10 urodziny bloga przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Dostałam od Was tyle pozytywnych wiadomości przepełnionych komplementami, pochwałami i życzeniami , że w tym momencie jestem zmotywowana jak nigdy do dalszej pracy i tworzenia super wpisów. Mam nadzieję, że jutro uda mi się odpisać na wszystkie Wasze pozostałe wiadomości! 🙂
Zgodnie z obietnicą poniżej znajdziecie konkurs. Tak jak mówiłam na InstaStories w związku z tym, że ma on związek z 10 urodzinami… głównych nagród będzie 10. Wartość każdej z paczek przekracza 5000 zł – jest więc to największy konkurs w historii mojego bloga. Nie wyobrażałam sobie innych nagród- w końcu 10-lecie obchodzi się tylko raz w życiu!
W urodzinowym wpisie to ja opowiedziałam Was moją historię i opisałam 10 najciekawszych momentów z ostatnich 10 lat. Teraz chciałabym poznać Was. Jak napisała jedna z Was: „W życiu często tak jest, że jedna decyzja, chwila odwagi, zaufania, podjęcia próby jest początkiem zadziwiających „dalszych ciągów.”
Waszym zadaniem będzie odpowiedzieć kreatywnie na pytanie, w komentarzu pod tym postem ….
„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Najciekawszych 10 odpowiedzi zostanie nagrodzonych 10 paczkami z samymi fantastycznymi nagrodami.
W ciągu tygodnia skontaktuję się też z osobami, które podpowiedziały mi ten temat 🙂 Będę miała dla Was małą niespodziankę!
Konkurs trwa do 7.06. Powodzenia!
&OTHERSTORIES sukienka | MELISSA buty | ZARA kolczyki | SUCREETCREME tort | SEMILAC paznokcie
Poniżej znajdziecie nagrody, które znajdą się w paczce:
Body Boom
– peeling kawowy – nawilża, pielęgnuje, wygładza. Jeden z flagowych produktów Body Boom!
– masło do ciała antycelulitowe – Idealne uzupełnienie peeling’u. Wygładza i nawilża. Jest w 100% naturalne.
Gillette Venus
– moja ulubiona podróżna maszynka, która tworzy doskonały duet z…
Braun
– … depilatorem Silk Epil 5 od marki Braun. Dzięki tym produktom nasze ciało będzie idealnie gładkie podczas zbliżających się wakacji.
Skagen
– kolejny produkt w konkursie to zegarek duńskiej Marki Skagen. Pokochałam ją za minimalizm i prostotę. Klasyczny złoty zegarek z granatową tarczą będzie idealnym uzupełnieniem wielu stylizacji.
Real Techniques
– Czym byłby makijaż bez pędzli i gąbeczek ? W zestawie znajdziecie 3 pędzle oraz dwie gąbeczki.
Bioderma
– Kultowy płyn micelarny oraz ich przyspieszacz opalania z filtrem SPF30 to kolejne dwa produkty do wygrania w urodzinowym boxie.
Origins
– Oczyszczająca maseczka do twarzy, dzięki której odświeżycie i rozświetlicie swoją skórę twarzy.
Sephora
– aksamitna, matowa pomadka to kolejny z produktów, przy pomocy których Wasz makijaż będzie wyglądał idealnie.
Estee Lauder
– płynna pomadka z kolekcji Pure Color Envy Paint-On Liquid LipColor w jednym z trzech rodzajów wykończeń – matowym, metalicznym lub winylowym.
Phenome
– Luminous Apple Cream – lekki w konsystencji krem, rozjaśnia przebarwienia, dodaje blasku i wyrównuje koloryt skóry. To tylko część z jego zalet.
Clinique
– lekki żel- krem zapewniający 72 godzinne nawilżenie skóry.
Pupa
– Sport Addicted Make up Fixer – spray utrwalający makijaż o lekkiej i świeżej formule opartej na wodzie.
Organique
– kula do kąpieli o zapachu mango. Pachnąca i musująca kula nawilża i pielęgnuje suchą skórę podczas kąpieli. Drugi z produktów to średnioziarnisty peeling do twarzy. Drobinki bursztynu pomagają złuszczać martwy naskórek, dzięki czemu nasza skóra będzie idealnie gładka .
Missoni
– pierwszy z dwóch zapachów znajdujących się w boxie. Kwiatowo owocowa kompozycja włoskiej marki z pewnością idealnie sprawdzi się latem.
Laura Mercier
– Rozświetlający puder Laura Mercier to idealny produkt do podkreślenia kości policzkowych, oczu i dekoltu.
Nude by Nature
– Translucent Loose Finishing Powder – Ultralekki, transparentny, sypki puder o aksamitnej konsystencji.
Apart
– Srebrny naszyjnik. Poza mnóstwem kosmetyków w paczce nie mogło zabraknąć biżuterii od mojej ulubionej polskiej marki.
Claudia Schiffer dla ArtDeco
– transparentny puder utrwalający makijaż.
Mieszko
– mieszanka czekoladek od Mieszko osłodzi Wam dodatkowo wygraną w konkursie.
Książka 'W cieniu magnolii”
– pierwsza z dwóch książek. Lekka, wakacyjna powieść o miłości idealnie sprawdzi się podczas letnich wieczorów.
Książka „100 lat mody”
– 100 lat mody na 10 urodziny. Historia mody w pigułce.
Netflix
– karta o wartości 60 zł, dzięki której będziecie mogli śledzić swoje ulubione seriale!
System Professional
– zestaw składający się z dwóch profesjonalnych produktów, które dostaniecie tylko w salonach fryzjerskich – szamponu i odżywki do włosów farbowanych.
Yope
-Żel pod prysznic od polskiej marki o zapachu róży i kadzidłowca. Jeśli jeszcze nie znacie ich produktów to z pewnością je pokochacie.
Revlon
– Dwa produkty -róż w kremie i cień w kremie idealnie dopełnią letni makijaż.
MAC
– matowa pomadka od MAC to kolejny z makijażowych produktów jaki znalazł się w urodzinowym boxie.
Bobbi Brown
– kolejna piękna pomadka. Klasyka, która powinna znaleźć się w każdej kosmetyczce.
Kat von D –
-Kontynuujemy uzupełnianie makijażowej kosmetyczki. Kredka i pomadka od Kat von D to opcja dla bardziej odważnych dziewczyn, które nie boją się koloru w makijażu.
Eos
– jeśli chodzi o balsamy do ust, to Eos nie ma konkurencji.
Semilac
– zestaw startowy od Semilac, marki która wspiera mnie od długiego czasu i która wyznacza trendy wśród firm z lakierami hybrydowymi.
Jo Malone
– przepiękny zestaw dwóch zapachów o pojemności 30 ml każdy. Ich niesamowitą moc poznasz, gdy połączysz oba na skórze.
Too Faced
– paleta bronzerów i rozświetlaczy, które absolutnie zwalą Was z nóg. To makijażowy must have, dlatego nie mogło go zabraknąć wśród nagród.
Benefit
– na koniec 4 produkty od Benefit – kultowy tusz do rzęs, bronzer, kredka do brwi oraz korektor. W ten sposób dopełnicie każdy makijaż!
Regulamin znajdziecie tutaj.
WYNIKI KONKURSU. Zwycięzców proszę o podesłanie danych teleadresowych ( musicie je podesłać z emaila, który podaliście w zgłoszeniu konkursowym) na adres email: contact@charlizemystery.com z tytułem: „Konkurs Charlize Mystery”.
Kolejność prac jest losowa 🙂
- KAROLINA89 10 lat temu podjęłam decyzję, która wywróciła moje życie do góry nogami. Moi rodzice,oboje prawnicy, od małego namawiali mnie do pójścia w ich ślady. Czytałam historyczne książki, oglądałam serial Ally McBeal i wbijałam sobie do głowy jak mantrę słowa rodziców-będziesz dobrym prawnikiem, inne zawody nie są dla Ciebie. 10 lat temu zachorował moj dziadek. Od małego kojarzył mi się z cukierkami, które mi dawał ukradkiem przed mama i dymem tytoniowym. Dym. Papierosy. Diagnoza-nowotwór płuc z przerzutami. Choroba potoczyła się bardzo szybko i zabierała silę z mojego ukochanego dziadka. W końcu jego stan na tyle się pogorszył,ze trafił do hospicjum. Nie poddawalam się w walce o jego życie, starałam się rozbawiać go i odwracać jego uwagę od strachu przed śmiercią. Poznałam tam wtedy wspaniałych ludzi-lekarzy,pielęgniarki i wolontariuszy, którzy pomagali nie tylko pacjentom, ale i ich rodzinom przejść przez te trudne chwile, pogodzić się ze śmiercią i nauczyć się cieszyć każdym dniem. Po przemyśleniu mojego dotychczasowego życia i planów stwierdziłam, ze nie chce obrać tej ścieżki, którą wybrali za mnie rodzice. Żyje się raz i na łóżu śmierci chciałabym powiedzieć moim praprawnukom, że miałam zajefajne życie. Zmieniłam pod koniec roku szkolnego klasę w liceum na bio-chem, wiedząc ze bedę musiała ze zdwojoną sila pracować, by nadrobić zaległości. Zdałam maturę, dostalam się na medycynę, a teraz pracuje w hospicjum i tak jak kiedyś lekarze pomagali mojego dziadkowi, tak ja teraz staram się przeprowadzić pacjentów przez najtrudniejszy końcowy etap życia. Praca w hospicjum nie jest łatwa, sama wiele razy miałam lzy w oczach,ale daje jednocześnie ogrom satysfakcji i radości, gdy ulży się w bólu i wywoła uśmiech na twarzy drugiej osoby. Togę zmieniłam na biały fartuch i była to najlepsza decyzja w moim życiu. Wierzę, ze dziadek patrzy na mnie z gory i kibicuje moim wyborom.
- ALEKSANDRA JĘDRUSZCZAK Moja historia nie zaczyna się szczęśliwie. 7 lat temu, podczas remontu w naszym domu na moją mamę spadł pustak. Tyle dobrego, że mamie nie stało się nic poważnego, była niestety dość potłuczona. Jednak jak to ona, zawsze była zawzięta i uparcie twierdziła, że nie musi iść na żadne badania. Mimo wielu nalegań ze strony domowników, stwierdziła, że pójdzie na następny dzień do pracy. Gdybym wtedy nie zareagowała, to nie wiem, czy nadal była by teraz obok mnie. Wiedziałam, że jeżeli nie zadecyduje sama, to ona nie wybierze się do szpitala. Zatem zadzwoniłam do jej szefowej i opowiedziałam całą sytuację, przekonując, że mama musi iść na te badania. Była ona kobietą wyrozumiałą i sama zadzwoniła do mojej mamy, że jutro koniecznie ma pójść się zbadać, bo daje jej dzień wolny. Mama, oczywiście wściekła! Bo jak mogłam zadecydować za nią… Następnego dnia oczywiście pojawiłam się z nią w szpitalu. Będąc w poczekalni waliło mi serce tak, że miałam wrażenie, iż wszyscy to słyszą. W końcu wyszła moja mama… cała zapłakana. Okazało się, że ma dwa równoległe tętniaki. Po pierwszej operacji, lekarz powiedział mamie, że ten wypadek to cud, bo gdyby nie on to… Cóż, jeden z tętniaków był tak zaawansowany, że mógł pęknąć przy zwykłym kichnięciu. Kiedy mama rozmawiała z lekarzem, powiedziała mu, że to tylko dzięki mnie zdecydowała się na te badania. Potem ten sam lekarz powiedział mi, że prawdopodobnie będzie to najważniejsza decyzja w moim życiu. To, że wtedy postawiłam na swoim i zaciągnęłam ją do tego szpitala na siłę. Nie muszę chyba mówić jak wpłynęło to na moje życie …. Najważniejsza osoba w moim życiu (moja mama) nadal jest tu ze mną.
- ZUZA Może to historia jakich wiele. Dla mnie jednak to najważniejsza decyzja w moim dotychczasowym życiu. Miałam 24 lata, świeżo po studiach nie do końca wiedziałam co chcę robić w życiu. Ja, absolwentka studiów humanistycznych, nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie, dorabiałam jako ekspedientka w butiku odzieżowym, a najjaśniejszym punktem mojego życia był fakt, że byłam zaręczona z ” Panem Doktorem w trakcie specjalizacji z ortopedii”. Z każdym dniem czułam, że coraz bardziej gubię samą siebie. Od kilku lat miałam jednak swoją pasję- z zapałem uczyłam się języka chińskiego. Bez większej nadziei zaaplikowałam o stypendium jednego z pekińskich uniwersytetów….i dostałam je! Zachwycona poinformowałam rodzinę i narzeczonego. Zamiast gratulacji i słów wsparcia od Pana Doktora usłyszałam, że jak tylko pojadę ” to z nami koniec”, bo on potrzebuje kobiety do pokazywania się tu na miejscu i nie zamierza na mnie czekać. Moi najbliżsi również zareagowali bardzo negatywnie- ich największym zmartwieniem było to, że mój związek z Panem Doktorem nie przetrwa rozłąki i ” co my wtedy zrobimy” ( tak jakby mieli w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia). Czułam, że podcięto mi skrzydła. Dwa tygodnie zastanawiałam się co zrobić, myślę że byłam wtedy na skraju załamania nerwowego, bez wsparcia, bez wiary we własne możliwości.W końcu wybrałam siebie, nie wiem skąd znalazłam tyle wewnętrznej siły. Na lotnisko odprowadziła mnie jedynie przyjaciółka. Poleciałam. Ten wyjazd i 2 -letnie studia odmieniły moje życie. Obecnie jestem jednym z niewielu w Polsce- tłumaczem języka chińskiego, mam własną firmę i masę zadowolonych klientów. Po powrocie znalazłam prawdziwą miłość i od roku jestem szczęśliwą żoną, a od miesiąca też mamusią. Właśnie przygotowuję się do egzaminu na tłumacza przysięgłego- trzymaj kciuki!P.S. dziewczyny nie dajcie sobie nigdy wmówić, że Wasze szczęście zależy od faceta. To Wy jesteście ważne!
- MARTYNA K. Dokładnie 10 lat temu – 12 czerwca 2008r podjęłam najważniejszą decyzje w swoim życiu.Ale po kolei…
Byłam w klasie maturalnej (poszłam rok wcześniej do szkoły dlatego zdawałam jako osiemnastolatka), matura była w maju, poszło – jak się później okazało bardzo przyzwoicie. Ale ja nie o tym.
