razu się domyśliła, że na pewno zaprosiłem rodzinę
    i znajomych i będą to po prostu kolejne tradycyjne urodziny. I tak też było. Nawet tort zrobiony w kształcie jej ulubionych gór niczego nie zmienił. A mój główny prezent zupełnie przelał czarę goryczy. Była to czarna bluza marki a….s. Cały czas o niej mówiła, więc myślałem, że będzie to doskonały prezent. Dwa dni później musiałem ją oddać… Nie chcę nawet myśleć o tym, jak bardzo musiała przeżywać pytania koleżanek o to co dostała od Darka, gdyż kilka z nich miało 30 urodziny przed nią i ich mężowie zabierali je na wycieczki niespodzianki, do Barcelony, do Pragi, wręczali piękną biżuterię a ja, cóż, brak słów, zawaliłem sprawę na całej linii… Jej 31 urodziny spędziliśmy na Słowacji, było naprawdę fajnie, lecz nieważne co bym wtedy zrobił i czego bym nie wymyślił, to czasu cofnąć już się nie dało i wiem, że na pewno cały dzień myślała wtedy o tym co wydarzyło się przed rokiem, bo powiedziała mi kiedyś, że tamtego dnia do końca wierzyła, że w końcu powiem jej ”Kochanie czas się spakować, jedziemy tu albo tam”, nieważne gdzie, wiem że bardzo chciała żebym zabrał ją gdziekolwiek. Twój konkurs zbiega się w czasie z jej 32 urodzinami, 15 czerwca już niedługo, bardzo chciałbym jej to wynagrodzić i chyba nie muszę Ci pisać jaki byłby najlepszy prezent jaki mógłbym w tym roku jej ofiarować. Dziękuję za cierpliwość i doczytanie do końca. Pozdrawiam. Darek.

  • Odpowiedz
    Olga
    4 czerwca 2018 at 19:36

    Jak decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje dalsze życie?

    Zdecydowanie nie mogę mówić tutaj o jednej decyzji, ponieważ w ciągu tej dekady splotło się wiele spraw, które pozwoliły mi żyć pełnią życia i niczego nie żałować. Przede wszystkim 10 lat temu podjęłam decyzję, że nie będę otaczała się ludźmi, którzy są dla mnie „wampirami energetycznymi”, znajomymi z obowiązku i przyzwyczajenia. Akurat wybierałam swoje studia więc był to idealny moment na wprowadzenie swojej decyzji w życie. I w istocie opłaciło się. Zyskałam więcej „wartościowego” czasu, przekonałam sie na kogo mogę liczyć, umocniłam prawdziwe przyjaźnie, które mają się wspaniale i trwają do dzisiaj. Kolejna decyzja przyszła niespodziewanie 8 lat temu, postanowiłam zrobić awanturę pewnemu siebie, starszemu studentowi, który razem ze mną należał do organizacji poza uczelnianej. Na jego nieszczęście napisał artykuł do naszego portalu na przypisany do mnie temat. Niby pierdółka a wtedy wytrąciła mnie z równowagi. I decyzja na wszczęcie kłótni była jedną z lepszych (jak nie najlepszych!) w moim życiu! W jej rezultacie jestem szczęśliwą żoną, która ma bezgraniczne wsparcie swojego mężczyzny. Kolejna ważna decyzja przyszła dwa lata później, kiedy postanowiłam zrezygnować z uczelnianego wyścigu szczurów, który niezdrowo się rozprzestrzenił na moim wydziale. Zrobiłam sobie roczną przerwę od nauki i ruszyłam w świat. To był wspaniały czas doświadczeń, śmiechu, radości i poznawania zarówno świata jak i siebie samej, czego konsekwencją było nabranie pewności siebie, wiary, ze mogę wszystko, ze wszędzie i z każdym znajdę wspólny język. Dwa lata temu postanowiłam rzucić pracę, która mnie męczyła, nie rozwijała, nie dawała satysfakcji. Dzięki czemu aktualnie pracuję w międzynarodowej organizacji, współpracuję z cudownymi ludźmi i chce mi się rano wstawać z łóżka. Niedawno podjęłam kolejną decyzję podyktowaną kiepskim samopoczuciem i uczuciem ociężałości, mianowicie zmieniam dietę na bardziej roślinną, planuję więcej czasu poświęcić sobie i swoim małym przyjemnością – co już daje piękne rezultaty, mam więcej energii i cudownie się relaksuje podczas tych chwil tylko dla mnie 🙂
    Generalnie moje „życiowe” decyzje sprawiły, że chce mi się chcieć i korzystać z każdej chwili. Carpe diem!

  • Odpowiedz
    am86
    4 czerwca 2018 at 20:20

    Krotko: 10lat temu postanowilam, ze ZOSTANE MAMA, wbrew opinii lekarzy, sugestii, ze nie zajde, nie utrzymam, nie donosze, z wieloma problemami a jednak – udalo sie!

  • Odpowiedz
    Ewa
    4 czerwca 2018 at 20:50

    Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że podjęta 9 lat temu w płaczu i trudzie decyzja o przymusowej zmianie kierunku studiów, będzie decyzją, która wpłynie na moje dalsze życie. Na wymarzony kierunek studiów niestety nie dostałam się, więc zdecydowałam się iść na ten kierunek, na którym tak bardzo nie chciałam studiować. Na pierwszym semestrze buntowałam się, nie przygotowywałam się do zajęć i często je opuszczałam. Po pierwszej sesji, którą ku mojemu zdziwieniu zaliczyłam bardzo dobrze, stwierdziłam, że dam sobie szansę. Na początku drugiego semestru wypatrzyłam siedzącego w pierwszym rzędzie chłopaka w zielonym swetrze i mega brzydkich okularach. Zwrócił moją uwagę swoją skromnością. Po jakimś czasie zdobyłam od koleżanki jego nr Gadu-Gadu i postanowiłam, że napiszę pod pretekstem podpytania się, jakie pytania miał na kolokwium z fizyki. Rozszyfrował mnie od razu. Kilka dni później spotkaliśmy się na spacer… i od tego wszystko się zaczęło. Spędzaliśmy coraz więcej czasu na uczelni i poza nią. Po ok. 2 latach znajomości postanowiliśmy razem zamieszkać. Kłóciliśmy się strasznie. Były momenty, kiedy myślałam, że to już koniec. Zawsze jakoś udawało nam się załagodzić sytuację. Po roku wspólnego mieszkania dopadł nas kryzys. M. podjął decyzję, że trzeba się rozstać, bo to nie ma sensu. Mimo to nadal mieszkaliśmy w wynajmowanej kawalerce, studiowaliśmy na tym samym kierunku i mieliśmy te same zajęcia. Pewnego wieczoru postanowiliśmy, że spróbujemy jeszcze raz. Od tamtego wieczoru jest cały czas (odpukać!) stabilnie. W wakacje 2013 roku M. oświadczył mi się i było już coraz lepiej. W 2014 roku skończyliśmy studia, po których każde z nas zamieszkało w innym mieście. Widywaliśmy się raz w tygodniu. Mimo, że nie było łatwo, dawaliśmy sobie radę. Zaplanowaliśmy ślub na wakacje 2015 roku. W maju okazało się, że M. musi wyjechać na ponad 2 miesiące. Przed samym wyjazdem M. znowu stwierdził, że trzeba się rozstać, że on już nie chce marnować mojego czasu i że powinnam znaleźć sobie innego mężczyznę. W tamtym momencie popłakałam się jak bóbr i stwierdziłam, że za bardzo Go kocham żeby tak łatwo pozwolić mu odejść. Dałam mu jasno do zrozumienia, że poczekam cierpliwie aż wróci i podczas jego nieobecności obiecuję ogarnąć wszystkie kwestie związane ze ślubem i z weselem. Tak też było… M. wrócił półtora tygodnia przed weselem. Drugiego dnia po powrocie trafił do szpitala z podejrzeniem zatrucia się salmonellą. Znowu pod górkę… Jak pech to pech. Stwierdziłam wtedy, że to wszystko nie może się udać. Jednak udało się! M. wyszedł ze szpitala 2 dni przed ślubem, wychudzony i wymęczony, ale szczęśliwy – tak przynajmniej mi wtedy powiedział. Od tamtego czasu wszystko się super układa. Ślub i wesele były bardzo udane. Kilka razy od tamtego czasu zmienialiśmy miejsce zamieszkania. W wrześniu przeprowadzamy się wreszcie do naszego własnego mieszkania.
    Jak widać nasza droga do szczęścia była kręta i wyboista. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej w jego towarzystwie, ani jednej chwili poświęconej na walkę o Nas.. Dzięki mojej zawziętości i jego cierpliwości mamy to, co najcenniejsze – czyli siebie! Do naszego życia idealnie pasuje powiedzenie – do trzech razy sztuka. Nie należy zrażać się porażkami, które spotkamy na naszej drodze. Weszliśmy drugi i trzeci raz do tej samej rzeki i jak widać nic złego nam się nie stało, wręcz przeciwnie. Niedługo ukończę 30 lat i mogę śmiało powiedzieć, że mam wszystko czego potrzeba mi do szczęścia! To była piękna dekada.
    Karola, Tobie i Adrianowi z okazji 10-lecia CHARLIZE MYSTERY składam najlepsze życzenia. Spełniaj się, nie stój biernie i wspinaj się codziennie coraz wyżej po drabinie sukcesu! Wspierajcie się z Adrianem nawzajem i niech Wasza miłość będzie pniem waszego wspólnie rosnącego drzewa, na którym w przyszłości będą widniały piękne kwiaty i owoce 🙂

  • Odpowiedz
    Martyna
    4 czerwca 2018 at 21:22

    Decyzja, która zmieniła moje życie z pozoru nie jest niczym spektakularnym. Trzy lata temu byłam 22 latką pracującą w lubianym przez siebie zawodzie, jednakże praca nie dawała mi oczekiwanej satysfakcji. Miejsce w którym tkwiłam nie pozwalało mi na dalszy rozwój. W moim mieście nie miałam jednak żadnej lepszej alternatywy. Postanowiłam więc szukać nowej pracy poza jego granicami. Rozsyłałam CV, chodziłam na rozmowy o pracę, ale niestety nic nie spełniało moich oczekiwań. Wtedy niespodziewanie zadzwonił telefon. Kiedy go odebrałam Pani z drugiej strony oznajmiła mi, że ma dla mnie interesującą i bardzo rozwojową ofertę pracy, ale podjęcie jej wiąże się z przeprowadzką z dnia na dzień 400 km od mojej rodzinnej miejscowości, domu, rodziny i najbliższych znajomych. Po rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw doszłam do wniosku, że więcej mogę zyskać niż stracić i postanowiłam zaryzykować. Dwa dni później mieszkałam już w innym mieście, pozostawiłam swoje „stare” życie. Spakowałam swój dotychczasowy dorobek w mały osobowy samochodzik i wyruszyłam w podróż. Po raz pierwszy zamieszkałam sama w ogromnym mieście. Z moją orientacją w terenie to nie mogło się udać. Byłam zdana tylko na siebie. Gubiłam się na kilkupasmowych trasach jak i w miejskich uliczkach, obawiałam się spać sama w wynajętym mieszkaniu (mimo dorosłości panicznie bałam się ciemności). Początki były naprawdę trudne i wymagały ode mnie dużo zaangażowania jednakże było warto. Nauczyłam się samodzielności, a dodatkowo zmieniłam swoje myślenie o 180 stopni. Wcześniej podejmując jakiekolwiek zadanie byłam nastawiona negatywnie i taki skutek miały też moje starania. Ciągle winę zrzucałam na to, że cały świat jest przeciwko mnie i choćbym nie wiem jak się starała i tak nigdy nic mi się nie uda. Pewnego dnia siedząc sama w pustym mieszkaniu nieco się nad sobą użalając (mylnie uważałam że decyzja o przeprowadzce była najgorszą z możliwych), w ułamku sekundy nad głową zapaliła mi się żaróweczka i pomyślałam, że to ja jestem „kowalem własnego losu” i efekty moich starań są w dużej mierze zależne od tego jak do nich podchodzę przede wszystkim mentalnie. Bogatsza w tę wiedzę zmieniłam swoje nastawienie i od tej chwili moja kariera dosłownie wystrzeliła jak z procy. Nowa praca okazała się najbardziej interesującą i rozwojową w całej dotychczasowej karierze, wiele się nauczyłam i cały czas tę wiedzę pogłębiam. Mam okazję współpracować z ludźmi z pierwszych stron gazet, poznawać ich od prywatnej strony co jest dla mnie niezwykle cenną lekcją, aby nie oceniać ludzi na podstawie tego jak kreują ich media (bardzo pozytywne wrażenie zrobiło na mnie to, że w większości przypadków artykuły z portali plotkarskich nie mają nic wspólnego z rzeczywistością). Codziennie, mimo wstawania o piątej rano, robię to z uśmiechem na ustach ponieważ wiem, że jest to miejsce i czas w których chcę być. Totalnie spełniam się w tym co robię, ale najbardziej cieszy mnie to, że zmiana tylko (a może aż) tego co siedzi w mojej głowie spowodowała tyle pozytywnych zmian w moim życiu i tym co na zewnątrz. Ludzie postrzegają mnie jako pewną siebie osobę o niecodziennym jak na nasze realia podejściem do życia. Do wszystkiego podchodzę nastawiona pozytywnie i nie ma opcji żeby coś nie wyszło. Jeśli napotykam jakąś przeszkodę, zamiast się załamywać jak robiłam to wcześniej, traktuję ją jak nowe wyzwanie i cenną lekcję. Nie odkładam już niczego na później bo nigdy nie wiadomo czy ono nadejdzie. Staram się żyć pełnią życia tu i teraz i czerpać z niego pełnymi garściami. Z pozoru, tak jak wspomniałam wcześniej, nie zmieniłam zbyt wiele, ale wpłynęło to na całe moje życie. Zmieniłam się z niepewnej siebie młodej dziewczynki w pewną siebie kobietę. Nie uzależniam poczucia własnej wartości od tego co myślą o mnie osoby, które nie mają żadnego wpływu na moje życie. Wiem, że sama z siebie jestem wartościowym i dobrym człowiekiem. Ta jedna zmiana miała wpływ na wszystkie aspekty mojej codzienności. Nigdy nie wierzyłam, kiedy wszędzie trąbiono o tym, że postrzeganie świata ma decydujący wpływ na wszystko dookoła, nawet trochę mnie śmieszyło, że ktokolwiek jest w stanie w to uwierzyć, dopóki sama się o tym nie przekonałam. Namawiam każdego aby przeszkody stojące mu na drodze potraktował jako wyzwanie i możliwość zdobycia cennych doświadczeń zamiast widzieć w nich kłody nie do przeskoczenia, a dobrze rzeczy zaczną się Wam przytrafiać niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest to także cenna lekcja ucząca, że zmiany nie muszą być spektakularne i widoczne gołym okiem aby wywrzeć wielki efekt w całym twoim życiu.

  • Odpowiedz
    P
    4 czerwca 2018 at 21:31

    To nie będzie wpis o szczęściu radości o karierze i sposobie na biznes. To całkiem smutny wpis – pewnie jakich dziś w internecie wiele. Historia zaczęła się jak jeszcze o blogu nawet chyba nie myślałaś, a może w Twojej głowie już zaczynał powstawać jakiś plan na to jak podzielić się z ludźmi swoją pasja. W tym samym czasie trochę ponad 10 lat temu ja byłam uczennica w liceum – niby zwykła niby taka sama jak każda. Może trochę inna bo rodzice po przejściach – musiałam zacząć z mama życie od nowa. I na pewno wiesz o czym wtedy marzyłam jako 16latka? Wiesz bo pewnie marzyłaś o tym samym żeby poznać księcia z bajki byc po prostu szczęśliwa żeby dzieciom dać miłość szczęście i dom prawdziwy – w moim przypadku życie nigdy nie miałam . I wtedy pojawił się On – wiesz jak to jest – ktoś się Tobą zaczyna interesować, krótko mówiąc jarasz się tym bo to jeszcze w życiu twoim się nie zdażyło . Zabiera Cię na piknik w lesie, patrzy jak zasypiasz i kocha po prostu kocha. Umierasz z zachwytu i oddajesz wszystko co w Tobie najlepsze … oddajesz siebie znajomych nawet bo po co Ci skoro masz księcia z bajki…a potem wszystko jak bańka mydlana pęka a Ty płaczesz po nocach bo zawiódł Cię On …po cZasie jednak, kłótniach większych i mniejszych decydujesz się powiedzieć tak … a potem, potem już nic nie będzie takie samo…
    To tylko cześć mojej historii – odpowiadając na pytanie dzisiaj twierdzę że to, że stanęłam na ślubnym kobiercu patrząc w twarz temu mężczyźnie zmieniła moje życie. Bo wiesz Karolino, nie tak to sobie wyobrażałam – nie takiego życia chciałam, nie o takim marzyłam. Ta decyzja zmieniła mnie i moje plany . Niektóre legły w gruzach inne straciły ważność … jestem na etapie podejmowania kolejnej decyzji. I wiem ze tym razem będzie odwrotnie. Kiedy uwolnię się od tego co mnie spowalnia zacznę życie od nowa … ciężko jest tkwić w związku, który nie dodaje skrzydeł, który ciągnie w dol i powoduje ze kolejny dzień zdaje się byc bezsensu …
    Jeszcze wierze, jesCze wierze ze będzie dobrze …

  • Odpowiedz
    Paulina
    4 czerwca 2018 at 21:37

    Hej bardzo cieszę się z 10-lecia razem z Tobą ? śledzę Cię na instagramie może od roku ale zdążyłam bardzo polubić.
    Ja co prawda mogę nie pamiętać spektakularnych zamian w moim życiu, ktore wydarzyły się ponad 10 lat temu, ale bliższe terminy również zapisały coś na kartach mojej małej historii. Około 5 lat temu skończyłam liceum wtedy to podjęłam próbę wyjazdu do pracy za granicę, który okazał się strzałem w dziesiątkę ? dzięki temu nie tylko zrobiłam na studia (teraz kończę magisterkę), ale i poznałam masę znajomych z całego kraju, dosłownie z calego kraju. Są to przyjaźnie, które trwają jakiś czas i mam nadzieję że to się nie zmieni. Z kolei w zeszłym roku odwarzylam się zaufać człowiekowi, który dziś jest moim chłopakiem. Teraz jestem szczęśliwa, mam rodzinę przyjaciół i mężczyznę, którego kocham. Nic więcej do szczęścia mi nie trzeba i życzę każdemu by mógł odnaleźć w życiu to co najwazniejsze ❤
    Pozdrawiam i ściskam mocno ?

  • Odpowiedz
    Natalia
    4 czerwca 2018 at 21:49

    10 lat temu o tej porze decydowałam o wyborze kierunku studiów – padło na dietetykę na uniwersytecie medycznym i to był najlepszy wybór mojego życia! Dzięki tej decyzji poznałam świetnych ludzi, w tym mojego narzeczonego (z którym za rok biorę ślub), schudłam 10 kg (jak na kierunek dietetyczny przystało) i przede wszystkim wyhodowałam wspaniałą pasję do tego, czego się uczyłam i co teraz robię, a mianowicie prowadzę poradnie dietetyczną. Nie pracuje – robię co kocham i dlatego „pracę” traktuję jako przyjemność. Moja praco-przyjemność daje mi niezależność finansową, dzięki której kupiłam mieszkanie, samochód i wymarzoną torebkę LV i co najważniejsze stać mnie i mam czas na podróżowanie, które kiedyś uskuteczniałam tylko „palcem po mapie”. Można powiedzieć, że dzięki tej decyzji spełniam teraz swoje marzenia i (prawie) codziennie mówię sobie, że jestem szczęściarą i mam cudowne życie.

  • Odpowiedz
    Laurka
    4 czerwca 2018 at 21:54

    Odkąd chodzilam do podstawówki zawsze na pytanie kim chcę zostać w przyszłości odpowiadałam, że będę lekarzem. Od początku ambitnie dążyłam do tego celu – dobre gimnazjum, jeszcze lepsze liceum. Dopiero po maturze, w momencie kiedy trzeba było podjąć tę najważniejszą decyzję, na jakie studia się rekrutować, ja postanowiłam iść na inny kierunek niż wszyscy się spodziewali. Kosztowało mnie to wiele nerwów, emocji, a nawet znajomości… Na moją decyzję wpływ miało wiele czynników. Przemyślałam, dojrzałam, a przede wszystkim skonsultowałam swoje wątpliwości z najważniejszymi ludźmi dla mnie – Rodzicami.
    Nigdy nie żałowałam, że wybrałam inną przyszłość, niż to co planowałam od dobrych 10 lat, jeszcze jako mała dziewczynka. Poznałam wspaniałych ludzi, nauczyłam się wielu niesamowitych rzeczy, realizuję swoje pasje, które wręcz nie pozwalają mi myśleć o tym, co by było gdyby ? To był najbardziej przełomowy moment w moim życiu, który ukształtował mnie na taką kobietę, jaką jestem teraz. Silną, wytrwałą, twardo stąpającą po ziemi, taką która wie czego chce ?

  • Odpowiedz
    Ania
    4 czerwca 2018 at 22:05

    Cześć Karolina:) muszę przyznać, że ułożenie sobie w głowie tego, co chcę napisać, chwilę mi zajęło. 10 lat przed rozpoczęciem Twojego konkursu obchodziłam 15-te urodziny. Jak możesz się domyślić, między 15-tym a 25-tym rokiem życia podejmuje się szereg (dla niektórych błahych, dla innych wiążących na całe życie) decyzji. Myślę, że to wybór kierunku studiów był czymś, co zmieniło wszystko. Wybór padł na kierunek, który zapewniał wymianę międzyuczelnianą na trzecim roku (pół roku w Łodzi, pół roku w Gdańsku, cała reszta w Krakowie, gdzie zaczęłam). Poznałam dzięki temu mnóstwo ludzi, zwiedziłam całkiem niezły kawał Polski i pokochałam podróżowanie a także… zerwałam z chłopakiem. Po 4.5 roku, będąc właśnie w Gdańsku podjęłam decyzję, że muszę to zakończyć. Namówiły mnie do tej decyzji przyjaciółki, które zauważyły jak dobrze się bez niego czuję, że nie chce z nim rozmawiać ani nie chcę aby do mnie przyjeżdżał, pomimo, że on chciał pokonywać te setki kilometrów nas dzielące. Pewnie pomyślisz, że pff, przecież mnóstwo par się rozstaje. Ja miałam niestety troszeczkę gorzej, najbliżsi nie popierali mojej decyzji. Nie, to niedopowiedzenie. Rodzice o mało się ode mnie nie odwrócili, nie mogli tego zrozumieć. „No ale jak to, taki dobry chłopak, co on ci zrobił, na rękach by cię nosił, nieba by ci przychylił”… itd. Nie chcieli wręcz ze mną rozmawiać i dlatego na początku odwlekałam tę decyzję wiedząc jaka będzie ich reakcja. Potem podjęłam kolejną decyzję, mianowicie poszłam do pracy, bałam się ich prosić o pieniądze na utrzymanie kiedy jedyne co słyszałam dzwoniąc do nich było „wróć do P.”. Praca także wiele mnie nauczyła – pracowałam jako hostessa, w KFC, zbierałam truskawki, byłam korepetytorką (szkoda, że nie założyłam bloga ;)). Rodzice przez jakieś 2 lata wciąż nie mogli mi tego wybaczyć. Ja jednak nie dawałam za wygraną, czułam, że to musiała być dobra decyzja, że na pewno gdzieś jeszcze ktoś na mnie czeka, jest mi pisany, pomimo, że w domu wciąż słyszałam, że jestem już starą panną, wstydzą się mnie. Przez cały ten czas spotykałam się z różnymi facetami, jednak były to raczej przelotne znajomości, często kończące się na jednym spotkaniu (jednak pomimo tak wielu zawodów wspominam je wszystkie z uśmiechem na twarzy, one również mnie wiele nauczyły :D). I tak, po wieeelu, wielu miesiącach w końcu Go spotkałam. Jesteśmy już razem prawie 8 miesięcy i czuję, że to ten jedyny. Motywuje mnie do życia, do działania, do wstawania każdego poranka. Uważam, że gdybym wybrała inny kierunek, została w Krakowie, stchórzyłabym i być może wciąż bym z nim była… Cieszę się, że jednak tak się potoczyło i że mogłam opowiedzieć Ci moją historię, mam nadzieję, że uśmiechasz się jak ja kiedy ją pisałam 🙂 Buziaki i powodzenia w dalszym prowadzeniu bloga.

  • Odpowiedz
    Justi
    4 czerwca 2018 at 22:08

    Bez chwili namysłu uważam ,że momentem,który wpłynął na moje życie najbardziej w ciągu 10 lat jest przeprowadzka,a raczej ucieczka do Warszawy. Mieszkałam z rodzicami i bratem około 120 km od Warszawy w małej, pięknej wsi. Czego chcieć więcej – piękna okolica, nikt się tu nie śmieszył, owoców i warzyw pod dostatkiem, cudowne, błogie dzieciństwo do czasu… gdy mój ojciec nie zaczął pić. Naprawdę niczego nam nie brakowało, rodzice mieli dobrą pracę, z nami też nie było problemów, sami też się świetnie dogadywali i kochali…do momentu uzależnienia ojca od alkoholu. Zaczęło się od kilku piw,a w momentach końcowych litr wódki na raz to było za mało. Miałam 15 lat ojciec upił się do tego stopnia, że rzucił się najpierw na mnie, a potem na brata z nożem. Gdy mama wróciła z pracy oberwała również i ona krzesłem. Życie z pijakiem jest strasznie trudne… z jednej strony jest to ciągła nadzieja,że przestanie pić(po jego obietnicach) a z drugiej kochasz tą osobę chcesz jej pomóc w walce z uzależnieniem, ale przychodzi taka chwila jak wtedy ta,że nie masz zupełnie sił walczyć. Z trudem udało nam się przekonać mamę do ucieczki. Każde z nam spakowało się w plecak i uciekliśmy. Na peronie o 4 rano zdecydowaliśmy,że wsiadamy do byle jakiego pociągu i tam gdzie jest przystanek końcowy tam będzie nasze miejsce. Trafiło na Warszawę. Było niezwykle trudno. Żadnych perspektyw,mieszkania, pieniędzy, ale najważniejsze,że mieliśmy siebie. Spaliśmy w przytułkach, ale po miesiącu udało się mamie i bratu znaleźć pracę. Wynajęliśmy kawalerkę i od głupiego sztućca musieliśmy się wszystkiego dorobić. Obecnie po wielu ciężkich latach jestem szczęśliwa. Mieszkam już z narzeczonym we własnym mieszkaniu(na kredyt), mamie udało się na nowo ułożyć Życie,a brat wyjechał do Norwegii i pracuje jako informatyk. Obecnie jestem asystentem kierownika w popularnej sieciówce,w której miałam okazję Cię poznać i pomóc w znalezieniu upatrzonych rzeczy. Nie żałuję ucieczki i choć przez dłuższy czas miałam pod górkę w życiu, obecnie jestem przeszczęśliwą osobą. Życie nauczyło mnie jednego -ciężkiej pracy i tego, żeby nigdy, przenigdy się nie poddawać.

  • Odpowiedz
    Sylwia K
    4 czerwca 2018 at 22:10

    Moją najlepszą decyzją było kupienie psa. Wybór padł na najlepszego i najwspanialszego zwierzaka na całej ziemi, a mianowicie Chihuahuę o imieniu Bercik. Bercika nikt nie chcaił kupić ponieważ pieski tej rasy kupuje się głównie w celach wystawowych, a moja pociecha posiada jedną wrodzoną wadę ,która mi nie przeszkadza. Dzięki temu Bercik był i jest do dzisiaj bardzo wdzięczny ,że go pokochałam i zaakaceptowałam mimo jego malutkiej wady zdrowotnej. Bercik potrafi pocieszyć mnie w każdej sytuacji, wystarczy mi spojrzenie jego mądrych i zatroskanych oczu, a odrazu mam uśmiech na twarzy. Jest to mój największy przyjaciel ,który słucha i rozumie mnie jakby mówił ludzkim językiem.
    Odkąd Bert pojawił się w moim domu mam opiekuna, a przede wszystkim największego przyjaciela.
    Bercik mimo swoich malutkich rozmiarów i nie całych dwóch kilogramów ma ogromne serce wypełnione radością, miłością i zrozumieniem.
    Bert to nie tylko pies jest to także członek rodziny ,którego kocham bezwarunkowo w każdej sytuacji, nawet jak załatwi się niechcący na dywanik.
    Bercik do mojego życia wprowadził dużo radości, odpowiedzialności, spacerów oraz daje mi poczucie bezpieczeństwa kiedy jesteśmy razem w domu.
    Dzięki niemu codziennie rano mam najlepszą pobudkę na świecie, ponieważ wita mnie radosny mówiący ,,mama wstawaj bo się spóźnisz”
    Jest też towarzyszem w oglądaniu filmów, ulubionych seriali i czytaniu książek.
    Kiedy pisząc te słowa mam łzy w oczach ,że dziele moje życie z tak wspaniałą istotą.

  • Odpowiedz
    Marysia
    4 czerwca 2018 at 22:11

    Może nie było to 10 lat temu, ale 8. Miałam wtedy 13 lat i w święta Bożego Narodzenia dowiedziałam się, że na wiosnę będę miała braciszka lub siostrzyczkę. Był to dla mnie wielki szok i przeżycie, płakałam kilka dni, byłam zła na mamę. Fakt, nie przygotowała mnie do tego wydarzenia. Gdy 3 marca urodził się Szymek wszystko zaczęło się zmieniać. Moje życie miało się zmienić o 180 stopni. Nowy członek w domu, nowe doświadczenia. Zaczęłam go akceptować. Powoli moje uczucia do niego zaczęły się rozwijać. Po paru miesiącach byłam już bardzo szczęśliwa, że mam rodzeństwo. Wiedziałam, ale też tłumaczyła mi to mama, że on jest dla mnie, żebym nie została sama w życiu, żebym miała zawsze kogoś bliskiego. Od tamtego momentu chciałam zapraszać koleżanki do domu, żeby też go zobaczyly. Pamietam też, jak się cieszylysmy, ze będziemy ubierać Szymka w słodkie ubranka z Zary. Nagle wszystko stało się fajne. Dzisiaj Szymek ma już 8 lat. Jest naprawdę uroczym i mądrym chłopcem, za którego skoczyłabym w ogień. Kocham go bardzo i jest dla mnie najważniejszym mężczyzną w życiu! Dzięki niemu zrozumiałam, że rodzeństwo to coś cudownego, mogę się dużo od niego nauczyć – szczególnie cierpliwości. Dzisiaj z perspektywy czasu, jestem bardzo wdzięczna mojej mamie za taki „cud”

  • Odpowiedz
    Magda T
    4 czerwca 2018 at 22:11

    Życie daje nam wiele sygnałów, co zrobić aby było nam lepiej, wygodniej, łatwiej. Choc nie wszystkie drogi prowadzą do Eldorado często okazuje się, że podjęte spontanicznie decyzje dają nam z czasem niesamowita satysfakcję. Tak było tez w moim przypadku ponad 11 lat temu podjęłam prace w dużej niemieckiej firmie i choc na początku mój jak mi się wydawało bardzo dobry niemiecki został zweryfikowany i szybko okazało się że jeszcze wiele musze się nauczyć, to dało mi to motywacje i spowodowało, że mi się bardzo chciało codziennie się rozwijać. Obecnie władam tym językiem bardzo dobrze, zyskałam pewnośc siebie i mam bardzo duże doświadczenie w moim zawodzie, jestem odważniejsza i znam swoją wartość. Takie doświadczenia nas kształtują i umacniają. Obecnie szukam pracy, bo chce się rozwijać i spróbować czegoś nowego, może już w nowej branży, czas pokaże, ale na pewno mam tę odwagę żeby spróbować, bo uważam, że ba zmiany nigdy nie jest za późno… każdemu życzę odwagi i nie bójmy się marzyć…

  • Odpowiedz
    A.
    4 czerwca 2018 at 22:17

    Dokładnie teraz mija 10 lat od czasu zdania matury, podjęłam wtedy decyzje, że zostanę lekarzem, ale to nie była ta najważniejsza decyzja dotycząca przyszłości! Dużo wtedy myśląc co będzie stwierdziłam, że najbardziej to chce być młoda żoną i mamą! Że to mój taki priorytet, prawie jak marzenia malej dziewczynki:) dużo koleżanek to zadziwiało…i tak o to jestem zona T. Z którym jestem 12lat i mamy dwójkę dzieci❤ warto marzyć!

  • Odpowiedz
    Pani O.
    4 czerwca 2018 at 22:38

    Pomimo swojego młodego wieku, wydarzyło się coś co sprawiło, że wiem kim chce być i jaki mam plan na siebie. Odrazu po maturze – w najdłuższe wakacje mojego życia – postanowiłam pójść do pracy , brałam przykład ze starszych sióstr, które pracowały już od szesnastego roku życia. Padło na gastronomię, przez 4 miesiące pracowałam jako kelnerka z super ludźmi, po dużo godzin ale wiedziałam, że jak się czegoś chce to trzeba zapracować. Po super wakacjach nadszedł czas na studia oraz zmianę pracy. Tym razem inna branża typowa sieciówka w galerii handlowej. Praca jak praca, dużo ludzi, dużo pracy z towarem i ze sprzedażą jednak dla młodej kobiety praca w odzieżowce to super sprawa. Po pół roku dostałam awans, czułam się taka dorosła! 19 lat i już stanowisko osoby prowadzącej zmianę. Po kolejnym pół roku wszystko się skończyło, duża odpowiedzialność oraz presja. W trakcie tej pracy rzuciłam studia i postanowiłam pójść w kierunku związanym z sezonową pracą. Przez cały rok pracowania z ubraniami czułam ze to nie jest to. Brakowało mi wszystkich ludzi z gastro, presji czasu. Wiele ludzi myśli ze gastronomia jest zła praca jednak ja odnalazłam tam swoje miejsce . Po 4 latach dalej pracuje tam gdzie zaczęłam swoją przygodę z gastronomią w między czasie skończyłam studia również związane z praca i idę dalej gdyż czuje, że to jest właśnie to. Mój pomysł na życie. Pasja bym tego nie nazwała jednak czuje iż świat gastronomii jest dla mnie otwarty. Długa droga przede mną gdyż jestem bardzo młoda osobą, jednak w tym wszystkim mam osoby, które mnie wspierają i są ze mną w 100 procentach a nawet i więcej 🙂

  • Odpowiedz
    Gabriela
    4 czerwca 2018 at 22:41

    Moje ostatnie 10 lat…
    8,5 roku temu urodziłam najwspanialsza córkę mimo ze byłam w wieku 17 lat… od wtedy zmieniło się wokół mnie wszystko… i to wcale nie to ze na świat przyszła mój córeczka Zuzanna… zmieniła się perspektywa patrzenia na świat i podejmowania kolejnych decyzji których nie żałuje ani przez moment, jeszcze wtedy z moim chłopakiem (obecnie mężem od 4 lat ) stawaliśmy przed wieloma trudnościam, m.in wyśmiewaniem przez ludzi z powodu mojej ciąży, i słowami nie dacie sobie rady, rozstaniecie się, nie skończycie szkoły… z pomocą przyszli nam rodzice którzy obiecali ze pomogą nam w opiece nad córka dopóki nie skończymy szkoły, i tak się stało skończyliśmy szczęśliwie szkoły średnie, i postanowiliśmy ze ja pójdę na studia a mój chłopak wyjedzie do Niemiec do pracy, ciężka była to decyzja ale chcieliśmy za wszelka cenę zamieszkać sami z nasza córeczka, po kilku przyjazdach do Polski nie mogłam patrzeć na płacząca córeczkę która dwa dni po wyjeździe swojego Tatusia, dochodziła do siebie. Decyzja zapadła w kwietniu ze we wrześniu zaraz po ślubie wyjeżdżamy razem z Nim do Niemiec. Przerwałam niestety studia, ale wiedziałam ze nie ma nic ważniejszego niż rodzina, a studia można zrobić w każdym wieku… nadszedł czas ślubu, najpiękniejszy moment w których nasza córeczka przyniosła nam Obrączki do ołtarza i podała je podczas składania przysięgi (juz mam łzy w oczach jak pomyśle jakie to było piękne) mimo tylu przeciwności, tylu okropieństw których nam życzyli daliśmy rade, później nastąpił cZas przeprowadzki, i pierwszy miesiąc życia bez najbliższej rodziny, domu rodzinnego… pierwsze dwa miesiące były straszne… Zuzia zaczęła przedszkole niemieckie bez znajomosci języka, jej płacz ze nie chce tam zostawać, ze chce być z nami…. mnie i męża w duszy tez to bardzo gnębiło ale daliśmy sobie czas… i to właśnie dzięki temu ze mąż ciagle powtarzał tyle przeszliśmy, to czemu mamy teraz nie dać rady i daliśmy rade, Zuzia jest obecnie w 2 klasie w niemieckiej szkole, język ma opanowany wręcz do perfekcji, 1,5 roku temu wzięliśmy kredyt i kupiliśmy tutaj dom, jesteśmy szczęśliwi mamy coś swojego, ale mimo to ludzie dalej próbują nam zniszczyć nasze szczęście, ciagle ktoś nam podkłada pod nogi… jest to bolesne… bo ja potrafię się cieszyć szczęściem innym i nie zazdroszczę bo wiem ze każdy ma to na co sobie zapracuje, ciężka praca i wytrwałością w dążeniu jesteśmy w stanie mieć to o czym marzymy, dla nas marzeniem było być razem i jesteśmy, 25 maja minęło 11 lat od kiedy jestem z moim mężem nieprzerwanie, mamy wspaniała córkę, i ciagle dążymy do spełniania swoich marzeń… nie siedzimy i nie czekamy aż coś nam spadnie z nieba, próbujemy wszystkiego, 7 miesięcy temu zaczęłam prace przy montowaniu list na różnych budowach od szpitali po szkoły uniwersytety… nikt mnie nie zmuszał, sama chciałam spróbować, otworzyłam firmę i daje rade..są ciężkie momenty ale nie poddajemy się wierzymy ze wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, i dzięki temu jesteśmy silna rodzina która się wspiera, my wspieramy nasza córeczkę a ona wspiera nas… gdybym ponad 8 lat temu poddała się i słuchała to co mówią na nas ludzie, znajomi, napewno nie byłabym z moja rodzina w miejscu w którym jestem teraz… każdego dnia jestem wdzięczna za to co mam, mam zdrowie, mam rodzinę… a wszystko inne również kiedyś przyjdzie… np. Dzisiaj byłam na lekcji makijażu dziennego stwierdziłam ze dlaczego nie, makijażystka nigdy nie będę ale dla własnego komfortu chciałam podpatrzeć różne techniki wykonywania makijażu których do tej pory nie używałam ? warto mieć swoje zdanie i wiedzieć czego się w życiu chce….

  • Odpowiedz
    Magdalena
    4 czerwca 2018 at 22:43

    Cześć Karolina, obserwuje Cię od czasu jeszcze Twoich blond włosów i nie tak profesjonalnych fotografii, które możemy oglądać teraz. Zastanawiałam się czy napisać komentarz od pierwszego dnia kiedy wrzuciłas zasady konkursu na bloga, ale przecież ja nigdy nie pisze komentarzy pod żadnym zdjęciem osób, które obserwuje. TAK Serio obserwuje mnóstwo blogerek, blogów, instagramow, insta story etc ale nigdy nie napisałam komentarza pod żadnym zdjęciem, zdarzeniem, insta story etc. Ani nie brałam udziału w żadnym konkursie.. A jednak, także na Twoje dziesięciolecie daje mój komentarz. Dla Ciebie to 7262728 komentarz dla mnie pierwszy raz 🙂 Nie podzielę się super przejmująca historia mojego życia jak inne Twoje czytelniczki, które szanuje za to że zostawiają cześć siebie i też z chęcią czytam ich komentarze i historię. Powiem Ci tylko tyle, że mając 26 lat wiem, że jeżeli żyjesz w zgodzie z samym sobą, spełniasz się, akceptujesz, nie zazdrościsz drugiemu człowiekowi i inwestujesz w siebie żeby czuc się kobieta to wtedy jesteś szczęśliwa, i wtedy właśnie przychodzi szczęście w postaci drugiej osoby i zajęcia które robisz. Pozbylam się toksycznego związku, ludzi którzy mnie ograniczali, i przez których czułam się gorsza. Jestem w końcu szczęśliwa mam cudownego mężczyznę, jestem kierownikiem sklepu odzieżowego, a za miesiąc staram się do policji, żeby po 5 latach studiów robić to co zawsze chciałam – być policjantka. Szkoda tylko, że średnio można pogodzić mode z byciem policjantka, a może mi się uda – trzymaj kciuki, a ja postaram się przełamać i będę może częściej coś do Ciebie pisać:)) pozdrawiam i całuję M.

  • Odpowiedz
    Marta M
    4 czerwca 2018 at 23:53

    Dla mnie to było kilka tysięcy małych decyzji.

    Coraz mocniej wierzę w to, że każdy dzień przynosi nam całą masę okazji do podjęcia decyzji, które mogą okazać się dla nas przełomowe. Wierzę w to, że nawet zwykła codzienność może okazać się fascynującą przygodą, jeśli zaczniemy zwracać uwagę na te drobne momenty, które tak bardzo możemy sami kształtować. Energia, z jaką powitamy Panią w sklepie rano, może mieć wpływ na cały dzień (zarówno nasz, jak i jej).

    Przez długi czas żyłam w przekonaniu, że wiele (o ile nie większość) sytuacji w moim życiu wydarza się poza moją kontrolą, że to nie ja o nich decyduję, a inni ludzie lub okoliczności. Bardzo często mówiłam o sobie, że jestem najmniej decyzyjną osoba w tej części świata – do tej pory wybór proszku albo smaku jogurtu zajmuje mi niepotrzebnie dużo czasu (ale pracuję nad tym :))

    Dla mnie takim przełomowym momentem była pierwsza wizyta u terapeutki. Na początku chciałam po prostu rozwiązać kilka spraw, które były powodem niepotrzebnych smuteczków. Szybko okazało się, że to jedna z lepszych decyzji, które podjęłam przed trzydziestką.

    Zaczęłam uczyć się siebie oraz tego jak podchodzę do drobnych, codziennych spraw. Że to ja mam na nie wpływ. Że każdego dnia stoję przed setkami drobnych decyzji, którymi mogę zmieniać swoje życie nawet na krótka chwilę, i prowadzić je na nowe tory. Że tak wiele zależy ode mnie (niewiarygodne, a jednak!). To było dla mnie jak uderzenie – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zaczęłam przykładać większa wagę do tego, co daje mi szczęście, i w zależności od nastroju podejmować takie wybory, które będą dla mnie po prostu dobre.

    To naprawdę wspaniałe uczucie, które czasami paradoksalnie troszkę mnie przerasta – w końcu z takim przywilejem dostajemy również pełna odpowiedzialność za nasze wybory. Jednak każdego dnia rano przypominam sobie, ze to właśnie tak trzeba żyć! 🙂

  • Odpowiedz
    Marta
    5 czerwca 2018 at 00:16

    Moja jedna z najciekawszych decyzji która zmieniła moje życie która podjęłam w przeciągu tych 10 lat to : zacznę od początku…
    Byłam bardzo nieśmiałom dziewczyną, bałam się wielu rzeczy, wolałam nie robić rzeczy które powodowały u mnie większe emocje czy też strach przed nieznanym.
    Któregoś dnia będąc z koleżankami na pierwszym babskim wieczorze od pół roku, zostałam zaciągnięta do klubu by tam potańczyć. Tam zagaił do mnie chłopak student matematyki , do którego nie miałam większego przekonania (bo komu mogę się podobać ) 😛
    Jednak następnego dnia odezwał się do mnie , zwlekałam ze spotkaniem ponad 2 tygodnie. Lecz któregos dnia uległam i postanowiłam się spotkać… Okazało się że jest to człowiek z którym rozumiemy się bez słów. Który zakochał się we mnie od razu po opowieści o moich zwierzątkach czyli standardowo mam pieska kotka i JEDNĄ KACZKE która mój tata dostał kiedys w prezencie ,ale nie spodziewał się, że ta kaczka jeszcze kwacze i chodzi. W ten sposób po ogrodzie od 5 lat chodzi sobie mój pies labrador ,kot i Kaczka 😀
    Ale to nie koniec opowieści..
    Po cudownych 4 miesiącach randkowania i decyzji o byciu razem .. okazało się że mój luby musi wyjechać na 4 miesiące do swojego taty, który prowadzi firmę w Hiszpanii…
    Trochę rozpacz ale logicznie myśląc wiedziałam że decyzja nie podlega zmianie
    Znałam Macieja bardzo krótko bo tylko 4 miesiące… Ale z każdym dniem tęskniliśmy coraz bardziej.. I teraz ZAPADA DECYZJA która zmieniła mnie i spowodowała że jestem jedną z bardziej szczęśliwych kobiet.
    Postanowiłam że polecę do niego do Hiszpanii (dodam że nigdy wcześniej nie leciałam samolotem) , strach przed nieznanym był ogromny, bałam się lecieć , bałam się sama lecieć , bałam się że coś się stanie, nawet bałam się że wcale go nie zobaczę i bd musiała nocować na lotnisku w Alicante 😀
    Każdy mnie podziwiał, że skąd mam taką odwagę. Lecę sama i to do chłopaka którego ledwo znam..
    Będąc już po odprawie dałam mu znać że bd za 2 godziny na lotnisku w Alicante.
    Nie jestem wstanie opisać tej radości kiedy siebie zobaczyliśmy i tego wzruszenia.. oczywiście cały nasz pobyt był cudowny..
    Kończąc co zmieniło to w moim życiu
    Po 1) dzięki temu jestem szczęśliwa kobietą u boku ukochanego faceta
    Po 2) zdobyłam taką odwagę, że nie ma co się bać świata nic teraz dla mnie nie jest nieosiągalne
    Ps Za rok wylatujemy do USA na parę miesięcy. Achoj Przygodo !

  • Odpowiedz
    eva
    5 czerwca 2018 at 00:52

    Oswoiłam strach. Przypadkiem. Choć każda cząstka mojego ciała i umysłu mówiła „uciekaj!” – zostałam. Choć serce przyspieszyło tak mocno, że obawiałam się, że pęknie – zostałam. Choć w głowie miałam zupełną pustkę – zostałam. Choć do oczu napływały łzy, a dłonie drżały – zostałam. Zostałam i zmierzyłam się z własnymi demonami.

    To było kilka lat temu. Byłam początkującą dziennikarką małej lokalnej stacji radiowej. Zapowiadałam piosenki, opowiadałam o tym, co dzieje się w regionie, przygotowywałam serwisy informacyjne i chłonęłam wiedzę od starszych i bardziej doświadczonych koleżanek i kolegów.
    Traf chciał, że padło na mnie. Dostałam polecenie przeprowadzenia wywiadu z XX.
    XX – jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiej sceny muzycznej, człowiek ikona, człowiek legenda, a do tego największy idol z dzieciństwa i człowiek, którego plakaty wisiały w moim pokoju, a ja marzyłam, żeby spotkać go na żywo. Ta sama osoba, dwa dni później miała zasiąść przy mikrofonie obok, a ja, jak równy z równym, miałam zadawać mu pytania. Spełnienie marzeń? Prawie!

    Dwa dni później byłam gotowa. Elegancko ubrana w liliową bluzkę w szerokim rękawem i szare cygaretki. Chociaż pytania miałam wyryte w pamięci, były też wydrukowane w kilku egzemplarzach – na konsolecie, przy mikrofonie, obok biurka, na stoliku. Wszędzie, gdzie spojrzałam, leżały kartki z pytaniami, które chciałam zadać XX. Chwilę później zadzwonił! Powiedział, że jest już niedaleko i zobaczymy się za pół godziny. Byłam gotowa?

    W tym momencie, z „szafy” wyszły wszystkie strachy! Każda cząstka mojego ciała i umysłu mówiła „uciekaj!”. Serce przyspieszyło tak mocno, że obawiałam się, że pęknie. W głowie miałam zupełną pustkę. Do oczu napływały mi łzy, a dłonie drżały. Jak w amoku zaczęłam prosić koleżankę, żeby przeprowadziła tę rozmowę. Udawałam, że zasłabłam i natychmiast muszę pojechać do domu. Śmiałam się i na przemian desperacko ocierałam łzy. Moje lęki, moja choroba, moja depresja, z którą od długiego czasu nie mogłam poradzić sobie ani ja, ani mój lekarz ani leki, z którymi się nie rozstawałam, uderzyła ze zdwojoną siłą. Absolutny brak pewności siebie, chęci do życia – wszystko, co próbowałam codziennie ukrywać przed współpracownikami i bliskimi, w najgorszej wersji, w najstraszniejszej odsłonie pojawił się właśnie teraz. Wtedy… otworzyły się drzwi do studia, uśmiechnięty XX wszedł do środka! Podszedł do mnie, przedstawił się, a ja podałam mu drżącą rękę i ledwo wydusiłam z siebie własne imię i nazwisko. Do wejścia na antenę było 5 minut. Wszyscy wyszli. Zostałam ja, po drugiej stronie biurka XX, a między nami wszystkie moje wylane łzy, tragiczne myśli, cały strach i wszystkie złe emocje, które zbierałam w sobie przez lata. Wszystko, co nie pozwalało mi ruszyć z miejsca, wszystko, co sprawiało, że byłam wrakiem człowieka, wszystko, czego się bałam… Uśmiechałam się nerwowo, nie patrzyłam na niego, udawałam, że przygotowuję się do wejścia. Nie było już odwrotu… Kliknęłam w jingiel „gość weekendu”, w słuchawkach usłyszałam znajomy podkład i… skoczyłam. To była sekunda, może ułamek sekundy, w której gruby mur, budowany od lat z moich trosk, bólu, strachu i nieszczęścia runął! Skoczyłam na głęboką wodę i odkryłam, że potrafię pływać! Nie wiem, jak to się stało, nie potrafię tego zrozumieć. Strach zniknął, mur runął, a ja przepłynęłam przez tę rozmowę jak doświadczona dziennikarka, która potrafi otworzyć rozmówcę, wzbudzić zaufanie i zaciekawić słuchaczy!

    Ta rozmowa trwała 15 minut. W 15 minut oswoiłam swój strach. W 15 minut, po latach tkwienia w zamknięciu wróciłam. Odzyskałam radość życia, odzyskałam pewność siebie. Odnowiłam kontakty z rodziną, zaczęłam się uśmiechać i wyzdrowiałam. Oswoiłam swój strach. Jak ta decyzja wpłynęła na moje dalsze życie? Po prostu znowu zaczęłam żyć…

    Karolino, wszystkiego najlepszego na kolejne lata Twojej działalności! 🙂

  • Odpowiedz
    Xenia
    5 czerwca 2018 at 01:36

    10 lat temu moje spojrzenie na świat zmienił się o całe 180′. Z beztroskiego jeszcze wtedy dziecka stałam się osobą, która po raz pierwszy zetknęłam się z tak dużym ludzkim cierpieniem i samą śmiercią.
    Na skutek tego poznania podjęłam decyzję: Chcę pomagać innym!. Ale co tak właściwie kryje się za tym dość ogólnym stwierdzeniem, każdy może zdefiniować pomoc na swój własny sposób. Pomagać innym to umieć się poświęcić, dać swój czas, swój uśmiech, wsparcie. A czasami to po prostu wysłuchanie, wspólnie wylane łzy lub najzwyczajniej nasza obecność.
    Od tamtego czasu widziałam już wiele cierpienia. rozrywającego serce. Ale co najważniejsze również dużo nadziei. Chcę pomagać innym, pomagać w zmaganiu się z cierpieniem, smutkiem, zagubieniem. Pomagałam już w fundacji ratującej porzucone, niechciane przez nikogo zwierzęta, pomagam schroniskom dla zwierząt. Rzeczy, które można zobaczyć w takim miejscu są nie do opisania, ale uwierzcie mi, nic nie daje większego poczucia sensu niż widok powracającej nadziei i zaufania w oczach porzuconego psa. Nic nie sprawia mi większego szczęścia niż widok zwierzaka, który jeszcze kilka miesięcy temu panicznie bał się ludzi na skutek przykrych wspomnień, a teraz merdając ogonem domaga się pieszczot.
    Zaledwie kilka tygodni temu poznałam całkiem przez przypadek starszego Pana (97 lat!). Szedł on chodnikiem, tracąc równowagę wszedł na środek drogi. Podbiegłam do niego i poprowadziłam z powrotem na chodnik. Po zamienieniu kilku zdań, zwierzył się, że wyszedł z domu opieki, ponieważ czuł się tam samotny. Rozmawialiśmy bardzo długo, usłyszałam naprawdę dużo historii. Ale to pożegnanie mnie wzruszyło. Kiedy bezpiecznie odprowadziłam Pana do miejsca, z którego niepostrzeżenie wyszedł, bardzo długo dziękował, za to że w końcu znalazł się ktoś kto chciał porozmawiać, posłuchać. Dla niego zwykła rozmowa znaczyła bardzo dużo.
    Warto pomagać. Nie po to żeby zmienić cały świat, ale po to żeby zmienić świat chociaż jednej osoby. Pisanie tego komentarza skłoniło mnie do refleksji: gdzie byłam, gdzie jestem teraz i gdzie będę za kolejnych 10 lat. Obecnie studiuję psychologię. To kolejny etap mojego życia, ale wiem że decyzja podjęta 10 lat temu wpłynęła na to gdzie jestem teraz.

  • Odpowiedz
    Larysa
    5 czerwca 2018 at 07:39

    Decyzja, która wpłynęła na moje życie, może to się wyda śmieszne, ale wyjście na imprezę z myślą poznania kogoś nowego.
    Przed studiami miałam chłopaka, który ciężko zachorował i nie mógł z tym wygrać. Pójście na studia, za namową mamy, było również dobra decyzją, która zmieniła moje życie, ale nie o tym chciałam się podzielić. Gdy poszłam z uśmiechem na twarzy, oczywiście trochę niepewnie, ale po pewnym czasie, gdy odważyłam się iść na parkiet i oddać się muzyce i tańcu, to czułam się tak zrelaksowana, tak szczęśliwa. Już wtedy wiedziałam, że to jedna z najlepszych decyzji jaką podjęłam w ciagu ostatnich 10 lat.
    Gdyby tego było mało: I wtedy pojawił się on, pewnie się dobrze domyślasz- mój ówczesny chłopak, fakt nie na białym koniu, ale prawie na biało 🙂
    Mój przyjaciel, mój mężczyzna, z którym jestem do dziś i myślę, że będę o wiele wiele dłużej. Pomógł mi na nowo cieszyć się życiem, i pokazać, że zasługuję na miłość.

    Pozdrawiam!

  • Odpowiedz
    Karolina
    5 czerwca 2018 at 08:12

    Ciężko wybrać jeden moment z tych najważniejszych w moim życiu, ale chyba bylo to danie drugiej szansy mojemu dzis Mężowi. Rozstaliśmy sie, co było dla mnie bolesnym i ciężkim przeżyciem. I kiedy już myślałam ze sie z tego podniosłam, weszłam w nowy związek, na horyzoncie znów pojawił sie On. Długie rozmowy z przyjaciółkami o tym co zrobić. Bo wracając do niego skrzywdze kogos innego. Bo dwa razy do tej samej rzeki sie nie wchodzi. Bo co jak znowu mnie zostawi? Przecież drugi raz tego nie przeżyje. Wtedy wytoczył ciężkie działa, argumenty o wspólnej przyszłości, słowa ktorych nigdy wczesniej nie mówił. I zaryzykowałam. I nie żałuję. O bede zawsze wdzięczna za swoja i Jego odwagę. Dziś mamy cudowną córkę, wspólną przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, plany i marzenia. Przez te kilka ładnych lat zmieniliśmy sie oboje. Ja zaczęłam wierzyć w siebie i w nas, On codziennie pokazuje jak ważna dla niego jestem. Wiadomo, ze są dni kiedy mam ochote zdzielić go patelnią w głowę, ale tej jednej decyzji, bym nie zmieniła. To był najbardziej przełomowy moment w moim życiu i każdego dnia jestem za niego wdzięczna.

  • Odpowiedz
    Monika
    5 czerwca 2018 at 09:55

    Kilka lat temu podjęłam jedną ważną decyzję. Że będę szczęśliwa. A to znaczy, że sama zadbam o swoje szczęście, o siebie, że będę robić to, co lubię, że będę siebie słuchać, że będę na siebie liczyć i kochać ludzi, którzy na to zasługują. Bo ja chcę być szczęśliwa, po prostu. Więc skoro chcę, a to mój wybór, to sama sobie to szczęście ,,zrobię”, nie uzależnię go od nikogo. Ta myśl dała mi dużo wolności, lekkości i perspektywy. I do tej pory to najważniejsza decyzja w moim życiu. Otworzyła mi wiele drzwi, także tych do domów przyjaciół. No i jestem szczęśliwa, tak jak chciałam!

  • Odpowiedz
    Sylwia
    5 czerwca 2018 at 10:00

    Droga Karolino…
    Z Twoim blogiem jestem od samego początku. Od kiedy pamiętam lubiłam „rzucać okiem” co nowego, co ciekawego…Minęło już 10 lat, jak ten czas szybko pędzi…Dla mnie te 10 lat tez było pełne i wspinania się na wysokości i spadku w dół, z którego czasami trudno było wyjść…W ciągu ostatnich 10 lat przekonałam się jak bardzo można zostać zranionym, jak bardzo walczy się o bliskie osoby, ile człowiek jest w stanie znieść na swoich barkach …8 lat temu byłam jeszcze w fajnym, tak przynajmniej mi się wydawało, związku, gdzie słowa „ pozostaniemy razem, na zawsze, w bogactwie i biedzie, w miłości i cierpieniu, na dobre i złe…” mają znaczenie duże nie tylko dla mnie…jednak jak się okazało są ważne tylko dla mnie…W tym czasie kiedy byłam z kimś dopadła mnie choroba z którą musiałam zmierzyć się sama, bo mój ‘wspaniały” partner uznał, że nie ma siły ani czasu by mnie wesprzeć. Kiedy nagle zostaje się samemu z problemem, człowiek widzi ile warte są słowa, gesty, obietnice…ale powiedziałam sobie nie poddam się, będę walczyć, dam radę…i dałam…Ten czas był trudny dla mnie bo moje problemy zdrowotne, w tym czasie również walka o postawienie do pionu taty, u którego zdiagnozowano raka, dały mi w kość, ale udało się…później kolejny cios nagła i niespodziewana śmierć Mojej Najukochańszej Mamy…Po Jej śmierci chyba dopiero stałam się najbardziej samotna i sama…W tego dopiero zrozumiałem słowa, które kiedyś ktoś mi powiedział, że kiedy umiera Mama człowiek staje się sierotą i wszystko się zmienia…i miał rację…
    Jednak te ostatnie 10 lat to nie tylko pasmo smutków, negatywnych emocji…te ciężkie chwile bardzo mnie zahartowały, bo przecież skoro poradziłam sobie z takimi przeżyciami to byle drobiazg nie będzie mnie w stanie wyprowadzić z równowagi…Nauczyłam się, że trzeba walczyć o siebie, że trzeba i należy być egoistą, ale zdrowym egoistą, że inni są ważni, ale nie mogę nam przesłonić naszych spraw, naszego dobra, bo w przeciwnym razie możemy zostać wykorzystani i zostać sami…wiem jak to jest, bo tego tez doświadczyłam…
    W tych 10 latach, kiedy Ty Karolino działałaś blogowo u mnie tez pojawiały się i sukcesy…Ze zwykłego pracownika, stałam się szefem wspaniałego zespołu ludzi, których doceniam nawet za najmniejsze sprawy, bo wiem, jakie to 1)ważne, kiedy jesteśmy doceniani, jakich skrzydeł nam to dodaje do dalszego działania…wiem jak to jest być pracownikiem podległym i jak jest być szefem…ważne są relacje, które sobie buduję codziennie….Nie spotkałam swojego księcia z bajki, mam już sporo lat i pewnie mogłabym być matką wielu z Twoich czytelników, ale czuję się młodo, cieszę się małymi rzeczami, smakuję życie…czasami jeszcze brak mi pewności siebie, czuję lęk, niepokój, ale to chyba normalne…
    Wiesz czego żałuję, że w tych 10 latach ostatnich czasami zabrakło mi odwagi na realizacje niektórych marzeń, dlatego patrzę na Ciebie i zazdroszczę Ci, ale tak pozytywnie tego co robisz, tego, że nie boisz się podejmować często trudne, szalone decyzje…zazdroszczę Ci Twoich wspaniałych chłopaków, widać, ze jest dużo miłości miedzy Wami…
    Moim marzeniem, które zamierzam zrealizować jest podróż do Nowego Jorku, dlatego bardzo mnie cieszyły Twoje relacje z Twojego pobytu w tym miejscu, proszę o jeszcze….Widzisz jesteś dla mnie inspiracją…dla mnie kobiety , która ma na karku już 48 lat…
    Moja relacja jest pewnie chaotyczna, nie poskładana, nie taka jaką sobie wcześniej wyobraziłam pisząc ją sobie w myślach…ale jest prawdziwa…Pamiętaj bądź szczęśliwa… Kiedy zakończył się mój związek, a może on w ogóle się nie zaczął tak naprawdę…ja rzuciłam się w kolejne studia, negatywne emocje związane z chorobą, z rozstaniem przełożyły się na jakiś mały sukces…zmiany w pracy, których się bałam zaowocowały awansem i współpracą ze wspaniałym zespołem ludzi…każde wydarzenie ma jakiś sens, jakieś przesłanie i jest po coś…moim zdaniem po coś lepszego, nowego…
    Wiesz napisało tutaj sporo osób, ja z pewnością nie wygram bo jednak ciągle nie wierzę w siebie i w to, ze mogę, ale fajnie, ze zdecydowałam się by napisać…i dzieję Ci za ten blog…korzystam z niego…a wiesz może wyda się to śmieszne, ale zawsze żałowałam, że nie jestem rozmiarowo taka jak Ty bo zawsze ciekawe rzeczy wrzucałaś na allegro a ja nie mogłam z tego skorzystać…jednak do tej pory mam jedną z czapek, którą zrobiła Twoja Mama…
    Fajnie móc Cię czytać, oglądać no i Boski Manolo, który skradł moje serce 
    Bądź taka jaka jesteś, kochajcie się z Adim, Manolo niech tez tu hula po blogu…chciałabym mieć tyle lat co Ty bo być może inaczej pokierowałabym pewnymi zdarzeniami…
    Podsumowując ten bilans 10 lat: negatywne emocje były, są i pewnie się pojawią nie raz, ale ważne by przekuć je na coś dobrego, pozytywnego i zweryfikować swoje życie by dostrzec kto i co jest ważne…a dobre rzeczy z tych 10 lat…zdrowie, bo choroba opanowana, ogarnięta i pod kontrolą, awans w pracy i wspaniali ludzie, na których można liczyć bo sprawdzili się w różnych momentach…skończone studia…kilka ciekawych podróży…i uśmiech na twarzy mimo, że nie zawsze jest ochota by się uśmiechać…a Tobie Karolino mogę powiedzieć tak po prostu dziękuję…i proszę o kolejne 10…20 i więcej lat…
    To wszystko co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich 10 lat, miało duży wpływ na mnie, moje Zycie, moje emocje, postrzeganie świata i.. zauważenie tego co ważne w życiu, co mniej ważne a co można sobie odpuścić a świat się nie zawali…wszystko czego doświadczyłam i zapewne doświadczę starałam się i będę się starać przełożyć na pozytywne historie…w sumie to po latach mogę powiedzieć, ze gdyby nie choroba moja pewnie nigdy nei dowiedziałabym się czy jestem kochana naprawdę i czy mogę liczyć na tego „mojego księcia”, nie skończyłabym studiów, nie byłoby awansu…dziękuję za to wszystko mimo, że było ciężko, że przepłakałam niejedną noc, ale mimo to jestem wdzięczna losowi za to co mi dał i czego doświadczyłam…nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko po prostu jest po coś..pozdrawiam S.

  • Odpowiedz
    mala
    5 czerwca 2018 at 10:26

    10 lat, jak ten czas szybko minal…10 lat temu bylam jeszcze w Polsce, pisalam moja prace magisterska po powrocie z Erasmusa, byly uplane wakacje, zycie toczylo sie jak zwykle, az do pewnego pamietnego dnia kiedy to moj uwczesny chlopak zadzwonil do mnie. Wtedy wszystko sie zmienilo…Zycie przewrocilo mi sie do gory nogami. Nagle wyjechalam z kraju (do kraju o ktorym nie mialam pojecia, ze istnieje na mapie 😉 i zostalam stewardessa. Zostawilam za soba chlopaka, przyjaciol, rodzine. Byla to bardzo trudna decyzja, gdyz ten zawod nie byl marzeniem mojego zycia i czulam sie komfortowo w swoim otoczeniu, jednakze postanowilam sprobowac i nie zaluje tej decyzji. Dzieki tej pracy zwiedzilam mase interesujacych krajow, poznalam interesujacych ludzi, rozwinelam swoje horyzonty. To tez dzieki mojemu uwczesnemu partnerowi, ktory tamtego pamietnego dnia przegladajac poranna prase, zobaczyl ogloszenie o naborze i namowil mnie na pojscie na rozmowe kwalifikacyjna. Dzisiaj juz nie pracuje w tym zawodzie, jestem mezatka oraz wlascicielka najslodszego adoptowangeo psiaka pod sloncem, ktory wnosi tyle radosci w nasze zycie. Z calego serca namawiam wszystkich, ktorzy zastanawiaja sie nad kupnem psa nad przemysleniem adopcji, a tych ktorzy boja sie zmian na podjecie ryzyka, naprawde warto! Karolino, wszystkiego najlepszego na kolejne lata Twojej działalności!

  • Odpowiedz
    Ilona
    5 czerwca 2018 at 11:03

    Gratulacje z okazji 10 lecia!

    Jakby cofnąć się dosłownie 10 lat to byłam salona 22 latka z milionem pomysłów na siebie i poczuciem ze wszystko mogę!
    Poznałam męża, skończyłam szkole, wyszłam zamaż, urodziło nam się dwójka dzieci, kupiliśmy dom w Londynie. Niby wszystko grało ale coś zawsze było nie tak ciagle poczucie ze się biegnie ze się za czymś goni! W zeszłym roku sprzedaliśmy tamten dom i przeprowadziliśmy się daleko od stolicy i jest cudownie! Nowe możliwości, ja już nie jestem uwięziona nielubiana praca (przez 9lat na nią narzekałam, ale bałam się zmienić). Mam 32 lata i otwieram oczy ze naprawdę mogę znów naprawdę dużo! Niby mam ukończone studia w Polsce ale chce zacząć coś tu i co 7 lat temu wydawało mi się głupie teraz zaczynam realizować (myślałam ze jestem za stara na kolejne studia).
    Śmiało mogę powiedzieć ze ostatnie lata nauczyły mnie ze po pierwsze nie przejmować się co mówią i myślą inni, ze tylko ja sama mogę decydować o własnym losie i wiem co jest dla mnie najlepsze i ze nawet jak się potknę bądź pomylę to będzie moja dodatkowa lekcja! Po drugie naprawdę warto gonić za marzeniami ( zawsze marzyłam o domku w cichym przytulnym miejscu- co ja robiłam prze te ostatnie lata w tym zabieganym Londynie?).

  • Odpowiedz
    Sabina
    5 czerwca 2018 at 11:09

    Cześć ! Decyzja, która wpłynęła na moje dalsze życie jest jednocześnie moją najlepszą i najgorszą jaką podjęłam. Jak to często bywa dotyczy ona mężczyzny, byłam z moim ukochanym przez 5 lat, właściwie szczęśliwa, ale mocno sfrustrowana mieszkaniem z rodzicami i studiami dziennymi. Byliśmy jak dwie połówki jabłka, ale on nie chciał się wyprowadzić, usamodzielnić, postanowiłam się z nim rozstać. Poznałam innego mężczyznę, byliśmy razem rok, w tym czasie wykorzystał mnie finansowo, oświadczył się, prowadziliśmy firmę przez całe 3 miesiące, rozstaliśmy się. Było burzliwie, ale moja sytuacja nadal się nie zmieniła, mieszkałam z rodzicami, kończyłam studia. Zaczęłam żałować, tak bardzo żałować że rozstałam się z moim ukochanym z którym spędziłam mówiąc nie mówiąc 5 lat, że dosłownie płakałam po nocach. Doświadczenie z innym mężczyzną dało mi tak dużo do myślenia, zaczęłam dostrzegać że przede wszystkim trzeba być partnerami, przyjaciółmi bo na tym finalnie polega życie jak motyle w brzuchu znikną. Za miesiąc mijają dwa lata jak jesteśmy po ślubie, okazało się że nie potrafił sobie ułożyć życia beze mnie. Właśnie decyzja o rozstaniu była moją najgorszą i najlepszą, pozwoliła mi dojrzeć emocjonalnie, był to mój pierwszy chłopach, licealna miłość. Kocham go tak, że wszystko inne to nic, a po doświadczeniach jeszcze doceniam i szanuje ponad wszystko, stanowimy świetny i zgrany duet. Każdej z Was życzę takiej miłości!

  • Odpowiedz
    AgnieszkaAga
    5 czerwca 2018 at 11:29

    11 lat temu zdiagnozowano u mnie reumatoidalne zapalenie stawów. Miałam wtedy 17 lat. Nigdy nie pogodziłam się z diagnozą, jednak zgodziłam się na przyjmowanie leków immunosupresyjnych. Mimo przyjmowania chemii, sterydów choroba postępowała do tego stopnia, że „doczekałam się” dwóch endoprotez bioder, w „prezencie” otrzymałam także zerwane ścięgna u palców u rąk i wciąż grożą mi endoprotezy kolan. Mimo uporu lekarzy, że jest to na 100% reumatoidalne zapalenie stawów, ja nie byłam pewna owej diagnozy, ponieważ ludzie,których poznałam przez lata funkcjonowali „w miarę normalnie” przyjmując te leki co ja. Po licznych wycieczkach po gabinetach lekarskich w całej Polsce, nadal słysząc podtrzymywanie wcześniejszego wyroku w 2016 roku podjęłam decyzję, która zaważyła w moim życiu na lepsze. Przestałam brać leki immunosupresyjne (obniżające odporność), zaczęłam szukać czytając książki, fora, oglądając filmy oraz robiąc „na własną rękę ” badania. Zgodnie z moimi przypuszczeniami okazało się, że sprawcą moich męczarni jest borelioza! Mimo nacisków lekarzy i otoczenia podjęłam terapię antybiotykami, na której jestem już 6 miesięcy i zaczynam wracać do zdrowia! Czeka mnie długa rehabilitacja ale pojawiło się światełko w tunelu. Uważam, że do odważnych świat należy i cieszę się, że ja jestem taką osobą!  🙂

  • Odpowiedz
    Kasia
    5 czerwca 2018 at 12:09

    Gdy myślę o ostatnich dziesięciu latach mojego życia od razu przychodzi mi do głowy, że najlepszą decyzją było… zerwanie zaręczyn. Poznałam swojego byłego narzeczonego, P., na studiach. Byliśmy w równoległych grupach. Mieliśmy sporo wielogodzinnych zajęć na laboratoriach, więc dużo czasu spędzaliśmy razem. Od razu się sobie spodobaliśmy, dobrze się dogadywaliśmy i śmieszyły nas te same rzeczy. Zaczęliśmy się spotykać na imprezach, potem P. zaprosił mnie do kina. Było nam dobrze – jeździliśmy na uczelnię, wyjeżdżaliśmy na narty i latem na wakacje. Zaczęło się niewinnie – niby przypadkiem odczytany sms od przyjaciółki, krytyczna uwaga odnośnie mojego zachowania, obrażanie się, gdy nie mogłam się spotkać. Puszczałam to mimo uszu, nie jestem konfliktowa a i świadoma, że nikt z nas nie jest idealny. Po trzech latach oświadczył się podczas zimowych ferii, dostałam wiatru w żagle i mnóstwo dobrej energii, że jakoś się dogadamy i będzie jak na początku. Niestety – było coraz gorzej. P. nieustannie sprawiał, że czułam się gorsza. Zaczął obrażać moich rodziców i rodzinę, szantażować, próbował zmusić do przeprowadzki do oddalonego o dwieście kilometrów miasta. Regularnie kontrolował moje wiadomości z przyjaciółką. Patrząc na nas wszyscy myśleli, że mamy udany związek. Babcia była zachwycona a rodzina zadowolona, koleżanki zazdrościły brylantu za kilka tysięcy. Gdy później zastanawiałam się, dlaczego na to pozwalałam, doszłam do wniosku, że musiałam dosięgnąć dna upokorzenia, żeby znaleźć siłę na skończenie znajomości. Skończyliśmy studia i zaczęłam pracę w rodzinnej firmie a P. skomentował 'nie sądziłem, że tak nisko upadniesz’. Zabolało i nieraz słyszę echo tamtej rozmowy, gdy mam zły dzień. Oddałam klucze do jego mieszkania i pierścionek. Nie bolało – poczułam ulgę i wolność. Niestety poza mamą i przyjaciółką nikt mnie nie rozumiał. Chrzestna powiedziała 'jesteś głupia, kogo znajdziesz w tym wieku’ a ciotka, gdy poszłam do łazienki podczas bożonarodzeniowego obiadu 'taka ładna, ciekawe, co z nią nie tak’. Koleżanki pukały się w głowę, bo przecież P. miał pieniądze. Babcia nieustannie męczyła mądrościami w stylu 'dziadek też nie był idealny, trzeba być pokorną’. Nadstawiać policzek? Dawać się poniżać i upokarzać? Najbardziej bolało w tej sytuacji niezrozumienie bliskich i ich interpretacja naszego zerwania. A ja wreszcie odetchnęłam z ulgą, mogłam spokojnie spać, nie byłam tak nerwowa i spięta, poprawiła mi się cera. Szczerze mówiąc, czułam się znakomicie. Nie bałam się, że zostanę sama, że w moim wieku wszyscy mężczyźni są zajęci i zostaną mi rozwodnicy bądź rola 'tej trzeciej’. Wolałam być szczęśliwa sama niż dusić w związku z mężczyzną, który stosował przemoc psychiczną. Odżyłam. Po dwóch latach poznałam R. Dziś jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie i najlepszą wersją siebie. Doskonale nam razem, szanujemy się, dobrze dogadujemy, planujemy wspólną przyszłość. Na mojej dłoni nie lśni co prawda pierścionek, ale moje oczy błyszczą szczęściem, miłością i nadzieją na wspaniałą przyszłość. 🙂

  • Odpowiedz
    AdaWilk
    5 czerwca 2018 at 12:22

    Kochana Karolino,

    Po pierwsze, wszystkiego najlepszego z okazji 10 urodzin bloga !!!
    Gratuluje Ci wytrwalosci, konsekwencji, wiary w siebie i zycze kolejnych wielu, wielu lat satysfakcjonujacej pracy blogerki !!

    A teraz moja odpowiedz na pytanie konkursowe WIERSZEM, aby wyroznic sie troche z tlumu! Moja historia :

    Paryz miasto mody, sciagnal mnie na swoje glebokie wody !
    Ta DECYZJA w myk podjeta, byla szybka, byla predka.
    Gdy dwadziescia mamy lat, nie liczymy w glowie strat !
    Nie boimy sie ryzyka, idziemy naprzod jak zwarta rzeka.

    W Paryzu byla szkola. Szkola mody, szkola zycia !
    Projektowanie, rysowanie, szycie, prasowanie i haftowanie.
    Materialy i nozyczki, igly, nici, szpilki, pstyczki !

    Ta przygoda az trzyletnia, byla trudna, nieco zmudna.
    Duzo pracy, moc wyrzeczen, presja, walka i rywalka !
    No i samotnosc doskwierala, Mamy nie bylo co by pomagala…

    Dzieki Francji wydoroslalam, wiele rzeczy zrozumialam.
    Nie jest to milosc latwa, bo Warszawa w sercu gmatwa,
    ale wiem juz, co to praca, zmagania, determinacja i motywacja.

    Oraz najwazniejsze, czym jest rodzina, czym jest ten TEAM i jego sila.
    Jak wazni sa w zyciu ludzie, ci co czekaja, co na Whatsappie rozmawiaja.
    Bedac w Polsce nie doceniamy tego co tak naprawde mamy !!
    Czym jest weekend z rodzina, wspolny obiad, bigos, zapach ogrodu babci, wspolne OGNIWO.

    (z dedykacja dla mojej kochanej Mamy i siostry w Warszawie, ktore na pewno ucieszylyby sie z nagrody w konkursie. Ja obecnie jestem ciagle w Paryzu, ale pojawiam sie w Warszawie kiedy moge i planuje tam powrot na stale za jakis czas, bo wlasnie, no nie ma jak DOM i RODZINA, naprawde! )

  • Odpowiedz
    Daria Wartecka
    5 czerwca 2018 at 12:30

    Witaj Karolino,
    Moja historia może wydawać się mało interesująca ale zmieniła moje życie w stu procentach! 4 lata temu zakończyłam swój 8,5 letni związek. Związek z człowiekiem, który stopniowo niszczył moje życie. Ograniczał, podcinał skrzydła na każdym kroku, wybrał mi studia, narzucił jakiej pracy mam szukać. Ja młoda, zakochana, wpatrzona jak w obrazek… wciąż wierzyłam, że będzie lepiej. Wierzyłam, że w końcu się zmieni, zacznie mnie dobrze traktować. Jednak tak się nie stało! Pękło coś we mnie po mojej operacji (usunięcia guza piersi), wtedy gdy nie czułam wsparcia postanowiłam to zakończyć. Guz okazał się łagodny, a ja dochodziłam do siebie przeżywając swoją wewnętrzną żałobę. Jednak jak to mówią czas leczy rany. Po dwóch latach znalazłam spokój wewnętrzny i szczęście. Znalazłam MIŁOŚĆ – taką prawdziwą. Mój narzeczony jest cudowny, wspiera mnie, często się śmieję że jest moim aniołkiem na jakiego czekałam tyle lat. Dziś po upływie czasu uważam, że tamto rozstanie było najlepszą decyzją w moim życiu. Otworzyło mi drzwi do wspaniałego świata. Dziś myślę tylko pozytywnie! Nie boję się, realizuję swoje marzenia i wiem, że po największej burzy zawsze wychodzi słońce 🙂
    P.s . Jeszcze nikomu nie opowiedziałam swojej historii z takimi emocjami jakie czuje teraz, pisząc to.

  • Odpowiedz
    Karolina
    5 czerwca 2018 at 13:15

    To nie jest łatwe, żeby wziąć do ręki ołówek i sklecić kilka zdań o swojej przeszłości, no 10 lat wstecz to szmat czasu, niby mam poszukać kluczowego momentu, ale idąc jeszcze dalej to te kluczowe momenty też maja jakaś swoją genezę. ‚To zabawne jak dzień po dni nic nie zmienia, ale kiedy tak popatrzysz wstecz wszystko jest inne’, nigdy tego nie analizowałam. Patrzę na 10 lat do tylu no i właśnie mam wtedy takie 10 lat. Co takie małe dziecko może mieć już wtedy do powiedzenia o sobie, o świecie, o sytuacjach, to takie proste stworzenie, nie myślące jeszcze o konsekwencjach, chronione przez rodziców. Właśnie wtedy ma miejsce jedna bardzo banalna, prozaiczna sytuacja, na miarę 9-10 letniego dziecka:
    – omg, you are so cute girl ! What’s your name?
    – Thank you, my name is Karolina – powiedziała lekko speszona i zawstydzona Karolcia
    – Honey, do you like dance ? I have something to you, maybe you’ll go with me and my dancers on a stage during one song and you’ll dance with us!
    – Niee, nie chce
    – No co Ty, Karolka, InGrid mówi, ze dziewczyny pokażą Ci kilka ruchów.

    Karolka tylko kiwnęła przecząco głową i schowała się za swoją mamę. Jak co roku w naszym małym mieście – Lubaniu w czerwcu obchodzone jest jego święto. Tym razem miała wystąpić jedna ze światowej klasy piosenkarek, Włoszka InGrid. Przesympatyczna kobieta z tego co pamiętam. Mam kilka zdjęć, chętnie się później podzielę.

    – Karo, ale dlaczego nie chciałaś potańczyć z dziewczynami na scenie, to taka super okazja, to się nie zdarza na co dzień
    – Noo, bo nie – Karolka trochę posmutniała
    – No wiesz co, wszyscy by Ci zazdrościli, a ty tak nie wykorzystałaś okazji – mówi mama, – przecież uwielbiasz tańczyć, nie zrobiłabyś sobie wstydu i do tego jeszcze z InGrid, ona tak Cię polubiła
    – No właśnie, potem byś opowiadała koleżankom w szkole, albo nawet byś nie musiała bo wszyscy by Cię widzieli – i jeszcze na koniec tata.
    – Ja bym się nawet nie zastanawiała na twoim miejscu.

    Niewiarygodne, pamietam to jakby to było wczoraj. Po koncercie wracaliśmy na piechotę do domu, pamietam nawet dokładnie która drogą, spojrzałam już z odległości ostatni raz na scenę i wtedy chyba pierwszy raz w życiu naprawdę czegoś żałowałam. Tak! To był pierwszy raz kiedy zastanawiałam się nad tym co się wydarzyło i byłam chyba nawet na siebie zła, zawiedziona, że jednak nie spróbowałam. Rodzice mieli racje.

    Podstawówka minęła mi, tak jak chyba każdemu, beztrosko. Dobrze się uczyłam, jak zapomniałam o zadaniu domowym, bo wtedy jeszcze nie kombinowałam, naprawdę zapomniałam, babcia efektywnie dotrzymywała tajemnic o moich jedynkach, trenowałam pływanie, chodziłam na angielski. Typowo, chociaż miałam już wtedy super przyjaciółki i jak na swój wiek, szalałyśmy, co wakacje kolorowe pasemka we włosach, druga dziurka w uchu, pierwsze miłości. Było super, ale to jeszcze nic.
    Gimnazjum to przełom, nagle wszyscy są już tacy dorośli, z perspektywy czasu wiem, że to nieprawda i wtedy nadal byłam dzieckiem, ale jak na tamta chwile..

    Ferie zimowe (jestem w klasie 1 gimnazjum, mam niecałe 14 lat). Wracamy właśnie całą ekipą – rodzice plus znajomi i ich dzieci z Madesimo, włoskiego kurortu narciarskiego. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej gdzieś chyba w Austrii. Wszyscy już trochę zmęczeni wyszli z samochodów i pobiegli do środka, zostałam tylko ja i on.

    – chodź do mnie, chodź się przytul – powiedział Kamil
    – Niee, nie mogę, jeszcze ktoś zobaczy
    – Daj mi buziaka, proszę

    W głowie wcale nie mam już komfortowej sytuacji, chcę i nie chcę, dobra bardziej chcę, ale nie powinnam…

    – chodź proszę

    ‚Karoo.. wiesz co jest lepsze, spróbować i żałować, niż nie spróbować i potem żałować, że się nie spróbowało!’ – myślę. To w odpowiedzi na tą nauczkę, która dała mi przygoda z InGrid. Wtedy naprawdę o tym pomyślałam i zadecydowałam, że nigdy więcej nie popełnię takiego błędu, to zdanie stało się trochę moim mottem. Podeszłam i go pocałowałam. Pierwszy raz w życiu.

    Kamil był starszy jakieś 4 lata, w tym wieku to trochę przepaść, no i przepadło, zakochałam się. Trwało to około pół roku, jednak na koniec stwierdził ‚brakowało mi tylko kilku lat i trochę więcej swobody’ – dostałam takiego sms’a, jak widać zabolało, bo pamietam do dziś. Poznawałam później wielu chłopców, w sumie byłam trochę łamaczką serc, taka silna, zdecydowana, dużo starszą mentalnie – za sprawą Kamila ?, coś takiego przyciągało innych chłopców, a do Miss Polonii, dzieliły mnie przecież setki kilometrów. Każdy związek ma jakieś dobre i złe strony, złe to typowy ból po rozstaniu, dobre.. jaka ja byłam mocna psychicznie ! Ale na tym moja przygoda z Kamilem się nie skończyła. W między czasie czekały na mnie cudowne przygody, niesamowici ludzie, z którymi często już nie mam kontaktu, ale warto było przeżyć z nimi chodź chwile, ważniejsze i poważniejsze wybory: od liceum, wyjazdy na rysunek – potem zdawałam na architekturę, poważniejsze związki. Kamil wrócił, na chwile, były kwiaty, wysłane poczta kwiatowa, było dużo flirtu, ognia, miłości – do czasu, do póki nie zrozumiałam, ze dorosłym i zmieniły nam się priorytety i my sami się zmieniliśmy:

    – ale on wróci prawda ?
    – tak, na pewno.. oni zawsze wracają.
    Nie wrócił, a ja jestem w Poznaniu, daleko od pięknej Lubańskiej subkultury, studiuję Architekturę i właśnie zerwałam z innym już chłopakiem, po 3 latach nieufnego i smutnego związku. W tym miejscu już wiem, czego chce i jestem z siebie dumna:

    – napiszę książkę.

    ..Bo od tej jednej sytuacji, jeden z dzieciństwa ukształtowało się całe moje życie i wszystkie moje decyzje i wybory i trochę świadomość i odwaga. Nie ma skutku bez przyczyny 🙂
    ______________
    Słowo dla Karoliny Glinieckiej (pisze w ten sposób bo jesteśmy imienniczkami):
    Chyba powinnam Ci, Karolino podziękować, nie ‚powinnam’, dziękuję, dokładnie za to pytanie konkursowe. Nie było mi łatwo od tak usiąść i odpowiedzieć, bo jak już wspomniałam to był etap kiedy przeobrażałam się z dziecka na dorosłego człowieka. Moje spostrzeżenia i historie, w porównaniu do innych osób są dość płytkie, jednak kiedy nadal kształtuje swoją osobowość i szukam swojego właściwego miejsca na ziemi to taka analiza jest potrzeba, żeby stać się lepszą wersją samej siebie. Tydzień temu zerwałam, świadomie, ze swoim chłopakiem (po 3 latach), byłam w Warszawie i po prostu wstałam, spakowałam się i wyszłam z jego mieszkania i wróciłam do Poznania. Oczywiście, nie obwiniam Cię o to, mogło tak to zabrzmieć ?, że zadałaś mi jedno pytanie, a ja zrobiłam u siebie rewolucje, chociaż trochę tak było. Wiesz jak to jest być szczęśliwą, spełnioną osobą z pasją, z ukochanym u boku. Ja do tego dążę! I dziwnym trafem, nadarzają mi się ostatnio właśnie takie okazje, żeby powiedzieć: stop ! Teraz pomyśl o sobie, bo to ja jestem kreatorką swojego życia! Przepraszam, że tak bezpośrednio, ale chyba Twój blog jest taki trochę otwarty, harmonijny, z radami, poradami życiowo-duchowo-sytuacyjnym z elementami piękna we wnętrzu, w ubraniu. To składa się na całość odbierania Cię. Uspakaja mnie, czytanie postów, ta estetyka i delikatność, a teraz jeszcze to pytanie. Dziękuje ! Karolina.

  • Odpowiedz
    Maranello
    5 czerwca 2018 at 13:45

    Wbrew pozorom każda decyzja, nawet ta najdrobniejsza ma wpływ na losy nasze i ludzi w naszym otoczeniu. Dlatego też normalna decyzja o zmianie pracy może być kluczowa w naszym życiu. Tak było w moim przypadku. Dokładnie 10 lat temu postanowiłem zmienić pracę, normalna sprawa, nic nadzwyczajnego. Po 5 latach pracy zatrudniła się u nas nowa pracownica, po półtora roku była już moją żoną, a teraz mamy dwóch synów. To pokazuje, że decyzje z pozoru wydające się na błahe, „na chwilę” zmieniają nasze życie i życie innych. Kiedyś przechodziłem przez miasto ze znajomym, który nagle podbiegł do sygnalizacji świetlnej i włączył ją, pytam po co przecież nie przechodzimy w tym miejscu, odpowiedział, nie ale może to, że ktoś postoi na światłach dwie minuty dłużej zmieni jego życie… Coś w tym jest, każda decyzja wpływa na nasze życie czy to planujemy czy nie. Może decyzja o napisaniu tego komentarza sprawi uśmiech na twarzy mojej żony? Kto wie?

  • Odpowiedz
    Natalia eS.
    5 czerwca 2018 at 14:11

    Karolinko,

    kiedy usłyszałam po raz pierwszy pytanie konkursowe to od razu przyszła mi jedna odpowiedź do głowy. I jak się okazało – decyzja, którą podjęłam na studiach zaważyła na cały moim późniejszym życiu 🙂

    Pochodzę z małej miejscowości nad naszym morzem, dokładnie liczy sobie ok 150 mieszkańców. Najbliższe miasto jest oddalone ok 40 km. i tam też uczęszczałam do liceum. Nic więc dziwnego kiedy rodzice byli mocno zdziwieni, kiedy powiedziałam im, że chcę wziąć udział w konkursie ogólnopolskim, którego główną wygraną jest płatny staż wakacyjny w jednej z warszawskich korporacji 🙂 Haha pamiętam jak dziś kiedy mama powiedziała: „Dziecko, na głowę upadłaś?” 🙂 Wiedziałam jedno: może i na głowę upadłam ale chciałam coś w życiu osiągnąć, a tam – nie było perspektyw.
    Konkurs dotyczył różnych dziedzin: finanse, rachunkowość, księgowość, analizy, HR, marketing, PR…itd. Wybrałam HR, bo wtedy też to wówczas studiowałam i bardzo to lubiłam 🙂 pamiętam, że zadanie konkursowe nie było łatwe, w sumie to niewiele miałam z tym konkretnym zagadnieniem do czynienia. Dlatego też postanowiłam zapoznać się z tematem jak najgłębiej, przy pomocy różnej literatury, pytając osób doświadczonych. Matko, jaka ja byłam wtedy zdeterminowana 🙂 I owszem, miałam po drodze mnóstwo wątpliwości, zwłaszcza kiedy ludzie obok mówili mi: „Natalia weź się puknij w głowę. Przecież w tym konkursie startuje ok 2000 osób, dlaczego Ty miałabyś wygrać”. Oj podcinali skrzydła, podcinali. Tylko że ja wtedy nie miałam nic do stracenia, myślałam wówczas „dlaczego nie mogę spróbować?Przecież nic nie stracę”.
    Kiedy zadzwonił telefon od organizatorów, że dostałam się do kolejnego etapu (czyli rozmowa rekrutacyjna w Warszawie) – oniemiałam. Dosłownie. Ale oczywiście pojechałam do Warszawy – ja taka przeciętna dziewczyna ze wsi jechałam ponad 600 km do Warszawy. Ale to były emocje!!! 🙂 Później drugi telefon, zaproszenie na kolejną rozmowę, tym razem z Dyrektorem HR tej firmy, gdzie miałby się odbyć staż. I kolejna podróż do Warszawy. I choć czułam ogromny strach – bo tak nie do końca wiedziałam co się wokół mnie dzieje – byłam już bardziej pewna siebie 🙂 Po kilku dniach, trzeci telefon, ostatni: „Chcielibyśmy zaproponować Pani wakacyjny staż w firmie X. Gratulujemy, wygrała Pani konkurs!”. Proszę sobie wyobrazić co się działo w mojej głowie – szok i niedowierzanie:D ale jaka radość!
    Od tamtego momentu minęły 4 lata i obecnie mieszkam w Warszawie 🙂 miałam zostać tylko na wakacje, bo przecież tyle trwał ten staż, a ostatecznie zostałam i zostanę, bo kupujemy z mężem mieszkanie 🙂 Pracuję w bardzo fajnej korporacji, oczywiście w dziale HR i szczerze, nie wiem jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie zdecydowała się wziąć udziału w tamtym konkursie. Ok, pracuję w korporacji i niektórzy mogą pomyśleć w co się władowałam, ale naprawdę robię to co lubię 🙂
    Mam jeszcze jedną refleksję: wczoraj powiedziałam znajomej o Twoim konkursie i że masz już ok 500 zgłoszeń. Zgadnij co powiedziała? Haha tak dokładnie. A ja co? Właśnie klikam przycisk „wyślij” 🙂

    Pozdrawiam serdecznie i gratuluję 10 lat na polskim rynku blogosfery – to naprawdę ogromny sukces! 🙂

  • Odpowiedz
    Sandra
    5 czerwca 2018 at 14:30

    Hej, jak czytam poprzednie komentarze to myślę że moja historia nie ma szans 🙂 Ale spróbować warto 😀 Zawsze dużo ćwiczyłam, odżywialam się zdrowo i starałam się zdrowo żyć. Do momentu gdy postanowiłam że fajnie by byłoi zrzucić kilka kilogramów- uznałam, że easy, przecież ćwiczyc lubię to zwiększę tylko intensywność, bardziej się przypilnuje z dietą i będzie dobrze 🙂 Okazało się że mimo ćwiczeń, biegnia kilkadziesiąt kilometrów tygodniowo i diety zdrowej na sto procent nie chudłam. I wtedy nadeszła ta słynna ważna decyzja- pójść do lekarza na wszystkie podstawowe, profilaktyczne badania. Okazało się że mam mocno podwyższony cukier we krwi i insulinooporność. Ta decyzja zmieniła tyle że zrozumiałam że owsianka na śniadanie nie jest zdrowa dla każdego, że nie każdy trening jest dla mnie a kompletne wyeliminowanie cukru z diety to naprawde wazna sprawa 🙂 Wszystkim mogę polecić dbanie o siebie, tak po prostu – badania profilaktyczne, aktywność, zdrową dietę. Domyślam się że mój komentarz nie jest w żaden sposób wyjątkowy, ale mimo to stwierdziłam że spróbuję i podzielę się moją historią. Pozdrawiam! 🙂

  • Odpowiedz
    Edka767
    5 czerwca 2018 at 15:10

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”

    Pytanie dość trudne z racji tego, że każdego dnia zmagam się z podjęciem wielu decyzji, niesiących za sobą lawinę pozytywnych stron ale także konsekwencji, mających wpły na dalsze życie. Pięć lat temu, po skończeniu szkoły średniej byłam bez „celu” i pomysłu na siebie. Nie wiedziałam co mam ze sobą począć więc zamiast dalej się uczyć znalazłam jakąś pracę w której utkwiłam na ok 8 miesięcy (nie lubiłam jej, nie sprawiała mi przyjemności a każdego ranka przechodziły mnie dreszcze na samą myśl, że muszę tam iść i spędzić te 8 długich i nudnych godzin).

    W końcu ! Powiedziałam STOP ! „Dziewczyno, zmarnujesz sobie życie” – pomyślałam.Dwa dni spędziłam w łóżku zastanawiając się co tak naprawdę w życiu mnie cieszy, co lubię i co chciałabym robić w przyszłości. I…

    Podjęłam najważniejszą i najcelniejszą decyzję w swoim życiu,
    pasja do kosmetyki ciągle żyła w umysłu mego ukryciu !
    Zapisałam się na studnia kosmetyczne i różne kursy pomocicze
    chwil pełnych przyjemności i szczęścia nie zliczę!
    Choć bywało trudno,bo trzeba było wiedzę z anatomii i budowy ciała zgłębić
    to akurat na to czasu nie chciałam szczędzić !
    Po latach trudu, wysiłku, wyrzeczeń ukończyłam studia i wiecie?
    dziś jestem kobietą spełniona i najszczęśliwszą w świecie !
    Pracuje w zawodzie kosmetyczki, to sprawia mi radość, zwłaszcza paznokci malowanie,
    i chciałabym aby także w domu czas i chęci miała na nie !
    Mimo iż pracuje w zakładzie kosmetycznym to nie mam czasu na własne dopieszczenie,
    więc wygranie takiej nagrody to największe w świecie marzenie !

    Porzuciłam rolę kanapowego lenia, przestałam wylegiwać się całymi dniami
    skończyłam z budzącycmi we mnie negatywnymi emocjami – różnymi pracami!
    Włożyłam wiele trudu i wysiłku w skońćzenie profilaktycznej szkoły i wiecie?
    dzięki tej decyzji o podjęciu studiów stałam się kobietą najszczęśliwszą w świecie !
    Na studiach 5 lat temu dzieczyny wiele o Twoim blogu rozmawiały,
    i do wczytania się w niego stanowczo i często mnie zachęcały !
    W końcu zaglądnęłam do Ciebie i po prostu się zakochałam w Twoim stylu pisania,
    i zaczęłam nową erę Twojego bloga wszak odwiedzania.
    Nie ukrywam, że czytanie Twoich wpisów po ciężkich dniach wykładów i praktyk mnie relaksował
    a dodatkow twój urok i styl do dalszej walki o marzenia mnie motywował !
    I tak właśnie dziś? Jestem SOBĄ nikogo nie udaję i mogę przyznać się samej sobie
    że w życiu to co lubię po prostu robię!
    Cieszę się że odważyłam się zerwać z życiem które wpędzało mnie w depresję i podjęłam walkę o marzenia,
    choć jeszcze została jedna rzecz do spełnienia !
    Dziś? Mimo iż już wcześniej ten konkurs widziałam, podjęłam decyzję by opisać swoje perypetie i poczynania,
    a być może taki zestaw trafiłby do mnie, do domwego się wypielęgnowania !

    Zaminiłam łzy na uśmiech od ucha do ucha, monotonie na ciężką pracę a strach na wyzwanie. Porzuciłam nudne życie,
    na studiach poznałam nowych ludzi, nauczyłam się wiele i w końcu zaczęłam żyć dla siebie, a nie dla świata !
    Decyzja o zerwaniu związku z poprzednim życiem, z pracą która mnie stresowała i postawieniu wszystkiego na jedną karte – opłacała się!
    Na studia wyjechałam do innego miasta, bez grosza przy duszy i bez wsparcia rodziny (bo mama choć mnie kochała
    to uważała że robię błąd, że mam pracę to powinam się jej trzymać). W tygdoniu się uczyłam, w weekendy pracowałam !
    Udało się! Spełniłam swoje marzenia a decyzja uratowała mnie od depresji. Mimo braku wsparcia dopięłam swego , dzięki czemu
    jestem jeszcze bardziej dumna z PODJĘCIA SWOJEJ DECYZJI ! Równie bardzo chcialam podziękować Ci za prowadzenie bloga i
    inspirowanie mnie pasją i chęcią spełnienia swoich marzeń, bez względu na opinię innych i nie zważając na marudzenie !

    D DECYZJE choć trudno podjąć, warto słychać głosu swego serducha
    E EMOCJI bywa wiele, więc przyda się relaks, wypoczynek i odprężenie w łóżku , pod głową poducha
    C CHWILAMI może być ciężko, lecz warto podjąć ryzyko które może odmienić życie
    Y YES! Ja podjęłam walkę, zdecydowałam o porzuceniu niecieszącego mnie życia i poszłam na studia-zachowalam się należycie
    Z ZWALIŁAM sobiena głowę cały świat, zostałam sama ale dziś duma mnie rozpiera
    J JA podjęłam decyzję, a ty co czytasz ten mój wpis? czy odwżyłaś się choć spróbować zawalczyć o lepsze życie?
    A ATAKUJĄC strach i poczucie porażki, zdołałam zostać sobą i podjęłam najlepszą decyzję w życiu !

    Pozdrawiam, Edyta

  • Odpowiedz
    Natalia
    5 czerwca 2018 at 15:21

    Trudno mi było uchwycić moment, w którym zrozumiałam, że podjęte przeze mnie decyzje pozytywnie wpłynęły na moje dalsze życie. Teraz już wiem…
    Dokładnie 8 lat temu, dość spontanicznie, zdecydowałam się wyjechać ze znajomymi na Open’era. Bez mojego wieloletniego chłopaka, bez najbliższych przyjaciół- podjęłam zupełnie do mnie niepodobną decyzję, o tym, że przeżyję przygodę życia i nie zdawałam sobie sprawy z tego jak taka błahostka wpłynie na jego przebieg.
    W roku 2010 byłam na drugim roku studiów i jak na swój młody wiek prowadziłam bardzo nudne życie. Spotykałam się z moim chłopakiem, który był całym moim światem. W zasadzie nie interesowało mnie nic poza nim. Zrezygnowałam z przyjaciół, z imprez, z podróżowania i prawdę mówiąc z siebie na rzecz związku z tym mężczyzną. Co najgorsze- kompletnie nie zadawałam sobie sprawy z tego w jak toksycznym związku żyję. Cały mój świat kręcił się wokół niego, byłam uzależniona…
    W tym samym roku moi znajomi szukali 4 osoby do wynajęcia domku w Gdyni, chcieli pojechać na Open’era, więc zaproponowali mi wyjazd. Przyznaję, wahałam się. Było to wyjście poza moją strefę komfortu, a ponadto wiązało się z rozłąką z partnerem, której nie przeżyłam nigdy od początku naszego związku. Przegadałam temat z mamą, która widziała jak bardzo zaangażowana jestem w moją relację i niepokoiło ją to. Zdecydowałam, że zaryzykuję i pojadę.
    Byłą to najlepsza decyzja w moim życiu! Nagle zrozumiałam, że istnieje inny świat i inni ludzie poza moim chłopakiem. Zrozumiałam, że jestem wartościowym człowiekiem, że mogę wzbudzać sympatię, a co najważniejsze, zrozumiałam w jakim zamknięciu i odosobnieniu żyłam.
    Z festiwalu wróciłam już inną osobą- podbudowaną, znającą swoją wartość i podbudowaną.
    Szybko zdecydowałam, ze muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Zakończyłam toksyczny związek, skończyłam studia, znalazłam świetną pracę, zaczęłam rozwijać swoje pasje i znalazłam miłość swojego życia- w lipcu bierzemy ślub.
    Dzięki zrobieniu tego niewielkiego kroku jestem zupełnie innym człowiekiem i samostanowiącą o sobie jednostką. Mam przy sobie wspaniałego partnera i cudownych przyjaciół. Zrozumiałam, że z życia można korzystać pełnymi garściami, wystarczy tylko zrobić pierwszy krok. I choć jest on czasem przerażający, to uwierzcie mi, warto!
    Wystarczy trzepot skrzydeł motyla by wywołać tornado!

  • Odpowiedz
    Marta
    5 czerwca 2018 at 15:33

    Droga Karolino!!
    Ponieważ nie określiłaś, żeby historie opisywane przez dziewczyny- czytelniczki bloga były tylko i wyłącznie pozytywne, moja historia będzie zgoła odmienna. Ale z happy endem. Otóż…wyszłam za mąż dość wcześnie bo w wieku 21lat. Zakochałam się i nie było wtedy dla mnie innej opcji jak tylko poślubić tego wymarzonego faceta. Ideał- miły, uczynny, szarmancki, inteligentny. I jak mi się wtedy wydawało- świata poza mną nie widział. Był starszy ode mnie o 15 lat, miał swoją firmę, dobrze zarabiał więc stać nas było na podróże i spełnianie marzeń. Ale ta sielanka nie trwała zbyt długo…Pierwszy raz uderzył mnie w trakcie naszego miesiąca miodowego. Teraz już nawet nie pamiętam za co…chyba nie spodobało mu się że ubrałam krótką sukienkę (która według mnie była normalną sukienką zakładaną na plażę w czasie wakacji). Przepraszał, twierdził że to się więcej nie powtórzy i że sam siebie nie nawidzi za to co mi zrobił. Ale jak się domyślasz sytuacje takie powtarzały się na przełomie kilku następnych lat wielokrotnie. I za każdym razem scenariusz wyglądał tak samo- coś go zdenerwowało, używał siły i przemocy, przepraszał a potem znowu to samo. Pewnie zastanawiasz się jak mogłam być z takim człowiekiem i zgadzać się na to… ale odpowiedź jest prosta- kochałam go. Teraz wiem, ze to niedorzeczne ale tak właśnie było. W czasie, kiedy byłam z nim, straciłam większość znajomych i przyjaciół, bo oni nie byli w stanie tego zaakceptować. Na początku byłam na nich zła, że się ode mnie odwrócili, ale teraz wiem, że chcieli mi zafundować terapię szokową, chcieli żebym się obudziła z tego koszmaru i zaczęła normalnie żyć. A ja z czasem tak się przyzwyczaiłam do tego stanu rzeczy, do swojego nieszczęścia, że tkwiłam w tym związku. I byłam z tym zupełnie sama. Bałam się od niego odejść, bo bałam się że już do końca życia będę samotna. On potrafił tak obniżyć moje poczucie własnej wartości, że już straciłam nadzieję na lepsze jutro. Ale zawsze w życiu przychodzi taki moment, kiedy trzeba zacząć wszystko jeszcze raz, od początku, najlepiej w nowym miejscu. Również u mnie taki moment nastąpił. Zaszłam w ciążę- początkowo cieszyłam się, że będę mamą, myślałam że jak będę w ciąży to on mnie oszczędzi. Ale myliłam się. Uderzył mnie, jak mu się nie spodobało, że rozmawiam za długo przez telefon. I wtedy po raz pierwszy powiedziałam DOŚĆ. Pewnie gdybym nie była w ciąży to znosiłabym to tak długo, aż nie wydarzyłaby się jakaś tragedia. Ale pomyślałam, że przecież nie jestem sama, że oprócz mnie jest jeszcze moje dziecko. Następnego dnia spakowałam walizki i wyprowadziłam się do innego miasta i zmieniłam numer telefonu. 7 miesięcy później urodziłam zdrową dziewczynkę. A dziś śmiało mogę powiedzieć, że moja córka będąc jeszcze u mnie w brzuchu, uratowała mi życie. Teraz jesteśmy razem szczęśliwe i każdego dnia staram się zapomnieć o tym koszmarze, który zafundował mi człowiek, którego kochałam.
    Nie wiem, czy chcesz opublikować moją historię, ale zainspirowałaś mnie, żebym się tym podzieliła z czytelniczkami Twojego bloga. Nawet kamień spadł mi z serca jak to wszystko opisałam. Dziewczyny opisują raczej znalezienie miłości, a ja musiałam podjąć decyzję by dla dobra mojej córki tą miłość porzucić. I nie żałuję!!!
    Wszystkiego najlepszego z okazji 10 urodzin bloga:)

  • Odpowiedz
    gutowskaanna_
    5 czerwca 2018 at 15:49

    Długo myślałam na tym co napisać . Nie tyle dla samego faktu prezentów,które naprawdę są fantastyczne,niezbędne i przydałyby się na nową drogę życiową ale z racji tego że 10lat to milion podjętych decyzji,miliony wspomnień i nowo poznanych ludzi a co za tym idzie ? Konsekwencje,doświadczenie,radości i smutki. Jednak gdybym miała co zmieniło moje życie ? To „DETOX” opowiem Wm o tym …
    Uwielbiam poznawać nowych ludzi ,nie mam problemu w nawiązywaniu nowych znajomosci,kocham im pomagać angażuje się emocjonalnie i więcej szczęścia daje mi dawanie im niż sobie . Nie zawsze jednak idzie to w obie strony .Niektorym było przy mnie po prostu wygodnie. Wykorzystywali mój czas,serce,środki czy różne dojścia. Najgorsze jest to ze zawsze dawałam im druga szanse . Usprawiedliwiałam ich. Skoro otaczali mnie tacy pudzie możecie się tylko domyśleć że w „milosci ” również miałam takie „szczęście” wiele cierpień,łez. Toksyczni ludzie otaczali mnie w domu ,pracy wśród rzekomych przyjaciół. Całe moje życie raptownie stało się toksyczne . Milion myśli w głowie , co jest ze mną nie tak . Przez to straciłam uśmiech,radość życia. Stałam się zasadnicza bez wrażliwości,twarda ,niedostępna do takiego stopnia że nawet mężczyźni się mnie bali. Jednak w głębi serca wiedziałam że taka nie jestem. Tęskniłam za uśmiechnięta pełna pozytywnych pomysłów dziewczyna która pobudzała do działania innych do wiary w swoje możliwości. Dlatego dałam sobie taki około 3letni „DETOX” na taka samoanaloze . Odcielam sie od toksycznych ludzi . Zaczęłam doceniać tych którzy przy mnie byli zawsze . Jedna z takich jest moja mama która jest najlepszym i najwierniejszym przyjacielem . W pracy mam fajne koleżanki Ale to jeszcze nie koniec. Pozbyłam się takich cech jak zazdrość czy porównywania się z innymi. Naprawdę to była męczarnia dla mózgu i nerwów . Wszystko jest w naszej głowie . Każda z nas jest wyjątkowa . Każda z nas może naprawdę wiele osiągnąć . Dzięki temu wszystkiemu dojrzałam do tego by kochać jeszcze mocniej iiiii wieloletnia znajomość z pewnym mężczyzna zaowocowała przyjaźnią a teta jestem Jego szczęśliwa narzeczona. 29.09.2018 chwile po 14ej powiemy sobie „TAK” iii zostaną ŻOną wspaniałego przyjaciela . Życzę by każdy zrobił sobie od czasu do czasu taki życiowy „DETOX ” i otaczał się tylko wspaniałymi ludźmi . Natomiast Wam życzę wielu wielu pięknych wspólnych kolejnych lat w podróży życia . Tworzycie piękna rodzine wraz z Manolo 🙂 Dalej się rozwijaj to co zle zostawiaj za sobą i patrz na to co przed Tobą . Reszta to przeszłość połączona ze wspomnieniem i doświadczeniem teraz jest Tu.

  • Odpowiedz
    Kasia
    5 czerwca 2018 at 16:11

    Witaj! Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że całe moje życie nie obfitowało w wielkie zmiany i rewolucje. Czy to źle? Nie jestem pewna… Cenię sobie spokój i stabilizację więc jestem wdzięczna losowi, że toczyło się ono w błogiej harmonii, która dawała mi szczęście. Kilka lat temu zostałam zmuszona podjąć ważną decyzję, która miała zmienić właściwie każdy aspekt mojego życia. Czułam strach przed nowym, ale też chęć sprawdzenia siebie. Wyjechałam na drugi koniec Polski z mojej małej wioski. Bez pracy, znajomych, rodziny, setki kilometrów od domu. Zapewne wiele osób powiedziałoby, że to nic takiego, że tysiące ludzi podejmuje takie kroki, ale dla mnie był to trudny czas. Ciągle starałam się myśleć pozytywnie. Nie było to łatwe. Właśnie moja rok od kiedy nie żyje mój ukochany tata. Moi bracia byli przy Nim kiedy umierał. Byłam wściekła na siebie, że ja nie miałam szansy się z nim pożegnać, że nie było mnie blisko, że tak rzadko się widywaliśmy w przeciągu ostatnich miesięcy. Aż do dnia, kiedy spotkałam moją ciocię, która powiedziała mi, że kilka tygodni przed śmiercią tata opowiadał jej jak jest ze mnie dumny, że zawalczyłam o siebie i świetnie sobie radzę w „wielkim świecie”. Słuchając jej ze łzami w oczach zrozumiałam, że krok który podjęłam był słuszny. Nie poddałam się. Były lepsze i gorsze tygodnie, ale wciąż wierzyłam, że dzięki mojej pracy i uporowi sobie poradzę. Miałam rację. Miłość, która mnie tu spotkała, praca, która daje mi wiele satysfakcji… teraz wiem, że to właśnie tego szukałam i chociaż droga była trudna i wiele mnie kosztowała, to wiem że mój Anioł Stróż przy mnie czuwa i mocno kibicuje 🙂 !

  • Odpowiedz
    Madeleine
    5 czerwca 2018 at 17:08

    Decyzja, ktora najbardziej zmienila moje zycie w ciagu ostatnich 10 lat?
    Wszystko zaczelo sie od… zamowienia taksowki! 🙂
    5 lat temu bylam na imprezie urodzinowej mojej kolezanki w jednym z warszawskich klubow, w pewnym momencie pomyslalam, ze chyba czas juz wrocic do domu i zamowilam te „slynna” taksowke!
    Wyszlam na zewnatrz i dokladnie w tym samym czasie przeszedl obok mnie pewien chlopak, ktory po chwili podszedl do mnie i po angielsku spytal czy znam nazwe ulicy na ktorej sie znajdujemy. Z niewinnego pytania o nazwe ulicy, przeszlismy do kilkugodzinnej dyskusji (a ja w tym wszystkim zapomnialam o mojej taksowce;)).
    Dalsza historia jest dluga i wielowatkowa, ale w ramach szybkiego podsumowania – chlopak okazal sie Francuzem, ktory sprawil ze w moim zyciu nastapila TOTALNA, niespodziewana rewolucja – zdecydowalam sie na wyprowadzke z Polski, od 3 lat mieszkam w Paryzu, w miescie ktore pokochalam wiele lat temu i zawsze cicho marzylam o tym, zeby moc tutaj zyc… et voilà!
    (z gory prosze o wybaczenie braku polskich znakow!)

  • Odpowiedz
    YENNEFER
    5 czerwca 2018 at 19:30

    Ponad 7 lat temu podjęłam decyzję o tym żeby zostać mamą. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego jak długa i pełna przeszkód będzie droga do realizacji tego marzenia.
    Niezliczona ilość badań i leków, grafik naszpikowany wizytami u lekarza, mnóstwo wątpliwości, kilkadziesiąt negatywnych testów. To były elementy towarzyszące mi codziennie przez kilka lat. Kiedy wiedziałam już, że mój przypadek nie jest łatwy podjęliśmy z mężem decyzję, że tak łatwo się nie poddamy. Po każdej wizycie, każdym negatywnym teście czy nieudanym zabiegu mieliśmy ustalony kolejny krok, dużo rozmawialiśmy, zadecydowaliśmy również, że jeśli się nie uda to zostaniemy rodzicami adopcyjnymi. Po 5 latach na świat przyszedł nasz mały cud – Oleńka, teraz zdrowa i bardzo rozgadana dwulatka. Ola powstała z ostatniego zamrożonego zarodka, dlatego jest przez nas nazywana Śnieżynką. To najlepszy dowód na to, że warto być konsekwentnym i stawić czoła najgorszym przeciwnościom losu. I nawet jeśli nie wszystko od nas zależy to trzeba nauczyć się podnosić po niepowodzeniach. Bo gdzieś tam na końcu czeka nagroda. Oleńka zupełnie zmieniła moje życie, wprowadziła w nowy wymiar kobiecości. Trudna droga do rodzicielstwa bardzo umocniła mój związek. Jeśli przetrwaliśmy taką sinusoidę emocji i wyszliśmy z tej próby zwycięsko – nic nas nie pokona!

  • Odpowiedz
    Kasia
    5 czerwca 2018 at 20:31

    Decyzja spontaniczna, jednak serce nie pozwoliło postąpić inaczej – dziś wiem, że to najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć.
    Był późny październikowy wieczór, lało jak z cebra. Wracaliśmy z rodzinnych stron do ukochanej Gdyni. Droga prowadziła przez las, a tereny te znamy dość dobrze. Nagle prosto pod koła wbiegło nam zupełnie przemoczone, chudziutkie stworzenie. Ledwo zdążyliśmy wyhamować. Przerażeni wyszliśmy z auta, a naszym oczom ukazał się przestraszony pies. Niewiele myśląc zabraliśmy go ze sobą, zawróciliśmy do pobliskiej wioski i tam udaliśmy się do kilku domów by zapytać czy nikt nie kojarzy przybłędy. Odwiedziliśmy też kilka lokalnych sklepów – wszak tam najczęściej zostawia się ogłoszenia ze zdjęciami małych uciekinierów. W jednym z nich usłyszeliśmy historie, które sprawiły, że zwątpiliśmy w ludzkość. Okazało się, że okoliczne lasy są częstym miejscem porzucania zwierząt, a nasilenie tej tendencji można zauważyć zwłaszcza w czasie wakacyjnym (nadal nie mogę uwierzyć, że takie rzeczy się dzieją!!!). Patrząc na naszą przybłędę w sklepowym świetle straciliśmy wszelkie złudzenia – pies musiał błąkać się przeraźliwie długo – zapadnięta czaszka i żebra, które można zliczyć były jasnym komunikatem. W głębi serca miałam nadzieję, że ta mokra kulka po prostu uciekła, zbłądziła i nie mogła odnaleźć drogi do domu – a gdzieś tam czeka na nią zmartwiony właściciel. Postanowiliśmy więc zabrać ją do domu, a następnego dnia zgłosić sprawę w nadziei, że odnajdziemy jej dom. Do domu wracaliśmy w zupełnym milczeniu. Zatrzymaliśmy się w całodobowym supermarkecie, żeby kupić szampon, karmę i smycz. Nim zajechaliśmy na miejsce zastała nas noc. Wykąpaliśmy delikwenta (który całą drogę miał tak podwinięty ogonek, że byliśmy przekonani, że mamy towarzysza w aucie) – po czym okazało się, że to suczka! Do dziś pamiętam jak zeskakiwały z niej pchły. Z samego rana odwiedziliśmy weterynarza – okazało się, że suczka ma około pół roku i jest skrajnie niedożywiona. Wiedzieliśmy, że nie możemy jej zostawić – to nie jest najlepszy czas, mamy studia i prace, wynajmujemy pokój w mieszkaniu studenckim, jesteśmy w ciągłych rozjazdach… – wymówki mnożyły się bez końca. Postanowiliśmy więc przetrzymać ją do czasu, aż znajdziemy jej właściciela lub nową, kochaną rodzinę. Nie minęły dwa dni, a ja już wiedziałam, że Łajka zostanie z nami na zawsze! Tak, nadaliśmy jej takie kosmiczne imię, bo wywróciła nasz świat do góry nogami! Musieliśmy nauczyć ją jeść – pies, który zaznał głodu, nie zna umiaru. Pamiętam jak pierwszy raz zaszczekała, a nim to się stało minęło kilka miesięcy. Panicznie bała się samochodów, jednak zaufała nam i dziś jak tylko usłyszy znajomy warkot silnika jest gotowa do podróży. Dziś jest to ciągle uśmiechnięty pies, którego pokochali wszyscy dookoła!

    Trzy lata temu podjęliśmy najlepszą decyzję naszego życia – nasze rodzinne domy zawsze były pełne zwierząt, zwierząt zadbanych, traktowanych z miłością – a to jaką miłość i wdzięczność my otrzymujemy od Łajki jest niesamowite (ja wiem, ckliwe słowa, ale myślę że osoby, które przygarnęły zwierzaka dobrze mnie rozumieją i dokładnie wiedzą o czym piszę).

    PS. Zawsze lubiłam psy, ale teraz jestem totalną psiarą ( jeżeli czyta to moja bratnia duża, proszę o wskazówki, jakiś poradnik – jak przestać robić zdjęcia psu – bo oszaleje, muszę wszystko zawsze udokumentować :D)!

  • Odpowiedz
    Agnieszka G.
    5 czerwca 2018 at 20:32

    Największy wpływ na moje życie miała decyzja, której tak naprawdę nie planowałam. Upływ czasu oraz sytuacje, które mnie spotkały dały mi kopa -powera i wielką motywację aby nie dać się więcej wykorzystywać. Zaczynając dorosłe życie przeprowadziłam się z małej wsi do miasta. Wychowana w trochę hermetycznym świecie, bez większych problemów, bez wiedzy o ludziach i większym pojęciu o świecie wyruszyłam własną drogą. Byłam wtedy wstydliwą, bardzo wrażliwą i skromną dziewczyną, zawsze grzeczną i kulturalną o dobrym sercu i chętnie niosącą pomoc innym. Te wartości wyniosłam z rodzinnego domu, gdzie do dziś życie wolniej płynie i wydaje się być książkową sielanką. Właśnie poprzez moje dobre cechy, brak asertywności i ogromną naiwność jaką wtedy miałam, byłam wykorzystywana w pracy i szkole. Byłam wyśmiewana, upokarzana tylko za to, że komuś pomogłam. Długo nie mogłam zrozumieć – dlaczego za dobro koleżanki i koledzy odwzajemniają mi się zupełnie odwrotnie. Niestety otaczający mnie ludzie byli bezwzględni, inaczej wychowani, umiejący wykorzystać słabszego od siebie. To jak mało wiem o życiu, to skąd jestem, jak wyglądam i to, że mówię szczerze oraz otwarcie, o swoich planach, marzeniach i celach niestety niejednokrotnie było powodem wielu kpin, a moja osoba stała się pośmiewiskiem!!! Walka ze zmianą siebie i decyzją o zmianie otoczenia trwała kilka lat. To była decyzja której nie żałuję i z której jestem bardzo dumna. Te ostatnie 10 lat ( od miesiąca jestem trzydziestolatką :)) pozwoliły mi poniekąd rozpocząć życie na nowo. Przeprowadzka do innego miasta wydaje się być ucieczką, ale to postanowienie tak naprawdę wyszło samoistnie, trochę niespodziewanie i naturalnie. Poznałam chłopaka, który jest moim wsparciem i motorem napędowym do działania. Dziś jest moim mężem i ponieważ pochodzimy z dwóch różnych zakątków Polski to w momencie planowania wspólnego życia, musieliśmy zdecydować gdzie będziemy mieszkać. Powyżej napisałam, że decyzja o mojej przeprowadzce była trochę niespodziewana i naturalna- tak! właśnie taka była bo nigdy nie sądziłam, że moim wybrankiem będzie chłopak z innego miasta, że będzie miał tam swój dom, pracę – że mnie do siebie zabierze i rozpoczniemy tam nowe życie. Życie nauczyło mnie jak stać się bardziej asertywną i mniej naiwną. Poznałam wiele wspaniałych ludzi, którzy mnie inspirują i pomagają dążyć do postawionych sobie celów. Zdobyte doświadczenie, upływ czasu i wielkie wsparcie drugiej połówki pozwolił mi pozostać osobą taką jaką jestem, jaką zostałam wychowana, a te piękne wartości chcemy przekazać naszym potomkom na których jeszcze czekamy. Dziś z perspektywy czasu i bardziej dojrzałego spojrzenia na świat uważam, że w tej mojej historii to nie decyzja o przeprowadzce miała największy wpływ na moje dalsze życie, a pielęgnowanie i zachowanie dobrych wartości jakie wyniosłam z rodzinnego domu.

  • Odpowiedz
    Magda
    5 czerwca 2018 at 20:41

    Karolina, świetny konkurs ! W końcu jest okazja, żebym napisała historię mojego życia, albo-jak to koleżanki mówią-moją bajkę. Dziś mam 27 lat, ale to dokładnie 10 lat temu w czerwcu, na początku wakacji weszłam na stronę z grami online i poznałam miłość swojego życia- dziś już Męża ! Zacznę od początku. Tata zaszczepił we mnie pasję do gier, zawsze go męczyłam, żeby ze mną grał.. aż w końcu powiedział, że gdy on nie może ze mną grać to jest taka strona, na której ludzie się logują i grają ze sobą i że można poznać tam różne osoby. Któregoś pięknego czerwcowego dnia zalogowałam się i jak się okazało, gra tam mnóstwo osób, w tym jedna osoba, z którą nie mogłam przestać pisać. Początkowo na tej stronie pisaliśmy, później na innych komunikatorach aż nadszedł czas rozmów telefonicznych do 6 rano. Wspaniały czas ! Wakacje 2008 nabrały całkiem innego znaczenia. Zaczęliśmy tworzyć taką więź, której nie miałam z nikim innych ze swojego otoczenia. Oczywiście byliśmy internetowymi przyjaciółmi. Każdy z nas miał życie prywatne i tak niestety mój przyjaciel zakochał się, co oznaczało brak kontaktu internetowego, gdyż Jego dziewczyna nie akceptowała „internetowej przyjaciółki”. Wtedy we mnie coś pękło, pomyślałam że to jest idealny partner, który jest w stanie zrezygnować z kontaktu z koleżanką dla dobra swojego związku. Pomyślałam, ON KIEDYŚ BĘDZIE MÓJ ! Wówczas wtórowała mi myśl, że jeżeli faktycznie Bóg nam siebie zesłał to on wróci do „mnie”, odezwie się na gadu-gadu i napisze, że zakończył związek. Na ten dzień czekałam 1,5 roku. Później było już z górki 🙂 Po 5 latach (z przerwą) rozmów postanowiliśmy się spotkać w połowie drogi (dzieliło nas 400 km). Kto by pomyślał, że od momentu naszego pierwszego spotkania pozostaniemy nierozłączni !! Pojechaliśmy najpierw na kilka dni nad jezioro, później nad morze, poznaliśmy swoje rodziny i to wszystko w ciągu 3 tygodni. Wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że nasze pierwsze spotkanie było w momencie, gdy można było składać podania do Szkół Wyższych na studia mgr. Całe życie chciałam zrobić studia mgr w Gdańsku. Patrzyłam tylko na uczelnie w tym mieście, nie dopuszczałam innej myśli. I co ? Los się zaśmiał.. Spotkałam mojego R i Gdańsk przestał być ważny. Zdecydowałam w ciągu jednej chwili, że będę studiować w Stolicy. To była jedna z najważniejszych decyzji w życiu i to w odpowiednim momencie. Cóż tu dłużej pisać, za 6 dni (11.06) minie dwa lata od naszego ślubu. Jestem najszczęśliwsza na świecie ! A jakbym miała w jednym zdaniu odpowiedzieć na Twoje pytanie- brzmiało by tak: Najlepszą decyzją, którą podjęłam w ciągu ostatnich lat było spotkanie z moim „internetowym” przyjacielem, który dziś jest moim Mężem.

  • Odpowiedz
    Dobra decyzja
    5 czerwca 2018 at 20:41

    Jaka decyzja która podjęłaś przez ostatnie 10 lat wpłynęła na Twoje życie? Kilka dni temu przeczytałam to pytanie na Twoim blogu. Jak każda inna czytelniczka skuszona ilością pięknych nagród postanowiłam spróbować swoich sił. Zaczęłam się zastanawiać co takiego przełomowego wydarzyło się w moim życiu? Co takiego pozwoliłoby mi być jedną z 10 dziewczyn? Naprawdę porządnie się zastanawiałam.. ale szczerze mówiąc oprócz zmiany kierunku studiów nie przypomniałam sobie nic szczególnego, żadnych trudnych decyzji, żadnych wielkich zmian.
    Zainteresowana ilością komentarzy na blogu zaczęłam je czytać. W końcu warto poznać konkurencję;) Dziesiątki komentarzy silnych kobiet, które podjęły niełatwe decyzje, by móc być szczęśliwym. Byłam w szoku. Nagle moje życie wydało mi się proste, a decyzje które podejmowałam wydały mi się pójściem na łatwiznę. Odłożyłam telefon i stwierdziłam, że nie ma sensu brać udziału w tym konkursie. Konkurs wygra pewnie kilka niezwykle silnych kobiet, które nie bały się zawalczyć o swoje.
    A ja? A ja zawsze bałam się ryzyka.. sprawdzony zawód, sprawdzone życie, sprawdzone miasto w którym żyje, wszystko tak abym czuła się bezpiecznie.
    Zamknęłam Twoją stronę. Postanowiłam, że zamykam ten temat i nie chce do niego wracać.
    Nie udało się. Pół nocy zastanawiałam się nad swoim życiem i tym co wpłynęło na jego kształt. Jak by wyglądało gdybym w pewnych momentach wykazała się większą odwagą?
    Po przeczytaniu tych wszystkich niesamowitych historii od kilku dni zastanawiam się nad moimi decyzjami. Czy na pewno były dobre? I czy na pewno jestem tym kim chce być? Kto by pomyślał ze konkurs na blogu o tematyce modowej może tak wpłynąć na człowieka. Pewnie nic nie wygram, pewnie komentarz zginie gdzieś między jedną niesamowitą historią, a drugą.. ale dziękuję Ci bardzo, bo może okazać się ze właśnie dzięki Tobie i temu konkursowi coś się zmieni i znajdę odwagę aby nie iść utartym torem tylko zawalczyć o bycie szczęśliwą. Wiele ważnych życiowo decyzji przede mną i tym razem postanowiłam ze podejdę do nich inaczej. Mam nadzieje że ten konkurs będzie wydarzeniem które zapamiętam na następnych 10 lat i przy następnej trudnej decyzji przypomnę sobie niesamowite historie silnych kobiet które nie bały się być szczęśliwe.

  • Odpowiedz
    Ola Y.
    5 czerwca 2018 at 21:06

    Decyzja, która zmieniła moje życie, została podjęta równe 10 lat temu. Pamiętam to szaleństwo – był to czas, kiedy rosła popularność internetu – portale, blogi, serwisy społecznościowe, Skype wciągały coraz więcej ludzi. (Pamiętam również Charlize Mystery z tamtych lat!) Studiowałam wówczas pewien egzotyczny kierunek studiów i żeby pozostać w kontakcie ze znajomymi z zagranicy założyłam konto na jednym z zagranicznych portali społecznościowych. Pewnego dnia niespodziewanie dostałam wiadomość z drugiego końca świata: „Hej Ola! Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? Chciałbym jeszcze kiedyś wypić z Tobą capuccino”. Na końcu podpisał się S. Imię nic mi nie mówiło i zgłupiałam. Dostawałam wówczas dużo maili od nieznajomych z różnymi dziwnymi propozycjami, a jestem osobą dość nieśmiałą i nieufną, więc nigdy na nie nie odpowiadałam… Tym razem coś mnie zaintrygowało, przeblysk intuicji – raz kozie śmierć – odpisałam: „Cześć! Dawno się nie widzieliśmy… chyba… Choć chyba nie jestem tą Olą, którą masz na myśli… „. Szybko dostałam odpowiedź. Okazało się, że S., ma dużo znajomych w Polsce, uczy się polskiego, a widząc moje dane profilowe, pomylił mnie z inną Olą – zresztą moją bardzo dobrą koleżanką z roku (był blisko!). I nie wiedział, że Ola to dość popularne imię w Polsce. W każdym razie od czasu do czasu wymienialiśmy się wiadomościami, a po kilku miesiącach otrzymałam stypendium naukowe i wyjechałam na rok do ojczyzny S. Spotkaliśmy się i… takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Film „Mam wiadomość” to przy nas pikuś ;). Dalej wszystko potoczyło się już szybko. 10 lat przyniosło wiele o niebo trudniejszych decyzji niż ta pierwsza- gdzie zamieszkamy (Polska czy Daleki Wschód), co z wizą, pracą, ślubem? Ale wszystko zaczęło się od tej pierwszej, „łatwej” decyzji odpowiedzenia na mail. Dziś jestem panią „Tanie Poletko” – jak koleżanki ze studiów tłumaczą moje nazwisko. Mieszkamy w Polsce, mamy córeczkę, oboje pracujemy. Nie zawsze jest łatwo, ale jesteśmy razem i to jest najważniejsze. Przez tez wszystkie lata regularnie zaglądałam na Charlize Mystery – jesteś dla mnie dużym źródłem inspiracji. Przy okazji chciałam więc podziękować za wspaniały blog i życzyć kolejnych 10, 20, 30…. lat blogowania.

  • Odpowiedz
    Eliza
    5 czerwca 2018 at 21:56

    W ciągu ostatnich 10 lat przechodziłam różne metamorfozy. Od zbudowanej i nie pewnej siebie nastolatki, która myślała że wszystko wie najlepiej do osoby którą teraz jestem i przede wszystkim lubię być! Powiem szczerze, że jak bardzo się czasem nie lubiłam – miałam kilka kilogramów za dużo, troszke niską samoocenę – to w tym momencie życia czuję się świetnie sama ze sobą i nigdy się nie nudzę w swoim towarzystwie 🙂
    Przez pewien czas miałam znajomych którzy ściągali mnie na zła drogę, a wiesz jak to na początku bywa – wszystko układało się między nami super 🙂 ale w ich towarzystwie nie czułam się do końca komfortowo. Nie czułam się ważna. Niby służą dobrą radą a tak na prawdę tylko się cieszyli jak coś poszło nie tak. Byli za bardzo dominujący, szczególnie moja „najlepsza” przyjaciółka, która była zawsze zazdrosna jak mi poszło coś lepiej.
    W pewnym momencie przejrzałam na oczy, co zajęło mi trochę czasu, ale jak to mowimy: lepiej późno niż wcale! 🙂 Dzięki rodzinie dużo zrozumiałam i urwałam kontakt z tamtymi osobami. Poczułam się wolna jak ptak. Miałam juz dość toksycznych znajomości. To była najlepsza decyzja która mogłam podjąć! Zaczęłam bardziej doceniać spędzone chwile z rodziną i zaczęłam się cieszyć z małych rzeczy.
    Teraz wiem co i kto jest tak naprawdę ważny i jestem wdzięczna za wszystkie dobre duszyczki wokół mnie! Rodzina i prawdziwi przyjaciele sprawiają że życie jest piękniejsze i bardziej wartościowe.
    Moi starzy znajomi uważali że jestem wstydliwa i nieśmiała. Podcinali mi skrzydła, a jak można latać z podciętymi skrzydłami? 🙂 Ale! Dowiodłam że wcale nie mieli racji.
    W głębi siebie wiedziałam że nie jestem ani nieśmiała ani nudna! Po prostu musiałam zaufać sobie, uwierzyć w siebie i w swoje możliwości. Jestem sobie sama liderem, słucham siebie i moich ukochanych najbliższych! Trzeba robić to co w duszy gra 🙂
    Skończyłam dobra szkołę, podszkoliłam swój język angielski, uczę się hiszpańskiego, mam wspaniałego chłopaka, kochającą rodzinę i przyjaciół. Kocham podróżować i odkrywać świat! Wiem że wszystkie decyzje podjęte w ciągu tego czasu ukształtowały mnie na lepszego człowieka.
    Dałaś mi super frajdę z tym zadaniem konkursowym! Buziaki i życzę dalszych sukcesów! 🙂

  • Odpowiedz
    Olga
    5 czerwca 2018 at 21:56

    Wydawało się, że miałam wszystko, czego może sobie życzyć 20- paroletnia dziewczyna: dyplom magistra psychologii, staż w międzynarodowej firmie z perspektywą na zatrudnienie i chłopaka we Francji, do którego miałam się przeprowadzić. Czegoś mi jednak brakowało w tej idealnej układance i zamiast na zachód, przeprowadziłam się na wschód! Rzuciłam pracę i chłopaka, który miał inne marzenia niż ja, spakowałam walizkę i wyruszyłam do tajemniczych Chin. Nie było łatwo- zupełnie odmienna kultura i bariera językowa. Nie znałam wówczas chińskiego, a w Chinach mało kto zna jakiekolwiek języki obce. Chińczycy jednak są ciekawi obcokrajowców- często ktoś sobie robił ze mną zdjęcia (nawet z ukrycia), krzyczał: „helloooo!”, czy wyrażał podziw dla mojego wysokiego wzrostu, jasnych oczu, włosów i skóry. Praca w odmiennym środowisku kulturowym, pomimo licznych nieporozumień, bardzo poszerzyła mi horyzonty. Miałam przyjemność pracować nie tylko z Chińczykami, ale też z Amerykanami, Filipińczykami, Hindusami, czy Uzbekiem. Zrozumiałam, że wszyscy jesteśmy niby tak różni, a jednak tacy sami. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, którzy do dziś mnie inspirują, przyjaciół, którzy podróżują po całym świecie i każdy ma inne cele w życiu i marzenia, do których dąży. Zwiedziłam wiele pięknych miejsc w Azji, o których wcześniej tylko marzyłam, a które tam były na wyciągnięcie ręki. Jest to jednak historia słodko- kwaśna, bo miałam zarówno wzloty, jak i upadki. Miewałam gorsze dni, gdy miałam ochotę spakować walizkę i wyjechać. Czasem czułam się samotna, albo niezrozumiana, pewne aspekty kultury były trudne do zniesienia. Najgorszym był np. kultura pracy, tłumy w metrze, ludzie popychający się nawzajem, plujący na ulicę, czy brak higieny. Mimo to, a może właśnie dzięki temu bardzo się zmieniłam. Przede wszystkim dojrzałam, stałam się silniejsza i odporniejsza na trudności, jakie stawia przed nami życie. Przewróciłam kompas do góry nogami i całe życie też 🙂

  • Odpowiedz
    Michał
    5 czerwca 2018 at 22:23

    Droga Charlize Mystery,
    Na wstępie gratuluję dotychczasowych sukcesów i życzę ich jeszcze więcej. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, gdy napiszę, że czuję oddech płci przeciwnej na moich plecach. Ponad 500 decyzji wpływających na życie „moich rywalek” to co najmniej spora konkurencja. Mam tylko nadzieję, że konkurs nie jest sfeminizowany i również mężczyzna może zabrać głos na Twoim blogu.
    Pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Michał. Może nie powinienem tego pisać ale pewnie zastanawia Cie, o ile nie dziwi, dlaczego mężczyzna zabiera głos na Twoim blogu. Otóż, dziwić może fakt ,że Ja znam Ciebie, a Ty mnie nie, skoro Twoja szarlotka gościła już na moim stole siedem razy. Twoja biblioteczka miała wylądować w mojej 30metrowej kawalerce dzielonej z dziećmi, a Twoje stylizacje po cichu wkradły się do mojej szafy. Nie. Nie jestem „feszjonistą” – chyba nie, bo jedyne, co potrafię, to ocenić czy sukienka pasuje do mojej kobiety, czy też nie. Tak więc „poznaliśmy się” za sprawą mojej kobiety, która często wpada do Ciebie, na bloga, na poranną kawę i dość często opowiada mi, co u Ciebie. Miłości moja, od jakiegoś czasu, klika w Wordzie, historie o swojej życiowej decyzji ( stąd też wiem o konkursie). Być może konkurs miałby dla mojej osoby inny wymiar, gdyby główną nagrodą było np. Play Station, jednak największą nagrodą, będzie dla mnie niewyobrażalne szczęście mojej kobiety , która marzy o wygranej. Nie wiem, czy wygrane komentarze będą publikowane, jednak gdybym znalazł się w tej 10, na pewno zostałbym zlustrowany przez pozostałych uczestników konkursu. Jeśli chociaż jedna z tych osób zatrzymałaby się na chwilę i pomyślała o tym, co za chwilę napiszę, stwierdziłbym, że było warto.
    Nie chcę wprowadzać Twojego bloga w melancholijny nastrój, bo nie o to chodzi. Nie jestem też żadnym psychologiem ani nie chcę się tutaj wymądrzać. Po prostu uważam, że decyzję, którą ja podjąłem powinnaś podjąć również Ty oraz reszta ludzi.
    W moim życiu przez ostatnie 10 lat wydarzyło się bardzo dużo. Trzy z nich miały ogromny wpływ na mnie, jako osobę oraz zmieniły moje życie bezpowrotnie. 1. Podjąłem wymarzoną pracę. 2. Poznałem kobietę mojego życia. 3. Pojawiło się dwóch Naszych synów. Jednak nie o tym będę pisał. Pomyślisz pewnie, że marny ze mnie pracownik, najgorszy z najgorszych partnerów i wyrodny ojciec. Chcę jednak poruszyć inną bardzo ważną kwestię, która na mnie wpłynęła.
    Od początku… Zwykły szary dzień, nasza codzienność. Kolejna z rzędu nieprzespana noc, kolejna kłótnia z moją P. i problemy w pracy. Kolejny taki natłok spraw skłania mnie do przemyśleń. Dzieci dają w kość. Jak nie kolki to ząbki, jak nie ząbki to choroba, do tego mają temperament. Z moją P. chodzimy jak zombie, co dodatkowo sprzyja kłótniom. W pracy niezły „Meksyk” – przerost formy nad treścią. Kładę się do łóżka i myślę – „ Lepiej, gdyby dla mnie jutra nie było.” W tym momencie , sam nie wiem dlaczego, zacząłem egzystencjalne rozważania. Co, gdyby jutro MNIE nie było. Nie wybaczyłbym sobie, że ten dzień tak się skończył. Że właśnie teraz z moją P. zasypiamy plecami do siebie, ze świadomością, że chwile wcześniej wykrzyczeliśmy sobie „poemat nienawiści”. Że moja cierpliwość po raz kolejny została wystawiona na próbę i nie dałem rady. Nie miałem wystarczająco cierpliwości by utulić do snu płaczących synów. Gdybym chwilę temu wiedział, że jutra nie będzie, przy kolejnej aferze o niewyniesione śmieci odpuściłbym. Może powinienem je wynieść ja, może Ty ale czy coś się stanie jeśli zrobimy to jutro, razem? Jedynie to ,że feromony całego, dnia będą unosiły się w Naszym domu jeszcze koleje 12 godzin. Usiedlibyśmy na kanapie, tuląc do snu Naszych płaczących synów, a później zasnęli wtuleni w siebie.
    Potem poszedłem o krok dalej, pomyślałem, co by było gdyby jutro zabrało mojej P. albo któregoś z moich synów. Tego już za dużo. W tym momencie podjąłem najważniejszą decyzję w moim życiu. Decyzję, która bezpośrednio wpłynęła na mnie , jak i na moich bliskich. Decyzja, której skutki wpływają bezpośrednio na szczęście moje i najbliższych. Będę żył tak jakby jutra miało nie być. Nie chodzi mi tu o moje płytkie, materialne zachcianki. Podróże dookoła świata i luksusy. Ale o stosunki międzyludzkie, o moje zachowanie, o moje szczęście, którym dla mnie jest moja rodzina. Nasz wspólny czas, to co nas łączy. To co tworzymy jest dla mnie najważniejsze, jest moim wyznacznikiem szczęścia, o które chcę dbać. Chcę dawać miłość ukrytą w drobiazgach życia codziennego, która będzie do mnie wracała. My ludzie, często uświadamiamy sobie, co ważne dopiero jak to tracimy albo jak mamy stracić. Dopiero wtedy zaczynamy żyć i walczyć o to na 100 %. Nie lepiej uświadomić sobie to odpowiednio wcześnie. Nim nie jest za późno. Małe, drobne gesty, którymi okazujemy miłość, czy uprzejmość drugiej osobie ( tak , druga osoba, to też człowiek, też ma uczucia i czuje dokładnie tak samo jak my. Nawet Pani która pracuje w sklepie za rogiem, czy Pan kierowca autobusu, którym jeżdżę codziennie. Coś się stanie jeśli do tej Pani uśmiechnę się , zamiast otworzyć książkę z grubymi dekami, gdy pomyli się przy wydawaniu reszty. Albo gdy zapytam, jak się ma Pana kierowcy, który spóźnił się 20 min, a przez Niego i ja). Jestem tylko człowiekiem i nadal pokonuję swoje słabości ale od kiedy wdrążyłem w życie tę zasadę, świat wydaje się lepszy, ( wiem , banalne ale na prawdę tak jest, wiele zależy od Naszego podejścia) nie kłócimy się z moją P., przypomina to bardziej wymianie zdań i tego, co leży nam na sercu. Zawsze gdy tracę cierpliwość lub chcę powiedzieć coś mniej przyjemnego dla ucha, próbuje sobie przypomnieć, to o czym myślałem owej nocy. Wierz mi lub nie ale zacząłem cieszyć się z drobiazgów, na które większość ludzi nie zwraca nawet uwagi. Od kiedy przyjąłem taki styl życia zauważyłem, że zmieniło się nastawienie, do wielu spraw również mojej P. W Naszej rodzinie zapanował spokój. Miewamy większe i mniejsze problemy ale mamy siebie i swoją miłość . Razem wszystko jest łatwiejsze . Do tego odpowiednie nastawienie i gwarancja sukcesu.

  • Odpowiedz
    Paulina Olga
    5 czerwca 2018 at 22:27

    Własnie zaparzyłam sobie kawę. Obok laptopa leży przewodnik po Bolonii i podręcznik do włoskiego. Ale to nie wyjazd do Włoch jest decyzją mojego życia. Na podłodze, obok biurka leży futerał. Z saksofonem w środku. Pięć lat temu byłam zakompleksioną 16-latką i postanowiłam, że nauczę się grać. Poszłam do szkoły muzycznej (był to ostatni moment, starszych już nie przyjmują do pierwszego stopnia) chociaż nie miałam wcześniejszych doświadczeń z muzyką. Wszyscy mówili mi, że to nie jest dobry pomysł, że po co, skoro tak późno, przecież pieniędzy z tego i tak nie będzie, że nie umiem śpiewać, że sobie nie dam rady, że za dużo obowiązków, itd.
    Żeby rodzice mi się dołożyli do instrumentu musiałam mieć odpowiednio wysoką średnią na koniec gimnazjum i sama uzbierać połowę potrzebnej kwoty. I uzbierałam. Chodząc do muzycznej cały czas zmagałam się ze swoimi brakami i przekonywałam ludzi dookoła, że jednak można. I chociaż nie raz słyszałam, że to co robię, jest bez sensu – brnęłam w to dalej. Wbrew pozorom, to własnie wszystkie wątpliwości i niedowierzania innych były motywacją do tego, aby pokonywać swoje słabości. Jak do tej pory robiłam wszystko to, co mi kazano. Świetnie się uczyłam, nie chodziłam na imprezy, zawsze byłam uśmiechnięta i życzliwa. Tylko jak zostawałam sama ze sobą, przychodziła złość i rozgoryczenie. Dopiero saksofon pokazał mi, że jeżeli chcę, to mogę wszystko, niezależnie od okoliczności. I tak, mimo tego, że poszłam w liceum do klasy biologiczno-chemicznej (na równi z pierwszą klasą szkoły muzycznej) dostałam się na studia językowe. Był to kolejny przejaw mojej „odwagi”, takie małe zwycięstwo nad obrazem mnie-lekarza, który był mi wpajany od dzieciństwa i który skłonił mnie do wyboru takiej, a nie innej klasy. Ale na szczęście, uświadomiłam sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych i na pierwszym miejscu powinnam spełniać swoje marzenia, a nie swoich rodziców. Dlatego też teraz jestem na drugim roku studiów lingwistycznych, we wrześniu wyjeżdżam na rok na Erasmusa. A odkąd poszłam na studia – pracuję. Jako lektor. A na magisterce chcę pójść na specjalizację dydaktyczną. Kolejne marzenie z dzieciństwa, które było gaszone przez te wszystkie lata. I wreszcie mam poczucie spełnienia i szczęścia – dzięki saksofonowi – to on dał mi odwagę do spełniania marzeń.
    I kiedy teraz słyszę „Takie dobre oceny, taka zdolna, a nauczycielką chce zostać… „, mam poczucie, że nawet jeżeli innym moje wybory się nie podobają – jestem na właściwej drodze.

  • Odpowiedz
    Ania
    5 czerwca 2018 at 22:51

    Cudowne pytanie konkursowe! W wiecznym biegu codziennego życia nie potrafimy zadać sobie najważniejszych pytań, wyciagnąć wnioski i pocieszyć się z tych czy innych decyzji. A przecież to nasze decyzje doprowadzili nas do tego miejsca, w którym jesteśmy teraz.
    Otóż moja historia nie jest jak z filmu i być może się wydaję że to nic wielkiego. Ale najważniejszą decyzją z ostatnich 10 lat była przeprowazdka do Polski i życie tak naprawdę od nowa.
    Jestem jak już i wiele innych osób tutaj ze Wschodzniej strony. Ale nie sciągneła mnie tutaj praca czy studia, tylko facet, którego poznałam na wymianie studenckiej.
    I mogłoby wszystko być bardzo romantycznie, gdyby nie tęsknota za bliskimy i moim starym ustalonym życiem. Okazało się że przeprowadzka do innego kraju o tak po prostu nie jest łatwa. Przeszlam przez załamanie i tak naprawde zamknelam sie na świat przez prawie rok. W końcu odnalazłam w sobie siłę żeby zacząć działać i zbudować siebie od nowa, poznać ludzi dookoła, znalezć przyjaciół i wrócić do gry na polu zawodowym.
    DZIĘKI TEJ DECYZJI 4 LATA TEMU i dzięki temu kryzysowi zrozumiałam że nie ma nic na stale, że stabilność może doprowadzić nas do przerażenia i strachu zmian. DZIĘKI TEJ DECYZJI znalazłąm w sobie siłę, wiarę i radość, a najważniejsze zrozumiałam, że watro otworzyć swoje serce na nowe i nieznane! Bo tylko wtedy jest szansa że nasze marzenia się spełnią!

  • Odpowiedz
    Izabela
    5 czerwca 2018 at 23:16

    Nie ma dla mnie na świecie rzeczy ważniejszej, niż pomaganie innym i przywracanie uśmiechu. Daje z siebie innym tyle ile tylko mogę i sprawia mi to ogromną przyjemność. Czuję się potrzebna i motywuje mnie to do działania. Szczęście mojej rodziny stawiam na pierwszym miejscu. Jestem typem samarytanina, serce kraje mi się na widok porzuconych zwierząt, chorych ludzi, staruszków… Pamiętam gdy byłam mała, zawsze babcia powtarzała że pomocy nigdy nie wolno odmawiać, że warto pomagać, że w życiu całe dobro jakie dałam Bóg mi wynagrodzi… 3 lata temu przekazałam swojej najbliższej przyjaciółce, powierniczce sekretów, wszelkich trosk, rozterek (mojej rodzonej siostrze) coś bardzo cennego. Ze względu na pogarszający stan zdrowia i zagrożenie życia, konieczny był przeszczep nerki, byłam dawcą. Kamień spadł mi z serca wiedząc, że jest cień szansy na wyzdrowienie mojej siostry. Więzi jakie łączą rodzeństwo są nie do opisania. Dałabym gwiazdkę z nieba dla niej. Cała ta sytuacja zbliżyła nas do siebie jeszcze bardziej. Wszystko przebiegło bardzo pomyślnie, obie mamy się bardzo dobrze i całe życie przed nami!
    Pewnie nie jeden człowiek zastanowiłby się, czy warto ryzykować własnym zdrowiem dla kogoś… Nie zawahałam się ani sekundy. Wierzę, że na tym świecie są jeszcze dobrzy ludzie i że świat zmierza w dobrym kierunku. Najważniejsze by myśleć pozytywnie, szukać wyjścia z sytuacji, nie nastawiać się na porażkę. Życie mamy tylko jedno, warto je przeżyć tak by nie zmarnować ani minuty. 🙂

  • Odpowiedz
    Marcin
    5 czerwca 2018 at 23:46

    Siemka Karolina, ja chciałbym wygrać nagrodę dla.. mojej dziewczyny! ;D
    To jej ulubiony blog na świecie! ;D czerpie wiele inspiracji z Twoich postów modowych i makijażowych.
    Hmmm, ale żebym przestrzegał regulamin, to rozumiem, że muszę jeszcze opisać ważną decyzję mojego życia. W takim razie …. Wiec najlepszą decyzja w moim życiu było zrobienie roku przerwy po maturze, a później wybranie wymarzonego kierunku studiów, gdzie właśnie poznałem swoją dziewczynę! Tak, ta decyzja zmieniła moje życie! ;D
    Pozdrawiam Cię bardzo i wielkie gratki za tego bloga!

  • Odpowiedz
    Daikuri
    6 czerwca 2018 at 00:10

    Mój wywód będzie trochę feministyczny i nie będzie o wyjeździe za granicę, mimo iż, miał duży wpływ na moje życie. Tak jak wielu, interesowała mnie kariera zawodowa. Dość wcześnie wiedziałam co chcę robić, i odkąd pamiętam chciałam być inżynierem. Dostałam się na elektronikę w Warszawie, gdzie ostatecznie zdecydowałam się zostać informatykiem. Podczas moich studiów wielokrotnie wielu wykładowców ”dzieliło się” swoimi szowinistycznymi uwagami i komentarzami. Czasami miałam wrażenie, że moje nieliczne koleżanki i ja, studiujemy im na przekór. Jak wracam pamięcią do tych czasów dziwię się sobie, gdyż te komentarze były przeze mnie akceptowane, tłumaczyłam sobie, że ”tak u nas jest” i to jest męski świat… Wraz z moimi studiami zagranicznymi, mówię tutaj o Francji, komentarze się skończyły, studia, staże i liczne projekty były ciekawe, i tak płyną mi czas. Pamiętam jednak dzień, chyba o tą chwile pytasz, kiedy oglądając ze znajomym diagram kadry zarządzającej, w jednej z firm, w której pracowałam, zobaczyłam ku mojemu zadowoleniu 3 kobiety. Mój kolega natomiast, szybko skwitował, iż są “tylko” sekretarkami. To był ten moment, niespełna 7 lat temu, kiedy przestałam akceptować “przebywania” w męskim świecie. My kobiety, z reguły nie osiągamy stanowisk jak mężczyźni, nie zarabiamy na równi z nimi, co więcej nie mamy odwagi otworzyć swoich własnych firm. W tej całej mojej złości narodziły się nowe cele, do których powoli ale konsekwentnie dążę.

    Przez kolejne lata ukończyłam inżyniera w Warszawie wróciłam do Francji, aby zrobić magistra i tu pracuję. W listopadzie zeszłego roku otrzymałam narodowość francuską, za tydzień wprowadzam się do siebie, a za 4 miesiące otwieram swoja własną działalność gospodarczą. Wszystko po to aby za 2,5 roku opłacić moje wymarzone MBA. Pamiętam, żę będąc na studiach w Warszawie, nie przeszło mi przez myśl, że będzie to kiedykolwiek możliwe, a jednak… ciężka praca i upór… Jeszcze mi wiele brakuje do osiągnięcia wszystkich wymarzonych celów, ale nie zapominajmy, że uparta ze mnie bestia.

  • Odpowiedz
    SkakAnka
    6 czerwca 2018 at 00:37

    Nie oszukujmy się! Czy chcemy, czy nie (i pewnie zabrzmi to jak tani frazes), ale najważniejsza w życiu jest miłość. Miłość do tego, co robimy, rodziny, dzieci, czy do partnera. Karola, Ty coś o tym wiesz! Odkąd Cię śledzę, a na bank jest to jakieś 8 lat, miałaś przy swoim boku Adiego, więc wiesz o czym piszę 🙂
    Był rok 2012 – październik, po dość długich rozważaniach wstałam rano i podjęłam decyzję: ten pociąg dalej nie pojedzie! Po czym rozstałam się ze swoim długoletnim chłopakiem (po 6 wspaniałych latach). Mimo, że brzmi to „łatwo”, to jednak nie było.Trochę płakałam – nie ukrywam, było mi przykro, bo w zasadzie nic takiego się nie wydarzyło. Ale powstałam niczym Feniks z popiołów i zaczęłam odbijać się od przysłowiowego dna. Nie mogło w tym momencie zabraknąć przyjaciół. Tkwili w tym ze mną, jednak jakby koło mnie, bo po pierwsze większość była już sparowana, po drugie…nie ułatwiali mi poznania kogoś nowego, bo wiecznie byliśmy w swoim, starym towarzystwie. Jedna z przyjaciółek poleciła mi, abym dołączyła do jakiegoś portalu randkowego. Mówiła, że to nic złego, bo przecież poznanie kogoś w tych czasach nie jest takie proste. Długo się opierałam, aż w końcu założyłam konto na jednym portalu w marcu 2013. Przypomnę tylko, że to były jeszcze czasy przed Tinderem 😀 Po 2 minutach od zalogowania, odezwała się do mnie pierwsza osoba zgadując bardzo niewinnie. Odpisałam, bo chciałam być miła. Wcale mi się nie podobał, zresztą mało co było widoczne na zdjęciach..ze śmigłem 😛 Następnie pisałam z kilkoma chłopakami. Z niektórymi prowadziłam poważne dysputy o życiu, związkach, nadziejach na przyszłość, z niektórymi o głupotach. Z niektórymi wiązałam nawet pewne nadzieje. Co jakiś czas odzywał się chłopak od śmigła z pytaniem „jak leci? co słychać?”, jednak nie traktowałam go poważnie. Odpisywałam z grzeczności, ale nie zamierzałam się spotykać ani z nim, ani z nikim innym, a on nalegał….
    Po ok 3 tygodniach od pierwszego logowania odważyłam się na pierwsze spotkanie i było……straszne. Było mi tak przykro! Szkoda mi było tego chłopaka, bo wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Byłam rozdarta: nie chciałam siebie zmuszać do kolejnych spotkań, a z drugiej strony nie chciałam robić jemu przykrości. Zirytowana, zawiedziona i wkurzona wyżyłam się na gościu od śmigła, który pisał do mnie „od zawsze” i nalegał na spotkanie. Kiedy dopytywałam o to, dlaczego zależy mu na spotkaniu, twierdził, że ma INTUICJĘ. Wyśmiałam go. Odpisałam, że jest taki odważny w necie, a w realu nawet by do mnie nie podszedł, ba! on by mnie nawet nie zauważył na ulicy! Po czym stwierdziłam, że jak jest taki odważny to proszę bardzo możemy się w końcu spotkać! Kiedy? Jutro! Chłopak się zgodził mimo, że był trochę przeziębiony. Pamiętam, że jechałam na to spotkanie z duszą na ramieniu. Spotkanie miło mnie zaskoczyło. Chłopak miał to coś i….spodobał mi się. W dalszym ciągu nie nastawiałam się na nic poważnego, choć umówiliśmy się na kolejne spotkanie i kolejne i kolejne. Po miesiącu „spotykania się” wyszliśmy na miasto, ale każde osobno. On z kolegami, ja z przyjaciółmi do różnych klubów. Moi znajomi szybko skończyli, ja miałam nastrój imprezowy. On napisał: „Wpadaj do „O…y” Opierałam się, nawet trochę bałam. W głowie miałam: „a co jeśli to wariat, zboczeniec? Co by tata na to powiedział?” ale ciekawość zwyciężyła – uległam.Od pierwszych chwil przytulał mnie i całował i powiedział, że jak nie zostanę jego żoną i nie spłodzi mi piątki dzieci, będę mogła go nazwać „kiepem”. Bardzo mnie tym rozśmieszył i UWAGA! Zostałam jego żoną, mamy największy dowód naszej miłości jakim jest nasza maleńka, wspaniała i idealna córeczka, a dwa dni temu mieliśmy drugą rocznicę ślubu. Zyskałam najlepszego przyjaciela, powiernika, partnera, idealnego męża. A wszystko to przez jedno logowanie, kliknięcie myszką i jego intuicję. Kocham i nie mogę się doczekać naszego późniejszego życia <3
    Miłego świętowania :*

  • Odpowiedz
    Sandra Kwiatek
    6 czerwca 2018 at 00:48

    Cześć!
    Może zacznę od tego, że trochę będą to spóźnione życzenia ale życzę Ci by codziennie towarzyszył Ci ten piękny uśmiech oraz masa pozytywnej energii. By otaczali Cię sami wspaniali ludzie (w życiu prywatnym oraz tu na blogu). By Ci wszyscy ludzie dalej darzyli Cię takim zaufaniem. By nie brakowało Ci chęci i motywacji do dalszego działania. Samych sukcesów w życiu i DOBRYCH DECYZJI 😉
    Ale warto pamiętać, że te mniej właściwe są wstanie wiele nas nauczyć..
    Tym samym chciałabym przejść do swojej historii. Jak już niejedna osoba tutaj wspomniała, dzieciństwo to najpiękniejszy etap życia. Wszystko było takie inne, niewinne, zero kłamstwa, nienawiści, złych ludzi, złych słów.. Pamiętam ten okres najlepiej jak potrafię. Nie twierdzę, że wtedy smutku nie było. Gdybym tak napisała byłoby to kłamstwem. Towarzyszył od czasu do czasu w sprawach naprawdę istotnych ale dla małej dziewczynki. Teraz z perspektywy czasu to są błahe rzeczy. Ale taka była kolej rzeczy. Tęsknie za tym. Ten beztroski dla mnie czas trwał tak do 12/13 roku życia.
    Chciałabym jeszcze zaznaczyć,iż piękne jest to, że z tak ogromnej ilości opowiedzianych tu historii dużo można się nauczyć. Naprawdę to się ceni i jest to wyjątkowe. Mam małą nadzieje, że i z mojej historii ktoś będzie wstanie pomyśleć nad nią, przemyśleć pewne sprawy i może o czymś się przekonać.
    Moim zdaniem jedną z gorszych sytuacji w życiu człowieka jest moment gdy człowiek zamyka się w sobie, ma wrażenie (bądź jest to sytuacją realną), że jest nie akceptowany przez rówieśników oraz gdy przestaje szukać pomocy/wsparcia/dobrego słowa u drugiego człowieka. Domyślam się, że wiele dziewczyn przechodziło (bądź przechodzi) okres gdy staje się zamkniętą w sobie „szarą myszką”. Ja byłam w sytuacji gdy miałam wrażenie, że nie rozumie mnie kompletnie nikt. W domu, w szkole, na podwórku.. Miałam bardzo niską samoocenę swojego charakteru czy też wyglądu, w dodatku nie należałam do tych najbogatszych dzieci, które miały wszystkie najlepsze zabawki, gadżety, sprzęty itd (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie jest najważniejsze ale nie oszukujmy się- okres dzieciństwa/ dorastania to okres kiedy odczuwa się takie różnice bądź brak takich dóbr materialnych i mniej czy bardziej jest to przykre). Gdy miałam 14/15 lat zaczęłam dostrzegać, że chłopcy zwracają uwagę na dziewczyny, interesują się nimi. Ja wtedy byłam kompletnie z boku, skromna, małomówna dziewczyna, która tak naprawdę nie ma pasji, bliskich przyjaciół. Jakoś źle mi z tym wszystkim było i jeszcze bardziej zamykałam się w sobie. ” Uciekłam” do internetu. Wtedy w 2012/2013 roku to wszystko całkiem inaczej wyglądało.. Ale to inna bajka. Kochałam pisać, więc odnalazłam się w miejscu gdzie ludzie grupowo pisali różne historie. Tworzyli je i parami bądź w większej grupie część po części powstało coś super. WieCIE o co chodzi? Wymyślasz część historii , wysyłasz ją, a za chwile osoba totalnie Ci obca daje część od Ciebie i tak godzinami. To było coś fajnego! Codziennie wstajesz rano. Ta sama rutyna, otwierasz oczy – już Ci się nie chce. Wiesz, że w szkole nie masz dobrego kontaktu z innymi, ciągle pod górę, w domu boisz się pogadać o tym. Zamykasz się w pokoju, „wchodzisz” do innego świata i piszesz. Tam nikt nie ocenia, ile masz lat. Czy jesteś mała czy duża. Czy jesteś chuda czy masz nadwagę. Czy twoi rodzice zarabiają miliony czy najniższą krajową. Tylko ja za ekranem i ktoś z kim tworzę historie takie jak nam pasują. Śmieszne, smutne czy też kompletnie magiczne i nierealne. Problem pojawił się w momencie tego gdy za bardzo zaczęłam poznawać niektóre osoby.
    Internet ma dwie twarze. Albo jest naprawdę bezpiecznym miejscem, pełnym pięknych duszyczek, które są dla nas. Motywują nas, dzielą się z nami radami czy też po prostu dobrym słowem. Ale też jest niebezpieczny, mogą być tam naprawdę złe osoby, które są wstanie nas skrzywdzić. Może w tych czasach więcej się o tym mówi niż w tym 2012/2013 ale jak i wtedy tak i dzisiaj mówi się o tym zdecydowanie za mało.
    Z dnia na dzień poznawałam pewne osoby bardziej i bardziej. Przywiązywałam się emocjonalnie, psychicznie. „Żyłam” ich życiem – tym, które mi pokazywali. Samo tworzenie historii w internecie przekształciło się w bliższe znajomości z pojedynczymi osobami. Uwierzcie mi na słowo – od osób , które potykały się naprawdę z OGROMNYMI problemami po takie , których życie było idealne. Nie wiem czy tak jest po dzień dzisiejszy ale poznałam osoby, które miały myśli samobójcze, były kompletnie wykluczone i nieakceptowane w swoim środowisku. Cięły się, uciekały z domu i szukały pomocy w internecie. Były wyzywane z różnych powodów, doznały przemocy w domu czy poza nim. Potrzebowały zwykłego wygadania się.a raczej „wypisania” się. Szukały osób, którym powiedzą o wszystkim – ale haczyk był taki, że tak naprawdę nie wiedziałeś/aś kim w 100% jest ta osoba, gdzie ona mieszka, jak ma na imię, nazwisko. Wiedziałeś/aś tylko to co ta osoba chciała żebyś wiedział. Poznałam też osoby z którymi mogłam przegadać godziny! Były to ciepłe i kochane osoby,
    Wtedy miałam tam swoich „przyjaciół”, którzy też mieli problemy większe bądź mniejsze. Podobnie jak ja. Może to głupie/ żałosne ale też był wątek zauroczenia się, Tylko to była fikcja. Ale dla dziecka/nastolatki w wieku 14/15 lat było to realne, w końcu w internecie ktoś ją zaakceptował. Zaczął się bardzo sztuczny „związek” na odległość. Godziny przed laptopem, zapatrzenie w fikcyjne życie, wierzenie w coś co nie było prawdą, tragiczne decyzje i uzależnienie się od pewnych osób. Nie będę wgłębiać się w to jak to wyglądało, jak przebiegało bo całe życie o niczym tak nie pragnęłam jak o tym zapomnieć ale tak już jest – niektóre rzeczy w nas zostają. Chciałabym przejść do końca,a mianowicie do tego, że moją lekcją życiową, nauczką oraz decyzją, która zaważyła na całym moim życiu było to, że muszę w siebie uwierzyć i opuścić fikcyjny świat. Muszę sama zrozumieć to, że ja (ta już 15 letnia dziewczyna) musi otworzyć się trochę na świat i ludzi. Musi sama zaakceptować siebie i to jaką ma sytuacje. Być trochę bardziej pozytywna i uśmiechnięta. Wtedy istnieje mała szansa, że ktoś mnie doceni, że znajdę może tą przyjaciółkę, z którą przegadam godziny! Również to, że może i w kimś się zauroczę z wzajemnością. Musiałam dojrzeć do tego, że rodzina wierzy we mnie całym sercem, są ze mnie dumni i zawsze chętni do rozmowy. Oraz to, że fikcja i internet uzależniają, że mogą być tam złe osoby, które wykorzystują innych emocjonalnie.
    Z miesiąca na miesiąc małymi krokami wprowadzałam zmiany w swoim życiu i w sobie. Akceptacja własnej osoby, tego jakie się ma ciało oraz charakter jest piękną rzeczą. Uśmiech, pozytywna energia oraz nastawienie do życia – magiczne czynniki, które sprawiają, że świat nie jest taki zły. Naprawdę te fikcyjne sytuacje uświadomiły mi, że wiele siedzi nam w głowie i umyśle. Tak samo jak tam pisało się historie tak samo MY codziennie piszemy je dla siebie. Tworzymy historie dla samych siebie. Możemy być kimkolwiek chcemy, marzyć o czymkolwiek chcemy i robić takie rzeczy jakie tylko przyjdą nam na myśl. Teraz niektórzy pomyślą ” Tak się tylko łatwo mówi”.. I owszem. Jest to łatwo napisać/ powiedzieć, trudniej uczynić bo dużo rzeczy/ludzi nas ogranicza. Ja sama codziennie stoję przed tysiącem decyzji oraz zmian i jest to trudne dla mnie. Ale małe kroki czynią cuda.
    Z biegiem lat dużo się zmieniło. Podejście, charakter, świadomość.. Ja akurat przekonałam się kilkanaście lat temu bardziej o tej złej stronie internetu, chociaż zdarzyły się wyjątki. W tych czasach również możemy spotkać złe lub dobre osoby. Ale myślę, że mimo wszystko warto dostrzec osobę, której możemy się wygadać.
    Przekonałam się również o tym, że każdy życiowy problem jest istotny. Nie wolno niczego lekceważyć. Każdy człowiek jest w inny sposób wrażliwy oraz w inny sposób „dotykają” go problemy. Przekonałam się również o tym, że warto dostrzegać w ludziach piękno i dobro, nie to ile mają pieniędzy czy jak wyglądają.
    Przekonałam się, że życie jest piękne nawet wtedy gdy jest pod górę i warte podejmowania dobrych i złych decyzji. Wiecie kiedy to dostrzegłam? Gdy stałam przy osobie, która odbierała wyniki badań i dowiedziała się, że ma raka. To jest dopiero tragedia kiedy nagle dowiadujesz się, że to może być Twój koniec. Warto walczyć, nie poddawać się i mimo wiatru w oczu iść do przodu. Warto marzyć, śmiać się, kochać, płakać oraz cieszyć się z najmniejszej rzeczy na świecie. Warto okazywać uczucia.
    Trochę rozpisałam się o wszystkim i niczym, starałam się jak mogłam by ukazać moją najważniejszą decyzję w życiu – czyli zmianę samą siebie małymi krokami oraz zerwanie z czymś toksycznym.
    Z osoby niepewnej siebie, odrzucającą wszystkich i wszystko, nie wierzącą w siebie. Mającą siebie za najgorszą na świecie, pełną kompleksów. W osobę walczącą o samą siebie, pracującą na siebie po dzień dzisiejszy. I by napisać o tym, że internet też może być niebezpiecznym, zwłaszcza dla osoby bardzo młodej i nieświadomej.
    Teraz jako 20-latka spotykam już całkiem inne problemy, sytuacje. To co przeżyłam kiedyś teraz po części jest nierealne, błahe , trudno mi uwierzyć, że brałam w czymś takim udział. Poznałam realną miłość. Jestem szczęśliwą osobą, która otacza się osobami dobrymi.
    Każdą decyzję wspominam inaczej. Wybór szkoły, pierwszej pracy, pierwsze miłości, pierwsze przyjaźnie, pierwsze podróże… Mogę tak wymieniać godzinami!
    To wszystko czegoś nas uczy kochani.
    Trzymam za wszystkich mocno kciuki!
    Buziaki.. ♥

  • Odpowiedz
    GorzkaCzekolada
    6 czerwca 2018 at 08:43

    Nie będzie to kolejna ckliwa historia, zakończona happy Endem. Będzie to raczej przestroga, by uważać nawet na błahe decyzje, bo można skończyć z niczym. Prawie 10 lat temu, będąc w liceum, tak źle czułam się wśród ludzi w szkole, wśród nauczycieli, że zaczęłam uciekać w świat Internetu. Pewne forum pochłonęło mnie całkowicie. Potrafiłam nocami przesiadywać tam, gadać z ludźmi o głupotach. Potrafiłam rano wychodzić do szkoły, ale nie trafiając do niej, tylko wpadając do biblioteki publicznej, by tylko sprawdzić, co nowego piszczy w wirtualnym świecie. Nauka poszła na boczny tor – szczególnie ukochany przeze mnie wtedy język angielski. Gdy nastal rok maturalny, a ja z angielskiego byłam zagrożona, postanowiłam odpuścić go na maturze i zdawać niemiecki (z którego też szło mi ciężko, ale jakoś się dogadywałam). Później forum pokazało mi „wirtualną miłość”. Przez lata tkwiłam w relacji, która mnie uzależniła. W całej tej historii nie będę wnikać w szczegóły co było kiedyś. Powiem tylko tyle – to jedno zarejestrowanie na forum prawie 10 lat temu sprawiło, że zatraciłam siebie na długie lata. Jestem pewna, że gdyby nie ono, odnalazłabym w końcu inny sposób by poradzić sobie ze szkołą. Rozwinąć swoje pasje, podszkolić język angielski do poziomu mocno zaawansowanego…i mogłabym dzisiaj żyć gdzieś w świecie, bez strachu, że nie dogadam się z ludźmi, bez wstydu, że jestem nieukiem i tłukiem. Bez wstydu, że nic mi w życiu nie wychodzi. Nie byłabym szarą myszką, która na każdym kroku uważa się za beznadziejną, nie wierzy w marzenia i przestaje wierzyć w miłość i lepszą przyszłość. Mam 27 lat i czuję się, jakbym była w życiowym potrzasku. Młode lata upłynęły mi w sieci, często w płaczu i strachu przed przyszłością. Próbuję się z tego otrząsnąć, wyjść, zbierać siły. Może jeszcze przed 30. uda mi się odbudować życie na nowo – w realnym świecie. Brnąc do przodu. Może… Czasu nie cofnę. Jedno wiem – często trudne decyzje nawet, gdy okażą się porażką, nie bolą aż tak i nie mają aż takiego wpływu na życie, jak te błahe, niepozorne.

  • Odpowiedz
    Anonimowaautorkawpisu
    6 czerwca 2018 at 09:45

    Witaj, Od zawsze byłam osobą nieśmiałą , zawsze stojąca z boku, nigdy nie chciałam wyróżniać się z tłumu, byłam trochę takim typem samotnika, który lubił pogrążać się w marzenia. Nigdy nie wierzyłam w siebie, zawsze szybko się poddawałam, bo zawsze chciałam być od razu w czymś najlepsza, a każda porażka uświadamiała mi, że do niczego się nie nadaję. Ciężko żyje się z dużymi ambicjami i wielką wrażliwością, bo wtedy ciężko ukoić rozgoryczenie po kolejnej nie udanej próbie. I tak w sumie mijały moje lata dzieciństwa, ze nie podejmowałam się żadnych rzeczy, które wychodziły po za strefę mojego komfortu, bo strasznie bałam się krytyki innych. A że nie lubiłam opowiadać o trapiących mnie rzeczach nikomu, to dusiłam to w sobie latami. W erze internetu wiem, jakie ciężkie życie mają dzisiejsi nastolatkowie, bo są zasypywani z każdej możliwej strony poradami jak mają żyć, jacy powinni być. Za przełomowy moment w moim życiu uważam poznanie już mojego obecnego męża. Gdy go poznałam moje życie zmieniło się o 180 stopni, ja nieśmiała, a on przebojowy. Szczerze mówiąc, to Twój konkurs skłonił mnie do refleksji nam moim życiem i dzięki temu uświadomiłam sobie jak dużo zawdzięczam mojemu mężowi. Na nowo stałam się pewną siebie dziewczyną, która wie teraz czego chce od życia,wiem że jeśli chce coś osiągnąć, to muszę pokonać wszystkie kłody, które los rzuca mi pod nogi, że ten bagaż doświadczeń sprawia ,że jestem bliżej postawionego sobie celu. Teraz mogę powiedzieć sobie , że w końcu jestem szczęśliwa, że robię to co kocham, że zaczęłam być prawdziwą sobą, że nie dopasowuje się do otoczenia, robię to na co mam ochotę,a nie to co wypada w danej chwili. Spełniłam swoje marzenia, które od dawna tylko były w moich myślach. Wyszłam ze swojej strefy komfortu i tym sposobem, zaczęłam podróżować po świecie , rozwinęłam swoją pasję do makijażu i zaczęłam malować innych , zdałam prawo jazdy , zaczęłam ubierać się w ubrania, które pokazują moją osobowość, już nie straszne mi midi spódnice i wymyślne bluzki , przełamałam się i zaczęłam się otwierać na nowe znajomości. Mój strach przed nowymi rzeczami zniknął . Teraz moją misją jest, aby dodawać otuchy rodzinie/ znajomym, którzy zaczynają spełniać swoje marzenia, aby nie poddawali się zaraz na starcie, żeby mieli poczucie, że ktoś ich wspiera. Ja to wsparcie dostałam od mojego męża, który pociągnął mnie do góry i pokazał, ze jak się tylko mocno w coś wierzy, to da się to osiągnąć. Taka refleksja na koniec mnie naszła , dzielimy się swoim dobrem, bo niestety często zauważam, ze ludzie sobie nawzajem podkładają nogę, cieszą się z niepowodzeń innych ,żyją zawiścią, skupiają się na życiu innych, zamiast wziąć los w swoje ręce i starać się być lepszą wersją siebie. Pamiętajmy, ze każdy z nas ma inne predyspozycje życiowe, każdy jest lepszy w czymś innym , nie starajmy się za wszelką cenę podążać za innymi, bo jedynym skutkiem tego będzie nasze niezadowolenie z życia. Cieszmy się z sukcesów innych, a nie bądźmy tylko wtedy gdy komuś wiedzie się źle. Zacznijmy świat zmieniać od siebie, a wtedy może zacznie się dziać lepiej. Nie wiem czy to co napisałam, da się dobrze przeczytać, ale pisanie nigdy nie było moją dobrą stroną.

  • Odpowiedz
    Kaja
    6 czerwca 2018 at 09:48

    Człowiek w ciągu całego swojego życia podejmuje wiele różnych decyzji, które w mniejszy lub większy sposób mają wpływ na jego zmianę. Jednak patrząc na ostatnie 10 lat mojego życia, na pierwsze miejsce wysuwa się decyzja, którą podjęłam na początku poprzedniego roku- 2017. Zdecydowałam wtedy, że przestaje walczyć o moje małżeństwo i pozwoliłam mojemu byłemu już mężowi odejść… Decyzja ta zakończyła mój 10letni związek, czyli 1/3 mojego życia. Rozpad mojego małżeństwa to do tej pory najtrudniejszy i najbardziej bolesny czas w moim życiu, ale paradoksem w tej sytuacji jest to. że przyniósł mi on również wiele dobrego. Decyzja o tym, żeby przestać walczyć o kogoś. kto nie przypominał już osoby, w której się zakochałam, o tym, żeby zakończyć coś, co stało się farsą, bólem, jednym wielkim oszustwem. Dzięki wsparciu moich rodziców, mojej najbliższej rodziny oraz przyjaciół, przetrwałam tą burzę i zaczęłam na nowo. Odzyskałam siebie- poczucie własnej wartości, swoją kobiecość, wiarę we własne możliwości, pewność siebie. Zmieniłam dotychczasową, ciepłą posadkę na pracę w której zaczęłam się rozwijać. Przestałam słyszeć, że jestem beznadziejna, że nic nie robię itd… Na nowo poznałam swoją wartość, odkryłam, że jestem bardzo silna, że emocjonalnie potrafię sobie z takim ciosem poradzić. W wieku 32 lat zaczęłam od nowa 🙂

  • Odpowiedz
    Karo
    6 czerwca 2018 at 09:51

    To nie była moja decyzja ale rodziców, sama byłam przeciwna. Jako trzynastoletnia dziewczynka usłyszałam, że się wyprowadzamy. Decyzja była już podjęta, plan domu kupiony, działka gotowa do budowy , rodzice czekali tylko aż ekipa będzie mogła zająć się pracą.
    Na początku był to dla mnie koniec świata, miałam zmienić szkołę, zostawić szkołę, wiadomo że wiek trzynastu-czternastu lat jest trudny a rodzice dodatkowo chcieli wywrócić mi życie do góry nogami, nie pytając mnie nawet o zdanie.
    Ciężko było się zaaklimatyzować, wyjechać z dużego miasta na wieś, ponad 40 km dalej, gdzie Ty nikogo nie znasz, chociaż wszyscy pozostali mieszkańcy kojarzą się chociaż z widzenia, w końcu to niewielka miejscowość.
    Z czasem było coraz lepiej i lepiej. Mimo że do dzisiaj Warszawa jest w moim sercu i to ona jest moim miejscem na Ziemi, nie wyobrażam sobie życia bez tej przeprowadzki, tam tam trafiłam do świetnej szkoły gdzie miałam wspaniałych nauczycieli, tak zaangażowanych w swoją pracę, wychowawczynie, która była jak dobra ciocia, z którą spotykamy się do dzisiaj, zabierała całą naszą klasę na fantastyczne wycieczki po Polsce, dzięki czemu byliśmy tak zgraną paczką, że te przyjaźnie przetrwają długie lata.
    To właśnie na tej znienawidzonej wsi, spotkałam chłopaka, którego pokochałam.
    Życie na wsi smakuje zupełnie inaczej niż to w mieście, mieszkania w domu ze swoim ogrodem nad strumykiem nie można do niczego porównać. Kiedy człowiek wraca do domu po pracy czy szkole może naprawdę odpocząć.
    Życie na wsi uczy, że trzeba być dla siebie życzliwym i pomocnym, nikt nie jest anonimowy. W mieście często się o tym zapomina.
    Dzisiaj jestem w miejscu, w którym chciałam być z cudownymi ludźmi u boku.
    W październiku planuje powrót do starego mieszkania w Warszawie, bardzo się cieszę że mogę tam wrócić i urządzić je po swojemu. Wrócę do miejsca, z którego nie chciałam tam bardzo wyjeżdżać, aczkolwiek dzisiaj niczego nie żałuję i jestem rodzicom bardzo wdzięczna że podjęli decyzję o przeprowadzce.

  • Odpowiedz
    Paulina
    6 czerwca 2018 at 10:54

    Achhhh Kochana, moja decyzja niestety, (a teraz z perspektywy czasu) stety została podjęta pod wpływem bardzo przykrych zdarzeń. Kiedy w 2015 roku, jako 25-latka dowiedziałam się, że mój tata ma raka, a chwilę później już nie było go ze mną to dostałam obuchem w głowę. Przez wiele miesięcy nie dochodziła do mnie informacja, że nie ma go ze mną. Wmawiałam sobie, że wyjechał i przecież zaraz wróci. Przecież nie tak to sobie wyobrażałam. Jako dziecko wiedziałam, że rodzice kiedyś umrą, ale że na pewno zdarzy się to wtedy, gdy ja będę już dorosła, będę miała swoją rodzinę, dzieci, a mój Tato umrze jako dziadziuś, a nie jako młody Tata! Całe moje wyobrażenie z tego czasu prysło w jednej chwili! Musiałam się otrząsnąć! Wziąć się w garść, a kiedy mi się to udało, to zostawił mnie kolejny mężczyzna w moim życiu. Po 6 latach związku zostałam porzucona przez chłopaka, można powiedzieć, że też z dnia na dzień. Kolejny obuch w głowę, kolejne niedowierzanie, bo przecież to była miłość mojego życia, to z nim wyobrażałam sobie moją starość! Nic bardziej mylnego. Zostałam sama z moim przyjacielem. Do czasu… Los uznał, że za mało dostałam tym obuchem i postanowił odebrać mi też przyjaciela, mojego psa. W tym momencie moje życie było nijakie. Szarobure! Było mi wszystko jedno, czy rano wstanę czy nie wstanę z łóżka. Depresja do sześcianu!!!
    Byłam wściekła na życie, zadawałam sobie pytanie: DLACZEGO JA? DLACZEGO WSZYSTKO NA RAZ!!! Wściekła i bezsilna.
    Wstawałam rano jak zombie, szłam do pracy, której nie lubiłam, wracałam do pustego domu, który na każdym kroku przypominał mi o wszystkich tych, których straciłam.
    2017 rok był dla mnie przełomowym. Tak jak tamte złe informacje spłynęły na mnie z dnia na dzień, tak samo ta dobra, przełomowa też. Postanowiłam, że tutaj działa system zero jedynkowy! Albo w prawo albo w lewo. Albo białe albo czarne! I tak w ciągu 2 tygodni znalazłam nową pracę i nowe mieszkanie, które dały mi pewność siebie w powrocie do „normalności”. Zaczęłam urządzać mieszkanko po swojemu, w taki sposób, żeby nie przypominało mi o złych momentach z przeszłości. Praca dała mi nowe znajomości, powiew świeżości towarzyskiej wpłynął na mnie leczniczo! Zaczęłam się starać, dbać o siebie ponownie, wychodzić do ludzi i przede wszystkim uśmiechać! I dziękuję sobie samej za to, że wybrałam „jeden”, a nie „zero”, że poszłam w „prawo”, a nie „lewo”, że w moim życiu zawitał „biały”, a nie „czarny”!
    Teraz mimo, że nadal jestem sama to jestem szczęśliwa. Wiem, że karma wraca i los się odwróci! A na miłość sobie poczekam, znajdzie się sama, nic na siłę 🙂

    A Tobie kochana życzę wiele wytrwałości w życiu, prowadzeniu bloga, w miłości! Rób to co robisz, bo robisz to wspaniale!
    PS. Pozdrowienia dla śpiocha Manolo!!!

  • Odpowiedz
    Aniela
    6 czerwca 2018 at 11:45

    Zamieniłam długopis na … młotek 😉
    To było dokładnie sześć lat temu, niedługo po ukończeniu studiów. Nowe, duże i zupełnie puste mieszkanie z widokiem na las w starej kamienicy na dobry początek mojej dopiero co zaczynającej się kariery zawodowej. Brzmi cudownie, gdyby wymazać z powyższego zdania słowo „puste”. Kupiłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, niezbędne do codziennego funkcjonowania. Całą resztę miałam uzupełnić z czasem, gdy uda mi się zarobić jakieś konkretne pieniądze. Jednak „ten czas” jakoś długo nie nadchodził. Jedyne, co wówczas nadchodziło, to zbliżający się wielkimi krokami mój pierwszy w życiu, najprawdziwszy urlop, na który zupełnie nie miałam pomysłu. W związku ze swoją beznadziejną sytuacją finansową, zmuszona byłam spędzić całe 3 tygodnie w swoich czterech ścianach.
    Długo jednak nie wytrzymałam tej bezczynności. Pewnego razu, przy porannej kawie (to było jakoś drugiego/ trzeciego dnia urlopu), marząc jak co dzień przy oglądaniu w Internecie wnętrzarskich inspiracji, wpadłam na cudowny pomysł. Nie mam pieniędzy – ale mam mnóstwo czasu! Zdecydowałam, że skoro nie stać mnie (i prędko nie będzie) na pójście do sklepu i zakup nowych mebli czy dodatków, spróbuję zrobić coś sama. A kto powiedział, że stolarka zarezerwowana jest dla mężczyzn? Szybko przeszłam od planów do czynów. Już następnego dnia wybrałam się do rodziców na wieś, przetrząsnęłam cały dom w poszukiwaniu starych, zepsutych rupieci. I wiecie co – znalazło się tego tyle, że tata odwożąc mnie po tym wszystkim musiał zabrać również przyczepkę. Wywiesiłam też kilka ogłoszeń oraz zamieściłam je w Internecie – „przyjmę wszelkie graty”. Ludzie chętnie reagowali na tego typu zgłoszenie, bo dla nich to pozbycie się problemu – dla mnie zdobycie czegoś cennego. Wystarczyło mi na farbę, drobne przyrządy, całą resztę pożyczył mi tata, który chcąc nie chcąc zmuszony był nauczyć mnie obsługi szlifierki czy innych, kosmicznych urządzeń. (Zrobił to oczywiście po wypowiedzeniu zdania, które pamiętam do dziś – „to nie zajęcie dla kobiety!). Całe dnie pochłonięta byłam: malowaniem, czyszczeniem, przybijaniem, odcinaniem, sklejaniem niezliczonej liczby o różnorakim kształcie elementów. I chociaż nie było tak łatwo jak się wydaje, chociaż nie obyło się bez bólu pleców, stłuczonych palców czy otarć, to nigdy nie spodziewałam się, że ta praca sprawi mi tyle radości, że w mgnieniu oka stałam się stolarzem, malarzem, projektantem i stylistą. Nawet nie wyobrażałam sobie, ile pięknych i użytecznych rzeczy można stworzyć z czegoś, co ktoś skazał już na niezdatność. Ani rodzina, ani znajomi nie wierzyli, czym zajmowałam się przez cały wolny czas. Twierdzili, że to takie „niekobiece” zajęcie. Nie wierzyli, dopóki nie zobaczyli. I może będę w tej chwili nieco nieskromna, ale byli wręcz zachwyceni efektem końcowym, moimi pomysłami i stylizacją całego wnętrza.
    A teraz, do sedna – jak szalona i kompletnie zaskakująca decyzja o zrobieniu czegoś z niczego wpłynęła na moje dotychczasowe życie? Nie minęło wiele czasu, namówiona przez przyjaciół podzieliłam się swoim „dziełem” w sieci. Posypały się wyrazy zachwytu, ale co było dla mnie najbardziej zaskakujące – prośby o dokonanie metamorfozy na setkach staroci. Zainwestowałam we własne narzędzia, urządziłam prowizoryczny warsztat w starym garażu rodziców. Doszło do tego, że co drugi dzień musiałam jeździć na wieś. Jak można się domyśleć, postawiłam na pracę, która okazała się być moją pasją i zrezygnowałam z bycia dziennikarką. Założyłam własną firmę. I chociaż mam pełne ręce roboty (dosłownie), to swoje zajęcie traktuję jak zabawę, realizuję swoje pomysły, mogę uruchamiać wyobraźnię, sprawiać radość i sobie, i tym, którzy powierzają w moje ręce niezliczoną ilość starych przedmiotów. I nie, to wcale nie jest niekobiece! 🙂
    Wiem, że było warto. Na własnej skórze sprawdziłam skuteczność powiedzenia „chcieć, to móc”. Taka decyzja, niby NIC, a jednak TYLE. (Polecam zawsze próbować, najwyżej się nie uda. I cóż z tego…? 😉 ).