W całym tym naturalnym zgiełku ciagle obiecywałam sobie, że pójdę do lekarza bo paskudnie się czułam, w końcu poszłam zrobić badania, wizytę u lekarza POZ miałam na 10 maja. Szlam tam bardziej dla świetego spokoju, a okazało się, że usłyszę tam wiadomości które całkowicie zmienia moje życie.
Pani doktor powiedziała, że wszystko wskazuje na to, że 1) jestem w ciąży, 2) mam paskudnie złe wyniki które mogą świadczyć o białaczce. Nie wierzyłam. Kolejne dni pamietam jak przez mgłę, skierowanie do szpitala, oddział hematologiczny, paskudny oddział, mnóstwo chorych. Co więcej byłam sama, nie powiedziałam nic nikomu, bałam się o Mamę i babcie, że będą się zamartwiać. Ojciec dziecka… nie kochałam go. Był trochę z braku laku. Powiedziałam, że jadę do koleżanki odpocząć, a byłam 30 km od domu w szpitalu. Po 3 tygodniach była diagnoza- białaczka limfatyczna. Ale to nie wszystko, według lekarzy konieczna była aborcja. Nie pamietam co wtedy czułam, co powiedziałam, nie wiem jak to przeżyłam. Pamietam tylko, że podali mi termin aborcji -12.06.2008r, godzina 10.00.
Miałam milion myśli, począwszy od tych, ze muszę usunąć ciąże, na tych, że zabije własne dziecko kończąc… kiedy przyszedł dzień aborcji (nadal nic nikomu nie powiedziałam) wyszłam ze szpitala na własne żądanie. Usłyszałam tylko, że jestem skrajnie nieodpowiedzialna, że nie przeżyje, ani ja ani dziecko, że to bez sensu, że muszę ratować siebie bo dziecko i tak nie przeżyje. Mnie nie obchodziło co do mnie mówili, podjęłam decyzje. Pojechałam do domu, powiedziałam o wszystkim rodzinie, ojcu dziecka. Decyzji nie zmieniłam. Bałam się tak bardzo, że do dzisiaj nie potrafię o tym mówić. Jednocześnie czułam się odpowiedzialna za istotę pod moim serce a z drugiej strony wiedziałam, że mogę umrzeć, że nie będzie miało matki… jednak udało się. Urodziłam w Wigilie 2008r. Był to mój wigilijny cud. Mimo, ze wcześniak, mimo, że wiele problemów- urodził się. Prześliczny, cudowny Michaś. Wiedziałam ze za kilka dni muszę przyjąć chemię i nie będę widziała pierwszych dni, tygodni, miesięcy… ale miałam tak ogromna mobilizacje, że udało się. Po 18 miesiącach leczenia byłam zdrowa. Po drodze było wiele problemów, Michałek chorował, nie mógł pójść do szkoły o czasie, ale już jest wszystko dobrze. Jest moim cudem. Tydzień temu wyszedł z 1 Komunii Świętej, wspólnie dziękowałam Bogu za wszystko…
i to właśnie ta data 12.06.2008 zmieniła moje życie. Nie wiem skąd znalazło się we mnie tyle odwagi, nie wiem skąd miałam tyle siły, ale wiem, że jedna decyzja może zmienić całe życie. Niestety nie mogę mieć więcej dzieci, ale co z tego, mam Michasia. Kto wie, może wydarzy się jeszcze jakiś cud
Pamiętajcie dziewczyny, zawsze idźcie za głosem serca!
- IZABELA Decyzja jaką podjęłam zmieniła całkowicie moje życie. Na drodze pojawiło się pełno wyrzeczeń, bólu, łez i trudności. Jednak żadna z tych sytuacji nie zastąpi największej wdzięczności – miłości, która zakwitła niespodziewanie i trwa po dziś dzień.Moją decyzją, było zdecydowanie się na dzielenie życia z ciemnoskórym mężczyzną w polskich realiach.
Na początku było to „coś” niezobowiązującego, nie traktowałam tego poważnie. Wszyscy mówili „ten typ się nigdy nie zmieni”. Bałam się ludzi, bałam się ich reakcji jak się dowiedzą. No bo jak to tak spotykać z obcokrajowcem i to o CIEMNYM KOLORZE SKÓRY?! Co powiedzą sąsiedzi na wsi? Co powiedzą ciotki z rodziny? […] Kiedy nasza relacja zaczęła zmieniać się w coś poważnego, pojawiło się trwałe zauroczenie – człowiek nie myśli wtedy o przyszłości, trudnościach, zdaniu innych. Liczy się tylko to, że się jest szczęśliwym. I tak było. Do pierwszego wspólnego wyjścia. Rasistowskie docinki, pogardliwe spojrzenia w moją stronę.. to tylko początek. Złamało mi to serce na pół, jednak nigdy nie pokazałam tego po sobie. Musiałam być silna dla niego. Kiedy nadszedł ten cudowny moment, podczas, którego zdecydowaliśmy, że nasz związek jest czymś naprawdę poważnym, zawiązanym silnym uczuciem postanowiłam poinformować moją rodzinę o swoim wybranku. Moja rodzina nie akceptuje tego wyboru, za każdym razem, kiedy przyjeżdżam w odwiedziny słyszę, że mój mężczyzna zamieni mnie w niewolnicę, wywiezie, sprzeda.. Że mam wybrać jego albo rodzinę. Słyszę ogromną ilość komentarzy i opinii na temat człowieka, o ogromnym sercu i wspaniałym charakterze od ludzi, którzy nigdy nawet nie widzieli go na oczy. I widzieć nie chcą. To wszystko złamało i łamie mi serce na jeszcze mniejsze połówki. Jest to dla mnie przerażające, jak bardzo zacofane jest polskie społeczeństwo, jak mylne ma przekonania i jak ważny jest przede wszystkim odcień skóry.
Wybrałam miłość, będąc całkowicie przerażona, załamana i skreślona w oczach rodziny. Nauczyłam się jak być człowiekiem silnym, walecznym, otwartym i nie patrzącym na wygląd. I za każdym razem nawołuję do tego, żeby NIE BYĆ RASISTĄ, BO LICZY SIĘ SERCE I TO CO W NIM MAMY. Czy żałuję? Nie. Gdyby ceną miłości miało być napiętnowanie, bycie codziennie wytykanym nadal bym się na to zgodziła. Ludzie nie powinni bać się kochać i być kochanym. Nie bójmy się przeszkód, opinii innych i trudności. One nas uczą, kształtują. Jestem dumna ze swojego wyboru i szczęśliwa, że pomimo tego ogromnego strachu potrafiłam podjąć decyzję, która zmieniła mnie i moje życie.
PS. Ten typ też się jednak zmienił.
- LINECZKA192 Mały domek na przedmieściach, przystojny mąż u boku, fajna praca od pon-pt….no kurcze niejedna kobieta o tym marzy. Ale wiesz co…ja się dusiłam! To było dokładnie 7lat temu,kiedy po przeczytaniu ksiązki o alkoholiczce która pije bo straciła pasję, pomyslałąm :”Że się wypaliłam,i jeszcze moment a się uduszę,zabraknie mi tchu aby wstać rano z łóżka i motywacji aby przebrać się z piżamy”. Co dziennie te same czynności, ten ponury świat za oknem, te same pytanie męża…Pamiętam to jak dziś, rozchulała się wiosenna burza a ja wracałam autem do domu,wycieraczki nie dały rady zgarnywac deszczu z szyby. Ledwo co widziałm na kilka metrów. Nagle ogromny podmuch wiatru dosłownie zmiótł z powierzchni ziemi wielki klon na samochód poprzedzający mnie,ledwo zdążyłąm wychamowac. On miał mniej szcześcia, niewielewięcej pamiętam, tylko tyle że chciałam mu pomóc,ale juz było za późno. Tak bardzo chciałam mu pomóc i tak dziekowałm bogu że to nie ja,że mnie ocalił. Widok samochodu rozmiażdżonego przez drzewo wyrył w mojej głowie trwały ślad.Świadomośc że byłam bliska śmierci sprawił,że dopiero w wielu 23 lat-zaczełąm żyć ! Tak bardzo przeżyłam te historię,że spac nie mogłam po nocach. Tak bardzo obwiniałam się ,że nie umiałam pomóc temu człowiekowi. Tak bardzo ,że aż rzuciłąm prawo żeby zacząć zupełnie nowe studia-na UM-ratownictwo medyczne. I do dzis jeżdżę w karetce i wiesz co, czuję że żyje prawdziwie! Jestem sobą i robię to co lubię. Może ni e zawsze ratuję ludzkie życie,ale kilka juz mi sie udało ocalić. Może nie mam szpilet w pracy ale wiem jak nadepnąc na odcisk pijaczynie któy bije swoją żonę. I czuję ,że to moje powołanie! Te 30 sekund uratowało mi życie,podwójnie, fizycznie i psychocznie,bo ta praca daje mnóstwo satysfakcji. A to odblaskowe logo na moich placach to moja duma!
- JUSTI Bez chwili namysłu uważam ,że momentem,który wpłynął na moje życie najbardziej w ciągu 10 lat jest przeprowadzka,a raczej ucieczka do Warszawy. Mieszkałam z rodzicami i bratem około 120 km od Warszawy w małej, pięknej wsi. Czego chcieć więcej – piękna okolica, nikt się tu nie śmieszył, owoców i warzyw pod dostatkiem, cudowne, błogie dzieciństwo do czasu… gdy mój ojciec nie zaczął pić. Naprawdę niczego nam nie brakowało, rodzice mieli dobrą pracę, z nami też nie było problemów, sami też się świetnie dogadywali i kochali…do momentu uzależnienia ojca od alkoholu. Zaczęło się od kilku piw,a w momentach końcowych litr wódki na raz to było za mało. Miałam 15 lat ojciec upił się do tego stopnia, że rzucił się najpierw na mnie, a potem na brata z nożem. Gdy mama wróciła z pracy oberwała również i ona krzesłem. Życie z pijakiem jest strasznie trudne… z jednej strony jest to ciągła nadzieja,że przestanie pić(po jego obietnicach) a z drugiej kochasz tą osobę chcesz jej pomóc w walce z uzależnieniem, ale przychodzi taka chwila jak wtedy ta,że nie masz zupełnie sił walczyć. Z trudem udało nam się przekonać mamę do ucieczki. Każde z nam spakowało się w plecak i uciekliśmy. Na peronie o 4 rano zdecydowaliśmy,że wsiadamy do byle jakiego pociągu i tam gdzie jest przystanek końcowy tam będzie nasze miejsce. Trafiło na Warszawę. Było niezwykle trudno. Żadnych perspektyw,mieszkania, pieniędzy, ale najważniejsze,że mieliśmy siebie. Spaliśmy w przytułkach, ale po miesiącu udało się mamie i bratu znaleźć pracę. Wynajęliśmy kawalerkę i od głupiego sztućca musieliśmy się wszystkiego dorobić. Obecnie po wielu ciężkich latach jestem szczęśliwa. Mieszkam już z narzeczonym we własnym mieszkaniu(na kredyt), mamie udało się na nowo ułożyć Życie,a brat wyjechał do Norwegii i pracuje jako informatyk. Obecnie jestem asystentem kierownika w popularnej sieciówce,w której miałam okazję Cię poznać i pomóc w znalezieniu upatrzonych rzeczy. Nie żałuję ucieczki i choć przez dłuższy czas miałam pod górkę w życiu, obecnie jestem przeszczęśliwą osobą. Życie nauczyło mnie jednego -ciężkiej pracy i tego, żeby nigdy, przenigdy się nie poddawać.
- MARTADroga Karolino!!
Ponieważ nie określiłaś, żeby historie opisywane przez dziewczyny- czytelniczki bloga były tylko i wyłącznie pozytywne, moja historia będzie zgoła odmienna. Ale z happy endem. Otóż…wyszłam za mąż dość wcześnie bo w wieku 21lat. Zakochałam się i nie było wtedy dla mnie innej opcji jak tylko poślubić tego wymarzonego faceta. Ideał- miły, uczynny, szarmancki, inteligentny. I jak mi się wtedy wydawało- świata poza mną nie widział. Był starszy ode mnie o 15 lat, miał swoją firmę, dobrze zarabiał więc stać nas było na podróże i spełnianie marzeń. Ale ta sielanka nie trwała zbyt długo…Pierwszy raz uderzył mnie w trakcie naszego miesiąca miodowego. Teraz już nawet nie pamiętam za co…chyba nie spodobało mu się że ubrałam krótką sukienkę (która według mnie była normalną sukienką zakładaną na plażę w czasie wakacji). Przepraszał, twierdził że to się więcej nie powtórzy i że sam siebie nie nawidzi za to co mi zrobił. Ale jak się domyślasz sytuacje takie powtarzały się na przełomie kilku następnych lat wielokrotnie. I za każdym razem scenariusz wyglądał tak samo- coś go zdenerwowało, używał siły i przemocy, przepraszał a potem znowu to samo. Pewnie zastanawiasz się jak mogłam być z takim człowiekiem i zgadzać się na to… ale odpowiedź jest prosta- kochałam go. Teraz wiem, ze to niedorzeczne ale tak właśnie było. W czasie, kiedy byłam z nim, straciłam większość znajomych i przyjaciół, bo oni nie byli w stanie tego zaakceptować. Na początku byłam na nich zła, że się ode mnie odwrócili, ale teraz wiem, że chcieli mi zafundować terapię szokową, chcieli żebym się obudziła z tego koszmaru i zaczęła normalnie żyć. A ja z czasem tak się przyzwyczaiłam do tego stanu rzeczy, do swojego nieszczęścia, że tkwiłam w tym związku. I byłam z tym zupełnie sama. Bałam się od niego odejść, bo bałam się że już do końca życia będę samotna. On potrafił tak obniżyć moje poczucie własnej wartości, że już straciłam nadzieję na lepsze jutro. Ale zawsze w życiu przychodzi taki moment, kiedy trzeba zacząć wszystko jeszcze raz, od początku, najlepiej w nowym miejscu. Również u mnie taki moment nastąpił. Zaszłam w ciążę- początkowo cieszyłam się, że będę mamą, myślałam że jak będę w ciąży to on mnie oszczędzi. Ale myliłam się. Uderzył mnie, jak mu się nie spodobało, że rozmawiam za długo przez telefon. I wtedy po raz pierwszy powiedziałam DOŚĆ. Pewnie gdybym nie była w ciąży to znosiłabym to tak długo, aż nie wydarzyłaby się jakaś tragedia. Ale pomyślałam, że przecież nie jestem sama, że oprócz mnie jest jeszcze moje dziecko. Następnego dnia spakowałam walizki i wyprowadziłam się do innego miasta i zmieniłam numer telefonu. 7 miesięcy później urodziłam zdrową dziewczynkę. A dziś śmiało mogę powiedzieć, że moja córka będąc jeszcze u mnie w brzuchu, uratowała mi życie. Teraz jesteśmy razem szczęśliwe i każdego dnia staram się zapomnieć o tym koszmarze, który zafundował mi człowiek, którego kochałam.
Nie wiem, czy chcesz opublikować moją historię, ale zainspirowałaś mnie, żebym się tym podzieliła z czytelniczkami Twojego bloga. Nawet kamień spadł mi z serca jak to wszystko opisałam. Dziewczyny opisują raczej znalezienie miłości, a ja musiałam podjąć decyzję by dla dobra mojej córki tą miłość porzucić. I nie żałuję!!!
Wszystkiego najlepszego z okazji 10 urodzin bloga:)
- PARYSKI SEN
Kochani,
Moja historia, jak patrze teraz na nia obiektywnie, wydaje sie totalnie bajkowa. Mam nadzieje, ze posluzy komus jako inspiracja i motor do dzialania, szczegolnie osobom planujacych swoja kariere w branzy FASHION. Ja zawsze staralam sie wyznaczac sobie cele i dazylam do nich. Efekty byly rozne, ale koniec koncow, to ta droga do celu jest najbardziej pouczajaca! Obecnie mieszkam w Paryzu, pracuje w branzy modowej i ciagle sledze blog Karoliny, bo jest po prostu swietny!! A teraz moja historia, mam nadzieje, ze starczy cierpliwosci zeby przeczytac do konca :
Dziesiec lat to tyle czasu i tak wiele sie u mnie wydarzylo, teraz mam 29 lat.
Moda interesuje sie od kiedy pamietam, bo moja Mama bardzo duzo szyla. Maszyna do szycia zawsze stala na stole w kuchni i zapach materialu towarzyszyl nam przy obiedzie bardziej niz ten pomidorowej czy szarlotki.
Zawsze ubieralam sie troche inaczej niz inni, lubilam sie wyrozniac! Nie stawialam na drogie logo, ale oryginalnosc. Mialam totalnego bzika na punkcie vintage i lat 60tych, plisow, rockabilly, starej francuskiej fotografii, Catherine Deneuve i Brigitte Bardot. Uwielbialam wypady do second handow, a ze akurat w Warszawie sa one naprawde swietne, mialam wyjatkowo w czym wybierac. Przyciagala mnie dusza i klimat tych ubran oraz ich niepowtarzalnosc.
Po maturze, pierwsze dlugie wakacje, ale ja wiedzialam juz co z nimi zrobic. Postanowilam, ze chce isc na staz do magazynu mody! No tak, tylko jak sie tam dostac? Glowkowalam jeden wieczor, otworzylam magazyn „Viva” i w stopce znalazlam bezposrednie numery telefonow redaktorek mody. Tego samego wieczoru, wyslalam smsy. I ku mojemu zdziwieniu – odpowiedzialy mi dwie! Nastepnego dnia mialam juz spotkanie w siedzibie redakcji Viva. Ogromny, piekny budynek wydawnictwa Edipresse, to bylo moje miejsce stazu na najblizszy lipiec i sierpien. Poznalam zycie redakcji, kulisy pracy redaktorek mody, duzo czasu spedzalysmy w showroomach i sklepach aby wyporzyczac ubrania do sesji zdjeciowych. Moja przelozona byla Zuza Kuczynska, zalozycielka marki Le Petit Trou. Tyle sie dzialo i to byl dla mnie wtedy wielki swiat. Mialysmy nawet swojego szofera! Pozniej byl tez staz w Glamour. Sesje z Kora Jackowska, Kasia Kowalska czy Grazyna Torbicka.
Po pierwszym stazu tuz po maturze, przyszedl czas na maly wyjazd. Byl to wyjazd do Paryza z kolezankami z liceum. Miasto tak sobie przypadlo mi wtedy do gustu, ale widzialam w nim wielkie mozliwosci pod wzgledem rozwoju w kierunku mody.
Wiedzialam, ze fajnie byloby tam kiedys wrocic! W pozniejszym czasie, zrezygnowalam z mocno srednio trafionego kierunku studiow na SWPS, poznalam mojego obecnego narzeczonego, ktory jest Francuzem i tak drogi zaprowadzily mnie do Paryza. Nie wahalam sie dlugo, przeprowadzka byla oczywistoscia! Szkoda byloby mi rozstawac sie z rodzina, mocno to przezywalam, ale mialam 21 lat i czulam, ze teraz jest ten czas zeby zawalczyc o marzenia.
W Paryzu postanowilam dostac sie do jednej z renomowanych szkol mody. No bo gdzie indziej moglabym studiowac? Mowilam dobrze po francusku po dwujezycznym liceum, szyc nie umialam w ogole, rysowac tez, ale wiedzialam, ze moze sie udac, ze warto sprobowac, a jak nie wyjdzie to trudno, bedzie inny pomysl. Egzaminy wstepu byly trudne. Musialam uszyc wlasne ubrania, pokazac swoje rysunki, przejsc rozmowe kwalifikacyjna. Wazne bylo pokazanie, ze ma sie wystarczajaco duzo checi i motywacji. W koncu szkola jest po to zeby sie wszystkiego nauczyc. Mimo sredniego portfolio, przyjeli mnie! Bylam w szoku. Padlo na prestizowa szkole, Ecole de la Chambre Syndicale de la Couture Parisienne, nalezaca do francuskiego syndykatu mody zrzeszajacego wszystkich projektantow i domy mody we Francji. Wpadlam na bardzo gleboka wode i nie zdawalam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego co mnie czeka! A bylo ciezko! I to jak! Trzy lata bardzo ciezkiej pracy. I fizycznej, bo szycie, modelowanie na manekinie. I psychicznej, bo duzo projektow, rysunki (ktore dopiero uczylam sie robic), obcy kraj, inny jezyk i mentalnosc. Byl pot, krew i lzy. Francuzi wydawali mi sie zimni, czulam sie wsrod nich obco. Naszczescie byli tez w szkole: azjaci, Niemcy, Amerykanie i tez dwie Polki. Towarzysko nie bylo zle. Ale nauczyciele, ci to byli dopiero! Jeszcze nigdy nie mialam tak surowej kadry profesorskiej! Wszyscy mieli juz za soba kariery w najlepszych domach mody, stad ich dyscyplina, chlodne podejscie i wymagania. Bylo trzeba sie starac i zarywac noce aby dokonczyc projekty na czas. Studenci, bylismy wszyscy wyczerpani, duzo osob bralo witaminy wspomagajace zeby nie upasc na twarz, zasypialismy rano na stojaco w metrze, bo czesto nie bylo po prostu czasu na sen. Totalne szalenstwo! Zajecia mielismy najczesciej od 9:00 do 18:00, piec dni w tygodniu. Przedmioty takie jak : styl, rysunek, montaz krawiecki, historia mody, materialoznawstwo, projektowanie wzorow na tkaninach. I po zajeciach caly dzien w szkole, byly jeszcze projekty do wykonania w domu na nastepny dzien! W weekendy rowniez nie bylo czasu na wiele wiecej niz praca, rysowanie i szycie. I tak minely trzy lata. Nauczylam sie bardzo wiele, poznalam swiat francuskiej mody, jak wyglada w teorii ta ogromna branza fashion, zarowno z punku widzenia atelier, ale rowniez dzialu projektowego i handlowego, jest to ogromna machina! Nastepnie, przyszedl czas na praktyke czyli staze. Na pierwszym roku mialam co prawda pierwszy, maly staz – w showroomie Christiana Diora podczas prezentacji kolekcji dla kupcow z galerii handlowych takich jak Harrods czy Galerie Lafayette. Bylo super i tak ooooch parysko! Ale tym razem mial to byc staz az pol roczny. Wszyscy studenci musielismy sami go znalezc. A to bylo ogromnie wtedy ciezkie zadanie! Na portalach takich jak FashionJobs jest co prawda sporo ofert, ale konkurencja jest tak ogromna, ze ciezko jest sie przebic i zostac wybranym, szczegolnie na staz, kiedy nie ma sie jeszcze czym pochwalic w CV. Ale udalo sie! Dostalam sie do dzialu projektowego ready to wear domu mody Sonia Rykiel, ktory uwielbiam!! Spelnilo sie moje kolejne marzenie, na ktore sobie zapracowalam. Dzwonilam do nich codziennie, zarowno do dzialu HR, jak i do dzialu projektow no i nie bylo wyjscia, musieli mnie przyjac! Spedzilam tam szesc miesiecy, no ale znowu rzeczywistosc nie byla taka jak sobie ja wczesniej wyobrazalam. We francuskich, najwiekszychdomach mody panuje ogromna hierarchia. Jako stazysci bylismy oddzieleni regalem od reszty studia projektowego. Mialam bardzo surowa przelozona Koreanke, ktora wczesniej byla prawa reka Marca Jacobsa w Nowym Jorku. Rozne zadania byly nam powierzane. Projekty haftow, robienie rysunkow technicznych, kolorowanie jedwabiu w toalecie, ktora byla naszym laboratorium! Pamietam tez bardzo dobrze czas paryskiego tygodnia mody czyli dzien zblizajacego sie pokazu Rykiel! Cale atelier i studio projektowe musialo spedzic w pracy noc tuz przed pokazem. Jest wtedy tyle rzeczy do przygotowania na ostatnia chwile. Ostatnie przymiarki modelek, poprawki ubran, dobor akcesoriow i makijazu. Pamietam, ze tej nocy z innymi stazystami prasowalismy… skarpetki ! Wszystkie modelki mialy miec na sobie w dniu pokazu skarpetki z brokatowej, cienkiej dzianiny, no i trzeba bylo je doprowadzic do odpowiedniego stanu!
Oprocz stazu u Rykiel, ktory wspominam jako ten najbarwniejszy, byl tez staz w dziale akcesoriow Chanel ! Zdobylam go dzieki szefowej z Soni Rykiel, ktora pracowala pozniej u Karla Lagerfelda. Labirynty korytarzy, ogromny sztab ludzi i ich profesjonalizm, tak wygladaja duze domy mody. Chanel jest bardzo spokojne, pracownicy bardzo mili, w niczym nie przypomina to surowego klimatu z jakim kojarza sie duze koncerny. U Chanel mialam mozliwosc zobaczenia tak wiele! Atelier przygotowujace bizuterie, hafty, kapelusze, klejace piora, wyszywajace drobinkami zlota. Chanel sklada sie z kilkunastu, mniejszych manufaktur, kazda ma swoja, odzielna specjalizacje. Dom mody, ktory jest dla mnie jak encykopedia wiedzy, z cudownymi ludzmi i atmosfera! Duzo osob pyta mnie czy widzialam Karla. Niestety ma on swoje autorskie godziny pracy! Dlatego jest moze garstka pracownikow, ktorzy go naprawde widzieli lub widuja! Taka ciekawostka na koniec.
W Paryzu mieszkam caly czas i ciagle zajmuje sie moda. 10 lat temu nie przypuszczalam, ze bede tutaj pracowac, i ze z malego stazu w Vivie, ktory byl dla nie jak trampolina ambicji, dojde malymi kroczkami az do Francji! Pozdrawiam wszystkich serdecznie i zycze sukcesow na co dzien, wiary w siebie i w swoje marzenia! Wszystko zalezy od nas samych i od decyzji, ktore podejmujemy.
- CZYTELNICZKA O.Witaj Karolino, żebyś mogła bardziej zrozumieć jak bardzo decyzja, która podjęłam w ostatnich latach, wpłynęła na moje teraźniejsze życie, muszę opowiedzieć Ci pewną historię …
„Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat i ogromną energię do życia, taką wewnętrzną radość, którą zarażała wszystkich dookoła. Każdy chciał z nią przebywać, bawić się miała mnóstwo kolegów i koleżanek. Z wyglądu zwykła, normalna dziewczynka. Średniego wzrostu z lekko kręconymi, jasnymi włosami i zielonymi oczkami pełnych iskierek radości… Tak ją pamiętam i dokładnie tak wygląda na zdjęciu z tego okresu swojego dzieciństwa… Na zdjęciu, które już niebawem miało się stać symbolem końca jej dzieciństwa, beztroski i tego, czego dziecko, ani nikt dorosły nie powinien w życiu doświadczyć…
Pewnej słonecznej niedzieli, cała rodzina dziewczynki wybierała się do kościoła, jednak ona tuż przed samym wyjściem źle się poczuła. Lekka gorączka, ból brzuszka…. Mama, widząc, że córka źle się czuję, postanowiła zostawić ją w domu na tę godzinkę. Poprosiła też sąsiada-przyjaciela rodziny o ty by doglądnął ją pod ich nieobecność…. Po paru chwilach, kiedy rodzina wyszła do kościoła, do drzwi zapukał sąsiad. Pan Sławek miał 45 lat i był kawalerem. Zawsze miły, uczynny, aż dziwnie, że nie znalazł sobie kobiety, nie założył rodziny… Dziewczynka leżała w łóżku, Pan S. zapytał, czy zrobić jej herbatę, odparła, że bardzo prosi…. Po chwili przyszedł, odłożył herbatę na stół…..i……………..zaczął rozpinać spodnie…………….
…………………..
Była sobie dziewczynka. Miała 11 lat……11 lat!!!!!!!!!
…………………..
Po wszystkim Pan Sławek, ubrał się, wstał i powiedział z groźbą w głosie: ” Jeśli komuś o tym powiesz, to powiem, że sama tego chciałaś i że to Twoja WINA! ” i wyszedł….
Dziewczynka leżała na łóżko jak sparaliżowana, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło…. Czuła strach, ból fizyczny, bo próbowała uciekać, krzyczeć, walczyła, ale „przyjaciel rodziny” był od niej 3 razy silniejszy i dokładnie wiedział co i jak robić…..bezwzględnie, jak zwierzę…. Sama nie wie ile tak leżała i nagle usłyszała śmiech brata i rodziców, zdążyła się przykryć i zamknęła oczy…..miała nadzieję, że kiedy je otworzy okażę się, że to był tylko zły sen….
…………………..
Tamto wydarzenie zmieniło wszystko. Nagle z wesołej, roześmianej osóbki zmieniła się w zamkniętą, smutną dziewczynkę. Wszyscy dookoła zauważyli tę zmianę, ale nikt nie wiedział jak jej pomóc. Pytali, prosili, ale nikt nie mógł do niej dotrzeć…. Nikt nie skojarzył faktów, że tamtej niedzieli mogłoby wydarzyć się coś aż tak złego…przecież to tylko godzinka, krótka chwila i trochę bolący brzuch….nic wielkiego….