  • Odpowiedz
    Olcia
    6 czerwca 2018 at 12:11

    Jestem teraz w takim punkcie swojego życia, że Twoje pytanie konkursowe skłoniło mnie do refleksji, a jednocześnie chciałam podzielić się swoim szczęściem… ale zacznijmy od początku. W ciągu ostatnich dziesięciu lat moje życie zmieniło się o 180 stopni!
    Dziesięć lat temu byłam na studiach, ponadto w związku, który rozwijał się w odpowiednim kierunku i tak przez następne lata. Po studiach nadeszła rutyna czyli praca, związek ewaluował i nastąpiły zaręczyny, a najbliższe otoczenie naciskało na ślub…. Mi jednak cały czas czegoś brakowało, czułam, że partner mnie nie wspiera odpowiednio, nie daje mi takiego wsparcia, abym mogła się rozwijać zawodowo, wręcz twierdził, że to, co mam powinno mi wystarczyć, przeciąż „inni mają gorzej, a Ty masz wszystko, dobrą pracę, związek itp.”… Ja zawsze mierzyłam wysoko, a przy nim zaczęłam w pewnym momencie czuć, że przestałam się rozwijać.
    Nieświadomie zaczęłam „czegoś” szukać… i tak poznałam mężczyznę przez Internet. Pracowaliśmy w tej samej firmie, ale on w zagranicznym oddziale i nie znaliśmy się osobiście, nie wiedzieliśmy, jak wyglądamy itp. Bardzo dużo rozmawialiśmy tak po prostu o życiu, nie o swoim życiu prywatnym. Po kilku miesiącach przyjechał z zagranicy w odwiedziny, poznaliśmy się „na żywo”, był starszy prawie 10 lat, dalej rozmawialiśmy przez kolejne miesiące jeszcze bardziej intensywnie, jednakże nic nie wskazywało, że kiedyś będziemy razem. Wszak on był w związku, ja również… Tak mijały kolejne miesiące, a nasza zażyłość była coraz większa.
    Wreszcie podjęłam decyzję i rozstałam się z dnia na dzień bez ostrzeżenia z narzeczonym, następnego dnia On rozstał się z partnerką…. Nie, nie byliśmy od razu razem. Byłam sama, chciałam dowiedzieć się czego ja sama chcę, a nie wchodzi w kolejny związek i tak mijały kolejne miesiące. On czekał, a ja układałam w swojej głowie życie na nowo….
    Wreszcie z dnia na dzień, jak to u mnie bywa podjęłam decyzję i zmieniłam całe swoje zycie! Zrezygnowałam z pracy, wyjechałam do Niego za granicę, zaczęliśmy od razu razem mieszkać i zaczęłam nową pracę za granicą na wymarzonym stanowisku kierowniczym. Nikt nie akceptował początkowo mojej decyzji, sama nie wiedziałam, czy dobrze robię, ale teraz wiem, że to było najlepsze, co mogłam zrobić. Nie było łatwo, ja zwierzę typowo stadne i tuzinami przyjaciół i znajomych skazana na Jego łaskę w obcym kraju, ale przetrwaliśmy to. Za granicą wytrzymałam półtora roku i wróciliśmy razem do kraju, do mojego miasta, On po prawie 20 lat nieobecności w kraju…. Było ciężko, bo on musiał uporać się ze swoją przeszłością, a ja chwilami sobie z tym nie radziłam.
    Jednakże wbrew wszystkiemu dwa lata temu wzięliśmy ślub, założyliśmy własną firmę, taką o której zawsze marzyłam i realizujemy się zawodowo oboję. On jest moim największym życiowym motywatorem, a ja jego. Tego nam w życiu brakowało, tego wsparcia w realizacji swoich planów i marzeń. Teraz czuję, że razem możemy osiągnąć wszystko i nie ma dla nas rzeczy niemożliwych.
    Za kilka tygodni przyjdzie na świat nasz synek, a mój już obecny mąż wspiera mnie we wszystkich moich pomysłach. Moim marzeniem było zawsze napisanie książki i dzięki niemu zaczęłam pisać! Życie jest piękne, jeśli tylko weźmiesz je sama w swoje ręce i trafisz na wsparcie odpowiednich osób.
    Moje wybory zostały zaakceptowane przez otoczenie, a ja czuje się bardzo szczęśliwa i z nadzieją oczekuję narodzin naszego małego szkraba, by zacząć pisać kolejny rozdział mojego młodego, ale już bardzo ciekawego życia!

    Nie chodziło w moim długim wywodzie o to, że zależy mi na wygranej w konkursie tylko o to, żeby być może komuś pomóc, wspomóc duchowo i pokazać, że zawsze można zacząć wszystko od początku wbrew wszystkim i wszystkiemu, ale za to po swojemu! Wtedy jeśli otoczenie zobaczy, że jesteś szczęśliwa, to zaakceptuje Twoje wybory i zacznie się cieszyć razem z Tobą! Nigdy nie jest za późno, żeby wziąć życie w swoje ręce, bo mamy je tylko jedno i szkoda czasu na to, aby uciekało nam przez palce. Musimy mieć odwagę, żeby podjąć pewne decyzje i zacząć realizować swoje marzenia, ale dzięki temu możemy zacząć żyć pełnią życia w szczęściu, zgodzie ze sobą i z myślą, że wszystko w życiu dzieję się „po coś”, a ja niczego nie żałuję!

  • Odpowiedz
    evellllina
    6 czerwca 2018 at 12:21

    10 lat bloga, kiedy to zleciało !? Gratulacje 🙂 Długo się zastanawiałam czy opisać moje decyzje podjęte w ciągu ostatnich 10 lat, było ich tak wiele i każda z nich miała wpływ na moje życie, 10 lat temu poznałam mojego męża, dokładnie 10 lat temu podjęłam decyzję wraz z pomocą rodziców, jeszcze wtedy nie byłam na tyle „dorosła” by móc podejmować samodzielnie mądre decyzje, że rozpocznę naukę w szkole średnie – Technikum Ekonomiczne, zawsze chciałam być typową biurówką, w tym czasie napisałam maturę i podjęłam decyzję o tym że chcę studiować zaocznie by móc pracować, wtedy wdawało mi się, że wiedza teoretyczna i praktyczna wyjdzie mi na dobre, owszem wyszła, mam 25 lat, za sobą ponad 5 lat pracy i skończone studia, nie zapeszając mam fajną pracę, podróżuję, mam najlepszego na świecie męża, najlepszego przyjaciela człowieka psiaka, wymarzone mieszkanie. Budujemy fajną rodzinkę. Nie wiele osób w moim wieku może „pochwalić się” takim dorobkiem, ale niestety nie wszystko jest takie kolorowe. Ponad 3 lata temu podjęłam decyzję o podjęciu pracy w firmie nazwijmy ją XY, stanowisko jak stanowisko – Pracownik Biurowy, pensja adekwatna, fajny pakiet socjalny, kilka wspaniałych ludzi na mojej drodze i poznanych przyjaciół, oprócz tego masa stresu, presja i krzyki. Dziś nazwiemy to mobbigiem, wtedy się nad tym nie zastanawiałam, to, że byłam na dywaniku za krzywo skserowany dokument, było dla mnie okej. Ponad dwa lata pracy w warunkach stresogennych, na wysokich obrotach przełożyło się na to co dziś dla mnie jest najważniejsze zdrowie. Zaczęło się niewinnie, zawroty głowy, złe samopoczucie, później dziwnie ataki, duszności, drżenie ciała, strach w momencie wyjścia gdzie jest dużo ludzi… i się zaczęło, zamknęłam się w domu, odcięłam od świata, bałam się wyjść do ciemnego kina, na zakupy, bo coś mi się stanie, a ludzie to zobaczą, co tygodniowe odwiedziny na wilanowskim SOR. Nikt nie wiedział co mi jest, masa najróżniejszych badań i coraz to nowe schorzenia. Ostateczna diagnoza NERWICA, leki, wizyty u psychiatry, psychoterapia. Wyniszczało mnie to bardzo przestałam jeść, przyszła anemia, bardzo duże niedobory witamin i Hashimoto. Wtedy nie miałam już nadziei na nic, może się wydawać, że taka tam nerwica i anemia, a co to, wtedy było mi bliżej do tych wyżej niż tych tu, śmiało mogę powiedzieć żyć mi się nie chciało. Mój obecny mąż u rodzina tłumaczyli, prosili, na nic. Pewnego dnia zmęczona tym wszystkim powiedziałam sobie, że muszę dalej to ciągnąć i się w końcu otrząsnąć, było bardzo ciężko, początkowo, sama nie wierzyłam, że się uda. Podjęłam decyzję jedną z najważniejszych w ciągu tych ostatnich lat, rzucam pracę! Odeszłam z dnia na dzień i postanowiłam, odpocząć w domu i szukać pracy marzeń, ale tak na spokojnie, nie na wariata. Każdego dnia było coraz lepiej, wracałam do życia, zaczęłam robić to co lubię, najpierw postawiłam na sport (tak jak namawiał mnie lekarz, dla rozładowania emocji), później wróciłam co czytania babskich książek (takie lubię najbardziej, przez nerwicę niestety przez dwa lata nie przeczytałam nawet jednej książki, czemu ? w momencie czytania, zwężało mi się pole widzenia i zaczynały zawroty głowy), zmieniłam sposób odżywiania (jedzenie stało się przyjemnością, owoce, warzywa, kolory na talerzu, tak jak lubię). Małymi krokami do przodu, szłam tą dwoją drogą, krętą i pod górkę. Wróciłam na studia ( rok przerwy również przez nerwicę), znalazłam nową pracę, odnowiłam stare przyjaźnie. Wszytko bardzo powoli, ale daje radę, muszę, dla siebie. Teraz, dalej się leczę, ale jest jakoś tak lepiej, mam chęci i motywację, robię to co lubię, żyję tak jak chcę, nikt mi nic nie nakazuje, zmieniłam sposób myślenia (najtrudniejsze w tym wszystkim) i tak idę tą moją drogą pod górę do przodu. Uważam, ze nie ma rzeczy nie możliwych, stawiam sobie cele, bardzo wysoko, czym wyżej tym lepiej, daje to większego kopa. Zarażam pozytywną energią, siebie, męża i wszystkich wokół. Znowu podróżuję, wtedy przestałam, miałam okropne ataki nerwicy w samolocie, podjęłam decyzję o przerwie w podróżach. Zadbałam o siebie bardzo, umysłowo i fizycznie. Ta moja przygoda z nerwicą nie była taka zła, choć dała mi w kość, dziś moją chorobę traktuje jako przyjaciółkę, w sumie z nią wzięłam ślub, raczej gdy chorowałam na nerwicę wszyłam za mąż, kupiłam mieszkanie i dzięki niej mam mojego ukochanego pupila (zalecenie lekarza, na stres najlepszy pies) i najważniejsze pilnuję swojego zdrowia, regularne badania to podstawa naszego życia. Każdy kto to czyta, mówię Ci głośno badaj się, sprawdzaj czy coś w organizmie się nie dzieje, nerwica jest w głowie ciężka do wykrycia, ale morfologia co roku, odwiedziny u ginekologa to dla mnie podstawa, dbam o siebie, makijaż czy fajny ciuch to nie wszystko. Gdy patrze w przeszłość wydaje mi się, że to był jakiś cholery matrix, ale nie to było moje życie. Tak ciągnę ten wózek zwany życiem i pcham dalej. Nie poddaje się i nie złamuję, żyje i działam dalej, czerpię więcej i wymagam więcej i nie jest kolorowo, jest ciężko, w tej chwili nie mogę mieć dzieci ze względu na stan mojego zdrowia, chciałabym bardzo, ale nie jest mi to teraz pisane, może kiedyś to się zmieni. W głowie wiele planów i marzeń, Wy też je miejcie. Ohh, kończę, bo się rozpisałam, ale to tylko malutki ułamek tego co się działo. Pozdrawiam Was gorąco ! 🙂

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    6 czerwca 2018 at 12:24

    7 lat temu podjęłam decyzje, która bardzo odwróciła moje życie do góry nogami. Ale od początku.

    Zawsze kochałam łapać kadry, kochałam uwieczniać i kolekcjonować tony zdjęć w szafie, na ścianie, zawsze na prezent przyjaciele dostawali przepiękne albumy ze zdjęciami z naszych eskapad. Nie wyobrażałam sobie życia bez aparatu, złączeni w jedność szliśmy przez świat budząc się każdego poranka i kładąc się spać późnym wieczorem. Chwilę przed skończeniem gimnazjum w mojej głowie zaczęła się istna rewolucja. Moja dusza nadal chciała łapać kadry, ale moje ciało, mózg i serce podpowiadały, aby w coś nowego, nieznanego, dla lepszej przyszłości. Bo kadry mogę dodatkowo zawsze łapać poza główną pracą. Z takim podejściem złożyłam papiery do szkoły gastronomicznej, aby być dietetykiem i pomagać ludziom w ich spełnianiu marzeń o pięknej sylwetce. Ta szkoła zmieniła moje życie, poglądy i przyszłość. To dzięki tej decyzji, która rozpoczęła wojnę między duszą a sercem, jestem tu gdzie jestem. Od prawie trzech lat mieszkam za granicą z moim ukochanym, którego poznałam w tej właśnie szkole. ( Nie chce o tym myśleć, co by było gdybym poszła do innej szkoły!) Spełniam marzenia, wiele podróżuję i staram się łapać i korzystać z życia jak tylko mogę. Przede wszystkim w tej szkole poznałam najlepszych ludzi na świecie, są przy mnie do dziś i pomimo Nas dzielącej granicy 2000 kilometrów dbamy o kontakt i siebie. To dzięki tej decyzji zrozumiałam, że warto czasem wychodzić ze swojej strefy komfortu, aby próbować nowych rzeczy i nie zatrzymywać się na jednej, która daje Nam radość, bo umkną Nam kolejne 20 rzeczy….Ta decyzja nauczyła mnie, że miłość można znaleźć w najmniej oczekiwanym momencie. Bo ona zapuka wtedy, kiedy najbardziej jej się nie spodziewamy. Jestem sobie bardzo wdzięczna za to, że wtedy podjęłam tą odwagę wybrania innej szkoły. Było to trudne, ale dziś patrząc na przeszłość to była bardzo dobra decyzja, która dziś daje mi wielki bagaż życiowych doświadczeń.

    Dziękuję Ci za ten konkurs <3 Można dzięki Niemu przeanalizować swoje wybory i postępowanie, bo przecież na co dzień nikt się nad tym nie zastanawia <3 Pozdrawiam!

  • Odpowiedz
    Katarzyna Sz.
    6 czerwca 2018 at 12:30

    10 lat temu miałam 21 lat i przeświadczenie, że wszystko wokół mnie układa się idealnie. Czy miałam rację? Pozwól więc Karolino, że opowiem Ci historię o podróży, albo może raczej o wędrówce jaką przebyłam od „wtedy” do „teraz.”
    Mam na imię Kasia. „Wtedy” byłam 21 letnią studentką anglistyki na warszawskim SWPS, mieszkającą z rodzicami dobrą córką, pozytywną i lubianą przyjaciółką i koleżanką. Pracowałam w dwóch pracach, dużo czasu spędzałam ze znajomymi i wydawało mi się, że nie mogę sobie wymyślić lepszej sytuacji. Niczym w zasadzie nie musiałam się przejmować, niczym martwić. Jakże wygodnie było się utwierdzać w takim przekonaniu!
    Nie zamierzam pomstować teraz na to, że w gruncie rzeczy prowadziłam życie nudne i przewidywalne, pozbawione tego lekkiego dreszczyku emocji, ekscytacji i motyli w brzuchu. W gruncie rzeczy wszystko było po prostu….poprawne. Zdaje sobie sprawę, że zapewne czekasz teraz na jakiś niezły zwrot akcji, że napiszę że rzuciłam nagle wszytko i wyjechałam w Bieszczady…Nic podobnego. Moja wędrówka od „wtedy” do „teraz” właśnie wtedy się rozpoczęła i trwała dokładnie prawie te 10 lat.
    Zaczęło się niewinnie, od odnowienia dawnej znajomości z przyjaciółką, która nagle i dość niespodziewanie zniknęła z mego życia parę lat wcześniej. Krótko po tym jak odnowiłyśmy znajomość zaprosiła mnie do siebie na wakacje, a mieszka pod Krakowem, w gminie najbardziej znanej z krzyżówek. I ja, totalny mieszczuch, pojechałam do głuszy lasów, pól, wszechobecnych wzgórz, pagórków i gór, ciszy i rozgwieżdżonego do nieprzyzwoitości nieba. Pierwsza noc, której nie towarzyszył odległy gwar miasta, wycie syren i szum samochodów, była nocą nieprzespaną. Jak to możliwe, że nocą może być tak ciemno? I tak teraz myślę, że ta noc w miejscu gdzie o północy wyłączają latarnie, była tą nocą przełomową która zapoczątkowała we mnie całą masę przemian. Po pierwsze zdałam sobie wtedy sprawę, że chcę uciec od miasta. Mimo ogromnej miłości i przywiązania do stolicy, wszystkich jej cudownych i tych mniej fajnych stron, mimo wiążącej mnie z nią relacji, muszę ją porzucić i uciec bo inaczej stracę coś bardzo ważnego, stracę siebie. Wtedy, w czasie tych bezsennych nocnych godzin uświadomiłam sobie z całą mocą, że przez bardzo wiele lat nie byłam sobą. Unikałam tego, żeby zadowolić otaczających mnie ludzi, rodziców, pracodawców, przyjaciół. Byłam taka, jaką mnie chcieli widzieć. Byłam taka, jaką akurat potrzebowali. Byłam wszystkim tym, czym w gruncie rzeczy być nie chciałam. To uderzyło we mnie jak piorun, czy naprawdę chcę do tego wracać? Wtedy już wiedziałam, że nie.
    Rozpoczęłam więc długą i mozolną, często bardzo trudną i skomplikowaną wędrówkę do mojego „teraz.” Miałam po drodze mnóstwo rozczarowań, mnóstwo łez i zwątpienia. Długi czas nie mogłam przekonać rodziców, że nie uciekam od nich do świata oddalonego o 400 km, że to nie jest ich wina. Że aby wreszcie być sobą, muszę odciąć wszystkie sznurki. Teraz po 10 latach moi rodzice widzą i akceptują moje wybory, najlepsze, że taka rozłąka wyszła nam na dobre i chyba nigdy nie mieliśmy lepszych stosunków niż teraz. Musiałam mierzyć się z wyrzutami przyjaciół, z pretensją, kpinami, że przecież co ja sobie myślę, że przecież to tu, w Warszawie można budować przyszłość a nie tam, na końcu świata. Wiele z tych znajomości nie przetrwało, ani próby czasu ani odległości. Układanie planu i realizowanie go zajęło mi niemal 4 lata, kiedy w końcu 31 grudnia 2011 roku zrobiłam milowy krok i przeprowadziłam się na ten mój koniec świata. Zostawiłam bieg, pęd i szaleństwo za sobą. Od tego czasu minęło kolejne 6 lat, które wcale nie były sielanką. To gdzie jestem teraz zawdzięczam ciężkiej pracy dla siebie i nad sobą. I wreszcie jest tak, jak zawsze chciałam, jestem sobą! Obudziłam w sobie duszę włóczykija i wagabundy. Nie przywiązuję się do rzeczy, ale też wreszcie nie mam problemu z tym, aby na coś sobie pozwolić. W wieku 29 lat pierwszy raz poszłam zrobić sobie paznokcie do manicurzystki. Nie mam już galopujących wyrzutów sumienia, kiedy wydam większą sumkę na nowe ubrania lub buty, co mimo stabilnej wcześniej sytuacji finansowej było dla mnie nie do przejścia. Dopiero teraz wiem, że byłam tak skupiona na tym aby zadowolić wszystkich bliskich, że pomijałam to jak duży mam problem sama ze sobą. Jak wiele miałam ukrytych kompleksów, które na dłuższą metę robiły mi dużą krzywdę. Jak bardzo sama siebie krzywdziłam nie dając dochodzić do głosu temu właściwemu „ja.” Moje „teraz” jest moim zwycięstwem, moje „teraz” jest dla mnie powodem do dumy. Mam fajną pracę, którą lubię, mam wielu wartościowych znajomych na których mogę liczyć. Mam własne małe szczęścia, takie jak wizyta u fryzjera, czy cotygodniowe zajęcia zumby z fantastycznym instruktorem. Mam swoją wolność wyboru i wreszcie świadomość, że jestem na dobrej drodze aby w pełni pogodzić się z samą sobą. I to jest naprawdę świetne!
    To była opowieść o wędrówce, mojej własnej może trochę bardziej wewnętrznej drogi od „wtedy” do „teraz.” To była długa wędrówka, zajęła mi 10 lat. Ale to było bardzo wartościowe 10 lat, a które jestem bardzo wdzięczna.
    Mam nadzieję, że odpowiedziałam na Twoje konkursowe pytanie, Karolino. Mam też jednak poczucie, że napisanie tego wreszcie wprost, wzięcie udziału w Twoim konkursie było dla mnie kolejnym ważnym krokiem. I oby to zaowocowało kolejnymi wspaniałymi 10-ma latami sukcesów. Czego i Tobie życzę.

    Serdeczności i gromkie 100 lat dla Twego bloga 🙂

  • Odpowiedz
    Olga J.
    6 czerwca 2018 at 12:49

    Pięć lat temu podjęłam decyzję o podjęciu terapii zaburzeń odżywiania. Od kilkunastu lat walczę z anoreksją, potem także z bulimią. Choroba zabiera Ci wszystko- czas, zdrowie, marzenia, bliskich, pracę, pewność siebie. Demony w twojej głowie wychodzą z niej w najmniej oczekiwanym momencie. Każdy oddech jest coraz trudniejszy, a ty boisz się, by kolejny.. nie był tym ostatnim. Przeszłam przez wiele terapii, wiele zamkniętych oddziałów. Twój blog pomagał mi przetrwać trudne momenty 🙂 Czytałam i myślałam- ja też wrócę do normalnego życia. Udało się. I chociaż z choroby trudno jest wyjść w stu procentach- dziś czuję się szczęśliwa. Bieganie i roślinne gotowanie stały się moim lekarstwem. Skończyłam studia.. a teraz.. właśnie za dziesięć minut mam rozmowę o pracę w wymarzonej firmie 🙂 I wciąż, każdy poranek zaczynam od.. kawy i Twojego bloga. Karolina.. naprawdę dziękuję!

  • Odpowiedz
    Natalia
    6 czerwca 2018 at 12:54

    Gdy tylko zobaczyłam wpis dotyczący konkursu, zaczęłam przebierać nóżkami i z wielkim uśmiechem na twarzy, który towarzyszy mi codziennie, zaczęłam zastanawiać się w jakim miejscu byłam 10 lat temu. I nagle nastąpiło wielkie BUM, 10 lat temu w wieku 17 lat sprzedawałam pierwsze w sezonie, wczesne truskawki, zbierając na moje pierwsze w życiu farby akwarelowe rosyjskiej produkcji „Białe noce”. Uczęszczałam wtedy do Liceum Plastycznego, oczywiście wbrew marzeniem i ambicjom rodziców, którzy swoje jedyne dziecko widzieli w zawodzie lekarza lub prawnika. Czy podjęta wtedy decyzja o pracy za całe 50 złotych przy 12h dziennie i sprzedaż truskawek, a pod koniec sezonu truskawkowego – ziemniaków, była słuszna? Myślę, że jak najbardziej tak! ? Swoją pracę dyplomową zrobiłam w technice akwareli. W Szkole nauczyłam się między innymi spawać, lutować, malować, rysować, rzeźbić, fotografować i patrzeć na świat całkiem inaczej niż 90% społeczeństwa. Z dumą zdałam rozszerzoną maturę z historii sztuki, oczywiście codziennie słysząc od rodziców, że moje umiejętności i osiągnięcia malarskie są niczym. Po każdym ucięciu moich skrzydeł one wzrastały z podwojoną siłą. Po Liceum dostałam się na architekturę krajobrazu, i pomimo tego, że dziś nie pracuję w zawodzie, nauczyłam się jak zwalczać mszycę, rozmnażać storczyki i jak założyć sad wiśniowy. W trakcie swoich studiów pracowałam w sklepie z biżuterią, jako barmanka, kelnerka, w sklepie plastycznym i w lodziarni. Każda moja praca i każda podjęta samodzielnie decyzja dała mi wiele umiejętności, nauczyła przede wszystkim pokory i wiary, że pomimo braku wsparcia, gdy się czegoś bardzo chce to się to osiągnie. W całym moim życiu ważna jest dla mnie pasja, poszerzanie horyzontów choćby przez banalną umiejętność finezyjnego ścinania włosa mojego Yorkshire Terriera, który po 2 godzinach wymyślania nowej fryzury zasypia z nudów na stole, uwielbiam wizaż, świetnie gotuję i jeszcze lepiej śpiewam. Od 3 lat pracuję w największym biurze podróży w Polsce, spełniam marzenia klientów o podróżach życia przy okazji i ja poznaję świat, który jest dla mnie tak fascynujący. Kiedy napisała Pani post o kupnie mieszkania, nagle otworzyły mi się oczy, i postawiłam sobie kolejny cel kupna mieszkania bez kredytu z idealnym jeżakiem przy suficie! Tak więc od kilku miesięcy odkładam na mieszkanie i tydzień przed wypłatą jem parówki, a w dzień wypłaty raczę się pikantnymi żeberkami z kluseczkami maślanymi w sosie ze śliwek. I wiem, że pomimo tego, że nic się nie zmieniło, rodzice nadal nie wierzą, że mi się w życiu uda, to jestem pewna że za 3 lata będę mogła cieszyć się urządzaniem swojego kąta wraz z mężem, za którego wyjdę po 10 latach związku 13 września w piątek 2019 roku wbrew wszystkim, że 13 piątek przynosi pecha. Gratuluję Pani realizacji marzeń, i życzę wszystkim z całego serca by zawsze wierzyli w siebie, realizowali swoje marzenia, nawet jeśli miałoby to oznaczać przepłynięcie Niagary kajakiem. Bo przecież wszystko jest możliwe! ☺️

  • Odpowiedz
    Ja
    6 czerwca 2018 at 13:02

    Wiosen mam już 30, tak więc w ciągu ostatnich 10 lat podejmowałam, naprawdę wiele decyzji, które bezpośrednio lub pośrednio mocno wpływały na moje życie. To ten okres dorosłości gdy w wielu momentach pragniesz cofnąć się do czasów sprzed dekady. Podejmować w tamtym momencie ważne decyzje typu jak się ubrać na imprezę lub jaki serial obejrzeć. Teraz już nie jest tak łatwo. Kiedyś nie myślałabym, że najważniejszą decyzją w moim życiu będzie ta o posiadaniu dziecka. Sama w sobie była ona bardzo trudna, jakiś czas z mężem do niej dojrzewaliśmy, ale jak się później okazało to dopiero początek mniejszych lub większych decyzji z tym związanych. Nasze starania trwają już długo, a ja co miesiąc muszę decydować o wielu rzeczach, które mogłyby nam pomóc w tych staraniach, a później płakać gdy nic z tego nie wychodzi. Pomimo, że od tego momentu gdy się na to zdecydowaliśmy minęło sporo czasu, ja wciąż mam nadzieje. Mój mąż często naśmiewa się z tego, że tak lubię przeglądać blogi czy instagram, ale kiedy wchodzę do Ciebie to na chwilę zapominam o wszystkich moich problemach. Zaczynam myśleć jak wspaniale urządziłaś mieszkanie, jak zabawny jest Manolo albo jak bardzo jesteś szczęśliwa w miłości. Prawie jakbym myślała o przyjaciółce. Nie ma w tym zazdrości ani zawiści tylko sympatia. Tak już przyjaźnię się z Tobą od 10 lat. Czytałam wiele historii które się tu pojawiły, wzruszające, zabawne, ale wszystkie ważne. Znalazłam też takie, które dały mi pocieszenie i nową nadzieje. Tyle różnych osób, a tak wiele wspólnych decyzji i problemów. Uff muszę też przyznać, że podzielenie się z kimś tym co mnie tak męczy dało niesamowitą ulgę. DZIĘKUJĘ! Ja cieszę się Twoim sukcesem i gratuluję tych 10 lat z tak dużym rozwojem. Oby tak dalej 🙂

  • Odpowiedz
    Urszula
    6 czerwca 2018 at 13:53

    „Always adopt never buy” to znane wszystkim hasło z wielu kampanii wspierających adopcje porzuconych zwierząt. Jak dobrze, że 2 lata tamu przypomnieliśmy sobie o nim z mężem na czas. W zasadzie już wszystko było postanowione. Rasowy piękny kot ze sprawdzonej hodowli, uśmiech na twarzy naszej córki, która tak długo prosiła o kociego przyjaciela, zachwyt znajomych … i tylko to hasło, które gdzieś zostało z tyłu głowy. Postanowiliśmy, że jeśli nasze dziecko tak bardzo pragnie czworonożnego przyjaciela to przygarniemy porzuconego kotka ze schroniska. To była jedna z najlepszych decyzji w naszym życiu. W schronisku czekała właśnie kilkuletnia porzucona kotka po przejściach z podrapanym nosem i pogryzionym uszkiem. Był piękny majowy dzień więc dostała na imię Maja i wywróciła naszą codzienność do góry nogami. Dla niej rok później pojawiła się w domu kolejna kotka (również porzucona!) – aby nie czuła się samotna. Majka ją zaakceptowała, wychowała i teraz są nierozłącznymi siostrami. Chociaż mieszkanie nie wygląda już tak idealnie, kilka wazonów i doniczek trzeba było wymienić na nowe i właśnie rozglądamy się za nową kanapą ponieważ obecna jednak lepiej spełniała funkcję drapaka niż ten zakupiony, to nie wyobrażamy sobie domu bez kociego mruczenia. Miłość i przywiązanie zwykłych dachowców – bezgraniczne i bezcenne. Dla nas są najpiękniejszymi i najcudowniejszymi zwierzakami chociaż może nigdy nie będą gwiazdami instagrama jak te rasowe. Tak to była bardzo dobra decyzja!

  • Odpowiedz
    Ewelka
    6 czerwca 2018 at 13:53

    Dziękuję Ci za to pytanie konkursowe, zmobilizowało mnie do głębszej refleksji nad ostatnią dekadą mojego życia! Początkowo pomyślałam sobie „Jej, nie widzę nic spektakularnego. Nie wezmę udziału…” – onieśmieliłam się i zaczęłam wycofywać. Ale po chwili, gdy jeszcze nie zdążyłam zamknąć okna przeglądarki, wpadła mi do głowy myśl: „Zaraz, zaraz głuptasku.., ale czy ta decyzja musi być, taka wow, spektakularna? Czy muszą towarzyszyć jej natychmiastowe fajerwerki? Wygrana w totka? Rozwód? Sława? Przeprowadzka? Czy może jednak jej konsekwencje mogą być długoterminowe jak maraton, wijące się w meandrach lat jak kluski spaghetti w sosie? Bo moja właśnie taka jest: naturalnie powolna, a przy tym błoga.

    Cofając się o 10 lat do tyłu, sięgam wspomnieniami do czasów liceum i niepewności, czy dobrze wybrałam swoją ścieżkę edukacji. Wśród tego kłębowiska myśli nad przyszłością, wyłania się jego twarz – moja miłość, te oczy… Tak, poznałam swoją drugą połówkę w szkole – chodziliśmy do tej samej klasy. Pewnie większość nie dawała temu szans, lekceważyła, ale jesteśmy ze sobą w dojrzałym związku i budujemy wspólnie rzeczywistość. W szkole znalazłam to, czego się nie spodziewałam, zaskoczyło mnie to, ale także ukierunkowało na kolejne lata. Moim priorytetem jest dzięki temu prawdziwa relacja, oparta na bezwarunkowej miłości i poczuciu bezpieczeństwa. Na pewno znasz to uczucie, gdy możesz usiąść wieczorem obok swojego partnera i wszystko mu opowiedzieć, powygłupiać się albo po prostu przytulić. To luksus naszej codzienności, którego inni szukają przez całe życie. Czy to moja decyzja, czy przypadek, a może przeznaczenie? Nie wiem, chyba po części miks wszystkiego. Teraz podejmujemy decyzje wspólnie, razem troszczymy się o siebie i wspieramy. Czasem trzeba przyjąć coś z pokorą, a czasem zawalczyć. Wierzę, że razem możemy góry przenosić, a nasze wybory, tylko nas budują i wzmacniają: zmiana zawodu o 180*, wybór naszego psiego przyjaciela, ogromny egzamin i przedsięwzięcie jakim jest budowa domu… a teraz jesteśmy razem na najpiękniejszej ze ścieżek – spodziewamy się córeczki. Jestem dumna z naszych decyzji i wdzięczna za tą, z pozoru błahą sprzed 10 lat.

  • Odpowiedz
    Medyczka
    6 czerwca 2018 at 14:45

    Co wpłynęło kilka lat temu na moją decyzję, która przewróciła nie tylko moje życie, ale też charakter do góry nogami?
    Wieczorne wydanie wiadomości!

    Od dziecka wiedziałam kim chcę zostać, gdy dorosnę. Rzeczą zupełnie naturalną było dla mnie, że pójdę w zawodowe ślady dziadka i mamy. Cieszyłam się, że będąc w gimnazjum zupełnie nie dotyczył mnie problem wyboru liceum czy profilu, bo od dawna miałam swój plan. Z tego powodu bez większej uwagi podchodziłam do przedmiotów ścisłych, a w szczególności do chemii.

    Któregoś wieczoru będąc już w 3 klasie gimnazjum, zaraz przed testami oglądałam z rodzicami wieczorne wydanie wiadomości. Jedno z doniesień dotyczyło osiągnięcia polskich lekarzy w dziedzinie kardiologii. I to był impuls. Coś w mojej głowie zawirowało, neurony się pomieszały, neuroprzekaźniki oszalały i oświadczyłam rodzicom, że ja jednak nie na prawo, a na medycynę idę!
    Ich miny nie zapomnę nigdy. To była lekka mieszanka wątpliwości, szoku i zaskoczenia.
    Miesiąc przed testami do liceum to dość hardcorowy czas na zmianę życiowych decyzji.

    Od tej pory zaczął się mój naukowy maraton trwający do dziś. Skłamałabym gdybym powiedziała, że wszystko szło pięknie.
    Moje świadectwo z pierwszej klasy ze wszystkich kierunkowych przedmiotów zdobią dwóje. Do tej pory nie pokazałam go rodzicom.
    Nie dostałam się też za pierwszym razem. Ale walczyłam ile miałam siły, dla siebie i po to by udowodnić, że potrafię tym, którzy we mnie zupełnie nie wierzyli.
    I tak niedoszła prawniczka znalazła się na medycynie. Wtedy wydawało mi się, że teraz już wszystko pójdzie prosto.
    Ale już na pierwszym roku okazało się, że to co było przed studiami, to jak jazda na rowerze z dodatkowymi kółeczkami.
    Mimo wielu zwątpień, samodyscypliny, litrów kawy i bezsennych nocy udało mi się skończyć studia z całkiem niezłym wynikiem.

    Historia jednak lubi zataczać koło. Od początku studiów byłam w zupełności pewna, że pediatria to jedyna specjalizacja, której absolutnie nie biorę pod uwagę. Od 4 roku studiów wiedziałam też ostatecznie jaką specjalizację chcę wybrać. Znów cieszyłam się, że mam już ugruntowane plany i żadnych wątpliwości w przeciwieństwie do moich kolegów szukających swojej drogi. W czasie obowiązkowego stażu po ostatnim roku, zgodnie z planem pracowałam na różnych oddziałach, przyszła też kolej na pediatrię…i znów tak jak kilka lat wcześniej, coś w mojej głowie zawirowało, neurony się pomieszały, neuroprzekaźniki oszalały i po powrocie do domu oświadczyłam, mężowi, że nie kardiologiem, a pediatrą zostanę :).
    Póki co wszystko idzie zgodnie z planem.

  • Odpowiedz
    Karola
    6 czerwca 2018 at 14:56

    Być może moja historia wyda Ci się totalnie banalna, ale ma związek zarówno z Tobą i Twoim blogiem, ale też z tym co zdarzyło się w ciągu ostatnich 10 lat. W zasadzie, hmm, ciężko to nazwać historią, bo te zwykle są dłuższe, mają zazwyczaj początek i koniec, a w moim przypadku było to zdarzenie, które ma swoje następstwa do dzisiaj. Ale za to jakie następstwa! Czytam Twojego bloga odkąd pamiętam i poza oczywiście wszystkimi wpisami modowymi, niesamowicie interesują mnie wpisy podróżnicze i wszystko co z podróżami związane. I właśnie o podróże chodzi, albo raczej o to, co w podróżach zagranicznych niezbędne – język. Kilka lat temu trafiłam u Ciebie na wpis poświęcony nauce języka angielskiego. Mój angielski był wówczas na poziomie bardzo mocno podstawowym, a ja, wieczna marzycielka, miałam głowę nabitą marzeniami o dalekich podróżach, a przede wszystkim o podróży do ojczyzny Mc’Donalda, zjedzeniu najprawdziwszego i najbardziej niezdrowego cheeseburgera, przeżyciu własnego American Dream i zobaczeniu miejsc, które od dawna znajdowały się na mojej wish list. Było tylko jedno ale…. Mój angielski pozostawiał wiele do życzenia, a ja miałam niesamowite kompleksy, ponieważ bałam się cokolwiek powiedzieć, żeby nie popełnić gafy, nie być wyśmianą przez innych, albo na pytanie „gdzie jest toaleta?” odpowiedzieć z szerokim uśmiechem „tak, byłam, fajne miejsce do zwiedzania, polecam!” (dobra, może trochę przesadzam, aż tak tragicznie nie było 😀 ). Natknęłam się wówczas na post, w którym nie tylko pisałaś o tym, że idziesz na kurs języka angielskiego, ale z ogromnym dystansem, klasą i uśmiechem odniosłaś się do swojej historii z pomyłką językową, którą nieustannie wypominał Ci wszechobecny portal pod psim logiem. Pomyślałam sobie wtedy: ta Dziewczyna ma jaja! Nie tylko zakasowała „najambitniejszy i najwiarygodniejszy” portal wszech czasów, ale pokazała, że pomyłki to rzecz ludzka i naturalna, a najważniejsza jest nasza motywacja i chęć rozwoju. Siedziałam przed komputerem, uśmiechałam się do ekranu i pomyślałam sobie: „kurcze, czego ja się boję?! Czego ja się wstydzę?! Przecież człowiek nie rodzi się poliglotą!”. Już następnego dnia zapisałam się na lekcje z native speakerem, fajną dziewczyną z wymiany międzynarodowej i zaczęłam intensywne lekcje. Popełniałam masę błędów, mieszałam czasy, a moja Sarah zaśmiewała się do rozpuku, jak próbowałam jej wytłumaczyć czym są gołąbki (mieszkam w Krakowie, więc była pewna, że będziemy jeść grillowane gołębie, serio :D). Po roku intensywnej nauki pierwszy raz stanęłam na płycie lotniska w Chicago. Nie będę Ci opisywać emocji, które mi wtedy towarzyszyły, bo z Twoich wpisów wiem, że dla Ciebie pierwszy pobyt w USA to też było mega przeżycie. W ciągu trzech lat udało mi się odwiedzić Stany Zjednoczone dwukrotnie – zwiedziłam Colorado i Chicago i być może niektórzy powiedzą, że to żaden sukces, ale dla mnie jest zdobycie mojego własnego Everestu, bo nie tylko oszczędzałam na te wyjazdy długo, ale przede wszystkim był to dla mnie egzamin z języka, który moim nieskromnym zdaniem zdałam na 5. Zawzięłam się, pracowałam, uczyłam języka i udało mi się osiągnąć to o czym marzyłam. Jestem Twoją imienniczką, więc może coś w tym jest, że Karoliny wszelkie swoje słabsze strony przekuwają w działanie. 😉 dzięki temu, że nauczyłam się płynnie języka angielskiego zwiedziłam kilka innych krajów, a także otworzyły się przede mną nowe możliwości, których skutki, oczywiście pozytywne, odczuwam do dzisiaj. Teraz kolej na niemiecki – wypadałoby się w końcu nauczyć rodzimego języka Męża, bo on z polskim radzi sobie już całkiem nieźle. 😀 Nie piszę tego wszystkiego, żeby wygrać, chociaż nie ukrywam, że nagroda jest bardzo atrakcyjna, ale żeby Ci pokazać jak bardzo wpływasz na ludzi swoją otwartością, autentycznością i szczerością. Pokazałaś, że jesteś taka jak inni, masz prawo do błędów i pomyłek – wystarczył Twój post, Twoja szczerość i dystans, żebym ja pozbyła się swoich kompleksów i w jednej chwili zaczęła działać. Nie będę Ci życzyła kolejnych 10 czy 110 lat blogowania, tylko tego, żebyś robiła to co kochasz, tak długo, jak długo będziesz miała do tego serce, a jak postanowisz zmienić pracę, branżę lub tematykę to będę uważnie śledzić i trzymać kciuki! Dajesz radę Karo, rób tak dalej, bo robisz to świetnie Dziewczyno! 😉

  • Odpowiedz
    Ija
    6 czerwca 2018 at 15:06

    W ciągu ostatnich 10 lat podejmowałam wiele ważnych decyzji, które zmieniły moje życie. Mogę wymienić przykładowo podjęcie studiów prawniczych, wyjście za mąż, zmiana miejsca zamieszkania i wiele podobnych. Ale najważniejsza i najbardziej mająca wpływ na moje życie byla decyzja o dziecku. Każdy może powiedzieć, że to banalne i nic w tym wyjątkowego. W końcu każdy kiedyś się decyduje, albo los za niego decyduje. Myślę sobie, że to niezwykle i wyjątkowe moc zostać mamą takiego malutkiego człowieczka, który jest ode mnie całkowicie zależy i który jest całym moim światem! Wracając do decyzji, to była ona bardzo spontaniczna, a wiadomość o ciąży niezwykle zaskakująca:) Byliśmy z mężem na wakacjach w USA. Co wydarzyło się w Las Vegas? Śmieje się, że w kasynie brakło nam szczęścia, za to poszczęściło się na innej płaszczyźnie? to w tym mieście dowiedzieliśmy sie, że będziemy rodzicami! Teraz malutki jest już z nami i wracając do czasu, kiedy podejmowaliśmy dezycje o dziecku muszę stwierdzić, że była ona najważniejsza i najbardziej zmieniła moje/nasze życie w ciągu ostatnich 10 lat! Oczywiście na lepsze?

  • Odpowiedz
    Paryski Sen
    6 czerwca 2018 at 15:28

    Kochani,

    Moja historia, jak patrze teraz na nia obiektywnie, wydaje sie totalnie bajkowa. Mam nadzieje, ze posluzy komus jako inspiracja i motor do dzialania, szczegolnie osobom planujacych swoja kariere w branzy FASHION. Ja zawsze staralam sie wyznaczac sobie cele i dazylam do nich. Efekty byly rozne, ale koniec koncow, to ta droga do celu jest najbardziej pouczajaca! Obecnie mieszkam w Paryzu, pracuje w branzy modowej i ciagle sledze blog Karoliny, bo jest po prostu swietny!! A teraz moja historia, mam nadzieje, ze starczy cierpliwosci zeby przeczytac do konca :

    Dziesiec lat to tyle czasu i tak wiele sie u mnie wydarzylo, teraz mam 29 lat.
    Moda interesuje sie od kiedy pamietam, bo moja Mama bardzo duzo szyla. Maszyna do szycia zawsze stala na stole w kuchni i zapach materialu towarzyszyl nam przy obiedzie bardziej niz ten pomidorowej czy szarlotki.
    Zawsze ubieralam sie troche inaczej niz inni, lubilam sie wyrozniac! Nie stawialam na drogie logo, ale oryginalnosc. Mialam totalnego bzika na punkcie vintage i lat 60tych, plisow, rockabilly, starej francuskiej fotografii, Catherine Deneuve i Brigitte Bardot. Uwielbialam wypady do second handow, a ze akurat w Warszawie sa one naprawde swietne, mialam wyjatkowo w czym wybierac. Przyciagala mnie dusza i klimat tych ubran oraz ich niepowtarzalnosc.
    Po maturze, pierwsze dlugie wakacje, ale ja wiedzialam juz co z nimi zrobic. Postanowilam, ze chce isc na staz do magazynu mody! No tak, tylko jak sie tam dostac? Glowkowalam jeden wieczor, otworzylam magazyn „Viva” i w stopce znalazlam bezposrednie numery telefonow redaktorek mody. Tego samego wieczoru, wyslalam smsy. I ku mojemu zdziwieniu – odpowiedzialy mi dwie! Nastepnego dnia mialam juz spotkanie w siedzibie redakcji Viva. Ogromny, piekny budynek wydawnictwa Edipresse, to bylo moje miejsce stazu na najblizszy lipiec i sierpien. Poznalam zycie redakcji, kulisy pracy redaktorek mody, duzo czasu spedzalysmy w showroomach i sklepach aby wyporzyczac ubrania do sesji zdjeciowych. Moja przelozona byla Zuza Kuczynska, zalozycielka marki Le Petit Trou. Tyle sie dzialo i to byl dla mnie wtedy wielki swiat. Mialysmy nawet swojego szofera! Pozniej byl tez staz w Glamour. Sesje z Kora Jackowska, Kasia Kowalska czy Grazyna Torbicka.
    Po pierwszym stazu tuz po maturze, przyszedl czas na maly wyjazd. Byl to wyjazd do Paryza z kolezankami z liceum. Miasto tak sobie przypadlo mi wtedy do gustu, ale widzialam w nim wielkie mozliwosci pod wzgledem rozwoju w kierunku mody.
    Wiedzialam, ze fajnie byloby tam kiedys wrocic! W pozniejszym czasie, zrezygnowalam z mocno srednio trafionego kierunku studiow na SWPS, poznalam mojego obecnego narzeczonego, ktory jest Francuzem i tak drogi zaprowadzily mnie do Paryza. Nie wahalam sie dlugo, przeprowadzka byla oczywistoscia! Szkoda byloby mi rozstawac sie z rodzina, mocno to przezywalam, ale mialam 21 lat i czulam, ze teraz jest ten czas zeby zawalczyc o marzenia.
    W Paryzu postanowilam dostac sie do jednej z renomowanych szkol mody. No bo gdzie indziej moglabym studiowac? Mowilam dobrze po francusku po dwujezycznym liceum, szyc nie umialam w ogole, rysowac tez, ale wiedzialam, ze moze sie udac, ze warto sprobowac, a jak nie wyjdzie to trudno, bedzie inny pomysl. Egzaminy wstepu byly trudne. Musialam uszyc wlasne ubrania, pokazac swoje rysunki, przejsc rozmowe kwalifikacyjna. Wazne bylo pokazanie, ze ma sie wystarczajaco duzo checi i motywacji. W koncu szkola jest po to zeby sie wszystkiego nauczyc. Mimo sredniego portfolio, przyjeli mnie! Bylam w szoku. Padlo na prestizowa szkole, Ecole de la Chambre Syndicale de la Couture Parisienne, nalezaca do francuskiego syndykatu mody zrzeszajacego wszystkich projektantow i domy mody we Francji. Wpadlam na bardzo gleboka wode i nie zdawalam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego co mnie czeka! A bylo ciezko! I to jak! Trzy lata bardzo ciezkiej pracy. I fizycznej, bo szycie, modelowanie na manekinie. I psychicznej, bo duzo projektow, rysunki (ktore dopiero uczylam sie robic), obcy kraj, inny jezyk i mentalnosc. Byl pot, krew i lzy. Francuzi wydawali mi sie zimni, czulam sie wsrod nich obco. Naszczescie byli tez w szkole: azjaci, Niemcy, Amerykanie i tez dwie Polki. Towarzysko nie bylo zle. Ale nauczyciele, ci to byli dopiero! Jeszcze nigdy nie mialam tak surowej kadry profesorskiej! Wszyscy mieli juz za soba kariery w najlepszych domach mody, stad ich dyscyplina, chlodne podejscie i wymagania. Bylo trzeba sie starac i zarywac noce aby dokonczyc projekty na czas. Studenci, bylismy wszyscy wyczerpani, duzo osob bralo witaminy wspomagajace zeby nie upasc na twarz, zasypialismy rano na stojaco w metrze, bo czesto nie bylo po prostu czasu na sen. Totalne szalenstwo! Zajecia mielismy najczesciej od 9:00 do 18:00, piec dni w tygodniu. Przedmioty takie jak : styl, rysunek, montaz krawiecki, historia mody, materialoznawstwo, projektowanie wzorow na tkaninach. I po zajeciach caly dzien w szkole, byly jeszcze projekty do wykonania w domu na nastepny dzien! W weekendy rowniez nie bylo czasu na wiele wiecej niz praca, rysowanie i szycie. I tak minely trzy lata. Nauczylam sie bardzo wiele, poznalam swiat francuskiej mody, jak wyglada w teorii ta ogromna branza fashion, zarowno z punku widzenia atelier, ale rowniez dzialu projektowego i handlowego, jest to ogromna machina! Nastepnie, przyszedl czas na praktyke czyli staze. Na pierwszym roku mialam co prawda pierwszy, maly staz – w showroomie Christiana Diora podczas prezentacji kolekcji dla kupcow z galerii handlowych takich jak Harrods czy Galerie Lafayette. Bylo super i tak ooooch parysko! Ale tym razem mial to byc staz az pol roczny. Wszyscy studenci musielismy sami go znalezc. A to bylo ogromnie wtedy ciezkie zadanie! Na portalach takich jak FashionJobs jest co prawda sporo ofert, ale konkurencja jest tak ogromna, ze ciezko jest sie przebic i zostac wybranym, szczegolnie na staz, kiedy nie ma sie jeszcze czym pochwalic w CV. Ale udalo sie! Dostalam sie do dzialu projektowego ready to wear domu mody Sonia Rykiel, ktory uwielbiam!! Spelnilo sie moje kolejne marzenie, na ktore sobie zapracowalam. Dzwonilam do nich codziennie, zarowno do dzialu HR, jak i do dzialu projektow no i nie bylo wyjscia, musieli mnie przyjac! Spedzilam tam szesc miesiecy, no ale znowu rzeczywistosc nie byla taka jak sobie ja wczesniej wyobrazalam. We francuskich, najwiekszychdomach mody panuje ogromna hierarchia. Jako stazysci bylismy oddzieleni regalem od reszty studia projektowego. Mialam bardzo surowa przelozona Koreanke, ktora wczesniej byla prawa reka Marca Jacobsa w Nowym Jorku. Rozne zadania byly nam powierzane. Projekty haftow, robienie rysunkow technicznych, kolorowanie jedwabiu w toalecie, ktora byla naszym laboratorium! Pamietam tez bardzo dobrze czas paryskiego tygodnia mody czyli dzien zblizajacego sie pokazu Rykiel! Cale atelier i studio projektowe musialo spedzic w pracy noc tuz przed pokazem. Jest wtedy tyle rzeczy do przygotowania na ostatnia chwile. Ostatnie przymiarki modelek, poprawki ubran, dobor akcesoriow i makijazu. Pamietam, ze tej nocy z innymi stazystami prasowalismy… skarpetki ! Wszystkie modelki mialy miec na sobie w dniu pokazu skarpetki z brokatowej, cienkiej dzianiny, no i trzeba bylo je doprowadzic do odpowiedniego stanu!
    Oprocz stazu u Rykiel, ktory wspominam jako ten najbarwniejszy, byl tez staz w dziale akcesoriow Chanel ! Zdobylam go dzieki szefowej z Soni Rykiel, ktora pracowala pozniej u Karla Lagerfelda. Labirynty korytarzy, ogromny sztab ludzi i ich profesjonalizm, tak wygladaja duze domy mody. Chanel jest bardzo spokojne, pracownicy bardzo mili, w niczym nie przypomina to surowego klimatu z jakim kojarza sie duze koncerny. U Chanel mialam mozliwosc zobaczenia tak wiele! Atelier przygotowujace bizuterie, hafty, kapelusze, klejace piora, wyszywajace drobinkami zlota. Chanel sklada sie z kilkunastu, mniejszych manufaktur, kazda ma swoja, odzielna specjalizacje. Dom mody, ktory jest dla mnie jak encykopedia wiedzy, z cudownymi ludzmi i atmosfera! Duzo osob pyta mnie czy widzialam Karla. Niestety ma on swoje autorskie godziny pracy! Dlatego jest moze garstka pracownikow, ktorzy go naprawde widzieli lub widuja! Taka ciekawostka na koniec.
    W Paryzu mieszkam caly czas i ciagle zajmuje sie moda. 10 lat temu nie przypuszczalam, ze bede tutaj pracowac, i ze z malego stazu w Vivie, ktory byl dla nie jak trampolina ambicji, dojde malymi kroczkami az do Francji! Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zycze sukcesow na co dzien, wiary w siebie i w swoje marzenia! Wszystko zalezy od nas samych i od decyzji, ktore podejmujemy.

    • Odpowiedz
      Natalia
      6 czerwca 2018 at 19:56

      Ależ cudowna historia ☺️ przeczytałam wszystko jednym tchem

  • Odpowiedz
    Ell
    6 czerwca 2018 at 15:54

    Moja decyzja, która wpłynęła na całe moje zycie? Zdecydowanie była to randka! 😉 Zdarzyło isesię to ponad 4 lata temu.
    Z moim P. poznaliśmy sie w pracy. To on dostrzegł mnie pierwszą, zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że P. jest weganem więc zaczął udzielać mi rad odnosnie diety, na którą musiałam przejść ze względów zdrowotnych (weganska, bezglutenowa). Okazało sie, że wie tez bardzo duzo o mojej chorobie, bo jedna z osob z jego rodziny cierpiała na to samo. Bardzo dużo rozmawialiśmy o jedzeniu, zdrowym trybie życia, zapobieganiu chorobom.
    Ja skończyłam wtedy długoletni związek, P. od dluzszego czasu był sam. Napisał do mnie na facebooku, naszym rozmowom nie było końca. W końcu umówiliśmy sie na randkę! Im wiecej rozmawialiśmy, tym bardziej okazywało sie, ze jesteśmy z zupełnie innych kosmosów: on z Podlasia, ja z Podkarpacia, on weganin, ja z głębokimi tradycjami mysliwskimi, on slucha hardcorowej muzyki, ja Mozarta, on uwielbia podróżować, ja wole poleżeć z książką na trawie, itp. Do tego, jest duzo starszy ode mnie. Różniło nas dosłownie wszystko!
    Ale poszlismy na randke, pozniej na kolejna. Było fajnie, ale ciągle było jakieś 'ale’. Aż w końcu zaprosił mnie na randkę na Mazury, na weekend. Zgodziłam sie! I to był przełom w naszej relacji. Zakochaliśmy sie w sobie na całego. Wpadliśmy jak śliwki w kompot! Od tamtego czasu miłość rośnie. Wspólnie podróżujemy (pokazał mi jakie to wspaniałe), doświadczamy życia, uczymy sie siebie. W 3 rocznice związku oświadczył mi sie w Paryżu, jesienią bierzemy ślub w magicznym miejscu, a później podróż poślubna na Bali.
    Gdyby nie moja decyzja wyjscia na randke i wspolnego wyjazdu moje życie nie zmieniłoby sie tak diametralnie. Jest wspaniale! Doceniam każdą chwilę!

  • Odpowiedz
    Lidia
    6 czerwca 2018 at 15:57

    Czekałam prawie do samego końca konkursu, żeby móc wejść na moment w swoje wspomnienia i zastanowić się jaka decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Nasze (tak Nasze- nie tylko moje, bo jest Nas dwójka:)) życie.
    Było wiele decyzji, które mniej lub bardziej pochopne spowodowały, że jestem tu gdzie jestem i mogę spokojnie usiąść w swoim miętowym fotelu i patrząc na swojego narzeczonego, który siedzi na balkonie i restauruje mój stary holenderski rower powiedzieć- tak, jesteśmy szczęśliwi:) Decyzja która zmieniła Nasze życie to zdecydowanie przeprowadzka z małego miasteczka i podjęcie studiów w wielkim mieście. Tu poznaliśmy siebie i to czy jesteśmy w stanie dzielić jedno mieszkanie, tu zaczęliśmy spełniać Nasze marzenia o podróżowaniu, tu odnaleźliśmy prawdziwych przyjaciół, tu spełniamy się zawodowo- Tu po prostu jesteśmy sobą.
    Z drugiej strony nigdy nie wiadomo co by było gdybyśmy zostali „Tam”- ale zdecydowanie słowo „Tu” podoba mi się bardziej!
    Życzę wszystkim czytelnikom Twojego bloga- jak i Tobie-znalezienia spokoju w życiu, podjęcia się spełniania swoich marzeń i po prostu bycia szczęśliwym, TU.

  • Odpowiedz
    Agnieszka R
    6 czerwca 2018 at 17:39

    Najważniejszą decyzja w moim zyciu było zostanie świadkowa na ślubie mojej siostry ciotecznej. Sama decyzja była łatwa i nie zastanawiałam się nawet sekundy nad prawidłowa odpowiedzą, ponieważ znałam ja tak naprawdę od najmłodszych lat, ponieważ od zawsze marzyłyśmy z siostra o naszych ślubach o tym jak będziemy u siebie swiadkowymi, ale dzięki tej decyzji która wydawała się jasna, dziś jestem szczęśliwa i zakochana narzeczoną, która sama szykuje się do ślubu i to dzięki temu, że na weselu mojej siostry zostałam poproszona o rękę! i oczywiście zgadnij kto został poproszony o zostanie świadkowa na moim ślubie 😉

  • Odpowiedz
    Jaśmina
    6 czerwca 2018 at 18:32

    Był wrzesień 2012 roku, a moja młodsza siostra zorganizowała dla nas babski wypad z okazji moich urodzin. Nie wiedziałam dokąd jedziemy i w jakim celu, miałam jedynie ubrać się wygodnie i mieć szampański nastrój. Nic prostszego! I oto siedziałam w aucie, ślepa jak kret (tak! założono mi opaskę na oczy), jadąc w nieznanym kierunku: HEJ, HEJ PRZYGODO :)! Wylądowaliśmy w Zakopanem, kocham góry, więc nie było to nic zaskakującego, w planach był jakiś szlak. Najpierw jednak krótki spacer pod Gubałówkę. Ale to był nasz prawdziwy cel wycieczki. W jednej chwili podziwiałam śmiałków, skaczących na bungee, w trzy sekundy później sama stałam już przy wejściu! Mój prezent urodzinowy to był właśnie szalony skok z 90 metrów!!!
    Zapłacone, dogadane, a ja jadę wagonikiem coraz wyżej i wyżej… O Boże, jakie wszystko staje się malutkie… A co jeśli lina pęknie? Jak często zdarzają się wypadki na Bungee? A może zjechać w dół?… Ale stojąc na krawędzi pomyślałam: „Nie mogę narobić wstydu, taki prezent, muszę skoczyć!”
    I poleciałaaam!

    Ten skok dodał mi odwagi w życiu. Zrozumiałam, jak fajnie jest przeżywać przygody, próbować nowych rzeczy. Pewnie, że się bałam, stojąc na takiej wysokości, widząc kropeczki zamiast ludzi, ale raz się żyje, a ja zrozumiałam, że chcę żyć pełną piersią. Nie oznacza to, ze nagle zaczęłam uprawiać jakiś ekstremalny sport. Ale mam odwagę: na nowe i nieznane. Taka prosta rzecz jak ten skok pozwolił mi się otworzyć na świat. Doceniam piękno wokół, wiatr we włosach, spacer w deszczu, wschody i zachody. Brzmi banalnie? Może, ale jak pięknie jest tak cieszyć się tym co nas otacza: umieć żyć teraz, a nie tylko zamartwiać się przyszłością i rozpamiętywać przeszłość.

    Niedługo później zdecydowałam o wyjeździe za granicę. Dostałam tylko adres i numer telefonu, a w czwartek dowiedziałam się, że od poniedziałku zaczynam pracę.
    Namówiłam chłopaka, mimo, że nasz związek dopiero raczkował, ale zwolniłam się z pracy, która nie dawała mi satysfakcji i pojechaliśmy. Było ciężko, z bardzo słabym językiem, w obcym kraju, z dala od rodziny. Początki wspólnego mieszkania to był istny armageddon! Duży test dla naszej miłości. Ale po jakimś czasie dotarliśmy się. Po dwóch miesiącach przeprowadziliśmy się 500 km dalej (!) i zmieniliśmy pracę. Szalone? Tak! Ale kto nie ryzykuje – ten nie pije szampana.

    Jeszcze układamy sobie powoli tu życie, wiele przed nami. Są wzloty i upadki, tęskni nam się za Polską, nie mamy pracy marzeń, ale nie boję się podejmować decyzji, więc kiedy przyjdzie pora – po prostu znów skoczę…
    „Lepiej raz przepaść w zaburzone fale, niźli żyć – gnijąc po trochu na skale.” [G. G. Byron]
    Bo warto żyć, marzyć i … szaleć.

  • Odpowiedz
    AliKoc
    6 czerwca 2018 at 18:47

    Pewnego dnia, ja niczym nie wyróżniająca się dziewczyna z tłumów postanowiłam wybrać się z przyjaciółkami na dyskotekę. Zaznaczę, że nie jestem wielkim miłośnikiem tego typu imprez. Poszukując w internecie stylizacji na ten wieczór przypadkowo odnalazłam blog CharlizeMystery, a dokładnie post z 22 czerwca 2015 r., w którym zamsz grał główną rolę, postanowiłam ,,odgapić” stylizację. Z dna mamy szafy odkopałam zamszową spódnicę do tego biała bluzeczka i do tego te dwa cudne fracuzy uplecione przez mamę. Tak wyszykowana wyruszyłam na podbój świata. Czułam się rewelacyjnie, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nagle podczas tańców mój wzrok spotkał się z pewnym chłopakiem, zanim pomyślałam on już był przy mnie. Przetańczyliśmy wspólnie całą noc, rozmowa z nim powodowała, że czułam się jakbyśmy się znali całe życie. (PS. Myślę, że stylizacja także odegrała swoją rolę <3) I tak podjęcie jednej decyzji – wyjście na dyskotekę uczynił, że poznałam mojego cudownego chłopaka, z którym jest do dziś. W sumie jak tak myślę, to podjęcie decyzji o wyjściu na imprezę miał dwa skutki pierwszy to poznanie mojego mężczyzny , a drugi to odnalezienie bloga, którego obserwuje do dnia dzisiejszego, wyczekując każdego nowego postu z niecierpliwością.

  • Odpowiedz
    Kasia
    6 czerwca 2018 at 19:33

    W moim życiu, zupełnie przypadkiem, przemknęło wręcz, jedno wydarzenie, które zmieniło jego bieg i uzupelniło moją duszę i serce . Mówiąc jedno szybkie, nieprzemyślane, nastoletnie TAK, zaprosilam wewnatrz siebie najlepsze, co może nadać barwy zyciu – moją pasję.. 🙂 tę historię zawdzięczam moim Rodzicom, którzy pewnego sobotniego poranka, zabrali mojego Brata i mnie na wycieczkę. Dzień zapowiadał się dość niewinnie, ale wszystko odmieniło się, gdy w okół zatopionych w Słońcu rozlewisk, obok lasu, przy drewnianym ogrodzeniu zobaczyłam pięknego, szlachetnego grubaska – konia o imieniu które zachowam w swoim serduchu, który zaprosił mnie na swój grzbiet i tym samym rozpoczął najpiękniejszą przygodę mojego życia 🙂 wolne chwile po szkole, między wykładami czy w weekendy, późne wieczory w stajni i wczesne poranki na wspólnych spacerach, zdarte kolana, zmeczone nogi i „opalone” sztyblety, a w końcu i galopy po plaży, to coś co wypełniło mnie całkowicie. Konie to wyjatkowe zwierzęta, gotowe nas wysłuchać i nam zaufać – to wlasnie one zmieniły i zmieniają nadal moje życie i dobrych 10 lat temu, kiedy niepewnie wsunęłam stopę w strzemię i wgramoliłam się na koński grzbiet nadałam swojemu życiu kierunek i nauczyłam się wypełniać je aż po brzeg. Pasja to coś wyjatkowego, wierzę ze dodaje nam skrzydeł i czyni nasze życie niezapomnianym 🙂 jestem wdzięczna moim Rodzicom za tamtą wycieczkę.. miała być zwyczajna a okazała się być zupełnie wyjątkowa.. ?

  • Odpowiedz
    Manka
    6 czerwca 2018 at 19:33

    5 lat temu „odkryłam” niezwykle inspirujący blog CHARLIZE MYSTERY. Twoje wpisy świadczyły (i nadal świadczą) o wielkiej pasji, zarażają optymizmem, inspirują… To dzięki nim postanowiłam pokonać swoje „ja”, które siedziało we mnie i zrzędziło. Już nie chciałam być szarą myszką, która stara się być niezauważoną. „Koniec z tym, czas na zmiany” – postanowiłam. Plany zaczęłam realizować. Odwiedziłam kosmetyczkę i poddałam się serii zabiegów, po których poczułam się o wiele lepiej. Zmieniłam też kolor włosów i fryzurę, a to wywołało aplauz u moich koleżanek. Słowa zachwytu dały mi „kopa” do dalszego działania. Zrobiłam porządki w szafie i uzupełniłam swoją garderobę modnymi kreacjami. Z wyborem ubrań nie miałam problemu, bo na blogu CHARLIZE MYSTERY znalazłam mnóstwo inspiracji, wiedziałam, co jest najmodniejsze i jak zestawiać elementy garderoby, aby osiągnąć efekt WOW! Przeszłam wielką metamorfozę. Powoli, metodą małych kroczków wygnałam z siebie „zgorzkniałą babę” i witałam odmienioną Annę. Dziś wiem, że metamorfoza okazała się wielkim sukcesem. Jestem aktywną, świadomą swojej wartości kobietą. Nie zmieniło się tylko jedno- nadal śledzę mój ulubiony blog CHARLIZE MYSTERY , który niezmiennie od lat bardzo mnie inspiruje.

  • Odpowiedz
    Monika
    6 czerwca 2018 at 19:42

    Decyzja, którą podjęłam w ciągu 10 lat, a która miała najważniejszy wpływ na moje dalsze życie to decyzja o poddaniu się operacji wszczepienia endoprotez stawów biodrowych. Od pierwszej operacji minęło ponad 10 lat a od drugiej 9. Mam 33 lata, a więc miałam zaledwie 23 lata gdy byłam operowana. To jest bardzo wcześnie jak na tego typu operacje bo zazwyczaj to dużo
    starsze osoby je przechodzą no ale jak się choruje od dziecka (3go roku życia) na młodzieńcze zapalenie stawów to wiadomo, choroba robi swoje, do tego osteoporoza, którą nabyłam już jako dziecko. Przed operacją praktycznie już nie chodziłam, biodra miałam zgięte i bolało bardzo, czy to siedziałam czy leżałam, leżąc bolało nawet jeszcze bardziej. To był ostatni moment na operację bo jeszcze chwila powiedzieli lekarze ,,a nie bedzie co zbierac”. No ale rownocześnie lekarze bali się bo nie wiedzieli, co zastaną po tylu latach choroby i czy w ogóle możliwe bedzie umocowanie protezy. Pamietam do dzis słowa prof. „operacja nie jest dobrym rozwiązaniem ale nie zrobienie jej też nie. Ja balansuję na szali”. No ale co miałam zrobić, oddałam wszystko w ręce Boga. Chociaż w trakcje operacji pękła mi kość i musiałam długo leżeć to udało się! Nieważne, że leżałam po mięsiącu po każdej operacji w szpitalu i swoje też tam przeszłam, ważne, że po tych 2 operacjach moje życie zmieniło sie o 180 stopni, co najważniejsze wyprostowało mnie i nareszcie mogę chodzić i nie czuć bólu. Mogę chodzić godzinami i biodra mnie nie bolą! Nieważna jest nawet moja choroba, ważne, że chodzę! Chodzę na własnych nogach i jedno co mogę powiedzieć to: „Warto było bo moje życie się zmieniło!”. Wiedziałam, że jeśli przegram to przegram na własne życzenie, a więc nie poddałam się, walczyłam i walkę tą wygrałam! Nigdy się nie poddawajcie, choćby nie wiem jak było źle…

    Chociaż nie mam szczęścia w konkursach to może tym razem się uda… Byłby to pierwszy raz… Pozdrawiam Cię serdecznie?

  • Odpowiedz
    Magdalena
    6 czerwca 2018 at 19:48

    Kilka lat zaczęła się moja przygoda z nałogowym czytaniem książek – zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Czytałam dla siebie, ale jednocześnie śledziłam na bieżąco blogosferę, gdzie byłam świadkiem, jak wiele osób dzieli się swoją pasją i tym co kocha z innymi. Pamiętam jakby to było wczoraj – 10 sierpnia 2017 roku. Jeden SMS do Justyny (mojej najlepszej przyjaciółki) w którym powiedziałam jej, że wpadłam na najbardziej absurdalny (tak mi się wtedy wydawało) pomysł na świecie – pomysł, aby samej założyć blog książkowo-recenzencki. Ona odpisała tylko jedno słowo – PISZ! I tak właśnie zaczęła się ta niesamowita przygoda mojego życia, która trwa do chwili obecnej. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez pisania recenzji, kontaktów na fanpage’u z moimi czytelnikami i robienia książkowych zdjęć na Instagram. Minęło 10 miesięcy, a ja nadal uważam, że ta decyzja w najlepszy z możliwych sposobów zmieniła moje życie. Dlaczego? Bo blog stał się moją pasją, a pisanie wszystkiego co się na nim pojawia jest czystą przyjemnością.

  • Odpowiedz
    Marta serenity.comes
    6 czerwca 2018 at 20:27

    Na samym początku, chciałam złożyć Ci życzenia: wszystkiego najlepszego z okazji 10-lecia bloga!! Aż trudno uwierzyć, jak ten czas leci i że czytam Twojego bloga już od 7 lat 🙂 Na kolejną dziesięciolatkę życzę Ci jeszcze więcej energii, inspiracji i uśmiechu!

    A teraz czas na odpowiedź na pytanie konkursowe. 10 lat temu byłam jeszcze całkiem młodą 🙂 studentką, która cierpiała na totalny brak zdecydowania w KAŻDEJ kwestii. Jednak najgorsze było to, że już po podjęciu jakieś decyzji miałam nawał wątpliwości: „Czy dobrze zrobiłam?”, „A może trzeba było wybrać coś innego?”, ” O, nie, podjęłam złą decyzję! Olaboga, co to będzie”? itd. W końcu powiedziałam sobie dość (całkiem jak Agnieszka Chylińska) i doszłam do wniosku że muszę przestać oceniać czy dana decyzja była dobra czy zła. Nawet nie wiesz jaki kamień spadł mi wtedy z serca i muszę przyznać że 10 lat temu właśnie to było moją najlepszą decyzją (polecam każdemu!). No bo rzeczywiście – skąd możemy wiedzieć, że dana decyzja jest zła czy dobra? Czasami coś, co z pozoru wydawało się porażką, w przyszłości owocuje wspaniałymi wydarzeniami. Oczywiście, zdarzają się też odwrotne sytuacje, ale w takich przypadkach możemy tylko cieszyć się z nowych doświadczeń i wyciągać z nich naukę. Z całym przekonaniem twierdzę, że gdyby nie te „złe” z pozoru decyzje, nie wiedziałabym o świecie tyle co obecnie, nie wspominając już o wspaniałych ludziach, których po drodze dane mi było spotkać.

    Także, nie ma „złych” i „dobrych” decyzji, nie oceniajmy ich, tylko z ciekawością i optymizmem wypatrujmy ich skutków oraz zdarzeń, których są początkiem.

  • Odpowiedz
    Anrika
    6 czerwca 2018 at 20:36

    Moje życie zmieniła decyzja miłosna.
    To było dokładnie trzy lata temu jak poszłam na koncert mojej idolki Edyty Górniak. Poznałam wtedy najwspanialszego faceta na świecie Antoniego. Przyjechał On specjalnie na koncert do Warszawy aż z Krosna bo jest ogromnym fanem Edyty.
    Po tym jednym wspólnym koncercie tak zwaliły mnie z nóg motyle i miłość do Niego. Aż postanowiłam odejść od partnera z którym byłam 6 lat dla Antoniego którego znałam zaledwie kilka godzin. Poprzedni partner bardzo mnie ograniczał nawet nie mogłam studiować i pracować. Antoni dał mi nie tylko miłość ale i wolność, której od tylu lat nie miałam. Antoni przeprowadził się z Krosna do mnie do Warszawy i zaczęliśmy wspólnie spełniać nasze pasje. Ja poszłam do szkoły wokalnej a ponadto zaczęliśmy wspólnie z Antosiem prowadzić blog modowy. Bo ja fascynuje się moda a On jest stylista fryzur. Niestety po roku szczęśliwego życia ja zachorowałam na epilepsje polekową i błędnik przez co musiałam odejść ze szkoły wokalnej. Po dwóch latach przerwy od szkoły mam zamiar wrócić do szkoły od października. Czy się uda czas i zdrowie pokaże !
    Z okazji 10 lecia życzę dalszych pomysłów i sukcesów a przede Wszystkim zdrowia Kochana bo bez Niego nie ma nic co doświadczyłam na własnej skórze!

  • Odpowiedz
    Joanna
    6 czerwca 2018 at 21:11

    Przez 10lat zdążyłam podjąć milion decyzji tych ważnych i mniej ważnych, dobrych i zlych, ale tylko jedna zmieniła moje życie diametralnie, a zarazem była najlepsza i najważniejsza. Była to decyzja o dziecku. Mimo, iż okres ciąży nie był łatwy (milion niepewności, stresu) to nawet przez sekundę nie przestałam żałować podjętej decyzji. Teraz mam rewelacyjnego synka, który jest dla mnie najważniejsza osoba na swieci, wywrócił moje życie do góry nogami, oraz pozmieniał moje priorytety, ale oczywiście wszystko zmieniło się na plus. Nie ma nic piękniejszego niż obserwowanie tego szkraba jak rośnie, a zwykle- niezwykle ,, mamita tofam Cię” wypowiedziane przez dwulatka utwierdza mnie tylko w przekonaniu ze to najwspanialsza decyzja całego mojego życia. Nie zmanilaby się za nie z nikim za moje życie ? całym sercem kocham mojego Feliksa ❤️

  • Odpowiedz
    NATALIA
    6 czerwca 2018 at 21:13

    Co się zmieniło to trudne pytanie.. Kiedyś bym odpowiedziała że zdałam maturę , skończyłam studia , dostałam pracę ….
    no właśnie pracę przez 9 lat pracowałam w tym samym miejscu i wciąż działo się to samo.. a po drugie nie miałam prawo jazdy , no tak bywa.
    W końcu na swojej drodze spotkałam osobę , która dała mi do myślenia, że mogę dużo zmienić w swym życiu.
    Pierwszą decyzją było zrobienie prawo jazdy kat. B co w końcu umożliwiło mi swobodne poruszanie się.. dziś się śmieję z tego że tak długo czekałam.
    Następnie zrobiłam kurs operatora maszyn CNC dzięki czemu mogę pracować gdzie chce..
    Kolejną decyzją było zrobienie następnych kategorii prawa jazdy najpierw C potem CE , było to moim marzenie od zawsze ( nawet mam takie zdjęcie z dzieciństwa gdzie siedzę na takim traktorku dla dzieci :).. aż w końcu zrealizowałam je i bardzo mnie to cieszy bo niestety stres jest nie mały podczas egzaminu. Ale dzięki temu moja pewność siebie wzrasta i chcę dalej się rozwijać i zrobić następne prawko 🙂 i zostać kierowcą zawodowym a w przyszłości instruktorem nauki jazdy..:P

  • Odpowiedz
    J.
    6 czerwca 2018 at 21:16

    10 lat temu pracowałam w zupełnie innej branży, na zupełnie innym stanowisku i z zupełnie innym stylem pracy. Jednak wtedy postanowiłam sobie, że zawsze niezależnie od wszystkiego będę podążać za marzeniami. Ta decyzja zmieniła moje życie.

    10 lat temu pracowałam na etacie, w firmie, w której szefowa była prawdziwą jędzą. Zamiast dowartościować pracowników, gnębiła ich, zamiast rozwijać ich pasje, dodawała mało ambitnych obowiązków, zamiast wspierać ich w samorozwoju, skupiała się na tym, żeby to jej było dobrze. Wtedy właśnie postanowiłam, że sama zadbam o to aby w przyszłości moja praca była moją pasją, aby rozwijać się, zdobywać nowe kompetencje, poszerzać wiedzę i podążać za marzeniami.

    Jednym z punktów na mojej mapie samorozwoju było zdobywanie wiedzy z obszaru, z którym chciałam związać moją przyszłość. Czytałam więc branżowy magazyn, aby być wciąż na bieżąco i aktualizować swoją wiedzę. Pewnego dnia, moja ówczesna szefowa, widząc na moim biurku branżowe czasopismo, spojrzała na mnie z kpiącą miną i litościwym uśmiechem, po czym powiedziała: ,,Po co czytasz ten magazyn? I tak Ci się to nigdy, do niczego nie przyda.”

    10 lat później jestem redaktorką prowadzącą tego czasopisma i ekspertem zapraszanym na branżowe konferencje. O mojej jędzowatej szefowej, nie słyszałam od lat. 10 lat temu podjęłam decyzję, że niezależnie od wszystkiego, będę podążać za marzeniami. Trzymam kciuki aby każdy umiał podjąć taką decyzję, która odmieni jego życie. Warto.

  • Odpowiedz
    Dagmara
    6 czerwca 2018 at 21:20

    Karolino! Przede wszystkim gratuluję Ci wspaniałego jubileuszu. Pamiętam Twoje początki w blogosferze i nadal Ci kibicuję. Jestem cichym obserwatorem, ale lubię „Twój kawałek Internetu” i uważam go od wielu lat za bardzo inspirujący. Oby przed Tobą było jeszcze wiele rocznic, przepełnionych nieustającą kreatywnością oraz pasją! Przejdę teraz do swojej historii. Moim marzeniem było podjąć i ukończyć studia psychologiczne. Jako nastolatka nie byłam nigdy prymuską, raczej skrytą indywidualistką chodzącą własnymi ścieżkami. Wiele osób nie wierzyło, że dostanę się na te dzienne studia, bądź co bądź bardzo wówczas oblegane. Zarówno moje oceny, jak i charakter przeczyły obrazowi idealnego przyszłego adepta studiów psychologicznych. Psycholog szkolny i doradca zawodowy patrzyli na mnie z niedowierzaniem, próbując mniej lub bardziej delikatnie wyperswadować mi ten pomysł. Do tego momentu zawsze gubił mnie brak pewności siebie i strach przed podejmowaniem decyzji. Opinia otoczenia była ważniejsza niż to czego pragnę. A teraz już wiem, że brak decyzji i poddawanie się presji innych ludzi jest gorszy niż popełnianie błędów. Dlatego cieszę się, że kilka lat temu podjęłam decyzję o walce ze swoim najgorszym wrogiem – własną nieśmiałością i niską samooceną. Nie było to proste, wiele razy robiłam krok wstecz. Ale zawsze po to, aby pełną parą ruszyć do przodu. Pozbyłam się lęków i kompleksów. Daję sobie prawo do porażek, błędów i niewiedzy. Znam swoje mocne strony i ograniczenia. Akceptuję siebie i nie gonię za wydumanymi ideałami. Teraz cieszę się, że zrzuciłam przytłaczający bagaż cudzych oczekiwań i wreszcie mogę mówić pełnym głosem. Swoim głosem! Jednak nie zawsze było kolorowo. Nawet na ostatnim roku studiów przeżyłam spory kryzys, tak silny, że zwątpiłam w sens ich ukończenia. Znów jak bumerang wracały negatywne myśli i poczucie bezsensu. Dzięki wsparciu przyjaciółki ukończyłam studia i co najważniejsze podjęłam pracę w zawodzie, która do tej pory jedną wielką fascynującą przygodą. Osoba, która jeszcze parę lat temu nie zabrałaby głosu na forum grupy swobodnie prowadzi warsztaty i pracuje z młodzieżą. Ścieżka jaką przez 10 lat przeszłam od nieśmiałej studentki do doświadczonego psychologa jest niesamowita. Ale nie zawdzięczam wszystkiego tylko sobie. Mam świadomość, że oprócz tytułu magistra oraz wiedzy ze studiów wyniosłam przede wszystkim wspaniałą przyjaźń. To, że otworzyłam się wreszcie na drugiego człowieka jest moją najlepszą decyzją. Mam nadzieję, że przede mną i Ewą stoją kolejne niesamowite wyzwania zawodowe, może wspólna jakaś wspólna działalność? Teraz już z optymizmem patrzę w przyszłość i nadal pragnę się rozwijać w takich kierunkach jakie sobie tylko wymarzę!

  • Odpowiedz
    Lidka
    6 czerwca 2018 at 21:35

    Jak znaleźć wśród ostatnich 10 lat tę jedną decyzję? Trudno, kiedy dzieje się tak dużo i tak mało jednocześnie. Gdybym miała oceniać to z perspektywy Twojego wieku, może byłoby łatwiej, a może wcale nie? Ważne rzeczy zdarzyły się trochę wcześniej, kiedy poznałam męża i po 3 miesiącach zdecydowaliśmy się na ślub? Kiedy od razu wiedziałam, że to właśnie on będzie ojcem naszych dzieci…Tak to było przełomowe zdarzenie, ale to już 13 lat od kiedy jesteśmy małżeństwem 🙂 Studia? Tak to też było ważne, bo ukształtowało moje życie zawodowe i pracuje tam, gdzie lubię i nie wydaje mi się, abym chciała to zmienić. No, ale to jeszcze wcześniej niż 10, a nawet 13 lat temu. Więc co? Dzieci? Oczywiście, że tak, bo moje 7 letnie bliźnięta są największym, wyczekanym skarbem, kręgosłupem, drogowskazem, wartością. Ale raczej nie nazwałabym tego decyzją zmieniającą moje życia, chociaż oczywiście ogromnie je zmieniły. Mam też za sobą dobrą decyzję zakupu działki, na której stoi nasz dom, który uwielbiam, moje miejsce, miejsce mojej rodziny. Ale cały czas nie patrzę na to, jak na decyzję, o którą pytasz? Brzmi to jak manifest osoby nie cieszącej się życiem, a paradoksalnie nie jest to prawda. W moim życiu zdecydowanie często zdarzają się małe decyzje, które zmieniają je i zawsze, ale to zawsze na lepsze. Jak choćby pół roku temu, kiedy podjęłam nowe wyzwanie w pracy, czy 4 lata temu, kiedy zaczęłam szefować zespołowi, też w pracy. To wszystko stanowi realizację moich ambicji, cel dążeń. I kiedy tak patrzę na te 10 lat, to chyba jest coś w tym, że szybko zapominamy o tym, co dało nam kopa życiowego, co było źródłem satysfakcji i co z czasem powszedniało. I wcale nie jest tak, że nie doceniam tego, co mnie spotkało, przeciwnie, każdy zwrot w życiu napędzał mnie bardziej i bardziej, ale nie z zachłanności, absolutnie nie. Za każdym razem biorę głęboki oddech, dosłownie, szukam wsparcia w mężu, szukam u niego i u rodziców uznania, chcę być doceniana i sama się doceniam. Umiem znaleźć najważniejszą decyzję, nazwać ją i pielęgnować, ale nie potrafię umieścić jej w czasie, w dacie, chociaż na pewno miała ona miejsce w ciągu ostatnich 10 lat. Znalazłam balans dla siebie, czas na pracę, czas na wypoczynek, przyjemności, hobby, czas dla rodziny. Mam wewnętrzny spokój, nie gonię, nie przepycham się, rozumiem ludzi, nawet niezbyt miłych, bo każdy może mieć gorszy dzień i pewnie ten, w którym kogoś spotykam może być tym gorszym. Patrzę z optymizmem na każdy dzień, staram się przeżyć go jak najlepiej. Być może dla innych ludzi to norma, ale dla mnie naprawdę zmianą życiową było nabranie dystansu do otoczenia, siebie, umiejętność niepopadania w skrajne emocje, nieprzejmowania się głupotami, o których nie będę pamiętać nie tylko za rok, ale z miesiąc, a nawet tydzień. Umiejętność nie zadręczenia się, nie zazdroszczenia innym. Ja uwielbiam wchodzić na blogi: Karoliny, Elizy, Kasi, cieszyć się ich sukcesami, podpatrywać ich mieszkania (jak teraz Karoliny :)) czasem coś zgapić dla siebie. Poczytać o kosmetykach, ubraniach, stylizacjach, które nie zawsze są w zasięgu moich możliwości i oczekiwań, ale fajnie poprawiają samopoczucie i czegoś uczą. Tak, ten balans kiedyś się mi zdarzył, kiedyś go podłapałam i to rzeczywiście zmieniło moje życie. Trudno t może wyjaśnić, ale zamyka się w przekonaniu, żeby nie oceniać innych, bo to ich życie, nie wyśmiewać, bo każdemu można przylepić niesprawiedliwą łatkę. Takie zwykłe – postępuj tak, jak chciałbyś, żeby postępowano wobec ciebie. Tak, zdecydowanie to zmieniło moje życie! A może taka burzliwa rewolucja jeszcze przede mną?! Pytanie tylko, czy mam na to ochotę? Hmm, a tak na zakończenie przypomniała mi się Twoja relacja z operacji noska (brawo za cudowny przekaz, że to nie zbrodnia chcieć zmienić się dla siebie!). U mnie to było znalezienie cudownego dentysty, który uczynił mój zakompleksiony uśmiech przepięknym. I może właśnie to była ta decyzja? Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Olgita
    6 czerwca 2018 at 22:02

    Długo dojrzewałam do tej decyzji, ale w końcu stało się- rzuciłam pracę i wyruszyłam na parę miesięcy w podróż! Wybrałam Bali i Australię. Najpierw przyleciałam sama na Bali, wynajęłam pokój w hostelu dla backpackerów i tam czekałam dwa dni aż dołączy do mnie mój brat i przeniesiemy się do jakiegoś fajniejszego hotelu. Poznałam wielu fajnych ludzi, m.in. dwie dziewczyny ze Szwajcarii, które robiły staż w Singapurze. Okazało się, że jedna z nich ma potem też jechać do Australii, a konkretnie Sydney, bo studiuje tam ze swoim chłopakiem! Od razu się zgadałyśmy, że koniecznie musimy się tam spotkać. Niestety zostawiła swoją piękną balijską torebkę w tym hostelu, więc zgodziłam się ją odebrać i potem jeździłam z tą torebką przez całe Bali i pół Australii. Przy okazji sama sobie też taką kupiłam i mam zaproszenie do Zurychu 😉 Na Bali poznałam też wiele innych fajnych osób, ale ta historia byłaby już za długa, więc przejdźmy do następnego punktu- Australia! Moim marzeniem było spróbowanie nurkowania na Wielkiej Rafie Koralowej, co było dla mnie dużym przełamaniem bariery, ale byłam z siebie dumna, że się udało! Przy okazji poznałam przystojnego instruktora nurkowania, któremu nawet nie przeszkadzało, że dostałam choroby morskiej (mało romantyczna sytuacja 😉 ) Myślałam, że to będzie tylko taki „wakacyjny romans”, ale codziennie do mnie pisał i dzwonił. Rzucił pracę i studiował prawo, więc powiedział, że nie może mnie zobaczyć.. W końcu wpadł na pewien pomysł.. Była to gra w pokera! Dosłownie podczas naszej rozmowy oświadczył mi, że jedzie do kasyna i jeśli wygra pieniądze, to przyleci do mnie przez całą Australię, z Cairns do Melbourne! Podekscytowana poszłam spać i obudziłam się ok. 5 nad ranem ciekawa czy mu się udało. Okazało się, że wygrał! Tak więc dołączył do mnie w Melbourne i spędziliśmy cudowny czas. Potem jeszcze namawiał mnie na przeprowadzkę do Australii, wydawało mi się to świetnym pomysłem, ale czas pokaże.. Moim ostatnim przystankiem i marzeniem było Ayers Rock, znane też jako Uluru. Niektórzy się dziwili po co jadę taki kawał drogi, żeby oglądać jakiś kamień na pustyni, ale dla mnie to jest dusza Australii i nie żałuję, bo przeżyłam coś niesamowitego. Spałam dosłownie po rozgwieżdżonym niebem (coś pięknego!!!), codziennie wstawałam o chorych porach, żeby zobaczyć wszelkie możliwe wschody słońca, chodziłam w strasznym upale po różnych formacjach skalnych dźwigając ciężki plecak z obowiązkowymi trzema litrami wody (łatwo się odwodnić), chodziłam po drewno na opał do buszu pełnego jadowitych stworzeń i okropnych much, które wlatują do nosa itd. Spróbowałam nawet kawałek ogona kangura! W Australii poznałam wielu wspaniałych ludzi, zawsze mogłam liczyć na czyjąś pomoc, np. gdy zgubiłam się w Gold Coast, to przesympatyczny 18- letni pół Nowozelandczyk, pół Japończyk bezinteresownie podwiózł mnie do domu. Kolejny ciekawy epizod, o którym chwiałabym też wspomnieć to, że gdy przyjechałam do Sydney, była akurat parada równości- nie chciałam iść sama, a nie miałam z kim. Postanowiłam przełamać swoją nieśmiałość i zagadałam do grupki chłopaków z Wielkiej Brytanii i Niemiec w moim hostelu, którzy sami z siebie chcieli się tam wybrać. Chciałabym podkreślić, że byli w 100% hetero i do tego sporo młodsi ode mnie. Bardzo mnie zaskoczyli swoim dojrzałym, pełnym tolerancji podejściem. Nasi hetero katolicy mogliby się sporo od nich nauczyć 😉 Podróż ta wiele mnie nauczyła, była wręcz magiczna- udowodniłam sobie, że jeśli chcę, to mogę, przełamałam też wiele barier wewnętrznych i pokonałam lęki, które miałam w sobie. Każdy człowiek, którego napotkałam na mojej drodze czegoś mnie nauczył, coś wniósł do mojego życia- mógł to być chociaż uśmiech, czy życzliwość. Teraz jestem już inną, dużo silniejszą kobietą, gotową na nowe wyzwania jakie niesie z sobą przyszłość. Wszystkiego dobrego! <3

  • Odpowiedz
    Ania
    6 czerwca 2018 at 22:07

    Miałam już wszystko,
    co można było mieć.
    Żyłam bardzo szczęśliwie
    czego więcej mogłabym chcieć?
    Wspaniały mężczyzna kochał mnie do szaleństwa,
    na świecie nie było drugiego tak szczęśliwego małżeństwa.
    W pracy czułam się cudownie,
    spełniałam w niej swoje marzenia,
    kochałam to co robiłam,
    fajne eventy, spotkania i różne wydarzenia.
    Dzięki temu dużo podróżowałam,
    zwiedziłam wiele zakątków Świata,
    wtedy więcej od życia nie chciałam,
    ale rozum mi często dziwne figle płata…
    Pomyślałam wtedy sobie-może nie bądźmy już sami?
    Mąż na to – ok! Zostańmy rodzicami!
    Śliczna córeczka nam się urodziła
    i od razu największym cudem Świata dla mnie była.
    Nigdy nie pomyślałam, że doświadczę takiej miłości –
    bezwarunkowej i bezgranicznej – aż do szpiku kości.
    To nie jest zwykła miłość –
    taka jak między partnerami
    to jest coś więcej –
    czego nie da opisać się słowami…
    Mój dotychczasowy Świat zmienił się całkowicie,
    zmieniły się moje cele, priorytety, pomysły na życie.
    Nadal robię to co lubię i troszkę pracuję,
    spełniam swoje marzenia i czasem podróżuję,
    lecz teraz najważniejsza jest dla mnie rodzina.
    Każda sekunda bez niej to dla mnie jak długa godzina.
    Czas pędzi, moja córeczka skończy niebawem sześć lat –
    a w lipcu tego roku przyjdzie na Świat jej młodszy brat 🙂
    I jakoś tak ostatnio nie mogę pozbyć się wrażenia,
    że życie potrafi dać nam coś piękniejszego niż nasze marzenia…

  • Odpowiedz
    Olgita
    6 czerwca 2018 at 22:16

    P.S. Zapomniałam dodać, że podróż po Australii to była podróż solo, tzn, sama tam poleciałam. Ogólnie polecam wszystkim chociaż raz w życiu pojechać samemu na wakacje , bo wiele się można nauczyć o sobie i o świecie!