Lata mijały, przyszedł wiek dojrzewania. W gimnazjum pojawiły się nowe osoby, a z nimi nowe możliwości. Alkohol, narkotyki, wszystko po to, by ukoić ból…. Dziewczynka, a właściwie już dziewczyna nie miała już dobrych kolegów i koleżanek, a i rodzina od niej się odwróciła. Nikt nie umiał jej pomóc, wszyscy myśleli, że to gwałtowny okres buntu nastolatki…. Kiedyś dobra uczennica, dziś nieprzechodząca do następnej klasy, mająca problemy z nauczycielami, rówieśnikami, a nawet prawem…
W tym okresie miały miejsce też jej dwie nieudane próby samobójcze i coraz większa otchłań, ciemność i nienawiść do samej siebie….
Dziewczyna ledwo skończyła gimnazjum i dostała się do zawodówki….wszyscy obwiniali ją za taki stan rzeczy, że się jej nie chce, że leń, bez ambicji….
Stroniła od mężczyzn, gardziła każdym nowo poznanym facetem, nienawidziła całej płci przeciwnej. Na jednej z zakrapianych imprez poznała Darka…..od razu wydał się jej inny od reszty towarzystwa, totalnie tam nie pasował. Dobrze ubrany, grzeczna fryzura i sposób bycia… Podszedł do niej, zagadał, ale ona nie chciała jego towarzystwa, ale on nie odpuszczał….” Może wyjdziemy na zewnątrz, tu jest za głośno, przejdziemy się, pogadamy? ” Dziewczyna natychmiast odskoczyła, jak od ognia, jakby się czegoś mocno wystraszyła…to zaciekawiło chłopaka, który delikatnie powiedział….” Nie bój się, nic Ci nie zrobię, chcę tylko zabrać Cię na spacer….”…. i wziął ją delikatnie za rękę….
Ten spacer to pierwszy normalny moment dla dziewczyny od kilku lat…. Darek okazał się miłym, inteligentnym, empatycznym facetem. Pierwszą osobą, która potrafiła z nią rozmawiać, na spokojnie, bez ciśnienia, bez obwiniania….
…………………..
I tutaj zakończę historię dziewczynki….brzmi trochę jak scenariusz filmowy, prawda Karolina ? A to historia mojego życia….
Zapytasz, a gdzie decyzja, która odmieniła TO życie…?!
Zaczęłam spotykać się z Darkiem, był pierwszą osobą, której powiedziałam, co mnie spotkało…namawiał mnie na terapię, mimo obaw i wstydu w końcu zgodziłam się i podjęłam decyzję:
CZAS ZERWAĆ Z PRZESZŁOŚCIĄ i zacząć ŻYĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Miałam 21 lat, za sobą traumatyczne przeżycia, stracone najlepsze lata życia, zerowy kontakt z rodziną, ale przy boku Anioła, który trwał ze mną i był w lepszych i gorszych chwilach. Wspierał mnie całą terapię.
A sama terapia ? To druga najlepsza rzecz po Darku, jaka mnie spotkała…. Trafiłam na cudowną terapeutkę, poznałam mnóstwo osób z podobnymi historiami jak moja. Co więcej, po terapii zaczęłam współpracę z ośrodkiem, daję świadectwo innym kobietą. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele kobiet staję się ofiarami gwałtu. Wiele doświadczyła tego w podobnym wieku jak ja, inne już w dorosłym życiu. Ojczymowie, wujkowie, poznani mężczyźni na imprezie czy nawet dobrzy znajomi… Kobiety wstydzą się o tym mówić, czują się winne, boją się, że ktoś im zarzuci prowokację….
Mimo że ja już to przepracowałam, że nie czuję się ofiarą gwałtu i jestem ocalona, to pomagając im, czuję ogromną radość, a zarazem w pewien sposób kontynuuję swoją terapię, bo mimo wyzbytego poczucia winy, trauma zostaję do końca życia….
Obecnie mama 28 lat, jestem szczęśliwą żoną mojego Anioła Darka, mamą dwójki kochanych łobuzów, zdałam maturę, zaocznie kończę studia z Psychologii i czuję, że nareszcie wychodzę na prostą i mam dla kogo żyć. Moje życie w końcu ma sens!
Mojej mamie powiedziałam o wszystkim dopiero rok temu, kiedy dowiedziałam się o śmierci sprawcy mojego gwałtu….. Mama nie mogła przestać płakać, nagle wszystko zrozumiała, miała żal do siebie, że to przez nią wtedy do nas przyszedł i że przez tyle lat jej nie powiedziałam, że mogła mi wcześniej pomóc….ale ja nie czuję do niej żalu, teraz jedyne co czuję to ulga……
Tylko czasami budzę się w nocy, zdyszana, spocona jakby mnie ktoś dusił i przestraszona słyszę pukanie do drzwi….wtedy czuję, jak mąż mnie mocno przytula i szepcze do ucha ” Już dobrze kochanie to tylko zły sen…”
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………
Długo zastawiałam się czy ta forma, czy konkurs to dobre miejsce, aby opowiedzieć Ci moją historię Kochana….ale już parę, ładnych lat czytam Twojego bloga, jesteś mi bliska, jak ktoś, kogo bardzo dobrze znam. Szukam u Ciebie na blogu kobiecych tematów, inspiracji…. Po prostu chce doświadczać tego wszystkiego, co każda normalna kobieta…chcę żyć jak normalna kobieta
A dzisiaj z okazji 10- lecia Twojego sukcesu, życzę zarówno sobie, jak i Tobie, żeby kolejne 10,20 lat było po prostu normalne, z większymi czy mniejszymi sukcesami …i po prostu SZCZĘŚLIWE ! <3
Pozdrawiam, O.
781 komentarzy
DziewczynkaZeZdjecia
20 maja 2018 at 00:01Wiesz, mam takie jedno zdjęcie ze swojego dzieciństwa – widzę na nim uśmiechniętą, szczęśliwą dzIewczynkę, uchwyconą w momencie zabawy klockami. Projektowałam akurat dom dla plastikowych ludzików z myślą, aby czuli się w nim komfortowo- słowem, mieli swoje małe miejsce na ziemi, w którym znajdą znaczenie słowa szczęście. Po kilkunastu latach, przeglądając album mój wzrok znów zatrzymał się na tym zdjęciu. Pozazdrościłam tej małej dziewczynce. Jej wypieków entuzjazmu na twarzy, jej uśmiechu, jej błyszczących ze szczęścia oczu, które mówiły więcej niż tysiąc słów!. Akurat byłam w takim momencie swojego życia, gdy spokojny etat w nudnej, nie dającej satysfakcji pracy zupełnie odbierał mi chęć życia. Popatrzyłam wówczas na tę fotografię i zapytałam samej siebie: a może czas na to, aby i urządzić swoje życie po swojemu, tak, abyś wreszcie i Ty poczuła się komfortowo? I tak zrobiłam! Nie było łatwo! Ba, było bardzo trudno, bo rozum nie chciał zaryzykować, a serce pragnęło znów zacząć bić spokojnie, w zgodzie z samą sobą i swoją pasją. Wybrałam serce i postanowiłam poświęcić się temu, co kocham, decydując się na własną działalność. Najgorzej było zacząć, zwłaszcza, że obok nagle znaleźli się Ci, którzy chcieli skutecznie podciąć mi skrzydła, wmawiając, że nie dam rady. Ale im częściej spoglądałam na swoje zdjęcie z dzieciństwa, im bardziej mrugały do mnie z czarno – białej fotografii iskierki radości, tym bardziej wiedziałam, że dam radę, że powinnam i poradzę siebie. Po to, aby w końcu zacząć żyć- z pasją i dla pasji! Po 13 latach pracy na spokojnym, dającym bezpieczeństwo finansowe etacie odeszłam z pracy, która nie mogła mi dać nic więcej niż tylko humorzastą szefową, 15 minutową przerwę i kolejne zadania do wykonania- na teraz, na już. I od tej pory zaczęłam żyć naprawdę! W sierpniu br. świętować będę 2 lata nowego życia. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że były i są to dwa najcudowniejsze lata! Wreszcie spełniam się zawodowo, wstaje rano z uśmiechem na ustach a do pracy, (którą trudno nazwać pracą, bo przecież gdy robisz to co kochasz, nie idziesz pracować a spełniać marzenia) lecę jak na skrzydłach! Każdy nowy dzień utwierdza mnie w przekonaniu, że warto było pójść za głosem serca, za tym, co daje ci radość i powoduje harmonię w Twoim życiu. Bo moje życie wreszcie takie jest – pełne harmonii. Wszystko, co robię, robię w zgodzie z samą sobą. Nic nie muszę, a jedynie mogę i ta myśl daje mi cudowną wolność- także bycia sobą. Pasja pomogła mi odnaleźć tę małą dziewczynkę z blond włosami sprzed lat. Tylko, że dziś to ona sama sobie zaprojektowała życie, urządzając je w przestronne, jasne wnętrza, gdzie z każdego kąta bije radość. To, co dziś nas także łączy to ta radość w oczach, uśmiech na ustach i emocje malujące się na twarzy. Tak, jestem z siebie dumna, że potrafiłam urządzić swoje życie w szczęście, tworząc sobie komfortowe miejsce na ziemi! Jestem dumna, że odważyłam się zrobić w swoim życiu taki krok, który pozwolił mi dotrzeć do samej siebie. Tej ze zdjęcia z dzieciństwa!
Effie
20 maja 2018 at 00:33Ponad 9 lat temu zgodzilam sie zostac zona najcudowniejszego mezczyzny, dzieki temu z nieszczesliwej dziewczyny stalam sie niepoprawna optymistka, ktora zaraza smiechem wszystkich dokola. Dalam sie namowic na przeprowadzke za ocean, spelniam sie zawodowo i hobbystycznie, a aktualnie czekam na narodziny naszego pierwszego bobasa, wszystko to dzieki i z tym najcudowniejszym mezczyzna u boku 🙂 Mimo wszystko jestem niezalezna, ale gdyby nie On, pewnie nie byloby tak cudownie.
Pozdrawiam Cie Karolina serdecznie i gratuluje wspanialej rocznicy <3
NATALIA
20 maja 2018 at 08:41Ja, wtedy piętnastolatka „poznałam” miłość swojego życia. Znaliśmy się od dziecka, chodziliśmy razem do przedszkola, już wtedy podobno spędzaliśmy ze sobą sporo czasu jednak sami tego nie pamiętamy. Historia zabawna, bo miałam misję zeswatać mojego aktualnego męża z moją koleżanką- nie wyszło. 🙂 W przyszłym miesiącu mija 10 lat jak jesteśmy razem, 2 lata po ślubie i akurat w dekadę naszego związku przypada termin narodzin naszej córki.
Dziesięć lat, które zmieniło wszystko. Od niewinnego, letniego zakochania po miłość życia.
Wzloty i upadki- zdarzały się (i nadal zdarzają) jak w każdym związku- ale te 10 lat uświadomiło nam jak ważne są rozmowa, szczerość, zaufanie i wspólne dążenie do celów.
Dzięki mojemu mężowi wyprowadziłam się z (przepięknej co prawda) wsi, w której nie ma żadnych perspektyw na rozwój, zdecydowałam się na studia, dzięki jego pomocy je ukończyłam, dzięki jego „zrzędzeniu” zmieniłam pracę w galerii handlowej (kiedy całymi dniami, 12h/7 dni w tygodniu przesiadywałam w pracy) na pracę (prawie) marzeń. Dążymy do spełniania wspólnych marzeń, wspieramy się na każdej stopie życia, a największy cud będzie z nami już za kilkadziesiąt dni.
Przychodzą dni kiedy zastanawiam się co by było gdybym nie odpowiedziała „będę z Tobą chodzić”? Jak wyglądałoby moje życie? Gdzie bym była? Co robiła?
Jedna dziecięca, nastoletnia decyzja, która pokierowała moje życie na właściwe tory.
Magda
20 maja 2018 at 09:32Na moje życie ogromnie wpłynęła decyzja, którą podjęłam spontanicznie – a jakże – dokładnie 7 lat temu :)) Zaczęłam trochę przypadkowe studia, które jednak niesamowicie mi się spodobały i dawały mi mega dużo satysfakcji. Na drugim roku pomyślałam: okej, w trzy miesiące intensywnej nauki od zera nauczyłam się obcego języka, gramatykę mam już w jednym palcu, czas teraz nauczyć się swobodnie go używać! Tym samym aplikowałam na wyjazd do Hiszpanii w ramach LLP Erasmus. Udało się! Wyjechałam jako bardzo ambitna, ale jednocześnie nieco skryta i wycofana dziewczyna, podchodząca z dystansem – a czasem strachem – do wszystkiego, co nowe i nieznane. Wróciłam totalnie odmieniona! I nie, nie chodzi tu o te wszystkie legendy, które krążą wokół wyjazdów na Erasmusa i tego, co się na nich wyprawia (chociaż z rozrzewnieniem wspominam te wszystkie imprezy na plaży :)). Ja dzięki temu wyjazdowi otworzyłam się na ludzi, nowe, ciekawe znajomości, na dotychczas obcą mi kulturę i rozkochałam się w podróżowaniu na własną rękę :)) Podróżowałam po Hiszpanii tyle, na ile pozwalał mi budżet i wyobraźnia – dziś nadal cieszę się tak samo, kiedy uda mi się kupić mega tanie bilety, spakować walizkę i wyruszyć na podbój nowych miejsc! Mam przyjaciół niemal w każdym europejskim kraju, świetnie mówię po hiszpańsku (dziś mam już tytuł magistra lingwistyki stosowanej w zakresie tłumaczeń specjalistycznych z języka hiszpańskiego – nie wiem, czy bez tego wyjazdu dałabym radę to osiągnąć w tak lekki i przyjemny sposób :)), ale co najważniejsze: wiem, czego chcę i mogę oczekiwać od życia i nie boję się po to sięgać. Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia!!! Wystarczy tylko podjąć JEDNĄ decyzję – reszta przyjdzie sama :))
Kasia
20 maja 2018 at 11:16Po studiach założyłam firmę projektującą i zakładającą ogrody. Firma jakiś czas funkcjonowała całkiem nieźle. Później, na skutek kilku złych decyzji, musiałam ją zamknąć. Z podwiniętym ogonem zwróciłam się do taty, żeby przyjął mnie na jakiekolwiek stanowisko w swojej firmie. Oczywiście, nie liczyłam ani na „stołek dyrektora” (czy coś w tym stylu), ani na finansowe kokosy; jestem realistką, na dodatek bez doświadczenia w branży, w jakiej funkcjonowała firma, wiedziałam, że nie mogę liczyć na wiele. Dostałam wdzięczne zadanie dzwonienia po ludziach i proponowania im produktu firmy. Czad. Oględnie mówiąc, urodzonym sprzedawcą nie jestem, obawiam się, że jak miałabym komuś zaoferować za darmo luksusowy samochód, to nie sprostałabym zadaniu. Po prostu jestem w tym beznadziejna, a do tego nie znoszę rozmawiać przez telefon. Przepis na sukces w nowej branży, co? Trwałam tak przez jakieś półtora roku, bo w końcu to bezpieczny etat, a rachunki płacić trzeba. Najbliższą osobą, która musiała znosić moje coraz częstsze wybuchy złości/ smutku/ frustracji/ itepeitede, był mój narzeczony. Byłam w takim stanie psychicznym, że właściwie wszystko wytrącało mnie z równowagi, a na myśl o poniedziałku wpadałam w histerię, bo przecież znowu będę musiała dzwonić po obcych ludziach.
Wiedziałam, że to nie może dalej tak trwać, że muszę coś zmienić. Początkowo próbowałam wysyłać cv do firm zajmujących się projektowaniem ogrodów- nie było odzewu. Później wysyłałam gdziekolwiek, byle nie do działu sprzedaży- również nic. Ogólnie było dosyć kiepsko. Owszem, miałam jeszcze jedno zajęcie, które raz na jakiś czas przynosiło mi dochody, ale zajmować się nauczaniem jazdy konnej na stałe? Konie od zawsze były moją pasją, od lat jeździłam na weekendy, ferie czy wakacje jakieś 300km od miasta, w którym mieszkam, żeby oderwać się od spalin i codzienności i uczyć ludzi jazdy konnej. Od lat też miałam „otwartą propozycję” uczenia na stałe w miejscu, do którego jeździłam. Wzbraniałam się przed tym, bo przecież partner, bo przecież rodzina i mieszkanie były gdzie indziej. Wreszcie przysłowiowa „czara goryczy” przebrała się, gdy najzwyczajniej w świecie poryczałam się jak małe dziecko przed monitorem komputera w pracy. Wróciłam do domu, wygadałam się mojemu narzeczonemu, że dłużej tak nie mogę, że jeszcze jeden dzień przy słuchawce telefonu i ja po prostu zwariuję albo stanę się jedną z tych zgorzkniałych bab mających pretensje co całego świata o wszystko. Wtedy dostałam od niego największego kopa energii w życiu. Powiedział po prostu: „pakuj rzeczy, pojedź uczyć jazdy konnej, damy sobie radę z rozłąką, będę ci kibicować z całej siły”. Owszem, zawsze wzajemnie się wspieraliśmy w rozwoju pasji czy rozwoju zawodowym, ale, kurde, pojechać gdzieś na rok?? Ok, to nie Australia, raptem 3,5 godziny jazdy autostradą, ale jednak odległość, której nie pokonasz w kapciach na piechotę. Zrobiłam to. Pojechałam na rok do lasu, żeby chodzić po błocie w kaloszach, mieć brud pod paznokciami i robić to, co kocham. Łatwo nie było. Miałam momenty zwątpienia, drobne kryzysy, ale kurczę, wreszcie odetchnęłam. Wreszcie przestałam mieć wątpliwości. Wreszcie zaczęłam być szczęśliwa. Po roku udało mi się znaleźć pracę jako instruktor jazdy konnej w mieście, w którym mieszkam. Może nie zarabiam nie wiadomo jakich pieniędzy, może nie będzie mi dane zarobić na torebkę Chanel, ale wreszcie mam w życiu wszystko na miejscu: i miłość swojego życia- mojego narzeczonego i pasję- pracę jednocześnie. Nauczyłam się wychodzić poza strefę komfortu i kopnąć rzeczywistość w d… jeśli mi nie pasuje. I tak, jedna spontaniczna (no, prawie, bo jednak przemyślana) decyzja sero zmieniła moje życie.
Martyna
2 czerwca 2018 at 13:02Niedługo minie 10 lat od mojej matury, biologia , fizyka, chemia same największe przedmioty miały zaważyć o mojej przyszłości. Ciężką praca, pasja i determinacja dostałam się na wymarzone studia i ukończyłam je.
Teraz wykonuje zawód który jest moja pasja, rozwiam się , szukam nowych rozwiązań a jednocześnie daje mi to mnóstwo radości i satysfakcji! Dzięki spełnieniu siebie zaczęłam spełniać się na innych wymiarach życia! Robienie na codzień tego co się kocha nie meczy 🙂 patrząc w tył tyle wyrzeczeń i wyzwań tylko cieszy i daje sile na więcej! Kocham to co robie i będę to robić przez conajmniej nastepne 10 lat ! I jeszcze dłużej !
Asia
20 maja 2018 at 12:2610 lat temu byłam dziewczyna, której zabrakło determinacji by ukończyć studia i je rzuciłam. Mieszkając w małej miejscowości podejmowalam się każdej możliwej pracy od kelnerki po bycie barmanka, recepcjonistka a nawet pomoca dentysty. Momentami pracowalam na 2 etaty i nie spałam 2 dni. Wyprowadzilam sie z domu bo dochodziło do wielu spieć miedzy rodzicami a mną…Zadomowilam sie w Zakopanem w knajpie gdzie byłam kelnerko/barmanka, praca była ciężka ale mogłam sie z niej utrzymać, wynająć kawalerke, byłam z siebie dumna. Do momentu kiedy mnie to wszystko przerosło! Stwierdziłam, że nie chce całe swoje życie polewać alkohol. Do tego wszystkiego doszła choroba mojej mamy, czekała ja poważna operacja. Bez wahania rzucilam prace wrocilam do domu żeby sie nią opiekować. Podjełam sie ukończenia studiow i otrzymalam dyplom. Zostałam nauczycielka niemieckiego. Czułam jednak, że to nie moje przeznaczenie. Stwierdzilam ze musze cos zmienić, pomogł mi w tym Facebook i moi zagraniczni znajomi poznani za barem 🙂 znalazłam prace w dużej firmie z siedziba w Krakowie i w dodatku po niemiecku! Sama rekrutacja potoczyla sie bardzo szybko bo po tygodniu tata odwozil mnie do Miasta Królów. Dla mnie był to inny świat, którego sie zawsze bałam, wielkie tętniące życiem miasto w ktorym wszystko jest mozliwe! Dziś jestem 30letnią odważną kobietą, mam możliwość wyboru i moge decydować o sobie. Rozwijam swoje pasje do sportu, mody i makijazu. Uwielbiam wracac w rodzinne strony do mich rodzicow, gdzie odnajduje harmonie. Szanuje innych a przede wszystkim siebie. Nie była bym ta kobieta gdyby nie wszystkie wydarzenia, ktore miały miejsce w 2008 roku.
Kocie.oko
20 maja 2018 at 12:38Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że przełomowe okaże się dla mnie …. wieszanie prania.
To był normalny, poniedziałkowy poranek. Szykowałam się do pracy, przygotowałam obiad, nastawiłam pranie. Byłam zwykłą dziewczyną, z marzeniami, ale pogodzona z taką sobie rzeczywistością, że „tak to już jest” i „tak musi być”. Pracowałam w szkole, niby lubiłam tą pracę, ale odbijałam się od ściany, nigdy nie byłam doceniona przez dyrekcję. Miałam być żoną człowieka, z którym spotykałam się od 8 lat. Między nami było tylko w porządku, ale uznałam, że to jest wystarczające uczucie, dla którego można wziąć ślub 😉 Dawne zakochanie gdzieś się ulotniło, w domu się tylko mijaliśmy, a i sam ślub miał przejść jakoś bez szczególnych emocji, bo w sumie między nami też tych emocji nie było.
Czekała mnie nijakość w życiu, o czym doskonale wiedziałam i już to nawet zaakceptowałam.
I wtedy pojawiło się to pranie….. Był wtedy piękny, wiosenny dzień. Mogłam być wtedy gdziekolwiek – na spacerze, na plaży, w super pracy z super ludźmi, a uwijałam się w domu wieszając gacie mojego „narzeczonego”. Pamiętam, że rozmawiałam wtedy z matką o prozie życia i nagle, między: „Zaraz wychodzę do pracy” i „muszę jeszcze nastawić warzywa na rosół” wyrzuciłam z siebie: „Nie chcę tego ślubu”.
Przysłowiowe gacie spadły na podłogę. „Nie chcę tego ślubu” wyrwało się ze mnie zupełnie przypadkiem, totalnie się tego nie spodziewałam. I nagle zdałam sobie sprawę, że NAPRAWDĘ NIE CHCĘ TEGO ŚLUBU.
Nie chcę takiego życia. Nie chcę pracować w miejscu, gdzie nie docenia się mojej pracy. Nie chcę dzielić życia z osobą, której na mnie nie zależy i jest ze mną tylko z wygody. Nie wiem, co się stało przez te kilka lat, że stałam się tym, kim jestem, ale w momencie wieszania prania wiedziałam, że nie chcę już być tą osobą.
Potem sprawy potoczyły się szybciej, niż się spodziewałam….
W poniedziałek wieszałam pranie, w czwartek powiedziałam mu, że nie chcę ślubu i chcę się rozstać (on też chciał!), w piątek przeprowadziłam się na chwilę do rodziców, w czerwcu kupiłam mieszkanie, w lipcu poznałam miłość mojego życia (właśnie w tym momencie sprząta w kuchni, kocham go za to!) w sierpniu zmieniłam pracę w szkole na pracę w przedszkolu (niestety na gorszą), ale nie ma osób, które nie popełniają błędów, więc w 2017 roku zaryzykowałam wszystko (noo… w sumie tylko kredyt na mieszkanie) i na zawsze zerwałam ze szkolnictwem i zaczęłam pracę w korporacji! Poznałam super ludźmi, w pracy rozkwitłam, jestem doceniana, awanse, podwyżki, miłe słowa, podróże służbowe, integracje, spełniam się w 100!
Ale to nie koniec!
Zaczęłam w końcu spełniać swoje marzenia, które zawsze były gdzieś z tyłu, gdzieś poza moim zasięgiem, a teraz są na wyciągnięcie ręki! Kupiłam samochód, fakt, że się często psuje, ale jeździ i zawozi nas w przepiękne miejsca (polecam rezerwat przyrody Mewia Łacha <3), kupno samochodu zmotywowało mnie do zrobienia prawa jazdy (nie miałam wcześniej….) i we wtorek już mam egzamin!! Zawsze marzyłam o aparacie na zęby, bo krzywe ząbki były moim kompleksem od zawsze, i proszę bardzo – dumnie prezentuję metalowy uśmiech 🙂 Od zawsze byłam zakochana w Toskanii, moim marzeniem było tam pojechać i dokładnie rok temu zawitałam do Florencji 🙂 W tym roku też planuję ją zwiedzić….
Co jeszcze mnie czeka? Nie wiem i to jest najwspanialsze! W tym roku będę świętować swoją trzydziestkę i wiem jedno – moje życie teraz jest najwspanialsze na świecie 🙂 I pomyśleć, że zaczęło się od wieszania prania…….
EwaGie
20 maja 2018 at 13:27Wyobraź sobie młodą dziewczynę z milionem pomysłów na życie, z marzeniami i planami, którą zaskakuje nagle wiadomość, że zostanie mamą. Te słowa lekarza sprawiają, że Twój poukładany świat nagle runie jak domek z kart. Tak było w moim przypadku. Kiedy na świecie pojawiła się Maja- moja córka, musiałam przerwać studia i poszukać pracy, pozwalającej na utrzymanie się we dwójkę. Tak, we dwójkę, bo wraz z tym, jak z mojej głowy wyfrunęła beztroska, podobna młodej dziewczynie, tak jej tata wyfrunął do innego miasta. Nie tak to sobie wyobrażałam, ale zacisnęłam zęby i robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby wychować Maję. W natłoku codziennych obowiązków zapomniałam o sobie i o tym, że jestem kobietą. Zapomniałam o swoich marzeniach i tym, kim jestem. Aż pewnego dnia pamiętam, jak dziś- córka miała napisać w szkole opowiadanie o swojej mamie. Pomiędzy kilkunastoma zdaniami przeczytałam „moja mama jest silna i odważna”. I wtedy popłynęły z moich oczu łzy. To zdanie, jak żadne inne, podziałało jak najlepszy motywator. Pomyślałam, że skoro córka we mnie wierzyła i tak mnie postrzegała, to dlaczego ja sama w siebie nie wierzę? Musiałam udowodnić i jej, i sobie, że rzeczywiście jestem silna i dam radę, aby z odwagą ruszyć po to, o czym zapomniałam. Nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale znalazłam w sobie moc, aby pójść na studia, zmienić pracę a nawet swoje życie. Było mi ciężko- zarywałam noce, a dosypiałam w drodze do pracy- wszystko po to, aby spełnić swoje marzenia. Gdyby nie pomoc córki i jej ogromna dojrzałość, nie dałabym rady. Dziś wiem, że ta decyzja zmieniła w moim życiu wszystko. Możliwość realizacji marzeń stała się moim motorem napędowym w życiu, motorem napędzającym do kolejnych zmian. Zaczęłam znów patrzeć na siebie jak na kobietę i dbać o siebie, o swoje potrzeby i wreszcie zaczęłam oddychać spokojnie. W mojej szafie pojawiły się sukienki, szpilki, na głowie odważna rudość, a w łazience coraz więcej kosmetyków. Nie tylko dlatego, że nowa praca wymagała nienagannej prezencji, ale dlatego, że chciałam: być znów kobietą. Kochać, być kobietą, czuć, spełniać siebie i wrócić do tej siebie sprzed lat, ale bogatszej o wiedzę i doświadczenie. Mądrzejszej. Zmiana myślenia, garderoby, postrzegania siebie zaowocowało: znalałam nie tylko siebie, ale i miłość. I wreszcie dziś jestem szczęśliwa, bo mam to, o czym marzyłam: dyplom ukończenia farmacji, pracę w aptece, niezwykle piękną i mądrą córkę oraz mężczyznę u boku, którym swoim spojrzeniem daje mi do zrozumienia, że mnie kocha. Moja córka wiele razy pyta mnie, czy nie żałuję, że tak się stało, że musiałam kiedyś dla niej zrezygnować z marzeń. I wiecie co jej odpowiadam? Że nie, bo gdyby nie ona, być może nigdy nie dowiedziałabym się o sobie czegoś najważniejszego: że mam w sobie ogromną siłę i odwagę, by o siebie walczyć. To była najlepsza lekcja o sobie, której na studiach, których nie było mi dane skończyć jako dwudziestokilkulatce, nikt by mi nie dał!