  • Odpowiedz
    WITEK ANNA
    6 czerwca 2018 at 22:19

    Chyba najcudowniejsze w tym konkursie jest to, że skłaniasz do refleksji. W którym momencie moje życie tak zakręciło, że powiedziałam sobie „Tak Anka, to jest to co sprawia Ci radość, satysfakcję i rozwija twój potencjał”. Za co ja jestem wdzięczna? Co sprawia, że wstaje i czerpie z każdego dnia możliwie tyle ile się da? „Mam 22 brzuszki do wycałowania” – tak odpowiadałam moim znajomym jak zaczęłam swoją przygodę w maluchami. Teraz kiedy moje maluchy nie są już takie małe mówię, że „każdego dnia wspieram każdego z osobna w zmierzaniu się z ich małymi -wielkimi Mount Everest’ami. Każdego dnia MAMY SUKCES, a to chyba najważniejsze;) Jestem nauczycielką 😉 bądź przedszkolanką – mnie to nie uraża 😉 Jestem dumna z tego, że mogę być obecna w kluczowym momencie dla rozwoju „moich” cudownych dzieci. Nie było to moim marzeniem, wręcz na złość Mamie (cudowna kobieta) poszłam w innym kierunku. Oczywiście i za moim sukcesem w pewnym stopniu stoi mężczyzna, który wspierał, mówił, że zmiany są dobre potrzebne. Kiedy ja nie wierzyłam ON WIERZYŁ <3 Dziękuję. NiesamoWITEK

  • Odpowiedz
    Imaginacion
    6 czerwca 2018 at 22:19

    Zawsze chciałam iść przez życie w zgodzie z samą sobą. Ze swoimi zasadami, marzeniami, planami. Zawsze chciałam iść pod prąd, kroczyć własną ścieżką nawet jeżeli miałoby się to wiązać z wędrówką w innym kierunku niż kierunek obrany przez większość osób. Był jednak taki okres w moim życiu, w którym o tym zapomniałam. Ktoś z boku mógłby powiedzieć: „Jak to?! Przecież miałaś idealne życie”. Może i takie ono było ale tylko z pozoru. Skończyłam studia z bardzo dobrym wynikiem i w przeciwieństwie do wielu moich znajomych udało mi się znaleźć pracę w miasteczku, z którego pochodziłam. Pozornie w moim życiu nie było żadnych problemów. Niby spokój i stabilizacja do której zawsze wszyscy dążą. Wiedziałam jednak, że coś jest nie tak. Mój niespokojny duch, moja nieposkromiona osobowość nie wytrzymywała w ryzach codzienności. Praca z pozoru wyglądała na wspaniałą. Wymagała dużego zaangażowania przy niemal zerowych efektach. Ambicja? Plany? Kreatywność? Tam traktowane to było jak największa wada a nie potencjał, który można wykorzystać. Liczyła się przeciętność i mechaniczne wykonywanie swoich obowiązków. Do tego małomiasteczkowe realia były jak najbardziej przytłaczające. Cały czas pod obserwacją. Cały czas domysły, wymysły i inne nieprawdopodobne opinie. Któregoś dnia zupełnie przez przypadek poznałam panią Zosię. Opowiadała mi o swoim życiu, które mogłoby być materiałem na niejeden scenariusz filmowy. Opowiadała o swoich wszystkich błędnych decyzjach i wyborach życiowych. Zawsze jednak powtarzała, że lepsza jest nawet błędna decyzja niż jej brak. To był pierwszy krok do podjęcia mojej decyzji. Rezygnacja z dotychczasowej pracy. Wyjazd. Nie jedna osoba pukała się w głowę. O co mi chodzi? Przecież życie to nie bajka czy magiczna kraina, w której wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Ile razy usłyszałam, że nie poradzę sobie zwłaszcza gdy doliczyć wszystkie moje problemy ze zdrowiem. Czy warto tak ryzykować i poświęcać to pozorne poczucie bezpieczeństwa? Teraz po kilku latach mogę powiedzieć, że warto! Oczywiście nic nie było proste. Ile to nocy przepłakałam. Ile to osób z „mojego starego życia” odwróciło się ode mnie. Ile to razy brakowało sił. Ile to razy wątpiłam w słuszność swojej decyzji. Jednak stopniowo odzyskiwałam wiarę w siebie, odwagę aby dalej iść na przód. Nie żałuję. Nie wszystko przyszło od razu. Mimo wielu trudności mogłam poznawać świat, uczyłam się nowych rzeczy, rozwijałam. Brałam udział w różnych projektach społecznych. Mogłam pomagać ludziom. Widziałam ich uśmiechy i to była najlepsza zapłata. Poznawałam nowe osoby. Przyjaźń, miłość, bliskość i cała gama pozytywnych emocji nie jest mi już obca. Może i teraz nie mogę liczyć na stuprocentowy komfort ale szczęście coraz bardziej nabiera realnych kształtów. I kto wie może już niedługo o mnie usłyszycie. Bo ja nigdy nie odkładam długopisu lub klawiatury laptopa i piszę. Piszę to co zawsze chciałam napisać.

  • Odpowiedz
    Piotrusiowa Ola
    6 czerwca 2018 at 22:23

    10 lat minęło szybciej, niż by się wydawało…
    Miałam 12 lat, gdy podjęłam pierwsza poważną decyzję w życiu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie to decyzja, którą odmieni całe moje życie.. ba, z biegiem lat mogę stwierdzić, że wywróciła mój świat do góry nogami i pociągnęła lawinę innych decyzji. W ostatniej klasie podstawówki (bo właśnie wtedy to się stalo) spotkałam miłość swojego życia – chłopca, który obiecał przenosić góry i dbać o mnie jak o księżniczkę. Ważna decyzja zapadła w dzień „komersu”, czyli imprezy na zakończenie Szkoły Podstawowej. To właśnie wtedy nasze drogi miały się przejść, ponieważ rodzice postanowili wysłać nas do innych szkół. Co najgorsze oddalonych od siebie o prawie 30 km.. Wtedy ta odległość wydawała się dłuższa niż drogą na koniec świata.
    Piotruś.. bo tak się nazywa mój królewicz oświadczył mi się! Nie były to typowe zaręczyny, ponieważ nie zapytał o zaślubiny, a po prostu zadał pytanie:

    „Czy obiecałaś być że mną do końca życia i odpisywać na moje SMS, zawsze…”

    Nie znając życie i konsekwencji słowa postanowiłam dać słowo, że tak będzie.
    Nieświadoma tego, że mój królewicz z balu szkolnego będzie w przyszłości moja miłością bez której nie będę potrafiła żyć, korespondowałam z nim na tysiące sposobów, spotykaliśmy się co weekend przez wiele wiele lat.

    Nadszedł dzień moich 18 urodzin.. I to kolejny dzień, który odmienił moje życie. Kolejna ważna decyzja… tym razem Piotruś zadał nieco ważniejsze pytanie, bardziej dojrzałe, pytanie, na które czekałam 6 lat znajomości:

    „Olu, czy zaszczycisz mnie i sprawiasz, że będę najszczesliwszym człowiekiem na ziemi? Zostań proszę moją żoną.”

    Oczywiście powiedziałam TAK i kolejną lawina decyzji do podjęcia stanęła w kolejce. Ślub, kredyt, dom czy mieszkanie, kiedy dziecko.. masę decyzji. Nie wszystkie za nami, ale najważniejsza tak..

    9 czerwca 2018 roku zostaniemy małżeństwem.

    Koleżanki zawsze zadawały mi pytanie, czy nie żałuję, że od dziecka moja jedyną miłością był On – wspaniały człowiek z sercem wylewamy, które daje mi tyle szczęścia..

    Nie żałuję i wiem, że to najważniejsza i najwspanialsza decyzja jaką w życiu podjęłam. Z nim świat stał się piękniejszy, a decyzje stają się takie proste.

  • Odpowiedz
    Pozdrawiam Monika
    6 czerwca 2018 at 22:36

    Hmmm, 10 lat temu byłam smutnym dzieckiem z depresja , straciłam kontakt z mama , zamknęłam się w sobie , myślałam o śmierci , itp , często płakałam , lecz do ludzi zakładałam maskę i mówiłam ze wszystko jest Ok i wspaniałe , kupowałam po kryjomu gazetę „BRAVO” bo moja mama jej nie akceptowała , i tam pamietam ze przeczytałam coś w stylu „ Bądź szczęśliwa dla siebie nie dla innych”, bardzo długi artykuł o dziewczynie której tez podobnie nikt nie akceptował , najlepsze jest to ze teraz tak myśle ze sama tez sobie wiele wmawiała ale niestety z nikad pomoc mi nie przyszła wtedy. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło , przestałam się przejmować , gazetę trzymałam schowana i potrafiłam pare razy dziennie czytać ten tekst po kryjomu , myśle ze sama doszłam do momentu w którym teraz jestem , ze wszystko się odwróciło a ja wierze w siebie.

  • Odpowiedz
    Dominika
    6 czerwca 2018 at 22:37

    Choć minęło już dobrych kilka lat, wciąż nie jest mi łatwo o tym mówić, pisać, myśleć. Słowo-symbol minionych dziesięciu lat mojego życia to, bez żadnych wątpliwości, WYZWOLENIE. Trochę wcześniej, piętnaście lat temu, będąc dwunastoletnią dziewczynką, podsłuchałam w kłótni rodziców, że są ze sobą tylko ze względu na mnie. Ból? Nie do opisania. Wówczas ból psychiczny, później także fizyczny. Dopiero gdy skończyłam 20 lat, po latach cierpień, upokorzeń i nieustannych myśli o ostateczności, udało mi się wyzwolić spod demonicznych „rządów” ojca-tyrana. Nie życzę nikomu zgłaszania własnego rodzica na policję, obdukcji po pobiciu i leżenia w łóżku przez tydzień, nie mając siły by wstać. Na szczęście wstałam, w każdym tego słowa znaczeniu. Nie ukrywałam i nie wstydziłam się bycia ofiarą przemocy, bo wstydzić powinien się tylko sprawca. Wiele znajomych wyznawało mi, że one również są ofiarami, jednak brakuje im odwagi do działania. Mnie jej nie brakło. Nie brakło mi również umiejętności… niewybaczenia. Stoję w opozycji do wszystkich, którzy twierdzą, że należy nadstawiać drugi policzek i wybaczać wszystko. Dla mnie istnieją rzeczy niewybaczalne i właśnie to mnie spotkało. Dziś? Dziś jestem wolna, szczęśliwa i bezpieczna. Pozostały tylko złe wspomnienia i złe sny, choć coraz rzadsze. Ludziom, którzy słyszą historię mojego życia, lecą łzy ze smutku. Ja? Dziś płaczę już tylko z radości i wzruszenia. Wspieram kampanie antyprzemocowe. Chodzę z dumnie podniesioną głową. Wiem, że czasem trzeba poświęcić wszystko, by… zyskać wszystko. I by odzyskać siebie.

    Pozdrawiam i życzę kolejnych lat sukcesów <3
    Dominika

  • Odpowiedz
    Lucyna
    6 czerwca 2018 at 22:59

    Carpe diem . Każda chwila jest wyjątkowa, ważna . Z życia trzeba czerpać garściami i kochać ludzi . Nauczyłam się doceniać każda godzinę i cieszyć sie z wszystkiego. Decyzja dotyczyła badania piersi . Uważałam , że nie ma sensu sie badać , jestem jeszcze młoda itp. Poszłam jednak na badanie i usłyszałam , ze jestem chora na raka . Potem operacja , leczenie i powrót do normalnego życia . Ono jednak jest już inne . Teraz wiem ze warto sie badać , ze wcześnie wykryta zmiana dobrze rokuje . Przebadały się wszystkie moje koleżanki. Namawiam do tego każdego.Decyzja, która podjęłam i to ,co sie potem wydarzyło zmieniło mnie . Cieszy mnie życie , wiem że jest ulotne i trzeba o nie dbać . Szczęście to każdy kolejny dzień, codzienność i ludzie , których można kochać , podziwiać i im pomagać . Odkryłam , że lubię życie , ludzi , pracę. Za Horacym powtarzam carpe diem!

  • Odpowiedz
    betkax3
    6 czerwca 2018 at 23:04

    Dziesięć lat temu hmm …Wtedy miałam życie poukładane,a raczej stabilne -szkoła ,znajomi,dom. Miałam 14 lat siostra 15 lat brat 11 lat i wtedy urodziła mi się młodsza sióstra Julcia ,po 3 latach kolejna siostra Zuzka moje malutkie serduszka ? nauczyły mnie kochać bezgranicznie ,więc tą zmianę w moim zyciu zawdzięczam rodzicom . Dla mnie życie zaczeło się po technikum,mając 19 lat ,jedne z większych decyzji ,które juz wtedy trzeba było podejmować samemu i być za nie odpowiedzialne. Zdałam prawo jazdy ,zdałam maturę,zdałam egzaminy zawodowe . Tak wtedy to było dla mnie priorytetem ! Pózniej było trudniej wybrac studia ,wiec wybrałam studium florystyczne ?w trakcie pracując w hotelu .. W ostatniej klasie technikum poznałam chłopaka ,czyli pewnie pomyślisz „aha czyli tradycyjnie bez rewelacji ,”ale nie bede kłamać ,że było inaczej . Po roku oświadczył się ? niespodziewałam się zupełnie ,że wszystko się tak potoczy szybko .Obecnie mam 23 lata wiec uczę się życia ,a raczej poznajemy je razem jako małżezństwo ? jestesmy po ślubie prawie 2 lata. Obecnie oczekujemy bobaska ,uczymy się angielskiego ,odkładamy na spełnienie głownego marzenia jakim jest DOM? ! Cieszę się ,że mam poukładane zycie,stabilne ,w zdrowiu, miłości ,z rodziną u boku i w zgodzie .Reszte będę zdobywała małymi krokami bo plany są duże ✌ więc wyrobię się w kolejnych 10 latach ! Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesow ? Zawsze rób swoje ,a bedziesz szczęśliwa.

  • Odpowiedz
    Alicja
    6 czerwca 2018 at 23:04

    Historia, którą chce opowiedzieć wydaje się być dla innych banalna ale dla mnie była początkiem wszystkiego. W wieku 19 lat gdy byłam w klasie maturalnej, tak naprawdę nie wiedziałam co zrobić z swoim życiem. Moi rodzice oczekiwali, ze pójdę na studia. Początkowo to nie był mój plan, nie za bardzo chciałam kontynuować naukę. Gdy okazało się, ze nie zdałam matury z matematyki, do której przygotowałam się cały rok. Totalnie się załamałam, nie potrafiłam uwierzyć w siebie i całkowicie się poddałam, w tedy się zorientowałam, ze tak naprawdę studia to nie jest głupi pomysł. Wydawało mi się, ze zmarnowałam sobie życie i nie jestem wstanie tego naprawić.
    Nawet nie chciałam słyszeć o jakiej kol-wiek poprawce w sierpniu. W tedy moja najcudowniejsza mama pomogła mi zmów uwierzyć w siebie. Pamietam, ze powiedziała za 10 lat to nie będzie miało żadnego znaczenia, jesteś młoda i wciąż możesz zdobywać szczyty. Po wielu rozmowach i prośbach z jej strony, zadecydowałam o poprawieniu matury. Gdy okazało się, ze zdałam poprawkę, wybrałam pierwsze lepsze studia. I to była najlepsza decyzja w moim życiu! Spełniam swoje marzenia, mam fantastyczna prace oraz podróżuje po całym świecie. Dzięki studiom, które kończę w tym roku, zwiedziłam USA a teraz planuje podróż marzeń do Australii. Jeszcze nie minęło 10 lat od tych wydarzeń ale zdecydowanie, podjęcie walki o swoją przyszłość było tego warte. Uczucie wstydu jakie, w tedy czułam wydawało się być conajmiej poniżające, dziś to nie ma znaczenia. Najważniejsze, aby nasze marzenia zamieniały się w wspomnienia a nie pozostawały tylko marzeniami.

  • Odpowiedz
    betkax3
    6 czerwca 2018 at 23:26

    10 lat temu hm…Miałam 13 lat ,wiec życie uczennicy można sobie wyobrazić ? Jednym z waznych momentow w tamtym okresie nastąpiły rok pozniej były to narodziny mojej siostrzyczki Julci ? chociaz juz posiadalam rodzenstwo starsza siostre 15 lat i braciszka 11 lat ,po kolejnych 3 latach pojawił się kolejny aniołek Zuzka ,takze wychowałam się w wesołym gronie dzięki rodzicom ,a najmłodsze siostrzyczki nauczyły mnie bezgranicznej miłosci ?.Życie zaczeło się w technikum ,dokładnie klasa maturalna .Pierwsze powazne decyzje ,ktore miał wpływ na to co dalej . Jednak zdana matura ,zdane egzaminy zawodowe ,dodatkowo prawo jazdy były priorytetem w zyciu ,wszystko zostało zaliczone ,ale co dalej ?
    Tutaj było trudniej ,ale zdecydowalam sie na szkołę florystyczną ,w trakcie pracowałam w hotelu ,takze mialam tępo w zyciu które mi sie podobało -wiecznie w ruchu .W maturalnej klasie poznałam chłopaka, tak tak pewnie banał pomyslisz ,ale kiedys to musiało nastąpić ? i tu chyba znajduje się odpowiedz na Twoje pytanie konkursowe ,najwieksza moja decycja dzien w ktorym dałam mu szanse na bycie moim chłopakiem ,a reszta się potoczyła tak szybko że obecnie jestem jego żoną od 2 lat prawie i niebawem bedziemy mieli pierwsze dziecko ?moze nie ma w tym rewelacji i brzmi tradycyjnie ale majac 23 lata podoba mi sie zycie jakie mam ,u boku meza ale również kumpla ,z ktorym razem mozemy wszystko ,uczymy sie angielskiego ,robimy razem cos po raz pierwszy, oraz odkladamy na nasze wspolne marzenie jakim jest DOM ? ! Nie będę narzekac na zycie ,na decyzje ktore gdzies moze mogłabym zmienic bo wychodzę z zalozenia „nic nie dzieje sie bez przyczyny ” i sama jestem ciekawa co mi mnie czeka dalej ,jedynie liczę na zdrowie by dopisywalo jak teraz ,resztę zdobędę- dziemy ciężka pracą ? plany są ,moze wyrobię się w ciagu 10 lat i tak samo jak Ty będe celebrowac dumnie ten moment . Pozdrawiam ? i zycze Ci siły i zdrowia na dalsze spelnianie marzeń, rob swoje i badz szczesliwa ?

  • Odpowiedz
    Dorota
    6 czerwca 2018 at 23:27

    Od najważniejszej decyzji, którą podjęłam w moim 24 letnim życiu minie za dwa dni dokładnie rok. A w zasadzie, mowa tu o realizacji podjętej jesienią zeszłego roku, spontatnicznej decyzji o wyjeździe do USA. Od małego scenariusz na moją przyszłość był w zasadzie jasny. Najlepsza uczennica w szkole, same piątki, wzorowe zachowanie, a w przyszłości studentka prawa. Czy w moim życiu było miejsce na improwizacje? Okazuje się, że tak. Jesienią zeszłego roku w czasie piątkowego spotkania z trójką znajomych, zupełnie znikąd padł pomysł wyjazdu do Stanów. Już kilka dni później wybraliśmy kierunek – słoneczna Kalifornia. I właśnie tak 9 czerwca 2017 roku z wielką walizką w ręce i torbą pod pachą wylądowałam w San Fransisco, pełna obaw i lekko zdezorientowana. Dzisiaj mogę szczerze powiedzieć, że to były najbardziej nieoczekiwane 5 miesięcy mojego życia. Początkowo, przez kilka miesięcy pracowałam w parku rozrywki Santa Cruz Beach Boardwalk jako operator kolejek oraz jako kelnerka w fast foodowej knajpce na molo, z szalonymi Meksykanami, którzy porozumiewali się tylko po hiszpańsku. Kilka dni po przylocie jeden z Amerykaninów powiedział mi „thank you for dealing with us crazy Americans”. To mówi więcej, niż jakikolwiek komentarz. We wrześniu rozpoczęłam miesięczną podróż od zachodniego wybrzeża, aż po Florydę. Ja, znana jako osoba, która raczej nie jest fanką pieszych wycieczek – pokonałam 8h trasę w pełnym słońcu, żeby dotrzeć do indiańskiej wioski w sercu Wielkiego Kanionu, gdzie spędziłam noc pod namiotem. Zajadałam się słodkościami w Tartine Bakery. Surfowałam w mroźnej oceanicznej wodzie Kalifornii. Imprezowałam na dachu wieżowców Los Angeles. Jadłam donuty w Central Parku. Spędziłam szaloną noc w samym sercu Las Vegas. A na zakończenie tej wymagającej wyprawy – 10 dni pobytu w Tulum. Brzmi jak scenariusz na film, a ja nadal nie wierzę, że to wszystko się stało. Dzisiejszy wieczór spędzam szlifując ostatnie wersy mojej pracy magisterskiej. Już za niecały miesiąc będę absolwentką prawa. To co dał mi ten wyjazd, jest bezcenne. Zrozumiałam, że najpiękniejsze rzeczy w życiu dzieją się same, na skutek naszych spontanicznych decyzji. Kilka dni temu rozpoczęłam też kurs konstrukcji odzieży. Bo właśnie to, jest to czym chciałabym się zajmować. Ukończone prawo? Tylko w CV, a w głowie milion marzeń o własnej marce. A w przyszłym roku – wracam do mojej słonecznej Kaliforni.
    Ciebie Karolino pamiętam jeszcze z czasów portalu Stylio., na którym byłam raczej podglądaczem, jeszcze brak było mi odwagi, żeby zawalczyć o to czego naprawdę pragnę.
    Pozdrawiam,
    Dorota

  • Odpowiedz
    Magdalena Rędziniak
    6 czerwca 2018 at 23:29

    Kiedy byłam mała mój tata zawsze powtarzał mi – słuchaj rad innych, a decyzje podejmuj sama. Bo rzecz w tym, że nic nie jest ważniejsze w życiu, niż podejmowanie tych właściwych decyzji. W tym przypadku nasłuchałam się wielu rad i każda z nich brzmiała tak samo – odejdź.
    Poznałam go jeszcze w liceum. Nasza znajomość zaczęła się naprawdę niewinnie – od nieśmiałych spojrzeń, komplementów, do niepozornego trzymania za rękę i pocałunków. Zabierał mnie na randki, kupował drogie prezenty i wciąż powtarzał jaka jestem piękna i ile dla niego znaczę. Wiem, może trochę to przereklamowane, ale wtedy byłam naprawdę szczęśliwa. Ale w pewnym momencie coś zaczęło się psuć. Nie był już miłym chłopakiem, który stał pod moimi drzwiami z bukietem ulubionych kwiatów, tylko mężczyzną, który chciał mieć nad wszystkim władze, zaczynając od mojego życia. Nie pozwolił mi wychodzić z znajomymi ze studiów, nakładać zbyt mocnego makijażu, mogłam zapomnieć o krótkich spódniczkach, a przyjaźnie z płcią przeciwną były surowo zabronione. Stał się obsesyjnie zazdrosny i zaborczy. Żeby wyjść z domu potrzebowałam jego zgody, mój telefon podlegał jego kontroli, bałam się mieć przed nim jakiekolwiek tajemnice. Sprawiał, że czułam jakby to wszystko było moją winą. Na początku mi to nie przeszkadzało, bo robił to z troski, prawda? Ale było coraz gorzej. Kłótnie, krzyki, szarpaniny, brak rozmowy i ignorancja z jego strony były na porządku dziennym. Pamiętam każda obelgę, która bez problemu opuszczała jego usta i każdą łzę, która spływała po moim policzku. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta relacja jest daleka od zdrowego związku. Już nie zabierał mnie na randki, a kazał zostawać w domu. Zamiast prezentów i kwiatów dostawałam kolejne siniaki pojawiające się na mojej skórze. Komplementy poszły w zapomnienie, częściej słyszałam „nienawidzę cię”, niż jakiekolwiek miłe słowa. Po prostu nie potrafiłam przestać dbać o kogoś, kto przestał dbać o mnie już dawno temu. Nie potrafiłam odejść. Aż do pewnego wieczoru, który zaczął się jak każdy inny – mała sprzeczka, która przerodziła się w wielką kłótnie. Krzyczałam głośno, moje dłonie się trzęsły i już nie zwracałam uwagi na nic co działo się wokół. Wtedy patrząc w jego oczy nie mogłam odnaleźć tych iskierek, w których zakochałam się parę lat temu. Później stojąc przed lustrem z rozciętą wargą, słysząc tylko trzask drzwiami i mój własny szloch, myślałam o ostanich lata mojego życia, a w głowie krążyły rady moich przyjaciół i rodziny – odejdź, zostaw go, zakończ ten chory związek. I to był moment kiedy wreszcie podjęłam decyzje. Do walizki spakowałam tylko najważniejsze rzeczy i opuściłam nasze mieszkanie, w którym moje życie było istnym koszmarem.
    W zdrowych związkach chodzi o wzajemną akceptacje, wsparcie, szacunek, komunikacje i zaufanie, ale najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i to ono powinno być naszym priorytetem. Przez te lata coś, co błędnie nazywałam miłością sprawiło, że zapomniałam o własnym szczęściu, potrzebach i straciłam poczucie własnej wartości. Podobno dzień, w którym podejmujemy tą właściwą decyzje będzie pierwszym krokiem do lepszego życia, a najważniejsze w odchodzeniu, to nie oglądać się za siebie. I tak właśnie zrobiłam. Ruszyłam na przód, zaczęłam nowe życie i nareszcie czuje się dobrze. Moje szczęście już nigdy nie będzie ważniejsze niż jakikolwiek mężczyzna.

  • Odpowiedz
    Justyna
    6 czerwca 2018 at 23:42

    Myślę, że każdy ma taki moment w swoim życiu jak ten: jest zdrowie, studia, realizacja planów, ma się za co żyć, ma się wokół siebie życzliwych ludzi, jest się szczęśliwym. Ja tak myślałam, ale czy aby na pewno? Czego mi tak naprawdę brakuję? Tkwiłam w tym przekonaniu, że w sumie nic lepszego nie może mnie spotkać nie może. Szukałam poczucia własnej wartości. Niby było dobrze, ale często uciekałam w swój świat nostalgii. I zaczęłam się dzielić tymi przeżyciami z osobą, która kilka lat wcześniej podeszła do mnie w szkole. Po pierwszym spotkaniu parę rozmów pół żartem pół serio raz na jakiś czas rozmowy milkły. Jak się zaczynały to trwały godzinami. Rozmowy o ŻYCIU o WDZIĘCZNOŚCI o SZCZĘŚCIU. I dzięki tym rozmowom podjęłam decyzję, żeby zmienić swoje podejście do życia, żeby zacząć czerpać szczęście z każdej chwili. Widzieć szklankę do połowy pełną a nie pustą. To przekonanie zaczęło procentować, pewność siebie sprawiła, że spełniało się więcej niż mogłam sobie wyobrazić- jeszcze lepsza uczelnia, nowe możliwości i… uczucie, które przejawiło się w przyjaźni i zrozumieniu okazało się być tym wyjątkowym jedynym na całe życie. Dziś dzięki temu nie boję się podejmować trudnych decyzji, bo wiem, że być szczęśliwym i wdzięcznym za każde dobro, za każdy prezent od życia ten mały i duży mówić dziękuję, to przesłanie mojej historii, decyzja, która może i innych zainspiruje do stawania się lepszym człowiekiem każdego dnia!

  • Odpowiedz
    stara panna
    6 czerwca 2018 at 23:47

    Szczerze to chciałabym na Ciebie nakrzyczeć!! Po dodaniu wpisu z konkursem zaczęłam myśleć, analizować, myśleć, analizować…ale było mi to bardzo potrzebne 🙂 Ja także mam swoje małe święto, 10 lat temu (minie w grudniu) zaczęłam pracować w małej , raczkującej restauracji. Ta decyzja wpłynęła na moje życie. Ńależę do osób które bardzo angażują się w pracę, w kolejny szalony pomysł, w akcje które są z góry skazane na niepowodzenie-zawsze trzeba spróbować ! Z resztą , dobrze dobranej załogi stworzyliśmy rodzinę co przełożyło się na fantastyczne prosperwanie restauracji. Czas biegł a my coraz starsi -jeden ,drugi ślub , pojawiły się dzieci i zmiana pracy. Po kolei moja super ekipa się rozpadała. Po latach zostałam tylko ja. Obecnie jestem najstarsza w zespole, reszta mówi do mnie ciotka 🙂 Uczę nowych pracowników, szkole ich na dane stanowiska i poświęcam się temu w pełni. Myślę że chyba nawet za bardzo…żyje ich życiem a własnego mało co mam 🙂 Mam 30 lat , nie mam męża, dzieci, jestem starą panna 🙂 Mimo prób nie umiałam tego wspólnie pogodzić. Obecnie jestem bardzo szczęśliwą i spełnioną, wiecznie uśmiechniętą kobietą ale niestety nie mam pewności czy za 10 lat dalej będę. Jest to jedyna myśl która mnie w życiu przeraża. Dlaczego tak późno piszę komentarz?…myślałam ! Czas na zmiany , jest to odpowiedni moment na zmianę pracy i skoncentrowaniu się na sobie. Czy mi się uda, zobaczymy. Mam tylko nadzieję ze za 10 lat powiem ze jestem szczęśliwą kobietą.
    Serdecznie gratuluję 10-lecia prowadzenia bloga. Życzę dalszych sukcesów i mnóstwa pogodnych dni.

  • Odpowiedz
    Zosia
    6 czerwca 2018 at 23:48

    Kochana Karolino, mam nadzieje, że jeszcze zdążę dodać swoją wiadomość, bo bardzo chciałabym przekazać wszystkim Twoim czytelnikom choć trochę swojej energii i szybko opowiedzieć historię, w którą być może trudno uwierzyć, ale jest ona dowodem na siłę wiary we własne marzenia założenie własnej budki z frytkami!
    Smażenie frytek od zawsze było moją olbrzymią pasją, więc tuż po skończeniu liceum, w wakacje, postanowiłam, że chciałabym umilić czas turystom mojego miasteczka i w małej białej budce usmażyłam pierwszą porcję własnych frytasów.
    Nigdy nie sądziłam, że odniosę tak wielki sukces! Moje fryty są dziś znane w całym miasteczku, a ja w każde wakacje znów zawiązuję na biodrach fartuch, biorę porządną butlę oleju w dłoń i zaczynam smażyć!
    Gratuluję Ci Karolino 10-cię lat spełniania marzeń! Trzymam za Ciebie mocno kciuki, jesteś prawdziwą inspiracją dla wielu z nas!

  • Odpowiedz
    Ola
    6 czerwca 2018 at 23:59

    10 lat to szmat czasu. Nie mam jeszcze dzieci, więc chyba tak nie widzę tego uciekającego czasu 🙂 10 lat temu w maju postanowiłam rzucić wszystko i zacząć nowe życie z moim obecnym mężem. Dwa miesiące później postanowiłam złożyć rezygnację w pracy, bo uznałam, że życie jest zbyt krótkie, żeby rozmieniać się na drobne. Przestałam się bać wiedząc, że mam przy swym boku osobę, przy której mogę naprawdę być sobą i który nie powie, że mam się ze swoimi pomysłami puknąć prosto w czoło 🙂 W pierwszym odruchu miałam o tym właśnie tutaj napisać, bo bądź co bądź to rzeczywiście były to chwile, które mocno namieszały w moim życiu, ale weszłam tu i przekonałam się, że podobnych historii znajdziesz tutaj setki. Kilka razy wracałam więc tu i z powrotem uciekałam, bo pisarzyna ze mnie marna, a jeszcze z przypływem mojej kreatywności mogłabym Ci tu stworzyć historię Bridges Jones, która może byłaby ciekawa, ale zupełnie nie maja. druga rzecz, że na czytaniu tych wypocin musiałabyś spędzić co najmniej kilka dni. Z drugiej strony korci mnie tam gdzieś pod czupryną, żeby mimo swych obaw spróbować. W końcu bardzo chciałabym wygrać, a bez pierwszego kroku nie byłoby to możliwe 🙂

    Tak więc wchodziłam. Raz, drugi… ale pisanie o tym wydawało mi się bez sensu.

    I tak po Twojej kolejnej zachęcie na instastories postanowiłam tutaj wejść i nie rozpisywać się o Bóg wie czym ,ale chciałam napisać Ci tylko tyle, że na ta chwilę nie patrzę już na to co było i jakie decyzje podjęłam, ale na to co będzie za dzień, dwa, kolejne 10 lat. Jestem w takim momencie życia kiedy czuję, że muszę coś zmienić i to jak najszybciej. Minęło 10 lat, a ja utkwiłam w pracy, która niekoniecznie jest moją ulubioną i w życiu, które niekoniecznie jest moim wymarzonym życiem. Tysiące problemów, które spadły na mnie od początku roku (tak, niech ten rok się już kończy!), chroniczne zmęczenie i monotonia to znak, że muszę wreszcie ruszyć tyłek i zacząć robić to, co mam gdzieś tam w głowie. Chciałabym mieć tą samą moc, co dziesięć lat temu i nie bać się zmian. Cholernie się tego obawiam i nie ma pojęcia jak zacząć, ale gdzieś tam wierzę, że wszystko jest możliwe. Tkwienie w tym jak jest teraz jest bez sensu, bo czuję, że życie ucieka mi gdzieś między palcami. Wszystkie niezrealizowane plany, nieodbyte podróże, nie nawiązane znajomości. Kończę, bo robi się płaczliwie- a koniec marudzenia i lamentowania, biorę się za siebie! 🙂 Karolina, motywujesz do tego, że sukces jest możliwy, więc kto wie, może za 10 kolejnych lat będę stać w tym miejscu co Ty? W każdym razie trzymaj za mnie kciuki i jeszcze raz gratuluję jubileuszu!

    Tak, nagroda byłaby fajna, bo nie mam pojęcia kiedy mogłabym sobie na to wszystko pozwolić- może to akurat ten start, który tak bardzo jest mi potrzebny? Pozdrawiam Ciebie i resztę uczestników. Życzę wszystkim powodzenia.

    Ola

  • Odpowiedz
    Anulka
    7 czerwca 2018 at 00:26

    Czy rzucenie pracy i samotne wakacje mogą zmienić życie? Oczywiście!
    Jest rok 2009. Każdy dzień wydaje się być podobny. Pobudka o 6 rano aby następne kilka godzin spędzić w pracy, która nie daje żadnych możliwości samorealizacji a nudna to przymiotnik, który idealnie ją określa. Jedynym plusem są zarobki, które starczają na opłacenie studiów i drobne przyjemności. Partner? Jest, choć czasem mam wrażenie, że już go nie ma. Pochłonięty swoją pracą, na każdym kroku przypominający o tym, że wszystko jest jego zasługą. Plany na przyszłość? Mam ich wiele. Zmiana pracy, podróże, poznawanie świata, nowych ludzi, kultur…Partner niestety nie podziela moich „wizji” i dobitnie hamuje każdy krok na przód, co tylko potęguje narastający przed nieznanym strach.
    W końcu, z końcem wiosny, po wielu nieprzespanych nocach, podejmuję najodważniejszą w moim dotychczasowym życiu decyzję. Rezygnuję ze stałej pracy, rozstaję się z chłopakiem i wykupuję za zaoszczędzone pieniądze dwutygodniowe wakacje nad naszym polskim morzem. Ta decyzja spowodowała szereg następujących po sobie wspaniałych zdarzeń. W spokoju dokończyłam pisanie pracy magisterskiej (obroniłam się miesiąc później), odpoczęłam psychicznie po toksycznym związku, zdominowanym zupełnie przez partnera i co najważniejsze- lepiej poznałam siebie samą. Swoje pragnienia, możliwości… Po ciągłym podcinaniu skrzydeł – w końcu uwierzyłam w siebie na nowo! Stałam się bardziej otwarta na ludzi, empatyczna… i chyba to spowodowało, że po dwóch miesiącach poznałam wspaniałego chłopaka, który w niedługim czasie z przyjaciela stał się moją wielka miłością (obecnie najwspanialszy mąż na świecie). Znalazłam również pracę a właściwie to”ona” znalazła mnie . Dzień po wspaniałym wernisażu dostałam telefon z propozycją pracy. Pracy, która wcześniej była tylko marzeniem. Wreszcie zaczęłam spełniać się zawodowo.
    Tak więc cały rok 2009 okazał się dla mnie przełomowy. Dziś już świadomie mogę powiedzieć, że jestem dumna z siebie i swoich obecnych dokonań. Zniknęła zakompleksiona, nie wierząca w siebie dziewczyna. W dużej mierze miał na to wpływ mój mąż, na którego wsparcie zawsze mogłam liczyć, który motywował i nadal motywuje mnie do działania i podziela moje pasje. Jest moim najlepszym przyjacielem. Dziś jesteśmy rodzicami największego cudu jakim jest nasza śliczna córeczka.
    Życie niesie ze sobą wiele trudnych decyzji ale i wiele niespodzianek. Strach przed nieznanym czasem nas hamuje ale trzeba uwierzyć w siebie i uwierzyć w to , że jego finałem będzie lepsze, barwniejsze i bardziej wartościowe nowe życie.

  • Odpowiedz
    Lifebyborussin
    7 czerwca 2018 at 01:21

    Ta historia nie będzie wzruszająca, ale postaram się zawrzeć w niej to, co udało mi się osiągnąć, mimo iż nie są to szczególne osiągnięcia. Często słyszy się, że kobieta i piłka nożna to dwa różne światy. Czy jednak tak jest na prawdę? Sześć lat temu, podczas EURO 2012, odkryłam w sobie zainteresowanie do tego sportu, który mi pomógł. Dzięki kibicowaniu odnalazłam sens życia. Taką brakującą cząstkę siebie. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez mojego żółto – czarnego świata, którym jest Borussia Dortmund. Rok temu zdecydowałam się na założenie konta na Instagramie, które pokazuje moje kibicowskie życie. I to właśnie jest moja najlepsza (dotychczas) życiowa decyzja. Podjęłam ją po tysiącach pytań, które sama sobie zadałam. Od małego żyjemy wśród stereotypów. Ja je pokonałam. Udowodniłam wielu mężczyznom, że kobieta może wiedzieć czym jest spalony. To zabrzmi nieskromnie, ale muszę to napisać. Jestem z siebie dumna. Bardzo dumna, bo pokazałam sporej ilości osób, że się mylą. Pokazałam im, że dam radę mimo stereotypów, dziwnych uwag na temat mojej pasji. I chciałabym, żeby na świecie były osoby, które będą tak jak ja szły własną drogą, mimo że nie zawsze nasze wybory spotykają się z akceptacją innych ludzi.
    PS. Dziewczyny interesujące się typowo męskim sprawami nie tracą też zainteresowania tym, co kobiece 🙂

  • Odpowiedz
    Lenka
    7 czerwca 2018 at 03:26

    Powiem tak, jestem jeszcze bardzo młodą osobą i ciężko mi jest cofnąć się 10 lat wstecz i przypomnieć sobie jakąś decyzję która wpłynęła jakoś na moje życie .. ale wiem. Może zabrzmi to banalnie ale adoptowałam kota. Ale do rzeczy … był bardzo słoneczny dzień, tego dnia skończyłam lekcje dosyć wcześnie i musiałam wracać innym autobusem niż zazwyczaj.. wiązało się to z 2 kilometrowym marszem przez las… nigdy nie lubiłam tamtedy chodzić .. szłam sobię i nagle usłyszałam piski … zobaczyłam kartonik a w nim 5 małych kociąt .. stwierdziłam że nie zostawię ich na pastwę losu i zabrałam je do domu.. Wychowanie 5 małych urwisów to nie lada wyzwanie.. jedna z nich biała koteczka miała cały czas jedno oczko zamknięte . Zabrałam ją do weterynarza i okazało się ze ta ledwo mieszcząca się w dłoniach kruszynka musi przejść poważną operację … usunięcia oka. Postanowiłam nie zwlekać i ratować życie tej małej kuleczki .. wszystko poszło po mojej myśli.. po operacji moja kocia chodziła tylko za mną, przywiązała się bardzo do mnie i nie miałam serca jej oddać .. wydaje się to dosyć banalne ale ta mała biała kulka zmieniła moje postrzeganie na świat i nauczyła mnie tego że mimo przeciwności losu jakie zsyła na nas życie , nie można się poddawać i walczyć dalej . Każdy dostaje od losu tyle ile potrafi unieść. Do tego zyskałam coś więcej niż tylko zwierzaka, mam przyjaciela który mnie nie ocenia i zawsze jest przy mnie ..a kiedy jestem smutna zawsze przytula się do mnie. Nie żałuję tej decyzji o zatrzymaniu mojego kotka.. w moim życiu w ostatnim czasie dzieje się bardzo dużo a ona zawsze jest przy mnie i się nie zmienia 😉 nawet teraz gdy to piszę leży u mnie na kolanach 😉 Takie małe sworzenie a naprawdę potrafi nauczyć człowieka wiele.. cieszmy się z małych rzeczy…
    Gratuluję Tobie tych 10 lat i życzę powodzenia 😉

  • Odpowiedz
    Ola
    7 czerwca 2018 at 04:54

    Nie sposób się z tym nie zgodzić, dokładnie tak jest. Czasem jedna decyzja potrafi zmienić nam życie. Tak jak w Twoim życiu, postawienie na bloga:)
    I-pierwsza kostka domina w moim przypadku to była niesamowita wiara w swoje marzenia i bezwarunkowa pewność, że je zrealizuje, jakkolwiek banalnie to brzmi
    /- udało się, ciężką pracą zrealizowałam swoje największe marzenie, zostałam zakwalifikowana do udziału w 3 miesiecznej podróży po Azji, ( miesiąc po 18 urodzinach) nie były to zwykłe wakacje, była to podróż, która w dużym stopniu ukształtowała mój charakter.
    /-po powrocie nabrałam przekonania, że świat leży mi u stóp zdałam maturę i ruszyłam do Londynu (do wakacyjnej pracy) poznałam cudownych ludzi
    /-po pierwszym roku na studiach, ponownie postawiłam na swoim i wybrałam londyn. W tym wielkim mieście, zupełnie przypadkiem trafiłam na tych samych ludzi.
    /-jeden z 'tych ludzi’ wydał mi się bardziej przystojny niż w zeszłym roku;)
    /-dziś jest moim mężem, mamy dwójkę wspaniałych dzieci, żyjemy w Polsce, jesteśmy szczęśliwi 🙂
    Jestem pewna, że gdyby nie pierwszy wyjazd nie byłabym tu gdzie jestem. Wyjazd dał mi wiarę w siebie, siłę swoich marzeń, nauczył odwagi w podejmowaniu decyzji, i tego, że czasem warto iść pod prąd! Utwierdził w przekonaniu, że trzeba wierzyć w siebie, nawet jeśli nikt nie daje nam szans. Trzeba robić swoje. Ta odwaga ogromnie mi pomaga w codziennym życiu, wychowywaniu dzieci. A w tym roku minęło dokładnie 10 lat od pierwszej Azji…

  • Odpowiedz
    Ola
    7 czerwca 2018 at 07:22

    Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”

    Kiedy zobaczyłam pytanie konkursowe od razu zaczęłam myśleć jaka decyzja w ciągu kilku ostatnich lat wpłynęła na moje życie. Nie wiem dlaczego, ale brałam pod uwagę tyle te pozytywne, a przecież największą ‚rewolucją’ w moim życiu była niestety negatywna. Było to 5 lat temu w kwietniu, wybrałam się z koleżankami na dyskotekę i właśnie to okazało się złą decyzja. Na parkiecie dostałam szklanką w twarz od obcej dziewczyny, która uszkodziła mi oko. Studiowałam wtedy na AWFie i grałam w piłkę nożną przez 8 lat. Musiałam zrezygnować z wymarzonego kierunku studiów i z gry, która jest moja pasją. Przeszłam 6 operacji na oko i dalej nie odzyskałam wzroku, za niecały miesiąc czeka mnie kolejna. Nie poddaje się i walczę dalej. Skonczyłam inny kierunek, ale nie cieszył mnie już tak jak ten pierwszy. Jednak Wierzę, ze nic nie dzieje się bez przyczyny, jestem pozytywnie nastawiona i żyje do przodu. Duża zasługa w tym zasługa mojego chłopaka z którym jestem ponad 3 lata, akceptuje mnie taka jaka jestem, wspiera mnie i jestem szczęściara, że go mam!
    Gratuluję 10-lecia i pozdrawiam 😉

  • Odpowiedz
    Agata
    7 czerwca 2018 at 08:27

    „Każdy z nas ma swoje marzenia i cele, które chce osiągnąć i to one powinny być jednym z fundamentów wszystkiego, co robimy”- kiedyś tak powiedziała do mnie mama kiedy się wahałam, czy iść na studia. Czy spróbować? Byłam najmłodsza, moje starsze rodzeństwo nie studiowało. Poszli do pracy. Dziewczyna z małej miejscowości z marzeniami, żeby zostać architektem i zmieniać świat, który dookoła nas otacza. Kiedy poszłam na egzamin wstępny byłam przerażona… Każdy wydawał mi się lepszy niż ja. Pewniejsza ręka, piękne rysunki. Jednak dostałam szanse- udało się! Pierwsza sesja to był horror. Dojazdy na studia i czytanie podręczników w autobusie, natomiast po nocach kreślenie projektów. Nie miałam siły. Tata powiedział- „nikt nie mówił, że będzie łatwo”. Stwierdziłam, że się nie poddam. Pokochałam swój kalendarz i wszystko notowałam co kiedy mam zrobić. Dzięki temu nagle znalazłam czas na wszystko: naukę, rodzine, przyjaciół. Dzięki ciężkiej pracy już na 1 roku udało mi się dostać na plener rysunkowy za granicę. Te kilka dni kiedy tam byłam otworzyły mi oczy na świat. Miałam nową determinację. 2 i 3 rok dał mi nowe nadzieje. Ponownie zakwalifikowałam się na wyjazdy. Dzięki osobą, które we mnie uwierzyły miałam możliwość zobaczyć Berlin, Paryż oraz Amsterdam. Każdą podróż wspominam fantastycznie. Piękna architektura, kultura, to było coś pięknego. Jednak kiedy sobie przypomnę jak chciałam się na początku poddać i nawet nie spróbować to aż chce mi się śmiać… Mogło mnie to wszystko ominąć. Nie zobaczyłabym tych miejsc, nie poznałabym tylu fantastycznych osób, które mają podobną pasję jak ja- architekturę. Dziś jestem 2 lata po studiach i pracuje w zawodzie. Jest ciężko- nie powiem, że nie… Czasem zarywamy z zespołem nocki, śmiejąc się jakbyśmy byli na studiach. Nie byłabym w tym miejscu, którym jestem – gdyby nie rodzice. Jestem im niezmiernie wdzięczna za to, że mnie zawsze wspierali i nigdy nie zwątpili. Dziś po tych wszystkich latach to my z rodzeństwem staramy się ich wspierać. Role się zamieniły, a my jako rodzina jesteśmy jeszcze silniejsi.

  • Odpowiedz
    Anita
    7 czerwca 2018 at 08:28

    Moja najważniejszą decyzją w ciągu ostatnich 10 lat była spontaniczna wizyta w schronisku dla zwierząt gdzie adoptowałam mojego cudownego psiaka. To była miłość od pierwszego wejrzenia, jak zobaczyłam ją w schronisku wiedziałam,że muszę ją zabrać do domu (ja chyba też jej się spodobałam bo od razu się do mnie przytulała, nie było żadnego strachu:)). Nigdy nie sądziłam,że posiadanie psa może aż tak wpłynąć na zachowanie człowieka. Wcześniej byłam chaotyczna i nie zorganizowana, a teraz mam wszystko poukładane jak w zegarku, Ha! nawet już nie spie to 12 :). Razem z narzeczonym zaczęliśmy spędzać więcej czasu razem. Można powiedzieć, że nasz związek odżył na nowo. Ten mały psiak zna nas na wylot (czasami wykorzystuje to jak chce więcej przysmaków), wie kiedy jest na smutno, kiedy jesteśmy źli i zawsze stara się pomóc na swój psi sposób. Znaleźliśmy naszego psiego przyjaciela. Wcześniej człowiek wracał do pustego domu, a teraz wiem że ktoś tam na mnie czeka. Zawsze jak wracam do domu myślę o tym jak ona się będzie cieszyła z mojego powrotu, gdybyś mogła zobaczyć te piski radości i podskoki jak u kangura to nie przestałabyś się uśmiechać. Teraz jak przechodzę ulicą i widzę jakieś psy to wszystkie przypominają mi mojego psa i chciałabym je wszystkie zabrać do domu. Tak więc taka spontaniczna wycieczka do schroniska, aby zawieźć tym biednym psiakom trochę karmy i innych potrzebnych rzeczy skończyła się adopcją, jakby nie patrzyć mojej najlepszej przyjaciółki <3

  • Odpowiedz
    Gabby
    7 czerwca 2018 at 08:41

    Będąc na studiach wybrałam jako dodatkowy fakulet zajęcia z bioetyki. Mimo, że wiele osób mi odradzało, że nie warto na nie chodzić, postawiłam na swoim i zapisałam się na nie. Na pierwszym spotkaniu okazało się, że prowadzi je człowiek z niesamowitą pasją, który zmusza do myślenia poprzez zadawanie pytań, które powszechnie mogą być uznawane za kontrowersyjne. To co mi się najabrdziej podobało to styl zajęć – iście w amerykańskim stylu. Uwielbiałam te spotkania i zawsze czekałam na nie z niecierpliwością. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego nie cieszyły się uznaniem innych studentów. W połowie semstru, od swojego ulubionego profesora dostałam propozycję wyjazdu na wakacyjny kurs bioetyki, który odbywał się na Yale University. Była oszołomiona szansą, którą dostałam ale wiedziałam, że zrobię wszystko aby z niej skorzystać. Szczęśliwie przeszłam proces rekrutacyjny i byłam gotowa na największą przygodę życia. Ten wyjazd to była najbardziej niezwykła i szalona przygoda w moim życiu. Po pierwsze miałam możliwość bycia studentką na Yale University, zobaczyłam w końcu Amerykę, o której zawsze marzyłam, zakochałam się w Nowym Jorku, ulepszyłam swój angielski, ale przede wszystkim poznałam się siebie i poszerzyłam swoje horyzonty. Z perspektywy czasu, wiem, że moja spontaniczna decyzja o wyborze zajęć z bioetyki 8 lat temu była właśnie TĄ decyzją, która zmieniła moje życie i jej pozytywne konsekwencje obserwuję do dzisiaj. Angielskiego (z amerykańskim akcentem ;-)) używam na codzień w pracy, wiedzę zdobytą na zajęciach wykorzystuję w praktyce – (bio)etyczne dylematy są dzisiaj trochę chlebem powszednim, a do Ameryki zawsze wracam z dużym sentymentem.

  • Odpowiedz
    Skarlet
    7 czerwca 2018 at 10:43

    Witaj Karolina, ja również chciałabym podzielić się moją słodko-gorzką historią: decyzją która wpłynęła na moje dalsze losy i bezpowrotnie je zmieniła była decyzja o macierzyństwie. Kiedy dowiedzieliśmy się, że wspólnie z mężem spodziewamy się dziecka obydwoje oszaleliśmy z radości. Przed oczami mieliśmy natychmiast wspaniałe, słodkie bobo, jego przyszłość, naszą przyszłość , w ogóle przyszłość całego narodu polskiego pod wodzą naszego idealnego pod każdym względem dziecka 🙂 Radość z tego bezwstydnego planowania nie trwała jednak zbyt długo, bo tylko kilka pierwszych ciążowych miesięcy. Szybko okazało się, że Antek najprawdopodobniej nie będzie idealny w tym standardowym rozumieniu każdego wyczekującego pociechy rodzica. W dniu porodu i niedługo po nim sprawdziły się praktycznie wszystkie najczarniejsze scenariusze a po kilku miesiącach spędzonych w szpitalu wyszliśmy do domu z dwu-tomem dokumentacji medycznej, naręczem skierowań do dalszej diagnostyki i bezlitosnym biało-niebieskim stemplem w dokumentach syna. Totalnie zmęczeni, zdezorientowani i załamani, świeżo upieczeni rodzice, którym lekarze na każdym kroku starali się wpoić, że będzie beznadziejnie. Tak minął nam pierwszy rok życia Antka, kiedy na zmianę wypieraliśmy rzeczywistość i zderzaliśmy się z nią od nowa.
    Było źle i to jest fakt, na tym chciałabym jednak zakończyć gorzkie żale, bo mój post z założenia miał być ich przeciwieństwem 🙂

    Po powrocie do domu, po tym pierwszym ciężkim roku podjęliśmy z mężem decyzję, że nie no – nie masz szans żebyśmy się poddali. Kto niby da radę jeśli nie my? Trzymamy się tego postanowienia i każdy poranek zaczynamy z myślą, że zrobimy wszystko żeby to był dobry dzień. Dwa lata życia Tosia to czas transformacji wszystkiego, naszego sposobu życia, naszych priorytetów, nas samych jako osób. Staliśmy się sobie bardziej bliscy i doceniamy każdą pozytywną chwilę. Potrafimy wreszcie korzystać z wolnego czasu, teraz kiedy mamy go kilkanaście minut dziennie, jesteśmy w stanie cieszyć się z drobiazgów jak wspólna kawa, chwila z ulubioną książką, czy też wygrana rundka w CS (tu dedykacja dla mojego męża 😉 Ja, niegdyś nieśmiała, panikara, bojąca się wszystkiego co nieznane, musiałam nauczyć się zaradności, nabrałam hardości ducha i wiem już, że nie wszystko da się zaplanować. Co wspaniałe – wciąż są z nami wszyscy nasi przyjaciele:) Mimo, że mały mają z nas teraz pożytek 🙂 bo spontaniczne wypady za miasto, weekendowe imprezy czy nawet jednodniowe rodzinne atrakcje rzadko są póki co w naszym zasięgu, to jednak wszyscy zostali, nikogo nie brakuje, każdy wspiera nas tak, jak potrafi najlepiej. Takich dobrych rzeczy, które umiem teraz zauważyć jest jeszcze cała lista.

    Antek wpłynął na nas ogromnie, zmusił nas do zajrzenia w głąb siebie na samo dno i wyłuskania wszystkiego co najlepsze – całej naszej siły i potencjału.

    Konkluzja – życzę wszystkim bajecznych historii, bez nieplanowanych goryczy. Natomiast jeśli jednak przydarzy się Wam coś, na co się nie pisaliście pamiętajcie, że nawet na samym dnie wielkiego bagna można znaleźć w końcu prześwit słońca. Trzeba tylko otworzyć oczy i wytężyć wzrok 🙂
    Pozdrawiam słonecznie :*

  • Odpowiedz
    Patrycja
    7 czerwca 2018 at 10:58

    Najważniejszą decyzją, którą podjęłam było uratowanie psa, który z czasem stał się moim najlepszym przyjacielem. 10 lat temu jako nastolatka pojechałam z rodzicami do rodziny mieszkającej poza Warszawa, na wsi na organizowane przez nich Chrzciny. Jadąc samochodem zauważyłam porzuconego przy drodze szczeniaka. Momentalnie kazałam rodzicom zawrócić samochód i uratować biedactwo. Szczenie było bardzo przestraszone, wychudzone i wycieńczone. Nie zważając na rozpoczynającą się msze pojechaliśmy do najbliższego gabinetu weterynaryjnego, żeby sprawdzić czy psiak nie potrzebuje leczenia. Na szczęście kundelek był zdrowy, mimo wychudzenia. Ku zdziwieniu całej rodziny na Chrzcinach pojawiliśmy z maluszkiem, który nie odstępował mnie na krok. Praktycznie całe przyjęcie przesiedział mi na kolanach. Niestety rodzice nie chcieli zgodzić się na psa, że jest to odpowiedzialność, obowiązek. Po długiej rozmowie, łzach, oburzeniu, rodzice ustąpili. Stałam się właścicielką psa o imieniu Sara. Każdego dnia patrzyłam jak z mizernej kruszynki mieszczącej mi się w obu dłoniach wyrasta dorosły pies. Nauczyłam się dzięki niej odpowiedzialności, cierpliwości, dyscypliny i efektywnego zarządzania czasem. Na pierwszym miejscu stawiałam dobro psa. Wszyscy moi znajomi wiedzieli, że dzwoniąc do mnie, żeby się spotkać będzie to spacer, żebym mogła ze sobą zabrać psinę. Byłam jej właścicielką na dobre i na złe. Najcięższym momentem w moim życiu była decyzja o uśpieniu. Z jednej strony nie chciałam stracić kogoś mi tak bliskiego a z drugiej nie chciałam patrzeć jak cierpi. Po kilku dniach przyjmowania leków, podawania kroplówki, rozdrabniania jedzenia i podnoszenia jej, żeby mogła wejść na łóżko postanowiłam podjąć najcięższa decyzję w moim życiu. Nie mogłam pozwolić, aby dalej cierpiała i egoistycznie przedłużać jej życia. Długo nie mogłam dojść do siebie, ta pustka w domu, ta cisza, zabawki leżały w mieszkaniu jeszcze kilkanaście dni. Nawet teraz gdy minął rok pisząc o niej mam łzy w oczach. Na szczęście mój narzeczony sprawił mi najlepszy dla mnie prezent urodzinowy. Zabrał mnie do salonu tatuażu i od pół roku jestem dumną posiadaczką tatuaży który jest portretem mojej psiny. Obecnie za każdym razem kiedy jest mi ciężko, patrzę na tatuaż i do razu robi mi się ciepło na serduszku. Jestem dumna, że mogłam mieć właśnie takiego psa, który wniósł dużo radości do mojego życia, który nauczył mnie najważniejszych wartości w życiu i co najważniejsze dał mi własną miłość i wierność.

  • Odpowiedz
    Bymali
    7 czerwca 2018 at 11:46

    Ponad 4 lata temu poznałam Przemka. Miły, sympatyczny mężczyzna, który miał swoją pasję. Pasje do robienia zdjęć, które chował do szuflady. Kiedy zobaczyłam jego prace próbowałam pokazać mu, że to co robi jest bardzo dobre i nie ma czego się wstydzić. Zaczął robić zdjęcia, piękne zdjęcia, które zaczął w końcu pokazywać światu. Od sesji przyrody do robienia sesji dziecięcych. Za każdym razem planowaliśmy, zmieniliśmy aranżacje wystroju ścianki na zdjęcia i tak powstał pomysł że może zrobię pierwszy raz w życiu jakieś ubranko na sesję na szydełku. Kiedy powstało pierwsze ubranko tak bardzo spodobało mi się to, że zaczęłam robić buciki dla dzieci, później misie. Nie raz słyszałam że robótki ręczne na szydełku są dla babć. Ile razy znajomi śmiali się że siedzę i dziubie jak moja babcia mimo że mam 26 lat. Dzięki wsparciu mojego obecnie już narzeczonego dziś jesteśmy szczęśliwi i mamy swoje wymarzone prace. Prace z pasji. On pnie się by być najlepszym fotografem z regionie a ja właśnie zakładam sklep w którym będzie moja linia torebek-torebek które sama robię na szydełku :)))

  • Odpowiedz
    Czarek
    7 czerwca 2018 at 12:03

    10 lat temu przez moje lenistwo zmieniło się moje dalsze życie.
    Moja lepsza połowa zapytała mnie jakie buciki ma wybrać do sukienki?
    Nawet nie popatrzyłem i powiedziałem „te na obcasie.”
    Posłuchała i kiedy była już na przystanku obcas się złamał, a ona przewracając się wpadła w ramiona kogoś w 100% w swoim typie…
    I tak ją straciłem 🙁 Gdybym tylko popatrzył wtedy, to na pewno nie poleciłbym jej tych bucików na obcasie, bo zwyczajnie nie pasowały.
    Szkoda, że taka mała rzecz zaważyła na moim dalszym życiu :/

  • Odpowiedz
    Alicja
    7 czerwca 2018 at 12:16

    Jaka to była decyzja i jak ona wpłynęła na moje życie?

    Otóż moja krótka historia zaczyna się dość dramatycznie – 8,5 roku temu rozstałam się z chłopakiem, któremu oddałam całe serce, a że mój znak zodiaku to bliźnięta, to od zawsze na zawsze do ludzi i zwierząt przywiązuję się ze zdwojoną siłą. Każdy z nas poszedł w swoją stronę, nasze drogi przestały się krzyżować, skończyliśmy szkoły, uczelnie, zaczęliśmy pierwsze prace, zdarzały się kolejne „miłości”, ale albo płytkie, albo łamiące serce. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca w życiu, w świecie, wydawało mi się, że ja – niegdyś dusza towarzystwa – nie odnajduję się nawet wśród ludzi, dzięki czemu doceniłam otaczające mnie przyjaźnie w 100%. Odkryłam swoją miłość do podróżowania, a w lutym 2016 roku, szukając drogi zawodowej w której się odnajdę, zdecydowałam się pojechać 100 km na rekrutację do jednej z międzynarodowych linii lotniczych. Rekrutacja okazała się dla mnie pomyślna, tak więc zostając w moim ukochanym kraju (jestem zdefiniowaną patriotką, do tego związaną z rodziną, przyjaciółmi i moimi zwierzętami) zostałam członkiem personelu pokładowego. Czy mając wtedy 25 lat i faceta zdecydowałabym się na to? Nie wiem, pewnie myślałabym o bardziej regularnym grafiku, naszym wspólnym dobrobycie i założeniu rodziny. Kilka miesięcy poczekałam i rozpoczęłam pracę. Okazało się, że taki nieregularny grafik z moim charakterem dopasowały się „w punkt”. Nie upłynęły 3 miesiące i zdecydowałam się na zmianę stajni (wspominałam, że jeżdżę konno? Nie? Od 15 lat nie byłabym sobą, gdybym przestała spędzać czas w stajni). Kolejna dobra decyzja, odnalazłam się w nowym środowisku, spełniłam siebie i swoje kolejne marzenie. Wracałam kiedyś do domu po udanym dniu w pracy i odprężającej wizycie w stajni i powiedziałam sama do siebie: wiesz Alicja, będzie dobrze, dasz sobie radę, podjęłaś w odpowiednim momencie najlepsze decyzje jakie mogłaś dla siebie podjąć. Jak te kilka decyzji wpłynęło na moje życie? Po prostu. Stanęłam na nogi. Zbudowałam siebie, swoje JA, takie a nie inne, z którym dobrze się czuje, nic mnie nie uwiera i jest mi wygodnie.

    Ale to jeszcze nie koniec! Najlepsza część właśnie się zaczyna – oczywiście mojego życia sprowadzonego na dobre tory nie chciałam przejść sama, ale partnera szukać na siłę też nie chciałam, bo jestem uparta, o. Kiedy od mojego rozstania z chłopakiem minęło 7,5 roku On postanowił przypomnieć mi o swoim istnieniu. No i tak akurat się stało, że od roku nie wyobrażamy sobie życia bez siebie. Czy miało sens rozstawać się na te 7,5 roku, skoro już wtedy wydawało nam się, że jesteśmy jak dwie pasujące do siebie połówki tylko coś tam? Na moje – miało, On nie może sobie wybaczyć. Ja patrzę na to z ogniem w sercu i myślę sobie… jak dobrze, że powstałeś TY, JA i nasze wspólne MY (Boże, jakie to MY potrafi być uparte, kiedy dwie zdefiniowane jednostki chcą przeciągnąć coś na swoją stronę, a i tak dochodzą do porozumienia!).

    Sto lat, Charlize Mystery. :*

  • Odpowiedz
    Ola
    7 czerwca 2018 at 12:27

    Moja siostra jest proste i banalne jak pewnie kilkadziesiąt tutaj, ale postanowiłam się nią podzielić z Tobą. Ponad 10 lat temu wyjechałem ze Szczecina do Warszawy, niedługo po przeprowadzce poznałam swojego przyszłego męża, zakochaliśmy się w sobie po uszy i tak jest po dziś dzień jest moim wielkim przyjacielem.Życie w stolicy płynęła nam spokojnie, ja skończyłam szkołę, rozkręcałam swój mały biznes, mieliśmy swoje mieszkanie, aż któregoś dnia zobaczyłam, że mój ówczesny narzeczony nie jest szczęśliwy w stolicy nie chciał tam żyć, pracować ani zakładać rodziny.Zdłam sobie sprawę z tego, że jeżeli On jest nieszczęśliwy w tym mieście to nasz związek prędzej czy później również będzie nieszczęśliwy. Chodziłam z tą decyzją kilka miesięcy bo swoje mieszkanie swoja firma fajne życie, aż któregoś razu postanowiłam zmieniamy to wysyłaj CV jak znajdziesz pracę to się wyprowadzamy (do jego rodzinnej miejscowości dużo mniejszej niż Szczecin a co dopiero Warszawa) ja mam wolne zawód mogę pracować gdziekolwiek i wiecie co od zdania do przeprowadzki minęło 5 miesięcy mieszkamy już tu ósmy rok mamy swój dom adoptowaliśmy dwa psy ze schroniska i mamy dwie cudowne córeczki i jesteśmy bardzo szczęśliwi i może ja świata nie zdobyłam jak planowałam w stolicy 😉 nie robię nie wiadomo jakiej kariery to jestem dla moich córek i one póki co są moją pracą i dziełem. Moja rodzina i przyjaciele jak dowiedzieli się jaką decyzję podjąłem pukali się w głowę, a ja nie żałuję jestem szczęśliwa.

  • Odpowiedz
    SZCZĘŚLIWA
    7 czerwca 2018 at 12:54

    ODPUŚCIŁAM

    Wystąpili : Mama, Tata, Pan I., Pan W.
    Scenariusz i reżyseria: Samo życie.

    5.25 słyszę pojękiwanie.
    5.27 słyszę stękanie.
    5.28 słyszę wrzask. Wstaję z na wpół otwartymi oczami i wyciągam Pana W. z łóżeczka. Wracam z nim do łóżka i po omacku zapycham mu buzie piersią.
    5.50 czuję ciężar na swoich nogach, potem brzuchu. Nagle czuję jak coś lub ktoś się po mnie wspina. Z impetem wkłada palce do oczu oznajmiając: „Mama wstawaj. Słońce wzasło” – to Pan I. gotowy na podbój świata. Nie mam siły, nie ma mowy o wstaniu. Siła grawitacji mojego łóżka jest tak silna, że bez szans.
    5.51 słyszę płacz. Pan I. właśnie spadł ze mnie na Pana W. „Trzeba to ogarnąć” – myślę sobie. Jak to wyrodna matka,włączam Panu I. bajkę i wracam do łóżka do Pana W. Znowu próbuję wmusić w niego trochę mleka aby choć na chwileczkę zamknąć oczy. Nie-e. Nic z tego . Czuję feromony młodzieniaszka pochodzące prosto z jego pampersa. Super. Wstaję, idę po chusteczki i pampersa, przy okazji wyciągam jakieś modne ubranko z jego szafy. Zaczynam poranną toaletę Pana W. Nie idzie mi łatwo, bo gdy tylko otwieram pampersa, jego ręcę z zaciekawieniem sprawdzają fakturę jego zawartości. Pręży się, przekręca. Prześcieradło łóżka również jest brązowego koloru, brawo dla tego pana. Idziemy pod prysznic. Myję go, ubieram. W między czasie Pan I. krzyczy, że chce bułkę. Wręczam po bułce każdemu z nich i idę się wysiusiać. Ledwo siadam na deskę sedesową i słyszę Płacz Pana W. i słowa Pana I : „ Nie możesz.” W biegu kończę swoja potrzebę fizjologiczna i biegnę, w labiryncie ubrań, zabawek i okruszków po leżącego „plackiem” Pana W. Podnoszę go , karcąc równocześnie Pana I.
    6.06 wracam do łazienki aby umyć włosy. Myję je z zamkniętymi oczami, gdy je otwieram Pan W właśnie łowi coś w muszli klozetowej. Pan I. wrzeszczy z pokoju, że bajka mu się wyłączyła. Jestem już zdenerwowana, że nic nie jestem w stanie zrobić w spokoju.
    6.11 Czas ogarnąć pożywne śniadanie. Może modne pancakes. Idzie nieźle, Pan W. płacze na sam widok blendera, wiec biorę go na ręce i robię śniadanie. W między czasie Pan I. poczęstował się mąką, która jest już na podłodze kuchni, a białą ścieżka prowadzi do pokoju. Nakładam pierwszą porcję na patelnie i zabieram się za sprzątanie. Kuchnia gotowa, teraz pokój. Jest ok. Wracam do kuchni , tam Pan W. częstuje się odpadkami naszego śmietnika. Ogarniam gościa, a w między czasie przypalam idealne śniadanko. Fruuu, do kosza. Kolejna porcja rozwala się na patelni więc , jak dla mnie nie nadaje się do zjedzenia. Więc mogę zacząć od początku. Gdy kończę owe, perfekcyjne śniadanie. Latam z talerzykiem za Panem W. , który część pancakes wypluwa, a to na dywan,a to na podłogę, a część pochłania. Chwilę później już lecę ze ściereczka i ogarniam cały ten syf. Rozglądam się załamana po pokoju i zastanawiam co za tornado musiało przejść przez nasz dom, że wygląda w nim tak jak wygląda mimo, że tak jak każdego wieczoru siedziałam do 1 w nocy ogarniając cały Sajgon dnia. W kącie brudne skarpety mojego mężczyzny który wrócił z nocki, na krześle T-shirt, na środku pokoju spodenki. Na stole, korek samochodów i stół pełen okruszków i cukru, po śniadaniu mojego syna. Na podłogę mogłabym wpuścić kurę. Nie. Właściwie 3 , najadłyby się do syta tyle tu resztek jedzenia. Pan W. cały poranek spędził na segregowaniu ubrań w szafach, bo wszystko leży na środku pokoju. Ja sama robiąc śniadanie, również nieźle nabałaganiłam . Kilka książek spadło z półki, gdy Pan I. szukał czegoś. Podłoga, którą szorowałam, lepi się od…wszystkiego. W łazience wyrosło Mont Everest z brudnych ubrań.
    6.40 szybko się ogarniam i zabieram do działania. W między czasie szanowny tato wstaje i rozkoszuje się poranną prasą, okupując 30min toaletę. Jedząc śniadanie podane pod nos. Kto ma małe dzieci w domu, ten wie, że ogarniecie mieszkania z dwójką urwisów graniczy z cudem. Jedno sprzątam, drugie już jest rozwalone. I w zasadzie, gdy kończę ostatnią rzecz, mogę zaczynać od początku.
    10.30 Czas na kłótnie i pretensje. Dlaczego mój szanowny partner nie potrafi rozebrać się w łazience, właściwie dlaczego nie sprzątnie za mnie, dlaczego to ja nie mogę sobie poleżeć ,a on nie przygotuje dla mnie śniadania. Dlaczego wszystko jest na mojej głowie. Stare dobre małżeństwo.
    W między czasie czas zabrać się za obiad. Przy tym też narobię Sajgonu wiec…na nowo sprzątanie. Przecież musi tu jakoś wyglądać. W między czasie nie muszę chyba wspominać, jak wygląda pozostała część mieszkania.
    Kłótnia nadal trwa. Przecież miło jest robić obiad w towarzystwie krzyków i pretensji.
    Obiad przygotowany. To teraz może czas na spacer, szkoda tylko, że Tato dostał nagły telefon z pracy.
    11.30 ruszamy na spacer moim Mercedesem wśród wózków. Tylko najpierw z trzeciego piętra muszę znieść podwójny wózek, roczniaka i dwulatka oraz torbę z podręcznymi rzeczami, która jest dość solidna, że tak powiem. Nim zejdę z 3 piętra , już jestem spocona jakbym pokonała co najmniej 10m truchtem. No to ruszamy. Problem w tym, że moi synowie podczas spaceru, muszą mieć w rękach bułkę,a ja zapomniałam zabrać ich z domu. No to szukamy sklepu, właściwie nie jest to trudne bo tych jest dość sporo w naszej okolicy. Problem w tym, że do żadnego z nich nie wjadę podwójnym wózkiem. No to misja – szukamy sklepu, z szerokim wjazdem. Nie supermarketu, bo moi towarzysze rozniosą takowy, a stanie w kolejce nie wchodzi w grę. No to idziemy. Po godzinie, jest. Szkoda tylko,że Pan W. był ta niecierpliwy, że musiałam go wziąć na ręce, a kolcami biodrowymi pchać wózek. Mamy buły. No to wracamy.
    13.00 Wgramol się babo z tym wszystkim z powrotem na trzecie piętro. Cały blok wie, że wracamy ze spaceru, bo Pan I z płaczem idzie o własnych siłach. Dotarliśmy, brudni ale jesteśmy, Oczywiście zabłoceni paradowali na sam środek dywanu. Pora ich umyć, przy czym łazienka zmienia kolor z białego na szary. Wstawiam obiad i … dalej jadę na mopie. W myślach niezbyt miło wspominam mojego partnera.
    13.30 Zjawia się ON. Przywołany chyba moimi myślami. A więc znowu kłótnia. Oto ,że znów wszystko sama i że wszystko jest na mojej głowie.
    Obiad wyśmienity. I znów sterta naczyń , chyba nie muszę mówić jak wygląda w pokoju po wspaniałej zabawie moich chłopaków. Najedzeni? No to dawaj matka, zaczynamy sprzątać po obiedzie i po tej czadowej zabawie moich synów. W między czasie co chwilę słyszę głos Pana I. że mam się z nim pobawić. W zasadzie to prosi mnie o to od rana, ale jak mam to niby zrobić , jak w domu taki syf.
    15.30 ogarnięte ale czas położyć Pana W. spać. Łudząc się, że będę miała chwilę dla siebie. Nie ma tak dobrze mamo. Może i zasnę ale tylko na 20 min. Po co spać, jak dookoła dzieje się tyle ciekawych rzeczy.
    Raptem zdążyłam wstawić pranie i zrobić przegląd lodówki.
    15.50 Pan W. wstał w kiepskim humorze , do tego nagle dzwonek do drzwi. Niezapowiedziana wizyta ciociuni, która będzie się wymądrzała na temat wychowywania dzieci i idealnego małżeństwa. Męczy mnie jej obecność, w tym czasie mogłabym zrobić mnóstwo rzeczy.
    17.30 poszła. W końcu. Czas ogarnąć to, co po sobie zostawiła. W między czasie kolejna kłótnia nawiązująca do rozmowy naszego gościa. Chwilę później mój kochany idzie do pracy. Ja zabieram się za przygotowanie kolacji dla Pana I i W. oraz ogarnięcie ich i położenie spać.
    20.06 ostatni z nich zasypia. O nie, nie kobieto. Nie masz wolnego. Czas posprzątać zabawki, zdezynfekować je i poukładać równiutko na swoim miejscu. Bo to przecież bardzo istotne aby całą noc stały tam gdzie ich miejsce. Czas wyszorować podłogi i łazienkę. O i jeszcze należałoby poprasować pranie, bo nazbierały się zaległości. W między czasie budzi się raz Pan I. a raz Pan W.
    23.26 chyba wszystko zrobiłam. Czas się położyć.
    Pewnego pięknego dnia, zrozpaczona, opadnięta z sił podjęłam najważniejszą decyzję w swoim życiu. Nie wydarzyło się nic szczególnego, dzień jak co dzień. Może już apogeum rutyny i zmęczenia oraz rozpacz i chęć wyjścia z domu i ucieczki przed samą sobą i rodziną, którą tak bardzo kocham. Która jest dla mnie taka ważna. ODPUŚCIŁAM. Decyzja zapadła. Koniec bycia niewolnikiem siebie samej i własnego domu. Duża rodzina to było moje marzenie, spędzanie z nimi czasu, zbudowanie niepowtarzalnej więzi. A co stworzyłam? Niewolnice i dekoratora powierzchni płaskich . Zmęczona i rozgoryczona, stwierdziłam że jestem nieszczęśliwa, a to co robie tak naprawdę nie ma najmniejszego sensu. Nie tak to miało wyglądać. Dom powinien być dla mnie , a nie ja dla domu. Wiadomo, fajnie jest posiedzieć w czystym mieszkaniu ale przy dwójce rok po roku, porządek nie jest rutyną a tylko gościem. Może i powinnam być przygotowana na niezapowiedziane wizyty ciotek, cioteczek. Dom powinien lśnić od czystości, pachnieć świeżo upieczonym ciastem, a dzieci czyste, bawić się grzecznie w swoim pokoju, nie robiąc przy tym bałaganu. Może i tak powinno być ale to mój perfekcyjny bałagan, jeśli komuś się nie podoba przecież może siedzieć w swoim perfekcyjnym porządku. Wierzcie lub nie, od kiedy nie biegam non stop ze szmatką i mopem jestem spokojniejsza. Mam czas wyłącznie dla swoich synów, na wspólne zabawy i wspólne porządki ale po NASZEMU, nie po MOJEMU. Przecież nie wszystko musi stać tam, gdzie wyznaczyłam temu miejsce, w drugim końcu domu też wygląda nieźle. Z Tatą mamy również mniej pretekstów do kłótni. Nawet na wieżę Babel z jego skarpetek w pokoju znalazłam sposób. Wzięłam to na spokój i dałam temu czas, aż w końcu sam zauważył, że w pokoju rośnie jakaś górka, a jego ulubione skarpety zniknęły z jego szuflady. ODPUŚCIŁAM sobie, jemu, nam . Wyszło to wszystkim na dobre. Moje życie jest perfekcyjne na mój sposób i nie musi się to wszystkim podobać. Przestałam się martwić rzeczami , na które nie mam wpływu. Nie ma sensu tracić czasu na rzeczy, których i tak nie jestem w stanie zmienić. Nie oznacza to ,że porośliśmy mchem , a jedyną naszą ozdobą jest pajęczyna na karniszach. PO prostu poświęciłam ten czasu, temu co naprawdę ma sens, co ważne i temu, co bezcenne. Warto czasem ODPUŚCIĆ. Tak zdroworozsądkowo.

  • Odpowiedz
    Zuzanna
    7 czerwca 2018 at 13:18

    Aktualnie mam 19 lat, czyli 10 lat temu byłam 9cio letnią dziewczynką z nikłym pojęciem o świecie. Tak naprawdę, można powiedzieć, że tak młode dziecko nie jest w stanie podjąć żadnej istotnej decyzji. Ja natomiast uważam trochę inaczej. Aby wytłumaczyć to na moim własnym przykładzie najpierw opowiem trochę o sobie teraźniejszej. Tak więc, wywodzę się z tzw. „Prawniczej” rodziny, jednak ja wybrałam inną ścieżkę – na ten moment kończę 1szy rok stomatologii. Całe życie mieszkałam w Poznaniu, teraz pomieszkuję na stancji wraz z moim chłopakiem. Wyprowadziłam się z domu rok temu, tak naprawdę zadecydowała o tym moja mama, nie dogadywaliśmy się. Próbowałam przez jakiś czas mieszkać z tatą, jednak on ma teraz inną rodzinę i musiałam spać w małym pokoiku z 4 letnią dziewczynką. Wydaje się to być smutne, jednak ja jestem szczęśliwa. Spełniło się właśnie jedno z moich marzeń, z lat dziecięcych – być niezależną od nikogo i samej pracować na swój własny los. Gdy byłam właśnie tą 9cio latką to razem z koleżankami na podwórku snułyśmy plany, że w wieku 18 lat wyprowadzimy się, zamieszkamy razem i codziennie będziemy robić piżama party ?. Ogólnie będąc dzieckiem często wyobrażałam sobie siebie jako dorosłą osobę, nawet pamiętam, że pisałam gdzieś do przyszłej siebie „listy” z tym, że mam nadzieje, iż dostałam się na wymarzone studia medyczne i, że nie poszłam na studia prawnicze jako łatwiejsze wyjście. Pisałam również w tych listach o tym, że mam nadzieje, że odnalazłam miłość swoją życia – ze swoim chłopakiem jesteśmy już ponad dwa lata więc, powiedzmy, że kolejne marzenie spełnione. Miałam otworzyć ten list na 20ste urodziny, niestety chyba go nie odnajdę – musiał gdzieś zaginąć podczas przeprowadzek. Decyzje które wtedy podjęłam były dalekosiężne i wymagały wielu lat nakładu pracy, łez i po części małych porażek ale za to teraz czuję ogromną dumę z tego, że gdybym jako 9cio latka posiadała jakąś magiczną kulę do przewidywania przyszłości i gdybym ujrzała w niej siebie teraźniejszą, to wiem, że wywołałoby to ogromny uśmiech na twarzy tej małej dziewczynki z nikłym pojęciem o świecie.

  • Odpowiedz
    Ptaszyna
    7 czerwca 2018 at 13:58

    Decyzje…… czasem nie można podjąć właściwej, czasem myślimy że podejmujemy właściwą….
    Myślę że nie można jednoznacznie stwierdzić, że jakaś decyzja spowodowała konkretne skutki, wpływa na to jeszcze szereg czynników w tym czynnik ludzki, tak, człowiek jest moim zdaniem najbardziej nieprzewidywalnym z czynników.
    Żeby dać obraz sytuacji i zrozumieć dlaczego ta decyzja zmieniła mój świat, trzeba wiedzieć że nie lubię ryzyka, ludzi, tłoku, a z rzeczy które lubię to siedzenie w domu, w moim azylu, bezpiecznym miejscu. Decyzja: dieta. Nie byłam gruba, czy otyła przy 170 cm wzrostu miałam 70 kg… byłam po prostu większa, jak całe życie począwszy od przedszkola, zawsze czułam się gorsza, nikt mnie nie wyśmiewał, nie wytykał, ale nie byłam popularna. Postanowiłam zrzucić 10 kg, było ciężko, potem efekt jojo, powrót do wagi wyjściowej, kolejne próby, głodówka, bulimia, fatalna samoocena. Wyszłam na prostą, schudłam zdrowo, dziś ważę 60 kg, nie jest to mało, nie jestem chudziutka, ale pierwszy raz czuję się dobrze, czasem jem coś słodkiego i wyszłam z ataków głodu. Pamiętam z tego okresu tylko to, że tak naprawdę to wszystko siedzi w naszej głowie… można zwariować ale trzeba być silnym, wsłuchać się w siebie, dziewczyny słuchajcie siebie!

  • Odpowiedz
    Ewelina
    7 czerwca 2018 at 14:08

    W takiej chwili chciałoby się móc opisać jakieś spektakularne wydarzenie, streścić historię, która wzruszy, rozbawi, wywoła odpowiednio duże wrażenie. Co jednak jeśli nic takiego w moim dotychczasowym życiu nie nastąpiło? Nie porzuciłam dobrze płatnej pracy i nie wyruszyłam w podróż dookoła Świata. Nie kupiłam spontanicznie na pchlim targu za bezcen obrazu, który okazał się dziełem Cézanne’a. Nie zrezygnowałam ze studiów, aby oddawać się zgłębianiu tajników włoskiej kuchni, którą tak lubię. Od kiedy pamiętam brawura była mi całkowicie obca. Zawsze uległa, posłuszna, odpowiedzialna, zdyscyplinowana. Czerwone paski na świadectwach i pięknie wysprzątany pój. Czy jest tu miejsce na coś wielkiego, zasługującego na dostrzeżenie, uznanie, coś co może stanowić inspirację dla innych? Pewnie! Bo to, co dla jednego jest dziecinnie prostą do zdobycia Gubałówką, w oczach innych może urastać do rangi monstrualnych i nieosiągalnych Himalajów. Dla mnie tym niedosięgłym szczytem było powiedzenie komuś prostego „nie”…
    Byłam studentką trzeciego roku studiów i od dwóch lat praktykantką w największej i najbardziej prestiżowej instytucji kulturalnej w Polsce. Za swoją pracę nie otrzymywałam żadnego wynagrodzenia, chociaż zostawałam po godzinach i pracowałam dodatkowo wieczorami oraz w weekendy. Bardzo szybko mój kierownik i koledzy z pracy rozpoznali we mnie osobę, która nie jest zdolna do żadnego sprzeciwu. Każde żmudne i nierozwojowe zadanie lądowało na moim biurku. Niejednokrotnie zdarzało się, że ktoś podpisywał się swoim nazwiskiem pod efektami mojej pracy, bezprawnie przypisując sobie wszystkie zasługi za wykonane zadanie. W końcu, któregoś dnia próbowano wyręczyć się mną w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji, w której z winy mojej koleżanki z działu nie doszło do współpracy z bardzo istotnym partnerem. Zasugerowano mi żebym wzięła odpowiedzialność za niepowodzenie na siebie i przeprosiła strony za niedopilnowanie koniecznych formalności. Chyba nawet przez ułamek sekundy godziłam się na takie rozwiązanie… Po chwili jednak powiedziałam: „Nie zrobię tego”. Tylko tyle: „Nie zrobię tego”. Nie wiem, czy całkowicie nieświadomie posłużyłam się wtedy metodą 5 sekund, czy to był ten jeden decydujący przebłysk odwagi w moim życiu, ale pomyślałam, że bardziej od konieczności sprzeciwienia się, boję się łatki osoby nieprofesjonalnej. To nie pasowało do mojego wizerunku samej siebie. Chyba po raz pierwszy zdecydowałam się na kategoryczną odmowę. Nie wiem, kogo moja reakcja bardziej zdziwiła, mnie czy mojego kierownika. Jedno jest jednak pewne, miesiąc później zaproponował mi pracę. Zostałam najmłodszą osobą zatrudnioną w dziale (nadal nią jestem!).
    W trakcie swoich dwóch lat pracy doczekałam się trzech awansów. Podobnie jak Ty, Karolino, kupiłam w zeszłym roku swoje pierwsze własne mieszkanie (Twoje wpisy wnętrzarskie spadły mi jak z nieba ?). I chociaż do tej pory nie stałam się mistrzynią w dziedzinie asertywności, to każdego dnia podejmuję na nowo nierówną walkę i próbuję śmiało bronić swoich racji. Myślę, że nie mogłam sobie poradzić lepiej.

  • Odpowiedz
    Kasia
    7 czerwca 2018 at 14:10

    Przeczytałam prawie wszystkie komentarze i długo się zastanawiałam, czy coś napisać od siebie – i się odważyłam. Historia jest długa, ale to ona wpłynęła na to jak moje obecne życie wygląda. Gdy miałam 16 lat moja mama zmarła na raka szyjki macicy. Przy jej ostatnich chwilach obiecałam jej, że będę dbała o zdrowie własne jak i taty – regularnie się badała, racjonalnie odżywiała i prowadziła zdrowy tryb życia. I tak co roku badałam się z tatą regularnie od badań krwi do badań cytologicznych. Pamiętam jak dziś był 10 maj 7 lat temu pogoda była straszna i po odbiór badań szłam w kaloszach. Wybiła godzina 13 weszłam po odbiór badań i pamiętam tylko jedno zdanie jakie wypowiedział mój doktor „przykro mi ma pani raka szyjki macicy”. Naprawdę nie pamiętam jak przebiegała rozmowa w gabinecie, co mówił do mnie lekarz. Wyszłam stamtąd i wsiadłam do taksówki. Pojechałam prosto do domu. Dom był pusty, akurat tata pojechał na miesięczne szkolenie do Pragi. Byłam zupełnie sama i zamiast płakać, rozczulać się nad sobą zamówiłam dużą pizzę(największą jaka mogła być), kupiłam duże lody Algidy i oglądałam Sex w Wielkim Mieście. Nie uroniłam ani jednej łzy i stojąc przed lustrem później stwierdziłam, że moje obecne życie jest bez sensu. Zero przyjaciół, nudna praca, żadnych znajomości, zero życia towarzyskiego, niezapomnianych chwil i miłości. Popatrzyłam w lustro i powiedziałam, że skoro dopadł mnie rak to muszę zacząć żyć, żeby niczego nie załować. W ciągu dwóch miesięcy odezwałam się do starej kumpeli z liceum, zmieniłam pracę i z korposzczurka zaczęłam współprowadzić osiedlową kwiaciarnię, poszłam do fryzjera, wyrzuciłam pół szafy czarnych ubrań i wymieniłam je na nowe, a co najważniejsze zaczęłam być otwarta na ludzi. Po pracy wychodziłam na rower lub nad Wisłę napić się lemoniady lub na Pola Mokotowskie posiedzieć na kocu. Nie powiedziałam nikomu o chorobie, ani ojcu ani Idze(kumpeli z dawnych lat). Klinika do mnie wydzwaniała parokrotnie, ale ja podjęłam decyzję – nie chce wiedzieć ile czasu mi zostało, w jakim stadium jestem, nie ma to dla mnie znaczenia, bo ja dopiero teraz zaczęłam żyć i nawet jeśli zostały mi 3 miesiące przeżyję je jak najlepiej. Pewnego wrześniowego wieczoru wraz z Ingą wybrałyśmy się na koncert jazzowy to naszej ulubionej knajpy. Okazało się na miejscu, że jest tam sporo znajomych Ingi, do których się przysiadłyśmy. I właśnie tam poznałam Kamila, który towarzyszył mi w życiu. Sytuacja się skomplikowała, gdy po zaledwie kilku miesiącach zaproponował mi, żebym się do niego przeprowadziła… Nie wiedziałam, co mam zrobić. W głebi serca czułam, że go okłamuje, że powinnam powiedzieć o chorobie…. – i tak się stało powiedziałam i wtedy po raz pierwszy poleciały mi łzy. Następnego dnia byliśmy już w klinice. Zgodziłam się podjąć walkę z rakiem ze względu na niego. Weszliśmy do gabinetu czułam ten sam zapach, co wtedy. Znów usiadłam na przeciwko doktora i usłyszałam, że nastąpiła pomyłka badań, że nie jestem chora, że próbowali się do mnie dodzwonić i nic zero kontaktu. Z tej wizyty też zapamiętałam tylko jedno, NIE JEST PANI CHORA. Wróciliśmy do domu i dopiero tam doszło do mnie wszystko. Myślałam, że to sen, że zaraz się obudzę i będzie inaczej. Informacja o rzekomej chorobie pobudziła mnie do życia, zaczęłam wtedy tak naprawdę żyć i sądzę, że gdyby nie ona nigdy nie poznałabym tak wspaniałego faceta jakim jest Kamil. Za niecały miesiąc mam zaplanowany poród. To naprawdę wspaniałe jaki los bywa przebiegły. Wiesz czym kieruje się w życiu? Korzystam z niego w pełni, z każdej sekundy, z każdej minuty i godziny.

  • Odpowiedz
    Iga
    7 czerwca 2018 at 14:13

    Od zawsze kochałam modę. Ale kiedy tylko o niej wspominałam, słyszałam, żebym zabrała się za naukę i przestała myśleć o głupotach. Te słowa sprawiły, że moda pozostała w sferze niespełnionych marzeń.
    Zawodowo zajęłam się organizacją eventów. Lubiłam to. Dużo się działo, poznawałam nowych ludzi, organizowałam wydarzenia o jakich nie śniłam. W bardzo młodym wieku miałam pierwsze sukcesy na koncie. Mogłam awansować, ale cały czas czegoś mi brakowało. Czułam pustkę. Moją pasją była moda. Nie mogła i nie chciałam przestać o niej myśleć. Długa zastanawiałam się co powinnam zrobić. Czy zdecydować się na kolejny krok? Czy zostawiając swoje obecne zajęcie nie będę żałowała? Czy poradzę sobie?
    Postanowiłam zawalczyć o własne marzenia i robić to co kocham. Dwa lata temu zaczęłam pracę w jednej z marek modowych, w której zajmuję się marketingiem i poznaję branżę „od podszewki”. Stale się szkolę, zdobywam wiedzę. Dodatkowo rozwijam własną markę jako osobista stylistka. A teraz, pisząc ten tekst, wracam z zakupów z Klientką. Robię to co kocham i jestem szczęśliwa. Głupoty, które wypominano mi w dzieciństwie są moją pracą i pasją. A to dopiero początek mojej wielkiej przygody.

  • Odpowiedz
    Julka
    7 czerwca 2018 at 14:53

    Zanim przejdę do tego jednego dnia, który jest bohaterem konkursu- napiszę krótki wstęp zdarzeń poprzedzających, ale tak bardzo jak się później okazało istotnych. Od kilku lat zmagam się z niepłodnością, przeszłam już chyba wszystkie etapy ewolucji psychicznej, po 3 nieudanych procedurach in vitro i tonie leków myślałam, że już nic nie może mnie gorszego spotkać. Przestałam lubić siebie, lubić ludzi, lubić swoje życie, umarłam za życia. Mając wspaniałego męża, rodzinę, przyjaciół, ciekawą i ambitną pracę, czułam że nie mam nic. Obraziłam się na życie, na Boga i na wszystkich znajomych i nieznajomych posiadających dzieci. Trzecia próba in vitro i niepowodzenie mentalnie wysłało mnie statkiem kosmicznym na odległą planetę. Dwa miesiące później, po negatywnym wyniku in vitro tuż przed Bożym Narodzeniem w nocy trafiłam do szpitala- diagnoza o 2 nad ranem- nowotwór guz mózgu… Myślę sobie, co??? To sen!Jak to możliwe, że jedna osoba może dostać od losu cały koszyk nieszczęść. Jakim okrutnym człowiekiem musiałabym być w poprzednim życiu, że dziś niosę taką karmę ze sobą??? Nie płakałam, myślałam tylko co jeszcze, co jeszcze może mnie spotkać. Operacja groziła śmiercią, a w najlepszym wypadku kalectwem. Nie mniej, musiałam się jej poddać, bo guz rósł w szybkim tempie. Jak to możliwe że nic nie czułam, że nie dawał oznak??Idąc na blok operacyjny, tuż po tym jak moja głowa została ogolona do zera, a długie włosy (niestety nie tak długie bym mogła je oddać do fundacji na perukę- czułam złość, że moja choroba nie może nic dobrego wnieść) opadały na szpitalną posadzkę- patrzyłam na rodziców i męża w obawie, że widzę ich ostatni raz. Operacja trwała kilka godzin…a kiedy się obudziłam i poruszyłam nogami, rękami (choć później musiałam przejść rehabilitację aby mieć pełną sprawność) żyłam! I co więcej byłam pełnosprawna…Ten dzień, właśnie ten dzień kiedy otrzymałam diagnozę, był dniem, który uświadomił mi jak cenne jest życie. Jak ważne jest to, aby doceniać każdą minutę, a grzechem jest wpędzać się w stan braku szacunku do życia, zdrowia. Kiedyś pędziłam, skupiona na pracy, wieczne niezadowolenie z siebie, brak czasu dla przyjaciół, rodziny, myślenie o sobie jako kobiecie bezdzietnej równało się byciem nikim. Dziś, choć to kuriozalne dziękuję losowi za ten dar, dar diagnozy, bo udało się uleczyć nie tylko mój mózg i pozbyć nowotworu, przede wszystkim uleczyłam swoją duszę i głowę. Od tego czasu minęły 2 lata. Nie, nie zostałam ciągle jeszcze matką, ale nie czyni mnie to gorszą, nie unikam ludzi, dzieci, nie odmawiam sobie uśmiechu. A kiedy wychodzę z pracy nie pędzę, mam czas się zatrzymać i popatrzeć na ludzi, drzewa, wypić kawę na brzegu Wisły i nie spieszyć się. Wstaję rano i wiem że ten dzień będzie dobry, bo żyję i tylko ode mnie zależy jaki ten dzień będzie i jak będzie wyglądać moje życie. Warunkiem szczęścia nie jest dziecko a ja zrozumiałam, że życie jest piękne nawet jeśli idzie się przez nie- będąc kobietą, która nie jest matką. Ten wpis chciałabym dedykować wszystkim niepłodnym walecznym kobietom, które przegrywają bitwy, ale walczą dalej na wojnie! Pamiętajcie, że bycie kobietą, szczęśliwa kobietą nie jest warunkowane macierzyństwem. W życiu liczy się przede wszystkim zdrowie! Karolina, a Tobie z okazji tak wspaniałego Jubileuszu życzę, aby Twój uśmiech zawsze gościł na Twojej twarzy, a przeciwności losu nie zniechęcały Cię i nie odbierały energii. W życiu wszystko jest po coś. Życzę Ci przede wszystkim zdrowia i celebrowania życia, bo życie jest piękne!

  • Odpowiedz
    Domi
    7 czerwca 2018 at 15:03

    Najlepsza decyzja? Sześć lat temu z partnerem postanowiliśmy – kupujemy psa. Od początku był naszym oczkiem w głowie, najlepszym przyjacielem. Zaczęliśmy szukać w internecie miejsc spotkań buldogów, wspólnych spacerów.
    Dzięki takim spotkaniom zawiązały się piękne i trwałe znajomości, nierzadko również przyjaźnie. Wspólnie założyliśmy stronę, zrzeszającą buldogi i inne małe molosy w naszej okolicy. Na spotkaniach pojawiało się coraz więcej ludzi ze swoimi czworonogami. W naszych głowach zakiełkował więc pomysł – a może zrobić zlot sympatyków rasy? Chwilę później przystąpiliśmy do realizacji pomysłu. Na zlot przybyło ponad 500 osób z psami: głównie z naszego województwa, ale wśród zlotowiczów mogliśmy spotkać osoby, które przybyły do nas z odległych zakątków Polski. Dzięki pozyskanym sponsorom udało się zorganizować loterię fantową, z której zysk został przekazany fundacji zajmującej się ratowaniem psiaków z psedohodowli. Nie spodziewaliśmy się takiego efektu. W związku z tym w kolejnych latach zorganizowaliśmy następne zloty. Fundacje ponownie otrzymały duży zastrzyk gotówki dzięki ofiarności zlotowiczów. Ponadto włączaliśmy się w pomoc lokalnym schroniskom, czy zostaliśmy wolontariuszami w fundacjach.
    Jestem pewna, że gdyby nie Gizmo, moja świadomość związana z cierpieniem zwierząt nie byłaby aż tak wysoka, nie angażowałabym się w pomoc zwierzakom i nie miałabym wśród siebie tylu wspaniałych ludzi, na których w stu procentach można liczyć. Śmiało mogę stwierdzić, że dzięki temu czworonożnemu przyjacielowi mogłam pomóc innym czworonogom. I serce mi rośnie ogromnie, kiedy o to wszystkim myślę 😉

  • Odpowiedz
    Sylwusia26
    7 czerwca 2018 at 15:03

    W ciągu 10 lat wiele się zmieniło,
    Kilka decyzji życie moje odmieniło,
    Stałam tak nad przepaścią wyboru,
    Doszukując się tylko końca sporu…
    Diagnoza szokująca, choroba na życie,
    Czy wszyscy ze zdrowia się cieszycie ?
    Ja nie doceniałam, aż się dowiedziałam,
    Że na resztę lat przyjaciółkę spotkałam.
    Diagnoza- cukrzyca ! Życie sie zawaliło,
    Znikną smakołyki, co zawsze cieszyło !
    Nastaną wyrzeczenia, dość podjadania,
    Dokonać trzeba wyboru, bez gadania…
    Więc… nad przepaścią, zadecydowałam,
    Do jakiego stanu prze lata doprowadzałam,
    Wybrałam lepszą drogę, walczę o zdrowie,
    A, że da się ją wyleczyć ! Czy ktoś mi powie ?
    Na tą chwilę nie ma opcji ! Więc, wiecie ?
    Co na moją decyzję wszyscy tu powiecie…
    Wybrałam zdrowe życie, zero zachcianek,
    Trzeba się kłóć w chwili, gdy nadejdzie ranek.
    Życie pod kontrolą – oto ma decyzja z 10 lat,
    I choć można doszukiwać się wielu strat,
    To są też zalety, zdrowo odżywiać się mogę,
    A jeśli tylko uda się, zdrowi memu pomogę !

  • Odpowiedz
    Aarko13
    7 czerwca 2018 at 15:13

    Ostatnie te 10 lat we znaki się dało,
    Ważne decyzje się tu podejmowało,
    Jeden taki wybór, zaważył na życiu,
    Nie będę się chował dalej w ukryciu.

    Byłem w związku, bardzo ją kochałem,
    Swoje serce w całości jej podarowałem,
    Robiłem wszystko, aby mnie pokochała,
    A za plecami, z innymi wciąż balowała…

    2 lata wycięte z życia, a serce tak bolało,
    Jak mu przemówić, by kochać nie chciało,
    A zebrałem w sobie siłę i zrezygnowałem,
    A przez długi czas po rozstaniu cierpiałem.

    Mijały dni, a ja przy bogu wciąż ją miałem,
    Kobietę, która mnie kocha, nie doceniałem,
    Lecz zaufałem jej, i decyzja ta zaważyła mi,
    Teraz wyliczam na nowo szczęśliwe z nią dni.

    Tamtego dnia ważną decyzję więc podjąłem,
    Że nie warto tkwić w takim związku pojąłem,
    Zakończyłem toksyczny związek na swoje życie,
    I jestem teraz bardzo szczęśliwy, czy wierzycie ?

    Mam piękną kobietę, która zachwyca pomysłami,
    Wciąż na nowo mnie zaskakuje, nawet paznokciami,
    Dba o mnie jak nikt inny, czy lepiej trafić ja mogłem ?
    Jedno jest pewne, tamtą decyzją szczęściu pomogłem.

  • Odpowiedz
    Magda
    7 czerwca 2018 at 15:15

    Tyle poruszających i inspirujących opowieści! Aż sama nabrałam ochoty na kolejne zmiany!:)

    A tymczasem moja historia jest jakich wiele: miał być ślub- tylko narzeczony niestabilny;)
    Kochałam go i byłam kochana- wiele razem przeszliśmy. Ale to nie wystarczyło i coś zazgrzytało. Bo jak można kochać, a jednocześnie… czy to możliwe? Flirtować z koleżanką? Zadręczałam się podejrzeniami i nieustannie poszukiwałam dowodów na zdradę a i tak wciąż byłam o krok z tyłu. Gdy tylko coś odkryłam czy przyłapałam go na kłamstwie, okazywało się, że przesadzam. Że „to nic takiego”, że tylko mi się wydawało, źle zrozumiałam lub niepotrzebnie „dorabiam ideologię”. Straciłam wiarę w swój osąd i zaufanie do samej siebie. Nie wiedziałam już co jest prawdą a co tylko iluzją, ani komu mogę wierzyć. Żyłam jak w amoku, aż w końcu zrozumiałam, że tak się zwyczajnie nie da. Nie tak chciałam żyć.

    9 lat temu podjęłam więc jak dotąd najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Nie było lekko. Bo jak powiedzieć najbliższej osobie, że to już koniec? Że wszystkie jego plany na życie unieważniam i musi ułożyć je sobie na nowo? Jak powiedzieć rodzinie, że ten, który praktycznie był już jej częścią- jednak nią nie będzie. Jak wytłumaczyć dlaczego- skoro byliśmy tacy szczęśliwi? Jak zapomnieć o babci, którą pokochałam jak swoją czy znaleźć siłę, by powtarzać „jest dobrze”, gdy pęka serce? Jak oprzeć się łzom i prośbom, wiedząc, że łamie się komuś życie? Jak podzielić przyjaciół i znajomych? Czy nie popełniam największego błędu w swoim życiu?
    Dziś bez wahania mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Do tej pory nie wiem czy zdradził- zakładam, że nie. Ale już dawno nie muszę się nad tym zastanawiać. Jestem wolna.
    Mam wspaniałych przyjaciół, których poznałam stawiając krok w nieznane.
    Mam córkę, którą kocham nad życie i cudownego męża.
    A i ten niedoszły ostatecznie odnalazł szczęście- ma piękną żonę, dwie córki zapatrzone w tatusia i przyszywanego synka. Najwidoczniej musiał po prostu trafić na odpowiednią kobietę. Cieszę się, że mu to umożliwiłam. Cieszę się, że znalazłam w sobie wtedy odwagę.

    Każda z nas na co dzień staje przed mniejszymi bądź większymi decyzjami i nigdy nie wiadomo, która okaże się trafna, a której będziemy żałować. Niektóre okazują się przełomowe i zmieniają nasze życie o 180 stopni, inne pozostają bez znaczenia. Życzę więc sobie i wam więcej odwagi do zmiany swojego życia, bo jak mówią: „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”! A Tobie Karolino z okazji okrągłego jubileuszu życzę weny i natchnienia na co dzień oraz kolejnych sukcesów i trafnych decyzji, żebyś jeszcze długo, długo mogła nas inspirować!:)

  • Odpowiedz
    AGATA
    7 czerwca 2018 at 15:18

    10 lat temu koleżanki jak co roku pojechały na wakacje nad morze, tam los sprawił, że poznały dwóch mężczyzn. Oni przyjechali z Niemiec. To był Ich ostatni dzień pobytu. Rozmawiali długo jakby się znali całą wieczność. Po rozstaniu płakała całą noc. To był grom z jasnego nieba, strzała Amora – myślcie co chcecie. Spotkała mężczyznę swojego życia i nie wzięła od Niego numeru telefonu.
    Po powrocie z wakacji mężczyzna szuka w pracy kogoś kto mowi po polsku. Panika. Telefon do Polski. Prośba o to, by ktoś z obsługi hotelu poszedl do pokoju w którym mieszkał. Z tego okna widać było ulice i dom w którym mieszkała . Pani z hotelu była tak miła, że prowadzona głosem z telefonu poszła i znalazł MIŁOŚĆ JEGO ŻYCIA. I TAK JEST DO DZIŚ?????

  • Odpowiedz
    kozak13944
    7 czerwca 2018 at 15:44

    Każdy wie, jak trudno jest podjąć decyzję, która niesie za sobą konsekwencje. Nauczeni wygodnego życia, niejednokrotnie boimy się zmian, a jakakolwiek forma ingerencji w nasze „poukładane”życie kończy się strachem i nerwami, obawą co przyniesie jutro. I to właśnie przez te obawy, strach i niepewność ważne decyzje odkłaamy na potem, czasami tracąc szansę na odmianę swojego losu, spełnienie marzeń i bycie szczęśliwym .

    Ostatnie 10 lat to seria wręcz plaga decyzji, które zmieniły moje życie i wywróciły je do góry nogami. Część z nich podjęta pochopnie, część mocno przemyślana . Wiele mające złe strony ale w efekcie decyzje, które sprawiły, że jestem tu i teraz i wiem, że los się do mnie uśmiechnie, że nie żałuję że moje życie tak się potoczyło.

    Mając 22 lat , szansę na zagraniczną pracę z dobrą płacą opiewającą także w gwarantowane wakacje
    spotkałem kobietę, która okazała się moją bratnią duszą, miłością życia, najlepszą przyjaciółką !
    Miłość kwitła z dnia na dzień, oświadczyłem się i …. podjąłem decyzję! Ona nie chciała opuszczać naszego pięknego kraju,
    ja za bardzo ją kochałem by móc wyjechać bez niej, bo już jeden dzień rozłąki wprawiał mnie w smutek i tęsknotę!
    Podjąłem decyzję …. rezygnuję z szansy pracy za granicą, idę na studnia zaoczne, zakładam rodzinę a w tygodniu będę pracował!
    Wyprowadziliśmy się do większego miesta, niedaleko naszych rodzin i zaczęliśmy swoje życie!
    Szybko znalazłem pracę która mnie cieszy, z szansą awansu po skończonych studiach… tak tez się stało !
    Dziś? Jestem mega szczęśliwym tatą szóstki dzieci (3 krotnie bliźniaki ), wspaniałym mężem i co ważne spełnionym facetem !
    Decyzja podjęta dokładnie 10 lat temu odmieniła moje życie, sprawiła że zmężniałem i pokonałem swój strach !
    Dziś? nie zastanawiam się co byłoby gdybym podjął inną decyzję, bo nie wyobrażam sobie życia bez mojej rodziny !
    Moja żona? To dzielna kobieta, która rewelacyjnie radzi sobie w domu. Ona również podjęła wiele decyzji, zaważających na jej życiu.
    Dziś? Jest szczęśliwa ale brakuje jej tej „chwili tylko dla siebie”. Obiecuję, że jeśli wygram nagrodę w konkursie,
    podejmę kolejną ważną decyzję (dwa razy w tygodniu, żona będzie mogła zadbać o siebie perfekcyjnie, a ja zajmę się dziećmi
    bez przeszkadzania jej ). Jestem jej wdzięczny że stanęła na mojej drodze. Jestem wdzięczny Bogu, że
    kazał kierować mi się „sercem a nie rozumem” i sprawił, że moim życiem kierowała „miłość a nie pieniądze”.
    Może gdybym podjął wtedy inną decyzję byłbym dziś bogaty …. ale to nie znaczy że szczęśliwy !
    Dziś? Jestem szczęśliwy choć czasem się nie przelewa, ale nie zamieniłbym tego życia na nic innego!

    Na mojej drodze staneło wiele decyzji.Ale ta najważniejsza, o nie wyjeżdżaniu z kraju, znaleziueniu pracy,, pójściu na studia i założeniu rodziny (decyzja jedna na wszystko od razu) sprawiła, że moje życie zmieniło się radykalnie, już nic nie było takie samo.Mimo iż bywało ciężko, czasem krytycznie to jednak nie poddałem się … dążyłem do zmamierzinych celów bo tak ważnej decyzji nie dało się tak łatwo cofnąć, dziś? niczego nie żałuję ! Od kilku miesięcy czytam też Twojego bloga, co wydać może Ci się dziwne. Jednak w domu mam dużo córek i żonę więc muszę wiedzieć co w modzie piszczy, a Twój blog? Świetnie to prezentuje, a ty świetnie opisujesz… to także relaks dla mojego umysłu po stresującej pracy. Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    AG
    7 czerwca 2018 at 16:15

    Poznałyśmy się 8 lat temu. Szybko stała się moją najlepszą przyjaciółką. Przy niej czułam się taka piękna. Znał mnie na wylot, wiedziała co lubię, a co mnie drażni, powoli się od niej uzależniałam. Wiedziałam, że tylko ona mnie rozumie.

    Zawsze miałam problemy z akceptacją samej siebie, a dzięki niej nie bałam się już patrzeć w lustro. Dzięki niej czułam się lepiej. A ona wykorzystywała moje zaufanie i powoli mnie wyniszczała. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy.

    Wszyscy dookoła wiedzieli, że ta przyjaźń skończy się tragicznie. Wszyscy oprócz mnie. Byłam zbyt słaba, by pozwolić jej odejść. A może nie chciałam, żeby zniknęła?

    Na szczęście moja mama była silniejsza. Walczyłyśmy ze sobą- ja i ona i żadna z nas nie chciała dać za wygraną. Ona zawsze wiedziała jak mnie podejść. Tak dobrze mnie znała…

    To była walka z własnymi słabościami, własną psychiką i samą sobą. Najtrudniejsze było nauczyć się żyć bez niej, zaakceptować siebie na nowo, przyjąć pomoc, którą miesiącami odrzucałam. I pozwolić jej odejść, w końcu się od niej uwolnić.

    Często byłam na dnie, wiele razy nie dawałam rady, ale zawsze mogłam liczyć na najbliższych. Oni wyciągnęli mnie ze szponów choroby.

    Rozpoczęcie walki z anoreksją było najlepszą i najtrudniejszą decyzją jaką kiedykolwiek podjęłam. Nie mamy kontaktu od 5 lat i wierzę, że już nigdy się nie zobaczymy.

  • Odpowiedz
    Czytelniczka O.
    7 czerwca 2018 at 16:58

    Witaj Karolino, żebyś mogła bardziej zrozumieć jak bardzo decyzja, która podjęłam w ostatnich latach, wpłynęła na moje teraźniejsze życie, muszę opowiedzieć Ci pewną historię …

    „Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat i ogromną energię do życia, taką wewnętrzną radość, którą zarażała wszystkich dookoła. Każdy chciał z nią przebywać, bawić się miała mnóstwo kolegów i koleżanek. Z wyglądu zwykła, normalna dziewczynka. Średniego wzrostu z lekko kręconymi, jasnymi włosami i zielonymi oczkami pełnych iskierek radości… Tak ją pamiętam i dokładnie tak wygląda na zdjęciu z tego okresu swojego dzieciństwa… Na zdjęciu, które już niebawem miało się stać symbolem końca jej dzieciństwa, beztroski i tego, czego dziecko, ani nikt dorosły nie powinien w życiu doświadczyć…

    Pewnej słonecznej niedzieli, cała rodzina dziewczynki wybierała się do kościoła, jednak ona tuż przed samym wyjściem źle się poczuła. Lekka gorączka, ból brzuszka…. Mama, widząc, że córka źle się czuję, postanowiła zostawić ją w domu na tę godzinkę. Poprosiła też sąsiada-przyjaciela rodziny o ty by doglądnął ją pod ich nieobecność…. Po paru chwilach, kiedy rodzina wyszła do kościoła, do drzwi zapukał sąsiad. Pan Sławek miał 45 lat i był kawalerem. Zawsze miły, uczynny, aż dziwnie, że nie znalazł sobie kobiety, nie założył rodziny… Dziewczynka leżała w łóżku, Pan S. zapytał, czy zrobić jej herbatę, odparła, że bardzo prosi…. Po chwili przyszedł, odłożył herbatę na stół…..i……………..zaczął rozpinać spodnie…………….

    …………………..
    Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat……11 lat!!!!!!!!!
    …………………..

    Po wszystkim Pan Sławek, ubrał się, wstał i powiedział z groźbą w głosie: ” Jeśli komuś o tym powiesz, to powiem, że sama tego chciałaś i że to Twoja WINA! ” i wyszedł….

    Dziewczynka leżała na łóżko jak sparaliżowana, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło…. Czuła strach, ból fizyczny, bo próbowała uciekać, krzyczeć, walczyła, ale „przyjaciel rodziny” był od niej 3 razy silniejszy i dokładnie wiedział co i jak robić…..bezwzględnie, jak zwierzę…. Sama nie wie ile tak leżała i nagle usłyszała śmiech brata i rodziców, zdążyła się przykryć i zamknęła oczy…..miała nadzieję, że kiedy je otworzy okażę się, że to był tylko zły sen….
    …………………..
    Tamto wydarzenie zmieniło wszystko. Nagle z wesołej, roześmianej osóbki zmieniła się w zamkniętą, smutną dziewczynkę. Wszyscy dookoła zauważyli tę zmianę, ale nikt nie wiedział jak jej pomóc. Pytali, prosili, ale nikt nie mógł do niej dotrzeć…. Nikt nie skojarzył faktów, że tamtej niedzieli mogłoby wydarzyć się coś aż tak złego…przecież to tylko godzinka, krótka chwila i trochę bolący brzuch….nic wielkiego….

    Lata mijały, przyszedł wiek dojrzewania. W gimnazjum pojawiły się nowe osoby, a z nimi nowe możliwości. Alkohol, narkotyki, wszystko po to, by ukoić ból…. Dziewczynka, a właściwie już dziewczyna nie miała już dobrych kolegów i koleżanek, a i rodzina od niej się odwróciła. Nikt nie umiał jej pomóc, wszyscy myśleli, że to gwałtowny okres buntu nastolatki…. Kiedyś dobra uczennica, dziś nieprzechodząca do następnej klasy, mająca problemy z nauczycielami, rówieśnikami, a nawet prawem…
    W tym okresie miały miejsce też jej dwie nieudane próby samobójcze i coraz większa otchłań, ciemność i nienawiść do samej siebie….

    Dziewczyna ledwo skończyła gimnazjum i dostała się do zawodówki….wszyscy obwiniali ją za taki stan rzeczy, że się jej nie chce, że leń, bez ambicji….

    Stroniła od mężczyzn, gardziła każdym nowo poznanym facetem, nienawidziła całej płci przeciwnej. Na jednej z zakrapianych imprez poznała Darka…..od razu wydał się jej inny od reszty towarzystwa, totalnie tam nie pasował. Dobrze ubrany, grzeczna fryzura i sposób bycia… Podszedł do niej, zagadał, ale ona nie chciała jego towarzystwa, ale on nie odpuszczał….” Może wyjdziemy na zewnątrz, tu jest za głośno, przejdziemy się, pogadamy? ” Dziewczyna natychmiast odskoczyła, jak od ognia, jakby się czegoś mocno wystraszyła…to zaciekawiło chłopaka, który delikatnie powiedział….” Nie bój się, nic Ci nie zrobię, chcę tylko zabrać Cię na spacer….”…. i wziął ją delikatnie za rękę….
    Ten spacer to pierwszy normalny moment dla dziewczyny od kilku lat…. Darek okazał się miłym, inteligentnym, empatycznym facetem. Pierwszą osobą, która potrafiła z nią rozmawiać, na spokojnie, bez ciśnienia, bez obwiniania….
    …………………..
    I tutaj zakończę historię dziewczynki….brzmi trochę jak scenariusz filmowy, prawda Karolina ? A to historia mojego życia….
    Zapytasz, a gdzie decyzja, która odmieniła TO życie…?!

    Zaczęłam spotykać się z Darkiem, był pierwszą osobą, której powiedziałam, co mnie spotkało…namawiał mnie na terapię, mimo obaw i wstydu w końcu zgodziłam się i podjęłam decyzję:

    CZAS ZERWAĆ Z PRZESZŁOŚCIĄ i zacząć ŻYĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    Miałam 21 lat, za sobą traumatyczne przeżycia, stracone najlepsze lata życia, zerowy kontakt z rodziną, ale przy boku Anioła, który trwał ze mną i był w lepszych i gorszych chwilach. Wspierał mnie całą terapię.
    A sama terapia ? To druga najlepsza rzecz po Darku, jaka mnie spotkała…. Trafiłam na cudowną terapeutkę, poznałam mnóstwo osób z podobnymi historiami jak moja. Co więcej, po terapii zaczęłam współpracę z ośrodkiem, daję świadectwo innym kobietą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele kobiet staję się ofiarami gwałtu. Wiele doświadczyła tego w podobnym wieku jak ja, inne już w dorosłym życiu. Ojczymowie, wujkowie, poznani mężczyźni na imprezie czy nawet dobrzy znajomi… Kobiety wstydzą się o tym mówić, czują się winne, boją się, że ktoś im zarzuci prowokację….

    Mimo że ja już to przepracowałam, że nie czuję się ofiarą gwałtu i jestem ocalona, to pomagając im, czuję ogromną radość, a zarazem w pewien sposób kontynuuję swoją terapię, bo mimo wyzbytego poczucia winy, trauma zostaję do końca życia….

    Obecnie mama 28 lat, jestem szczęśliwą żoną mojego Anioła Darka, mamą dwójki kochanych łobuzów, zdałam maturę, zaocznie kończę studia z Psychologii i czuję, że nareszcie wychodzę na prostą i mam dla kogo żyć. Moje życie w końcu ma sens!

    Mojej mamie powiedziałam o wszystkim dopiero rok temu, kiedy dowiedziałam się o śmierci sprawcy mojego gwałtu….. Mama nie mogła przestać płakać, nagle wszystko zrozumiała, miała żal do siebie, że to przez nią wtedy do nas przyszedł i że przez tyle lat jej nie powiedziałam, że mogła mi wcześniej pomóc….ale ja nie czuję do niej żalu, teraz jedyne co czuję to ulga……

    Tylko czasami budzę się w nocy, zdyszana, spocona jakby mnie ktoś dusił i przestraszona słyszę pukanie do drzwi….wtedy czuję, jak mąż mnie mocno przytula i szepcze do ucha ” Już dobrze kochanie to tylko zły sen…”
    …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
    Długo zastawiałam się czy ta forma, czy konkurs to dobre miejsce, aby opowiedzieć Ci moją historię Kochana….ale już parę, ładnych lat czytam Twojego bloga, jesteś mi bliska, jak ktoś, kogo bardzo dobrze znam. Szukam u Ciebie na blogu kobiecych tematów, inspiracji…. Po prostu chce doświadczać tego wszystkiego, co każda normalna kobieta…chcę żyć jak normalna kobieta 🙂

    A dzisiaj z okazji 10- lecia Twojego sukcesu, życzę zarówno sobie, jak i Tobie, żeby kolejne 10,20 lat było po prostu normalne, z większymi czy mniejszymi sukcesami …i po prostu SZCZĘŚLIWE ! <3

    Pozdrawiam, O.

  • Odpowiedz
    Czytelniczka O.
    7 czerwca 2018 at 17:00

    Witaj Karolino, żebyś mogła bardziej zrozumieć jak bardzo decyzja, która podjęłam w ostatnich latach, wpłynęła na moje teraźniejsze życie, muszę opowiedzieć Ci pewną historię …

    „Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat i ogromną energię do życia, taką wewnętrzną radość, którą zarażała wszystkich dookoła. Każdy chciał z nią przebywać, bawić się miała mnóstwo kolegów i koleżanek. Z wyglądu zwykła, normalna dziewczynka. Średniego wzrostu z lekko kręconymi, jasnymi włosami i zielonymi oczkami pełnych iskierek radości… Tak ją pamiętam i dokładnie tak wygląda na zdjęciu z tego okresu swojego dzieciństwa… Na zdjęciu, które już niebawem miało się stać symbolem końca jej dzieciństwa, beztroski i tego, czego dziecko, ani nikt dorosły nie powinien w życiu doświadczyć…

    Pewnej słonecznej niedzieli, cała rodzina dziewczynki wybierała się do kościoła, jednak ona tuż przed samym wyjściem źle się poczuła. Lekka gorączka, ból brzuszka…. Mama, widząc, że córka źle się czuję, postanowiła zostawić ją w domu na tę godzinkę. Poprosiła też sąsiada-przyjaciela rodziny o ty by doglądnął ją pod ich nieobecność…. Po paru chwilach, kiedy rodzina wyszła do kościoła, do drzwi zapukał sąsiad. Pan Sławek miał 45 lat i był kawalerem. Zawsze miły, uczynny, aż dziwnie, że nie znalazł sobie kobiety, nie założył rodziny… Dziewczynka leżała w łóżku, Pan S. zapytał, czy zrobić jej herbatę, odparła, że bardzo prosi…. Po chwili przyszedł, odłożył herbatę na stół…..i……………..zaczął rozpinać spodnie…………….

    …………………..
    Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat……11 lat!!!!!!!!!
    …………………..

    Po wszystkim Pan Sławek, ubrał się, wstał i powiedział z groźbą w głosie: ” Jeśli komuś o tym powiesz, to powiem, że sama tego chciałaś i że to Twoja WINA! ” i wyszedł….

    Dziewczynka leżała na łóżko jak sparaliżowana, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło…. Czuła strach, ból fizyczny, bo próbowała uciekać, krzyczeć, walczyła, ale „przyjaciel rodziny” był od niej 3 razy silniejszy i dokładnie wiedział co i jak robić…..bezwzględnie, jak zwierzę…. Sama nie wie ile tak leżała i nagle usłyszała śmiech brata i rodziców, zdążyła się przykryć i zamknęła oczy…..miała nadzieję, że kiedy je otworzy okażę się, że to był tylko zły sen….
    …………………..
    Tamto wydarzenie zmieniło wszystko. Nagle z wesołej, roześmianej osóbki zmieniła się w zamkniętą, smutną dziewczynkę. Wszyscy dookoła zauważyli tę zmianę, ale nikt nie wiedział jak jej pomóc. Pytali, prosili, ale nikt nie mógł do niej dotrzeć…. Nikt nie skojarzył faktów, że tamtej niedzieli mogłoby wydarzyć się coś aż tak złego…przecież to tylko godzinka, krótka chwila i trochę bolący brzuch….nic wielkiego….

    Lata mijały, przyszedł wiek dojrzewania. W gimnazjum pojawiły się nowe osoby, a z nimi nowe możliwości. Alkohol, narkotyki, wszystko po to, by ukoić ból…. Dziewczynka, a właściwie już dziewczyna nie miała już dobrych kolegów i koleżanek, a i rodzina od niej się odwróciła. Nikt nie umiał jej pomóc, wszyscy myśleli, że to gwałtowny okres buntu nastolatki…. Kiedyś dobra uczennica, dziś nieprzechodząca do następnej klasy, mająca problemy z nauczycielami, rówieśnikami, a nawet prawem…
    W tym okresie miały miejsce też jej dwie nieudane próby samobójcze i coraz większa otchłań, ciemność i nienawiść do samej siebie….

    Dziewczyna ledwo skończyła gimnazjum i dostała się do zawodówki….wszyscy obwiniali ją za taki stan rzeczy, że się jej nie chce, że leń, bez ambicji….

    Stroniła od mężczyzn, gardziła każdym nowo poznanym facetem, nienawidziła całej płci przeciwnej. Na jednej z zakrapianych imprez poznała Darka…..od razu wydał się jej inny od reszty towarzystwa, totalnie tam nie pasował. Dobrze ubrany, grzeczna fryzura i sposób bycia… Podszedł do niej, zagadał, ale ona nie chciała jego towarzystwa, ale on nie odpuszczał….” Może wyjdziemy na zewnątrz, tu jest za głośno, przejdziemy się, pogadamy? ” Dziewczyna natychmiast odskoczyła, jak od ognia, jakby się czegoś mocno wystraszyła…to zaciekawiło chłopaka, który delikatnie powiedział….” Nie bój się, nic Ci nie zrobię, chcę tylko zabrać Cię na spacer….”…. i wziął ją delikatnie za rękę….
    Ten spacer to pierwszy normalny moment dla dziewczyny od kilku lat…. Darek okazał się miłym, inteligentnym, empatycznym facetem. Pierwszą osobą, która potrafiła z nią rozmawiać, na spokojnie, bez ciśnienia, bez obwiniania….
    …………………..
    I tutaj zakończę historię dziewczynki….brzmi trochę jak scenariusz filmowy, prawda Karolina ? A to historia mojego życia…. Zapytasz, a gdzie decyzja, która odmieniła TO życie…?!

    Zaczęłam spotykać się z Darkiem, był pierwszą osobą, której powiedziałam, co mnie spotkało…namawiał mnie na terapię, mimo obaw i wstydu w końcu zgodziłam się i podjęłam decyzję:

    CZAS ZERWAĆ Z PRZESZŁOŚCIĄ i zacząć ŻYĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    Miałam 21 lat, za sobą traumatyczne przeżycia, stracone najlepsze lata życia, zerowy kontakt z rodziną, ale przy boku Anioła, który trwał ze mną i był w lepszych i gorszych chwilach. Wspierał mnie całą terapię.
    A sama terapia ? To druga najlepsza rzecz po Darku, jaka mnie spotkała…. Trafiłam na cudowną terapeutkę, poznałam mnóstwo osób z podobnymi historiami jak moja. Co więcej, po terapii zaczęłam współpracę z ośrodkiem, daję świadectwo innym kobietą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele kobiet staję się ofiarami gwałtu. Wiele doświadczyła tego w podobnym wieku jak ja, inne już w dorosłym życiu. Ojczymowie, wujkowie, poznani mężczyźni na imprezie czy nawet dobrzy znajomi… Kobiety wstydzą się o tym mówić, czują się winne, boją się, że ktoś im zarzuci prowokację….

    Mimo że ja już to przepracowałam, że nie czuję się ofiarą gwałtu i jestem ocalona, to pomagając im, czuję ogromną radość, a zarazem w pewien sposób kontynuuję swoją terapię, bo mimo wyzbytego poczucia winy, trauma zostaję do końca życia….

    Obecnie mama 28 lat, jestem szczęśliwą żoną mojego Anioła Darka, mamą dwójki kochanych łobuzów, zdałam maturę, zaocznie kończę studia z Psychologii i czuję, że nareszcie wychodzę na prostą i mam dla kogo żyć. Moje życie w końcu ma sens!

    Mojej mamie powiedziałam o wszystkim dopiero rok temu, kiedy dowiedziałam się o śmierci sprawcy mojego gwałtu….. Mama nie mogła przestać płakać, nagle wszystko zrozumiała, miała żal do siebie, że to przez nią wtedy do nas przyszedł i że przez tyle lat jej nie powiedziałam, że mogła mi wcześniej pomóc….ale ja nie czuję do niej żalu, teraz jedyne co czuję to ulga……

    Tylko czasami budzę się w nocy, zdyszana, spocona jakby mnie ktoś dusił i przestraszona słyszę pukanie do drzwi….wtedy czuję, jak mąż mnie mocno przytula i szepcze do ucha ” Już dobrze kochanie to tylko zły sen…”
    …………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
    Długo zastawiałam się czy ta forma, czy konkurs to dobre miejsce, aby opowiedzieć Ci moją historię Kochana….ale już parę, ładnych lat czytam Twojego bloga, jesteś mi bliska, jak ktoś, kogo bardzo dobrze znam. Szukam u Ciebie na blogu kobiecych tematów, inspiracji…. Po prostu chce doświadczać tego wszystkiego, co każda normalna kobieta…chcę żyć jak normalna kobieta 🙂

    A dzisiaj z okazji 10- lecia Twojego sukcesu, życzę zarówno sobie, jak i Tobie, żeby kolejne 10,20 lat było po prostu normalne, z większymi czy mniejszymi sukcesami …i po prostu SZCZĘŚLIWE ! <3

    Pozdrawiam, O.

  • Odpowiedz
    Magda
    7 czerwca 2018 at 17:05

    Od zawsze byłam zakochana w Trójmieście, dlatego tuż po zdaniu matury wyprowadziłam się z rodzinnego miasteczka i rozpoczęłam studia w Gdańsku. Od kilku lat mieszkał tam też mój chłopak. Po studiach musiał jednak przenieść się do Warszawy w związku z pracą, którą otrzymał. Ja kontynuowałam jeszcze studia, a na ostatnim roku dostałam pracę w firmie, o której zawsze marzyłam. Na studiach i w pracy poznałam całe mnóstwo fantastycznych ludzi. Satysfakcjonująca praca, szybki awans, przyjaciele wokół… do idealnego życia brakował tylko jeden element – mój ukochany mieszkał 300 kilometrów dalej. Strasznie trudno było mi wyobrazić sobie zostawienie wszystkiego co mam i przeprowadzkę tak daleko, pomimo tego, że cały czas strasznie tęskniłam, a po każdym spędzonym wspólnie weekendzie nie mogłam się doczekać kolejnego. On też szukał pracy na Pomorzu, ale tutejszy rynek pracy zupełnie nie odpowiadał jego wąskiej specjalizacji.

    Pewnego dnia stwierdziłam, że mam dość. Zrozumiałam chyba, że życie nie będzie wyglądało dokładnie tak jak sobie wymarzyłam, a priorytety czasami trzeba przestawić. Z samego rano poszłam do swojego szefa i powiedziałam, że przeprowadzam się do Warszawy. Znalazłam nową pracę, wynajęliśmy mieszkanie, spakowałam swoje rzeczy i oto jestem ? Polubienie stolicy zajęło mi trochę czasu. Do dzisiaj brakuje mi morza, lasów i industrialnego klimatu Gdańska, więc kiedy tylko mogę wsiadam do pociągu i odwiedzam tam moich przyjaciół. Oni też bardzo często przyjeżdżają do nas. Dzisiaj, po trzech latach mieszkania w Warszawie mogę powiedzieć, że czuję się tu jak w domu. Decyzja, której tak bałam się podjąć, okazała się najlepszą w moim życiu – dała mi mnóstwo szczęścia, powiew świeżości i pozwoliła zrozumieć, że zmiany są dobre ?

  • Odpowiedz
    Milena
    7 czerwca 2018 at 17:10

    Może dla jednych wyda się to błahostką, dla mnie znaczy wiele. Prosili o to rodzice, znajomi, bliscy i przyjaciele. I choć bywało tak , że łzy z niemocy z oczu strumieniami się lały- chęć lepszego życia i zdrowia wygrały. Papierosy – przeciwnik, dla tych którym jest znany, bardzo ciężki , prawie nie pokononany. Setki podejść, masa obietnic, ciężka walka , często nierówna- to rzucić papierosy, myśl była w mojej głowie główna. Brak kondycji, zadyszka, tracenie zdrowia, pieniądze puszczone z dymem – podjełam decyzję kończę z tym syfem ! I choć było cholernie ciężko, byłam chodzącym nerwów kłębkiem – pierwszy cały dzień bez papierosa – uczucie przepiękne. Po miesiącu, może troszkę dłużej , cera z blaskiem i przystawać na chwilę po truchcie nie muszę !! Smród papierosów już mi nie towarzyszy, pieniądze, które wydałabym na nie , spoczywają na ogromnej skarbonki dnie. Bo przeznaczę je na to , co wydawało mi się , że dają mi papierosy – na same przyjemności . Tak więc decyzja o rzuceniu palenia ,to najlepsze co miałam do zrobienia. Teraz każdy dzień witam z uśmiechem, a nie ze śmierdzącym przyjacielem !!

  • Odpowiedz
    Karola
    7 czerwca 2018 at 17:18

    Zawsze chciałam zostać mamą i mieć dużą rodzinę. Pamiętam, że jeszcze przed ślubem planowałam z mężem ile dzieci będziemy mieć i jak je nazwiemy.
    Potem wszystko się zmieniło. Dostałam prace, naprawdę dobrą, w której czułam się spełniona. Pracodawcy zauważyli moje zaangażowanie, bo szybko awansowałam. I chciałam coraz więcej. Już nawet nie chodziło o pieniądze, tylko o to, żeby piąć się coraz wyżej, być coraz lepszym. Samorealizacja jest ok, ale nie kosztem rodziny…
    W domu bywałam coraz rzadkiej, wychodziłam wcześnie rano i wracałam późnym wieczorem. Męża widywałam już tylko w weekendy. A dzieci? To przestało mieć znaczenie, liczyła się tylko kariera.

    W pewnym momencie zaczęłam się źle czuć- wymiotowałam, byłam osłabiona. Liczyłam, że mi przejdzie, bo nie chciałam marnować czasu na lekarza. Przecież mogłam pracować. W końcu dolegliwości stały się tak uciążliwe, że nie miałam wyjścia. Lekarz nie miał żadnych wątpliwości- ciąża. Pamiętam, że wpadłam w histerie. Ale jak to? Co z moją pracą, co ze stanowiskiem? Płakałam jak głupia- ze strachu, z przerażenia, że całe moje życie właśnie się wali, że dziecko to najgorsze co mogło mi się przytrafić. Myślałam nawet o aborcji… Nie wyobrażałam sobie pójścia na macierzyński, siedzenia w domu, życia bez pracy.

    Po kilku dniach dowiedziałam się, że moje badania krwi są kiepskie, że mam dużo niedoborów, jestem przemęczona i że to źle wpływa na dziecko. Jeśli chce, żeby urodziło się zdrowe, muszę przystopować.

    Nie spałam całą nocy. Myślałam, płakałam. Musiałam sobie przypomnieć jak bardzo kiedyś chciałabym być mamą. Musiałam wrócić do siebie sprzed lat. Musiałam przekonać samą siebie, że będę potrafiła żyć inaczej. Kilka dni później poszłam na zwolnienie lekarskie. I moje życie wcale się nie zawaliło. Zacząło się od nowa.

    Teraz jestem mamą dwójki dzieci. Po macierzyńskim już nie wróciłam do pracy. Dużo czasu zajęło mi uporanie się z nową sytuacją, miałam wiele wątpliwości i obaw. Ale gdy tylko zobaczyłam tą małą istotkę, całkowicie przepadłam. Dopiero wtedy poczułam, że moje życie jest kompletne.

    Zamieniłam wyjazdy służbowe na spacery po parku, komputer na pampersy, raporty na zabawę, a pośpiech na spokój. I nie żałuje żadnej z tych decyzji. Jak dzieci podrosną, wrócę do pracy, ale już na innych warunkach. Na razie chcę spędzić z nimi jak najwięcej czasu.

    W życiu na wszystko przychodzi czas. Na prace, bycie młodym i szalony, ale także na bycie mama. Ważne, aby zrozumieć to w odpowiednim momencie.

  • Odpowiedz
    Asia
    7 czerwca 2018 at 17:22

    Rok temu podjęłam decyzję o wyborze studiów: logopedia. Kierunek zupełnie nie łączący się z moimi zainteresowaniami, jednak pod presją rodziców, a głównie mojej mamy – różnież logopedy, uległam i wzięłam udział w rekrutacji. Za mną cały rok akademicki pełen katorg i uczenia się czegoś zupełnie niezwiązanego z tym w czym widzę się w przyszłości, a mimo to wymagającego dużego nakładu pracy. Każdy mówił „Rzuć, jeśli Cię to nie interesuje. Po co się męczysz”. Ale ja nie chciałam zawieźć moich rodziców, chciałam, żeby byli ze mnie dumni. I właśnie dzisiaj, 7 czerwca podjęłam decyzję, że zostawiam te studia i wreszcie zaczynam robić to, co kocham i co, mam nadzieję, da mi spełnienie w życiu! Idę na psychologię, mój odwieczny „konik”, moje źródło fascynacji, temat, któremu mogę poświęcać godziny. I mam nadzieję, że za 10 lat przypomnę sobie to co dzisiaj napisałam i pomyślę „Kochana, to było najlepsze co mogłaś zrobić!”.

  • Odpowiedz
    Magda
    7 czerwca 2018 at 17:31

    Jedna ważna decyzja, taka trochę wewnętrzna, ale dla mnie wycofanej, przenieśmiałej dziewczyny, bardzo odważna: PRZESTAĆ PRZEJMOWAĆ SIĘ ZDANIEM INNYCH. I nagle wszystko staje się prostsze (tak o połowę :)). Kosztowało mnie to trochę nerwów, silna wola była często wystawiana na próbę, ale warto. Poczułam wolność i kontrolę nad własnym życiem. Rezygnacja z jednych studiów, przeprowadzka, po drodze miłość, rozpoczęcie kolejnych studiów, to wszystko okazało się nie tak strasznym jak wszyscy uprzedzali. Gdzieś zasłyszane: bój się, ale rób – nowe życiowe motto. Myślę też, że jeszcze dużo ważnych i przełomowych decyzji dla mojego życia, jest przede mną. Właśnie kończę studia, nowy etap przede mną i chociaż ostatnia sesja i obrona odbierają mi trochę radość życia, to wiem, że będzie dobrze, bo to ja o tym decyduje. Go girl!
    Gratuluję wytrwałości i okrągłej rocznicy! 😀

  • Odpowiedz
    Niedoszła aupair - KK.
    7 czerwca 2018 at 17:33

    Cześć Karolina!
    Jestem Kaśka i mam 25 lat. Jestem mamą dwóch małych dziewczynek, wraz z meżem kończymy budowę domu i myślę nad własnym biznesem związanym z branżą dziecięcą. Czuję się spełniona i wiem, że jestem na właściwym miejscu we właściwym czasie. Wiem, że od jednej decyzji może zależeć całe życie i wiem, że należy słuchać swojej intuicji, ona nigdy nas nie zawiedzie.
    Ale od początku..
    Jako nastolatka byłam bardzo zafiksowana na punkcie USA. Z rumieńcami oglądałam amerykańskie filmy, z zapałem uczyłam się angielskiego i marzyłam o american dream. Któregoś razu trafiłam na informacje odnośnie programu Au Pair. Od razu pozapisywałam się na wszystkie możliwe fora Au Pair, śledziłem ich blogi, przeglądałam poradniki dla turystów. Wszystko dostosowałam pod ten wyjazd. Stawiała duży nacisk na język angielski w szkole, oszczedzalam na opłacenie programu. Zapisałam się na konsultację, na własną rękę zaczęłam szukać mojej host family. W między czasie ogarnęłam sprawy związane z wizą, stresujące wizyty w konsulacie. Po maturze postanowiłam dorobić sobie na wyjazd i zaczęłam pracę w popularnym fastfoodzie. Pech chciał, że trafiłam na managera, który ciągle miał jakieś „ale” do mnie i mojej pracy. Jednak nie przejmowałam się tym, w końcu to miały być tylko 2 miesiące. 2 miesiące i miałam zacząć nowe życie, tam za oceanem. Nawet nie wiesz jak się cieszyłam! Kilka razy w tygodniu rozmawiałam z moimi przyszłymi hostami, dopinałam wyjazd na ostatni guzik. Na 3 dni przed wyjazdem poszłam z dziewczynami do baru uczcić mój wyjazd. I tam spotkałam tego wtednego menagera. Nie wiem jak to się stało ale od słowa do słowa przegadaliśmy całą noc. Ciężko nam się było rozstać nad ranem, coś ciągnęło mnie do niego. Spędziliśmy też całe po południe. Pod maską aroganckiego i wymagającego przełożonego krył się fajny i wrażliwy facet. Nigdy wcześniej nie czułam takiej więzi, serce waliło jak szalone a w głowie przewijały się setki myśli. 2 dni do wylotu. 2 dni i spełnię swoje marzenie, osiągnę wyznaczony cel. 2 dni i wyjadę zostawiając dotychczasowe życie. Rozum mówił jedź! Jednak serce lgnęło do Bartka. To była decyzja, która zmieniła całe moje życie. „Zostań” usłyszane od faceta, którego znałam tak naprawdę kilka miesięcy było ważniejsze od planowania tego wyjazdu przez ostatnie lata. Zostałam. I zamiast american dream zaczął się spełniać sen o szczęśliwej rodzinie, której nigdy nie miałam. Nie wiem co by było gdyby. Jednak wiem, że straciłabym bardzo wiele. Kocham moją rodzinę. Lubię siebie. Spełniam się na codzień, otaczam się kilkorgiem wiernych przyjaciół a w mężu mam wsparcie każdego dnia. Myślę nad założeniem knajpki parentingowej, bo brakuje w moim mieście miejsc, w których można przyjemnie spędzić czas z dziećmi. Jednak długa droga przed tym, szukanie sposorów i dotacji. To jest wlaśnie mój american dream, tylko tu, w Polsce. Jak dziewczynki podrosną chcemy pojechać do Disneylandu na Florydę, po części spełnię swoje młodzieńcze marzenie i przez chwilę zaczerpnę amerykańskiego życia. To mi wystarczy.
    Pozdrawiam.

  • Odpowiedz
    karolina27
    7 czerwca 2018 at 17:35

    W imię miłości jestem w stanie zrobić wiele. Uważam, że jeżeli się kogoś kocha naprawdę, można wiele poświęcić. Prawdziwa miłość pojawiła się niezapowiedziana. Byłam w związku 2 lata. Pomału myśleliśmy o ślubie. Pewnego letniego wieczoru planowaliśmy ze znajomymi, co będziemy robić. Opcje były dwie: albo domówka u mnie w domu albo pójście na dyskotekę. Dobrze, że zdecydowałam się na tę pierwszą opcję i nie wiem, co by było, gdybym postąpiła inaczej. Domówka powoli się rozkręcała, gdy przyszedł nasz przyjaciel ze swoim kolegą, którego spotkał przypadkowo na ulicy. Kristian, bo tak miał na imię, bardzo mi się spodobał. Był bardzo męski, ale nie typ playboya, za to z cieniem chłopięcego uroku. Patrzył na mnie uważnie, ale nie taksująco. W kącikach ust drżał mu uśmiech. Można powiedzieć, że zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Przegadaliśmy ze sobą cały wieczór. Jego dłoń dotknęła mojej dłoni. Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca. On cofnął rękę, ale nie nerwowo. Patrzył na mnie uważnie. Następnego dnia spotkaliśmy się. I kolejnego. Wiedziałam, że to jest „to”. Praktycznie zmieniłam chłopaka z dnia na dzień. Miałam świadomość, że swoją decyzją mogę zranić parę osób, czyli moich rodziców, którzy uwielbiali Grzesia, samego Grzesia i jego rodziców, którzy widzieli nas na ślubnym kobiercu i marzyli o wnukach, jednak nie mogłam przegapić tego uczucia, które połączyły nasze serca. W końcu żyje się tylko raz. Dziś z perspektywy czasu wiem, że dobrze zrobiłam. Jestem z Kristianem szczęśliwa, planujemy niedługo wziąć ślub. Grześ też ułożył sobie życie na nowo, znalazł dziewczynę… Warto iść za głosem serca i swojej wewnętrznej intuicji, choć rozum czasami podpowiada zupełnie inaczej….

  • Odpowiedz
    Kasia
    7 czerwca 2018 at 17:40

    Decyzja o operacji zmieniła wszystko…wygrałam życie! Początki były ciężkie, żaden lekarz nie chciał mnie operować, bo byłam za młoda, wciąż słyszałam słowa: „póki Pani może, niech chodzi Pani o własnych nogach”. A ja zwyczajnie nie mogłam, było mi coraz ciężej, ledwo wstawałam rano z łóżka. Nawet u fryzjera słyszałam słowa: „jak można tak chodzić, nie jest Pani wstyd?” Zaciskałam zęby i zwyczajnie czekałam na koniec wizyty. Kiedy wreszcie nadszedł moment, że lekarze postanowili zrobić mi operację na biodro stało się coś strasznego. Podczas operacji stanęło mi serce. Chłopak mnie zostawił, dosłownie po tej sytuacji. Kolejne podejście do operacji było dużym ryzykiem. W głowie miałam słowa lekarzy: „chyba nie będzie Pani ryzykować?”. Miałam do końca życia zostać slazana na pośmiewisko? Nie mogłam w to uwierzyć. Na szczęście serce okazało się zdrowe, a ja podjęłam właśnie najlepszą decyzję mojego życia. Zaryzykowałam. Wszystko się udało, mam zdrowe biodro, ale to nie tylko biodro. Wygrałam życie, dosłownie. Mam wspaniałych przyjaciół, cudowną rodzinę, dwa dni przed operacją poznałam wspaniałego chłopaka. Kiedy zapytał o mój numer powiedziałam odpuść sobie, przecież i tak się nie odezwiesz. Myliłam się i to bardzo, wspierał mnie każdego dnia, do dzisiaj jest moim światełkiem w tunelu. A ja doceniam wszystkie małe rzeczy, cieszyłam się jak dziecko z założonej skarpetki. Teraz idę z uśmiechem przez świat i żadne zle komentarze nie są w stanie zrujnować tego co stworzyłam przez ostatnie dziesięć lat.

  • Odpowiedz
    Mario
    7 czerwca 2018 at 17:43

    Kiedy myślę o decyzjach, które zmieniły moje życie to do głowy w ostatnim dziesięcioleciu przychodzi mi ich kilka, ale chyba takie, które często wspominam i są dla mnie wyjątkowo ważne są dwie. Pierwsza dotyczy poznania mojego obecnego męża. W trakcie studiów miałam takiego znajomego z pracy z którym często rozmawialiśmy o związkach i relacjach międzyludzkich. Pracowałam z tym kolegą na nocnej infolinii w banku, a w noc telefonów nie było tak wiele, więc mieliśmy sporo okazji do rozmowy dla zabicia czasu i chęci zaśnięcia. Ten właśnie kolega zaproponował mi kiedyś spotkanie ze swoim kumplem, był podekscytowany, że to naprawdę fajny gość jest. Ja natomiast miałam dużo rezerwy, nie byłam przekonana, czy chcę poznawać kogoś w taki sposób, bałam się, że kolega będzie potem ode mnie miał jakieś oczekiwania. Zgodziłam się jednak z założeniem, że nie chcę czuć presji, że z tego spotkania musi wyjść coś więcej. Myślę, że ani mój kolega z pracy, ani ja, ani ten wtedy obcy dla mnie facet, a dzisiaj mój mąż, nie spodziewaliśmy się dokąd to nas zaprowadzi. Myślę, że gdybym wtedy nie dała się namówić, moje życie ułożyłoby się zupełnie inaczej i nie poznałabym najważniejszej dla mnie w tym momencie osoby na świecie.
    Drugie takie wydarzenie związane jest z moim życiem zawodowym. Studiowałam psychologię i resocjalizację. Po studiach z różnych przyczyn podjęłam pracę w dużej korporacji zajmującej się rekrutacją. Z pracy byłam trochę zadowolona, trochę nie. Była ona stabilna, z prestiżem, ale gdzieś z tylu głowy miałam poczucie, że to nie jest mój świat, te wszystkie biznesy, KPI i korporacyjny klimat. Pewnego wiosennego dnia dostałam telefon od osoby u której kiedyś robiłam praktyki z resocjalizacji. Była ona kierownikiem w jednej z placówek resocjalizacyjnych i miała dla mnie propozycję pracy, ale tylko na 3-miesięczne zastępstwo, bo jeden z pracowników musiał odejść na zwolnienie. Kiedy robiłam tam praktyki była to dla mnie praca marzeń. Kiedy jednak dostałam tą propozycję decyzja nie była łatwa. W obecnej pracy miałam pewne zatrudnienie, stałą pracę, możliwość rozwoju, do tej placówki mogłam pójść tylko na 3 miesiące, z małymi szansami na dalsze zatrudnienie, na dodatek przejąć pracę po bardzo dobrym pracowniku z którym młodzież była bardzo związana, w zupełnie nowym środowisku. Postanowiłam zaryzykować, pójść za swoimi marzeniami. Przyjęłam propozycję. Pod koniec roku szkolnego okazało się, że zachodzą pewne zmiany kadrowe, ja się sprawdziłam i chcą mi zaproponować etat jako pełnoprawny wychowawca. Pracuję tam od 2,5 roku i ta decyzja zmieniła moje życie o 180 stopni. Czuję, że robię to co kocham, choć to trudna praca.
    Niewiarygodne jest to jak jedna decyzja może tak wiele zmienić :). Gratuluję 10 lat blogowania i wytrwałości! Podzielenie się moją historią było dla mnie wyzwaniem, bo to bardzo osobiste przeżycia, ale po przeczytaniu tylu historii w komentarzach uznałam, że warto się dzielić, bo to bardzo budujące ;).

  • Odpowiedz
    Katarzyna
    7 czerwca 2018 at 17:44

    Chwilę po przeczytaniu zadania konkursowego pomyślałam, eee to nie dla mnie, nie mam żadnych poważnych decyzji za sobą. Jednak po kilku dniach zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę mam ich wiele i nie mogę się zdecydować, którą tu przytoczyć. Na tapetę idzie sprawa starsza i większej wagi. Otóż przed pójściem do liceum(wiadomo nowe otoczenie, wielkie miasto) chciałam czuć się dobrze w swoim ciele i podobać się sobie, więc podjęłam radykalne kroki by choć trochę zbliżyć się do wymarzonej sylwetki. Sprawa, a w zasadzie zrzucenie wagi okazało się prostsze niż przypuszczałam, rzekłabym że nawet zbyt proste. Niestety po ujrzeniu szybkich efektów i wysłuchaniu tylu komplementów tak bardzo się w to wkręciłam, że pragnęłam aby ten cały proces trwał dalej i dalej, i na myśl mi nawet nie przeszło o jego zakończeniu. Niestety w tej całej euforii zapomniałam o jednym, o tym co dla większości ludzi jest najważniejsze, nie pieniądze, ani dom z ogródkiem czy kariera, zapomniałam o zdrowiu. Miałam klapki na oczach, nic sie dla mnie nie liczyło prócz jednego, być jak najszczuplejsza. Gdy waga wskazywała cyferki odpowiadające wadze kilkunastoletniej dziewczynki, ja nadal widziałam przed lustrem grube uda, ramiona, pyzatą twarz. Nadszedł moment krytyczny, wyniki badań świadczyły o znacznym niedożywieniu, a ja trafiłam do szpitala, nie na oddział jednak na konsultację. Chyba nikt nie ma złudzeń, co powiedziała lekarka…”zalecam pobyt w szpitalu”. W tym momencie coś we mnie pękło( dodam, że nigdy nie przebywałam w szpitalu, bo nie było ku temu powodów i moze to była przyczyna, ze ich nienawidziłam) błagałam, błagałam w płaczu mamę aby nie zostawiała mnie tu, obiecywałam że wszystko wróci do normy, że nie chciałam, że przepraszam. Oczywiście powrót do „normalności” nie był taki prosty jak niektórym może się wydawać, przecież wystarczy jeść, co w tym takiego trudnego? Kto tego nie przeżył, ten nawet nie moze sobie wyobrazić jaka to walka, niewyrównana i w wielu przypadkach skazana na porażkę. Psychika człowieka potrafi zapanować i zawładnąć nad całym organiznwm, potrafi zmieniać wyobrażenia o własnym ciele i niestety potrafi tez zabić, w sposób powolny, powoduje cierpienie u najbliższych, którzy obserwują jak z dnia na dzień znikasz, a oni nic mogą zrobić, bo wszelkie ich prośby odbijają sie jak groch o ścianę. Uważam, że to właśnie była moja najważniejsza decyzja w życiu, nie tylko w przeciągu 10 lat, to była decyzja O ŻYCIU. Wybrałam życie, nie ważne w jakim ciele, ważne, że w otoczeniu kochających i wspierających ludzi, którzy dali mi życie, a ktore to ja chciałam zaprzepaścić i to z własnej woli. Żałuję, że tak bardzo skrzywdziłam moich bliskich, jednak czasu nie da się cofnąć, trzeba chwytać dzień i żyć teraźniejszością.

  • Odpowiedz
    Olb
    7 czerwca 2018 at 17:46

    Nigdy nie zapomnę tego dnia – 25 czerwca 2016. To był ostatni dzień otwartej aplikacji na studia podyplomowe w Mediolanie -studia, o których od jakiegoś czasu marzyłam, w kraju, o którym podczas każdych wakacji myślałam „fajnie byłoby tu kiedyś zamieszkać”. Tamtego dnia byłam jednak przybita, bo parę dni wcześniej w przypływie niespecjalnie pozytywnych emocji stwierdziłam, że nie zaaplikuję -bo nie ma sensu, bo nie mogę radykalnie zmienić swojego życia, bo i tak nie mam szans… I takich „bo” znalazłam sobie sporo. Mimo tego, że podjęta przeze mnie decyzja miała być ostateczna, gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że to ostatni dzień i świadomie rezygnuje z jednego ze swoich marzeń. Byłam trochę na siebie zła, ale jako że jestem bardzo uparta „decyzja to decyzja” – karciłam się, próbując odwieść swoje myśli od tego. Ale los chciał inaczej. Cały dzień w jakimś sensie prześladowała mnie Italia – od Włochów w niecodziennej ilości mijanych na warszawskich ulicach, po menu dnia w knajpie, do której miałam wpaść na lunch z przyjaciółką, aż po… Twój post na Instagramie! Pamiętam jak dzisiaj – gdy otwierając Instagram zobaczyłam, że Ty – będąc w Nowym Jorku jesz ravioli – opadła mi szczęka 🙂 Stwierdziłam, że skoro tyle znaków na Ziemi przypomina mi o całej sytuacji to może to przeznaczenie. Przecież od zaaplikowania nic się nie stanie – najwyżej się nie dostanę i nie będę miała powodów do żalu z „niespróbowania”. 5 lipca przyszedł mail – byłam na liście kandydatów! Szczęście jakie mi wtedy towarzyszyło jest nie do opisania, a ile ta jedna niepozorna decyzja zmieniła… Moje „nowe” życie w kraju, który zawsze uwielbiałam; studia, dzięki którym zaczęłam pracę, o której zawsze marzyłam, ale nigdy nie spodziewałabym się, że ją dostanę… Masa cudownych znajomości i… poznanie miłości życia. Dziś na moim palcu błyszczy pierścionek zaręczynowy, a ja wiem, że podejmując wtedy pełną obaw i wątpliwości decyzję – nie miałam pojęcia i nawet nie śniłam o tym, że wszystko TAK się potoczy 🙂

  • Odpowiedz
    Czytelniczka
    7 czerwca 2018 at 17:47

    Jedna decyzja którą podjęłam 9 lat i 5 miesięcy temu wpłynęła i zmieniła moje życie o 180 stopni. Tą decyzją było odejście od mojego męża alkoholika po 7 latach nieszczęśliwego,toksycznego małżeństwa. Nie było to odejście tylko zaplanowana ucieczka ponieważ nigdy nie pozwoliłby mi normalne odejść. Dzięki mojej rodzinie nabrałam odwagi aby rozpocząć nowy rozdział życia. Po 7 latach upokorzeń, przemocy psychicznej czasami fizycznej, gróźb słownych wyszłam z domu w mroźny styczniowy poranek 2009 roku i nigdy nie wróciłam. Uwolniłam się z toksycznego związku, od chorobliwie zazdrosnego człowieka który przez większość czasu nadużywał alkoholu i sprawił, że byłam współuzależniona 🙁 Zmieniłam miejsce zamieszkania,miasto,pracę i zaczęłam nowe lepsze życie. Oczywiście konsekwencje odejścia i w ogóle tego małżeństwa ponoszę do dnia dzisiejszego, ale staram się nie poddawać i dalej żyć pełnią życia. Poznałam fantastycznego mężczyznę z którym nadajemy na tych samych falach,jakbyśmy znali się od zawsze. Czasem zastanawiam się czy to co przeżyłam było potrzebne, bo tyle stresu, nerwów w tak młodym wieku może odbić się na psychice i dalszym życiu ale chyba sprawiło to że stałam się silniejsza, odporniejsza na trudne sytuacje i teraz czerpie z życia pełnymi garściami. Te ostatnie 10 lat już po 30 roku życia było najlepszym okresem w moim życiu. Chociaż nie zawsze jest kolorowo to wiem że gdyby nie tamta decyzja podjęta te 10 lat temu mogłabym być nadal żoną alkoholika, „uwięzioną” w czterech ścianach bez perspektyw na lepsze życie. 10 lat a mam wrażenie jakby to co się wydarzyło było w innym życiu. Trzeba czasem postawić wszystko na jedno kartę i odważyć się zrobić krok choć tak bardzo się boimy. Uwielbiam Twojego bloga czytam od początku, życzę kolejnych owocnych lat i jeszcze więcej czytelników 🙂 Pozdrawiam :*

  • Odpowiedz
    Aneta
    7 czerwca 2018 at 17:49

    Od zawsze byłam osobą nieśmiałą, mimo , że miałam dużo znajomych poznawanie kogoś nowego było dla mnie stresujące. W szkole podstawowej zapytana do odpowiedzi stałam z „burakiem” na twarzy i mimo że znałam odpowiedz na zadane pytanie nie byłam w stanie nic odpowiedzieć. W liceum lepiej nie było. Nigdy nie zgłaszałam się do odpowiedzi, paraliżował mnie widok klasy jak ja jedna stoję a oni wpatrzeni we mnie, czekają aż coś wydukam. No i studia… Tu lepiej nie bylo. Niby pomału oswajalam się z „tematem” mojej nieśmiałości, który z racji egzaminów ustnych był konieczny, czułam że moja „ułomność” krzywdzi mnie niskimi ocenami z egzaminów. Do tego stopnia, że jeden z profesorów stwierdził: Droga Pani Aneto lepiej niech pani pisze niż mówi. Studia ukończone czas podjąć pracę. Ale jak ja podjąć jak czeka mnie rozmowa kwalifikacyjna. Mimo, że głowa pełna pomysłów, ogromnej wiedzy i chęci podjęcia pracy paraliżujący strach brał górę. Trwało to rok. Szczerze najlepszy rok mojego życia. Sama zaczęłam dochodzić co jest przyczyną moich niepowodzeń, dużo medytowalam, słuchałam siebie, uczyłam się siebie akceptować i kochać. Cieszyłam się z drobnostek… A teraz po 5 latach jestem właścicielką firmy doradczej, organizuje szkolenia kadry menedżerskiej, rozmawiam z prezesami dużych firm i pod nosem uśmiecham się, gdy proszą mnie o pomoc osoby, które na rozmowie kwalifikacyjnej nie dawały mi szans. Jak widać życie jest przewrotne i nauczyło mnie tego, żeby akceptować ludzi takimi jakimi są. Pozdrawiam serdecznie Aneta ?

  • Odpowiedz
    Decyzyjna
    7 czerwca 2018 at 17:52

    Codziennie podejmujemy kilkadziesiąt- kilkaset decyzji, małych i dużych… Wìększość z nich nie ma znaczenia strategicznego, to w co się ubierzemy czy zjemy raczej nie rzutuje na naszą przyszłość… no chyba że na ważną rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko kierownicze założymy ulubione jeansy lub codziennie przez 10 lat jemy na obiad Big Maca;)
    Są jednak takie decyzje, które zmieniają wszystko, odwracają nasze życie o 180 stopni…
    Ja miałam kilka takich decyzji w moim ostatnim Planie 10- letnim. Nie wszystko poszło zgodnie z tym planem, niektóre decyzje były z perspektywy czasu błędem, pomyłką. Wynikały one z niedoinformowania, niewiedzy, a czasami przeciwnie- z nadmiaru wiedzy i związanego z nim szumu informacyjnego;)
    Na szczęście dwie najważniejsze decyzje i powiązane z nimi mini- decyzje okazały się słuszne, a ich rezultaty są moim największym szczęściem.
    Pewnie nietrudno się domyśleć, że ta moja egzaltacja dotyczy „banalnych” meta- decyzji pt. Let’s have a baby x2.
    W sumie naturalna kolei rzeczy w pewnym wieku, przy pewnych uwarunkowaniach uczuciowo- związkowych. W sumie tak, ale te główne decyzje pociągnęły za sobą wiele mini decyzji, dzięki którym mam teraz dwójkę ZDROWYCH dzieci.. Bo przy pierwszej ciąży, czując się świetnie nie zdawałam sobie sprawy jakie zagrożenia nas czekają. Podróżowałam, korzystałam z życia, a tu nagle spadła na mnie wiadomość o zakrzepicy. Chorobie o której wcześniej nic nie wiedziałam i która realnie zagroziła mi i dzidziusiowi w brzuchu. Jestem przekonana, że tylko dzięki mojej determinacji i odważnym decyzjom, częściowo podyktowanym intuicją (m.in. o zmianie lekarza) wszystko miało szczęśliwy finał na porodówce w marcu 2014 r. A druga ciąża to jeszcze więcej trudnych decyzji, bo od początku stanowiła dla mnie zagrożenie i lekarze ją odradzali. A ja się zdecydowałam, chociaż łatwo nie było i już w 10 tyg ciąży wylądowałam w szpitalu. Znowu dużo decyzji.. Słusznych na szczęście. Dziś jestem Mamą dwójki najcudowniejszych, najlepszych, najpiękniejszych, najmądrzejszych dzieci na świecie (banał do kwadratu;) Jest super, a ja podjęłam decyzję o kontynuowaniu kariery zawodowej bez uszczerbku dla Rodziny. I znowu jest trudno i znowu jakoś się udaje:)

  • Odpowiedz
    Kasia
    7 czerwca 2018 at 17:57

    Moje 10 ostatnich lat nie należało do najciekawszych. Postepujaca chorobą taty.Ciezko patrzeć na cierpienie bliskich.
    Na starość rodziców.
    Musiałam stanąć na wysokości zadania i zająć się wszystkim( remontami,zakupami) dojeżdżając 65 kilometrów, prawie co tydzień bo niestety na przyrodnie rodzeństwo nie mogę liczyć.
    Do tego wszystkiego podołać ( w pracy) i odnaleźć się w miejscu,gdzie jest mobbing i jestem tylko na chwilę .
    I niedługo powiedzą mi do widzenia.

    Gdzie opcja polityczną ma znaczenie.
    Gdzie człowiek wogole się nie liczy.
    Jest nikim.
    Czuje się spełniona i szczęśliwa bo sprostalam.
    To wszystko to jest pryszcz i bułka z masłem na przeciw tego co przeszłam i jakich emocji doświadczyłam ,kiedy kobieta,była partnerka nie żona – próbowała mi zniszczyć mi mój związek.
    Musiałam bardzo mądrze taktycznie rozgrywać wszystko by nie doszło do rozpadu.Majac jeszcze nie po swojej stronie jeszcze z niewiadomych powodów przyszła teściową która zapalała miłością do byłej ( o ironio losu z którą gdy była u boku mojego partnera nie była w zażyłych kontaktach). Nigdy za sobą nie przepadaly.Stanelam na nogi po kilkuletnich perypetiach,nie poddałam się depresji,zadbałam o siebie.Pokochalam siebie mocniej wybaczyłam sobie.Nie mam pretensji do losu.Ale jej niestety nie wybaczyłam.Nie potrafię.Jeszcze nie potrafię.Moze za jakiś czas.
    Najważniejsze że teraz realizujemy małymi krokami swoje marzenia.
    Budujemy domek .Nasz związek jest silny,ma trwałe fundamenty.Prawdziwej miłości nikt i nic nie zniszczy.??????
    Oby Dobry Bóg miał nas w swojej opiece.???

  • Odpowiedz
    Kornelia
    7 czerwca 2018 at 17:58

    Droga Karolinko!
    Śledzę Ciebie nie wiem od kiedy, to ja ta sama co kupiła od Ciebie obraz, ta sama co ostatnio zaniemówiła jak zobaczyła Ciebie, Manolo i Twojego nareczonego w Sephorze. Specjalnie czekałam do dzisiejszego dnia, nie mogłam się doczekać
    Ale do rzeczy, a mianowicie tą decyzją jest poprostu albo aż pójście na studia. Od zawsze moim marzeniem była medycyna, ale niestety do dostania się na studia stacjnornane bezpłatne zabrakło mi trochę, wiec postanowiłam ze zostanę w domu i poprawie maturę. Ostatniego dnia rekrutacji uzupełniającej DOSTAŁAM SIĘ. I to tu w Warszawie na studiach poznałam mojego chłopaka, który jest już teraz częścią mojego życia, studiujemy razem, należymy do tej samej grupy, mieszkamy razem, przyjaźnimy i planujemy ślub. A w przyszłości oboje będziemy leczyć ludzi. A przecież miałam zostać rok w domu! Nigdy w życiu bym go przecież nie spotkała zostając w domu! Życzę Ci szczęścia, jeszcze większego niż masz teraz, bo patrząc na Was widzi się jedno, SZCZĘŚCIE! Pozdrawiam i całuje siedząc obok tej mojej życiowej decyzji na kanapie podobnej do Twojej i nad obrazem, ktory za każdym razem jak na niego patrzę to przypomina mi się właśnie to Wasze SZCZĘŚCIE! Tak jak powiedziałam UWIELBIAM WAS!

  • Odpowiedz
    Kate
    7 czerwca 2018 at 18:09

    Kiedy chodziłam do liceum z całego serca marzyłam o Warszawie. Jestem osobą bardzo upartą. I tak pewnego dnia postanowiłam spełnić swoje marzenie, nie bałam się porażki. W tej chwili mieszkam w Warszawie, jestem stylistką, i pracuję w jednej ze stacji tv. I jak przypominam sobie siebie sprzed 8 lat to widzę dziewczynę, która wie czego chcę. Przyznam, że nie było łatwo. Uczyłam się wszystkiego do zera. Biegałam po showroomach nie znając Warszawy. Ale dzięki temu jestem twarda, i jestem tu gdzie jestem 🙂 Chciałabym, żebyśmy nie bali się marzyć. Bo marzenia się spełnia. Ale nikt za nas ich nie spełni. Musimy tylko UWIERZYĆ W SIEBIE! I nie odpuszczać. A kiedyś przyjdzie ten właściwy moment 🙂 Nie żałuję tej decyzji. Jestem wdzięczna moim Aniołom, że nie pozwolili mi się poddać 🙂

  • Odpowiedz
    Alex
    7 czerwca 2018 at 18:09

    Moja jedna decyzja, którą podjęłam zaraz po rozpoczęciu Nowego Roku kilka lat temu rzeczywiście zmieniła totalnie moje życie. Wywróciła je o 180 stopni.
    Był 1. styczeń, godzina około 10 rano. W łóżku leżę ja, mój chłopak robi nam kawę w kuchni. Nagle zaczynam płakać jak głupia i mówię mu, że nienawidzę swoich studiów, nie wyobrażam sobie pracy w zawodzie i popełniłam największy błąd życia, a brakuje mi kilku miesięcy do obrony. On, jak zawsze, spokojnie podaje kawę i mówi „to je rzuć, masz moje wsparcie”. Trochę mnie to zbiło z tropu, bo kto normalny dałby taką radę. Temat podjęłam jeszcze na wieczór, on się mnie zapytał, co chcę w takim razie robić, skoro nie chcę być inżynierem. Ja mu mówię, że specjalistą od wizerunku, chcę pracować z ludźmi, pisać teksty, może kiedyś książkę? Jeszcze kilka dni się wahałam, przystąpiłam tylko do sesji zimowej, a później zawiesiłam studia. Nie powiem, postawiłam wszystko na jedną, nieznaną mi kartę. Rodzice źli, dziadkowie źli, a ja musiałam poradzić sobie na własną rękę, tak nagle. Poszłam na UEkonomiczny, po długiej rozmowie z rektorem przerzucił mnie automatycznie na II rok, pozwolił wybrać specjalność bez testów. Nagle pojawiła się propozycja pracy, która nauczyła mnie, że nie będę nigdy na etacie pracować. Kilka miesięcy później założyłam swoją firmę. Pierwsi klienci, pierwsze zyski już w drugim miesiącu, swoboda, praca na własny rachunek. To właśnie pozwoliło mi na zakup domu, rozwój firmy, rozszerzenie działalności i.. założenie rodziny dla której mam zawsze czas. Dwie wspaniałe dziewczyny, kochający i wspierający mąż, który po dziś dzień spokojnie analizuje każdy, nawet najbardziej szalony mój pomysł i mnie wspiera.

    Jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie zmieniła decyzji? Poszłabym pewnie pracować do fabryki VW jak większość mojego roku za nieco wyższą, niż najniższą krajową, odkładałabym macierzyństwo w nieskończoność, nie czułabym szczęścia każdego dnia, gdy wstaję z łóżka i nie czułabym, że robię w życiu to, do czego rzeczywiście jestem stworzona.

  • Odpowiedz
    White Rosa
    7 czerwca 2018 at 18:14

    DECYZJA, która odmieniła moje życie sprawiła również, że odkryłam na nowo swoje ja, odnalazłam wreszcie swoją zagubioną tożsamość. Wiele razy człowiek powtarza sobie: „bądź szczery”, „bądź autentyczny”, „bądź wierny sobie”, „dotrzyj do swojego wnętrza” i mimo wielu prób z trudem odkrywamy, kim jesteśmy. Prze wiele lat z mężem staraliśmy się o upragnione dziecko, jednakże nawet leczenie bezpłodności „innowacyjnymi” metodami nie przyniosło upragnionych efektów. Okazało się, że w moim przypadku nie jest to możliwe bym mogła podarować mężowi śmiech i radość dziecięcą, byśmy poczuli jak to jest kształtować nasze latorośle i je nieustannie pielęgnować. W końcu podjęłam DECYZJĘ, która z początku nie została zaakceptowana przez męża. Pragnęłam ponad wszystko dać dom dziecku porzuconego, dziecku, które będzie potrzebować NAS, a my JEGO. W końcu 5 lat temu przyjęliśmy pod swój dach 2-letnią Karinkę, która sprawiła, że poczułam, że wreszcie jestem w tym konkretnym czasie i miejscu, a ten czas który mijał wcześniej był tyko migawką mojego życia, gdyż wcale nie żyłam. Odkryłam to, gdy ta wyjątkowa dziewczynka do nas przybyła. Po upływie pół roku dowiedzieliśmy się, że Karinka ma jeszcze dwóch braci bliźniaków, którzy trafili porzuceni przez matkę alkoholiczkę do innego Domu Dziecka niż Karinka. Na tamten czas dzieci miały 8 lat… Tak też obawy były ogromne, co mamy robić? Jak wyczarować zarys delikatnego uśmiechu na twarzach skrzywdzonych, „problematycznych” (jak nam wmawiano dzieci, które poprzez agresję wyrażają swoją skargę na niesprawiedliwość losu? Jak ponownie otworzyć drzwi do serca nieufnych i przerażonych dzieci? Podjęliśmy ryzyko i nie pozwoliliśmy, by Karinka była odcięta od Tobiasza i Łukasza. Stworzyliśmy szczęśliwy dom. Owszem, było ciężko, lecz wszyscy jesteśmy teraz autentycznie szczęśliwi. To są moje dzieci 🙂 Aż trudno sobie wyobrazić, z jakim bagażem destrukcyjnych przeżyć i uczuć musiały sobie radzi te bezbronne jednak dzieci, targane przez poczucie osamotnienia, bezsilności, oburzenia i lęku. Wychowanie to jednak proces, który trwa i i trwa i trwać będzie. nie należy się poddawać nawet w tych skrajnych momentach. Wiele się nauczyłam o sobie dzięki tej jednej DECYZJI 🙂

  • Odpowiedz
    Katarina
    7 czerwca 2018 at 18:19

    Długo zastanawiałam się nad tym, która z moich decyzji wpłynęła na mnie i na moje dalsze życie. Jednego wieczoru, gdy położyłam już dziecko spać i znalazłam chwilę dla siebie, usiadłam wygodnie na sofie i zaczęłam analizować ostatnie 10 lat mojego życia w poszukiwaniu tej jednej ogromnie ważnej dla mnie decyzji.
    Pierwsze co mi przyszło do głowy to „powiedzenie tak” mojemu wieloletniemu partnerowi. Wiadomo, że ślub zmienił w moim życiu wiele, bo w końcu z partnerem zaczęliśmy wspólnie w pełni żyć, dzielić razem każdy dzień i każdą noc. Stałam się dla kogoś niezwykle ważna i wyjątkowa, a do tego szalenie szczęśliwa 😉
    Druga decyzja, o której od razu pomyślałam to chęć posiadania dziecka. W tym momencie mogłabym się rozpisywać bez końca, bo macierzyństwo jest czymś cudownym, ale wiem, że nie wszyscy lubią, gdy „mówi się tylko o dzieciach”… Napiszę krótko 😉 Nasz synek wywrócił nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Wniósł do naszego życia wiele radości, ale też zmęczenia (takiego pozytywnego), a także nauczył nas odpowiedzialności za swoje działania. Tak, tak tyle zmienia w życiu dziecko 
    Jednak taką decyzją, która bardzo mocno zmieniła moje dotychczasowe życie było (uwaga! Może wydawać się to banalne!) zapisanie się na 10 km bieg uliczny. Od razu zaznaczam, że wcześniej nie biegałam, ani nie ćwiczyłam. Nigdy nie była jakąś fit mamą jednak po ciąży do końca zadowolona ze swojego wyglądu też nie byłam. Oglądałam bardzo często na instastory inne instamamy i zastanawiałam się jak one to robią, że tak pięknie wyglądają, skąd biorą czas i siły na ćwiczenia. Nie jeden raz próbowałam sama przed TV poćwiczyć, ale najczęściej kończyło się to po jednym góra dwóch dniach. Taki słomiany zapał…
    Na bieg zapisałam się ja i dwie moje koleżanki. Zaczęłyśmy się wspólnie umawiać na treningi, bo wiedziałyśmy, że bez dobrego przygotowania to umrzemy po 2 km, a co dopiero przebiec 10 km. Początkowo bieganie nie sprawiało mi przyjemności. Myślałam, że na 3 km wyzionę ducha, ale biegłam dalej (bo dziewczyny biegły ;)). Jednak, gdy zobaczyłam ile zmian te treningi wprowadziły do mojego życia od razu zmieniłam nastawienie. Byłam dumna z siebie, że nauczyłam się gospodarować swoim czasem. Potrafiłam znaleźć trzy razy w tygodniu 1 godzinkę na trening. Nauczyłam się walczyć z codziennym zmęczeniem po pracy i po opiece nad synkiem (a może i z lenistwem i wygodą?). Dodatkowo poprawiła mi się figura i zaczęłam być dumna z tego jak zaczynam wyglądać, a wiadomo, że dla kobiet jest to cholernie ważne! Cieszę się ogromnie, że to z dziewczynami wspólnie trenowałyśmy. Razem było nam łatwiej wytrwać w postanowieniu wystartowania w zawodach. Wspierałyśmy i motywowałyśmy się nawzajem, a trudnych chwil nie brakowało. W końcu nadszedł dzień zawodów. Gdy przybyłyśmy na boisko byłyśmy bardzo zestresowane, bo wkoło było pełno zawodowych sportowców, lecz mimo wszystko wystartowałyśmy. Nie było lekko, ale UDAŁO SIĘ. Gdy dobiegłam do mety i zobaczyłam kibicującego mi męża wraz z synkiem, a także mając w głowie to co zrobiłam nie mogłam się powstrzymać od płaczu 😀 To był dla mnie bardzo ważny dzień. Uczucia jakie mi towarzyszyły po przekroczeniu mety były niesamowite – zmęczenie, ból zmieszany z radością, ogromną satysfakcją, szczęściem i zadowoleniem z siebie! Istna bomba emocji 😀 Wszystkie trzy cieszyłyśmy się na mecie jakbyśmy zdobyły mistrzostwo świata w bieganiu.
    Może dla kogoś z Was czytających ten post moja decyzja wyda się banalna jednak dla mnie jest bardzo ważna 🙂 Na jej podjęcie miał niejako wpływ mój mąż i moje dziecko. Naprawdę dużo nauczyłam się przez bieganie. Wsparcie bliskich (rodziny i dziewczyn) jest czymś ogromnie ważnym. Człowiek zaczyna bardziej wierzyć w swoje możliwości. Odnalazłam w bieganiu swoje ja. Nie ma czegoś takiego jak słomiany zapał 😉 trzeba po prostu kochać to co się robi, a wtedy wszystko ma sens i znaczenie!
    P.S. Ten 10 km bieg nie zakończył naszego wspólnego biegania. Dalej biegamy z dziewczynami i planujemy wystartować w kolejnych zawodach 🙂 Mamy tę moc! 😉

  • Odpowiedz
    Sonia
    7 czerwca 2018 at 18:20

    Najlepsza decyzja jaka podjęłam, była ta, ze od teraz zaczynam decydować SAMA.

    Znając mnie dziś nie do uwierzenia jest, ze miałam w zwyczaju sugerować się innymi – ich oczekiwaniami, opiniami. Robiłam to, co mi radzili (pewnie zreszta według najlepszej woli i wiedzy) i nie byłam szczęśliwa. Nie dlatego, ze decyzje były złe, ale dlatego, ze tak naprawdę nie były moje. Jakieś 10 lat temu powiedziałam dość i przebilam szklany sufit, który sama sobie zbudowałam. Jedynym aspektem podejmowania decyzji uczyniłam to, czego sama chciałam. I choć pewnie wiele wiele z nich mogłyby być lepsze, to wiem, ze były jedynymi właściwymi – bo żyje w zgodzie sama ze sobą i z tym, czego w danym momencie pragnęłam. Pozwoliłam i pozwalam sobie na błędy, bo wiem, ze są mi potrzebne. Nauczyłam się, ze nie ma złych decyzji – są co najwyżej nieprawdziwie nasze.

  • Odpowiedz
    Iza
    7 czerwca 2018 at 18:23

    Hej hej! Ciezko wybrac to jedna bo na pewno w moim 10 letnim dorobku troszke sie podzialo ale chyba mysle,ze moj wyjazd do uk. W sumie to byl na spontanie i sama nie wiedzialam jak to wszystko sie potoczy. Na pewno stalam sie silniejsza i pewniejsza siebie. Spelnily sie moje marzenia. Podroze po swiecie, otwarcie swojej wlasnej malej kawiarenki,wielki sukces a co za tym idzie powrot do mojej kochanej Polski. W wieku 43 lat mam to co potrzebuje i jestem szczesliwa! ❤️❤️❤️❤️

  • Odpowiedz
    Justjust
    7 czerwca 2018 at 18:26

    Rzeszow, rok 2011. Ja – ledwo po skończeniu studiów, z kiepska pracą na zlecenie, całkowicie olana przez faceta, który jeszcze miesiąc wcześniej wyznawał miłość aż po grób, mieszkająca w wynajętym kiedyś na spółkę z nim pokoju. Dół i niechęć spowodowana brakiem odpowiedzi na setkę wysłanych CV. Do tego przychodzi właściciel i każe się wynieść do końca lipca, bo jego brat wraca. Jedna głupia myśl – skoro i tak nie mam mieszkania, to przeciez pracy mogę szukać wszędzie. Wysłałam jedno jedyne CV do firmy w Krakowie, próba nie strzelba, nie zabije, przecież szansa znikoma że odpowiedzą. Odpowiedzieli. Dwa tygodnie później postawilam wszystko na jedną kartę. Jak nie teraz to kiedy? Spakowałam się w niewielka torbę w czerwone róże i następnego dnia byłam już w Krakowie, w malym pokoju mojej koleżanki z podstawówki, z którą kontakt urwał się przez splot niefortunnych zdarzeń wiele lat wcześniej. Nie znałam prawie nikogo, zaczynałam nową pracę w dużej firmie za kiepskie pieniądze, bałam się cholernie, ale wiedziałam ze jestem we właściwym miejscu, a reszta przyjdzie sama. I tak – rok 2018, minęło prawie rowno 7 lat. Siedzę we własnym żółtym fotelu w salonie w moim wymarzonym mieszkaniu. Na sofie obok siedzi miłość mojego życia. Za dwa miesiące zmieniam pracę – na firmę w której chciałam pracować od zawsze. Za rok biorę ślub. Nie mam wszystkiego, nie jest idealnie, ale jest zajebiście, serio!

  • Odpowiedz
    Izabela
    7 czerwca 2018 at 18:31

    Kiedy zaczęła się przygoda ze szkołą podstawową, gimnazjum a później liceum zawsze brakowało mi pewności siebie. Teoretycznie zawsze uśmiechnięta, pozytywna dziewczyna, która zawsze trochę bardziej myślała o szczęściu innych niż o swoim. Tak przynajmniej postrzegali mnie inni. Pozytywnie. Tylko dlaczego brakowało tej pewności i dlaczego wciąż coś się nie udawało? Zawalone testy gimnazjalne, utracone przyjaźnie, pierwsza miłość, która okazała się porażką. Tak, może to się wydawać błahe. Jednak z perspektywy nastolatki to było coś! Coś… strasznego, przykrego, podcinającego skrzydła. Kiedy przyszedł czas na egzamin dojrzałości, czyli maturę byłam pewna, że coś pójdzie nie tak. Ale to właśnie w tym momencie wpadł mi do głowy pomysł! Jeśli napiszę maturę to niezależnie od wyników… obcinam moje piękne włosy sięgające do pupy, którymi każdy się zachwycał! Ale to nie było zwykłe obcięcie włosów. Postanowiłam, że przekaże je dla dzieci lub kobiet chorych na raka. Kiedy odwiedziłam fryzjera czułam, że to właściwa decyzja. CIACH! Właśnie w tym momencie wszystko się zmieniło! Poczucie, że można dać chociaż chwile szczęścia, uśmiechu na twarzy chorej osoby, która straciła włosy i czeka na perukę, dzięki której znów będzie mogła cieszyć się pięknymi włosami jest niesamowite! Dla tej osoby to może początek czegoś nowego, pozytywnego. Mały szczegół ale każda dziewczynka czy kobieta chce czuć się piękna! Życie ze świadomością, że oddałam troszkę swojego piękna komuś innemu to niesamowite uczucie! Dla mnie ? To tez nowa droga! Lepsza! Zdałam maturę, dostałam się na wymarzone studia, rozwijam się, mam wokół siebie cudowynych ludzi. Mały gest a dodał mi pewności siebie i poczucia, że jestem potrzebna że mogę dzielić się tym najpiękniejszym co mam. Mam nadzieję, że moje długie blond włosy lśnią na głowie silnej, pewnej siebie kobiety, która pokonała lub pokona chorobę! Takiej silnej i pewnej siebie kobiety, którą mogłam się stać dzięki podarowaniu komuś chwili radości, choć jednego małego uśmiechu. 🙂

  • Odpowiedz
    Malwina
    7 czerwca 2018 at 18:33

    Postanowiliśmy 9 lat temu z moim już teraz mężem , że chociaż raz w roku pojedziemy w nieznane, odkrywać, doświadczać i smakować poza granicami kraju. Ja uwielbiam modę, kosmetyki a mój mąż to gastronomiczny freak . Dlatego na tych naszych inspiracyjnych wyjazdach czerpiemy tyle ile możemy żeby pozytywnych emocji starczyło na kolejne miesiące . Teraz kiedy w naszym życiu pojawił się nowy członek rodziny, mamy wiekszą motywację żeby kultywować tą tradycje 🙂 Czasami mamy chwile zwątpienia ale pamiętamy o tej decyzji i o tym ile wnosi w nasze życie . Ot tak po prostu niby nic ale jednak dla nas tak wiele 🙂

  • Odpowiedz
    Dagkar
    7 czerwca 2018 at 18:33

    Długo zastanawiałam się nad opublikowaniem tego komentarza, bo czytając inne, wszystkie wydawały mi się takie wesołe, dobrze rozpoczęte i zakończone historie. Niestety u mnie nie wszystko tak wyglądało…
    Kilka lat temu po nagłej śmierci mojej najbliższej osoby, mojego dziadka, z którym przeżyłam praktycznie całe swoje dzieciństwo problemy dopiero się rozpoczynały. Ogromny, wykańczający stres w pracy w której czasem bywałam 7 dni w tygodniu po kilkanaście godzin, brak czasu na cokolwiek, w międzyczasie studia i obrona, coraz większe problemy ze zdrowiem. Płakałam w nocy, rano zaczynałam wszystko od nowa, starałam sobie jakoś radzić, z dnia na dzień było tylko gorzej. W pewnym momencie doszłam do granic wytrzymałości mojego organizmu. Dodam jeszcze, ze w dzieciństwie przeszłam operacje serca i nadal żyje z wadą. W nocy nie mogłam spać, miałam kołatania serca i przyspieszone akcje, ból w mostku, momentami nie mogłam złapać oddechu, dusiłam się. Czasem wydawało mi się, ze to moje ostatnie chwile życia. Chodziłam od lekarza do lekarza – szukałam pomocy. Wszędzie patrzyli na mnie jak na wariatkę(i w sumie mieli racje), wszystkie wyniki badań w normie, żadnych wskazań żeby coś mi doskwierało. Ja bałam się zostawać sama ale także złe się czułam w tłocznych miejscach. W końcu diagnoza – nerwica lękowo-depresyjna i obowiązkowe leczenie. Jak to? Ja? Do psychiatry? Nie ma mowy, wszystko ze mną w porządku! Tak bardzo się tego wstydziłam, a jednocześnie było mi ciężko sobie z tym poradzić, ze spowodowało to jeszcze nasilenie tej złej dla mnie sytuacji. Przez tydzień nie wstawałam z łóżka. Płakałam. Byłam z tym sama, nie chciałam nikomu o tym mówić. W pewnym momencie wstałam. Doszło do mnie, ze sytuacja w której się znajduje jest tylko i wyłącznie efektem moich działań, mojego sposobu życia. Tego, ze przejmuje się czyimś sprawami, ze biorę za dużo na siebie, ze chce robić dużo więcej niż jestem w stanie. Powiedziałam NIGDY WIĘCEJ. To jest moje jedno, jedyne życie, nie pozwolę sobie go zniszczyć. Postanowiłam ŻYĆ TU I TERAZ. Nic nie odkładać na później. Chce żyć normalnie i szczęśliwie. Zmieniłam prace na tryb 8-godzinny 5 dni w tygodniu, znalazłam czas dla siebie, na odpoczynek, na rozwój, na moje zainteresowania. Zaczęłam robić tylko tyle, ile potrzeba. Nic więcej, nic ponad. Wcześniej odkładałam dobre rzeczy na później. Nowa sukienkę na super okazje które nigdy nie nadchodziły, wakacyjny wyjazd na ten odpowiedni moment, który przez kilka lat się „nie pojawiał”, spotkania ze znajomymi i rodzina dopiero wtedy gdy wszystko w pracy będzie okej. Jak można się domyślić – koleżanek nie widziałam kilka miesięcy, a niektórych nawet lat, zamknęłam się, odgrodziłam. Gdy postanowiłam, ze nie chce tak żyć, musiałam znaleźć zajęcie, żeby przestać dużo myśleć. O tym co było i co będzie dalej. Uciekłam w sport. Zaczęłam biegać, jeździć na rowerze, chodzić na siłownie, bo wreszcie miałam czas. Skupiłam się na sobie. Zaczęłam żyć. Dziś po kilku latach od całej tej sytuacji, wiem, ze to była najważniejsza decyzja mojego życia. Właśnie zacząć żyć według innych zasad. Boje się pomyśleć, co by się stało dalej gdybym w to brnęła. Poradziłam sobie, sama, bez leków, bez psychiatry. Trwało to kilka lat, ale się udało, mimo, ze czasem mam jeszcze przebłyski tamtego stanu. Fizyczne złe samopoczucie było tylko odbiciem mojego psychicznego stanu. Jestem szczęśliwa, układam sobie życie i wiem, jak ogromne znaczenie ma nasz własny sposób myślenia i pogląd na życie, na różne sprawy. Doceniam każdą wolną chwilę, nawet teraz gdy wracam ze spaceru z psem pisząc moją historię w telefonie, jest ciepło i słonecznie, chce się żyć!:) Jestem inną osobą. Właśnie ta jedna, moja decyzja podjęta w przeciągu ostatnich 10 lat rzutuje na wszystkie inne, które od tamtej pory podejmuje i wiem, ze nadal będzie miała na nie wpływ bo nie pozwolę sobie już nigdy wrócić do tamtego stanu… obiecuje 🙂
    Nie wiem, jak moja historia ma się do pytania konkursowego, ale może chociaż przeczyta to jakaś osoba, która zmaga się z podobnym problemem, a ja będę mogła w jakiś sposób pomóc 🙂 Pamietajmy – siła jest kobietą, a życie jest jedno. Walczmy o siebie. Warto.