Ev
20 maja 2018 at 13:57Na moje życie wpłynęła decyzja, której choć nigdy nie żałowałam, to wielokrotnie musiałam się z niej tłumaczyć. Nie miałam jeszcze 18 lat, gdy moi rodzice zadecydowali o wyjeździe do pracy za granicę. Ja miałam swoje plany, swoje pomysły i nie chciałam przeprowadzać się do obcego kraju. Wszyscy mówili, jakie to tam są możliwości, że robię duży błąd chcąc zostać w Polsce. Niektórzy wręcz twierdzili, że jestem wyrodną córką, bo nie chcę jechać z rodzicami. Ale ja się uparłam. I teraz, z perspektywy czasu, wiem, że dobrze zrobiłam. Poszłam na wymarzone studia, w Poznaniu, a nie w Oslo. Już w trakcie studiów zaczęłam pracę, która jest moim hobby. I choć rodzice wciąż są w Norwegii, to mam teraz z nimi dużo lepszy kontakt, niż gdy mieszkaliśmy razem w Polsce. I wiem, że choć 10 lat temu byli na mnie wściekli, pewnie też rozczarowani moją postawą, to teraz są ze mnie dumni.
Katrina
20 maja 2018 at 14:20Kilka lat temu podjęłam jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu. Nie była ona prosta, ponieważ wymagała ode mnie zmiany schematów, nastawienia i sposobu myślenia. Kiedy ją podejmowałam czułam dreszczyk emocji, ale i duży lęk. Nie zawsze było łatwo…czasem wydaje się nam, że podjęcie decyzji to najtrudniejszy moment, a potem okazuje się, że wytrwanie w niej jest zdecydowanie trudniejsze. Dziś po kilku latach wiem, że była to najlepsza decyzja w moim życiu. Nie była związana z zakupem czegokolwiek, czy wyjazdem gdziekolwiek…dotyczyła ważnej dla mnie sprawy-zatroszczenia się o siebie i swoje potrzeby…Brzmi banalnie? Możliwe, jednak nie dla mnie. Okazała się początkiem czegoś pięknego….początkiem fascynującej podróży ku sobie. A wiecie, co jest w niej najpiękniejsze? To, że kiedy już się wyruszy, to wszystko zaczyna być we właściwym miejscu ?
Karolina, gratuluję i życzę dalszych sukcesów!
Mika
20 maja 2018 at 14:26W 2009 życzenia noworoczne od mamy brzmialy „… żebyś była w życiu szczęśliwa…” Moim postanowieniem było, że będę żyć w taki sposob, żeby być szczęśliwą. Ta decyzja motywowala mnie i małymi krokami dokonałam wielu zmian w swoim życiu: sprawy sercowe, rozwój swoich pasji, zmiana kwalifikacji, pracy, niektorych znajomych. Dzieki temu, mam poczucie spełnienia i szczęścia… 🙂
Natka
20 maja 2018 at 16:15Gratuluję okrągłej rocznicy!
Najważniejszą decyzją, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat było… zaangażowanie się w wychowywanie psów-przewodników. Zarejestrowałam się w fundacji i od tego czasu przez mój dom przewinęło się 5 psów, które pod moim okiem z niepewnych siebie, ale i ciekawskich, rozbrykanych szczeniaczków stawały się dzielnymi, a przede wszystkim poprawiającymi komfort życia ludzi dotkniętymi niepełnosprawnością, psami wykonującymi bardzo ważną pracę. Każdy z psiaków miał swoją wyjątkową historię, osobowość, swoje dziwactwa, które wspólnie pokonywaliśmy, takie jak lęk przed wchodzeniem schodami, które skręcały w lewo czy strach przed łabędziami. Wszystko to jednak kwestia odpowiedniego podejścia i treningu, a postępy wynagradzają wszystko. Jasne, kiedy po około roku oddaje się takiego zwierzaka osobie potrzebującej, po policzkach zawsze ciekną łzy, bo mimo wszystko tworzy się z czworonogiem jakąś więź. Ale później widzi się, że nowy właściciel kocha takiego pomocnika jeszcze bardziej niż Ty, zapewnia mu dobre życie – wtedy mam poczucie spełnionej misji i nie mogę doczekać się kolejnej niesamowitej przygody na czterech łapach.
Aga
20 maja 2018 at 18:06A ja dość przewrotnie opowiem jak strach przed podejmowaniem decyzji paraliżował moje działania przez ostatnie dziesięć lat. Jak niemożność zrobienia kroku naprzód spowodowała, że wciąż stoję w miejscu. Jak obawa przed nieznanym jest silniejsza od największych pragnień. To Ty mi pokazałaś jak pięknie można się rozwijać i ewoluować. Twój progres jest niesamowity. Czytam Cię dopiero od roku, ale zaczęłam od najstarszych wpisów. Myślę że dałaś mi odwagę by wyjść czasem poza swoją strefę bezpieczeństwa i od chwili przeczytania wpisu o Twych ostatnich 10 latach mam siłę by zmienić swoje życie. Dziękuję.
Fikcja
20 maja 2018 at 18:22Przeliczam, przeliczam i jakby nie patrzeć to decyzja, którą podjęłam równo 10 lat temu spowodowała, że jestem tu, gdzie jestem 🙂 Decyzja ta nie była łatwa, bo zmuszała mnie do porzucenia mojej wielkiej pasji. Pasji, która mnie pochłonęła na blisko 9 lat i sprawiała, że raz ją kochałam całym sercem a raz nienawidziłam. Piłka ręczna, bo o tym sporcie mowa, spowodowała, że w wieku 9 lat zaczęłam swoją zwariowaną przygodę z treningami każdego dnia (prócz niedziel-wtedy najczęściej były mecze ligowe), zwiedzaniem hal w całej Polsce (i nie tylko!), obozami w każde ferie i wakacje, poznawaniem fantastycznych ludzi i radzeniem sobie ze stresem. Jednak nie zawsze było różowo…straszna presja, by być najlepszym, bolesne kontuzje (powybijane palce…do dzis moje ręce wyglądają hmmmm…trochę potworkowo ?) i ten brak stabilizacji, bo non stop byłam na walizkach (a raczej torbach sportowych hehe). Gdy przyszedł czas wyboru studiów, zbuntowałam się i stwierdziłam, że zamiast AWF’u wybieram Uniwersytet i ukochany kierunek -geografię ekonomiczno-społeczną. Ta decyzja oznaczała jedno- kończę swoją sportową karierę i stawiam na naukę i „zwyczajne i uporządkowane” życie. Myślę jednak, że moje życie ze zwyczajnością i uporządkowaniem ma mało wspólnego, bo po studiach trafiłam do świetnej firmy, która pozwala mi na miesięczny urlop w ciągu roku, który wykorzystuję z mym (już!) mężem na wyjazdy naszych marzeń. Byliśmy już w Dubaju, Nowej Zelandii, RPA i Etiopii a 3 dni temu powróciliśmy z Kuby ( Hawana unana…?). Już zaczynamy odkładanie funduszy na przyszłoroczną wyprawę po USA. Nie należy bać się zmieniać swego życia!! Zmieniajmy je tylko na lepsze? Gratuluję 10 lat bloga, inspirujesz kobieto, inspirujesz!!???? Dzięki Tobie chcę odwiedzić Nowy Jork, koniecznie! ??
Ania
20 maja 2018 at 19:08Anielka 🙂
Twój blog i radio RFM FM, to media, które regularnie goszczą w moim pokoju. Tak, właśnie w pokoju, bo raz w roku, na dwa miesiące zamieniam swój wygodny dom z ogrodem na mały pokoik w Holandii. Trzy lata temu rzuciłam pracę kuratora. Pracę wykańczającą psychicznie, odpowiedzialną i co zrozumiałam po tylu latach- bezowocną i utopijną. Mam 45 lat- pewnie ktoś powie słaby wiek jak na takie zmiany. Być może, ale póki co jestem szczęśliwa. Zrobiłam kurs układania bukietów kwiatowych. Przez dwa miesiące w roku pracuję przy układaniu bukietów w Holandii. Zarobione pieniądze przeznaczam na podróże. Dwa miesiące – maj i czerwiec jestem w Holandii, dwa miesiące w podróży a w resztę miesięcy oddaję się Rodzinie. Mąż, na początku był trochę przerażony- nie mówiąc o mnie, ale wsparcie otrzymałam od przyjaciółki. To Ona dała mi kopa do zmian mówiąc: jak ci się nie spodoba, zabierzesz manatki i wrócisz do Polski, przecież to nie koniec świata:) Jest super. Teraz właśnie w pokoiku skończyłam rozmawiać na skypie z Rodziną, Radio RMF FM gra sobie w tle a na monitorze Charlize :). Polecam zmiany, pomimo, że nigdy nie wiemy, czy pójdą w dobra stronę, ale próbować warto a nawet trzeba. Pozdrawiam z krainy wiatraków, rowerów i sera 🙂
Agnieszka
6 czerwca 2018 at 13:50Aniu jesteś moją motywacją <3- czy mogę do Ciebie napisać priva?
ANNA
20 maja 2018 at 20:15Od momentu bycia małą dziewczynką było mnie wszędzie pełno ( żywe złoto w dosłownym znaczeniu tego słowa :), milion pomysłów na minutę, co momentami wprawiało moich rodziców w osłupienie (raz nawet wybrałam się na samotną wycieczkę wykradając się z przedszkola! Na szczęście nie udało mi się zawędrować zbyt daleko). Następnie przyszedł okres szkoły, przeistaczanie się z dziecka w nastolatkę oraz odkrycie swojej największej pasji – mody. Ale jak to w nastoletnim wieku bywa również górę wzięły także kompleksy, bo niestety z racji tego, że od dziecka byłam obdarzona kobiecymi kształtami kłóciło się to (w moim mniemaniu) w byciu polską Olivią Palermo ;)) I choć wiele razy słyszałam komplementy z racji sowich kształtów (wąska talia i szersze biodra) tak wewnętrznie nigdy nie było mi z tego powodu miło, wręcz przeciwnie motywowało by w końcu coś z tym zrobić.
I takim sposobem rozpoczęłam swoją przygodę z odchudzaniem. Lata spędzone na obsesyjnym dbaniu o sylwetkę okazały się największą katorgą w moim życiu, ciągłe wyrzuty sumienia, godziny wyczerpujących treningów, bo przecież „żeby coś osiągnąć musisz być szczupła!” Poskutkowało utraceniem najlepszych momentów w moim życiu. Pasja, która okazała się dla mnie toksyczną pozbawiła mnie wszelkiej radości, jakie daję życie, brak życia towarzyskiego, chęci do nauki a nawet do najprostszych codziennych czynności. Aż do momentu, w którym rozpoczęłam czytać konkretne książki szczególnie te poświecone kulturze francuskiej (Jennifer Scott), które otworzyły mi oczy nieco szerzej zainspirowały do patrzenia na świat z innej strony. Podjęłam studia, które okazały się strzałem w dziesiątkę! I w końcu powiedziałam STOP, i to była najlepsza decyzja w moim życiu!
Od pewnego czasu zaczynam odkrywać siebie na nowo, przede wszystkim staram się żyć z pasją! Owszem bywają gorsze momenty, ale dziś wiem, że moim prawdziwym marzeniem jest ukończenie MBA w Londynie czy certyfikaty z angielskiego (a zaczęło się od Duolingo) a nie presja osiągnięcia idealnych wymiarów, co do milimetra. A moda? Owszem nadal jest moją pasją, ale nie tą toksyczną z młodości. Dzisiaj wiem jak korzystać z jej dobrodziejstw i podkreślać to, co otrzymałam od losu, czyli to, co czyni mnie wyjątkową a nie kopią niedoścignionego ideału (tak, bo KAŻDA Z NAS JEST WYJĄTKOWA, pragnienie bycia kimś innym to tylko marnowanie osoby, którą się jest). Przestałam obsesyjnie patrzyć na jedzenie, doceniam uroki swojej kobiecej figury i choć moje uda nadal nie są idealne (i Ty Karo masz w tym swój udział, bo Twój genialny sernik oreo upodobał sobie w nich szczególne miejsce, ale za jest moim znakiem rozpoznawczym w rodzinie, piekę go przy każdej możliwej okazji –dziękuje za przepis 😉 Z chęcią witam każdy dzień, staram się spełniać w karierze oraz wkraczam w dorosłe życie. Odkrywam swoje kolejne pasje – sport czy makijaż, dbam o siebie, bo na to zasługuję nawet, jeżeli nie jestem idealna. Odważyłam się wziąć udział w tym konkursie, bo w końcu zaczynam w siebie wierzyć, a szczęście? Przyjdzie samo, choć w tym wypadku mam nadzieje, że kurierem ;))
Dziewczyny uwierzcie w siebie! Jesteśmy stworzone do wielkich rzeczy, dbajcie o swoich bliskich, pielęgnujcie swoją kobiecość, bądźcie wdzięczne, uśmiechajcie się do losu a on uśmiechnie się do Was! To tak jak z wygraniem w loterii, zanim zaczniecie marzyć o wygranej najpierw kupcie los i odważcie się zrobić pierwszy krok.
Magda
20 maja 2018 at 20:42Odpuścić-moja najlepsza decyzja w życiu. Po dziesiątkach godzin spędzonych w gabinetach leczenia niepłodności, setkach tysięcy minut czekania na dwie kreski na teście, milionach bolesnych badań i czterech procedurach in vitro- powiedziałam: DOSYĆ. Nie chciałam więcej zamykać sie na swiat, rodzine, przyjaciółki z dziećmi, a przede wszystkim na swojego męża. Pojechałam do kliniki, zabrałam swoją dokumentacje medyczna. Pomyslałam, ze moze jestem stworzona do innych rzeczy niz bycie mama. Zarezerwowalam z mezem bilety do Stanów na miesiąc, złożyłam wniosek o wizę. Postanowiłam spełniać swoje zapomniane marzenia. Trzy tygodnie przed wylotem, przez przypadek na badaniach kontrolnych- dowiedziałam sie, ze jestem w ciazy. Malutka urodzi sie za 3 miesiące. Okazuje sie, ze pozytywne myślenie działa cuda.
lawendowa
20 maja 2018 at 20:45Rok 2018 jest równie i dla mnie wyjątkowy.Ty obchodzisz 10 rocznicę bloga ja natomiast 10 rocznicę ślubu a teraz od początku jak i dlaczego ta decyzja z przed 10 lat zmieniła moje życie?
Otóż mając 18 lat każdy marzy o czymś innym ja marzyłam o wolności i samodzielności więc przed samą maturą wyprowadziłam się z domu to był ogromny krok w przód a zarazem strach…wpadłam w wir pracy a wieczorami czas spędzałam na „gadu-gadu”Pewnego wieczoru otrzymałam wiadomość od nieznajomego…nie byłam zainteresowana bo przeglądnęłam jego profil na „naszej klasie” i nie był to mężczyzna w moim typie. PO kilku dniach mężczyzna nalegał na spotkanie a ja wymyśliłam sobie,że spotkam się z nim gdy zdobędzie mój nr telefonu co wydało mi się nie możliwe bo nie mieliśmy wspólnych znajomych ,po chwili jednak dostałam smsa od niego i o mało nie spadłam z krzesła z zdziwienia więc musiałam dotrzymać słowa i spotkać się z nim.Przyjechał do polski na rodzinną uroczystość bo mieszkał i pracował za granicą,umówiliśmy się na spotkanie gdy skończę pracę . Pierwszy raz gdy się zobaczyliśmy był wyjątkowy popatrzyłam w jego oczy i wiedziałam,że choć go nie znam jest to facet z którym chcę spędzić resztę życia.wiem banalne ale miłość od pierwszego wejrzenia istnieje czytaj dalej a się przekonasz :)Póżniej widzieliśmy się kilka razy przed jego wyjazdem i ostatni wieczór mieliśmy wspólny z znajomymi. Nagle ja źle się poczułam (miałam wówczas problemy z sercem o czym dowiedziałam się w późniejszym czasie) mój” przyszły mąż” zawiózł mnie do szpitala i był ze mną cały czas..gdy lepiej się poczułam i odzyskałam świadomość poprosiłam aby pojechał do domu ponieważ rano wyjeżdża już do pracy i wtedy on chwycił mnie za dłoń i powiedział,że nigdzie nie jedzie ,nie może wyjechać zostawiając mnie w takim stanie….to był ten moment w którym już wiedziałam,że mężczyzna którego znam tydzień będzie tym jedynym i tak się stało po trzech miesiącach na przekór rodzinie wzięliśmy ślub…….
poświęcił dla mnie wszystko co miał,pracę,dom a przecież nie miał gwarancji że będziemy razem…w sierpniu tego roku minie 10 lat od kiedy jesteśmy małżeństwem,mamy dwójkę dzieci i najważniejsze to mamy siebie…ta decyzja o ślubie z nieznajomym miała ogromny wpływ na moje życie…ja młoda 18 latka i facet którego nie znałam a dziś jest moim największym przyjacielem,jest moim aniołem stróżem,kocha nad życie i choć nie raz były kryzysy to wytrwale przechodzimy przez nie razem nie wyobrażam sobie życia bez niego, jest przy mnie zawsze i wiele dla mnie znaczy to moja druga połowa serca.mojej duszy. Jest dla mnie wszystkim i mam nadzieję,że kiedyś to przeczyta i utwierdzi się w tym,że kocham go najmocniej….To skrócona wersja mojej historii,pełną właśnie piszę aby móc te emocje przekazać później moim dzieciom,wnukom a być może prawnukom.Pamieć bywa zawodna a książka zawsze zostanie i gdy już ją skończę będziesz jedną z pierwszych osób która ją otrzyma 🙂 I z okazji tak pięknych urodzin życzę ci aby kolejne twoje decyzje zmieniały twoje życie na jeszcze lepsze i dziękuję ci ,że dzięki Tak pięknej okazji mogłam podzielić się z Tobą i innymi moją historią o odważnej decyzji z przed 10 lat…..
Roooxi
20 maja 2018 at 20:47Drobna, nieśmiała dziewczyna, świeżo upieczona studentka w wielkim mieście poznaje chłopaka, który kompletnie ją dominuje. Początkowo zauroczona jego uprzejmością, czułością i inteligencja daje się nabrać i naiwnie wplątuje się w toksyczny związek. Wiecie jak to jest gdy ktoś wam ciagle wmawia, ze coś w życiu osiągacie tylko dzięki niemu? Ze bez niego sobie nie poradzę, ze jestem nikim, ze jestem beznadzieja i głupia i tylko dzięki jego wsparciu zdaje egzaminy. Byłam tak przerażona tymi słowami, wszystkimi emocjonalnymi szantażami, ze straciłam wszystko: zdrowie, przyjaciół i najważniejsze- kontakt z rodzicami. Wpadłam w depresje i nie chciało mi się żyć. Pewnego dnia, po tajemnej rozmowie przez internet z moim przyjacielem ( tak, tak wszystkie moje rozmowy i wiadomości były sprawdzane), zdecydowałam się na ucieczkę. Spakowałam manatki i zniknęłam! To była najodważniejsza decyzja w moim życiu 🙂 i wiecie co się okazało? Wcale nie byłam taka beznadziejna jak mój toksyczny partner wmawiał mi przez kilka lat. Ukończyłam studia z wyróżnieniem, związałam się z przyjacielem który nakłonił mnie do ucieczki, jest najcudowniejszym, najczulszym, najprzystojniejszym i najmądrzejszym mężczyzna na świecie ❤️ (Po za moim tatusiem ?) Zamieszkaliśmy razem za granica, mam świetna prace, świetny kontak z rodzicami, tryskam energia i optymizmem ( no dobra, czasami boli mnie głowa 😉 ). Mój ukochany mi się oświadczył i planujemy ślub! Tfu, tfu, tfu… odpukać w niemalowane! Żeby nie zapeszać! ? lepszego życia nie mogłam sobie wymarzyć ? jedna niewinna ukryta rozmowa z przyjacielem, zmieniła moje bić nie warte życie w bajkę 🙂 dobra trochę na pewno przesadzam, bo po takich przejściach już niewiele mi potrzeba do szczęścia. Ale tyle dobrego z tej historii, ze nauczyłam się żyć chwila, dostrzegać cud w codzienności i zwyczajności, doceniać życzliwość i uśmiechy ludzi, nauczyłam się otwartości i pomagać innym, a przedewszystkim mój narzeczony nauczył mnie miłości, nieskończonej milosci. Może dla was, to żadna ważna decyzja, ale mi uratowała życie i jestem z niej dumna 🙂 pozdrawiam ?
Aga
20 maja 2018 at 21:08Karolina, jeszcze raz serdeczne gratulacje! Ostatnio komentowałam, Twój wpis na FB. gdzie wspominałam Waszą sesję z blogerskiego spotkania z Krakowa. Odpowiedziałaś, że spotkanie te odbyło się 9 lat temu. Po części dojrzewałam wspólnie z Wami (czytam Cię w takim razie od 15 roku życia- WOW!).
Opiszę historię, która wpłynęła na cały mój okres dojrzewania i ciągnęła się za mną przez prawie 7 lat życia.
Jeszcze w gimnazjum byłam zafascynowana światem zwierząt, marzyłam żeby zostać weterynarzem, opiekować się zwierzakami i ratować im życie. Marzenia te wpłynęły na moją późniejszą decyzję- wybór profilu biologiczno- chemicznego w liceum. Niestety w międzyczasie moja wizja przyszłej pracy brutalnie zderzyła się z rzeczywistością, a ja niestety nie byłam na tyle odważna by zmienić kierunek na humanistyczny. Naukę w liceum wspominam jak drogę przez mękę- stres, nieprzespane noce, dwója po dwói z biologii i nauczycielka zniechęcająca do dalszej nauki. Już po miesiącu zorientowałam się, że to nie dla mnie. Jednak, jak wcześniej wspomniałam zabrakło mi odwagi. Minęły trzy lata, nadeszły matury a wraz z nimi kolejne rozczarowania. Rodzice wspierali mnie jak mogli. Podwozili i odbierali z korepetycji, przeznaczali wręcz bajońskie (jak teraz o tym myślę) sumy na dodatkowe zajęcia z chemii i biologii. W momencie, gdy zobaczyłam wyniki przepłakałam całą noc. Moje marzenia o stomatologii poszły w las. Rozpoczęły się wielkie poszukiwania kierunku, na który dostanę się bez poprawki matury (byłam bardzo uparta i nie chciałam poprawiać matury jak inni znajomi). I tak trafiłam na politechnikę. Rozstałam się z biologią i ponownie związałam z chemią. W ten sposób rozpoczęła się kolejna przygoda i kolejna (niestety) droga przez mękę. Trzy lata walki ze sobą, niezliczona ilość myśli żeby rzucić studia i rozpocząć nowe od początku. Dzięki wsparciu bliskich udało mi się dokończyć kierunek w terminie (z czego jestem bardzo dumna) i zdobyć tytuł inżyniera.
Po obronie musiałam podjąć kolejną bardzo trudną i niezwykle ważną decyzję- czy chcę kontynuować dalej studia na politechnice czy rozstaję się z chemią na dobre i w końcu zaczynam realizować swoje marzenia? Długo rozmyślałam, radziłam się, przeszukiwałam internet wzdłuż i wszerz aż w końcu stwierdziłam kiedy jak nie teraz. Przez 6 lat brakowało mi odwagi, czas nadrobić stracony czas!
Działalność dodatkowa na studiach (całe szczęście, że na 2 roku studiów zmądrzałam i stwierdziłam, że studia to nie wszystko!) utwierdziła mnie w przekonaniu, że marketing jest kierunkiem, w którym chciałabym się rozwijać. Początki zawsze są trudne i w moim przypadku również nie było inaczej. Jako osoba bez wykształcenia kierunkowego miałam problemy z dostaniem się na staż (nie wspominając o normalnym stanowisku). Na szczęście poszukiwania nie poszły na darmo! Na pół roku trafiłam do startupu, gdzie dostałam olbrzymi kredyt zaufania i zdobyłam pierwsze doświadczenie w marketingu. W międzyczasie zdałam egzaminy na uczelnię ekonomiczną, na którą dostałam się i obecnie realizuję specjalizację z marketingu. Po roku, od momentu, gdy podjęłam decyzję o rozstaniu się z chemią dostałam się na staż do znanej i dużej korporacji, gdzie zdobywam doświadczenie, uczę się, realizuję i śmiało mogę powiedzieć, że sprawia mi to dużą przyjemność!
Przez 3,5 roku na politechnice praktycznie nic nie rozumiałam z tego o czym mówią do mnie wykładowcy. Siedziałam dniami i nocami nad książkami żeby zrozumieć dane pojęcia. A teraz? Niesamowite jest to, że wiedzę zdobytą na studiach mogę przełożyć na pracę i odwrotnie. I wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? W końcu rozumiem o czym wykładowcy do mnie mówią i moja praca jest w końcu doceniana!
Jak widzisz jedna decyzja z przeszłości może zaważyć o całym życiu. Najważniejsze jest to by mieć odwagę odkręcić błędy z przeszłości i zawalczyć o swoje marzenia. Mam nadzieję, że to dopiero początek wiele dobrego jeszcze przede mną!
Kasiazinstagrama b
20 maja 2018 at 21:16Czasami zastanawiam się, czy nasz los jest dla nas zapisany w kartach czy może wszystko dzieje się drogą przypadku. Na pewno każda z nas, zastanawiała się kiedyś jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy w danym momencie podjęły inną, kluczową decyzję. Urodziłam i wychowałam się w małej miejscowości, nie owijając w bawełnę nie przelewało nam się. Zawsze pamiętam, że wstydziłam się tego jak mieszkamy, że nie mam czym się pochwalić przed koleżankami. Mama starała się jak tylko mogła lecz jest i była osobą, która cały czas użalała się nad sobą i zbytnio bała się i była zbyt ostrożna podjąć jakąkolwiek decyzję, by zmienić coś w swoim życiu na lepsze. Jako nastolatka postanowiłam, że ja nigdy nie będę miała takiego podejścia do życia i nie chodziło tu tylko o dobra materialne lecz o zdolność cieszenia się z każdej najmniejszej rzeczy, zdrowia czy pięknej pogody. Postanowiłam, że nie będę taka jak moja mama, choć kocham ją nad życie. Dzięki takiemu podejściu skończyłam studia, udało mi się znaleźć dobrą pracę, a także już teraz męża do którego wyprowadziłam się do dużego miasta i teraz cieszymy się naszym największym szczęściem 4-miesięcznym synkiem! Staram się nie zamartwiać zbytnio, wychodzę z założenia, ze na każdy problem znajdzie się jakieś rozwiązanie, że trzeba myśleć pozytywnie, doceniać to co się ma! Wszystko to dzięki przemyśleniom i decyzjom podjętym jako nastolatka, choć czasem zastanawiam się, gdzie byłabym teraz gdybym myślała tak jak moja mama…
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji 10-lecia bloga:)
ZAPAŚNICZKA
20 maja 2018 at 21:17„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Nie łatwo jest mi podejmować decyzje, ale właśnie teraz się zorientowałam, że dokładnie 10 lat temu podjęłam słuszną decyzję i nawet nie wiedziałam, że okaże się ona ta najlepszą.
W tym roku również obchodzę swoje 10 lecie. 10 lat temu rozpoczęłam przygodę z zapasami. Podjęłam decyzje: ” chce trenować zapasy!”
Zapasy , sport związany ze sztuką walki. Sport, który jest wymagający i kosztuje mnie wiele wyrzeczeń.
Niektórzy byli przeciwni abym zaczęła trenować akurat ten sport, który kojarzony jest z męska dyscypliną. Jednak ja zdecydowałam, że tak , że to jest to co chce robić. Jestem szczęśliwa i dumna z miejsca w którym teraz się znajduje. W ciągu 10 lat mogłam się rozwijać, rozwijać swoją pasję do sportu. Zwiedzilam wiele miejsc na świecie, a to wszystko dzięki tej jednej decyzji. Zawsze chciałam polecieć samolotem gdzie kolwiek. I spełniło się moje marzenie jako 15 latka leciałam samolotem na mistrzostwa Europy. Ja sama nigdy w życiu nie mogłabym pozwolić sobie na taką podróż, a ta jedna decyzja otworzyła mi drzwi do lepszego świata. Do świata marzeń, które mogę spełniać. I tak spełnilam marzeń o medalu z mistrzostw Europy.
Dzięki tej jednej decyzji , którą podjęłam 10 lat temu mogę spełniać marzenia , realizować się w tym co kocham i być po prostu szczęśliwą osobą.
Patrycja
20 maja 2018 at 21:27Choć jestem bardzo młoda to w ciągu tych 10 lat, podjęłam wiele ważnych i wpływających decyzji, których skutki odczuwam aż do dziś.
Parę lat temu, gdy pierwszy raz weszłam do szkoły, poznałam cudownego chłopaka.
Przez kilka lat ukrywałam moje zainteresowanie nim, ponieważ bałam się reakcji rówieśników. Może to zabrzmieć dziwnie, ale chodziło mi tylko o przyjazn.
Trzy lata temu pokonałam swój strach i zdecydowałam się powiedzieć prawdę.