  • Odpowiedz
    Kasia
    7 czerwca 2018 at 18:38

    W dzieciństwie dostawałam paczki od wujka z Ameryki:) Taki jest początek historii mojego największego marzenia – Stany Zjednoczone! Pochodzę z małej miejscowości, sytuacja finansowa rodziny nie pozwalała na realizację takich marzeń. Marzenie rzuciłam w kąt… Nieśmiała dziewczyna z małej miejscowości udała się do liceum do trochę większego miasta i poznała dwie cudowne przyjaciółki. Przyjaciółki zawsze wspierały i mówiły, ze wszystko jest możliwe. Dzięki nim, zamiast wylądować w małej mieścinie bez perspektyw na rozwój trafiłam do stolicy. Powoli przekonywałam się, że niemożliwe nie istnieje. Po nieudanej próbie dostania się na wymarzone studia dalej wierzyłam, że niemożliwe nie istnieje. Kolejna próba – udana! Jestem na najlepszej uczelni ekonomicznej w Polsce. W trakcie studiów wróciłam do mojego marzenia z dzieciństwa – USA. Okazało się po raz kolejny, że NIEMOŻLIWE NIE ISTNIEJE. Za półtora tygodnia lecę do Ameryki 😀 Dzięki moim przyjaciółkom, które namówiły mnie na studia w stolicy uwierzyłam w siebie i to była najlepsza decyzja. A za trzy miesiące pozdrowię wszystkich z Nowego Jorku!

  • Odpowiedz
    Dominika
    7 czerwca 2018 at 18:39

    Pomyślałam o ważnych momentach i decyzjach, które podjęłam na przestrzeni ostatniej dekady i musiałam pogodzić się z myślą, że minęła ona zdecydowanie szybciej niż mi się wcześniej wydawało. 🙂 Ta opowieść ma kilka rozdziałów, jednak żaden nie miałby miejsca bez tego pierwszego: w 2008 roku stanęłam przed szansą wzięcia udziału w specjalnym projekcie dla uczniów 3. klasy gimnazjum – jedno z liceów w mojej rodzinnej miejscowości otwierało klasę językową, tzw. „zerówkę”. Intensywna nauka języka niemieckiego, do tego szybsze odcięcie się od horroru gimnazjalnej atmosfery, która bywa męcząca, pomyślałam – coś dla mnie! Przeszłam różne testy (m.in. predyspozycji językowych i psychologiczne), nastawiłam się na wielką zmianę… i niedługo przed rozpoczęciem roku szkolnego zrezygnowałam. Strach przed nowym środowiskiem, nowymi wyzwaniami i nowymi przygodami zdecydowanie mnie wtedy sparaliżował. Jak wielkie było zdziwienie dyrektorki liceum, gdy po pierwszym tygodniu nauki w murach mojego gimnazjum stanęłam w drzwiach jej gabinetu z pytaniem-prośbą: „czy mogę jednak dołączyć do klasy 0a”? Mogłam.

    Minął rok. Przyszła pora wyboru profilu nauczania. Bio-chem czy human? Ochrona środowiska czy dziennikarstwo? Padło na to pierwsze i po semestrze już wiedziałam, że to nie to. Czy zmieniłam klasę na humana? Oczywiście!

    Rok 2012. Kolejny życiowy wybór – filologia polska, filologia obca czy dziennikarstwo i komunikacja społeczna? Odbywałam wtedy staż w radiu, a zaprzyjaźnieni dziennikarze doradzali – „wszystko, byle nie polonistyka i dziennikarstwo! Dziennikarzem możesz być po każdym kierunku!”. Głos rozsądku vs. głos serca. Wygrała opcja nr 1 i oznaczała ona przeprowadzkę do miasta, którego wcześniej nawet nie brałam pod uwagę na mapie moich podróży. Filologię duńską skończyłam prędzej niż życzyliby sobie tego moi rodzice. 🙂 Po roku poszłam za głosem serca.

    6 lat później jestem o wiele mądrzejsza niż w 2008 roku. Już nie mam do siebie pretensji, kiedy zmieniam plany. I nie daję sobie wmówić, że powinnam mieć. Wiem, że poszukiwanie siebie, swojej drogi, eksperymentowanie i próbowanie wielu aktywności to nic złego! Gdyby nie te wszystkie wydarzenia nie poznałabym mojego przyszłego męża, z którym zapoznał mnie mój kolega ze studiów (tych drugich ;)), części moich wspaniałych przyjaciół – miałabym zupełnie inne perspektywy. To, gdzie jestem teraz, to suma kilku mniejszych decyzji, które jednak nauczyły mnie, że warto podążać za tym, co nam duszy gra. 🙂 Jest super! 🙂

  • Odpowiedz
    Sandra
    7 czerwca 2018 at 18:46

    Hmm trudne pytanie z racji, że mam dopiero 25lat, ale mimo takiego wieku przeszłam już wiele w swoim życiu a więc.. Może nie 10 lat temu, a 11 miałam wypadek samochodowy z moją mamą i siostrą. Dość poważny, z wielu obrażeń jakie doznałam najpoważniejszym był uraz kręgosłupa, a dokładniej złamanie 2 kręgów. Był to najgorszy okres w moim życiu. Wypadek zdarzył się 27 maja więc niewiele przed wakacjami. Miałam 14 lat, złamany kręgosłup, zbliżało się lato i wakacje, a ja byłam uwięziona do łóżka szpitalnego. Szczęście w nieszczęściu, że na sali ortopedycznej byłam z mamą. Moja siostra na intensywnej. Wiele dni i nocy przepłakałam, nie rozumiałam co oni do mnie mówią. Dlaczego nie mogę wstać? a jak mam iść do łazienki? Jak mam się wykąpać? dzisiaj niestety już wiem czym to się kończy, ale wtedy.. „nie możesz chodzić, nie możesz wstawać, musisz leżeć najlepiej najwięcej na brzuchu, nie można Ci siadać!” ale jak? jak jeść, jak pić? na leżąco zupę jeść? i mimo, że nie lubię tego słowa.. ale była to dla mnie MASAKRA! największa Tragedia jaka mnie spotkała w życiu. Jak się domyślacie, jedzenie, picie, kąpanie i załatwianie odbywało się w łóżku na leżąco. Jak 14letnia dziewczynka ma to pojąć? i znieść z uśmiechem na twarzy? Nie da się i tak tez było u mnie. Byłam załamana. Dobrze, że mama była ze mną na sali, bo pilnowała mnie, motywowała i poprawiała humor. ale szczerze? Kobieta która miała ciężki wypadek z dwiema córkami, leżąca w szpitalu i zostawiająca w domu męża z 5 letnim dzieckiem.. pocieszał mnie.?! teraz z perspektywy czasu wiem, że byłam egoistką, a moja mama była BOHATERKĄ! Była i jest najwspanialszą kobietą na świecie. Sama leżała na łóżku obok mnie z wyciągiem, śruba w nodze i ciężarki przyczepione.. miała złamane biodro i pękniętą panewkę. do tego zmasakrowana twarz z szyby, bo siedziała z przodu. Ja złamany kręgosłup, siostra pęknięta czaszka i krwiak a w domu mąż i 5 letnia dzidzia. I ona to wszystko dzielnie znosiła i pocieszała nas. Po miesiącu leżenia moja siostra wyszła do domu, po 2 kolejnych (czyli po 3miesiącach) wyszłyśmy MY. Na nowo uczyłam się chodzić i to był ten dzień. Sądny, pamiętny dzień, który zmienił całe moje nastawienie. Mój światopogląd i plan na dalsze życie. Wtedy właśnie postanowiłam, że chcę być tak silna jak moja mama. Chcę mieć dobre życie, spełniać swoje marzenia i robić wszystko, abym ja i moja rodzina była szczęśliwa. Dzięki temu postanowieniu spędziłam kilka kolejnych lat na zwiedzaniu i poznawaniu naszej Polski, poznałam cudownego faceta, a obecnie już męża z którym 3 lata spędziłam we Francji. Oraz mam największe szczęście jakie mnie spotkało: syn. Małe kruche dzieciątko zrodzone ze mnie i naszej miłości. mimo, że pod uważną kontrolą lekarzy i z Cesarskiego cięcia. A teraz będziemy planować budowę. I mogę powiedzieć śmiało, że jestem spełnioną kobieta. Bo doznałam smutku, żalu, depresji, oraz bezgranicznej miłości.

  • Odpowiedz
    Dorota
    7 czerwca 2018 at 18:48

    10 lat temu – koniec studiów, zmiana pracy, wyprowadzka z rodzinnego domu, początek prawdziwie dorosłego, samodzielnego życia. Uświadomiło mi to, jak bardzo kocham, jak bardzo jestem emocjonalnie związana z rodzicami i bratem. Mając ich na codzień nie dostrzegałam małych, prostych rzeczy, które wydawały się czymś naturalnym, oczywistym i przez to niezauważalnym. „Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest”. 10 lat przewartościowało moje życie. Poznałam, czym jest prawdziwa, bezinteresowna przyjaźń, prawdziwa, szczera, wzajemna miłość. Przygody po drodze, to materiał na książkę, wyciskacz łez, wzruszeń i jeszcze więcej śmiechu 😉
    10 lat to droga, podczas której zrozumiałam, co, jest w życiu najważniejsze. Rodzina, bliscy i drugi człowiek. Reszta jest tylko dodatkiem

  • Odpowiedz
    Hania L.
    7 czerwca 2018 at 18:50

    Długo zastanawiałam się, która z podjętych przez ostatnie 10 lat decyzji najbardziej wpłynęła na moje życie… To było 5 lat temu… wspólnie z narzeczonym planowaliśmy nasz ślub… był już zespół, sala, fotograf, rodzina poinformowana…i nagle dzień po dniu nasze relacje się popsuły, On zachowywał się tak jakby mu na niczym nie zależało, jakby nic nie miało znaczenia… wtedy powiedział, że nie wie czy mnie kocha i że chyba musimy odwołać ślub… to był dla mnie koniec świata. Było mi bardzo przykro i byłam wściekła, że tyle przygotowań i ustaleń a On po prostu mnie nie kocha… przecież mógł mi to powiedzieć wcześniej a nie kiedy wszyscy już wiedzieli o ślubie… taki wstyd, taka przykrość… Po czasie okazało się, że to nie On. To choroba zdecydowała za niego – nerwica i depresja. Wtedy chciałam się wycofać, nie wiedziałam, czy dam radę żyć z kimś u kogo w każdej chwili choroba może pojawić się znowu… wiele nocy przepłakałam, wiele nie przespałam rozmyślając co dalej… i wtedy, te 5 lat temu podjęłam decyzje, że kocham tego człowieka najbardziej na świecie i choćby nie wiem co będę przy nim. Na koniec czerwca mijają 4 lata od naszego ślubu i wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu!

  • Odpowiedz
    Kasia
    7 czerwca 2018 at 18:51

    Może to nie było dokładnie 10 lat temu, tylko 12 ale postanowiłam wtedy pójść do techniku. Co wiązało się z tym, że na studia poszłam później, bo z rocznikiem 91 i to była najlepsza decyzja w moim życiu jak się później okazało. O studiach na AWF-ie marzyłam od dziecka wiec to akurat był cel do którego dążyłam, ale zupełnie wtedy nie myślałam, że przyszłego męża(jeszcze niedoszłego ale mówi o tym głośno więc liczę, że zdania nie zmieni :D) poznam właśnie tam. Przez 3 lata kręciliśmy się, każdy w swoim świecie aż tu nagle wspólna specjalizacja(instruktor pływania) zmieniła tor naszego życia. Zaczęliśmy wspólnie chodzić na różne imprezy, później zaczął mnie odprowadzać do metra, kolejny etap odprowadzać na moją stacje metra, później do domu i po paru miesiącach pozwoliłam mu złapać mnie za rękę i tak od 5 lat trzyma ją.
    Ale to jeszcze nie koniec 😀
    Jak już skończyliśmy 1 etap studiów, czyli licencjat. Postanowiliśmy, że dalej na mgr ja pójdę zaocznie a on dziennie i to było to, ponieważ spotkał tam wspaniałych ludzi który wkręcili go w trenowanie Triathlonu(pływanie, rower, bieg), a on mnie i dzięki temu mamy oboje wspólną pasję. Trenujemy, śmiejemy się, żartujemy z siebie na wzajem, jeździmy na zawody i poznajemy wspaniałych ludzi, którzy kochają sport tak jak i my.
    Poza sobą mamy również wspólną pasję, której wcześniej nie mieliśmy, to jest coś niesamowitego. Jestem tak bardzo losowi wdzięczna, że do tego doprowadził 🙂

    Dzięki za możliwość cofnięcia się do tego okresu 🙂 zauważyłam, że niezła ze mnie szczęściara 😀
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Natalia
    7 czerwca 2018 at 18:51

    Jedna decyzja, która zmieniła i ciągle zmienia moje życie….
    Wiara w Boga!
    Kilka lat temu przez zupełny przypadek poznałam historię niezwykłego człowieka, który urodził się bez rąk i bez nóg. Stał się on dla mnie absolutną inspiracją, a słowa, które wypowiedział w jednym z wywiadów „nie rezygnuj z Boga, bo Bóg nigdy nie zrezygnuje z ciebie” tak mnie wzruszyły, że cały czas o nich myślałam. Postanowiłam spróbować zmienić swoje życie, pokochać kogoś kto kocha mnie bezgranicznie i za nic. To jak moje życie zmieniło się, gdy zaczęłam całą sobą wierzyć w Boga jest niezwykłe. Zaczęłam inaczej postrzegać siebie i innych ludzi. Jestem szczęśliwa, bo potrafię cieszyć się z tego co mam, a nie ciągle rozmyślać nad tym czego mi brakuje. I choć czasami nad moim życiem gromadzą się ciemne chmury, wiem że nie jestem w tym wszystkim sama. Dziękuję Bogu za każdy dzień- który jest ogromnym darem. Dzięki Niemu moje życie ma sens! Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to najlepsza decyzja w moim życiu!

  • Odpowiedz
    Magdalena
    7 czerwca 2018 at 18:51

    Mogłabym napisać, pewnie trochę banalnie, że równo 10 lat temu zdecydowałam, że wyjeżdżam na studia do wielkiego miasta. Ta decyzja zmieniła oczywiście moje życie o 180 stopni. I pewnie moja historia o wymarzonych studiach, na które tak ciężko pracowałam, żeby się na nie dostać, nie byłaby tak niezwykła. Dlatego nie napiszę o sobie.
    Opowiem Ci o mojej mamie, która równo 10 lat temu pomogła mi podjąć tą najważniejszą w moim życiu decyzję. Jesteśmy z mamą tylko we dwie. Niestety życie napisało dla nas taki scenariusz… ale tu nie o tym. Gdy wyprowadziłam się z rodzinnego domu do oddalonego od 650 km Wrocławia to moja Mama ani przez jedną sekundę nie pomyślała o sobie. Nie nalegała, żebym zdecydowała się na studia bliżej naszej miejscowości. Nie mówiła: Jak Ty sobie poradzisz? Jak ja sobie poradzę? Zostanę sama, a ty będziesz tak daleko ode mnie?
    Pamiętam jak na początku roku akademickiego dzwoniłam codziennie zapłakana, że tęsknie, że mam tyle nauki, że nie daje rady, że nie śpię po nocach… Nie wyobrażam sobie jak jej musiało być wtedy ciężko. Została całkiem sama. Musiało pękać jej serce słuchając moich żali, bo przecież jako Matka chciała jak najlepiej dla swojego dziecka. Po dwóch tygodniach błagałam żeby do mnie przyjechała. Tęskniłam za domem, za przyjaciółmi, ma moim małym miasteczkiem, a najbardziej tęskniłam za nią, bo miałam tylko ją. Po miesiącu jak przyjechałam pierwszy raz do domu na Wszystkich Świętych usiadłam przy walizce i powiedziałam, że nie wracam. Cierpliwie tłumaczyła mi, że się niedługo przyzwyczaję do nowego życia i przecież zaraz znowu przyjadę do domu. Wróciłam do Wrocławia i na zmianę płakałam i się uczyłam.
    Pierwszy semestr był dla nas obu bardzo ciężki. Spędzałyśmy długie godziny na rozmowach. Opowiadałyśmy sobie jak minął nam dzień. Starałyśmy się nadrobić brak kontaktu fizycznego tym werbalnym. Potem przyszła wiosna, a następnie lato i było już coraz lepiej. Mama miała rację, przyzwyczaiłam się do wszystkiego. Do życia w dużym mieście, do nauki, do codzienności bez przytulenia się do Mamy. Jak wróciłam do domu na wakacje postanowiłyśmy, że kupimy psa. Chciałam mieć pewność, że Mama nie będzie już taka samotna. Że będzie miała w domu żywą istotkę. I tak w naszym domu zamieszkał cudowny york, Bono.
    Jestem mojej Mamie ogromnie wdzięczna za wszystko co mi dała, ale najbardziej jestem jej wdzięczna jej za to, że 10 lat temu pozwoliła mi rozwinąć skrzydła. Na pewno gdyby nie jej odwaga i poświęcenie nie byłabym teraz w tym miejscu w którym jestem teraz. Własny dom, wymarzona praca, cudowny mąż, nie osiągnęłabym tego wszystkiego bez niej. Opowiedziałam Ci tą historię bo bardzo kocham swoja Mamę. I mimo że dziś mam prawie 30 lat to nie wyobrażam sobie dnia bez kontaktu z nią; jest moja powierniczką i najlepszą przyjaciółką.

  • Odpowiedz
    Rebeka
    7 czerwca 2018 at 19:22

    Studiowałam. Zawsze byłam bardzo ambitna, a rodzina uważała mnie za ideał. Nigdy nie było ze mną problemów. Przynosiłam same 5 do domu i nie paliłam papierów, w przeciwieństwie do innych znajomych z uczelni. Wtedy wydawało mi się, że właśnie tego chce w życiu. Chcę zostać magistrem i pracować w biurze. Natomiast z dnia na dzień, kiedy patrzyłam rano w lustro, zastanawiałam się czy to właściwa droga, czy właśnie to daje mi prawdziwe szczęście. Nie chciałam nikogo zawieść, ale nie mogłam dalej kontynuować studiów, bo to nie było to czego pragnęłam. Pewnego dnia, kiedy wróciłam po ciężkim dniu na uczelni do domu zobaczyłam komunikat na portalu o naborze do grupy wizażowej. Zawsze lubiłam dobrze wyglądać i dużo osób mnie chwaliło za swoją estetykę. Pomyślałam, że to super wydarzenie, które może mnie rozluźnić i podnieść moje kwalifikacje. Zaczęłam kurs – 50 godzin, 10 makijaży, egzamin i stało się. Zostałam wizażystką. Oczywiście dyplom rzuciłam w kąt i zabrałam się za naukę do sesji. Minęły 2 miesiące, a ja dalej spoglądając w lustro widziałam nieszczęśliwą osobę, z brakiem blasku w oku i bez uśmiechu, zdarzały się również łzy bezradności. I wtedy podjęłam najlepszą decyzję w moim życiu. Odkopałam dyplom z dna szafy i zawiesiłam go w mojej pierwszej pracowni. Założyłam konto na portalu i zaczęłam malować. Z dnia na dzień miałam więcej klientek, sesje zdjęciowe i dużo pracy, ale właśnie wtedy czułam się szczęśliwa. Dzisiaj mam fach w ręku, zero wolnych terminów, piękną pracownie, wspaniałe współprace i uśmiech na twarzy. Jakby nie ta podjęta decyzja, siedziałabym właśnie w biurze od 8 do 15 patrząc w komputer, bez możliwości rozwoju. A teraz mój dzień codziennie jest inny, tego właśnie potrzebowałam. Potrzebowałam być sobą, taką jaką chce być, a nie jaką chcieli inni, żebym była. Warto podejmować w życiu ryzyko, bo może się okazać, że właśnie na takie chwile czekaliśmy całe życie.

  • Odpowiedz
    Malwina
    7 czerwca 2018 at 19:25

    Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki….
    8 marca 2016 r. Do mojej pracy przyszedł z ogromnym bukietem czerwonych róż mój były. Moja nastoletnia miłość. Miałam 14 lat jak poznaliśmy się na plaży. Wakacyjna miłość. Przyznaję nie trwało to długo. Kontakt się urwał na jakiś czas. Potem pojawił się portal „szkolny”. On mnie odnalazł. Sporadyczna wymiana wiadomości na zasadzie”co tam?” ciągnęła się jakiś czas. Potem wymieniliśmy się nr telefonu i nr gg 😀 Częściej się do siebie odzywaliśmy ale ciągle niezobowiązująco. Mijały lata, my utrzymywaliśmy znajomość wirtualnie. Nie spotkaliśmy się ani razu ale wymienianie wiadomości robiło się coraz częstsze. Powoli ale sukcesywnie coś się między nami zacieśniło. Dzień zaczynaliśmy od “dzień dobry” a kończyliśmy na “dobranoc” i jakoś nie wyobrażałam sobie że mogłoby być inaczej. Przyznaję on parę razy coś tam wspomniał o spotkaniu, tak mimochodem ale ja nie podchwyciłam tego. Ciągle uważałam, że już tak wiele się zmieniliśmy iż nie ma szansy żeby coś z tego było…. chociaż gdzieś z tyłu głowy taka mała iskierka się tliła.
    To on był bardziej odważny ode mnie. Wiedział, że jestem na pewno w pracy, napisał tylko smsa z zapytaniem na którym piętrze pracuje… a mi serce stanęło jak przeczytałam wiadomość. Momentalnie poczułam uderzenie gorąca i eksplozję motyli w brzuchu. Sama byłam zaskoczona swoją reakcją. Ręce mi lekko drżały jak mu odpisywałam. Wiedziałam że nie ma odwrotu… Wyszłam z biura i udałam się w jego kierunku. Zobaczyłam jak idzie do mnie korytarzem z kwiatami, nogi mi się lekko ugięły ale starałam się nie dać po sobie tego poznać. Pocałowałam go w policzek na powitanie i już wtedy było jasne że to nie jest tylko mój znajomy. Dopiero jakiś czas później się dowiedziałam, że wchodząc do miejsca mojej pracy serce mu waliło niesamowicie i był mocno zestresowany.
    10 kwietnia 2017 na wieczornym, urlopowym spacerze po Toruniu wspomniałam że strasznie szybko minął nam ten wspólny rok w odpowiedzi usłyszałam pytanie “a nie chciałabyś żeby było tak na zawsze?”. Uklęknął , wyciągnął pudełko z pierścionkiem i zapytał czy chciałabym zostać jego żoną…. To była ta decyzja, która zmieniła mój świat. A przypieczętowaniem tej decyzji był ślub 13 kwietnia 2018 r.
    Teraz mam 31 lat i jestem żoną mojego najlepszego przyjaciela. I chociaż to wszystko potoczyło się tak szybko to jednak i tak dużo czasu zmarnowaliśmy na tą rozłąkę,15 lat to szmat czasu….. chociaż może gdyby nie to nie byłoby tak cudownie jak jest teraz.
    Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki… prawda, to już nie ta sama rzeka 🙂 teraz jest lepsza.

  • Odpowiedz
    Olga
    7 czerwca 2018 at 19:26

    Od dziecka pasjonowały mnie góry. Marzyłam żeby zamieszkać w górach i zawsze czułam, że kiedyś tam wyląduje. To ważna informacja w tej historii. Decyzja, która zmieniła moje życie zapadła ponad półtora roku temu. Podjęłam ryzyko – po półtora miesiąca znajomości wspólnie postanowiliśmy, że pół roku później przeprowadzę się na drugi koniec Polski. Życiowa decyzja. Porzucenie dotychczasowej, bardzo lubianej przeze mnie pracy, opuszczenie rodziny i znajomych, ulubionych zakątków miasta – wszystko już na stałe. Najlepsza decyzja mojego życia. Zamieszkałam w domu pod ukochanymi górami, znalazłam pasjonującą pracę, poznałam nowych znajomych, odkryłam nowe, górskie pasje … a za dwa miesiące zostanę żoną najlepszego mężczyzny na świecie. Moja rodzina i znajomi od początku bardzo mi, nam kibicowali. To ważne żeby mieć wsparcie bliskich osób.
    Warto się odważyć i postawić wszystko na jedną kartę. Warto razy milion. Bądźmy odważni, dążmy do spełniania marzeń <3

  • Odpowiedz
    Magda
    7 czerwca 2018 at 19:29

    Nauczyłam się mówić TAK. Nauczyłam się przyjmować okazje, które pojawiają się w moim życiu, a które często odrzucam ze strachu albo lenistwa.
    Powiedziałam TAK maturze z rozszerzonej matematyki i geografii. Ja, będąca na profilu humanistycznym, z rozszerzonym polskim i historią. Nikt we mnie nie wierzył. Nikt nie wierzył, że podołam.
    Powiedziałam TAK trudnemu i wymagającemu kierunkowi studiów. Okropnie się bałam, na pierwszym roku na matematyce płakałam, bo na tablicy widziałam same szlaczki, a prawie żadnych cyfr. Zaciskałam zęby i uczyłam się. Tak mijał rok za rokiem..
    Powiedziałam TAK, gdy otrzymałam propozycję pracy w McDonaldzie. Pewnie przeczytasz to i pomyślisz: „Co? Mówi o trudnym kierunku studiów a idzie do pracy w fast foodzie?” Byłam sceptyczna, ale intuicja mi podpowiadała, że tak muszę zrobić. Byłam szkolona w jednej restauracji, później przeniosłam się do innej, nowo otwartej. Weszłam pierwszego dnia do pracy i… zobaczyłam Jego. Przepadłam.
    Powiedziałam TAK miłości od pierwszego wejrzenia. Ja, realistka, twardo stąpająca po ziemi, totalnie nieromantyczna i nie znająca się na żartach.. W drzwiach zobaczyłam Jego i przepadłam. Nagle praca zaczęła być przyjemnością. 8-godzinne zmiany z Nim mijały w ekspresowym tempie. Niecierpliwie odliczałam dni, godziny do kolejnego spotkania.
    Myślałam TAK, TAK, JEZU, TAK, gdy pisał do mnie i chciał się ze mną spotkać. Nigdy się tak nie czułam. Wiedziałam, że nie powinniśmy się spotykać. Ja, świeżo po rozstaniu. On, kończący swój związek. On przełożony. Ja podwładna. Ale to coś było silniejsze i przyciągało nas do siebie z elektryzującą siłą.
    Powiedziałam „TAK, przyjedź, spotkajmy się i porozmawiamy”, mimo że cholernie bałam się tej rozmowy. Przyjechał. Został. I tak już jest prawie 3 lata. Jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.
    Powiedziałam TAK, gdy miłość mojego życia padła na kolana z pierścionkiem zaręczynowym.
    Powiedziałam „TAK, odchodzę z pracy w McDonaldzie”. Poszłam do innej pracy. Po jakimś czasie znów powiedziałam „TAK, odchodzę, nie pozwolę sobą pomiatać i poniewierać”. Potrzeba wielkiej odwagi, by nie godzić się na bezczelne zachowanie przełożonego i odpowiednio reagować. Jestem z siebie niesamowicie dumna, że zdecydowałam się na ten krok.
    Powiedziałam TAK, gdy zaproponowano mi staż w zawodzie. Staż w firmie znanej w całej Polsce. Staż w dziale, który jest spełnieniem moich marzeń.
    Powiedziałam TAK wielu nowym wyzwaniom w firmie. Musiałam się nauczyć ogromnej ilości materiałów. Jednak miałam przy sobie wsparcie, moje mentorki, które na każdym kroku służyły pomocą. Gdyby nie moje odważne decyzje, co do zakończenia poprzednich prac, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz.
    W lipcu powiem „TAK, bardzo podoba mi się w Waszej firmie, chętnie zostanę na dłużej”, po czym zapewne popłaczę się ze szczęścia. Studentka zatrudniona na etat w takiej firmie? Nawet nie wiesz Karola, jaka radość ogarnia moje serce.
    Powiedziałam TAK wielu nowym znajomościom, mimo że miałam takim okres, w którym najchętniej nie wychodziłabym z domu. Siedziałabym przed telewizorem, oglądała seriale na netflixie i traciłabym życie na scrolowaniu facebooka i instagrama. Mówiłam TAK, IDĘ Z WAMI DO KINA. TAK, IDĘ Z WAMI NA LODOWISKO. TAK, IDĘ Z WAMI NA PIWO mimo, że cholernie mi się nie chciało. Dziś mam niesamowitych przyjaciół, którzy poszliby za mną w ogień.
    Powiedziałam TAK zagranicznym wyjazdom, mimo cholernego strachu przed lotem. Przeżyłam i nadal przeżywam cudowne chwile, spędzam czas z cudownymi ludźmi i smakuję cudownego jedzenia.
    Powiedziałam TAK dwutygodniowej podróży na Kretę, mimo że mój narzeczony nie widział sensu, żeby lecieć tam kolejny raz. Na szczęście zły humor i narzekanie zostawiliśmy w Polsce. Na Krecie czekała na nas cudowna pogoda, wypożyczony samochód, noclegi rezerwowane z dnia na dzień, przepiękne plaże, cudowny rejs na Santorini, przepyszne jedzenie.
    Już niedługo powiem TAK, BIORĘ CIĘ ZA MĘŻA. TAK, CHCĘ MIEĆ Z TOBĄ DZIECKO. Tak, tak, tak…
    Powiedziałam TAK wielu innym rzeczom, które mogłabym opisywać jeszcze bardzo długo. Życie składa się z mniejszych i większych decyzji. Każdego dnia uczę się, by jak najmniej mówić NIE, a jak najwięcej mówić TAK. Mówienie TAK, łapanie chwil, decydowanie się na rzeczy, na które normalnie bym się nie zdecydowała, rozwijanie się – to zdecydowanie sprawiło, że jestem w tym miejscu, gdzie obecnie się znajduję. Bycie bardziej otwartą na świat, na ludzi, na miłość zmieniło mnie o 180 stopni. To była jedna z przełomowych decyzji w moim krótkim życiu. Moment, w którym uświadomiłam sobie, że życie jest tylko jedno i że należy korzystać z niego i chwytać tyle, ile się da.
    Życzę Ci Kochana Karolino, byś jak najczęściej mówiła TAK… ☺

  • Odpowiedz
    www.dobrzewydane.pl
    7 czerwca 2018 at 19:34

    Takie trywialne, dla jednych dziwne, może śmieszne. Rzuciłam pracę na etacie, aby robić to o czym zawsze marzyłam. I chociaż bałam się strasznie, bo przecież żyć za coś trzeba, to poczułam się w końcu WOLNA. Miałam dosyć pracowania dla kogoś, szczególnie jeśli szef Cię nie docenia.
    I chociaż były chwile zwątpienia i każde pismo z ZUSU przyprawiało mnie na początku o zawał serca, to wiem że było warto. Rozwinęłam bloga, oraz Instagram. Odnalazłam swoją pasję i zmieniłam ją w pracę. Zaczęłam także inaczej patrzeć na wszystkich, którzy prowadzą blogi. To także ciężka praca, wymagająca poświecenia i wielu godzin spędzonych przed komputerem. Często kosztem nieodkurzonej podłogi, albo kilku godzin snu.
    Wiedzą i doświadczeniem, które kiedyś nabyłam, dzisiaj planuję dzielić się z Innymi. Pomagam innym ogarnąć Instagram oraz Fluence Marketing.
    W między czasie, zostałam Mamą i kiedyś podczas nocnego karmienia Synka wymyśliłam kolekcję dla Mam. Minimalistyczną odzież, taką którą samą bym kupiła, a brakowało jej na polskim Rynku.
    W wakacje rusza mój sklep online – mam tyle samo obaw co nadziei, ale wierzę że się uda. I wierze, że ciężka praca pozwoli mi kiedyś spełnić jedno ze swoich marzeń – Zobaczyć Nowy Jork.
    Nie byłabym tą osobą, którą teraz. jestem – gdyby nadal tkwiła za sklepową ladą………gdybym wtedy nie miała odwagi powiedzieć dosyć.

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    7 czerwca 2018 at 19:34

    Najpierw pomyslałam o decyzji w sprawie pisania matury na poziomie rozszerzonym z polskiego, ktorej slaby wynik przekreslil moje szanse na dostanie sie na wymarzona filologie angielska (Angielski zdalam swietnie ale polski równiez sie liczył) a potem uświadomiłam sobie ze to było 11 lat temu..i wtedy do mnie dotarło, że to wszystko nie miałoby najmniejszego znaczenia, gdyby nie inna decyzja. Było letnie popołudnie i byłam na rutynowej wizycie ginekologicznej. Nie wiem, czemu ale zawsze strasznie przeżywałam te wizyty, troche wstydziłam się a troche bałam się, ze ciągłe bóle brzucha oznaczają coś złego. W rodzinie sporo kobiet chorowało wiec zawsze żyłam z obawą, że ja też zachoruje. Lekarz mnie zbadał i powiedział, że jestem zdrowa jak ryba tylko może troszkę skłonna do histerii. Dobry lekarz z wieloletnim doświadczeniem zapewniał mnie, że jestem zdrowa a ja czuje jak wrodzona uległość próbuje mnie przekonać, że Dr wie lepiej. Idąc chodnikiem próbowałam sama siebie przekonac, że wszystko jest dobrze. I nagle pomyslałam, że zawsze moge skonsultować się z innym lekarzem. Najwyżej upewnie się co do histerii i strace 150 zł. Kto mogł pomysleć, ze ten moment odmieni całe moje zycie. Nastepnego dnia udałam sie do innego lekarza, ktory juz nie usmiechał się do mnie z politowaniem a z powagąą powiedział mi, że mam guza tak dużego, że należy operować natychmiast. Szpital, operacje, kropłowki pamiętam jak przez sen. I to straszne słowo szeptane ukratkiem aż wkońcu wypowiedziane wprost przez tego samego lekarza. Nowotwor. I słowa ktore nastąpily po nim, ostatni moment zeby nie nastąpiły przerzuty oraz żebym mogła być matką. 8 lat póżniej, ciągle jestem pod stałą opieką lekarza. Ciagle denerwuje się przed wizyta u ginekologa. Ale juz wiem, ze jak czuje ze cos jest nie takie jak byc powinno to musze działać i słuchać samej siebie. Ten wewnętrzny głos znaczy więcej niż jakiekolwiek słowa wypowiedziane przez kogoś innego.

  • Odpowiedz
    Siostra Marysia
    7 czerwca 2018 at 19:45

    Zdecydowałam się opisać swoją historię ponieważ może ktoś czuje podobnie jak ja, może jego serce pełne jest rozterek tak jak moje 8 lat temu.
    Zacznę od tego, że pochodzę z tzw. „dobrego domu”, pełnego tradycji, miłości, wykształcenie zawsze było bardzo ważne, jestem jedynaczką dlatego cała uwaga rodziców była skupiona na mnie.
    Nie sprawiałam problemów, myślę, że rodzice uważali, że mają idealne dziecko. Czas dojrzewania również minął spokojnie, oczywiście było i złamane serce i inne miłosne przygody, jak u większości nastolatek. Po maturze poszłam na wymarzone studia medyczne, jednak było strasznie ciężko, ale mówiono, że na drugim roku będzie już łatwiej i chyba tylko ta myśl trzymała mnie przy życiu. Jednak drugi rok wcale nie był lepszy, ale uznałam skoro dałam rade to teraz musi być już z górki. Gdyby ktoś zapytał mnie o ten okres mojego życia powiedziałabym, że wtedy non stop się uczyłam, nie robiłam kompletnie nic innego. Spałam dokładnie 6 godzin, resztę poświęcałam na naukę. Nie mogłam zawieźć swoich rodziców, mimo, że studia były moją decyzją nie ukrywali radości. W głębi duszy też byłam z siebie dumna. Miesiące mijały, przyszły wakacje po 4 roku w sierpniu wybrałam się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy (jestem z Pomorza). Właściwie nie wiem skąd wziął się ten pomysł, nasza rodzina była wierząca ale nie jakoś przesadnie, nawet nie w każdą niedziele chodziliśmy do kościoła, a w amoku nauki do kościoła chodziłam wręcz rzadko. Zawsze wierzyłam, że Bóg istnieje, często z nim rozmawiałam jednak dopiero teraz potrafię ocenić, że mówiłam do niego. Pielgrzymka okazała się cudownym przeżyciem, wróciłam szczęśliwsza, nawet nie potrafiłam tego opisać. Po tej pielgrzymce miałam w sobie mnóstwo empatii, na wrześniowych praktykach w szpitalu czerpałam ogromną radość z każdej pomocy innemu człowiekowi, żyłam tylko tym, angażowałam się we wszystkie działania które tylko miały na celu jakąś pomoc. W trakcie roku akademickiego zapisałam się na wolontariat do hospicjum. mijały tygodnie, miesiące a ja byłam coraz bliżej Boga. Zaczęłam interesować się jak ja kobieta, mogę oddać się Bogu, czułam, że rodzi się we mnie powołanie. W hospicjum poznałam siostrę która obiecała mi pomóc przejść przez te drogę, na nic nie naciskała, nie namawiała, po prostu była. Ja pod koniec piątego roku już wiedziałam, że nie skończę studiów, wiedziałam, że pójdę do zakonu i na początku będzie to zakon zamknięty. Jednak miałam przed sobą coś potwornie trudnego… musiałam powiedzieć o tym moim rodzicom. Próbowałam ich do tego przygotować, mówiłam co czuję, jak postrzegam świat, mówiłam o Bożym Miłosierdziu, jednak chyba wypierali, że ich jedyna córka może pójść do zakonu. W końcu powiedziałam… nie tak sobie to wyobrażałam, było to największe rozczarowanie mojego życia. Były ogromne pretensje, smutek, złość. Nie chcieli ze mną rozmawiać. Nie rozumieli czym jest powołanie, nie chcieli przyjąć do wiadomości o czym ja marzę. Widzieli tylko swój punkt widzenia. Myśleli, że moje szczęście znajdę przy jakimś mężczyźnie, że będzie ślub, dzieci. W trakcie studiów spotykałam się z kimś, ale to nic poważnego. Przyszedł dzień kiedy musiałam wynieść się z domu, rodzice nie chcieli się pożegnać, nie chcieli ze mną rozmawiać, do końca mieli nadzieję, że zmienię zdanie.
    Jednak ja wierzyłam, że Bóg mi pomoże. Wiara musi być cierpliwa i była. Nie miałam kontaktu z moimi rodzicami przez 28 miesięcy, ten czas zmienił mnie, jednak nadal potrzebowałam moich rodziców. Do dzisiaj nie wiem co skłoniło ich do tego aby jednak się przełamać i cieszyć się z moich wyborów, jednak mimo tej rozłąki teraz po niemalże 6 latach od tego spotkania jesteśmy bardzo blisko. Ja jestem spełniona zawodowo, w międzyczasie skończyłam studia jednak nie pracuję w zawodzie. Mam swoją własną firmę 🙂 wiem jak to brzmi zakonnica przedsiębiorca 🙂 ale jest cudownie. Biznes się kręci, pieniądze mogę przeznaczać na cele które są bliskie memu sercu, ale jestem też kobietą i chętnie oglądam nowinki kosmetyczne, maluję paznokcie, nawet byłam na szkoleniu z hybrydy, może kupię sobie lampę i namówię siostry aby też miały śliczne paznokcie! Może będzie to jakaś rewolucja w zakonie a co :):)
    Z cichej studentki stałam się trochę wariatką pełną energii. Od października będę miała też zajęcia na uczelni, niedługo doby na wszystko mi braknie.
    Rodzice są ze mnie dumni i mimo, że nie dałam im wnuków, daje im ogromne szczęście. Niedawno dostałam od nich pieska (rozmiarów Twojego Karolinko)! W zakonie było poruszenie, ale wszystkie siostry kochają go bardzo. Jestem bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. Każdego dnia budzę się z uśmiechem na twarzy, każda mała rzecz mnie cieszy. CIągle wyznaczam sobie nowe cele, realizuję je. Spełniam marzenia. Kościół mnie nie ogranicza. Bóg jest wymagającym szefem, ale motywuje jak nikt inny! Nie będę dalej zanudzać, jednak jeśli ktoś przeczyta moją historię – będę modliła się za każdą z Was, aby każda z Was znalazła swoje szczęście. Nie bójcie się marzyć, marzenia są po, aby je spełniać.
    A Ciebie Karolinko ściskam mocno! Uwielbiam Twój blog, zaglądam codziennie, siostry z zakonu również. Chętnie przygarnęłyby nagrody jednak wstydziły się pisać… dlatego odważyłam się chociaż ja. Wiem, że to nuda, ale cieszę się, że mogłam do Ciebie napisać. Historie innych dziewczyn są wzruszające i piękne!
    Śle pozdrowienia i całuski

  • Odpowiedz
    Mali
    7 czerwca 2018 at 20:05

    Pierwszy rok studiów na elitarnej uczelni i od razu rozczarowanie. Bo wybrany kierunek okazał się nie do końca tym, czego oczekiwałam. Zero pomysłu na siebie, zero pasji, ogolna beznadzieja. Tylko jak tu powiedzieć rodzicom, że ich córa, ich duma, 'pierwsza w rodzinie na studiach’ ma zamiar rzucić ten cały 'splendor’ w cholerę i pójść inną drogą? Pod koniec pierwszego semestru w bramie Uniwersytetu dostaję gazetę studencką, przeglądam od niechcenia bo przecież i tak nie żyję tym studenckim życiem. W małej ramce ogłoszenie o naborze na warsztaty dziennikarskie, podczas których właśnie ta mała gazetka powstaje. Dobra, pójdę, zobaczymy… W małej salce kilka osób, każda z innego kierunku, wszystkie jednakowo zagubione… Przepadam. Przez kolejne pięć lat studiów, na których jednak postanawiam zostać, żyję głównie tym, że biegam za studentami, robię ankiety, pierwsze wywiady, zbieram materiały, piszę, publikuję. Potem poszło juz samo. Zamiast wakacji nad morze wybieram bezpłatne praktyki w dużej prasie, potem w radiu, telewizji. Mam wreszcie pomysł na życie, znajduję sens;) kurczę, jest ekstra! Od lat pracuję jako dziennikarz interwencyjny, codziennie poznaję tych tak zwanych 'zwyklych ludzi’ i wysłuchuję ich niezwykłych historii. Staram się im jakoś pomóc, przynajmniej nagłośnić sprawę żeby wiedzieli, że nie są sami. Jestem im potrzebna. Ale z pewnością nie bardziej, niż oni są potrzebni mi.
    I tak mała ramka z ogłoszeniem i szybka decyzja o odpowiedzi na to ogłoszenie zmieniła i ukierunkowała całe moje życie.

  • Odpowiedz
    Dorota
    7 czerwca 2018 at 20:07

    Decyzja, która odmieniła moje życie a którą podjełam dawno temu a jednak nie znów tak dawno jak mogło by sie innym wydawać to rozpoczęcie studiów wyższych. Niby prosta decyzja ale jeśli choruje się na mózgowe porażenie czterokończynowe, jest się całkowicie zależnym od innych i siedzi się na wózku inwalidzkim – to zdecydowanie trudna decyzja.Było to kilka lat temu kiedy to integracja dopiero raczkowała… Stoczyłam prawdziwą batalię o wymarzony tytuł magistra – nie tylko sama ze sobą ale ze środowiskiem, wykładowcami, koleżankami i td. Największą trudnością i niezrozumieniem ze strony niektórych osób był fakt, że pomagała mi moja mama – jako osoba towarzysząca! Moja historia edukacji mogłaby stać się inspiracją do wzruszającej powieści.Jestem dzisiaj dumna ze swojej decyzji i… spełnioną panią magister!

  • Odpowiedz
    Marta
    7 czerwca 2018 at 20:11

    Ponad rok temu zerwałam zaręczyny i zostawiłam mojego narzeczonego… pomijam fakt, ze decyzja była jedna z najtrudniejszych w moim życiu, aczkolwiek czułam, że muszę tak zrobić! Moja wymarzoną suknie ślubna z bizuu zostawiłam sobie na pamiątkę, bo… przecież może jeszcze kiedyś się przyda!
    Na dzień dzisiejszy jestem najszczęśliwsza kobieta za ziemi… poznałam mężczyznę, który oprócz ogromnego wsparcia, wiary we mnie pokazał mi, ze najważniejsze w życiu to dbanie o siebie, swoje marzenia, rozwijanie swoich umiejętności… właśnie wróciliśmy z Kuby, gdzie była to moja przygoda życia, aczkolwiek na pewno nie ostatnia, bo już planujemy kolejnego tripa z plecakami do Indonezji…

    nie wiedziałam, ze tak można – tak kochać i być tak prawdziwa „ja”…

    Jedno jest pewne – ta decyzja zadecydowała o moim życiu! Ta decyzja była moja najważniejsza walka i czuje, ze jest ona wygrana!

    Dziękuje za konkurs!
    Obserwując i śledząc Twój profil MOGĘ POWIEDZIEĆ JEDNO… imponujesz mi tym, że i TY jesteś tak bardzo prawdziwa!
    A właśnie o to chodzi w życiu!

  • Odpowiedz
    Maria
    7 czerwca 2018 at 20:15

    W tym roku skończyłam 18 lat. Jak więc łatwo obliczyć 10 lat temu byłam ośmiolatką – dziewczynką, z głową ledwie wystającą ponad stół, pełną dziecięcych marzeń. Niewiele wiedzącą o świecie. Od tego czasu tak wiele się zmieniło. Dziś stawiam 77. krok w mojej pełnoletności. Jestem dorosłą kobietą, która zaczyna sama za siebie odpowiadać. I podejmuje pierwsze wiążące decyzje. Takie, które mają wpływ na dalsze życie. Myślę, że pierwsza z nich miała jednak miejsce 2 lata temu. Była to decyzja, która dotyczy każdego z nas. Wybór szkoły ponadgimnazjalnej. Niby nic wyjątkowego, bo przecież nie dotyka tylko mnie. Ale był to moment, kiedy chyba pierwszy raz zdecydowałam się na coś sama. Wiedziałam, że to ja będę ponosić odpowiedzialność, za to, co wybiorę i że powinien to być wyłącznie mój wybór. Mimo przeróżnych podpowiedzi i sugestii otoczenia, zdecydowałam sama. I z tego jestem dumna. Już teraz widzę konsekwencje tego wyboru. Dzięki niemu zostały przede mną otwarte nowe ścieżki rozwoju. Biorę udział w różnych projektach, działam i rozwijam swoje umiejętności. Moja dziecięca niewiedza o świecie z każdym dniem zostaje zażegnana i zastąpiona nową wiedzą. Wszystko głównie dzięki tej jednej decyzji, która pociągnęła za sobą kolejne wybory.
    Życząc Ci samych sukcesów, związanych zarówno z blogiem, jak i życiem prywatnym, mam nadzieję, że moje kolejne decyzje będą tak owocne, jak ta Twoja sprzed 10 lat.

  • Odpowiedz
    Aga
    7 czerwca 2018 at 20:20

    Decyzja, która zmieniła moje życie była jednocześnie najlepszą i najcięższą jaką kiedykolwiek podjęłam. W życiu przychodzi taki moment, kiedy musisz zdecydować, czy odpuścić, czy próbować dalej. I nie będę mówić, że nasz związek był idealny, bo nie lubię kłamać. Byłam zakochana, i może to przysłoniło mi oczu. Tak naprawdę to historia dwóch decyzji. Pierwsza należała do niego – do tej pory słyszę jak wypowiada słowa „poznałem kogoś”. Podobno spotkał ją w pracy i było to coś mocniejszego, niż my kiedykolwiek mieliśmy. Wspominał coś o tym, że nie chciał, żeby tak wyszło i nie miał zamiaru sprawiać mi przykrości. Ale ja już nie słuchałam, gdy po moich policzkach płynęły łzy, a serce łamało się na milion malutkich kawałeczków. Długo walczyłam o ten związek, ale wiedziałam, że on chce budować szczęście z kimś innym, a ja nie mogę trzymać go przy sobie na siłę. Czasami musimy zaakceptować wybory innych, pomimo, że krzywdzą nas bardziej niż można to sobie wyobrazić. Druga decyzja należała do mnie.

    Najtrudniejsza jest świadomość, że każdy wybór jest również rezygnacją. Moje szczęście kontra jego. Wybrałam szczęście nas obojga – jego u boku innej kobiety i moje – w zgodzie z samą sobą

  • Odpowiedz
    Karolina
    7 czerwca 2018 at 20:23

    Chciałabym się rozpisać ale nadal nie potrafię „ubrać w słowa” mojej historii… Jest długa i zawiła, ale pokrótce : wygrałam życie, zawalczyłam o siebie. ANOREKSJA – tak, to zaburzenie z którym się zmagałam od dawna. Zaczęło się w wieku 15 lat ( w tym kończę 25) i były to ciężkie czasy nie tylko dla mnie ale i mojej rodziny i przyjaciól, których i tak niestety w jakiejś części straciłam. Nie będę się nad sobą tutaj użalała aleusłyszć od lekarza „Pani córka jest w takim stanie, że jutro może się nie obudzić – wzrost 172 cm, waga 36 kg- dało mi do myślenia. Były momenty na prawdę krytyczne, ale pomimo tego ja miałam cel: kształcić się w Warszawie i tam zdobyć doświadczenie. Na początku nie było łatwo. Jak wróciłam do rodzinnego domu na pierwsze święta podbno wyglądałam jeszcze gorzej… Ale moje tłumacznie” studia, praca – wydaje Wam się”. Pomimo tych wzlotów Rodzice zaufali mi, za co jestem im bardzo wdzięczna <3 na prawdę dopiero kiedy mi w pełni zaufali ( a chcieli i ubezwłasnowolnić) zaczęłm wierzyć, że życie ma sens i nie skupia sie wyłącznie na wyglądzie. Na dzień dzisiejszy: ukończyłam studia mgr w Warszawie, pracuję w znanej korporacji, utrzymuje się samodzielnie i co najważniejsze jestem zdrowa 🙂 Faktycznie, przytyłam sporo i na niektórych zdjęciach jestem nie do rozpoznania, ale dopiero teraz jestem na prawdę szczęśliwa. Czekam jeszcze na mojego Księcia <3 Ale gratuluję Ci moja imienniczko sukcesów! I oczywiście życzę dalszych :*

  • Odpowiedz
    koffee
    7 czerwca 2018 at 20:35

    W ciągu ostatnich 10 lat poznałam cudownego faceta i tą nahważniejszą decyzję że on i tylko on już na zawsze. Myślicie że to banalne, ale posłuchajcie….
    Co związek zmienił w moim życiu? Bardzo dużo, po pierwsze i
    najważniejsze – związek nauczył mnie rozmawiać. Pomyślicie to głupie, rozmawiać
    umiemy od dziecka – wcale nie. Mówimy ale czy słuchamy drugą osobę, czy tak naprawdę
    interesuje nas to co druga osoba chce nam przekazać? Jak często w relacji
    damsko- męskiej mamy do czynienia z „fochem”? Jest to tak powszechne, że
    wszyscy uważają, że „foch” jest czymś normalnym i nie widzą innego rozwiązania.
    Myślimy- pokłócimy się, ona „strzeli focha”, przejdzie jej i wszystko wróci do
    normy. Ale czy w jakiś sposób nam to pomoże?
    Jak to wpłynie na nasz związek? Przecież problem cały czas istnieje, sam się
    nie rozwiąże. Kiedyś taka sytuacja dla mnie też była normalna. Na szczęście
    poznałam mojego chłopaka, który uświadomił mi jak bardzo się myliłam. Rozmowa, szczera
    rozmowa o naszych potrzebach, uczuciach, emocjach, o tym co nam się nie podoba
    jest kluczem do udanego związku, który nie oszukujmy się nigdy nie będzie
    idealny, ale przecież my też nie jesteśmy. Bo to przecież nie o to chodzi żeby było
    idealnie, ważne jest to żeby być z osobą, która tą „nieidealność” akceptuje.Ro po prosyu miłość.

  • Odpowiedz
    olka
    7 czerwca 2018 at 20:37

    Pochodzę z rodziny „nauczycielskiej“ więc i ja zostanę nauczycielem.
    To takie oczywiste i nie wymuszone, a jednak.
    Jedna z pierwsych kandydatów na liście studentów przyjętych na studia pedagogiczne, na uniwersytecie. Mama wzruszona, tata dumny, wszyscy się cieszą i gratulują.
    A ja?
    A ja pytam rodziców: „mogę pójść na egzamin z rysunku i wiedzy o architekturze?
    Rodzice wiedzieli że lubię rysować, architektura mnie zachwyca, ale ja i matematyka? Zawsze byłam słaba z matematyki bo przecież humanista ze mnie z krwi i kości.
    Dzień egzaminu.Rysunki gotowe.Jeszcze tylko, a może aż- rozmowa kwalifikacyjna.Myślę sobie „ Jak się nie uda, to trudno“(Chociaż w sercu miałam ogromną nadzieję na sukces).
    Kolejnego dnia rano budzi mnie rozemocjonowany głos mamy „dostałaś się! Dostałaś się na architekturę …“
    Minął rok i kolejny, było ciężko, chwilami nawet bardzo.Były łzy i chwile zwątpienia. Trzymało mnie to, że byłam w domu z rodziną i narzeczonym. Zawsze przy mnie byli, wspierali. To nic, że koleżanki chodziły na imprezy, zwiedzały kolejne stolice.. ja się uczyłam.
    Obroniłam pierwszy stopień, byłam przeszczęśliwa .Rodzice wyprawili nawet przyjęcie dla najbliższych z tej okazji. Myślałam że teraz będzie tylko z górki. Ale nie.. żeby zostać architektem trzeba „ iść dalej“. Okazało się że w moim mieście, nie ma kolejnego etapu nauczani na tym kierunku studiów. I co dalej?
    Przecież nie wyjadę! Mam zostawić narzeczonego?
    Wtedy myślałam sobie, że te wszystkie lata były po nic! Cały wysiłek …
    Moi bliscy z zaciśniętym gardłem, powiedzieli: “ jedź! Szybko minie“. Po dziś dzień jestem wdzięczna,że mnie puścili chociaż mieli wiele wątpliwości.
    Pojechałam.Zamieszkałam w wynajętym mieszkaniu z dala od domu, od najbliższych. Było Ciężej niż mogłam sobie wyobrazić, uczyłam się dniami i nocami.Każdy telefon od narzeczonego kończył się płaczem z tęsknoty… Byłam bliska rezygnacji ale wiedziałam że jak się poddam to wszystko zaprzepaszczę, a przecież chciałam być architektem.
    Po pierwszym semestrze, dostałam wiadomość, „otwieramy drugi stopień architektury.Serdecznie zapraszamy absolwentów pierwszego stopnia“ To ja! Wracam do domu! Mogę spełnić swoje marzenie zawodowe jednocześnie być tak blisko domu.
    Dziś jestem szczęśliwą żoną i spełnionym architektem. Kiedy wracam myślami do tamtego okresu w moim życiu, sama siebie nie poznaje. Podjęłam takie ryzyko, ale dzisiaj wiem, że to wszystko było tego warte!
    Czasem jedna decyzja jest w stanie zmienić Twoje życie, ale przez całą drogę musimy walczyć o jej dobre zakończenie. Okazuje się, że wtedy kiedy myślimy żeby odpuścić, powinniśmy się jeszcze bardziej starać.

  • Odpowiedz
    milenka1992
    7 czerwca 2018 at 20:44

    U mnie w ciąfu 10 lat decyzji było sporo ale tę podjelam w roku 2017 a jej efektem jest liczba DWA.
    Mam za sobą DWA śluby – z tym samym mężem, bez rozwodu ? (jeden cywilny, drugi kościelny w Izraelu – to było wyzwanie żeby to zorganizować….)
    A teraz czekamy na DWA berbecie które niedługo wyskoczą z mojego brzucha ?
    Także, 2x dwieście procent czyli 400% zmian jeśli chodzi o normę zmian na jeden rok ?A przede mną jeszcze tyle książek jeszcze nie przeczytanych?,tyle uśmiechów nie rozdanych?,tyle gwiazd jeszcze do zobaczenia?,tyle cudów do odkrycia,tyle słodyczy do spróbowania ?i butów nowych do przetestowania?,tyle szczytów do zdobycia? i muzyki do odkrycia?. Mnóstwo ludzi do poznania ?,wrażeń nowych co dzień z rana! Szczerze pragnę i w to wierzę,że wkrótce moje życie różowy kolor nabierze ? dlatego tak bardzo chcę zmienić swoje życie by móc głośno powiedzieć -„ech życie kocham Cię,kocham Cię nad życie”!!!!?

  • Odpowiedz
    doolary12
    7 czerwca 2018 at 20:49

    Dzień dobry. Chciałabym móc powiedzieć, że postanowiłam kilka lat temu kupować mniej książek i udało mi się tego postanowienia dotrzymać, ale wręcz przeciwnie; z tegorocznych Targów Książki wróciłam jeszcze bardziej obładowana, niż zwykle. No, w sumie tak, to jest jakaś zmiana… Ale chwila, wróć; wcześniej postanowiłam znowu więcej czytać i aktualnie jestem na książce numer 28 w tym roku. O, tak, to też jest zmiana. Półki regałów dość mocno ją odczuwają.
    Nie, zaraz, wcześniej przecież nasadziłam więcej roślin w domu i z pięciu doniczek zrobiło się 31… Oj, tak, mój partner to mi dość regularnie o tej zmianie przypomina…
    Zaraz, zaraz, omal nie zapomniałam wspomnieć, że najpierw, to ja rzuciłam pracę! Tak. To jest zdecydowanie najważniejsza zmiana.
    Hm, tylko też nie pierwsza… bo przecież wcześniej ścięłam przez parę miesięcy zapuszczane włosy i wróciłam do krótkich… więc jeśli chodzi o odbicie w lustrze, to ta zmiana w naszym domu też jest całkiem ważna…
    Nasz dom… ech…
    … zaraz! Nasz dom! No właśnie!
    Przecież myśmy kupili mieszkanie! I remont mieliśmy, i przeprowadzkę, i właśnie zaczęliśmy sobie tworzyć nasz dom! Przed nami pierwsza wigilia w NASZYM DOMU! Kruca, no przecież – o tym miałam..! Mam dom, tak, to jest dla mnie najważniejsza, najpiękniejsza zmiana!

  • Odpowiedz
    a.plisa
    7 czerwca 2018 at 20:52

    U nas na początku tamtego roku miało się zmienić, bo byłam w ciąży – niestety 16.01 wylądowałam w szpitalu już po stracie ciąży w 1 trymestrze. Za to na 17.01 teraz mam termin na urodziny naszej córeczki – dokładnie w moje urodziny! ? I na dodatek będę miała tyle lat co moja mama jak mnie urodziła ? więc przez nasze mieszkanie przeszedł huragan (znaczy mama przyjechała) i zrobiliśmy wielkie przemeblowanie. Musiałam zmniejszyć ilość miejsca zajmowaną przez moją małą pracownię szyciową, z sypialni wynieść regały z książkami, żeby zmieściło się łóżeczko, przewijak i takie tam

  • Odpowiedz
    Ola
    7 czerwca 2018 at 20:52

    Jak wpłynęła? Wspaniale!! Nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa i pewna siebie niż teraz! Zawsze miałam w stosunku do siebie jakieś ale.. A to jestem za wysoka (177cm wzrostu sprawia, że trochę się z tłumu wyróżniasz), a to że napewno coś mi się nie uda, nie nadaje się do wielu rzeczy, nawet strach przed podjęciem decyzji ze względu na zdanie bliskich mnie ograniczał. I tak poszłam na studia, bo trzeba chociaż wcale mnie ten kierunek jak się później okazało nie interesował. W związku byłam takim, że w efekcie miałam jeszcze więcej kompleksów i dziwnych przekonać. Depresji nie miałam, ale stany obniżonego nastroju już napewno. Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że kto ma być zadowolony z mojego życia jak nie właśnie ja? I w ten oto sposób podjęłam najważniejszą dla mnie decyzje – żyj tak żebyś później niczego nie żałowała. Od tej pory jestem na studiach, które od zawsze mnie interesowały, znalazłam miłość życia, z którą mogę zwiedzać świat! Podróże uzależniają i dają niesamowitą energię do działania i życia. Ale przede wszystkim jestem pewna siebie i wiem, że jestem fajną, wartościową i piękną kobietą. Patrząc w lustro widzę swoje niedoskonałości, ale potem uświadamiam sobie, że przecież każdy jakieś ma i w życiu nie chodzi o to aby być idealnym, tylko aby akceptować siebie i mieć szacunek do innych.

  • Odpowiedz
    Pliss
    7 czerwca 2018 at 20:55

    Moja decyzha to budowa domku było
    Dom mój rok skończył i on jest zmianą,
    Można by orzec, ze w totka wygraną…
    W nim tez nastroje nam się zmieniły,
    W nim też nigdy nie braknie nam siły.
    Rodzina nam się skompletowała,
    Pralka totalnie ześwirowała,
    Bałagan nabrał innego znaczenia,
    Zmodyfikowały nam się marzenia,
    Garnki,patelnie, kubki, talerze,
    Wytchnienia nie maja powiem wam szczerze,
    Lodówka opróżnia się ze światła prędkością,
    Wciąż radość u nas walczy ze złością,
    Sen spędzają z powiek kaszle i katary…
    To co się zmieniło to jest nie-do-wiary!
    Na wariackich papierach, często bez wytchnienia ,
    Stale jakieś zmiany, jedno się nie zmienia,
    Siedzę w tym po uszy, po uszy zakochana
    W mym królewskim życiu – to najlepsza zmiana

  • Odpowiedz
    Monika
    7 czerwca 2018 at 20:56

    10-lecie mojej najważniejszej i najlepszej decyzji w życiu już tuż tuż, bo za równiutki miesiąc. To właśnie prawie 10 lat temu, tuż po napisanej maturze zostawiłam wszystko i wyjechałam do Hiszpanii. Czekał tam na mnie chłopak, którego poznałam przez internet, chłopak w którym zakochałam się po uszy. Najdziwniejsze jest to, ze w miłość przez internet wcześniej nie wierzyłam, ani w te na odległość, tym bardziej tak dużą odległość …
    Powiedzenie, że miłość jest ślepa potwierdziła się w moim przypadku. Nie byłam świadoma tego ile ryzykuje, tego co muszę poświecić i jak to może się wszystko skończyć, no bo jak? Oczywiście, że tak jak to sobie wymarzę! Jednak rzeczywistość okazała się inna…
    Moje marzenia zamieniły się w rzeczywistość, baaa! To właśnie ta decyzja, decyzja która podjęłam 10 lat temu sprawiła, że dostałam od życia więcej, niż sobie kiedykolwiek wymarzyłam. Dostałam męża, kochanego 3 letniego synka, kochane maleństwo, które jeszcze rośnie w brzuszku, pracę związana ze studiami, własne mieszkanie i możliwość poznawani świata… Tak, to ta decyzja zmieniła moje piękne marzenia w jeszcze piękniejszą rzeczywistość <3

  • Odpowiedz
    Rozgrzewka przed maratonem
    7 czerwca 2018 at 20:59

    Długo zastanawiałam się czy pisać ten komentarz, bo wydawało mi się, że nie będzie dorównywał tym pięknym historiom, które czytałam. Pomyślałam jednak, że nawet jak kilka osób przeczyta o mojej decyzji, już wtedy będę bardzo szczęśliwa. Zacznę od tego, że jestem szczęśliwą kobietą i żoną. Razem z mężem mieszkalismy już w 5 krajach, mamy wspaniałe rodziny, przeżywamy chwile słabości i uniesienia… czyli wszystko jest po prostu takie życiowe, normalne i prawie idealne. Nadszedł jednak taki dzień, kiedy natchnęła mnie myśl, że kiedyś będę chciała spełniać się w tym życiu jako mama (kompletnie nie czułam potrzeby na 'już, zaraz’). Po prostu udałam się do lekarza, by rutynowo sprawdzić mój organizm pod tym właśnie kątem (w szczególności, że w przeszłości cykle nie były idealne). Okazało się to najlepszą decyzją w moim życiu! Dzisiaj już czuję ogromny instynkt, ale przez wcześniejszą diagnostykę i tamten pierwszy krok, mogłam przygotować się do walki, którą toczę dzisiaj. Dzięki wczesnym rozpoznaniom, nie czuję się teraz sfrustrowana, wiedziałam co mnie czeka, nie denerwuje się. Zaoszczędziłam czas, bo rozpoczęłam terapię przed tym, zanim mój instynkt rozhulal się na dobre. Dzisiaj apeluję do wszystkich kobiet, by dbanie o swoje kobiece sprawy nie zaczynały się w momencie chęci powiększenia rodziny, ale dużo, dużo wczesniej. Bo my kobiety już takie jesteśmy… Chcemy mieć nasze życie pod kontrolą, by to uzyskać musimy mieć świadomość sytuacji, podjąć wcześniej kroki, które mogą okazać się tylko rozgrzewką…ale czym jest maraton bez odpowiedniego przygotowania? Do dzisiaj biegnę w tym stracie z moim cudownym mężem i wiem, że choć nawet nie widać mety, mamy siłę na więcej! 🙂

  • Odpowiedz
    Sylwia
    7 czerwca 2018 at 20:59

    Nie będę się zanadto rozpisywać bo już jest co czytać i nie wiem czy ktokolwiek dobrnie do mojej historii, nie jest też jakaś interesująca, jednak dla mnie najważniejsza, najpiękniejsza, to spełnienie moich marzeń.
    Kiedyś nie potrafiłam zdefiniować szczęścia, może dlatego, że nie zaznałam go? Kiedy już do mnie przyszło wiedziałam, że to właśnie ono zapukało do moich drzwi… 🙂
    Ale do rzeczy!
    Mając 38 lat czyli dokładnie 9 lat temu poszłam do ośrodka adopcyjnego. Sama, bez szans, bo stara przecież. W dodatku z tendencją do nałogów (miałam epizod z alkoholem), czyli mówmy wprost – jestem alkoholiczką, niepijącą od lat 15.
    Wypełniłam dokumenty, przeżyłam spojrzenia Pani z ośrodka, powiedziała mi, że szanse są niewielkie, bo jak długo pracuje (a chyba pracowała tam ze sto lat) taka adopcja nie miała miejsca. Myślę sobie, po co ta baba tak gdera, zaraz ją uduszę, ale zrezygnowałam bo byłaby afera więc ładnie podziękowałam za poświęcony czas i wyszłam. Skończyłam wszystkie kursy, wszyscy mówili, że jestem bez szans. Że po co i dlaczego ja głupia stara panna chce dziecko. Kota mam sobie kupić. Otóż ja kota mam, nawet dwa. Typowa stara panna co nie? I do tej starej panny po dwóch miesiącach zadzwoniła ta stara gderająca baba z ośrodka adopcyjnego, że mam się zjawić, ale szybko. Umówiłyśmy się na kolejny dzień. Okazało się, że jest chłopczyk który bardzo chciałby mieć Mamę tak samo mocno jak ja chciałabym mieć synka. Miał wtedy 4 latka. To najpiękniejsze dziecko jakie w życiu widziałam… mam teraz ciarki bo ten moment na zawsze utkwił w mej pamięci… blond włoski, wręcz burza włosków, trochę za duża grzywka, piękne duże niebieskie oczy, morelowa skóra ja już wtedy wiedziałam, że to moje dziecko. Że to mój Krzyś.
    Uśmiechnął się do mnie i poszliśmy się pobawić. 3 tygodnie później mieszkał już u mnie. Mam za sobą najwspanialsze 9 lat mojego życia, Krzyś jest najcudowniejszym dzieckiem, jest taki, że nawet lepszego bym sobie nie wymarzyła. Kocha mnie i mówi mi to codziennie, liczy się z moim zdaniem, robi mi niespodzianki, w sobotę śniadanie do łóżka… mogłabym tak wymieniać jeszcze długo. Zwiedziliśmy razem kawał świata, obiecałam sobie, że nie zostawię go nawet na jedną noc do momentu kiedy sam nie będzie chciał pojechać na kolonie czy nocować u kolegi. Planujemy w tym roku obóz, będę za nim tęsknić, ale wiem, że on też tego potrzebuje.
    Puenta jest taka, aby nie słuchać innych „dobrych rad”. Nie bójcie się kiedy ktoś mówi „nie dasz rady”, „to się nie uda”. To nieprawda. Wszystko zależy od Was, żyjecie tu i teraz, nieważne co przydarzyło się kiedyś komuś, to Ty możesz stworzyć nową, niepowtarzalną historię…
    Jednak trochę się rozpisałam, ale to dlatego, że za każdym razem kiedy mysle o podjęciu tej decyzji myślę sobie jak ona cudowna była, jak wiele potrafi zmienić jeden impuls, jedna decyzja…

  • Odpowiedz
    Józefina
    7 czerwca 2018 at 21:04

    Czego każdy z nas pragnie od życia?
    Mieszkania w raju, budzenia się co dzień obok osoby, której szczęściem jest twoje szczęście, no i zajęcia, które daje nam satysfakcję najpełniej ludzką. Wolności! – która nas opromienia.
    Czyż nie to powinniśmy nazywać szczęściem?!
    Jestem tego pewna. Droga do szczęścia jest jednak kręta, trudna, nazwijcie to, jak chcecie, lecz uważam, że szczęście otwiera swoje drzwi przed odwagą, która admiruje poczynaniom tych, którzy swojemu życiu pragną nadać osobliwy, niepowtarzalny i także wyrafinowany charakter. Szczęście jest bowiem wizją człowieka. Jego ukrytym pragnieniem, do którego zmierza świadomie, wyzwolony z przesądów, lęków i truizmów wyczytanych z tanich powieści. Nieszczęściem zaś, prowadzenie na smyczy przez okoliczności towarzyszące jego losowi, kluczenie od paliatywu do paliatywu w poszukiwaniu siebie. Powiedziałam sobie, że ja jestem szczęściem i ja szczęście zbuduję, przyciągnę, wypracuję. Uniosę tyle szczęścia, ile zdołam oddać innym. To założenie okazało się kluczowe na mojej drodze do edenu.
    Mogę wam opowiadać, że mieszkam w Paryżu ze świeżo poślubionym mężem, że zajmuję się konserwacją dzieł sztuki – tu akurat Paryż mi sługą – gdzie indziej ja jemu. Mogę mówić od świtu do zmroku, jak to się stało że tutaj jestem, w miejscu, gdzie każdy dzień zaczyna się od maślanego croisanta.
    O studiach na Sorbonie, o przyjaciółkach, programie Erasmus i wielu, wielu innych rzeczach, lecz pragnę wam opowiedzieć o jednym. O jednym, o czym warto wiedzieć na drodze do szczęścia. Przeczuwałam to podświadomie. Dziś, wiem to z pewnością. Pragnęłam spotkać na swojej przyjaciół żywych, tętniących życiem, otwartych, drążących skałę, by dostać się do serca uczucia. Tych, którzy otwierają mnie na nowe doświadczenia, nawet te najbardziej ponure. Nie szukałam ludzi, z którymi mogłabym się tylko wałęsać, a którzy pozostaliby niewrażliwi na wspaniałość paryskiego krajobrazu, na wykwint i przepych, którego użycza. Nie mogłabym okazać wówczas podziwu, a oni nie zauważyliby różnicy w naszej wrażliwości. Nie mogłoby między nami dojść do spoufalenia. Zostałabym oskarżona o skrytość i rezerwę, więc od razu – być może wtedy w duchu – powiedziałam siebie, wybaczcie, lecz nie ugrzęznę tutaj. Sztuka jest moim życiem. Zostawiłam wszystko i wyjechałam tam, gdzie artyzm znajduje swoje serce – gdzie jest moje serce. Paryż jest tylko symbolem. Jak mawiał Rilke: Tam jest dom, gdzie powstaje miejsce – w Paryżu poznałam swojego męża, a zaprowadziła mnie tam pasja życia. Moja miłość do ludzi postawiła na mojej drodze człowieka, którego mogę oskarżyć jedynie o to, że nasza przyjaźń i miłość jest ozdobiona brylantem.
    Powiem to oficjalnie, jestem szczęśliwa!
    Szukajcie swojego Paryża, gdziekolwiek jest.
    Zadaj sobie jedno pytanie, gdzie jest twoje serce? Tam idź, tam jest twoje miejsce!

  • Odpowiedz
    Piotr
    7 czerwca 2018 at 21:08

    W ciągu 10 ostatnich lat podjąłem wiele ważnych decyzji, które zaprowadziły mnie do miejsca w którym jestem obecnie, a jestem szczęśliwy człowiekiem.

    Ożeniłem się z cudowną kobietą. Nie jest idealna, nikt z nas nie jest ale ja kocham ją taką jaką jest. Decyzja o naszym ślubie była dosyć spontaniczna, nie mylić z nieprzemyślaną i pochopną. Najpierw znaleźliśmy fajne mieszkanie i aby zrealizować to marzenie wzięliśmy ślub. Kocham w mojej żonie tę spontaniczność. Mamy za sobą wiele ciężkich doświadczeń. Być może w takich okolicznościach nie jeden związek już by się rozpadł ale my ciagle jesteśmy razem. Choć wkurza mnie czasem swoją manią czystości i bycia perfekcyjna panią domu kocham ją bezgranicznie. Po dwóch latach przyszedł na świat mój wymarzony syn. Jestem szczęśliwy bo mam Was.
    PS Wiem, ze moja żona czyta Twojego bloga i jest podekscytowana tym konkursem.

  • Odpowiedz
    Ada
    7 czerwca 2018 at 21:11

    Dla mnie największe znaczenia miało jedno zdanie: CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA. I wypisałam swoje własne zasady, które miały mi pomóc osiągnąć cel:
    *odpuść sobie niespełnione ambicje, nie zadręczaj się tym
    *zrob bucket list i dąż do spełnienia swoich najwiekszych marzeń (zrobiłam i powoli skreślam z listy kolejne pozycje!)
    *Ty jesteś ważna. Nie to, co sąsiadka i całe osiedle mysli, ze jest dla Ciebie ważne. Nic nie musisz!
    *nikt nie przeżyje za Ciebie życia-jeśli cos bardzo chcesz, to to zrób. Potem będziesz to tylko dobrze wspominać
    *zostaw ludzi, którzy sprawiają Ci tylko przykrość. Nic nie wnoszą do Twojego życia, oprócz chaosu
    *odpuść te kłótnie. Co one dadzą?
    *nie narzucaj sobie nic, co nie jest zgodne z Twoimi przekonaniami. To bez sensu
    *daj swój czas tym, którzy go naprawdę potrzebują
    *odwiedzaj babcie 🙂
    Przyszły mi do głowy, gdy naprawdę potrzebowałam zmiany w swoim zyciu. Najważniejsze, sama je sobie podyktowałam według swoich potrzeb. Pomogły mi w wielu sytuacjach!
    Pozdrawiam Karolina! Tak sie ciesze, ze juz to 10 lat! Gratuluje!!

  • Odpowiedz
    Twoja imienniczka - Karolina
    7 czerwca 2018 at 21:13

    Zanim zaczęłam pisać, to z czystej ciekawości przeczytałam kilkanaście innych historii napisanych już na Twoim blogu przez inne obserwatorki, aby sprawdzić, czy tak, jak myślałam, inne historie będą podobne do mojej, o której sama chciałam napisać, czyli przeprowadzka do Warszawy, studia, fajna praca, kupno mieszkania czy poślubienie fantastycznego człowieka 🙂 To wszystko faktycznie wydarzyło się w moim życiu i zarówno decyzja o ślubie czy zakupie własnego mieszkania to coś, co wpłynęło na moje życie bardzo pozytywnie, ale też było czymś, co wcześniej planowałam i było dla mnie czymś naturalnym, co powinno się stać. Twoja akcja związana z konkursem uświadomiła mi to, jak wiele rzeczy udało mi się „dowieźć” przez ostatnie 10 lat – to niesamowite, bo dopiero teraz zrobiłam sobie taki bilans rzeczy, które dokonałam. I to właśnie dało mi do myślenia, że trzeba częściej przystanąć na chwilę i spojrzeć wstecz, pochwalić siebie samego i poklepać się po ramieniu. To się przydaje, bo pędzimy coraz szybciej, coraz więcej na siebie bierzemy i co jest smutne to to, że zamiast siebie podziwiać za ogromną siłę i odwagę, to wręcz przeciwnie – coraz bardziej jesteśmy sami dla siebie krytyczni. Sama sobie dzisiaj obiecuję poprawę i podejmuję decyzję, aby nagradzać się po każdym, nawet najmniejszym dokonaniu. Wierzę, że decyzja podjęta właśnie dzisiaj przyniesie dalsze pozytywne „ciągi” i…kiedy będziesz obchodzić swój kolejny jubileusz, to będę mogła się nimi pochwalić 🙂

    Dziękuję!

  • Odpowiedz
    Martyna
    7 czerwca 2018 at 21:24

    Czytam te piękne historie, niektóre są takie wzruszające… dużo w nich miłości.
    Odkąd ogłosiłaś ten konkurs próbowałam coś z siebie wykrzesać, opowiedzieć o czymś co może było w moim życiu wyjątkowe, coś co przyniosło coś dobrego… Ale nie ma nic takiego.
    Nie mam chłopaka, samotna wśród ludzi, mam nawracającą depresję. Jednak nie będę się użalać.
    Dla odmiany! Dziewczyny, trzymajcie za mnie kciuki.
    Kiedy czytałam te historie obiecałam sobie, że spojrzę na wszystko inaczej, z tej lepszej strony i mam nadzieję, że za 10 lat będę mogła opowiedzieć o właśnie tej decyzji która podjęłam czytając Wasze komentarze.
    Ja nagrody nie wygram, bo nawet nigdy nic nie wygrałam, jednak proszę Was o dobre myśli, niech dodadzą mi sił! 🙂
    Nie sądziłam, że czytanie tych historii doda mi tyle sił.

  • Odpowiedz
    ToJestŻycie
    7 czerwca 2018 at 21:29

    W ciągu ostatnich 10 lat najważniejszą decyzją jaką podjęłam była podróż do Tajlandii i Kambodży. Do tej pory podróżowałam głównie po Europie. Czasem wyskakując do znanych resortów poza Europą, ale takich, w któryh miałam gwarancję bezpieczeństwa, a także że używa się tam języka angielskiego. Miała to być podróż marzeń, jedyna i wyjątkowa w moim życiu. Jednak sprawila, że przestałam bać się nieznanych kultur i zapragnęłam zwiedzić więcej świata. Dzisiaj wiem, że w podróżach często nie pomaga znajomość języka angielskiego, a usposobienie i otwartość. Ludzie porozumieją się zawsze, o ile chcą to zrobić. Stoi przed nami otworem cały świat. Wystarczyło tylko chcieć 🙂

  • Odpowiedz
    Lidka
    7 czerwca 2018 at 21:31

    I dopiero myślałam o spokoju i balansie, jaki udało mi się osiągnąć. O tym, że moim szczęściem, które zmieniło życie są dzieci, rodzina. I, że może ta decyzja zmieniająca życie przede mną. I nigdy nie pomyślałabym, że los ześle mi tę konieczność podjęcia decyzji już następnego dnia. Diagnoza dziecka, jednego z bliźniąt, które niby są takie same, a nagle okazuje się, że jednak są zupełnie inne, zdecydowanie zmienia moje życie na najbliższe 10 lat. Oby. Ale zapewne więcej. Trudno stanąć bez łez (mi się nie udało) wobec wyzwania uczynienia życia dziecka najlepszym, jakie może być. I to nie ze względu na synka, który uświadomi sobie wiele sprawy, gdy będzie miał więcej niż 7 lat. muszę zmierzyć się ze szkołą, rodziną, znajomymi, zapewne takich decyzji będzie od teraz w moim życiu bardzo wiele, a wszystkie będą miały jeden cel – bądź szczęśliwy synku.

  • Odpowiedz
    Ewa S. "sobe"
    7 czerwca 2018 at 21:35

    Jeszcze parę dobrych lat temu należałam do bardzo zakompleksionych i zamkniętych w sobie osób. Skupiałam się tylko na swych mankamentach, a nie potrafiłam dostrzec w sobie nawet grama piękna. Przez to narzucałam sobie mimowolnie wiele ograniczeń i nie potrafiłam czerpać przyjemności z uroków życia. Byłam po prostu nieszczęśliwa.Mężczyzn też do siebie nie dopuszczałam ,stwarzałam wokół siebie niewidoczny mur,którego żaden nie był w stanie przekroczyć.Wiedziałam ,że dopóki
    sama siebie nie pokocham to nie zrobi tego też nikt inny.Doszłam do takiego momentu, że wiedziałam że muszę coś z tym zrobić i kierowała mną silna chęć jakiejś zmiany w moim życiu..moim wyglądzie… nastawieniu…dlatego też szukałam inspiracji…i trafiłam na blogi modowo- urodowe, w tym na Twojego, który po dziś dzień jest moim ulubionym. 🙂 Kiedyś bałam się wszelakich urodowychi i modowych nowości,eksperymentów mogących w jakikolwiek sposób mnie wyróżnić, dodać mi pewności siebie i zmienić moje życie i samopoczucie na lepsze. Wszystko uległo zmianie o 180 stopni,gdy trafiłam na owe blogi i zaczęłam je na bieżąco śledzić. Przestałam już szukać wymówek dla swojego lenistwa i nabrałam ochoty stać się lepszą wersją samej siebie. Przestałam narzekać na moje braki w dziedzinie makijażu i umiejętności doboru ubrań,które były dla mnie czystą abstrakcją i z powodu niewiedzy odnośnie tych tematów zaczęłam chłonąć niczym gąbka wiedzę serwowaną mi na tych blogach. Może niektórym wydać się to śmieszne, ale Wasze posty dodały mi motywacji, skrzydeł, zachęciły do zmian na lepsze i pozwoliły nabrać nowego, świeżego spojrzenia na samą siebie. Nauczyłam się malować, fajnie wydobywać ubraniami swój charakter i podkreślać swoją urodę. Mało tego -polubiłam to i swoje spojrzenie w lustrze!Klasyczny, elegancki makijaż i w takim klimacie stylizacje stały się moim codziennym rytuałem i niepisaną wizytówką.Teraz to jak wyglądam na co dzień mówi o mnie więcej obcym osobom niż gdybym miała użyć do tego miliona słów…i przeze wszystkim wyraża w końcu mnie, moją osobowość, a mój wizerunek jest spójny z tym jaka jestem. Tak z pozoru błahe rzeczy jak umiejętnie zrobiony makijaż i stylizacje dobrane do typu mojej urody, figury i charakteru potrafiły zdziałać cuda z moją psychiką i dodać mi plus 1000 000% więcej pewności siebie! Nie boję się już teraz być sobą,znam swoją wartość i swoje mocne strony,które podkreślam. Nie boję się nowości, eksperymentów i jestem odważna w kreowaniu samej siebie(jednakże zawsze w granicach dobrego smaku).Przestałam być skryta i nieśmiała,bać się być sobą i ukrywać chociażby za ubraniami i brakiem makijażu. Nabrałam dystansu do własnej osoby i więcej luzu na co dzień. A co najważniejsze dzięki temu wyzbyłam się kompleksów, które tak bardzo utrudniały mi życie i polubiłam samą siebie, a co za tym idzie potrafiłam otworzyć się w końcu na miłość….i dopuścić ją do siebie, a nie jak do tej pory ciągle przed nią uciekać. Każdy potrzebuje od czasu do czasu jakieś zmiany, jakiegoś bodźca, który popchnie go do przodu, którym w mym przypadku były blogi modowo-urodowe 🙂

  • Odpowiedz
    Fifidorea
    7 czerwca 2018 at 21:40

    Charlize przede wszystkim gratulacje! To piękny jubileusz, sama w tym roku obchodzę 10-tą rocznicę ślubu, czy Tobie też te 10 lat minęło tak szybko? Właśnie z małżeństwem związana jest moja do tej pory najważniejsza decyzja, a jeszcze bardziej z posiadaniem dzieci. Ze względów zdrowotnych musiałam bardzo szybko się na nie zdecydować, by nie stracić tej szansy. Efekt jest taki, że właśnie trzeci najmłodszy szkrab zarzuca mi rączki na szyję. Czasem mi przykro, że nie „wyżyłam” się zawodowo, ambicje aż we mnie buzują, ale jednocześnie pocieszam się, iż na karierę jeszcze przyjdzie czas. A na razie dbam o rozwój osobisty w domu, troszczę się o siebie podczytując również Twojego bloga:)

  • Odpowiedz
    NIKA
    7 czerwca 2018 at 21:41

    Ten moment, ta chwila, która odmieniła moje życie była zupełnie przypadkowa. Październik 2012 roku, a dokładnie jego 25 dzień. Nowa praca, zdobyta zupełnie przypadkiem.
    Pierwszy dzień, pierwsze obowiązki, pierwsze zadania i pierwsze spotkanie z szefem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pomyliłam go z … kurierem odbierającym z firmy przesyłki. Konsekwencją tego zdarzenia była prawdziwa przyjaźń i miłość.
    Po niespełna 6 latach od tego momentu mogę śmiało powiedzieć, że każdy jeden dzień, każdy moment z Nim związany jest tym najlepszym. Dopinajac ostatnie sprawy niecierpliwie odliczam dni do naszego ślubu, którym stanie się początkiem naszej wspólnej historii pod nazwą „rodzina”.
    Jeszcze tylko 87 dni…

  • Odpowiedz
    Mooka
    7 czerwca 2018 at 21:43

    Jeszcze 10 lat temu byłam rozkapryszoną nastolatką, która większość swojego czasu spędzała na szukaniu coraz to nowszych rozrywek. Kupowałam ubrania i buty z najnowszych kolekcji, w każdy weekend balowałam w najlepszych klubach w mieście, a zamiast poszukać sobie życiowego hobby wolałam malować paznokcie! Niestety żadna z tych rzeczy nie potrafiła dać mi poczucia, że mam po co wstawać rankiem kiedy słońce przedziera się przez okno muskając moją twarz – w głębi serca czułam, że moje życie nie ma sensu! Właśnie wtedy poprosiłam moją mamę o pomoc, bowiem dłużej tak nie potrafiłam żyć. Mama w tamtym czasie nie miała dla mnie czasu – akurat wybierała się do pobliskiego sierocińca z transportem ubrań i zabawek uzbieranych od okolicznych mieszkańców. Może pójdziesz ze mną – zaproponowała – przydasz mi się do rozładowania tych kartonów w Domu Dziecka. Możemy porozmawiać po drodze. Przyznam szczerze, że nie zastanawiałam się ani chwili, bowiem i tak nie miałam nic innego do roboty, a poza tym spodobał mi się ten pomysł z ubraniami i zabawkami. To było coś czego do tej pory jeszcze nie próbowałam. Coś mnie w tym fascynowało, i ciekawiło zarazem. Po niespełna godzinnej jeździe w końcu dotarłyśmy na miejsce i od razu przystąpiłyśmy do wyładowywania pudeł. Czekały już na nie opiekunki z sierocińca wraz ze sporą gromadką dzieci. Dzieciaki nie mogły się już doczekać nowych ubrań, butów, a także zabawek, które dla nich oznaczały wygodę, gwarantowały dobrą zabawę, jaka przekraczała ich najśmielsze marzenia. Akcja trwała już jakiś czas kiedy sięgnęłam po małego pluszowego misia i wręczyłam go kolejnej małej dziewczynce. Dziewczyna kurczowo złapała mnie za rękę i z iskierkami radości w oczach przez, które przedzierały się łzy powtarzała raz za razem: dziękuję, dziękuję, dziękuję…Właśnie w tej jednej chwili zrozumiałam po co żyję. Nigdy nie czułam się taka szczęśliwa – wyszeptałam na ucho mamie. I to był właśnie przełomowy moment w moim życiu, w którym zapadła najważniejsza decyzja w moim życiu – chcę pomagać potrzebującym! Nie musiałam szukać miejsca, gdzie mogłabym rozwijać działalność wolontariacką…był to właśnie ten Dom Dziecka, w którym mama zaszczepiła we mnie chęć do pomagania potrzebującym. Dzieci z domu dziecka pokazały mi we mnie pokłady opiekuńczości, której nigdy bym w sobie nie podejrzewała! Od tego czasu (minęło już 8 lat!) regularnie organizuję zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy do domu dziecka, organizuję dzieciom przedstawienia i koncerty, a także spędzam z nimi mnóstwo czasu na zabawie. Dziś nie potrafię mówić o dzieciach z sierocińca bez silnych emocji, zapadły mi tak w serce jakbym spędziła z nimi pół życia. Decyzja o zostaniu wolontariuszką otworzyła przede mną piękno, jakiego istnienia nawet nie podejrzewałam. Kiedy dziś widzę co pozostawiła we mnie, jak nadała memu życiu sensu, jak zmieniła moje wartości, to myślę, że to musiał być jakiś znak od losu. I wiecie co? Dobrze mi z tym!!

  • Odpowiedz
    Gosia
    7 czerwca 2018 at 21:43

    „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Patrząc z perspektywy czasu, to tak naprawdę decyzji, które wpłynęły na Moje życie w ciągu ostatnich 10 lat było wiele (np. przeprowadzka, pójście na studia itd.). Jednakże jedna z tych decyzji jest taką z której jestem dumna i bardzo się cieszę, że ją podjęłam (wraz z partnerem). Mianowicie jest to adopcja kota. Na początku był to jeden kotek, ale po kilki miesiącach był już kolejny. Zwierzęta są cudownymi istotami, bezinteresowne, wierne i wdzięczne. Niestety często krzywdzone właśnie przez ludzi. Obecnie jestem kocią mamą dwóch wspaniałych futerek (uwaga kotki uzależniają, bo już myślę o kolejnym). Stały się dla mnie członkami rodziny. Co prawda są przeciwieństwami, gdyż Pusia jest bardzo spokojna i grzeczna, a Burrito to pieszczoch i rozrabiaka. Wspaniale się uzupełniają i dopełniają nasz wspólny dom. Moje życie stało się na pewno mniej nudne i jeszcze bardziej wypełnione miłością, odkąd w domu zawsze czekają na mnie te kochane czworonogi. Dzięki nim odkryłam, że podczas choroby najlepszym ocieplaczem okazuje się być kocie futerko. Mimo, że czasem coś narozrabiają, nie potrafię się na nie gniewać, ich spojrzenie wyraża więcej niż tysiąc słów! Jestem dumna, że to właśnie ja mogłam dać im dom.
    Myślę, że ludzie mogliby się wiele od zwierząt nauczyć i chciałabym, aby mieli w stosunku do nich więcej wrażliwości i empatii.

  • Odpowiedz
    Paulina
    7 czerwca 2018 at 21:44

    Zbliżam się do trzydziestki, jednak już kilka ładnych lat temu podjęłam ważną decyzję, której zamierzam się trzymać. Nie jest to wcale często wybierana przez kobietę droga. Nie wszyscy tę decyzję potrafią zrozumieć, uszanować, wiele osób uśmiecha się pobłażliwie i rzuca lekko: – och, odmieni ci się!

    Nie, nie odmieni mi się.

    Zdecydowałam, że nie zostanę matką. Choć jeszcze bym zdążyła, parafrazując słynną kampanię społeczną, nie chcę. Nie czuję instynktu macierzyńskiego, nie przepadam za dziećmi, nie potrafię zachwycić się noworodkiem. Sensem mojego życia są podróże i kariera zawodowa. Gdy podjęłam tę decyzję, musiałam zakończyć wieloletni związek, bo pomimo wielkiej miłości, nasze plany na przyszłość były odmienne. Nie znalazłam kolejnej osoby, którą darzyłabym takimi emocjami, ale kto wie, może kiedyś jeszcze to się stanie.

    Wiem, że nie spełniłabym się w roli matki, więc powołanie na świat nowego istnienia z powodu presji społecznej, kampanii z rozmnażającymi się królikami, chęci zatrzymania mężczyzny przy sobie byłoby skrajnie nieodpowiedzialne i lekkomyślne. Egoistyczne! Właśnie to byłoby egoistyczne, wcale nie fakt, że nie chcę dziecka.

    To póki co najważniejsza, najtrudniejsza i najbardziej przemyślana decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat.

  • Odpowiedz
    Karolina Czerkawska
    7 czerwca 2018 at 21:47

    Wszyscy zaczynają zawsze tak samo. 10 lat temu większość Czytelniczek bloga była na etapie gimnazjalnym, licealnym lub podczas swoich wymarzonych studiów. Dekadę później jesteśmy innymi ludźmi. Nasze plany, marzenia i priorytety się od tego czasu diametralnie zmieniły. Ja 10 lat temu założyłam sobie, że zostanę lekarzem. Dzisiaj, 120 miesięcy później jestem już coraz bliżej swojego wymarzonego celu. Moje życie zmieniło się przez te kilkadziesiąt miesięcy diametralnie. W tym czasie zaadoptowałam jamnika, a także poznałam miłość mojego życia. Dzisiaj, po 10 latach jestem mądrzejsza o doświadczenia i wiem, że drugi raz również podjęłabym tę samą decyzję.

  • Odpowiedz
    Kinga
    7 czerwca 2018 at 21:48

    Mam 23 lata a jednak spokojnie mogę powiedzieć że przeżyłam więcej niż niejeden dorosły. Najlepszą decyzją jaką podjęłam w przeciągu 10lat było pójście na terapie. Nauczyłam się, że nie każdy facet jest taki jak mój ojciec. Że nie każdy facet będzie chciał mnie skrzywdzić. Że nie każda przyjaźń jest fałszywa. Że nikt nie chce dla mnie lepiej niż moja mata, a przede wszystkim nauczyłam się nie obwiniać za stratę dziecka. Wiele lat zajęło mi nauczyć się żyć z myślą że potrzebna jest mi pomoc. Długo zastanawiałam się czy nie będę się czuła jak „psychiczna”, a teraz wiem że nie mogłabym być szczęśliwym człowiekiem bez terapii. Polecam z całego seria przemóc się i skorzystać z pomocy specjalisty jeśli czujemy że tej pomocy potrzebujemy.

  • Odpowiedz
    Kasia
    7 czerwca 2018 at 21:51

    Decyzje.. Przeważnie wymagają nie lada odwagi. Nie ważne czy dotyczą małych czy wielkich spraw. Jak właściwie rozgraniczyć co jest ważne a co mniej… Dla każdego z nas podejmowanie decyzji to coś wielkiego, skok na głęboką wodę, wyjście że strefy komfortu, zmiana wymagająca wysiłku. Niecałe 10 lat temu wreszcie po 10 latach wzdychania, snucia marzeń i pustego planowania. Podjęłam ten wysiłek… Poprosiłam wreszcie tego przystojniaka z sąsiedztwa o towarzystwo na weselu koleżanki. Jak? Przez portal społecznościowy. Ówczesny. O jak się bałam… Pot spływał mi po plecach gdy naciskałam enter. Koniec. Poszło. Świat stanął w miejscu. Przynajmniej dla mnie. I co teraz? A jak nie odpisze? Gorzej, a jak odpisze? Co ja zrobiłam. Przecież on chyba nawet nie wie o moim istnieniu. No cóż, trudno dowie się, grzecznie odmówi. Bywa. Brawo dla mnie, spróbowałam. Tego jednego nie mogę sobie zarzucić… Co sobie pomyślałam, naciskając enter na klawiaturze, podejmując decyzję o tym by moja zgrabnie sformułowana prośba miała możliwość dotarcia do adresata? No napewno nie tego, że adresat odpisze. Przyjął zaproszenie. Zatroszczył się i zaopiekował i robi to do dziś ? jedno enter można by rzec sprawiło, że jestem żoną, mama dwóch cudnych córek i szczęśliwą kobietą. Opłacało się zaryzykować. Teraz wspólnie podejmujemy decyzje zmieniające nasz mały świat. Jedną z nich było zrezygnowanie z wielkiego miasta, kariery, i pozostanie blisko rodziców. Oddanie części siebie i swojego życia Im. Było i Jest warto. To ledwie wycinek z naszego życia. 10 lat. Oby tych dziesiątek było jak najwięcej.

  • Odpowiedz
    mits.
    7 czerwca 2018 at 21:54

    Tak się skąda, że w tym roku mój związek obchodziłby 10 lat, ale dzięki dobrej decyzji o jego zakończeniu, na szczęście nie będzie. Czasem tkwimy w czymś ze zwykłego przyzwyczajnia lub obawy przed samotnością, mimo że nie spełnia to naszych oczekiwań i nie sprawia, że rozwijamy się w jakikolwiek sposób. W momencie, w którym wpadłam w spory dołek emocjonalny, coś pękło i zakończyłam po 8 latach relację, która zamiast dowartościować, wpędziła mnie w kompleksy, zamiast dać oparcie, sprawiła, że brakowało mi go dla innych. Bilans po 2 latach jest taki, że krótko mówiąc, ogarnęłam się – przeprowadziłam, napisałam magisterkę, zmieniłam pracę, na taką, która sprawia mi frajdę, odnowiłam kontakty z przyjaciómi, których zaniedbałam na rzecz związku. W międzyczasie skończyłam 30 lat i weszłam w nie ze spokojną głową i poczuciem, że zostawiam coś za sobą, ale już bez gniewu i wyrzutów, z dobrymi myślami, co wcale nie wydawało się takie proste jeszcze jakiś czas temu.

  • Odpowiedz
    Madeleine
    7 czerwca 2018 at 21:54

    Pewne decyzje w życiu, powodują że nasz Świat zmienia się o 360 stopni. Myślę że każdy z nas chociaż raz w życiu podejmie taką decyzje, która zmieni wszystko.
    Po ciężkim rozwodzie, moja mama zdecydowała się rzucić wszystko i pojechać do innego kraju, znaleść nowe, lepsze życie. Zostawiła dwójkę małych dzieci pod opieką matki, aby zarobić, i znaleść nowy domy. Przez prawie 3 lata przyjeżdżała co 6 miesięcy aby choć przez chwile zobaczyć swoje dzieci. Kiedy już była gotowa, postanowiła zabrać swojego sześcioletniego syna ze sobą. Będąc małym chłopcem, nie rozumiał co się dzieje, ale był zadowolony że będzie mógł być ze swoją mamą. Lecz dwunoastoletnia córka, która chodziła do szkoły podstawowej i muzycznej miała już swój Świat, i nie chciała go zostawiać. W tym wieku zmiana otoczenia jak i nieznającego się języka jest straszna. Po wielu rozmowach i poznaniu kraju, klamka zapadła. Było ciężko, osoby które przez to nie przeszły, nie mogą wiedzieć jak to wyglada. Przez rok spaliśmy we trójkę w dwuosobowym łóżku, mieszkając w 20m2. Dwa lata zajęły mi aby opanować dostateczne władanie języka. Wiele nocy płakałam, byłam wyśmiewywana, wyzywana bo nie rozumiałam języka. To co przeżyłam, nawet żebym chciał nie jest do opisania. Ale dziś, po dziesięciu latach przeżytych w tym kraju, dziękuje sobie i mamie za najlepsza decyzje podjętą w życiu. Kiedyś byłam szarą myszką, mieszkająca na wsi, która się wszystkiego wstydziła i była nieśmiała. Dziś jestem 22-letnią kobietą, która wierzy w siebie, jest na czwartym roku studiów w kierunku doradcy finansowego dla firm, bez powtarzania ani jednej klasy, mimo wszystkich przeszkód. Te dziesięć lat było wspaniałym przeżyciem. Jest to historia dziewczynki pochodzącej ze wsi, z Łopiennika Górnego, która zmieniła się dzięki Francji, tej pięknej prowansji mieście Avignon.

  • Odpowiedz
    Dorota T
    7 czerwca 2018 at 21:58

    Karolino!

    Wierzę, że sukces to maksymalne wykorzystanie możliwości jakie mam!

    Bagatela… 10 lat wstecz to 1/3 mojego życia 🙂
    To czas wypełniony obowiązkami, nauka, wytrwałością, dążeniem do celu, pomaganiem i spełnieniem.
    Właśnie wtedy mając 20 lat wybrałam swoją drogę życiową jaką jest pielęgniarstwo.
    Jako, że z przyswajaniem wiedzy nigdy nie miałam problemu, tak styczność z osobami starszymi, chorobami, cierpieniem była w moim życiu przełomem… .
    Perspektywa patrzenia i odbierania rzeczywistości zmieniała się u mnie o 180 stopni!! Pochwalę się, bo jestem z tego dumna; studia skończyłam z wyróżnieniem, pracuję w zawodzie do dziś dzień.
    NIE WYOBRAŻAM SOBIE INNEGO MIEJSCA PRACY DLA SIEBIE!!
    Gdy grono znajomych narzeka na pracę, ja o swojej wypowiadam się z uśmiechem, zadowoleniem i satysfakcją. Nie osiadłam na laurach, kończąc szkołę.
    Cały czas się dokształcam, jeżdżąc na szkolenia, konferencje, aby byc na bieżąco z medycyną, która tak idzie do przodu. Wszystko dla dobra pacjentów 🙂
    Pozdrawiam Dorota

  • Odpowiedz
    Ola
    7 czerwca 2018 at 22:11

    Decyzją, która bez wątpienia wpłynęła na moje życie i wiele w nim zmieniła było zaadaptowanie psa ze schroniska. Od dawana chciałam mieć psa i pomyślałam, że adopcja psiaka ze schroniska będzie dobrym pomysłem i uczynkiem za jednym zamachem – wcześniej napatrzyłam się na ich krzywdę w przytułku dla bezdomnych zwierząt, gdzie udzielałam się jako wolontariuszka. Tym sposobem do naszego domu trafiła suczka o imieniu Mucha. Nasze początki były ciężkie. Mucha była bardzo nieufna, bała się gwałtownych ruchów, dotykania czy głaskania ogona, a na widok szczotki do zamiatania warczała i kuliła się. Można sobie tylko wyobrazić przez co musiał przejść ten biedny psiak 🙁 Stopniowo jednak starałam się oswajać i przyzwyczajać do nas Muchę. Dzięki troskliwej opiece, spacerom, cierpliwości i zawsze pełnej misce po dawnym zastraszonym psie nie ma śladu. Mucha jest radosna i szczęśliwa. Odzyskała wiarę w człowieka i wie że nic złego jej już nie spotka. Na swój sposób odwdzięcza nam się jak tylko może. Jest chyba najwierniejszym psem na świecie i prawdziwym przyjacielem, który poliże, gdy mam gorszy dzień 🙂 Przy okazji chciałam zachęcić wszystkich do adopcji zwierząt ze schronisk. Naprawdę warto okazać im trochę serca, bo dzięki temu możecie tak jak ja zyskać najwierniejszego przyjaciela, który będzie kochał Was absolutnie bezwarunkowo 🙂

  • Odpowiedz
    Konwalia
    7 czerwca 2018 at 22:12

    Wygrałam z nieśmiałością,
    i odzywam się do innych z radością 🙂
    Sama rozpoczynam różne tematy,
    i prowadzę z ludźmi długie debaty.
    I to mnie naprawdę cieszy,
    i do ucieczki już mi się nie śpieszy 😉
    To była długa i ciężka walka,
    lecz była tego warta!
    Bo dzięki temu mam przyjaciół i dobrą pracę!

    Jak dobrze, że podjęłam decyzję, że rozpoczynam z nieśmiałością batalię!!!:D

  • Odpowiedz
    Dorota
    7 czerwca 2018 at 22:14

    10 lat, dekada- idealny okres czasu do podsumowań. Gdy zaczęłam myśleć o tym jak moje decyzję z przeszłości wpłynęły na moja teraźniejszość zdałam sobie sprawę z faktu, że to te błahe i wydawać by się mogło nic nie znaczące decyzje które podjęłam, te których nie rozważałam godzinami, najbardziej zaważyły na tym jak wygląda teraz moje życie. Dokładnie 10 lat temu stałam się pełnoletnia, pamiętam tamten czas gdy czułam się już naprawdę, naprawdę dorosła. Przez te lata wiele rzeczy które planowałam nie wyszło, wiele spraw nie poukładało się tak jak planowałam, ale czy przez to moje życie jest gorsze, jestem mniej szczęśliwa? Zupełnie nie. Decyzje która w ostatniej dekadzie najbardziej zaważyłam nad tym jak teraz wygląda moje życie, podjęłam w pięć minut. Choć wydawać się to może dziwne, tak krótko myślałam nad zmiana pracy w której czułam się nieszczęśliwa i przestałam się rozwijać. Choć zapewniała stabilizację i wiele osób mi jej zazdrościło, ja czułam się wewnętrznie pusta. Złożyłam wypowiedzenie i odeszłam do gorzej płatnej pracy. Teraz z perspektywy casu dziękuje sobie za podjedzie tamtego ryzyka. Nowa prac dała mi porządnego kopa i nie raz płakałam do poduszki lub mamie do telefonu, że jest mi ciężko . Ale doświadczenie i nauka jaką wyniosłam z trudnych początków wzmocniła mnie i wyszła mi jak najbardziej na korzyść. Dlatego nie bójmy się ryzykować i pamiętajmy ,,życie jest dobre” nie należy się poddawać, trzeba zawsze marzyć i wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży. A błędy które popełniliśmy , po prostu musiały się wydarzyć, bez nich nie byłam bym w tym miejscu w którym jestem teraz. ,, Wszyscy od czasu do czasu bywamy niemili. Wszyscy robimy rzeczy, które bardzo chcielibyśmy cofnąć. Te żale stają się częścią tego, kim jesteśmy, wraz ze wszystkim innym. Jeśli ktoś próbuje to zmienić, to tak, jakby chciał gonić chmury” ( Libba Bray)

  • Odpowiedz
    Dorota
    7 czerwca 2018 at 22:20

    10 lat, dekada- idealny okres czasu do podsumowań. Gdy zaczęłam myśleć o tym jak moje decyzję z przeszłości wpłynęły na moja teraźniejszość zdałam sobie sprawę z faktu, że to te błahe i wydawać by się mogło nic nie znaczące decyzje które podjęłam, te które nie rozważałam godzinami, najbardziej zaważyły na tym jak wygląda teraz moje życie. Dokładnie 10 lat temu stałam się pełnoletnia, pamiętam tamten czas gdy czułam się już naprawdę, naprawdę dorosła. Przez te lata wiele rzeczy które planowałam nie wyszło, wiele spraw nie poukładało się tak jak planowałam, ale czy przez to moje życie jest gorsze, jestem mniej szczęśliwa? Zupełnie nie. Decyzja która w ostatniej dekadzie najbardziej zaważyła nad tym jak teraz wygląda moje życie, podjęłam w pięć minut. Choć wydawać się to może dziwne tak krótko myślałam nad zmianą pracy w której czułam się nieszczęśliwa i przestałam się rozwijać. Choć zapewniała stabilizację i wiele osób mi jej zazdrościło, ja czułam się wewnętrznie pusta. Złożyłam wypowiedzenie i odeszłam do gorzej płatnej pracy. Teraz z perspektywy casu dziękuje sobie za podjęcie tamtego ryzyka. Nowa prac dała mi porządnego kopa i nie raz płakałam do poduszki lub mamie do telefonu, że jest mi ciężko . Ale doświadczenie i nauka jaką wyniosłam z trudnych początków wzmocniła mnie i wyszła mi jak najbardziej na korzyść. Dlatego nie bójmy się ryzykować i pamiętajmy ,,życie jest dobre” nie należy się poddawać, trzeba zawsze marzyć i wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży. A błędy które popełniliśmy , po prostu musiały się wydarzyć, bez nich nie byłam bym w tym miejscu w którym jestem teraz. ,, Wszyscy od czasu do czasu bywamy niemili. Wszyscy robimy rzeczy, które bardzo chcielibyśmy cofnąć. Te żale stają się częścią tego, kim jesteśmy, wraz ze wszystkim innym. Jeśli ktoś próbuje to zmienić, to tak, jakby chciał gonić chmury” ( Libba Bray)

  • Odpowiedz
    Oliwia
    7 czerwca 2018 at 22:20

    Cóż, moja decyzja z pozoru nie wydaje się niczym szczególnym, w dodatku jej pierwszymi konsekwencjami były łzy, złość, trochę bezradność. Kiedy ledwie skończyłam 17 lat moi rodzice wpadli na genialny pomysł namówić mnie na wakacyjną pracę w Hiszpanii, głównie po to, abym podszkoliła język. Oczywiście moja pierwsza reakcja, nie, nigdy w życiu ! Dlaczego mam zostawić paczę swoich znajomych w Polsce na całe wakacje? Poza tym stwierdziłam, że poziom mojego hiszpańskiego był tak opłakany, że nawet nie byłabym w stanie kupić bagietki w sklepie samoobsługowym. Dodam, że miałam pracować jako kelnerka stąd moje obawy o poziom mojej komunikacji. Chodziłam, myślałam, analizowałam, z ciągłym nastawieniem, że raczej się nie podejmę, Ale zdecydowałam się, trochę wbrew sobie, ale wiedziałam, ze jadę w pewne miejsce, w sumie nic nie tracę, w końcu raz się żyje! Wyjechałam, na miejscu okazało się, że pracuje ze mną dziewczyna,również polka, z którą poznałyśmy się już w wcześniej z dość wrogim nastawieniem, stwierdziłam, ze to kolejny zły znak. Pierwszy miesiąc, co wieczór lamentowałam mamie do słuchawki, co ja tutaj robię, że połowy rzeczy nie rozumie, że w ogóle nie mogę się tam odnaleźć. (nie, nie był to obóz pracy, wtedy moje podejście tak wyglądało do całej tej sprawy). Wracałam do Polski z prędkością światła. Przyszły kolejne wakacje, a ja poczułam, Oliwia czegoś tu brakuje i wyjechałam znowu do tej samej pracy, w to samo miejsce, z tymi samymi ludźmi. A dlaczego ta decyzja miała aż taki wpływ na moje życie? Z załamanej swoim wyborem, niezadowolonej nastolatki stałam się największą fanką Hiszpanii. Przepracowałam kolejnych 5 wakacji w tym samym miejscu. Do miejsca, w którym pracowałam, mogę zawszę wrócić jako przyjaciel a nie pracownik. Mój język hiszpański jest już na takim poziomie, że łapie się czasem na tym, że częściej myślę po hiszpańsku niż po polsku. Dziewczyna o której pisałam wcześniej, nasze wrogie stosunki zamieniły się w największą przyjaźń. Przypieczętowaniem naszej przyjaźni było wspólne zrobienie tatuażu i to kolejna konsekwencja, zdecydowałam się na swój pierwszy tatuaż w życiu. A za pierwsze zarobione z płaczem pieniądze-spełnione marzenie. Mam najwspanialszego kompaniera mojego życia i chyba całej mojej rodziny, małpkę Fridę. Najukochańsze, szalone zwierzątko. Oczywiście fascynacja Hiszpanią nie mogła zaprowadzić mnie gdzie indziej niż na wymianę z programem Erasmus,co pozwoliło mi spędzić kolejny piękny rok mojego życia w hiszpańskim klimacie. Kolejna konsekwencja? Od października zaczynam Szkołę Prawa Hiszpańskiego. A za 2 tygodnie? Znowu wsiadam do samolotu w kierunku tego pięknego kraju i mam nadzieje, że kiedyś największą konsekwencją mojej nastoletniej decyzji o podjęciu wakacyjnej pracy będzie bilet w jedną stronę, ale o tym może na następne 10-lecie Charlize Mistery!

  • Odpowiedz
    Natalia
    7 czerwca 2018 at 22:21

    30 września minie 5 lat odkąd mieszkam w Krakowie. Ściągnęła mnie tutaj siostra, z lekką niechęcia w głębi duszy wiedziałam, że to dobry krok. Pamiętam jak dziś, jak zaczęłam szukać pracy, pojechałam na rozmowę w piątek na 11, o 16 dostałam tą pracę, w poniedziałek po weekendzie mieszkałam już w Krakowie. Płakałam jak bóbr wyjeżdżając z domu, mama płakała, że zostaje sama.
    Mimo wszystko dziś wiem, że to najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. Mam dobrą pracę, która mnie cieszy, zwiedzam świat na tyle na ile to możliwe, poznaję ludzi, a co w tym wszystkim najważniejsze? Że świat, który poznałam w Krakowie mogę pokazać teraz najważniejszej osobie w moim życiu, mojemu narzeczonemu, który od roku mieszka w Krakowie ze mną. Duże miasto to to w czym całkowicie się odnajdujemy, chcemy tu spełniać swoje marzenia i być tacy szczęśliwi jacy teraz jesteśmy przez całe życie 🙂

  • Odpowiedz
    Natalia
    7 czerwca 2018 at 22:24

    To wszytsko miało swój początek w podstawówce. Nie byłam raczej z tych bogatych dzieci. Wstydziłam sie wielu rzeczy w tym naszej sytuacji materialnej. Moje koleżanki chodziły w super ubraniach, opowiadały o tym jak spędziły wakacje z rodzicami za granica, czy nad morzem. Było jeszcze wiele sytuacji w których robiło mi sie przykro i zwyczajnie w świecie zaczęłam kłamać, wymyślać rożne historie by tylko moje koleżanki poczuły sie chociaż trochę zazdrosne. Przez moje kompleksy nie zapraszałam nikogo do siebie, by chociaż nie wydało sie jak w kiepskiej sytuacji jestem, przez co miedzy innymi nie miałam prawdziwych przyjaciół. Moja pewność siebie i śmiałość tez nie była wysoka. Nie umiałam łapać kontaktu z ludźmi, do czasu aż postanowiłam ze pojde na studia (2 lata temu) i zacznę wszystko od nowa. To właśnie ta decyzja poniekąd pomogla odzyskać moja pewność siebie i zmniejszyć nieśmiałość. Przestałam sie nad sobą użalać, zaakceptowałam siebie. Znalazłam prace co dalo mi możliwość wynajęcia pokoju, rozpoczęcia niezależnego życia i przede wszystkim budowania dobrych relacji z ludźmi w zupełnie nowym miejscu. Jestem z siebie dumna ze podjęłam trud by wynieść sie z domu i pójść w nowym kierunku 🙂

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    7 czerwca 2018 at 22:25

    Decyzja podjęta przez mnie prawie 5 lat temu o odcięciu się od toksycznej, destrukcyjnej osoby wpłynęła na moje dalsze życie.
    Od zawsze byłam cichą i niepewna siebie dziewczyną, która weekendowe wieczory lubiala spędzać oglądając filmy albo czytając książki. W trakcie dni otwartych mojej szkoły poznałam Marcina-„znajomego znajomych”, miłość od pierwszego wejrzenia. Troskliwy, czuły, zainteresowany moja osobą całkowicie skradł mi serce, chodziłam z głową w chmurach i z motylkami w brzuchu, zakochana „po uszy”. Jednak na tyle byłam zapatrzona w mojego pierwszego chlopaka, że nie widziałam jego wad, idealizowałam, tłumaczyłam, wszystko wybaczałam. Naiwnie wierzyłam że „To dla mojego dobra”, „Tak będzie lepiej”, „zróbmy to a nie tamto”. Nie zauważyłam przekroczenia granicy decydowania samej za siebie. Marcin sukcesywnie zaczął uzależniać mnie psychicznie od siebie, decydować za mnie. Byl osoba, która potrafila wykrzyczeć mi prosto w twarz że jesten głupia,na niczym się nie znam, wszystko tylko psuje. Osoba, w której ja bylam bezgranicznie zakochana w tak perfidny sposób przestawila mi myślenie o sobie, o otoczeniu, że wierzyłam w to, co on mówi. Najlepszym rozwiazaniem dla mnie, gdy nie spedzamy ze soba czasu bylo siedzenie w domu i nic nie robienie. Zaczelam myśleć że ma rację, że jestem brzydka, że faktycznie nie potrafie korzystać ze sklepu play, można by to nazwać wspolpracowaniem ze swoim „oprawcą”. Ja, mimo płaczu po nocach i zanizenia do 0 swojej wartości i poczucia godności tkwiłam w tym wszystkim 2 lata. Wybaczałam jego błędy, krzyki. Idealizowalam, myslalam ze tak ma byc, że jakoś się ułoży, że nie ma.idealnych związków a Marcin mnje tak naprawdę kocha tylko tak jak to facet, nie umie tego okazać.
    Pochodzilismy z Marcinem z tej samej małej miejscowości, w której plotki szybko się rozchodzą. Wiedziałam, że nie wszystkie spotkania z kolegami Marcin spędzał naprawdę z nimi. Posunelam sie nawet do tego, by zrobić coś, czego nigdy samej siebie bym nie podejrzewala- sprawdziłam mu telefon. To, co tam znalazlam jedynie pptwierdzilo informacje, które dostalam od znajomych, jednak nie mialam w sobie tyle pewności siebie oraz odwagi, żeby to zakończyć, żeby z podniesioną głową odejść i nigdy nie wrócić.

    Idąc ze swoją „miłością”, robiąc praktycznie codziennie kroki przeciwko sobie, zaakceptowalam to, co Marcin zdecydował ze będzie dla mnie lepiej i poszlam na studia do Wrocławia- miasta, które nigdy mi sie nie podobalo. Nie zamieszkalismy razem, ja mialam byc z koleżankami a on z kolegami. Mimo wcześniejszych oporów przed tym miastem jakoś się w nim zaklimatyzowalam, znalazlam prace jako kelnerka, wychodzilam czasem ze znajomymi z roku na wyspe slodowa. Jednak Marcinowi nie pasowali moi znajomi, więc ja też nie mialam się z nimi spotykać- bo są dziecinni, mają głupie zarty,nie ma o czym z nimi rozmawiać. Ja posłusznie sie zgodzilam, bo może faktycznie z innej perspektywy to tak wygląda, bo może faktycznie Marcin ma rację bo przecież mnie kocha i chce dla mnie najlepiej. Robilam to, co było lepsze, racjonalniejsze az do czasu obrony licencjatu. Do tej pory bylam w mieście, w którym nigdy nie chcialam byc, robilam od kilku lat tego, czego nigdy nie chcialam robic. Zaczelam nienawidziec samej siebie za to, jak daje się manipulowac, jak bardzo zatracilam siebie w tym wszystkim dla kogos, kto nie jest tego wart.
    26 maja na dzien matki przyjechałam do mamy z kwiatami i ptasim mleczkiem złożyć życzenia. Byl to niezwykły dzień matki. Na rutynowe pytanie mamy „co tam corusiu jak się układa?” , mając w sobie caly ten żal i gorycz nie wytrzymałam i wyrzuciłam z siebie balast noszony od jakiegos czasu. Byl to dzień, w którym postanowiłam zawalczyć o siebie, swoją godność utracona kilka lat temu dla wmówioną sobie przez mnie „miłość życia”. Podjęłam decyzję o skupieniu się na sobie, wyrzuceniu z otoczenia ludzi, którzy nie zasługują na to, by w nim byc. Moja toksyczna relacja sie zakończyła, chcialam naprawdę zacząć nowe życie. Po obronie przeprowadzilam sie tam, gdzie zawsze chcialam mieszkac- do Warszawy. Dostalam sie do szkoly, o której zawsze marzyłam, ale za zasluga pewnej osoby nigdy nie wierzyłam, że będzie mi dane tam studiować. Wraz z przeprowadzką do Warszawy poczułam, jakbym latała. Szybko znalazlam prace( niby to „tylko” sekretarka, ale kurczę to tylko 1 takie stanowisko w firmie, więc bylam jednak najlepsza spośród wszystkich), a dzięki szkole (dokladnie to dzieki organizowanemu w niej programowi Legia Akademicka) na wakacje bede miała 6-cio tygodniowe szkolenie wojskowe. W ciągu krótkiego czasu poznałam tyle pozytywnych ludzi, stanęło przez mna tyle perspektyw rzutujacych na dalszą przyszłość, o których nigdy bym nie snila. Podejmując tylko jedną decyzję zmieniłam swój caly świat. Uświadomienie sobie, że tkwi sie w toksycznej relacji bez przyszlosci, która uniemożliwia poprawne funckjonowanie wymagalo duzo bolu, jednak jak to się mówi „moje blizny moja siłą „. Dzisiaj, po przezyciu tylu nieprzyjemnych sytuacji i usłyszeniu tylu niemilych słów silna ze mnie babka, lekcja życia zaliczona.

  • Odpowiedz
    Ilo
    7 czerwca 2018 at 22:33

    Decyzja jaką podjęlam w moim życiu, dla wielu może być banalną głupotą ale wprowadzenie jej w moje życie pozwoliło mi spojrzeć na otaczający mnie świat i ludzi z innej perspektywy, dostrzec więcej niż do tej pory, powoli zacząć zmieniac swoje zycie i przede wszystkim zacząć cieszyć się życiem. Tą zmianą było dla mnie zaprzestanie przejmowania się opinią ludzi i ciągle odpowiedanie sobie na pytanie „co Oni/On/Ona o mnie pomyśli”. Na początku było ciężko ale każdego dnia od podjęcia tej decyzji walczyłam sama ze sobą i moim wewnętrznym krytykiem, po to aby teraz gdy najdzie mnie kiedykolwiek to pytanie móc odpowiedzieć sobie samej „Niech myśli co chce, mnie to odpowiada!”. Teraz wiem, że wydawałoby się tak niewielka decyzja i zmiana może mieć ogromne i jak pozytywne konsekwencje! Wszystkim tego życzę z całego serduszka !

  • Odpowiedz
    Sylwia
    7 czerwca 2018 at 22:36

    Pamiętam czas – dwa lata temu, kiedy wszystko zaczęło się sypać. Czułam się źle w miejscu, w którym byłam. Nie te studia, nie ta praca, nie ci ludzie. Ciągłe przygnębienie, wszystko było nie tak jak powinno. Depresja. Ja – do tej pory spokojna domatorka zgodziłam się na randkę z „bawidamkiem” jak Go wtedy określałam. Mijałam Go często na uczelni, był duszą towarzystwa. Piątek wieczór – byliśmy umówieni na godzinę 20. Minęła 20..21..22..Praca w korporacji rządzi się swoimi prawami. Ale zaczekałam. Zaiskrzyło. Jednak po dwóch miesiącach każde wybrało swoją drogę, co mimo wszystko nie dawało mi spokoju…
    Co zrobiłam ja – najspokojniejsza osoba na tym świecie?…Pojechałam do Chin na trzy tygodnie by odnaleźć siebie. Nie wytrzymałabym w Warszawie ani minuty dłużej. Spędziłam ten czas w przepięknych chińskich wioskach, z niesamowitymi ludźmi. Pewnej samotnej nocy, spotkałam w jednej z wiosek na ulicy jedną z najbardziej inspirujących kobiet w swoim życiu – prawie stuletnią prostą kobietę, która powiedziała mi (swoją drogą pięknym angielskim, bo kiedyś pracowała w domu Brytyjskiej rodziny) najważniejszą chyba rzecz ostatnich lat. Powiedziała, że jeśli czegoś chcę to mam sobie to wziąć, więc żebym zbierała się do domu i zobaczę, że wszystko będzie dobrze. Może to banał – ale dla mnie to największa motywacja jaka mnie w życiu spotkała. Magiczne spotkanie. (Niestety – czasem trzeba i uciec na drugi koniec świata, żeby dostrzec coś najprostszego).
    No więc wróciłam. Po niego. Dla niego. Do niego. Łatwo nie było, ale powiedziałam że nie odpuszczę. I oto jestem w miejscu, w którym On śpi teraz obok mnie. Mam najlepszą pracę świata. Skończyłam studia. Zawalczyłam o swoje zdrowie psychiczne. Odkryłam swoją pasję (no dobra, przyznaję – On mnie nią zaraził.. :D) – za rok w planach jest przebiegnięcie maratonu, a dziś w pracy zostałam odznaczona naklejką za najbardziej pozytywną osobę!

    Jeśli ktokolwiek przeczyta moją historię to uwierzcie, że warto robić „zwariowane” rzeczy, jeśli ich serio pragniecie. Nie ma na co czekać, wszystko będzie dobrze 🙂

  • Odpowiedz
    Sweety
    7 czerwca 2018 at 22:39

    Odkąd sięgnę pamięcią najlepiej dogadywałam się ze starszymi osobami. Ich historia oraz mądrość życiowa zawsze mnie fascynowały. W liceum postanowiłam, że chciałabym pomagać starszym, którzy nie mają bliskich. Najpierw pracowałam jako wolontariusz w ośrodku, gdzie każdego dnia przekonywałam się, że moja decyzja była podyktowana sercem. Dla tych ludzi chwila uwagi, rozmowa czy miły gest znaczą tyle, co wszystkie skarby świata. Doświadczenia, które zebrałam bardzo mi pomogły gdy zaczęłam pracować w fundacji opiekującej się starszymi podopiecznymi. Codziennie biorę czynny udział w życiu ośrodka prowadząc warsztaty. Czas spędzony w towarzystwie starszych ludzi daje mi siłę i motywację do tego, aby stawać się lepszą wersją samej siebie.

  • Odpowiedz
    Katarzyna
    7 czerwca 2018 at 22:41

    Decydując się na związek z kolega ze szkoły, który stał się moim przyjacielem i mężem przewrocilo moje życie. Znaliśmy się 18 lat, po czym od kawy do kawy zakochaliśmy się w sobie i wszystko byłoby pewnie normalnie gdyby nie fakt ze jest żołnierzem. Na początku mieszkanie w dwóch osobnych miastach, później zapada decyzja ze przeprowadzamy się do Krakowa i muszę wyjść z mojej strefy komfortu, mieszkając daleko od rodziny i przyjaciół. Zaręczyny i organizacja ślubu w naszym rodzinnym mieście, zdalna próba wyboru kwiatów i dekoracji – oboje pracowaliśmy i nie zawsze było jak dojechać fizycznie na miejsce. Praca żołnierza to nie tylko mundur który pięknie wygląda na zdjęciach ślubnych, ale tez wiele naszych wyrzeczeń gdzie często nie możemy do ostatniej chwili zaplanować wakacji albo trzeba poprostu odwołać wyjazd. Wisienką na torcie poślubiając też zawód mojego męża był jego wyjazd na misje kiedy byłam w ciąży i brawurowe dotarcie na poród jak tylko rano poczułam ze coś się dzieje, napisałam wiadomość i w nocy był już przy mnie. Niestety musiał wrócić i nie poznał dobrze swojej córki, ale niedługo wraca na stałe i nadrobi zaległy czas. Czy podjęłabym inną decyzję wiedząc to wszystko wcześniej? Myśle, że nie. Mimo faktu że wiele osób mówiło jak bedzie, nie byłam świadoma jak mocno to na mnie wpłynie i stanę się silniejsza. Musiałam mocno przewartościować swoje priorytety i zupełnie zmienić moja naturę plannerki na taka która jeszcze ma plan B gdyby np. udało się jednak wyczarować wolna chwile we dwoje.
    Pozdrawiam i wszystkiego najlepszego z okazji 10 urodzin!

  • Odpowiedz
    Luz Klarita
    7 czerwca 2018 at 22:41

    NIE MA MIŁOŚCI! JEST TYLKO PRZYZWYCZAJENIE! Tak, to prawda. Miłości nie ma. Na pytanie „Jak decyzja, którą podjęłaś w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Twoje dalsze życie?” odpowiedź brzmi zrozumiałam.
    Do ostatniej chwili wahałam się napisać. Więc proszę przygotuj sobie gorącą kawę, a najlepiej użyj termosu bo zdąży wystygnąć. Karolina, moje ostatnie 10 lat życia to była prawdziwa batalia. Niczym Santiago z marlinem z książki stary człowiek i morze. Dokładnie dziesięć lat temu poznałam faceta, prawie idealny, ideały nie istnieją. Poznaliśmy się przez Internet to był prawdziwy przypadek. Od pierwszego spojrzenia widać, że mu się spodobałam i tak się spotykaliśmy. Mimo to oficjalnie nie byliśmy parą, a ja wariowałam z zazdrości o niego. Przyszedł czas, że zrobiłam coś. To pewnie dziwnie zabrzmi, ale JA POPROSIŁAM GO, ŻEBY BYŁ MOIM CHŁOPAKIEM. Wiele osób pomyśli wariatka, dziwaczka, ale ja go poprosiłam i się tego nie wstydzę. Nasz związek był dość burzliwy. Tak bardzo jak się kochaliśmy, tak bardzo potrafiliśmy się kłócić. Po prostu grzmoty i pioruny. Ale ta nasza miłość była piękna i smutna. Wywinęłam wiele przekrętów, robiłam sceny zazdrości gdy idąc ulicą oglądał się za innymi. Mimo to był przy mnie. I wydawało mi się, ze dopadła nas rutyna. Złość, miłość, kłótnia, godzenie, złość, miłość, kłótnia, godzenie, euforia, złość… Przyzwyczajenie. To było smutne. W pewnym momencie chce się zrobić albo krok w przód albo w tył, byle nie stać w miejscu. To ja zrobiłam krok w przód i się rozstaliśmy. To było bardzo trudne, ale wydawało mi się na tamten moment jedynym rozwiązaniem. Przecież nie można z kimś żyć tylko z przyzwyczajenia, a co najgorsze w ciągłych huśtawkach nastrojów. I tak życie dalej płynęło, nieco stabilniej, ale bez opoki, bez poczucia bezpieczeństwa, bez miłości. No, ale przecież mówiłam, że to się zmieniło w przyzwyczajenie, ale czułam jak każdego dnia za nim coraz bardziej tęsknię, ale nie potrafię się przyznać do błędu.. Rzuciłam się w wir pracy, a przeszłość zostawiłam daleko za sobą. Chociaż przyznam , że nie tak daleko bo na bieżąco śledziłam co się u niego dzieje. Poznał nową dziewczynę i wstawiali razem miliony zdjęć, a do tej pory nigdy tego nie robił. Ale ona była śliczna i wszyscy komentowali jaka z nich piękna para. Widać, że wtedy zdjęcia z nią mu nie przeszkadzały. Obnosili się z tym. Ja również kogoś poznałam, ale nie jest wart nawet jednego słowa w tej opowieści. Myślałam, że może znowu kogoś równie interesującego jak pan X poznam przez ten sam portal co kiedyś, ale się przeliczyłam. Tęskniłam za tym panem! Wariowałam, że mogłam być taka i zrezygnować z walki o miłość. Zycie pognało na przód, a ja zaczęłam zmagać się z depresją. Stojąc na peronie wyobrażałam sobie jak wpadam w nadjeżdżający pociąg, jak spadam z wysokości itp. Ale powiedziałam dość! Moje życie muszę przeżyć, a nie wegetować! Rozpoczęłam zmiany od siebie, swojego stanu fizycznego i psychicznego. Zmieniłam nastawienie do życia. Popadłam w nałóg dbania o siebie. Wyskrobałam wszystkie zaskórniaki, żeby zadbać tez o przyszłość brata bo wiem, że kiedyś będę musiała mu pomagać. Jest 14 lat młodszy, ale najukochańszy na świecie. To on stał się moim motorem do działania. Zaczęłam pracować non stop! Co zarobiłam to zainwestowałam. Ale wciąż była pustka. Leżąc w łóżku w środku nocy podjęłam decyzję. Muszę zawalczyć. Napisałam do Pana X bardzo długą wiadomość, której jednak nie odczytał. Miotałam się z myślami i chciałam znowu zniknąć. Rano przejrzałam portale społecznościowe i już było ich nowe zdjęcie, para szczęśliwych zakochanych, pięknych. Poddałam się… Zrozumiałam… Oddałam się pracy. Praca stała się moim lekarstwem. Po 3 miesiącach od napisania wiadomości, usłyszałam tylko pik ‘ wiadomość odczytana’. Instynktownie napisałam coś jeszcze. I znowu odczytał@@! A nawet zaczął odpisywać. Nie uwierzysz jakie to były emocje. Siedziałam całymi dniami na telefonie czekając na wiadomość, a tu nagle JEST. Postanowiliśmy się spotkać. Pierwsze spotkanie po 8 miesiącach, stres gorszy niż przed pierwszą randką. Pojawił się, był taki pociągający, wtuliłam się mocno w ramiona i wiedziałam że tu jest moje miejsce na ziemi. Zaczęliśmy się spotykać, rozmawiać, naprawiać relacje. Wciąż jest bardzo wiele kłótni, teraz to chyba nawet więcej niż kiedyś, ale wiesz co ? Nie ważne ! Ja go po prostu kocham i wiem ze to ten mój jedyny. Mijają już 2 lata odkąd się spotkaliśmy po takiej przerwie, a my wciąż się docieramy. Kłócimy i godzimy, ale ZROZUMIAŁAM że to jest miłość. Zrozumiałam, że życie lubi stawiać nam przeszkody, żebyśmy cos docenili. Dziś nie mówimy, że jesteśmy chłopak-dziewczyna. Nie mówimy, że się kochamy. Ale oboje wiemy doskonale, że bez siebie nie wytrzymamy. Nasza miłość przeszła wiele, i chociaż wiele razy po drodze wątpiliśmy to dziś wiemy. To jest taka prawdziwa miłość, której każdemu życzę. Niekiedy przeszkody są tak duże, że trzeba wyjść ze swojego kajaka, chwycić go, przenieść trochę dalej i znowu wsiąść i płynąć. Dzisiaj wiem, że niczego nie żałuję. Nawet tych stanów depresyjnych, bo dały mi kopa. Kawa jeszcze ciepła? ? Patrząc na nagrody, najbardziej moje serce skradł zegarek, dokładnie taki sam kiedyś dostałam od Pana X, ale go oddałam po rozstaniu, a on go sprzedał. Więc mogłabym poświęcić wszystko inne tylko dla tego zegarka, który wskazywałby nowy czas w nowym życiu we dwoje. W trakcie tych 10 lat zrozumiałam, że nieważne jak coś nazwiesz, czy to bluzka, czy spodnie, czy miłość, czy chłopak, czy partner, liczy się tylko to czy potrafisz zrozumieć jak funkcjonuje i czy będziesz o to dbać. Dziś nie mam chłopaka, partnera, męża ani dzieci, ale mam miłość, więc jestem wygraną w tej walce z moim marlinem nazewnictwa świata. Bo nawet jeśli nie dbasz o bluzkę czy mebel to nawet po jakimś czasie będzie nadawała się tylko do kosza. Kończąc moją opowieść, życzę smacznego ostatniego łyczka kawy.

  • Odpowiedz
    cichy-bob
    7 czerwca 2018 at 22:43

    Pewnie zadajesz sobie pytanie co tu robi komentarz od faceta? Otóż moja Szanowna narzeczona obserwuje poczynania świata blogosfery od zawsze(przynajmniej od dobrych 5 lat,gdyż od tylu jestesmy razem). Więc nie sposób nie wiedzieć kim jest Charlize Mystery i jej słynny piesek Manolo. Czasem przeglądam jej instagrama jak na przyķład dzisiaj i napotkałem tam Twoją relację o konkursie. Stwierdziłem czemu nie, skoro znam odpowiedź na Twoje pytanie konkursowe to odpowiem, a nóż widelec wygram i moja narzeczona oszaleje jak się dowie i przy okazji moja siostra tak samo. Za dużo dobroci na jedną osobę 🙂 Dokonywałem mnóstwo decyzji począwszy od tych złych, aż po dobre( z przewagą tych złych,ale nie o tym tu mowa) . Decyzja,która wpłynęła na moje życie w ciągu 10 lat? 6 lat temu wracając z imprezy nad ranem,a w zasadzie po godzinie 9 przysiadłem na ławkę przy Szpitalu Bielańskim(mieszkałem wtedy tuż obok) z końcówką piwa w ręku. Nagle usłyszałem mocny, charakterystyczny głos z zapytaniem, czy może usiąść. Był to starszy pan na oko koło 90 lat. Opowiadał o wojnie, o rodzinie, o śmierci dziecka,a póżniej żony, braku zainteresowania ze strony rodziny, trudnych warunkach mieszkalnych i zbliżającej się śmierci, ale jedno zapamiętam do końca życia, otóż powiedział, że przeszedł najgorszą rzecz jaka mogła się wszystkim przytrafić i przeżył. Więc tak naprawdę każdy dzień jest prezentem od losu i wszyscy żyjący mamy szczęście. Mamy szczęście, że jesteśmy i możemy robić to, co robimy najlepiej, czyli ratować życie ludzkie. Każdego dnia jedno życie naraz. Przekazał mi lekcję, że podnosząc się z upadku zaleczamy własne rany, więc możemy leczyć innych, bo gdy sami będziemy mieć ranę,ktoś inny pomoże nam ją zaleczyć. Nie miał na myśli zawódu doktora,bo Starszy Pan doskonale wiedział,że nim nie jestem. Chodziło mu o drobne rzeczy,czynności, gesty czy zwyczajną rozmowę z drugim człowiekiem. Po krótkim czasie przyszła po niego opiekunka. Podziękowałem za rozmowę i powiedziałem,że wziąłem sobie to do serca,co mi powiedział. Od tamtej chwili przestałem z obojętnością patrzeć na świat(może dlatego po niedługim czasie spotkałem miłość swojego życia?). A tak serio zaangażowałem się w pomoc udzielaną osobom starszym(pomaganie przy zakupach,spacery, zaprowadzenie do szpitala), zacząłem oddawać krew. Staram się przelewać drobne kwoty na różnego rodzaju akcje zbierające na operację czy leki. A wiesz, co w tym wszystkim jest najpiękniejsze? Że dobro powraca ze zdwojoną mocą. Możemy pomóc nawet głupim uśmiechem, zapamiętajcie. Rozmowa ta zmieniła moje postrzeganie świata. Była to cenna lekcja życia,z której czerpie do dzisiaj. Warto pomagać.

  • Odpowiedz
    Adrianna
    7 czerwca 2018 at 22:44

    Myślę o dekadzie… Moje ostatnie 10 lat? Fiu, fiu … było w tym okresie tak wiele wzlotów ale i wiele bolesnych upadków… Tak wiele ważnych decyzji musiałam podjąć…Życie popchnęło mnie w stronę języków. Studiowałam angielski, ukończyłam też język hiszpański. W międzyczasie poznałam wspaniałego chłopaka. Po ukończeniu studiów chciałam wylecieć do Londynu i tam ukończyć college angielski, później pójść w kierunki hiszpańskiego. Życie jednak miało dla mnie inne plany. Byłam pogodzona z tym, że nie mogę mieć dziecka, lekarze nie dawali mi żadnych szans na bycie matką. Miałam (i mam do dziś) pewne problemy zdrowotne. Jednak gdzieś z tyłu głowy coś ciągle szeptało mi do ucha, że się uda, że Bóg chce podarować mi maleństwo. Nie uwierzyłam lekarzom i próbowałam zajść w ciąże. Nagle dowiedziałam się, że jestem w 3 miesiącu ciąży! Przez 3 miesiące psikus od losu nie dawał żadnych znaków życia pod moim sercem. Wylot do Londynu był tak blisko ale musiałam porzucić wszelakie plany i skupić się na małej istotce we mnie. W międzyczasie dużo podróżowałam, zwiedziłam wiele krajów. Teraz od 2,5 roku moje życie pochłonęło głównie macierzyństwo. Wyrosłam na dojrzałą kobietę, która stała się matką, a niedługo stanie się też żoną. Kto wie… Gdybym porzuciła liczenie dni płodnych, gdybym nie przywiązywała wagi do tego, że to nie lekarze są wyrocznią i, że może się udać… Może dziś nie tuliłabym w ramionach mojego skarbu? Wiem, że decyzja o tym, że chcę być matką, decyzja o tym, że się uda – była najlepszą jaką mogłam podjąć w życiu. A co przyniesie mi przyszłość? Lekarze twierdzą, że mój syn to cud… Ja wiem, że dokonam jeszcze jednego cudu i na świecie pojawi się druga kruszynka! 🙂 Grunt to pozytywne nastawienie… a potem? A potem można śmiało powiedzieć, że życie jest piękne, że świat jest wspaniały, a rodzina i dzieci to dar, dzięki któremu kobieta rozkwita. 🙂

  • Odpowiedz
    Ewa
    7 czerwca 2018 at 22:49

    Do końca konkursu pozostało już niespełna 1,5h…
    Leżąc w lozku postanowiłam podzielić się swoją historia ,chociaż zdaje sobie sprawe , ze szanse na jej wyróżnienie są znikome…
    8 lat temu postanowiłam wyprowadzić się ze swojego rodzinnego domu do miasta oddalonego o 45 km… decyzja była prosta…chciałam być bliżej moich dziadków…osób starszych, schorowanych…
    Chciałam spędzić z nimi ich ostatnie lata… dzielić wspólnie chwile radości i smutku… być wtedy kiedy będą najbardziej potrzebowali mojej pomocy, wsparcia , rady….
    Chciałam patrzeć jak z dnia na dzień , z tygodnia na tydzień przybywa im zmarszczek i siwych włosów…
    Wiem, ze dla większości młodych osób moja decyzja wydaje się absurdalna…
    Ale ja dzisiaj z czystym sumieniem i sercem pełnym milosci mogę powiedzieć , ze była to najlepsza decyzja w moim życiu… i nauczyła mnie nie tylko milosci, szacunku, empatii ,cieszenia się z małych rzeczy ale również życia dla innych, a nie dla samego siebie…
    Pisząc te słowa mam łzy w oczach bo tak wiele zawdzięczam moim kochanym dziadkom…
    Kochani… pamietajmy, ze mały gest znaczy czasami więcej niż milion slow….

  • Odpowiedz
    Nadzieja
    7 czerwca 2018 at 22:50

    Moja historia nie zaczyna sie jak w wiekszosci, pozytywnie, od milosci zycia czy spelnionych marzen. Pewnie przez to nie czyta sie jej przyjemnie i nie ma szans na wygrana w konkursie, ale mysle ze dla wiekszosci dziewczyn sam fakt opowiedzenia swoich historii juz jest wygrana. Moja decyzja ponad 10 lat temu naprawde zmienila moje zycie, nawet tak bardzo, ze jako nastolatka niespodziewalam sie ze tak zwykly wybor szkoly, klasy bedzie rzutowal na tyyyle lat! Niestety przeszlam w swoim zyciu mobbing klasowy, dziewczyny w tym wieku potrafia byc okrutne! Jedna decyzja, badz brak innej, na przyklad zmiany szkoly w trakcie okazala sie tak niszczycielska. Wtedy zalowalam ze jestem wrazliwa, delikatna i grzeczna. Ze nie potrafilam sie postawic. Ciagle obwinialam siebie, w dodatku w domu wesolo tez nie bylo co potegowalo rozpacz. Teraz w sobie te cechy cenie. Nie chce tu opisywac wszystkich tych przykrych sytuacji, ktorych bylo mnostwo, po ktorych nawet silne osoby by sie zalamaly, a koszmar ten trwal 3 lata, a tak naprawde juz ponad 10 lat… Mysle ze te osoby nawet nie wiedza jaka krzywde mi wyrzadzily. Jak przez to caly czas probuje gonic czas i nadrabiac te rzeczy ktore powinnam robic wczesniej, ale niestety, uswiadomilam sobie ze jest to niemozliwe. Straconego czasu nie odzyskamy. Widzac ile Karolina zrobila przez te 10 lat, czuje kopa! Juz dosc! Ile jeszcze bede marnowac czasu zyjac przeszloscia! Nie raz sie zastanawiam, widzac ze „te kolezanki” maja juz meza, dzieci, czy one w ogole zalowalyby tego ze ktos przez nie chcial popelnic samobojstwo, ze przez lata byl zamkniety w sobie, nie korzystal z zycia, cierpiala rowniez i przez nie cala rodzina! One, ktore maja teraz swoje dzieci, pomysla ze nigdy nie chcialyby, aby spotkalo to ich pociechy? Czy przyznaja sie przed soba i swoimi dziecmi, dla ktorych za pewne sa calym swiatem, komus ten swiat zrujnowaly? Tyle mlodych lat, zdrowia i szczescia poswiecilam na walke z depresja i lękami. Tak boli w takich sytuacjach niezrozumienie wielu rzeczy przez innych ludzi. Gdy ktos ma zlamana noge, kazdy to rozumie, lecz gdy ktos ma zlamana psychike, jeszcze im sie doklada! Wspaniale pytanie konkursowe, lecz takie intymne. Mam nadzieje, ze kolejna decyzja, podjeta dzisiaj, za kolejne 10 lat zaowocuje juz zupelnie inna historia. O wiele radosniejsza 🙂 ciesze sie ze sa na blogu poruszane tematy wazne. Przy takich wyborach stoja wszyscy. Od czego to zalezy ze jeden trafi lepiej, drugi gorzej, naprawde nie wiem. Aby konkurs ten i moj komentarz sie nie zmarnowal, prosze Was te, ktore wyladowuja swoja agresje na innych, slabszych osobach, pomyslaly przyszlosciowo, zas te osoby, ktore przeszly mobbingi wiedzialy ze to nie ich wina! Nie pozwolcie tak jak ja, abyscie obudzily sie za pozno! Moze i nigdy nie jest na nic za pozno ale gdy po takich traumatycznych wydarzeniach kolejne kroki nie sa skierowane we wlasciwym kierunku, droga do szczescia bedzie bardzo okrezna! Tak bardzo chcialabym, abyscie sie nad tym zastanowili. Kazdy ma tylko jedno zycie! tylko jeden pierwszy wybor! sprawmy abysmy w tej sztafecie zycia podawali sobie paleczke, a nie kopali nia pod soba dolki! Pamietajcie ze te najslabsze osoby wcale nie sa widoczne na pierwszy rzut oka. Czesto sa ukryte za maska, makijazu, stroju, sztucznym usmiechem, bo nie chca pokazac ze ktos je skrzywdzil! Koncze swoja wypowiedz bo za bardzo juz z emocji lzy cisna mi sie do oczu. Wiem ze temat mobbingu jest teraz bardzo na czasie. Ogromna fala hejtu, zazdrosci, zbiera swoje zniwa. Zastanowcie sie nad tym jaki wplyw mamy na czyjes zycie. Lepiej byc po tej dobrej stronie mocy. „Podaj dalej”!

  • Odpowiedz
    P.
    7 czerwca 2018 at 22:51

    Gdyby ktoś równe 10 lat temu spytał mnie o najlepszą decyzję, jaką podjęłam, odpowiedź pewnie byłaby zupełnie inna – wtedy pewnie byłaby to wybór studiów, udzielanie się w różnych kółkach. Moje życie później zmieniło się diametralnie. Gdzieś pomiędzy straciłam pewność siebie i zapał, bałam się wszystkiego i stresowałam podstawowymi sprawami. Do psychologa trafiłam przypadkiem – zobaczyłam ogłoszenie i doszłam do wniosku, że może rzeczywiście potrzebuję pomocy. A było już że mną bardzo źle. Moje obawy, stres i niskie poczucie własnej wartości odebrały mi chęć do życia. Wizyta u psychologa (drugiego obecnie, bo pierwszy nie był dla mnie dobrym wyborem) zmieniła moje życie. Mniej się stresuję, znalazłam pracę, z której jestem zadowolona. Moja przygoda wciąż trwa – cały czas nad sobą pracuję, nie poddaję się gorszym dniom. Obecnie nie pracuję jako psycholog, ale na pewno do tego wrócę. Zrozumiałam, że nikt nie ma monopolu na szczęście i trzeba o dbać, bo jeśli sami tego nie zrobimy, to nie zrobi tego za nas nikt inny – więc wciąż walczę o to, żeby było lepiej 🙂

  • Odpowiedz
    Beata
    7 czerwca 2018 at 22:51

    Oj 10 lat to bardzo dużo ?
    W moim życiu zmieniło sie tez adekwatnie do czasu – baaardzo dużo.
    A wiec 10 lat temu miałam 19 lat – począwszy od tego czasu pierwszą zmiana było zrezygnowanie ze studiów w Krakowie na rzecz studiowania w moim rodzinnym mieście. Zawsze marzyłam o studiach w Krk ale na rzecz mojej miłości do chłopaka zostałam na miejscu. Wolałam być blisko niego.
    Kolejna duża zmiana był ślub z chłopakiem dla którego zostałam w rodzinnym mieście ❤️
    Jeszcze większa było przeprowadzenia sie do Sztokholmu zostawienie rodziny i przyjaciół na rzecz rozwijania sie , poszukiwania lepszego życia itd
    Zmiany jak to zmiany jedna ciągnie za sobą druga tak wiec po tych wszystkich przyszedł czas na największa czyli powiększenie rodziny ❤️
    Cztery lata temu urodził sie mój pierwszy syn a dwa lata temu drugi. To była najpiękniejsza przemiana mojego życia ( choć nie raz nie łatwa ).
    W między czasie była równie ogromna zmiana – budowa domu. Co prawda nadal go kończymy ale juz bliżej niż dalej btw dzięki za inspiracje ?
    Przed nami chyba ostatnia ważna juz decyzja i kolejna zmiana mianowicie , powrót do ukochanej Polski.
    Marzenia trzeba spełniać a zmian wcale nie należy sie bać.
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    studentka
    7 czerwca 2018 at 22:53

    Najważniejszą decyzję w swoim życiu podjęłam 5 lat temu…. Rok 2013 od początku nie układał się po mojej myśli – skończyłam studia, które okazały się pomyłką, byłam sfrustrowana swoją pracą, zarobkami, brakiem perspektyw i zastanawiałam się czy już zawsze to będzie tak wyglądać. Od kilku lat marzyłam o nowych studiach, zgodnych z moimi zainteresowaniami, ale bałam się czy uda mi się je pogodzić z pracą na etacie i życiem rodzinnym. I wtedy usłyszałam najgorszą rzecz, jaką może usłyszeć młoda kobieta, wykryto u mnie raka… i to wszystko co mówi się o tej chorobie, to racja… Zdecydowanie przewartościowuje życie, sprawia, że nic już nigdy nie będzie takie samo, ale daje też niesamowitego kopa. Ja wbrew wszystkiemu podjęłam wtedy decyzję, że zaczynam moje wymarzone studia, że nie mogę się dłużej zastanawiać czy dam radę, czy nie, trzeba próbować 🙂 Teraz mija 5 lat i wreszcie robię to, co kocham, za chwilę mam obronę pracy magisterskiej, kończę 5-letni cykl leczenia i mogę powiedzieć, że mimo wszystko cieszę się, że tak moje życie się potoczyło. Dzięki temu jestem w tym miejscu, w którym jestem i realizuję swoje marzenia 🙂

  • Odpowiedz
    Anna Piotrowska
    7 czerwca 2018 at 22:53

    Moją decyzją był rozwód w wieku 3O lat, zostając z synem 6 letnim i córką roczną. Ta decyzja wpłynęła nie tylko na moje życie, ale na życie moich dzieci. Ja wiem, że jestem zdana sama na siebie, a dzieci na mnie. Od „życia na nowo” mija 4 lata i jedno mogę powiedzieć przez te 4 lata poznałam siebie, swoją siłę, determinację i potężną odpowiedzialność. Pozdrawiam Anna

  • Odpowiedz
    Ania
    7 czerwca 2018 at 22:55

    Moja historia zaczyna sie w grudniu 2008 roku, kiedy to poznałam cudownego człowieka, mojego najlepszego przyjaciela i obecnego Męża Davida. Postanowiliśmy byc razem mimo wszystko i pisząc to, naprawde mam na myśli wiele, ponieważ dzieliło nas ponad 1000 km, David spędził całe życie w Niemczech (choć sercem zawsze był Polakiem;)), ja dopiero co zaczęłam studia prawnicze…ale do rzeczy:) związek na odległość trwał 4 lata, juz wczesniej ustaliliśmy, ze to ja przeniosę sie do Niemiec, bo wielki swiat, bo lepsze perspektywy, dostanie życie itd. Zaslepiona miłością i w euforii przeprowadzki do ukochanego nie zdawałam sobie sprawy, jak ciężkie lata mnie czekają. Po jakimś roku otrzeźwiałam, poczułam okropna tęsknotę za domem, rodzina, przyjaciółmi. Moja jedyna namiastka Polski i wszystkiego , z czym sie kojarzyła, stał sie malutki Mopsik, którego kupiliśmy w Polsce przed moim wyjazdem. Zaczęłam zdawać tez sobie sprawę, ze moje studia prawnicze nic tam nie znaczą, nie dają mi perspektyw, a praca kelnerki, która miała byc „na chwile” dla podszkolenia języka, okazała byc sie na dłużej. W ogóle miałam czasem wrażenie, ze w Niemczech żyje sie, aby pracować, nigdy odwrotnie niestety. Mijaliśmy sie z mężem, a jak juz mieliśmy chwile dla siebie to i tak ogólne zmęczenie brało góre…po jakimś czasie zaczęłam marzyć o dziecku, przyszło kolejne rozczarowanie, bo i w tej kwestii sie nie układało, na szczęście trafiłam na dobrego lekarza i po dwoh latach sie udało! „Teraz musi byc dobrze!” Pomyslałam. Zmieniliśmy mieszkanie na większe, w ładniejszej okolicy, synek urodził sie piekny i zdrowy, czego chciec wiecej? Dni w domu z synkiem mijały powoli, w rutynie, miało byc lepiej, było coraz gorzej, byłam wściekła na los, ze nie umiem sie cieszyc tym, co mam. Mąż wychodził do pracy o 7, wracał o 20, lacznie z sobotami, w niedziele odsypiał, bolało mnie, ze nie istniejemy jako rodzina, chociaz wiedziałam, ze pracuje dla nas, a poza synkiem świata nie widział. Niestety brakło mu sił nawet na zabawę z nim w wolna niedziele, do tego wszystkiego dołączyła okropna diagnoza – mąż zachorował na cukrzyce….byłam wściekła, zrezygnowana, wręcz załamana…czy tak ma wyglądać nasze życie? Kiedyś byłam inna osoba, Cieszylam sie z małych rzeczy, lubiłam dbać o siebie, stroić sie, spotykać z ludźmi, działać, organizować…tam po prostu zgasłam. Mąż pracujący całymi dniami, ja w roli kury domowej, bez perspektyw, ludzie dookoła czekający tylko na nasza porażkę, dodatkowo codziennie słyszało sie w tv o kolejnych zamachach i atakach terrorystycznych, sama sobie zadawałam pytanie, gdzie nas życie poprowadzi. Gdy synek miał pol roku stwierdzilam „Dość! Trzeba zacząć żyć, a nie tylko istnieć!”. Siadlam z mężem i powiedziałam, ze nie czuje sie szczęśliwa i ze to nie moze byc tak, ze sie odnaleźliśmy mimo odległości, kochamy sie, a mimo wszystko jesteśmy nieszczęśliwi. On powiedział tylko, ze tez nie czuje sie dobrze, widzi jak gasnę z dnia na dzien, a jedynym miejscem na ziemii, gdzie czuje sie szczęśliwy jest Polska. Mimo wszystkich stereotypów, złych opinii, zdecydowaliśmy sie zaryzykować. Kilka miesięcy planowania, pozniej zakończenie naszej całej egzystencji w Niemczech, pozbycie sie mebli, w Polsce mieliśmy zacząć od zera. Każdy, kto słyszał o naszym pomyśle stukał sie w glowe. Słyszeliśmy wiele złych opinii, jak to w Polsce będziemy biednie zyc, jak nie znajdziemy pracy, jak nigdy sie niczego nie dorobimy, jak to beda nas zle traktować w urzędach i będziemy po kilka lat czekac na wizytę do lekarza.Nie chcieliśmy sluchac i w marcu 2017 roku przeprowadzka stała sie faktem. Najbardziej bałam sie o męża, znał Polskę tylko z urlopów, bałam sie, ze pewnego dnia zacznie dostrzegać wady Polski i Polaków, dopadnie go tęsknota za wszystkim, co do tej pory znał w Niemczech. Tak sie jednak nie stało. Polska przywitała nas ciepło i serdecznie. Mimo wielu spraw do załatwienia w urzędach ani razu nie zostaliśmy potraktowani niemiło;) prace dostaliśmy praktycznie od razu, za niezle pieniądze, poznaliśmy tu mnóstwo fajnych ludzi, aktualnie spełniamy nasze największe marzenie i startujemy z budowa domu! Aha i co najważniejsze w miesiąc po przeprowadzce zaszłam w ciąże, teraz jestem na urlopie macierzyńskim, ktory wyglada tak, jak powinien wyglądać taki urlop. Los pokazuje mi każdego dnia, ze to była słuszna decyzja, ale tez szalona i wymagająca od nas ogromnej odwagi. Kilka dni temu mąż powiedział do mnie: „znowu jestes ta Anią, w ktorej sie zakochałem 10 lat temu-pełną życia i ciesząca sie z małych rzeczy”. I to jest najlepszy dowód, ze to była najlepsza decyzja w naszym zyciu:)

  • Odpowiedz
    Magda
    7 czerwca 2018 at 22:56

    Moja historia zaczęła się niedawno… ale…Już na studiach wiedziałam, że praca w PR to jest to co kocham. Od PR marki, strategii wizerunku po organizację Audioriver Festival i eventów kulturalnych.z Zawsze stres i deadline na wczoraj. Zajmowałam się marketingiem mody i eventami. Była i przeprowadzka z Krakowa do Warszawy i wielki powrót do ukochanego Krakowa. Wieczna gonitwa, ale kochałam to co robię. Pomagałam markom się wybić, prowadziłam szkolenia z budowania wizerunku marki… Ten czas to był czas satysfakcji, szybkiego życia, nagród z zespołem i wielu poznanych ludzi. Byłam w tym naprawdę dobra; awanse, po 3 miesiącach dostawałam klientów na wyłączność, coraz więcej klientów i zadań – to chyba jednak byłam ok! A od zawsze lubiłam piec i przygotowywać desery (piekarnia dziadka zobowiązuje). To wszystko co sprawiało mi radość, to wszystko rzuciłam jednego dnia… poznałam chłopaka – zajawiony szyciem i produkcją odzieży. Był zmęczony wieczną pracą dla kogoś, za nic… zakochałam się, on się zakochał i rzucił hasło, że otwieramy swoją restaurację! I tak się zaczęło. Wróciliśmy do swojego rodzinnego miasteczka, znaleźliśmy miejsce na ugorze, postawiliśmy kontener i tak od 9 miesięcy już karmimy ludzi włoską pizzą i deserami. Były wyjazdy do Włoch, szkolenia u Włochów, zakup pieca opalanego drewnem, cukiernicze szkolenia i był również płacz, pot i praca non-stop. Ale dziś, gdy słyszę od klientów- że desery są najlepsze w mieście, gdy piekę torty i przygotowuje catering to wiem, że ta decyzja dała mi spokój i szczęście.

  • Odpowiedz
    Monika
    7 czerwca 2018 at 22:57

    Najlepsza decyzja jaką podjęłam był samotny wyjazd na work&travel do USA ?? po trochu żaby spełnić moje dziecięce marzenia o amercian dream, częściowo aby wyrwać się z toksycznego związku, gdzie tu w Polsce nie miałam siły ani odwagi go zakączyć. Sama, bez znajomych na miejscu przetrwałam 3 m-ce i mimo że nie zawsze było super to uważam że była to najlepsza lekcja życia jaka mogłam dostać. Poznałam tak cudów uch ludzi a przyjaźnie tam zawarte są twarde jak skała. To była też świetna decyzja moich rodziców którzy zaufali mi i pozwolili na tą samotną podróż. A teraz… od roku jestem żoną cudownego człowieka którego właśnie tam poznałam ? i razem zwiedzamy dalej świat. A do USA już nie latam sama ?

  • Odpowiedz
    Tereska
    7 czerwca 2018 at 22:57

    Noga, heca, Włochy i dolce vita

    Kobiecie o wieku mówić nie wypada. Jest jednak wiek, w którym wypadać lub nie wypadać mogą tylko rzeczy z rąk. Mam 62 lata. Dużo? Pewnie dla większości czytelniczek Twojego bloga to już starość na potęgę. Nie, nie idzie się jeszcze wtedy na emeryturę. Nie, nie trzeba mieć ogrodu warzywnego. Nie, nie nosi się garsonek i torebek pod kolor. Za to z dumą nosi się zmarszczki mimiczne, blizny po cesarkach i cellulit po wewnętrznej stronie ud. Nie wspomnę o opiniach innych ludzi, ich radach i plotkach – są mniej niż ważne. To wiek, w którym wszystko można i nic się nie musi. No może poza jednym – trzeba żyć i to po swojemu!

    Kilka lat temu byłam szefową przez duże Ef. Szefowałam na potęgę i zdobywałam coraz wyższe zawodowe szczyty. Wszystkim dookoła wydawało mi się, że jestem panią swojego życia. Ja natomiast codziennie przed wyjściem do pracy zakładałam coraz to nowe maski i ćwiczyłam holywoodzkie uśmiechy. I tak płynęłam na fali życia, niesiona słodyczą sukcesów i endorfinami kolejnych premii. Jeszcze nie wiedziałam, że jedna mikro-decyzja przewróci moje życie do góry nogami (dosłownie!) Pewnego dnia postanowiłam się wymknąć ze służbowej kolacji. Pech chciał, że na schodach restauracji…złamałam nogę. Co to była za heca! Nikt nie był w stanie nic zaradzić. Karkołomnego zadania pokładania mnie podjęła się klinika we Włoszech. Dziś pół roku cieszę się toskańskim słońcem, a drugie pół podziwiam polskie babie lato i różowe pąki na drzewach. Życie to dolce vita!

  • Odpowiedz
    Ania Maja
    7 czerwca 2018 at 22:59

    Nie będę pisała o Tym jak to powiedzenie „Tak” mojej największej miłości odmieniło moje życie . To było coś całkowicie innego. Kiedyś byłam przebojową , pewna siebie dziewczyną z małej miejscowości , z normalnej aczkolwiek bardzo zasadniczej i religijnej rodziny , ale moje podejście do świata i ludzi było płytkie . Nie rozumiałam koleżanki z klasy która była wiary muzułmańskiej po swoim ojcu . Podrzucałam jej wraz z koleżankami kawałki szynki z kanapki do plecaka i śmiałam się prosto w twarz „ teraz twój plecak jest tak samo brudny jak ten kawałek świni w nim” wiem , to było okropne . Ale dla mnie wyznawcy islamu byli zawsze czymś czego nie mogłam zrozumieć . Od małego przysłuchiwałam się rozmowom przy stole kiedy to dorośli przypisywali im całe zło tego świata . Tak , byłam taka trochę religijna rasistka . Na studiach zaczęłam prace jako kelnerka w klubie, ale nie byle jakim…W arabskim klubie haha . Pierwsze dni mojej pracy przypadły akurat w ramadan – muzułmański miesiąc postu . To jeszcze bardziej umocniło mnie w przekonaniu , ze islam nie jest normalny . Bo jak Bóg może kazać człowiekowi wytrzymać cały dzień bez kropli wody przy 30 stopniowym upale ? Rozmawiałam z nimi , zadawałam dużo pytań , obserwowałam ich podejście do własnych żon i do kochanek . Stawałam się coraz większa rasistką . Nie jeden raz opowiadałam koleżankom jak to mój tato za każdym razem gdy mnie widzi przypomina mi „tylko mi tam żadnego ciapatego do domu nie przyprowadź , nie mieszaj naszej pięknej ojczystej krwi „ . Śmiałam się z tego , bo wiedziałam ze to nie realne . Jak to ja rasistka i muzułmanin ? Haha . I tak się śmiałam aż do dnia kiedy dostałam wiadomość „Ania wiesz ze pół roku temu zapytałem Cię po raz pierwszy kiedy się ze mną umówisz” . Pomyślałam , ze nic nie tracę – pójdę z nim na kawę , porozmawiam w końcu jest stałym gościem restauracji w której pracuje , nie mogę odmawiać mu po raz setny . I tak z jednej kawy zrobiła się kolejna , całe dnie i wieczory razem . Zakochałam się w przystojnym, młodym Turku który jawnie przyznał ze został wychowany w islamie . I wtedy dopiero zaczął się problem co powiedzieć rodzicom , przecież moi znajomi go nigdy nie zaakceptują , nie podadzą mu ręki , ludzie na ulicy będą się na mnie dziwnie patrzeć. I przez długi czas czułam się dziwnie chodząc z nim po ulicy – unikałam miejsc gdzie moglibyśmy spotkać moich znajomych. Nie mówiłam nikomu ze facet który skradł moje serce jest muzułmaninem… wstydziłam się . Aż pewnego dnia powiedziałam „Tak” i to tak zmieniło moje życie . Zrozumiałam ze każdy człowiek jest taki sam bez względu na religie , ze muzułmanie nie są wcale źli . Ze tak samo jak Polak może być nie praktykujący tak samo oni . 3 lata później powiedziałam mu przy całej rodzinie , świadkach , znajomych i przyjacielach ze spędzę z nim resztę życia . Setki razy mówiłam mu nie aż raz odważyłam się powiedzieć tak i dzięki temu dokładnie dzisiaj mija 8 lat odkąd jesteśmy razem, 5 lat po ślubie. Ja , on i nasza roczna córeczka . Mój mąż jest uwielbiany przez moich rodziców , przez moich dziadków i znajomych . Jest muzułmaninem ale obchodzi z nami nasze katolickie święta, mówi do mojej mamy „mamo” , pije wódkę w imieniny teścia…mam wspaniałe życie. Normalne życie dzięki temu ze 8 lat temu powiedziałam tak na zaproszenie na kawę i odpowiedziałam tak na pytanie „czy pomożesz mi pokazać tobie i wszystkim bliskim Ci osobom ze ja jestem taki sam jak ty i oni „ pomogłam !!

  • Odpowiedz
    Netka
    7 czerwca 2018 at 22:59

    Ta historia wydarzyła się naprawdę…
    Do tej pory każde wspomnienie mojej skończenie szalonej i spontanicznej decyzji wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Nie wierzę, że to zrobiłam, ale z całego serca polecam wszystkim chociaż raz w życiu odważyć się na spróbowanie czegoś innego, nowego, nieznanego. To może być tylko chwilowa odskocznia od życia codziennego, a może być przygoda na całe życie 😉 .
    Tak więc ja, zapracowana służbistka, żyjąca z dala od natury, niepotrafiąca posłużyć się latarką czy zapałkami, słysząca wciąż o swojej niezaradności, czułam, że się duszę, że to co robię i to co mnie otacza nie daje mi żadnej radości. Wybierając jak co roku miejsce, w którym spędzę tydzień swojego urlopu, zamiast w zakładkę „podróże zagraniczne” kliknęłam „leśne obozy”. Tak, wiem, do reszty zwariowałam. Do teraz nie potrafię konkretnie stwierdzić, co mną kierowało. Czy zmęczenie moim nudnym i oficjalnym życiem, czy chęć udowodnienia czegoś lub zrobienia na złość sobie samej, czy wszystkim dookoła. To był impuls. Klik- i zarezerwowane. Tydzień obozu leśnego w mazurskich lasach. Dla moich znajomych brzmiało to komicznie, zresztą dla mnie samej też. Nadszedł dzień wyjazdu. Przygodo – nadchodzę! Żałuję, że nie mogę pokazać nikomu min wszystkich tych osób, które czekając na zbiórkę przy autokarze o 5 rano zobaczyli idącą w ich stronę kobietę w szpilkach i kapeluszu, która zamiast wygodnego plecaka ciągnęła za sobą różową walizkę. Chciałam jak zwykle wyglądać „z klasą”, ale to chyba był najgłupszy z moich pomysłów. To, co działo się ze mną na miejscu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jejku, ile radości sprawiło mi rozbicie namiotu czy zwyczajne upieczenie podpłomyków nad ogniem. Musiałam wyglądać wśród reszty jak duże dziecko… Szybko zrzuciłam z siebie wszystko, co nadawało się do mojej pracy w urzędzie i pożyczyłam wygodne tenisówki i bluzę. Wspaniali ludzie (zresztą dziś to już moi przyjaciele), cisza, spokój, całe mnóstwo czasu i przede wszystkim zero stresu. Nie straszne okazały się być mi komary czy pająki, to było nic. Natura okazała się być dla mnie czymś wartościowym, wzruszający widok wschodzącego słońca i masa innych, obcych mi dotąd wrażeń. Zakochałam się w tym wszystkim, robiłam to, co chciałam bez żadnych wątpliwości co pomyślą o mnie inni. Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że tak można. Mówiąc krótko, pierwszy raz od długich lat totalnie wyluzowałam. Przyznaję – ostatniego dnia z płaczem opuściłam miejsce obozu i rozstałam się ze wszystkimi fantastycznymi ludźmi.
    Można by się zastanawiać, jak podjęta wówczas decyzja wpłynęła na moje dalsze życie. O tym przekonałam się dopiero później. To była dla mnie dobra lekcja życia, nie tego idealnego, ale prawdziwego. Wróciłam, ale to chyba nie ja. Zupełnie odmieniona osoba. Wyluzowana, podchodząca ze spokojem do miliona spraw, które uprzednio wywoływały u mnie nerwy i stres. Nauczyłam się szanować swój wolny czas, doceniać chwilę spędzone w otoczeniu natury, za miastem. Z każdej opresji znajduję wyjście, bo przecież wszystkiego można się nauczyć, popróbować. Praca przestała przysłaniać mi cały świat, zdobyłam przyjaciół, takich na dobre i na złe, z którymi do dziś co roku spotykam się na mazurach. W pracy pytali: „co oni tam zrobili z tobą w tej Grecji”. Wcale się nie przyznałam, przecież i tak by nie uwierzyli. Sześć lat temu, niespełna rok po wyjeździe na obóz sprzedałam mieszkanie i kupiłam mały dom na wsi. Tego potrzebowałam.
    Wystarczyło się odważyć, spróbować, zaryzykować, poświęcić. Tylko tyle, by zyskać wewnętrzny spokój, pozytywna energię, nauczyć się żyć powoli, odmienić przede wszystkim swoją osobowość, a co za tym idzie – wyhamować choć trochę swoje pędzące życie. Fajnie być gotowym na wszystko, dosłownie! 😉
    P.S. Do dziś na dnie mojej szafy leżą czerwone szpilki – bez obcasa (ugrzązł gdzieś na mokradłach). 😉

  • Odpowiedz
    Małgosia
    7 czerwca 2018 at 22:59

    i̶m̶possible – napis, który pięć lat temu
    stał się częścią mojego ciała (jako tatuaż) – wywołał lawinę zmian w moim życiu: rezygnacja z pracy w sklepie ogrodniczym
    -> wyjazd za granicę -> opanowanie języka obcego -> praca w wyuczonym zawodzie i podjęcie kolejnego kierunku studiów.
    Tatuaż to mój codzienny motywator, który przypomina mi, że osiągnięcie celu jest możliwe przy odpowiednim nastawieniu!

    Ściskam!

  • Odpowiedz
    Ewelina
    7 czerwca 2018 at 23:00

    Od połowy 2013 roku czekałam. Czekałam na datę bliżej nieokreśloną. Czekałam na dzień wyjątkowy.
    Nie ustaliłam konkretnej daty, bo zwyczajnie się bałam.
    Myślałam. Analizowałam. Badałam. Sprawdzałam możliwości.
    Odpowiadałam sobie na pytania:
    czy komuś się to spodoba? / czy ktoś to kupi? / skąd wezmę kapitał? / czy potrafię? / czy dam radę? / czy mam wsparcie? itd. itp.
    Jednym słowem – działałam.
    Ale, gdy moja wizja była czysto teoretyczna było o wiele łatwiej.
    Trzeba było zrobić krok naprzód.
    Wreszcie przyszedł ten dzień. Dojrzałam.
    Wreszcie zrozumiałam, że nikt nie zrealizuje za mnie moich marzeń!
    Podjęłam ryzyko i 7 lutego założyłam działalność gospodarczą.
    Co robię? Zaskakuję oryginalnością! Pracuję z pasją! Spełniam się! Jestem szczęśliwa!
    Odkąd pamiętam zawsze starałam się obdarowywać innych niebanalnymi prezentami.
    Postanowiłam, że będę dawać ludziom to, co sama chciałabym otrzymać.
    Na świecie pojawił się mój autorski projekt.
    Wdrożyłam w życie zasadę „stop wishing / start doing.”
    I właśnie taki nadruk widnieje na jednym z moich produktów.
    Czy jest ciężko? Czy mam chwile zwątpienia?
    Tak!
    Ale czy żałuję?
    Nigdy w życiu!
    Bo najważniejsze to robić to, co się kocha!
    „do what you love / love what you do”
    I właśnie taki nadruk widnieje na kolejnym z moich produktów.
    Pamiętajcie… naprawdę ważne jest w jakich warunkach zasypiacie wieczorem i budzicie się każdego ranka.
    Ja od dłuższego już czasu budzę się na poszewce „good morning beautiful”.
    I wiecie co? Czuję się wyjątkowo, bo wiem, że dzięki mnie równie wyjątkowo mogą się poczuć moje klientki.
    Jestem w miejscu, w którym jestem tylko dlatego, że miałam odwagę więcej niż marzyć!
    Trzymajcie kciuk!

  • Odpowiedz
    Klaudia
    7 czerwca 2018 at 23:01

    Cześć ! W sumie długo zastanawiałam się co napisać. Przez 10 lat wydarzyło się tyle rzeczy, które stopniowo stworzyły obecną mnie. Chyba jednym z najważniejszych wydarzeń było wyjście z toksycznego towarzystwa. Mogłabym teraz nie mieć prawie żadnych zmartwień – tylko takie czy jest w żyłę co dać. Można by powiedzieć , że zrobiłam to za nim tak naprawdę się zaczęło. Śmiać się chce gdy uświadamiam sobie, że pomogły mi najgorsze i pewnie najmniej lubiane słowa, które można usłyszeć od mamy gdy na przykład chcemy iść na imprezę bo WSZYSCY/INNI mogą. „Ty nie jesteś jak inni”. Nie byłam. Przyznam, ze potem przeszłam piekło ze strony dawnych przyjaciół. Jednak tylko mnie to wzmocniło i dało kopa do dalszego działania. Mam kochającą ale i trochę szaloną rodzine, wspaniałego chłopaka , z którym chcę spędzić resztę życia, przyjaciół,którzy dają mi energię a nawet ukochanego adopciaka psiaka , na którego punkcie mam lekkiego (może nawet ogromnego ) fioła. Dziwnie to zabrzmi ale dziękuje , że dostałam takką lekcje od życia. Ja mam pracę i kończę studia, na które sama zarobiłam oraz spełniłam jedno z największych marzeń, lecąc w końcu do Londynu , o którym śniłam wiele razy. -i naprawdę chciałabym jeszcze tylko jedno. Co się wydarzy za te kolejne 10?

  • Odpowiedz
    Aga
    7 czerwca 2018 at 23:01

    Mam 34 lata, 7 lat temu poszłam na rutynowa kontrolę do ginekologa. Miałam 27 lat, dobra pracę, kochajacego męża. Dużo podróżowaliśmy, kupiliśmy mieszkanie, planowaliśmy rodzinę – bajka. Podczas wizyty – cytologia, wynik – IV grupa. Świat wywrócony do góry nogami, lęk, obawa, strach. Szpital stał się drugim domem, ale zawsze była nadzieja i ogromne wsparcie bliskich. Po 6 miesiacach – czysto.
    Gdyby nie ta, może banalna decyzja o pójściu na rutynowe badania, nie byłabym teraz najszczęśliwsza mama dwóch córeczek. Może dzięki tej prostej decyzji – jestem.
    Czasami te najprostsze decyzje, prowadza do najwiekszych zmian w życiu.
    Od 7 lat, zdecydowanie bardziej doceniam źycie.

  • Odpowiedz
    Krystyna
    7 czerwca 2018 at 23:02

    Byliśmy małżeństwem bez dzieci przez 8 lat, w końcu 10 lat temu postanowiliśmy adoptować dziewczynkę. Zawsze chciałam mieć dziewczynkę, bo u mnie w rodzinie były same dziewczynki, więc nie wyobrażałam sobie wychowywać chłopca.Po przejśćiu różnych procedur a trwało to prawie rok, okazało się, że są do adopcji dwaj chłopcy. Kiedy nam to zaproponowano, byłam rozczarowana. Chłopcy i to dwaj? Trudno było mi poukładać myśli. Pani Dyrektor Domu Dziecka podpowiedziała nam, że możemy adoptować tylko jednego. Ja jednak zdecydowałam albo bierzemy dwóch albo żadnego, bo jak mogłabym rozdzielić rodzeństwo. I tak chłopcy w wieku 2 i 3 lat trafili do naszej rodziny. Mąż był bardzo zadowolony, ja nie ukrywam, że podchodziłam do nich trochę z rezerwą. Teraz po 10 latach stwierdziłam, że to była najlepsza decyzja na świecie. Są świetni, bardzo zdolni, dobrze się uczą i sprawiają nam wiele,wiele radości. Bardzo ich kochamy. Są nawet do nas podobni. Dzięki nim nasze szare życie nabrało zupełnie innego wymiaru i koloru. Cały świat kręci się wokół nich. Już na początku zmieniliśmy mieszkanie na większe, kupiliśmy większy samochód, bo przecież trudno było wybierać się w podróż Toyotą Yarsi w 4 osoby. Gdybym miała jeszcze raz podejmować decyzję, byłaby taka sama, bo nie ma nic piękniejszego jak macierzyństwo.

  • Odpowiedz
    Dziewczynapilota
    7 czerwca 2018 at 23:04

    Zawsze miałam jakiś plan na swoje życie. Wydawało mi się, że właśnie tak będzie dobrze i że muszę według niego dążyć żeby było dobrze. Jednak życie jak to życie ma swój własny plan na nas. 8 lat temu idąc do szkoły średniej nie myślałam, że jakoś zmieni się moje życie, plan już był skończyć technikum, zdać dobrze maturę, zdać egzamin zawodowy, później studia pierwszy i drugi stopień i praca. Zawsze też mówiłam, że nie można się związać ze swoim przyjacielem, bo przyjaźń to przyjaźń miłość to miłość. A tu jednak okazało się inaczej 🙂 Po wielu zawirowaniach i trudnościach prawie 4,5 roku temu podjęłam najlepszą decyzję jaką mogłam podjąć – związałam się z moim przyjacielem, z tym o którym mówiłam, że jest ostatnią osobą, z którą chciałabym stworzyć stały związek. Dziś wiem, że to była najlepsza decyzja mojego życia. Mimo tego, że niestety od ponad pół roku żyjemy na odległość i to sporą (on w Anglii, ja w Polsce) to codziennie do siebie dzwonimy i staramy się być dla siebie oparciem. To w jego oczach widzę się piękną, a w jego ramionach czuje się kochana. Tak to on, związek z nim w ciągu ostatnich 10 lat jest moją najlepszą decyzją, tak samo jak to że wiem, że nic w życiu nie da się zaplanować, bo życie lubi płatać figle 🙂

  • Odpowiedz
    Szczęśliwa
    7 czerwca 2018 at 23:05

    To bardzo dobre pytanie. Dla mnie odpowiedź jest oczywista i bardzo prosta chociaż…
    W przeciagu ostatnich 10 lat zmieniło się całe moje życie.
    Pojawił się mój największy i najbardziej wyczekiwany SKARB.
    Myślałam, że wszystko w życiu przyjdzie nam w miarę łatwo – w końcu jesteśmy zdrowi, pracowici i mamy siebie na wzajem.
    Jak bardzo się myliłam kiedy okazało się, że chcemy mieć dziecko. Pięć długich lat starań, może wylanych łez setki razy nadzieja, która rodziła się i zaraz umierał. To był bardzo trudny i stresujące czas w naszym życiu. Najważniejsze, że byliśmy razem tylko dzięki mojej drugiej połowie dałam radę. Zdecydowaliśmy się na pomoc specjalistyczną i chyba mamy w życiu szczęście bo trafiliśmy na cudownego lekarza, któremu do końca życia będę wdzięczna za pomoc.
    Otrzymaliśmy największy w życiu dar – DAR ŻYCIA. Moja córeczka śpi teraz słodko obok mnie a ja tak sobie myślę, że mimo tej ciężkiej i wyboistej drogi nigdy nie wybrałbym innej.
    Dziesięć lat szczęścia ?❤

  • Odpowiedz
    Agnieszka Ś-G
    7 czerwca 2018 at 23:05

    Droga Karolino,
    Zastanawiałaś się kiedyś nad sensem i celem różnych zdarzeń w naszym życiu? Ja patrząc na to pytanie konkursowe właśnie uświadomiłam sobie, że jedna osoba, jedno zdarzenie, jedna decyzja może prowadzić do czegoś tak niesamowitego co na zawsze odmieni Twoje życie.
    W moim przypadku były to studia. Trafiłam na psychologię 4 lata po maturze (w 2010 roku). Wcześniej studiowałam inne kierunki, ale to nie było to. Nie czułam tego.
    Gdy moi znajomi w zasadzie kończyli studia, ja je zaczynałam. Jednak ani przez chwilę nie miałam wątpliwości co do tej decyzji. Jak się później okazało ta decyzja zmieniła moje życie w każdym możliwym aspekcie.
    Psychologia na Sopockim Wydziale SWPS to niesamowite studia i magiczne lata mojego życia. Poznałam wiele osób, w tym swoje dwie najlepsze przyjaciółki bez których dzisiaj nie byłabym w tym miejscu w którym jestem (Marta, Gosia, jeśli to czytacie to bardzo Wam dziękuję za wszystko, a przede wszystkim za to, że jesteście). Jadąc na zajęcia naszą Trójmiejską SKM poznałam jak się okazało swojego późniejszego męża.
    Jednak, co najważniejsze, poznałam siebie. Pokonałam nieśmiałość, zwalczyłam lęki zakorzenione mi przed laty. Nauczyłam się pracy z ludźmi, pokonywania stresu i własnych trudności. Zyskałam pewność siebie i nieograniczoną wiarę we własne możliwości, która zaowocowała realizacją przyspieszonego toku studiów i ukończeniem 5-letnich studiów magisterskich w 3 lata. Dzięki temu zaraz po studiach otrzymałam propozycję pracy na uczelni i kontynuacji swojej ścieżki naukowej na studiach doktoranckich. Otworzyłam własny gabinet psychologa sportu i do dziś mam możliwość pracy z najlepszymi sportowcami naszego kraju. Jednym słowem psychologia otworzyła mi drzwi na świat i sprawiła, że dzisiaj jestem szczęśliwą, silną kobietą, która dzięki swojemu wykształceniu spełnia marzenia swoje i pomaga w ich spełnieniu innym.

  • Odpowiedz
    Patrycja
    7 czerwca 2018 at 23:07

    Moja decyzja poniekąd dotyczyła… nie mojego życia. Ale życia ważnego dla mnie jak żadne inne – mojej Mamy. Trzy lata temu na jej drodze pojawiła się depresja. Na początku troche bagatelizowana, ubierana w żarty, niepoważna, jakaś śmieszna i obca. Przecież moja Mama, kobieta która cały dom trzymała na swoich barkach, nigdy nie bała się trudnych decyzji, uśmiechnięta, dusza towarzystwa, człowiek orkiestra… Przecież MOJA Mama, nie dałaby się takiej głupocie. A jednak po cieżkim „upadku” nocy spędzonej na odziale ratunkowych szpitala psychiatrycznego (dalej nie wierze, że to pisze – szpital psychiatryczny i mama ciągle brzmi dla mnie jak kiepski żart), po tej cholernie ciężkiej nocy zdaliśmy sobie wszyscy sprawe, że sytuacja jest poważna. Byliśmy z nią przez cały czas. Pomagaliśmy rozmową, towarzystwem, uśmiechem, wspólnym organizowaniem czasu, wyjść z domu, wnukami, które pojawiły się w trakcie :), wakacjami, wszystkim co mogliśmy. Ale cały czas miałam wrażenie, że coś jest nie tak, to nie jest ta sama mama. Mimo całej naszej miłości i opieki, to za mało, to jej nie pomoże. Te drzwi, które zamykały się za nami, czułam po drugiej stronie jej pustkę, nieznośny ciężar powietrza, ponurą pustkę. Wiedziałam, że robimy dużo, ale my to za mało. Postanowiłam zrobić wszytsko, żeby wróciła dawna ONA. A kim ONA była? Była przecież 50-letnią aktywną kobietą, która ani chwili nie spędza marudząc, narzekając, która miała sto pomysłów na…, która była duszą towarzystwa, żartownisiem, ciepłym i dobrym człowiekiem, kobietą pracującą z zaangażowaniem. Choroba zabrała jej prace, zabrała jej radość z codziennej rutyny, zabrała jej chęć wstawania rano i patrzenia w lustro. Ale nie zabrała jej nas. Brakowało wyjścia z domu, brakowało celu i poczucia „bycia potrzebnym”. Musiałam odnaleźć tą utraconą cząstke, która dawałaby jej siłe do wstawania z łózka każdego dnia. I tak przegadałyśmy długie, długie godziny. Początkowo jej brak wiary w siebie, sens patrzenia w przyszłość, zwalał mnie z nóg. Nawet nie sądziłam, że moja mama bohaterka, może samą siebie tak nisko cenić. Powiedziałam jej milion słów, po policzkach ciekło nam tysiąc łez, spędziłyśmy miliardy minut budując od nowa jej poczucie wartości. Każda sekunda była tego warta. Wspólnie znalazłyśmy dla niej plan na życie. Wszystko zacząć od nowa, odciąć się od złych ludzi, nie patrzeć wstecz, pasję zamienić na biznes, wstawać z uśmiechem, cieszyć się z życia. Mieć cel. Celem stało się założenie własnej działalności, stowrzenie sobie miejsca pracy, które będzie sprawiało jej radość. Zaangażowałam się w stu procentach. Razem szukałyśmy sposobów na uzyskanie środków finansowych na start, razem pisałyśmy jej biznesplan, razem liczyłyśmy koszty, wymyślałyśmy strategie, budowałyśmy wizje i razem urządzałyśmy oczyma wyobraźni jej przyszły lokal. Każda sekunda była tego warta. Odzyskałam moja mame, którą tak dobrze znałam. Zaangażowaną, uśmiechniętą, „wiszącą” na telefonie, z jej starym podejściem, że każdy dzień jes ważny i nie można tracić ani chwili, z tym jej błyskiem w oczach i rękami, które paliły się do pracy. Rodzina to nasza siła, nasze fundamenty, nasza ostoja, nasz codzienny anioł stróż. Moja mama zawsze będzie miała nas obok. Ale dziś ma też coś równie ważnego. Ma siebie dla siebie. Swoje cele, swoje marzenia po które jako 50-latka nie boi się siegać. Dziś wszystko jest na dobrej drodze. Jej marzenie o własnej działalności się spełnia. Niegługo startuje trzymaj kciuki 🙂
    Jedna decyzja. Jedna ważna noc. Jedna, jedyna Mama.

  • Odpowiedz
    Joasia
    7 czerwca 2018 at 23:07

    Lipiec, wakacje i jedna nieszczęśliwa dziewczyna,
    Bo jak ktoś zaprasza na wesele a nie ma się z kim iść – to się wielki dramat zaczyna!
    I chęci nie ma i brak motywacji,
    I nie w głowie szukanie weselnej kreacji.
    Pójdę sama, decyduje dziewczyna – bo już potwierdziła przybycie,
    A że jest średnio zadowolona z tego faktu – to żadne odkrycie.
    Wybrała sukienkę – koronkową, różową,
    Trzeba przyznać, naprawdę twarzową.
    Fryzurę zrobiła sama – wyszła jej znakomicie,
    Ale dziewczyna pomyślała – poprawię jeszcze lok przy czoła szczycie.
    Czar prysł, fryzura się zepsuła i nic się z nią zrobić nie uda,
    Więc padła decyzja, że tylko umycie uczyni na głowie cuda.
    Pójdę, nie pójdę, pójdę, nie pójdę – zaczęła rozważać dziewczyna,
    W końcu zdecydowała, idę – i tu historia się zaczyna!
    Tańczy dużo i bawi się dobrze w gruncie rzeczy,
    Ale zerka co jakiś czas na pewnego chłopaka – temu nie zaprzeczy.
    Jednak chłopak jest innej dziewczyny osobą towarzyszącą,
    Więc zgasła nadzieja na znajomość obiecującą.
    Wesele się skończyło, wszystko wróciło do normalności,
    Ale po trzech dniach uśmiech na twarzy dziewczyny zagościł.
    Bo tamten chlopak, na którego nieśmiało zerkała,
    Napisał do niej wiadomość – radości było co niemiara!
    A obecnie ten chłopak to jej narzeczony ukochany,
    Do dzisiaj pamięta jej sukienkę a ona garnitur, w który on był ubrany.
    Jestem przeszczęśliwa, że ta dziewczyna to ja i że to moja historia, która się zdarzyła,
    Jedno wesele, jedna decyzja, która całe moje życie zmieniła!

  • Odpowiedz
    Mania
    7 czerwca 2018 at 23:10

    Mogłabym napisać o wyjściu za mąż za mojego najlepszego przyjaciela, o upragnionym zawodzie na którego szkoliłam się 8 lat albo o urodzeniu córki kilka miesięcy temu. Jednak to nie te wydarzenia zmieniły moje życie.
    Dwa lata temu moje życie wydawało się idealne. Wspaniały mąż, piękne duże mieszkanie, wymarzona praca, weekendowe wypady ze znajomymi i duuuużo imprez. Jednak czułam w tym wszystkim jakąś pustkę i wcale nie chodziło o dziecko bo instynkt macierzyński przyszedł dopiero gdy niespodziewanie zaszłam w ciążę.
    Zawsze byłam daleko od Boga, kościoła.. W szkole kłóciłam się z księdzem, w niedziele wynajdowałam sobie zajęcia żeby tylko nie iść na mszę (mój mąż jest bardzo wierzący ale o dziwo nigdy mnie do niczego nie zmusił) a gdy jakimś trafem poszłam do kościoła to rozmyślałam sobie o urządzaniu mieszkania, liczyłam żarówki na suficie a po wyjściu nie wiedziałam nawet jakie było kazanie. Doszło nawet do tego że gdy mój mąż chciał powiesić krzyż w nowym mieszkaniu, stanowczo się sprzeciwiłam i powiedziałam że jeśli on powiesi krzyż to ja powieszę plakat Justina Biebera bo wiedziałam jak mąż go nie znosi ?
    Półtorej roku temu w pewną niedzielę poszłam do kościoła (chciałam zobaczyć kościół po remoncie) i na zakończenie mszy usłyszałam jak młoda dziewczyna opowiada podobną historię życia do mojego. Wow wreszcie coś ciekawego wśród modlących dziadków – pomyślałam. Dziewczyna opowiedziała jak pewne rekolekcje zmieniły jej życie. Była tak radosna i pełna życia jakby właśnie wygrała w totka. Też tak chciałam! Ale modlić się z dziadkami, pójść w tygodniu na mszę?? To nie dla mnie, ja nawet nie wiem jak się modlić. Gdy wyszłam z kościoła, dziewczyna podeszła do mnie, wręczyła ulotkę i powiedziała z rozbrajającym uśmiechem “przyjdź”.
    Jak się domyślasz poszłam. Była to najlepsza decyzja w moim całym życiu. Zamiast ‘moherów’ poznałam wspaniałych ludzi, młodych ale też starszych od moich dziadków, którzy mnie nie oceniali. Przede wszystkim poznałam prawdziwy obraz Boga, kochającego, troskliwego Ojca. Przewartościowałam życie. Czuję ogromną potrzebę modlitwy, szczególnie za osoby niepełnosprawne, uwielbiam chodzić na Eucharystię (i nie po to aby liczyć żarówki ?), przyjmować Ciało Jezusa, poznawać Boga, czytać pismo święte (choć mało jeszcze rozumiem), patrzeć na piękno Maryji. W tak wielu decyzjach pomógł mi Bóg, proszę Go by mną kierował, pokazał którą ścieżką iść a On po prostu to robi w tak zadziwiający sposób. Czasem podeślę mi osobę która pomaga mi rozwiązać problem a czasem otworzę ewangelię na dzisiejszy dzień a tam jakby wprost słowo dla mnie(i nie takie nad którym siedzę godzinę i rozkminiam o co cho), już bardziej bezpośrednio się nie da. I to nie jest tak że tamto życie to już przeszłość, że odcięłam się zupełnie. Nadal, a raczej przed ciążą, mieliśmy bogate życie towarzyskie, wyjazdy i imprezy do rana ? problemy nie zniknęły ale nie jestem z nimi sama. Nie nawracam nikogo na siłę, nie stoje na ulicy i nie głoszę ewangelii. Ale nie wstydzę się mówić w towarzystwie że jestem córką Boga, że Bóg jest wielki i kocha każdego człowieka mimo naszych grzechów. Ludzie różnie reagują na widok medalika Matki Boskiej na ręku gdy kupuje drinka przy barze czy kolorowego różańca w torebce. Sama kiedyś patrzyłam na ludzi nawróconych jak na nawiedzonych.. będę wdzięczna jeśli przeczyta to ktoś i pomyśli “ja też tak chcę”. ? P.s. chyba Duch święty pomógł mi to napisać godzinę przed zakończeniem konkursu ?

  • Odpowiedz
    MagdaM
    7 czerwca 2018 at 23:12

    Decyzja, która całkowicie zmieniła moje życie została podjęta przeze mnie podświadomie, po zdarzeniu, które miało miejsce 5 lat temu. 5 lat temu miałam wypadek samochodowy, a dokładniej w auto, którym byłam kierowcą wjechał tramwaj. Jak się później okazało, niewiele brakowało, żeby skończyć na wózku inwalidzkim albo jeszcze gorzej… miesiąc w szpitalu sprawił, ze miałam dużo czasu na myślenie. kiedyś przejmowałam się tym co ludzie o mnie myślą, mówią, dużo analizowałam, nie doceniałam tego co miałam. W momencie, w którym wyszłam cało z wypadku, zrozumiałam ze życie mamy tylko jedno i głupotą byłoby spędzić je w ten sposób, widząc szklankę do połowy pusta. Doszłam do wniosku ze był to znak, szansa, żeby wykorzystać czas który nam pozostał, bo nigdy nie znamy dnia ani godziny, jak pokazała moja historia.. Postanowiłam cieszyć się z każdego drobiazgu, wszystkiego co mam w życiu. Doceniać przyjaciół i rodzine, spędzać z nimi więcej czasu, mówić otwarcie o swoich uczuciach. Nie odkładać planów na później, spełniać marzenia te mniejsze i większe. Zaczęłam przeznaczać wszystkie oszczędności na podróże, zamiast wydawać na nic nieznaczące głupoty. Stałam się dużo szczęśliwsza osoba, optymistka patrząca na świat przez różowe okulary. Decyzja ta pozwoliła mi zacząć naprawdę doceniać to co mam w życiu…

  • Odpowiedz
    Martyna
    7 czerwca 2018 at 23:22

    Za trzy tygodnie będę obchodzić 32 urodziny i dzięki Twojej rocznicy zaczęłam się zastanawiać, jaka decyzja w ciągu tych ostatnich 10 lat była najważniejsza… W sumie miałam do przeanalizowania prawie całe moje dorosłe życie… Zastanawiałam się długo, co było najważniejsze, bo ważnych decyzji, które zmieniły moje życie było sporo. Trudno było zdecydować się na jedną, bo jak to zdecydować, co bardziej zmieniło moje życie-decyzja o wizycie u dietetyka i 22 kg mniej po pół roku, a może decyzja o rozpoczęciu nowych studiów tuż przed trzydziestką (za 2 tygodnie się bronię), a może jednak trochę wymuszony przez bank decyzja o małżeństwie (byliśmy parą przez 7 lat i jakoś nie przeszkadzał nam brak papierka… ), a może jednak ważniejsza była decyzja o przeprowadzce za miasto?
    Mnóstwo dorosłych i ważnych decyzji do przeanalizowania. I kiedy tak sobie to wszystko układałam w głowie spojrzałam na najsłodsze psie futro przyklejone do mnie na kanapie i mnie oświeciło! Obok mnie leży najważniejsza decyzja w moim życiu! Uratowane psie istnienie, które zmieniło moje życie nie do poznania!
    Może się komuś to wydać dziwne, ale decyzja, która miała ogromny wpływ na moje życie była decyzja o adopcji psa. Tą decyzją uratowaliśmy Pradzie życie (dzień po adopcji okazało się, że ma parwowirozę) i przy okazji zmieniliśmy siebie. Komuś może się wydawać, ze to tylko pies… Dla nas to członek rodziny, który nauczył nas przede wszystkim wielkiej pokory. Prada nauczyła nas jak kochać szczerze i mimo wszystko, jak cieszyć się z małych drobiazgów, jak żyć pełnią życia… Przy okazji dba o moja drogą kondycję (codzienne 10km spacery ,dwukrotne odkurzanie mieszkania i dzikie zabawy-trzeba trzymać formę ?) i pomaga walczyć z lękami- przed jej adopcja bałam się wszystkich psów… Moja jedna niepozorna decyzja, zmieniła życie moje, mojego męża, mojej mamy, która choć nie lubi tego określenia, to jest najlepszą psią babcią ever ? i naszej Pradusi, która jest zyskała prawdziwą rodzinę i własną poduszkę w łóżku zamiast słomy w budzie ?
    Gratuluję rocznicy ?

  • Odpowiedz
    Barbara
    7 czerwca 2018 at 23:22

    10 lat temu stałam przed wyborem drogi którą chcę podążać. Od zawsze myślałam że zostanę prawnikiem…. Stojąc w kolejce do dziekanatu z dokumentami stwierdziłam że prawo to nie to. Zmieniłam zdanie, skończyłam zupełnie inne studia, jestem inżynierem ? dzięki tej jednej decyzji poznałam fantastycznych ludzi którzy stali się moimi przyjaciółmi na lata. Stałam się bardzo świadomą swoich potrzeb kobietą, tak KOBIETĄ! 10 lat temu byłam dziewczynką teraz jestem kobietą, odważną, pewną siebie, profesjonalną ale i ciepłą i kobiecą. To jest najważniejsza zmiana, bo każda moja decyzja jest świadoma zaczynając od tego co zjem na śniadanie po decyzje które podejmuję w różnych projektach. Fajnie jest być w tym miejscu w którym jestem teraz i nie chodzi o posiadanie rzeczy materialnych tylko o fakt posiadania fantastycznych, wartościowych ludzi wokół siebie ! Gdybym wtedy nie podjęła tej decyzji, nie spotkalobym mnie tyle dobrego. Warto iść za tym cichym głosem wewnątrz nas.

  • Odpowiedz
    kochana
    7 czerwca 2018 at 23:31

    Każdy powód jest dobry, żeby napisać świadectwo 🙂

    Decyzją, która odmieniła moje życie, była zgoda na umówienie się na randkę z – teraz już – moim mężem.
    Zawsze byłam romantyczką i miałam nadzieję, że swojego faceta (idealnego faceta) poznam w jakiś pięknych okolicznościach, a potem będziemy żyli długo i szczęśliwie. Oczywiście wpatrzeni w siebie, jak w obrazek. Po prostu marzyłam, jak pewnie każda baba, o miłości jak z Disneya.
    Tymczasem z T. poznaliśmy się na portalu randkowym, a na pierwszej randce stwierdziłam, że kompletnie do siebie nie pasujemy – oznajmiając mu to dobitnie, dodałam, że więcej się już nie spotkamy.
    Jednak on walczył, ja byłam miękka i jakoś tak zgadzałam się na kolejne randki…

    … Nie, nie będę tu opisywać miłosnej historii. Nie będę opisywać historii miłosnej między ludźmi. Napiszę tylko tyle: Odnalazłam miłość absolutną.

    Poznając T. byłam osobą religijną, a on wolnym chrześcijaninem. I mimo tego, jak bardzo zapierałam się rękami i nogami, przed teoriami, które słyszałam od niego i jego znajomych, to w końcu musiałam przyjąć PRAWDĘ. Bo taki był Boży plan.
    A prawda brzmi, że chrześcijaństwo to nie religia. Chrześcijaństwo to żywa relacja z Jezusem Chrystusem. Chrześcijaństwo to nie prawa i doktryny. Chrześcijaństwo to łaska i prowadzenie przez Ducha świętego. Chrześcijaństwo, to nie drętwe życie i wieczne zamartwianie się. Chrześcijaństwo to radość i pewność zbawienia.

    Teraz już to wiem.

    Jestem zdumiona, jaki sposób na dotarcie do mnie wybrał Chrystus. Szukałam miłości i ją znalazłam, ale taką, której się nie spodziewałam ?
    Teraz już wiem, jak powinna wyglądać moja relacja z Jezusem – moją największą miłością.
    A co z moim mężem? Okazało się, że koniec końców pasujemy do siebie idealnie i jesteśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. Myślę, że głównie dlatego, że żyjemy w trójkącie: On, ja i Jezus Chrystus ?

  • Odpowiedz
    Maria
    7 czerwca 2018 at 23:32

    10 lat temu zbuntowana osiemnastolatka, pełna gniewu, szukająca swojej drogi. Dziś – mama trójki dzieci. Po drodze decyzje, mniejsze i te większe. Wszystkie one zaprowadziły mnie do miejsca, w którym teraz jestem. Więc która była tą najbardziej przełomową? Półtora roku temu zdecydowałam się wraz z mężem na trzecie dziecko. To był trudny krok, podyktowany wyłącznie jakimś silnym wewnętrznym imperatywem, mocną intuicją. Jak bardzo się cieszę, że temu przeczuciu uległam! Urodziłam moją pierwszą córkę, małą kobietę. I to zmieniło wszystko. W mojej rodzinie od nie wiedzieć ilu pokoleń wstecz, istnieje konflikt na linii matka-córka. Narodziny mojej dziewczynki dały mi impuls do przepracowania tego tematu, do zmiany, aby nie powtórzyć błędów, które towarzyszyły mojej mamie, babci, prababci w relacjach z ich córkami. Narodziny mojej córki pomogły mi na nowo zdefiniować moją kobiecość. A ponad wszystko, jej narodziny, które odbyły się w kręgu cudownych kobiet (położnych i lekarki), dały mi poczucie ogromnej siły kobiet. My, kobiety, możemy wszystko, jeśli tylko działamy razem, a nie przeciwko sobie. To cenna lekcja, której już zdołała mi udzielić moja mała dziewczynka. Naprawdę warto zaufać intuicji. <3

  • Odpowiedz
    Andzia
    7 czerwca 2018 at 23:33

    Ponad 10 lat temu, zdałam egzamin na prawo jazdy. Wstyd się przyznać, ale prawo jazdy leżało przez ten czas w szufladzie. Panicznie bałam się jeździć, szukałam tysiąca wymówek, żeby tylko nie wsiąść za kierownicę. Dopiero w tym roku, odważyłam się to zmienić. Przy ogromny wsparciu, mojego chłopaka. Gdyby nie on…pewnie dalej nie ruszyłabym do przodu. Co się zmieniło? Przestałam tkwić na przystanku i czekać na autobus. Zyskałam, więcej czasu. I poczułam wolność i niezależność, którą daje jazda samochodem. Już nie proszę, nikogo: „o podrzucenie na zakupy”. Jednak najważniejsze, że zrozumiała „że nie możliwe, nie istnieje” Ono jest tylko w mojej głowie. Trzeba pokonać ten strach…strach przed nieznanym. I iść na przód, a później jest już z górki.

  • Odpowiedz
    Marta B.
    7 czerwca 2018 at 23:33

    Ha. Oczywiście ja, jak to ja – czekam do ostatniej chwili. Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
    Jak wpłynęła? Siedziałam przed komputerem, gryząc słomkę. Wpatrywałam się w monitor i rozważałam „na który serwer się zalogować?”. Wreszcie miałam dość czasu i pieniędzy na granie w grę multiplayerową. I do tego Gwiezdne Wojny. Nie da się znaleźć nic lepszego. Który serwer? Czy w ogóle jest sens się zastanawiać? Dobrze, kolega polecił europejski, „Progenitor”. Przesunęłam myszką i kliknęłam. Kto by się spodziewał, że tak nieznacząca decyzja będzie miała taki impakt? Że wybór SERWERA do GRY zrobi coś TAKIEGO? Graczką przecież jestem od urodzenia, granie to miłość. Jakie znaczenie może mieć serwer, na którego się będziesz logować przez kolejne miesiące? Przecież to tak nieznaczący wybór growo, przecież zawsze można przenieść postać…
    Pomijając to, że właśnie tam, na tym serwerze poznałam pełno świetnych, inteligentnych i pełnych pasji ludzi, z którymi utrzymuję kontakt i spotykam się do dziś, to był tam i… ON. Shedao. Biegaliśmy razem po planetach, w imię Imperium, bo nie będziemy przecież grać Republiką, podnosząc poziomy naszych postaci i rozmawiając godzinami na czacie głosowym naszej gildii. Domu, gdzie się poznaliśmy. Ja nawet wiedziałam, jak ON wygląda. Taki sobie facet w okularach. Miał na imię Marcin. Miło spędzało się czas, wspaniale się rozmawiało. To naprawdę okazał się być rewelacyjny facet. W okularach. Jak mogłam myśleć, że taki sobie? – tak pomyślałam, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz na krakowskim dworcu PKS. Bo zamiast biegać po planetach, postanowił przejść się ze mną wzdłuż Wisły.
    Minęło prawie 5 lat. On leży teraz za mną i czeka, aż przyjdę do łóżka. Jest moim mężem. MĘŻEM. Wybór serwera doprowadził do innych wyborów. Kto do kogo się przeprowadzi? Kto zmieni bardziej swoje życie? Czy warto?
    Lawina wyborów spowodowana przez TEN. JEDEN. Jaki serwer?
    A co by było gdybym wybrała inny?
    Czy leżałby i marudził, że już późno, a jutro praca, a ja dalej siedzę przed komputerem?
    Czy wiedziałabym, że trafiłam taki blond, niebieskooki los na loterii? Że to będzie dokładnie to, czego niektórzy szukają całe życie? Że wyobrażenia o małżeństwie mogą się spełnić co do joty? Że można kochać bez tchu i planować starość? Grając razem rzecz jasna?
    Wybrałam serwer. Jedno przesunięcie myszką. Jedno kliknięcie. Jesteśmy teraz tu. Razem. Ja i on. Mnie po policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nie mogło być lepszego wyboru. Nasza wyjątkowa historia miłosna. Taka, która zmienia cały świat dla dwóch małych osób.
    Tego nie wymyśliłoby nawet Holywood!

  • Odpowiedz
    Odlotowa Danuta
    7 czerwca 2018 at 23:36

    „Czy warto było szaleć tak?” pyta w hitowej piosence Agnieszka Chylińska. No jasne, że było warto-nie tylko przez ostatnie 10 lat, ale i przez całe życie. I zawsze będzie warto, bo życie mamy tylko jedno i nikt go za nas nie przeżyje. Moja najlepsza decyzja ostatnich dziesięciu lat to rozwód z mężem tyranem po latach upokorzeń i życie pełną piersią-w końcu! Urodziłam córkę mając 18 lat, przez pierwszych 12 lat jej życia nie pracowałam i byłam w pełni zależna od męża, który ochoczo korzystał z różnych form przemocy, także ekonomicznej. Na szczęście uwolniłam się i to na maksa-przez ostatnie lata mieszkałam i pracowałam w Luksemburgu, Włoszech, Warszawie, Katowicach i mieście rodzinnym. Mam 45 lat, dorosła i samodzielną córkę, dbam o siebie, daję się podrywać mężczyznom, robię karierę i rozwijam swoje pasje. Trochę żałuję, że moje przebudzenie nadeszło tak późno, ale zdecydowanie lepiej późno, niż wcale. Czuję, że żyję, spełniam marzenia i wiem, że jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Linie lotnicze „Życie” zgubiły mój zły bagaż, a ja ruszam w nieznane bez ciężaru na plecach i życzę każdej kobiecie, by miała odwagę podejmowania decyzji dobrych dla siebie!

  • Odpowiedz
    Marta
    7 czerwca 2018 at 23:37

    Sześć lat temu, tak w 2012 roku dokładnie, podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu! Odnalazłam drogę, która powoduje, że jestem szczęśliwsza. I szczuplejsza. Zaczęłam walczyć o siebie. Czuję się zdrowo oraz atrakcyjnie. Czuję się pięknie! To sport sprawia, że zmieniłam zdanie o sobie. Obecnie dzień bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej jest dla mnie dniem straconym. Zmierzenie się z morderczym treningiem uświadamia mi, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Że jak się chce to można wszystkiego dokonać nie tylko w sferze fizycznej, ale również w naszym życiu na co dzień. Aktywność pomaga pokonać własne słabości oraz wzmacnia siłę charakteru. Rozładowuje stres oraz negatywne emocje. W przeszłości w takich sytuacjach opychałam się niezliczonymi ilościami słodyczy, co nie dość że doprowadzało do zwiększonych ilości tłuszczu na moim ciele, to poprawiało humor, ale tylko na chwilę. Dzięki tym zmianom jestem innym człowiekiem. Pewniejszym siebie, piękniejszym…, lecz nie tylko zewnętrznie, ale również wewnętrznie – odnalazłam pasję, jestem otwarta dla ludzi! Zaczęłam trenować pole dance, który oprócz wzmacniania mojego ciała, pozwolił mi odkryć moją kobiecość na nowo. Jestem wartością sama dla siebie, którą pielęgnuję każdego dnia. Uzależniłam się. Nie zrezygnuję! (;

  • Odpowiedz
    Paulina Miazek
    7 czerwca 2018 at 23:38

    Bez żadnego ALE najważniejsza decyzja która wpłynęła na moje życie to decyzja o regularnym badaniu się. Unikałam lekarzy jak ognia aż dorosłam do decyzji która raczej napewno uratowała mi życie. Pierwsze regularne badania i diagnoza „chłoniak hodgkina” co to ? Nowotwór złośliwy ! Miałam 23 lata Na szczęście szybko wykryty . Chemioterapia, radioterapia,brak włosów, wstyd,ból, rok w szpitalach ale najważniejsze ze juz 3 lata po ostatniej chemioterapii cieszę sie każdym dniem 🙂 włosy odrosły , humor wrócił, wizyty w szpitalu kontrolne. Teraz każdy dzień wykorzystuje w 100%. Nie mogłam podjąć lepszej decyzji. Właśnie dzięki niej dziś jestem ?!

  • Odpowiedz
    GK123
    7 czerwca 2018 at 23:41

    Pomimo wielu obaw, dałam się w końcu pokochać. Zrzuciłam maskę twardej „baby”, która ze wszystkim radzi sobie sama, bo tak. I pozwoliłam, aby ktoś się mną zaopiekował. Dziś razem opiekujemy się czwórką małych szkrabów, które wywracają nasz świat 100 00 razy, do góry nogami. A gdy ktoś spyta mnie: „Czy jesteś szczęśliwa?”, bez zastanowienia odpowiem, że tak. To się zmieniło. I chyba to najpiękniejsza i największa zmiana, w ciągu ostatnich 10 lat.

  • Odpowiedz
    Aleksandra2309
    7 czerwca 2018 at 23:42

    Każdego dnia podejmujemy szereg mniejszych i większych decyzji, ale chyba nikt z nas nie budzi się z myślą: To jest ten dzień, dziś podejmę przełomową decyzję! Przecież często jest tak, że wagę niektórych wydarzeń dostrzegamy po wielu, wielu latach. Jeden uśmiech rzucony przypadkowej osobie, wybór innej drogi do pracy niż zwykle może odmienić życie nie tylko nasze, ale i innych osób.
    Pewnego dnia kilka lat temu zabijając nudę na uczelni pomiędzy jednym wykładem a drugim, postanowiłam zerknąć na tablicę ogłoszeń dotyczącą wyjazdów na wymiany zagraniczne. Przesuwając wzrok z jednej oferty a drugą, na chwilę zatrzymałam się na tej z Portugalii. Pomyślałam sobie: Czemu by nie spróbować? Od zawsze lubiłam podróże, a wizja spróbowania życia w innym kraju wydawała się niezwykle pociągająca. Udało się! Nie napiszę teraz, że w Portugalii diametralnie zmieniło się moje życie, że poznałam miłość życia i postanowiłam na zawsze zostać w krainie słodkiego wina i smutnego fado, poruszającego najczulszą strunę w moim sercu. Nie, bo po pierwsze pojechałam tam z chłopkiem, który teraz już jest moim narzeczonym, a po drugie nigdy nie chciałam na stałe opuszczać naszego pięknego kraju. Jednak wyjazd ten faktycznie zmienił moje spojrzenie na świat – z jednej strony odkryłam w sobie ogromną pasję do podróżowania, która od wielu lat czekała uśpiona na odpowiedni bodziec, żeby w pełni się rozwinąć, z drugiej zaś uświadomiłam sobie, że życie w każdym zakątku świata jest podobne. Mimo zmieniających się krajobrazów dalej borykamy się z podobnymi problemami, nie ma miejsc idealnych, ale w każdym z nich jest coś co czyni je wyjątkowym. Czasem podróż dwie ulice dalej może być dla nas ważniejsza i wspanialsza niż ta za ocean. Wystarczy tylko szerzej otworzyć oczy i rozejrzeć się dookoła. Bo tak naprawdę w tym wszystkim najważniejsi są ludzie, poświęcany im czas i możliwość wywoływaniu uśmiechu na ich twarzach.

  • Odpowiedz
    Anna
    7 czerwca 2018 at 23:42

    Czarny, obcisły golf bez rękawów, spodnie rurki w kratkę, trampki.
    Szara bluza, dżinsowe rybaczki, brązowe adidasy.
    Ona i ja.
    W 2008 roku.
    Trzymając w ręku zdjęcie z jej 14 urodzin widzę, jak bardzo się zmieniłyśmy i jednocześnie czuję, że tam w środku jesteśmy takie same, punkt w punkt.
    10 lat temu przekonałam się, że pierwsze wrażenie nie zawsze ma decydujące znaczenie. Gdybym uparcie trzymała się jej pierwszego portretu namalowanego w mojej wyobraźni, nie byłoby tylu przegadanych godzin, śmiechu, łez, nawet kłótni (głośnych i cichych). Być może jutro nie zaśmiałabym się na myśl, że znowu bez porozumienia, bez żadnej konsultacji kupiłyśmy tę samą sukienkę w Zarze, a wczoraj nikt nie zrozumiałby dlaczego znowu myślę nad sensem egzystencji, wpatrując się w dwusetną stronę kodeksu, którą teraz muszę mieć w głowie, a za miesiąc na wysypisku śmieci, bo już i tak będzie po nowelizacji. Jako nastolatki z pozoru byłyśmy zupełnie inne – przynajmniej wskazywał na to wizualny aspekt. Moim jedynym, działającym bez większych zastrzeżeń zmysłem jest wzrok i to nim na początku się kierowałam. Dzisiaj wiem, że choć ostrość widzenia w wielu przypadkach jest nieoceniona, akurat w kwestii nawiązywania nowych znajomości zawodzi. Mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i w naszym przypadku rzeczywiście tak było. Nie bez powodu w trudnym dla mnie okresie spotkałam osobę, która miała podobne doświadczenia. Słuchała mnie i rozumiała. Dziś nadal radzimy sobie w wielu kwestiach – tych poważnych i zupełnie błahych. Ona za moją namową pokochała czerwień i już nie boi się kolorów, ja pomimo wielu obaw od czasu do czasu wkładam małą czarną.
    Siedzimy w kawiarni, popijamy mrożoną latte i wciąż brakuje nam czasu na to wszystko, co chcemy sobie dzisiaj powiedzieć…

  • Odpowiedz
    Karolina
    7 czerwca 2018 at 23:42

    Zawsze w mojej głowie miałam myśl, by pojechać na Opener’a. W liceum wydawało mi się to „modne” i „fajne”. Starsi znajomi jeździli, to jak też chciałam. Niestety jak na złość nie mogłam znaleźć osoby, która by ze mną pojechała. Ktoś zawsze obiecywał, a potem wymyślał wymówkę, by mi odmówić. Raz już nawet miałam kupiony bilet i na ostatnia chwilę sprzedałam go po niskiej cenie, tracąc na tym pieniądze, które skrzętnie zbierałam. Dopiero kilka lat później zdecydowałam z moja przyjaciółką, która postanowiła zaryzykować, że kupujemy bilety. Było to dokładnie dzień przed rozpoczęciem pierwszego koncertu na festiwalu. Oczywiście jak to bywa, gdy się kupuje wszystko na ostatnią chwilę, zostało nam tylko miejsce stojące w pociągu z Krakowa do Gdyni. Obolałe i zmęczone musiałyśmy rozstawić nasz namiot, co było nie lada wyzwaniem dla dwóch nieogarniętych dziewczyn. Po tej rozgrzewce nasz festiwalowe humory były tak złe, że w głowie żałowałam, że kiedykolwiek przeszło mi przez myśl tam przyjechać. Następnego dnia byłyśmy niewyspane i nie oczekiwałyśmy wiele. Gdy już weszłyśmy na teren festiwalu, wszystko wydawało się inne niż to, co zawsze sobie wyobrażałam. Zawsze wydawało mi się, że ludzie przyjeżdżają tam, żeby pochwalić się swoją stylizacją, żeby zrobić zdjęcie na facebooka czy wtedy jeszcze inne portale, a nie dla muzyki. Teraz wiem, że to jest zupełnie inny świat. Jeśli raz przekroczysz bramę festiwalu, to wiesz, że tam wrócisz. To taka idylla, taki mały świat, gdzie nie ma zła, gdzie nie ma podziałów. Każdy jest tym, kim chce być i nikt go za to nie oceni. I owszem niektórzy ludzie są super ubrani, inni są ubrani w śmieszne kostiumy. Ale właśnie o to w tym chodzi, że nikogo to nie obchodzi. Wszyscy są połączeni, niezależnie od różnic, które ich dzielą. Zrozumiałam, że to właśnie muzyka potrafi tak zjednać. Miałyśmy wybrane kilka koncertów, które chciałyśmy zobaczyć. Na każdym koncercie wszyscy ludzie byli serdeczni, razem śpiewaliśmy swoje ukochane piosenki. Było to dla mnie najlepsze przeżycie i nigdy nie zapomnę koncertu mojego ulubionego zespołu Mumford and sons, gdy zupełnie obcy chłopak bawił się i śpiewał razem ze mną jak z najlepszą przyjaciółką. Ten festiwal uświadomił mi, jak wiele można doznać emocji i dostarczyć bodźców w tak krótkim czasie. Zakochana w openerze postanowiłam namówić swojego chłopaka, by pojechał ze mną w przyszłym roku. Niestety nie chciał jechać, bo było to dla niego za drogie. Wymyśliłam, że choćbym miała przesunąć góry to on tam pojedzie. Zaczęłam brać udział we wszystkich konkursach. Ogłaszali wyniki kolejnych 5 konkursów i nic… Nie poddawałam się i w końcu się udało!!! Wygrałam podwójny bilet na openera i mogłam go ze sobą zabrać! A gdy on pierwszy raz przeszedł bramę festiwalu już przepadł .. tak jak ja ? Teraz już nie trzeba go namawiać a razem ustalamy terminy, jak zgrać wszystkie festiwale, by zobaczyć jak najwięcej. To jest nasza radość życia, dzięki temu moje życie jest pełne kolorów i za każdym razem, gdy jest mi źle, to myślę o tym, co mnie czeka na kolejnym openerze, szigecie i innych. Możnaby powiedzieć, że jest to moja druga miłość, zaraz po moim chłopaku! Cieszę się, że znalazłam w życiu swój własny „sens”.

  • Odpowiedz
    Zielona Karuzela
    7 czerwca 2018 at 23:43

    Gdy usłyszałam , że zadaniem będzie odpowiedź na pytanie :”Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?” wybiłaś mnie zdrowo z rytmu. Ostatnie dni spisywałam w komórce najważniejsze wydarzenia w moim życiu i szukałam między nimi związku przyczynowego. Wypada się cieszyć, że ograniczyłam się tylko do notatek a nie do scen rodem z filmów gdzie bohater łączy zdjęcia/ulotki/rysunki/wycinki czerwoną nitka i pinezkami na ścianie 🙂

    Ostateczna odpowiedź zdumiała mnie samą bo okazało się nią założenie bloga. Wiem, jesteś w szoku – ja również. Żadna ze mnie popularna blogerka. Moje zasięgi przy wielu to pewnie kropla. Nie zapraszają mnie telewizje, nie występuje w kampaniach a mimo to to własnie założenie bloga było kiedyś małym kamyczkiem który w wywołał lawinę.

    Dlaczego? Przez lata nienawidziłam pisać. Serio. Wypracowania w szkole czy rozprawki to była trauma. uwielbiałam polski, jestem humanistką z krwi i kości ale pisanie było moją zmorą. Dostałam się na studia, gdzie z czasem odkryłam jak duża rolę pisanie będzie odgrywać w mojej przyszłej pracy. Zrozumiałam, że te 5 lat muszę wykorzystać na to by się przemóc do tej formy wyrażania myśli. Znajoma podpowiedziała mi kiedyś, że pisanie można traktować jak rzemiosło. Jeżeli się będziemy do niego często zmuszać z czasem stanie się dla nas naturalne. Stwierdziłam wiec że założę bloga, po czym zaczęłam pisać. Raz na 2 tygodnie, później raz na tydzień, później co 3 dni, na 2 dni, codziennie. Krótkie i długie teksty. Blog istnieje do dzisiaj (ba! lata temu – na początku Twojej drogi nawet przeprowadziła z Tobą mikro wywiad).

    Ok, ale gdzie wpływ tej decyzji na moje życie? Otóż za 2 miesiące dzięki temu że kiedyś postanowiłam zmusić się pisania zostanę doktorem nauk prawnych (400 stron rozprawy). Do tego kilkadziesiąt artykułów naukowych, rozdziałów w książkach i dwie współautorskie książki z prawa które są obecnie w druku. Nigdy w to bym nie uwierzyła jeszcze 10 lat temu. Ja. Osoba która miał odruch wymiotny gdy słyszała ze pracą domową jest rozprawka, dziś piszę bez problemu i z przyjemnością. I chociaż blog od miesiąca jest w zawieszeniu (nie wyrabiałam niestety na zakrętach zamykając temat rozprawy) to wiem że do niego wrócę i będę dalej na nim pisać. Za wiele mu zawdzięczam.

    Być może nie wygram ale i tak dziękuje za to zadanie. Bo zmusiłaś mnie do myślenia i zrozumienia jak daleko przez te 10 lat zaszłam, jak wiele osiągnęłam i że było warto. Powodzenia i kolejnych co najmniej 10 lat 🙂

  • Odpowiedz
    chola
    7 czerwca 2018 at 23:44

    Tak sobie od kilku dni rozmyślam nad tematem tego konkursu i zadaję sobie pytanie, jaka to decyzja zaważyła na moim życiu najbardziej. Co sprawiło, ale tak szczególnie, że jestem w tym konkretnym moim miejscu na Ziemi. I wiesz co? Nie potrafię wskazać jednej rzeczy. Nie widzę tego konkretu, bo każdy rok, każdy miesiąc ostatnich dziesięciu lat złożył się w całość. Począwszy od decyzji przed dokładnie 10cioma laty – wyborze studiów. Żartobliwe „a pójdę na politechnikę zostanę sobie inżynierem” sprawiło, że już pierwszego dnia poznałam swojego obecnego, wspaniałego męża. Studia ukształtowały mnie jako osobę, a przyjaźnie tam zawarte trwają niezmiennie do dziś. Inna decyzja, choć to może za duże słowo, dotyczyła mojego hobby i pasji jaką jest robienie na drutach i szydełku. Stwierdzenie „nudzi mi się wieczorami, może nauczę się dziergać i zrobię czapkę” spowodowało, że mam dzisiaj niezwykłą jak na nasze czasy pasję, którą się dzielę z innymi i dzięki której poznałam mnóstwo świetnych ludzi z całego świata.
    Mogłabym wymieniac i wymieniać… Mam taką teorię, że to nie tylko ta jedna decyzja jest ważna . Czasami musimy wykonać szereg małych kroków, a dopiero gdy dołożą się do tego przypadki i zbiegi okoliczności zdajemy sobie sprawę, że coś malutkiego na początku łańcucha zainicjowało całą reakcję zmian.

  • Odpowiedz
    Ania
    7 czerwca 2018 at 23:44

    Czarny, obcisły golf bez rękawów, spodnie rurki w kratkę, trampki.
    Szara bluza, dżinsowe rybaczki, brązowe adidasy.
    Ona i ja.
    W 2008 roku.
    Trzymając w ręku zdjęcie z jej 14 urodzin widzę, jak bardzo się zmieniłyśmy i jednocześnie czuję, że tam w środku jesteśmy takie same, punkt w punkt.
    10 lat temu przekonałam się, że pierwsze wrażenie nie zawsze ma decydujące znaczenie. Gdybym uparcie trzymała się jej pierwszego portretu namalowanego w mojej wyobraźni, nie byłoby tylu przegadanych godzin, śmiechu, łez, nawet kłótni (głośnych i cichych). Być może jutro nie zaśmiałabym się na myśl, że znowu bez porozumienia, bez żadnej konsultacji kupiłyśmy tę samą sukienkę w Zarze, a wczoraj nikt nie zrozumiałby dlaczego znowu myślę nad sensem egzystencji, wpatrując się w dwusetną stronę kodeksu, którą teraz muszę mieć w głowie, a za miesiąc na wysypisku śmieci, bo już i tak będzie po nowelizacji. Jako nastolatki z pozoru byłyśmy zupełnie inne – przynajmniej wskazywał na to wizualny aspekt. Moim jedynym, działającym bez większych zastrzeżeń zmysłem jest wzrok i to nim na początku się kierowałam. Dzisiaj wiem, że choć ostrość widzenia w wielu przypadkach jest nieoceniona, akurat w kwestii nawiązywania nowych znajomości zawodzi. Mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i w naszym przypadku rzeczywiście tak było. Nie bez powodu w trudnym dla mnie okresie spotkałam osobę, która miała podobne doświadczenia. Słuchała mnie i rozumiała. Dziś nadal radzimy sobie w wielu kwestiach – tych poważnych i zupełnie błahych. Ona za moją namową pokochała czerwień i już nie boi się kolorów, ja pomimo wielu obaw od czasu do czasu wkładam małą czarną.
    Siedzimy w kawiarni, popijamy mrożoną latte i wciąż brakuje nam czasu na to wszystko, co chcemy sobie dzisiaj powiedzieć…

  • Odpowiedz
    Ela
    7 czerwca 2018 at 23:45

    Blisko 10 lat temu wyjechałam do Anglii. Miało być na chwilę, miało być dobrze, miało być lepiej… Miało. Żyje tutaj do dzisiaj i z każdym dniem tęsknię coraz bardziej, z każdym dniem coraz bardziej żałuję tej decyzji. Ale nie, nie mogę powiedzieć że była ona zła. Bo czy mogę nazwać złą, coś co przyczyniło się do tego że mam męża i 2 cudownych dzieci? Jest po prostu w sercu jakiś żal, jakaś pustka. Ale codziennie staram się odnajdywac pozytywy tej decyzji, jestesmy zdrowi, mamy dom, dzieci … A podróż samolotem to tylko 2,5 h lotu ?
    Po drodze wydarzyło się mnóstwo rzeczy, ale do wszystkiego przyczyniła się ta jedna decyzja… sprzed blisko 10 lat…

  • Odpowiedz
    kochana
    7 czerwca 2018 at 23:45

    Czy komentarze na pewno się dodają?

  • Odpowiedz
    Gabriela
    7 czerwca 2018 at 23:45

    Pierwszego czerwca skończyłam 20 lat, wydaje się to więc dobrym czasem na podsumowanie ostatnich 10 lat życia.
    Zawsze żyłam bezproblemowo, w zgodzie z innymi, na uboczu. Cicha, miła, pomocna – tak, to ja! Byli ludzie, którzy czerpali z tego korzyści więc mi nie dokuczali, a byli też tacy co nie mogli mnie znieść, nawet nie wiem dlaczego. Kiedy zaczęły się pierwsze wyzwiska, szturchanie chciałam się schować w mysią dziurkę. I tak zamykałam się coraz bardziej w sobie. Potem była zmiana szkoły, z małej wioski do gimnazjum w mieście powiatowym! No, halo, wielki świat! I wielcy ludzie, którzy chcieli nim rządzić.
    Byłam niezbyt szczupłą introwertyczką – mało ciekawe towarzystwo. Naiwna, ufałam nowym ludziom raz po raz. Gimnazjum to było piekło na ziemi. Wtedy zaczęłam zmieniać moje spojrzenie na świat, zdjęłam różowe okulary i przekonałam się na sobie do czego zdolne są dzieci, bo tak, to nadal dzieci. Okrutne, ale dzieci.
    Od dziecka byłam ambitna, więc wybór liceum w mieście wojewódzkim, a nie powiatowym nikogo nie dziwił. Tylko, że nikt nie znał prawdziwych powodów. Uczyć mogłam się wszędzie, ale uciec przed osobami, które miały mnie za nic musiałam jak najdalej.
    Po tym jak nie dostałam się do wymarzonej szkoły Byłam mocno połamana. Tamta druga nie jest taka fajna! No i tu się myliłam.
    Czas w liceum wspominam jako najlepsze trzy lata życia. W mojej szkole czułam się akceptowana taka jaką byłam, obawy, że nie mam markowych ciuchów czy butów kompletnie się nie sprawdziły. Ta szkoła uczyła życia, a na pewno mnie tego nauczyła. Ona i ludzie, których poznałam. Otworzyłam się na świat, poszerzam swoje horyzonty, śmieje się ze wszystkimi i mam tych wszystkich. Mam ludzi, którzy widzą więcej niż powierzchnię, mają swoje poglądy, nie interesuje ich zdanie innych i nie niszczą innym życia.
    Wybór tej szkoły (a może to ona wybrała mnie?) to najlepsza decyzja jaką podjęłam. Wiem, że nie byłabym tutaj, na ukochanych studiach z gronem przyjaciół po bokach, gdyby nie to, że się zdecydowałam na ten krok.
    Może się to wydawać trochę banalne, ale dla swojskiej dziewczyny to było więcej niż cały świat.

  • Odpowiedz
    Agnieszka
    7 czerwca 2018 at 23:46

    Kiedy byłam mała dziewczynką marzyłam aby zamieszkać nad morzem, mieć domek przy plazy i wspaniała rodzinkę z która codziennie rano bedziemy jeść śniadanie na tarasie z cudownym widokiem. Mimo ze do morza od miejsca zamieszkania miałam ponad 500 km to gdy co roku jezdzialam z rodzicami na wakacje te marzenia powracały… zawsze myślałam ze tam jest tak inaczej- klimatycznie, ze żyje się spokojniej. Teraz mam 24 lata i od kilku lat mieszkam nam morzem wspólnie z nazyczony. Mimo ze nie mamy jeszcze domku przy plazy to bardzo często tam jesteśmy. Pikniki na plazy to nasza specjalność! Mimo ze od dziecka było moim marzeniem tam zamieszkać to gdy dorastałam marzenie stawało się coraz mniej realne. Dopiero gdy Jego poznałam wszystko się zmieniło, to on pokazał mi ze warto spełnić swoje marzenia, żeby żyć po swojemu i tworzyć swoje miejsce na zmieni tam gdzie się chce! Dostałam kopa w tyłek i z jego pomocą wszytsko stało się realne. Zaczynajac od zera wszytsko z czasem zaczęło się układać, mimo ze początkowo było to spontaniczna decyzja i początki nie były łatwe. Dzisiaj ja prowadzę swoj biznes, on bardzo mnie w tym wspiera i pomaga. Właściwie nie sama przeprowadzka była najważniejsza decyzja w przeciągu tych kilku lat ale poczucie ze możemy wszytko jeśli tylko chcemy- Razem! Bo od tego wszytko się zaczęło, nasza przygoda trwa i rozwija się nadal. Właśnie tam , nad morzem ?Zawsze trzeba trochę pomoc szczęściu i nie bać się zaczac żyć po swojemu ☺️☺️☺️☺️

  • Odpowiedz
    Sylwia
    7 czerwca 2018 at 23:47

    Ciężko było mi przywołać w głowie sytuacje, która mogłaby spowodować, że jestem tu, gdzie w tej chwili. Kładąc się do przytulnego łóżka, weszłam na Instagrama. Oczywiście jak co wieczór, przed snem, co niekoniecznie jest korzystne, oglądałam wszystkie zaległe instastory. Niestety studia psychologiczne nie rozpieszczają, a zwłaszcza w trakcie sesji. Przez moment przebiegła przez moją głowę myśl „Sylwia, weź udział w tym konkursie, nic nie tracisz, a możesz zyskać tylko nowe doświadczenia!” Czym prędzej wstałam, siadłam przy biurku i właśnie w taki sposób powstaje właśnie ten tekst. Patrząc na mój wiek, a mianowicie 20 lat i cofając się, aż o 10 lat wstecz, ciężko jest stwierdzić czy decyzje, które podejmowałam, jako mała dziewczynka mogły mieć wpływ na to kim jestem. Mimo, iż już świadoma tego co wtedy się w okół mnie działo, zapewne byłam przejęta tym ,co było ważne w tamtej chwili. Gorsza ocena, kłótnia z koleżanką, zapewne w tamtym czasie były końcem świata. Jednak, głębiej przypatrując się mojemu życiu, które trwa już 20 lat, z pewnością mogę stwierdzić, że jestem szczęśliwa. Czy to szczęście jest spowodowane decyzją, którą mogłam podjąć w wieku 10 lat? Myślę, że tak i nie, jednocześnie. Śpiewając od najmłodszych lat zawsze chciałam być piosenkarką, w prześwitach ewentualnie księżniczką. Będąc w ok. 3 klasie podstawówki, bardzo aktywnie brałam udział we wszystkich pozaszkolnych zajęciach, aktywnościach. Wszędzie było mnie pełno. I nie ,nie była to wola moich rodziców, choć oni nie zabraniali mi tego. Bardzo lubili przychodzić na występy i oglądać mój rozwój w dziedzinie naukowej. Uważam, że już wtedy, może nawet nieświadomie podejmowałam decyzje, które spowodowały, że dzisiaj „siedzę w mieszkaniu na krześle i pisze właśnie ten komentarz”. Każde zajęcia powodowały, że mój temperament się zmieniał, co jest możliwe w okresie dorastania. Zmieniałam się i sama decydowałam, że chce być bardziej ambitna, dostawać lepsze stopnie. Każda nowa decyzja miała jakiś mały wpływ na to, co mam i jakim jestem człowiekiem aktualnie. Dobre oceny z biologii, a wcześniej z przyrody, spowodowały, że zdecydowałam się na klasę biologiczno- chemiczną kierując się do liceum. Wybierając liceum ogólnokształcące byłam pewna, że będę w stanie uczyć się tak, aby zdać rewelacyjnie maturę i zostać lekarzem. Jednak te trzy lata, wcale nie były takie kolorowe, ja jednak nie poddawałam się. Była to siła mojego charakteru. Wytrwałość, która zapewne wykształciła się już w wieku wczesnoszkolnym. Po dwóch latach podjęłam decyzję, że jednak idea bycia lekarzem niekoniecznie tyczy się mojej osoby. I wtedy w mojej głowie pojawił się pomysł,a może psychologia? Co może być ciekawszego niż nauka o drugim człowieku? Umiejętność pełnego zrozumienia tego co on czuje? Przez rok starałam się jak najpilniej przygotowywać do matury, a było to ciężkie, ponieważ zdecydowałam się nie tylko na biologię, którą miałam na rozszerzeniu, ale również na język polski, którego musiałam nauczyć się sama. Jednak moja uporczywość spowodowała, że zdałam maturę i to nie na najgorszym poziomie, mam tu również na myśli ów język polski. Wiadomo, były upadki motywacji i wiary w siebie. Niestety jest to nasza codziennością, jednak było „coś” małego, co zawsze dawało mi siłę i wiarę we własne możliwości. Starałam się nie wątpić w siebie i pewnie dążyć do tego co wcześniej zaplanowałam. Teraz jestem szczęśliwą studentką psychologii. Nie wyobrażam sobie innych studiów niż te. Mimo, iż na pierwszy rzut oka może wydawać się, że decyzje, które podejmowałam, jako dziewczynka, można pokusić się o stwierdzenie dorastająca powoli dziewczynka, nie rzutowały na moja przyszłość. Zapewne nikt wtedy z moich bliskich, ani nawet ja sama nie wiedziałam, że będę studiować psychologię, a w przyszłości, mam nadzieję, zostanę psychologiem. Jednak decyzja czy iść na kółko przyrodnicze, chór, lekcje gitary spowodowały, że każda taka aktywność w jakimś stopniu przybliżała mnie do tego, co dzieje się aktualnie w moim życiu. Prawdopodobnie nie było to świadome, jednak zachowania i aktywności jakie podejmowałam, były w pełni świadome. Dla mnie najważniejsze było to, żeby się rozwijać. Lubiłam brać udział we wszystkim. Dla mnie było to ogromną przyjemnością, co szczerze mówiąc pozostało do dzisiaj. Takie małe decyzje, spowodowały wszystkie zmiany w moim życiu i przede wszystkim w usposobieniu. Może nie tyle spowodowały, bo to za duże słowo, ile przyczyniły się do tego, że to gdzie jestem jest właśnie tutaj. Wiem, że to co aktualnie robię jest w zupełności dla mnie, jest całkowicie zintegrowane z moją osoba. Możliwość rozwoju, poznawania ludzi i zagłębiania się w tematy dotyczące drugiego człowieka. Wiem, ze to moje miejsce. Dużo zawdzięczam również rodzicom. Zawsze byli przy mnie, jednak nie narzucali. Owszem myślę, ze w wieku szkolnym i zapewne trochę później to Oni decydowali w dużym stopniu o moim życiu. Jednak jeśli chodzi, jak już wcześniej wspomniałam o mój rozwój, śpiew naukę, to ja sama mogłam decydować co chce robić. Sprawdzając się w rożnych dziedzinach. Jestem im za to ogromnie wdzięczna. Pozwolili mi decydować, małymi krokami odkrywać siebie i to kim chce być. Myślę, że właśnie wszystkie te sytuacje i decyzje w wieku 10 lat sprawiły, że jestem taka aktualnie. Uporczywość w dążeniu do celu i wiara w siebie, które zostały wypracowane w okresie szkolnym, zostały do dzisiaj. Cieszę się, że jestem w tym momencie tu,a nie gdzie indziej. Jestem w pełni szczęśliwa! Kocham to co robię i to, że z każdym dniem mogę się rozwijać, a to czy wtedy podjęłam decyzję, aby wziąć udział w występie szkolnym, czy tez pójść na dodatkowe kółko z przyrody, pomogło mi w tym. Każda taka malutka, niepozorna, często nawet nieświadoma decyzja, czynność może mieć ogromny wpływ. A my powinniśmy o tym pamiętać. Nie martwic się, że coś nam nie idzie, każda taka potyczka, słabość, może za kilka lat okazać się potrzebną. Tak jak to było w moim przypadku.
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz
    Taszka
    7 czerwca 2018 at 23:48

    Jak decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje dalsze życie?”
    Pamiętam ten dzień doskonale. Dokładnie 10 lat temu… było kwietniowe popołudnie i facet, z którym byłam wtedy ponad 4 lata oświadczył mi, że się rozstajemy. Nie docierało to do mnie, myślałam, że to jakiś żart, mieliśmy przecież wspólne plany, marzenia, całe życie przed sobą. I nagle okazało się, że to wszystko jeden wielki koniec. Byłam zrozpaczona, trudno było mi się ogarnąć i pozbierać po tym wszystkim. Nie chciałam go znać, gardziłam nim, po tym jak dowiedziałam się, że bardzo szybko znalazł sobie kogoś innego. To był dla nie bardzo trudny czas, miałam wtedy przeróżne myśli, nie mogłam chodzić do pracy, rozpacz wzięła górę niestety.
    Po kilku miesiącach chcąc uciec troszkę do innego świata założyłam sobie konto na portalu randkowym, bardziej w poszukiwani kogoś, z kim mogę sobie porozmawiać, wyżalić się komuś obcemu zawsze przychodziło mi jakoś łatwiej niż wszystkim dookoła. Nie sądziłam, że poznam tutaj tak wspaniałego człowieka. Mężczyzna, którego poznałam na portalu nie miał ochoty długo ze mną pisać… tylko chciał się spotkać na kawę, stwierdził, że nie ma czasu na ‘pierdoły’, i albo coś zaiskrzy albo nie.
    O dziwo spotkaliśmy się i mimo, iż nie wierze w miłość od pierwszego wejrzenia to tamtego dnia coś zaiskrzyło. Czuliśmy się w swoim towarzystwie doskonale, jakbyśmy znali się dobre kilka lat. Zaczęliśmy się spotykać, spędzać ze sobą każdą wolną chwile, wyjeżdżać na wakacje. Po trzech latach zaręczyliśmy się. To był najpiękniejszy czas. Kto by pomyślał, ze na portalu randkowym poznam miłość swojego życia i przyszłego męża. W miedzy czasie udało mi się również odłożyć pieniążki na upragniona operacje noska i kiedy wracam do twojego posta na blogu to czuje się jakbym czytała swoją historie. Od tego dnia, poczułam się bardziej pewna siebie, piękniejsza i przede wszystkim spełniło się kolejne z moich marzeń. Po dzień dzisiejszy uważam, że była to kolejna dobra decyzja, jaką podjęłam w swoim życiu.
    Przez kolejne lata, nie zawsze wszystko układało się po naszej myśli, były różne wzloty i upadki, ale kto ich nie ma, nie można iść przez życie tylko w różowych okularach. We dwoje radziliśmy sobie w najróżniejszych sytuacjach. Po wielu latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy w końcu udało nam się wprowadzić do wymarzonego mieszkania, a jeszcze tuż przed przeprowadzką okazało się, ze jestem w ciąży i po wielu latach starania się o naszego upragnionego bejbika nagle sie udało. Nie mogłam sobie tego lepiej wymarzyć. Dziś kiedy myślę sobie o tym jak jedno kliknięcie myszką i założenie sobie konta na portalu randkowym zmieniło moje życie nie uwierzyłabym. Czuje się spełniona jako wspaniała żona u boku cudownego mężczyzny i mojego najlepszego przyjaciela, jako mama dopiero doświadczam tych wszystkich wspaniałych emocji dopiero od miesiąca i jest mi z tym fantastycznie, aż trudno to opisać. Ten moment kiedy bierze się swoje maleństwo na ręce sprawia, ze kochasz jeszcze mocniej i nawet nie zdawałaś sobie sprawy, ze można kochać aż tak mocno. Wiec jeśli pytasz mnie Droga Charlizemystery jak decyzja, którą podjęłam 10 lat temu wpłynęła na moje życie, to tak mnie więcej to w skrócie wygląda. To była zdecydowanie najlepsza decyzja jaka podjęłam, i nie wyobrażam sobie, żebym mogła dokonać innego wyboru. Pisząc tą wypowiedź patrzę sobie na moje ukochane i długo wyczekiwane maleństwo i już wiem, że nie może być inaczej. Każdemu z osobna życzę, aby czuł się w życiu spełniony i przekazywał ta energię do życia innym. Kocham swoja rodzinę i każdego dnia pragnę cieszyć się życiem ile tylko się da!
    Gratuluję Ci Karolino wspaniałego bloga, tylu lat wytrwałości i tak niesamowitego rozwoju!
    Go, go girl!

  • Odpowiedz
    A.
    7 czerwca 2018 at 23:50

    Zdążyłam przed północą! To chyba jakiś znak.
    Pochodzę z rodziny Świadków Jehowy. Od kilku pokoleń cała nasza rodzina należy wyłącznie do tego wyznania.
    Zapewne dla większości Świadkowie Jehowy kojarzą się z namolnymi ludźmi którzy chodzą po domach mimo, że ludzie sobie tego wcale tego nie życzą, ale to obowiązek, takie założenia wyznania, by chodzić i głosić Słowo Boże.
    Sama byłam przykładna, dawano mnie jako przykład, nie opuszczałam żadnego zebrania, namawiałam, stałam z wózkami (z czasopismami), znałam doskonale Pismo Święte, nie miałam zbyt wielu znajomych ze świata (czyli osób innego wyznania, przyjaźniłam się wyłącznie ze świadkami Jehowy).
    Nigdy nawet nie sądziłam, że coś w moim życiu w tej dziedzinie może się zmienić, właściwie, że cokolwiek może się zmienić. Jehowi to bardzo sterylna grupa społeczna i daje to swoiste poczucie bezpieczeństwa. Zwykle są to też zamożne grupy społeczne, bardzo sobie pomagające również pod względem ekonomicznym. Często są firmy gdzie pracują sami ŚJ, aby minimalizować kontakt ze światem. Ja również pracowałam w takiej firmie, u mojego Taty. Choć ciężko nazwać to pracą, bo pracowałam 6 godzin dziennie. Zresztą byłam po liceum, nie miałam studiów (studia nie są dobrze postrzegane przez ŚJ, odciągają uwagę od tego ważne, a ludzie ze świata mogą nas rozproszyć, a jeszcze przypadkiem można się zakochać…) dlatego większość czasu spędzałam na zakupach, u kosmetyczki, czy tez na wakacjach. Żyłam jak księżniczka, mnie otaczały ogromne bogactwa, mieszkaliśmy wręcz w pałacu a ja byłam na tyle odcięta od rzeczywistości, że nie do końca ogarniałam, że można żyć inaczej. Kwestia małżeństw również była „załatwiana” wewnątrz, Tata znalazł mi kandydata, był w porządku. Mogłam sobie wybrać innego, bo Tata coś tam jeszcze znalazł wśród synów znajomych jednak tego wskazał jako odpowiedniego. Dlatego też spotykaliśmy się 4 lata. Mieliśmy o czym rozmawiać, naprawdę było ok, zresztą na co miałam narzekać skoro ja nie wiedziałam czym jest miłość. Nie wiedziałam co to motyle w brzuchu i wszystkie te emocje która ma w sobie człowiek zakochany. Zapadła decyzja o ślubie, wesele na 230 osób. Wszystko jak dla księżniczki, a mnie się to nawet podobało. 3 miesiące przed ślubem pojechaliśmy na narty, jednak doznałam kontuzji. Na tyle poważnej, że w Polsce musiałam odbyć kontynuacje leczenia. Proces leczenia i rehabilitacji mocno się przeciągał a przecież miałam tańczyć na swoim ślubie… miałam, bo poznałam bliżej Michała, lekarza na oddziale na którym leżałam. Cudowny człowiek, dopiero wtedy dowiedziałam się czym są motyle w brzuchu, wibrujące myśli i wszystko to, o czym piszą w książkach… choć myślałam, że to zwykła fikcja literacka. Przez całe dwa miesiące ja żyłam w jakiejś innej bajce, jednak zderzenie z rzeczywistością bardzo bolało. Ja wiedziałam, że nie będzie żadnego ślubu, tylko co dalej… odwołanie ślubu nie było najgorsze, najgorsze było to, że Michał nie jest Świadkiem Jehowy. Ludzie którzy są z innego wyznania nie znają rangi problemu, dlatego postaram się to nieco przybliżyć. Była właściwie tylko jedna opcja – Michał musiałby wejść do Świadków Jehowy, wtedy mogłabym wyjść za niego za mąż bez konsekwencji i wykluczenia ze zboru, przyniosłabym hańbę. Jednak to nie wszystko, Michał musiałby zrezygnować z wykonywanego zawodu. Bo to niemożliwe aby Świadek Jehowy leczył ludzi ze świata. Taka możliwość nie wchodziła w grę. Kim ja jestem aby ktoś kogo kocham musiał rezygnować ze swoich marzeń?! Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak bardzo nasze wyznanie nas ogranicza. Przecież można pracować, rozwijać się, poznawać ludzi, przyjaźnić się i kochać kogo się chce bez względu na wyznanie, nasze wyznanie na to nie pozwalało.
    Przez kilka tygodni biłam się z myślami, miałam na to czas bo ojciec zamknął mnie w domu, zabrał telefon (miałam 24 lata). Ojciec chciał abym odzyskała rozum i przestała robić głupoty… myślał, że zamknięcie coś zmieni, nie radził sobie z tym, że coś wyszło spod jego kontroli.
    Przez ten cały wolny czas zagłębiłam się we wszystkie negatywne aspekty naszego wyznania. Wiedziałam, że to bardzo zamknięte środowisko z którego ciężko jest wyjść, Świadkowie Jehowy budują jeden model świata, oni jakby budują świat w konkretny sposób i zamykają człowieka w ramę obrazu a żeby wyjrzeć poza ramę trzeba mieć jakieś inne bodźce. Ja te bodźce miałam, widziałam coraz więcej i już nie dałam się zmanipulować.
    Jednak aby troszkę sobie wszystko obrzydzałam, czytałam wiele artykułów o tym, że homoseksualizm jest traktowany jak pedofilia, co było dla mnie nie do pomyślenia. Brak kontaktu ze światem ograniczał mnie od tej wiedzy.
    Kiedy już podjęłam decyzję wiedziałam jakie będą konsekwencje. Kiedy moje odejście zostało ogłoszone w zborze wszyscy się ode mnie odwrócili. Tą konsekwencją było to, że nikt ze mną nie rozmawiał. Rodzice podali mi rękę kiedy zabierałam swoje rzeczy i nie odpisali na moje smsy przez rok czasu. Znajomi, rodzina traktowali mnie jakbym nie istniała ponieważ siła wyznania była tak ogromna, że bali się potępienia.
    Postawiłam wszystko na jedną kartę, nie miałam pieniędzy, bo pracowałam u ojca, musiałam odejść. Nie miałam wykształcenia, nie miałam znajomych przyjaciół, ale miałam Michała. Byłam pełna nadziei, że wszystko się dobrze ułoży, że miłość wygra. Wiele osób uzna to za naiwne, ale ja tak myślałam. Porzuciłam życie księżniczki dla życia z Michałem, a był lekarzem na dorobku i miał nas oboje na utrzymaniu, mieszkaliśmy w 34m kawalerce, a w domu 34m miała tylko moja sypialnia, jednak byłam z nim szczęśliwa jak nigdy dotąd. Daliśmy sobie rok, abym mogła znaleźć jakieś studia dla siebie, ku zaskoczeniu wszystkich wybrałam medycynę. Na 6 roku urodziłam synka, Mama Michała pomogła mi w opiece. Ja skończyłam studia, po stażu odbywam rezydenturę. Obecnie mam 34 lata, mam dwójkę dzieci. Jestem szczęśliwą żoną, matką i kobietą. Jestem bardzo aktywna zawodowo, pracuję również naukowo. Gdyby 10 lat temu ktoś powiedział mi, że tak będzie wyglądać moje życie nigdy bym w to nie uwierzyła, pomyślałabym, że to jakiś kiepski żart. Moje życie z Michałem jest naprawdę cudowne, nie zamieniłabym go na żadne inne, nadal mam te motyle w brzuchu kiedy miałam je gdy poznałam, a ja jestem dla niego jego blondyneczką o której zawsze marzył… 🙂
    Razem z Tobą Charlize świętuje moje nowe, drugie życie. Właśnie dlatego zdecydowałam się opowiedzieć swoją historię. Rzadko o tym wspominam ponieważ to nie tak, że zbór to coś złego. Ja paradoksalnie wyniosłam z niego bardzo dużo. Część wpajanych wartości ma ogromne znaczenie i widzę, że ludzie rzadko je mają. Przede wszystkim wartości rodzinne – to coś co jest we mnie zakorzenione. Moi rodzice dopiero po kilku latach od wykluczenia ze zboru zaczęli ze mną rozmawiać, mam do nich żal, jednak myślę, że to manipulacja wyznania, nie jest to w tej chwili istotne.
    Kocham i jestem kochana. Żyję, czerpie z życia garściami, jedna decyzja zmieniła moje życie.

  • Odpowiedz
    Anula
    7 czerwca 2018 at 23:53

    Wahałam się tyle dni i już miałam iść spać, gdy przed snem zobaczyłam Twoje instastory z przypominajką. Stwierdziłam że chociaż raz spróbuje, bo w końcu kto nie próbuje ten nie ma 🙂

    Długo myślałam nad tym, która dokładnie decyzja zmieniła moje życie. I cały czas się cofałam i cofałam w czasie, aż do momentu kiedy stwierdziłam ” tak w sumie to od tej błahej decyzji, impulsu to wszystko się zaczęło, i gdyby nie tamta myśl i sytuacja, dzisiaj pewnie moje życie wyglądało by zupełnie inaczej”. A więc ..?
    Wszystko zaczęło się od zwykłej rozmowy. W styczniu 2017 napisałam do pewnego Pana imieniem zaczynającym się na G. Napisałam do niego tylko i wyłącznie w sprawie balu który organizował na mojej uczelni. Chciałam wiedzieć kiedy dokładnie będzie no i czy potrzebują doświadczonej osoby w organizacji eventów do pomocy. Szybko po jednej wiadomości przeszliśmy do drugiej, trzeciej…. . 🙂 Wtedy nie wiedziałam że wszystko potoczy się nie po mojej myśli. On był w związku, a ja skupiona na nauce i szukaniu własnej drogi. On był uważany w towarzystwie za diabła który podrywa i jest niewierny, ja z każdą rozmową zaczynałam być coraz bardziej ciekawa nie tego jak wyglada na żywo, ale jaki tak właściwie jest kiedy nikt nie patrzy. Jaki On jest w środku. Potem jego związek się rozpadł i tak po około 3,5 miesiącach rozmów na facebooku oboje postanowiliśmy, że się spotkamy na żywo na uczelni i wymienimy się przy okazji ulubioną książką. I po tym spotkaniu była tylko jedna myśl…’Kurcze dramat… to nie to…’ Za równo On jak i ja stwierdziliśmy, że to chyba nie to… 😛 ale wewnętrznie coś mnie ciągnęło i rozmawialiśmy dalej.. potem drugie spotkanie.. trzecie spotkanie.. spacer…i wreszcie ten moment kiedy wracając do domu, zgarnęłam tego Pana po drodze bo uwaga mieszkamy od siebie 700 m.. Kiedy jechaliśmy autem widziałam w jego oczach ogień. Widziałam że najlepiej byłoby uciekać…ale.. 😉 rozmawialiśmy 4 godziny… potem kiedy tak mocno mnie przytulił i zbliżył swoje usta do moich powiedziałam mu od razu, że nie ma prawa ich dotknąć..odsunął się i powiedział, że będzie już szedł do domu… wychodząc z auta zadał mi jedno pytanie, które zupełnie odwróciło moją uwagę od sytuacji… i wtedy ten wstrętny ham skradł mi całusa i dostał ode mnie w twarz 😛
    Przez kolejne dni wciąż pisał, zabiegał, rozpieszczał.. Był obok zawsze kiedy tylko potrzebowałam wsparcia. Poznałam go bliżej, poznałam jego wnętrze i zobaczyłam wszystko to czego się nie spodziewałam zobaczyć. I tak już potoczyły się nasze losy..
    ale co to zmieniło w moim życiu ? tamte chwile, tamten moment i decyzja żeby napisać tą jedną krótką wiadomość sprawiła że poznałam człowieka, który dodał mi energii do działania, człowieka który zawsze pokazuje mi że potrafię osiągnąć wszystko o czym tylko sobie zamarzę, człowieka, który wciąż każdego dnia mnie dopinguje. Dzięki jego osobie odnalazłam spokój, na studiach egzaminy przestały mi sprawiać trudność i zamiast zaliczać je w drugich i trzecich terminach, zaczełam wierzyć w siebie i zaliczać w pierwszych. Dzięki niemu poszłam dalej i zdecydowałam się połączyć bardzo ciężkie studia medyczne z pracą. I tak po 9 miesiącach naszego związku, uklęknął przede mną i zadał to magiczne pytanie „Czy zostaniesz moją żoną i spędzisz ze mną resztę życia?”
    Oczywiście że się zgodziłam 😉 Wywrócił mój świat do góry nogami, ale od chwili kiedy go spotkałam oddnalazłam swoją dalszą drogę, znalazłam świetną prace, udało mi się tak jak Tobie Charlize w końcu kupić swój własny kąt, który odbieramy już we wrześniu 🙂 no i oczywiście za dokładnie 2 lata i 5 dni zostanę żoną tego Pana. 🙂 Wszystko się zmieniło, ale też wszystko wywróciło się na właściwe tory… Nie żałuje tej decyzji.. nie żałuje tego że napisałam, ani nie żałuje tego że nie posłuchałam tłumu ludzi mówiących mi że on nie jest mnie wart, że tylko mnie zrani bo nie potrafi związać się z jedną kobietą.

    Nawet jeśli nie wygram to mam nadzieję, że przeczytasz o fajnej historii dwojga ludzi którzy tyle lat mijali się na ulicy, ale na szczęście wpadli na siebie w odpowiednim momencie 🙂 Warto słuchać siebie i swojej intuicji 🙂 Ja nie żałuje, choć kompletnie się tego wszystkiego nie spodziewałam. Gdyby ktoś 1,5 roku temu powiedział by mi, że będę w tym roku szykowała się do odbioru własnego mieszkania i szykowała się do ślubu, mając przy okazji pracę i w końcu podjętą decyzje co do przyszłości po studiach to napewno bym tego kogoś wyśmiała 😉

    Oszalałam na Jego punkcie 🙂 Życie zawsze może być zaskakujące 🙂

  • Odpowiedz
    Kinia
    7 czerwca 2018 at 23:55

    To bylo calkiem niedawno… Pewnego zimowego dnia stanęła przed bramą wjazdową, zaglądając na podwórko. Wystraszona, zmarźnięta i przerażająco chuda psinka. Na początku nikt ne zwrócił na nią uwagi. Mijały dni a ona wracała z tym błagalnym wzrokiem. Jak to w małych miejscowościach wieści szybko sie rozchodzą, przez co dowiedziałam się, że pare dni wcześniej suczka zostala wyrzucona z jadącego samochodu (nie rozumiem jak można być okrutnym 🙁 ). Błąkała się tak po okolicy szukając jedzenia i schronienia przed zimnem. Bała się ludzi, wystarczyło podejść od razu kuliła ogon (do tej pory jak wystawiam rękę żeby ją poglaskać wzdryga i się cofa 🙁 ). Jedna z okolicznych mieszkanek zadzwoniła do schroniska, żeby ją zabrali, wtedy właśnie wewnętrzny głos krzyknał NIE! Każdy pies, rasowy czy kundelek, duży czy mały, kupiony czy znaleziony zasługuje na naszą miłość. Suczka wiele przeszła, była bita, przeganiana, nie ufała ludziom, zasługiwała na lepszy los. To właśnie był ten moment, który zmienił moje i jej życie 🙂 i mimo, że czasami nadal wzdryga jak ktoś niechcący podniesie głos to mam nadzieję, że w końcu szczęśliwa 🙂 Fifi znalazła dom, a my mamy nowego członka rodziny, który codziennie wita nas merdającym ogonkiem 🙂

    W końcu to Ona nas wybrała – najkochańsza psinka na śwecie ♡♡♡ 🙂

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    7 czerwca 2018 at 23:55

    2014 był dla mnie przełomowym rokiem. To właśnie wtedy niespodziewanie w moje życie wkroczyła miłość i muzyka gospel. Mężczyzna i chór – człowiek i wspólnota ludzi, które obecnie są ważniejszą częścią mojego życia i nadają mu smaku i koloru.
    Rok 2014 po długiej przerwie od niegdyś częstego korzystania z portalu PenPal, pod wpływem niezrozumiałego impulsu loguję się tam jeszcze raz. W tym samym czasie robi to on , ja w Krakowie – on w Kornwalii. Inne Wiadomość, maile, rozmowy. Ciekawość, fascynacja, ciepłe uczucie odnalezienia bratniej duszy. Dwa rożne języki, odmienne korzenie. Mijają 2 miesiące i spotykamy się po raz pierwszy. Uczucie jakbyśmy znali się od dawna. 4 lata i miliony rozmów, 6 odwiedzonych wspólnie państw, wspólny rozwój i nigdy nie kończące się wsparcie. A w perspektywie roku w końcu mieszkanie w tym samym miejscu. I pomyśleć, że w momencie tamtego zalogowania się i przeczytania wiadomości od niego po pierwszej automatycznej myśli – nie odpisuje, po co? coś powiedziało mi – odpowiedz 🙂 Nie wyobrażam sobie dziś co by było gdybym wtedy tego nie zrobiła 🙂
    Ten sam rok – głos w duszy, powracający od czasu do czasu i przypominający się – chciałabym śpiewać w chórze Gospel. Jak to zrobić? Gdzie dołączyć? Nie jestem przecież profesjonalnym muzykiem. Wcześniej z tego powodu tlące się gdzieś w środku życzenie było zduszone niepewnością. Jeden dzień i wiadomość, że w mojej parafii odbędą się warsztaty Gospel. Coś sprawia, że w nich nie uczestniczę, ale przychodzę na koncert finałowy. I tam spontaniczna decyzja o stworzeniu chóru Gospel w mojej parafii. Wtedy nie waham się ani chwili, podchodzę do naszej przyszłej dyrygentki i z pewnością mówię : Będę ! Dziś nasz chór ma już 3 lata. Niezwykły rozwój wokalny, duchowy , wspaniali ludzie z przeróżnych środowisk, tak różni, a tworzący wspaniałą wspólnotę. Jesteśmy jak rodzina. Wiele festiwali, warsztatów, na których śpiewu Gospel uczyłam się od wspaniałych instruktorów że Stanów, Anglii, Norwegii. Od tych samych, którzy na ślubie księcia Harrego i Meghan Markle w zachwycający sposób wykonali utwór „Stand By Me” . Dobrze było w tym pięknej grupie zdolnych ludzi rozpoznać znajome twarze bliskich ludzi.
    Tak bardzo cieszę się, że w tych dwóch momentach podjęłam decyzję. Nieoczywistą, wymagającą odwagi, zaufania głosowi serca, nie rozumu. A i on nie miał wątpliwości i wspierał mnie w tym, abym zrobiła to czego gdzieś w głębi duszy zawsze pragnęłam. I zawsze mi to powtarza i jest odpowiedzią na pragnienie inne, ale podstawowe, które ma każdy z nas – znalezienia miłości. Bezwarunkowej, uczącej nas tylu rzeczy każdego dnia.
    Pozdrawiam autorki wszystkich wspaniałych historii o dobrych , odważnych decyzjach 🙂

  • Odpowiedz
    SilverInDust
    7 czerwca 2018 at 23:56

    Jeszcze osiem lat temu (coo? kiedy to było? 😉 ) byłam szarą gimnazjalistką. Nie byłam zbyt lubiana, ba! – prawie nikt mnie nie lubił. Co prawda miałam jedną oddaną przyjaciółkę, ale czasem nawet ona nie potrafiła mi pomóc. Zawsze byłam zamknięta w sobie, nosiłam szare lub brązowe ubrania, aby ukryć zbędne kilogramy. Nie potrafiłam się zebrać na odwagę żeby pójść na jakąś imprezę – wolałam siedzieć w domu i czytać książki, a na chłopców nawet nie patrzyłam, bo wiedziałam, że nie miałabym u nich żadnych szans. Najbardziej bolało mnie, gdy niektórzy się naśmiewali ze mnie, jak wyglądam – nie nosiłam makijażu, a jedyną „ekstrawagancką” fryzurą u mnie był koński ogon. Przeglądając magazyny modowe miałam wrażenie, że ciuchy, które się tam prezentuje, nadają się tylko na wybieg… Wolałam chodzić w dresie i adidasach.
    Nadszedł czas, gdy poszłam do liceum do większej miejscowości. Całkiem inni ludzie, inny klimat. Bardziej otwarty. Nie znali mnie, ale ja wiedziałam kim jestem – szarą myszką. I starałam się po prostu wtapiać w tłum.
    Minęło kilka miesięcy i nadszedł koniec grudnia. Zostałam zaproszona na sylwestra do koleżanek, z którymi załapałam dobry kontakt. Poszłam, ale byłam pewna, że nic ciekawego mnie nie czeka. Ale podczas tego wydarzenia zostałam wkręcona w zakład. Nikt o niczym by nie pamiętał, ale wszystko zostało nagrane na kamerze. Rzecz polegała na tym, że jedna z koleżanek rzuciła ot tak, że mam zmienić swój wizerunek. A ja, jako że po północy nie byłam już w stanie racjonalnie myśleć, zgodziłam się. 🙂 Założyłam się z grupką moich znajomych. Miałam zacząć ubierać się „jak człowiek” i stać się bardziej otwarta na innych ludzi. To wszystko w przeciągu roku.
    Oglądając ten filmik tydzień po Sylwestrze nie mogłam w to uwierzyć – jak mogłam się na to zgodzić? „Ale jestem głupia…” – pomyślałam. Z drugiej strony zastanowiłam się, że przecież mogę spróbować. Co mi szkodzi?
    Miałam kilkunastu świadków, którzy byli na imprezie. Musiałam więc zacząć działać. Ale jak miałam się stać kimś, kim nie jestem? Wiedziałam, że to prawie niemożliwe. Moja podświadomość mówiła mi jednak, że potrzebuję tej przemiany. Zawsze podobały mi się białe koszule, eleganckie kwiatowe desenie itp… Potrzebowałam tylko jakiegoś bodźca, sama chyba bym się na to nie zdecydowała. Tym bardziej w mojej zaściankowej wiosce, w której wówczas mieszkałam – gdzie wszyscy muszą nosić się tak samo, bo inaczej Cię zniszczą.
    Postanowiłam dochodzić do wszystkiego małymi kroczkami. – Na początek – kupiłam ładne jeansy – rurki, choć jeszcze kilka sezonów temu zarzekałam się, że nie wyobrażam sobie ich nosić. Później dokupiłam wyszukany sweterek w ładny wzór. I tak na przestrzeni miesięcy kompletowałam sobie całkiem nową garderobę. Moją inspiracją byłaś również Ty, droga Karolino 🙂 To był początek tej całej „blogosfery”, portali modowych, gdzie można było wrzucać swoje stylizacje. Wielki boom na second handy, zakolanówki i kołnierzyki oraz DIY. Pamiętam, że na początku czułam się dziwnie w tych „innych” ciuchach, tak jakby inni cały czas na mnie patrzyli. Z czasem się przyzwyczaiłam do tego i pewnego razu nawet zaszalałam i kupiłam spódnicę. Była tak piękna, że spodobało mi się noszenie spódnic! Później była sukienka, para obcasów… Zaczęło mi się to podobać.
    Po jakimś czasie doszło do tego, że robiłam sobie delikatny makijaż. Początkowo nie mogłam się przyzwyczaić, ale potem zaczęłam się sobie nawet podobać.
    Był jeszcze wcześniej taki moment w moim życiu, że strasznie chciałam się przefarbować. Miałam wahania, ale ostatecznie delikatnie rozjaśniłam włosy. To już było zwieńczenie wszystkich zmian. Byłam przerażona gdy zobaczyłam swoje „nowe włosy” – przez tydzień chodziłam z chustką na głowie. 🙂 Ale gdy mój kolega szczerze powiedział mi, że pięknie wyglądam -zmieniłam zdanie.
    Nigdy nie lubiłam W-Fu, ale po tamtym postanowieniu noworocznym wreszcie zaczęłam ćwiczyć. Straciłam nieco kilogramów. To zmotywowało mnie do dalszej pracy nad sobą.
    Latem poszłam do psychologa, aby zwalczyć swoją nieśmiałość i nauczyć się asertywności, której zawsze mi brakowało. Wprawdzie nigdy już chyba nie pozbędę się niektórych cech charakteru, ale stałam się bardziej towarzyska.
    Przeglądałam z uwagą magazyny modowe, zainteresowałam się tworzeniem ubrań na maszynie do szycia, bardzo spodobało mi się buszowanie po lumpeksach (co zostało mi do dzisiaj). Wszyscy moi znajomi widzieli moją przemianę. Nieraz słyszałam komplementy i głosy uznania ze strony kolegów czy koleżanek. Widziałam też te miny znajomych z którymi się założyłam. Wszystkie moje wysiłki były tego warte. 🙂
    I tak, w jeden rok zmieniło się całe moje życie.Ta jedna decyzja, którą zrządził czysty przypadek.W następnego sylwestra wystawiłam wszystkim język i zgarnęłam zakładową kasę. A w myślach byłam zadowolona, że wszystko się tak potoczyło. Zyskałam przecież znacznie więcej 🙂
    A teraz? Jestem szczęśliwą studentką, która ma kochającego chłopaka (już od pięciu lat!) i grono przyjaciół oraz spełnia swoje pasje. Mam wciąż ten sam kolor włosów, jak po tamtym farbowaniu 🙂 I co roku, w każdego Sylwestra, moim jedynym postanowieniem jest to, żeby moja sytuacja się utrzymywała w kierunku progresu. Nigdy w dół 🙂

  • Odpowiedz
    Martyna
    7 czerwca 2018 at 23:58

    Hmmm…. 10 lat. Ogrom czasu. Długo myślałam, o czym napisać w odpowiedzi na Twoje pytanie, bo zmieniało się u mnie dużo i ciągle. Ale decyzję o tym jak będzie wyglądało moje życie teraz, podjęłam niezwykle pragmatycznie, jeśli tak można to nazwać…. Dokonałam dokładnie 10 lat temu decyzji, że mój obecny mąż a wtedy chłopak zostanie moim mężem :). Z powodu, dla którego tak postanowiłam do tej pory nie przestaję się śmiać. Wyglądało to mianowicie tak, że kiedy pierwszy raz weszłam do pokoju mojego ówczesnego chłopaka zobaczyłam idealny porządek, wręcz pedantyczny, łóżko pościelone pod linijkę i pomyślałam: ” Kurczę, jaki facet ma tak czystko w pokoju? To niemożliwe! On nie może się zmarnować, on musi zostać moim mężem!” I po 3 latach znajomości dopięłam swego postanowienia, dziś mamy dwójkę dzieci i kota, a On oczywiście jest bałaganiarzem jakich mało, ale co mi tam! Dopiero niedawno się przyznał, że mieli w domu Panią, która przychodziła sprzątać raz w tygodniu! I zaprosił mnie właśnie w ten dzień, bo w inne ledwo można było znaleźć kawałek czystej podłogi w jego sypialni( no teraz to wcale mnie to nie dziwi :D)! Taka o to moja historia, nie tak głęboka jak większość opisanych, nie tak przełomowa może, ale autentycznie prawdziwa i autentycznie bawi mnie do dziś myśl o mojej młodzieńczej naiwności 🙂 a do wielkich zmian w moim życiu dopiero powoli zaczynam dojrzewać i mieć na nie prawdziwą ochotę 🙂 Pozdrawiam Cię serdecznie Karolina, życzę sukcesów na kolejne 10 lat i weny do dalszej pracy i samorealizacji!

  • Odpowiedz
    Brysusko
    8 czerwca 2018 at 00:00

    Super konkurs i nie wiem czy odpowiedź Karolina uzna, że jest na temat ale chciałam się z tym podzielić,, bo uważam to jako najwspanialszą decyzję w moim całym życiu. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez rodziny, a mianowicie bez mojego rodzeństwa. Jestem najstarsza z rodzeństwa i dziękuję moim rodzicom za ich decyzje i że dali mi możliwość dzielenia moich radości i skutków nie tylko z nimi ale również z moją młodszą siostra i bratem. A wiadomo jak to z rodzeństwem bywa ? z wiekiem pojawiają się pewne różnice, kłótnie małe i duże , najważniejsze jest to, że wiemy gdzie mamy granice i żadne z nas ich nie przekracza. Jestem najstarsza i tak mam w sobie syndrom starszej siostry. Najpiękniejsze słowa jakie usłyszałam w moim życiu w ciągu ostatnich 10 lat uzmyslowiły mi, że to jest sens mojego życia. Mianowicie mój młodszy brat w pewnej trudnej dla nas chwili zacytować to co zawsze nam nasi rodzice wpajali MAMY TYLKO SIEBIE MOŻEMY LICZYĆ NA SIEBIE ZAWSZE. I TAK ZOSTAŁO.
    POZDRAWIAM

  • Odpowiedz
    Aga
    8 czerwca 2018 at 00:02

    10 lat temu rozstałam się z moim pierwszym chłopakiem… Było to zaraz po maturze. Nie bylo to nic poważnego, poszlam z nim na studniówkę, ale jakoś tak czułam, że to nie to i postanowiłam się rozstać. Postanowiłam sobie, że przez jakiś czas nie będę szukać chłopaka „na siłę ” i dam sobie czas. Zaczęłam studia, pierwszy rok Niderlandystyki. Pamiętam, że po zajęciach usiadłam do kompa i zaczęłam przeglądać Naszą Klasę. W sumie trochę z nudów a trochę z ciekawości chciałam sprawdzić co słychać u moich kolegów i koleżanek. Przypomniało mi się, że podobał mi się pewien chłopak z mat-fizu. Przejrzałam „listy uczniów” i po paru minutach go odnalazłam. Poprzeglądałam zdjęcia i w sumie na tym skończyłam. Przez kilka kolejnych dni, wchodziłam na jego profil i wciąż oglądałam jego zdjęcia. Postanowiłam zaprosić go do znajomych (na szkolnych korytarzach nie zamieniliśmy ani jednego zdania a on pewnie nawet nei wiedział o moim istnieniu). Kliknęłam i wysłałam zaproszenie. W sumei sama nei wiem na co liczyłam. Po paru minutach dostałam odpowiedź: „znamy się ?” . I w sumie już żałowałam. Odpisałam: „sorry, chyba się pomyliłam…”. Ale on łyknął haczyk. Napisał, że w sumei skądś mnie kojarzy (później okazało się to nieprwdą, bo w ogóle mnei nie pamiętał). NApisał, czy może nei umówimy się na piwo. Odpisałam, że nei mam czasu, że studia i te sprawy. W sumie sama nei wiem dlaczego, ale chyba wciąż nei byłam gotowa na nowy związek. Minęło pare tygodni, i on znowu napisał czy się nei spotkamy. Znowu odmówiłam, pisząc, że nie mam czasu. I już myślałam, że odpuści, ale nie. Dostałam kolejne zaproszenie i w sumei gdyby nei moja mama to bym an nei nie poszła. Po namowie mamy, wybrałam się na piwo i od tamtego dnia byliśmy już parą. No może nie od tamtego dnia dokładnie. Dziś jesteśmy małżeństwem, w sumie minęly juz ponad dwa lata od naszego ślubu i gdyby nei tamta decyzja o wysłaniu zaproszenia, kto wie jakby to się skończyło 🙂

  • Odpowiedz
    Zuza
    8 czerwca 2018 at 00:05

    6 lat temu zostałam mamą. Ta decyzja okazała się najlepszą jaka mogłam podjąć. Mimo zobowiązań jakie miałam, mimo trudów w pracy zawodowej i mimo problemów zdrowotnych. Dziś po niemal 7 latach od podjęcia decyzji o macierzyństwie niczego nie żałuje, bo kredyt mieszkaniowy to dziś norma, awans zawodowy okazał się kwestią czasu, a zdrowie, cóż – szczęście okazuje się najlepszym lekarstwem

  • Odpowiedz
    Aleksandra
    8 czerwca 2018 at 00:19

    Spontaniczna decyzja aby opisać moją historię i podzielić się nią na Twoim blogu. Zaczęłam o 23:00, 7 czerwca. Czy zdążę? 23:55 klikam „wyślij” po czym komentarza nie ma na blogu, ale nie mogę już wkleić tego samego. Próbuję jeszcze raz, już po czasie – z nadzieją, że, nawet jeśli komentarz nie zakwalifikuje się do konkursu to dołączy do reszty wspaniałych opisanych tu historii i ktoś i moją przeczyta 🙂
    2014 był dla mnie przełomowym rokiem. To właśnie wtedy niespodziewanie w moje życie wkroczyła miłość i muzyka gospel. Mężczyzna i chór – człowiek i wspólnota ludzi, które obecnie są ważniejszą częścią mojego życia i nadają mu smaku i koloru.
    Rok 2014 po długiej przerwie od niegdyś częstego korzystania z portalu PenPal, pod wpływem niezrozumiałego impulsu loguję się tam jeszcze raz. W tym samym czasie robi to on , ja w Krakowie – on w Kornwalii. Inne Wiadomość, maile, rozmowy. Ciekawość, fascynacja, ciepłe uczucie odnalezienia bratniej duszy. Dwa rożne języki, odmienne korzenie. Mijają 2 miesiące i spotykamy się po raz pierwszy. Uczucie jakbyśmy znali się od dawna. 4 lata i miliony rozmów, 6 odwiedzonych wspólnie państw, wspólny rozwój i nigdy nie kończące się wsparcie. A w perspektywie roku w końcu mieszkanie w tym samym miejscu. I pomyśleć, że w momencie tamtego zalogowania się i przeczytania wiadomości od niego po pierwszej automatycznej myśli – nie odpisuje, po co? coś powiedziało mi – odpowiedz 🙂 Nie wyobrażam sobie dziś co by było gdybym wtedy tego nie zrobiła 🙂
    Ten sam rok – głos w duszy, powracający od czasu do czasu i przypominający się – chciałabym śpiewać w chórze Gospel. Jak to zrobić? Gdzie dołączyć? Nie jestem przecież profesjonalnym muzykiem. Wcześniej z tego powodu tlące się gdzieś w środku życzenie było zduszone niepewnością. Jeden dzień i wiadomość, że w mojej parafii odbędą się warsztaty Gospel. Coś sprawia, że w nich nie uczestniczę, ale przychodzę na koncert finałowy. I tam spontaniczna decyzja o stworzeniu chóru Gospel w mojej parafii. Wtedy nie waham się ani chwili, podchodzę do naszej przyszłej dyrygentki i z pewnością mówię : Będę ! Dziś nasz chór ma już 3 lata. Niezwykły rozwój wokalny, duchowy , wspaniali ludzie z przeróżnych środowisk, tak różni, a tworzący wspaniałą wspólnotę. Jesteśmy jak rodzina. Wiele festiwali, warsztatów, na których śpiewu Gospel uczyłam się od instruktorów że Stanów, Anglii, Norwegii. Od tych samych, którzy na ślubie księcia Harrego i Meghan Markle wykonali utwór „Stand By Me”. Dobrze w gronie tak utalentowanych artystów rozpoznać twarze znanych mi i bliskich osób
    Tak bardzo cieszę się, że w tych momentach podjęłam decyzję, nieoczywistą, wymagającą odwagi, zaufania głosowi serca, nie rozumu 🙂 A i on nie miał wątpliwości i wspierał mnie w tym, abym zrobiła to czego gdzieś w głębi duszy pragnęłam. I zawsze mi to powtarza. A on sam stał się odpowiedzią na pragnienie inne, lecz podstawowe, który ma każdy z nas – miłości, bezwarunkowej, uczącej nas czegoś każdego dnia 🙂
    Pozdrawiam autorki wszystkich wspaniałych historii o dobrych , odważnych decyzjach 🙂

  • Odpowiedz
    Mar.
    8 czerwca 2018 at 04:18

    Jestem żoną marynarza. Amerykańskiego.

    Wszystko zaczęło się w 2009 roku, czyli dokładnie 9 lat temu. Po maturze zdecydowałam się wyjechac do USA jako Au Pair, czyli nic innego jak niania. Trafilam do stanu New Jersey i to był mój pierwszy kontakt z Ameryka. Poznałam mnosteo ludzi i zakochałam się w tym kraju. Po roku zdecydowałam sie wrócić do Polski na studia , ale nigdy nie przestałam myslec o USA. Miałam w glowie pomysł o powrocie. Myślałam o tym dzień w dzień przez kilka lat. W koncu sończyłam studia i podjęłam prace w agencji Au Pair w Warszawie. Codziennie wysłałam dziewczyny za granice i codziennie otrzymywalam mnóstwo zdjec z USA od osób, ktore już tam były. Po roku pracy w agencji podjęłam decyzje – wracam do USA. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, ale w tym samym czasie podejrzewali, ze ten mkment kiedyś nadejdzie. W ciągu trzech miesiecy udalo mi się załatwić wszystkie formalności i już w maju 2014 kolejny raz postawilam stopę na amerykańskiej ziemi. Nie planowałam szukać meza, ani tutaj zostawać. Chciałam podrozowac, zobaczyc jak najwięcej i poznać nowych ludzi. Los chciał, ze w Dzień Niepodległości trafiłam na E. Przystojny brunet w mundurze Navy na ktorego od razu zwróciłam uwage. Zreszta on na mnie tez. To bylo jak milosc od pierwszego wejrzenia. Zaczęliśmy się spotykać i tak oto po 2 latach w koncu nadszedl ten dzień, kiedy E.mi sie oświadczył. Przyjęłam oswiadczyny bez mrugnięcia okiem, nie wyobrażałam sobie jakbym mogła wrócić do Polski i żyć bez niego. To byla najważniejsze ale również najbardziej zwariowana decyzja w moim życiu. Mialabym poślubić kogos kto nie mówi w moim jezyku? Kto nie porozumie się z moja rodzina? Kto ma zupełnie inna mentalność? Byłam pelna obaw, ale dzis niczego nie zaluje. Nasz ślub był skromny. Paru znajomych i najbliższa rodzina. Skromny, ale dla nas idealny!Smiejemy sie , ze jedna moja decyzja zmienila cale moje życie. Obecnie mieszkamy w San Diego i zyjemy jak normalna rodzina. Mamy psa i jestesmy szczęśliwi!

  • Odpowiedz
    Martyna
    8 czerwca 2018 at 05:46

    Życie w Polsce było naprawdę ciężkie. Praca na umowie o dzieło, i miesięcznie około 240 wyrobionych godzin do tego studia zaoczne. Zero szans by pobyć z chłopakiem. Po drugim roku studiów decyzja wyjeżdżamy. Ale gdzie? Nie ważne byle można było zarobic. Pożyczone 1400 euro i jedno w głowie musimy znaleźć pracę bo w Polsce ciężko będzie to oddać. Trzy miesiące we Francji a później Anglia. Pojechaliśmy do znajomego który grał z moim na Xbox. W ciemno. I jak? Po tyg wyprowadza, ludzie szaleni. Szukamy pracy. T
    Jakas produkcja drobiu. Ok bierzemy. Ale co będzie później? Zrezygnowalismy ze studiów w Pl. I jedno co miałam w głowie że dam radę. Po trzech i pół roku bez podstaw z ang mówię płynie. Dziś mija tydzień po moim egzaminie na studia w Angli. Od września jest studentem. Po 3 i pół roku jestem żona, dorobiłam się urządzonego mieszkania, skończyłam college, w pracy awansowałam trzy razy od zwykłego pakowacza na produkcji po zastępcę process leader i polutry inspektor assistant. Jestem z siebie dumna i wiem że gdybym w tamtej chwili myślała rozsądnie i bała się nie było by mnie to gdzie jestem i nie zdobylabym tego wszystkiego. Jedna decyzja i nowe życie. Masa ciężkiej pracy.

  • Odpowiedz
    Czytelniczka O.
    22 czerwca 2018 at 12:31

    Kochana dziękuję bardzo, bardzo! <3 Wysłałam już do Ciebie wiadomość mailem, pozdrawiam ciepło! ;*

    • Odpowiedz
      Lineczka192
      23 czerwca 2018 at 15:00

      Dziękuję !!!!