Któregoś dnia po szkole, podeszłam do niego i zagadałam. Z początku wydawał się być bardzo zaskoczony i nawet przerażony. Starałam się jak najlepiej mogłam wszystko wytłumaczyć. Udało się. Po kilkunastu minutach odpowiedział, on również chciałby się ze mną przyjaźnić. Wtedy nasza relacja była nieśmiała i skromna.
Wraz ze znajomymi wychodziliśmy na miasto, spotykaliśmy się.
Gdy stawaliśmy się coraz starsi nasza relacja rozbudowała się. Byliśmy dla siebie największym poparciem. Czasem nawet i jedynym powodem do życia.
Tak zostało do dzisiaj. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, mam nadzieje, ze na zawsze.
Cieszę się, że wtedy przełamałam swój strach i zaczęłam najlepszą przygodę życia.
KAROLA
20 maja 2018 at 21:27Moja historia i zmiana życia właściwie zaczęła się od myśli: „ej! nie chcę być nudna!”. A było to pokłosie uświadomienia sobie, że nie ma w moim życiu polotu, nic mnie nie pochłania, nie mam hobby, a studia, które ukończyłam – no cóż – bardziej chciałam w tym temacie działać, niż realnie to czułam. Zaczęłam więc poszukiwać siebie. Jakiejś pasji. CZEGOKOLWIEK. Standardowo zaczęłam od bilansu, wypisując na kartce co lubię robić, co umiem robić, co sprawia mi przyjemność. Uświadomiłam sobie, że od zawsze miałam zamiłowanie do robienia czegoś ręcznie. Nagle przypomniałam sobie, że za dziecka uczęszczałam na kółka plastyczne i tym podobne. No dobra – pomyślałam. Idźmy w tym temacie. I tak pewnego razu zapukał do drzwi kurier z kilkoma rzeczami zamówionymi przez internet. Pędzle, farbki, drewniane elementy. Postanowiłam, że nauczę się techniki decoupage. I się zaczęło… (uśmiecham się w tym momencie, do tej pory nie mogę uwierzyć, że wszystko zaczęło, się od tego małego zestawu.. i to właściwie najgorszego jakościowo jaki miałam! Początki… 🙂 ). Pracowałam wówczas w zawodzie, a każdą wolną chwilę wypełniało mi rękodzieło, godziny prób i błędów, dochodzenie do doskonałości w zamiłowaniu do przemieniania surowego elementu w małe dzieło sztuki, moje dzieło sztuki! Robiłam to właściwie tylko dla siebie, z czystej przyjemności. Aż po wielu miesiącach (za namową narzeczonego, teraz już męża 🙂 ), odważyłam się pokazać to co robię światu. Wystawiałam swoje prace w różnych grupach rękodzieła. I jakie było moje zdziwienie, gdy znalazły się osoby, które chciały ode mnie te rzeczy kupić. Ba! Zaczęły zamawiać produkty zindywidualizowane do swoich potrzeb, które wykonywałam na specjalne zamówienia. Zaczęły się pierwsze nieśmiałe myśli, że chciałabym właśnie to robić w życiu. „Ale jak?”, „A co jak nie pójdzie?”, „Te zamówienia, może to tylko chwilowe zainteresowanie?”, „Przecież trzeba za coś żyć!”, „A może jednak…”, „Nie nie, to głupi pomysł.”, „Nie porywaj się z motyką na księżyc!” – myśli plątały się w głowie.
Któregoś razu, zmęczona po ciężkim dniu w pracy i fochach przełożonego, czekając na autobus, stojąc w strugach deszczu, tym bardziej zła bo przemoczona, zrozumiałam, że w życiu chodzi o znacznie więcej niż stała pensja i umowa o pracę. Czułam, że ten deszcz zmywa ze mnie troski, wątpliwości. Zaczęłam czuć, że chcieć to móc. I że muszę uwierzyć w siebie, że marzenia są na wyciągnięcie ręki i tylko ode mnie zależy co z tym zrobię i czy wykorzystam moment. Idąc za ciosem, postanowiłam zwolnić się z pracy, postawić wszystko na jedną kartę, założyć działalność gospodarczą i robić to co kocham. Pokochałam nawet deszcz i już nie straszne mi zmoknięcie. Co z tego, że po deszczu włosy paskudnie mi się kręcą 😉
Czas weryfikuje wszystko, dlatego w tym momencie już po 2 latach od tej decyzji, stwierdzam że była ona najlepszą, jaką podjęłam w życiu. Zaczynając w ciasnym kącie pokoju, aż po wymarzoną pracownię, którą mam teraz. Ręcznie wykonuję drewniane dekoracje, wkładając w to pasję i serducho, jestem szczęśliwa, że mogę wykonywać coś dla kogoś i z tego żyć. Bo jak się coś kocha i mocno w to wierzy, to musi wyjść prędzej czy później. I nawet jeśli nie uda mi się wygrać w konkursie, mam nadzieję, że choć jedna z czytelniczek, gdy przeczyta mój wpis, po prostu pomyśli „Ja też mogę i potrafię!”. Bo świat stoi przed nami wszystkimi otworem, to tylko od nas zależy co zrobimy z szansami, które przed nami stawia. Nie bez powodu, mówi się, że świat do odważnych należy 🙂
DREAMY
20 maja 2018 at 21:30Przede wszystkim na samym początku chciałabym Tobie podziękować, za ogrom pozytywnej energii i inspiracji jakie czerpię z Twojego bloga 🙂 nie ukrywam, że zawsze czekam z niecierpliwością na nowy wpis! Ale dość przydługich wstępów, zaczynajmy opowieść…
Blisko osiem lat temu, będąc uczennicą drugiej klasy liceum (profil mat-fiz) stwierdziłam, że nie chcę wiązać swojego życia ze studiami inżynierskimi. Czułam, że to nie jest „mój klimat”. Zawsze z tyłu głowy miałam myśli o studiach medycznych- konkretniej stomatologii. Decyzja była trudna, miałam za sobą trochę ponad rok do matury, a do nadrobienia prawie dwa lata biologii i chemii do poziomu rozszerzonego. Długo biłam się z myślami, jak to zrobić, czy dam radę, czy nie lepiej byłoby po prostu dobrnąć do końca liceum i zdać ze spokojem na początkowo wybrane budownictwo. Nie chciałam całe życie żałować, że nie spróbowałam. Najtrudniej było oznajmić moim rodzicom decyzję, która mogła wywrócić moje życie do góry nogami, i…. wywróciła! Muszę powiedzieć, że gdyby nie ogromne wsparcie rodziców nie dałabym rady przebrnąć tego co działo się później. Tata jako pierwsza osoba w swojej rodzinie skończyła studia wyższe, bagatela na przekór swoim rodzicom, nie mając oparcia psychicznego i finansowego, musiał dorabiać za granicą, aby je skończyć. On doskonale rozumiał, że musi być ze mną. W ciagu kilku dni, zdeterminowana, zapisałam się na kursy doszkalające z dwóch przedmiotów wiodących do matury. Problem leżał w tym, że nie w mojej małej, rodzinnej miejscowości, a 150 km dalej… ale to też nie było przeszkodą nie do pokonania 🙂 Dzięki pomocy wychowawczyni, dostałam indywidualnie dopasowany plan zajęć i dojeżdżałam na korepetycje dwa razy w tygodniu już do konća liceum. Nie ukrywam, było ciężko, dużo wyrzeczeń, o imprezach i spotkaniach towarzyskich mogłam zapomnieć. Jednak opłacało się! Zdałam na wymarzone studia w pierwszej rekrutacji! Był to jeden z najszczęśliwszyh dni w moim życiu. Drugi, to był mój ślub, który odbył się prawie miesiąc tenu, z mężczyzną, którego poznałam pierwszego dnia studiów! Jest to moja bratnia dusza, osoba, w której mam oparcie w najtrudniejszych chwilach. Gdyby nie decyzja podjęta na początku dorosłej drogi, nie byłabym dziś w tym miejscu gdzie jestem, spełniona w życiu prywatnym i wynosząca satysfakcję z pracy.
Gorąco pozdrawiam z Trójmiasta!
Ania
20 maja 2018 at 21:35Ja, kobieta po przejściach, starsza niż Twoje Czytelniczki, mądrzejsza, ale nadal popełniająca błędy. Kilka miesięcy temu skończyłam 38 lat i jestem już gotowa nad takie podsumowania. Ja stateczna pani prawnik, specjalizująca się w prawie podatkowym, mama 3 dzieci, żona po raz drugi. Żyłam z dna na dzień, czując, że to nie jest moja droga i nie moje miejsce w świecie. I wówczas 5 lat temu, to los wystawił mnie na próbę i zmobilizował do zmian. Mój najmłodszy syn- Krzyś usłyszał wówczas diagnozę – Zespół Aspergera, to oznaczało lekką formę autyzmu. Mój 2 -letni syn potrzebował mnie i z dnia na dzień podjęłam decyzję, że pora na zmiany. Od tej pory zostałam mamą – terapeutką, byłam z Krzysiem i dla Krzysia. Ale to nie koniec, ponieważ jedna decyzja pociągnęła za sobą kolejną. Miałam poczucie, że moje doświadczenia powinny czemuś służyć i chciałam pomagać rodzicom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, jak my. Pewnego wieczora, spontanicznie, pod wpływem chwili podjęłam decyzję o założeniu bloga. Miał być dla mnie odskocznią od codzienności, a stał się wielkim początkiem. To było 3 lata temu , powstał blog, a potem grupa wsparcia dla rodziców dzieci z różnymi zaburzeniami. I ta decyzja odmieniła moje życie. Już nie wróciłam do nudnego prawa, teraz działam na rzecz dzieci i rodziców. Moje bloga czyta 40tys mam, a w grupie wsparcia jest ponad 4 tys rodziców. Każdego dnia wspólnie zmagamy się z różnymi wyzwaniami. Wykreśliłam z mojego słownika pojęcie problem, teraz uczę się od Krzysia i wspólnie pokonujemy kolejne wyzwania. Znalazłam swoje miejsce, tworzę warsztaty wspomagające terapie w domu, jestem zapraszana na konferencje naukowe, aby nieść pozytywne przesłanie Rodzicom, którzy są dopiero na początku drogi. I tym samym spontaniczna decyzja o założeniu bloga … zmieniła moje życie. Paradoksalnie zaburzenia Krzysia, stały się wielką przygodą i szansą dla nas wszystkich. Mam fantastycznego, mądrego, wrażliwego syna i zajęcie, które jest misją. Dziś cieszę się z każdego sukcesu Krzysia i jestem dumna z naszej rodziny. Skoro przetrwaliśmy to, to przetrwamy juz wszystko 🙂 Pozdrawiam
Monika
20 maja 2018 at 21:35Wszystko zaczęło się 4 lata temu. Koniec liceum, matura, czas wyboru co dalej. Wiedziałam, że na pewno będę na maturze zdawała biologię, ok ale co dalej? Patrzyłam, szukałam po przeróżnych uczelniach aż w końcu znalazłam to: studia pielęgniarskie. Naczytałam się w internecie przeróżnych rzeczy. Że pielęgniarki są zawistne, studia ciężkie, od 7 do 20 jest się poza domem: najpierw rano praktyki później uczelnia, egzaminy, brak wakacji przez 3 lata, po studiach głodowa pensja… jednak mimo wszstko poczułam, że to może być to. Poczułam, że mogłabym zrobić coś dobrego dla innych osób, dla pacjentów. Wysłałam papiery tylko w to jedno, jedyne miejsce. Na jedną, jedyną uczelnię, ponieważ u mnie w mieście jest tylko jedna uczelnia, na której mogę studiować za darmo. Tak na prawdę postawiłam wszystko na jedną kartę. Udało się!!! Dostałam się, złożyłam papiery w dziekanacie,zostałam wpisana na listę studentów. 1 rok był na prawdę ciężki, wielka przepaść między tym co było w Liceum, a tym co jest na Uniwersytecie. Szok. Było ogromnie ciężko, nieprzespane noce bo nauka, brak wyjść na imprezę bo nauka. Jednak podczas praktyk czułam, że to to. Że chcę to robić, chcę pracować w szpitalu. Przyszła sesja, nie podołałam z jednym egzaminem… jestem w kropce, nie wiem co robić… iść na inne studia? Studia, które będą łatwiejsze? Zrezygnować całkiem ze studiów i iść do pracy? A może jednak stawić czoło temu wszystkiemu i nie dać się, brnąć w to mimo wszystko? Na decyzję miałam tydzień, ponieważ to był koniec września. Biłam się myślami dzień i noc… w ostatniej w chwili zdecydowałam: idę w to! powiedziałam sobie ” wyrzucają Cie drzwiami? wejdź oknem !”. Złożyłam ponownie papiery i co? Za miesiąc kończę studia, jestem obecnie na 3 roku. Gdybym się poddała to do dzisiaj biłabym się z myślami, dlaczego się poddałam, przecież to był jeden jedyny egzamin…Dzięki tej decyzji nauczyłam się nigdy nie poddawać, wchodzić wszędzie tzw. „oknem”! Dzięki tej właśnie decyzji mogę spełniać się w życiu, robić to co kocham, robić to co sprawia mi wielka satysfakcję i otrzymać w zamian to co jest bezcenne: wdzięczność i zaufanie drugiego człowieka.
Agnieszka
20 maja 2018 at 21:42Moje życie to szereg decyzji które były niezrozumiałe dla innych! A które sprawiły ze za każdym razem wywracałam je do góry nogami! Mając 18 lat (dziś mam 28) związałam się z chłopakiem który mieszkał w Anglii – poznaliśmy się 2 lata wcześniej przez internet – i ja do tej Anglii do niego pojechałam! Do dziś nie wiem jakim cudem rodzice się zgodzili, chyba dlatego ze miałam dowód w ręku… kilka miesięcy tam spędzonych otworzyły mi oczy na świat, na innych ludzi, inna kulturę i wtedy zdecydowałam ze nie chce wieść zwyczajnego życia. Niestety po roku się rozeszliśmy. W klasie maturalnej postanowiłam ze w takim razie wyjadę na studia do innego miasta – wszyscy w okol znowu się dziwili a rodzice nie wierzyli. Ze Szczecina do Poznania. 3 lata wśród ludzi na poziomie, uzdolnionych ambitnych ponownie mi pokazała ze chcieć to moc! Byłam szczęśliwa ze otaczałam się takimi wspaniałymi ludzi. Wszystkim się wdawało ze już tam zostanę a ja? Wyjechałam na pol roku do USA – w końcu to było moje marzenie, gdy zobaczyłam nowy jork myślałam ze zwariuje! Czułam się jakbym śniła (dosłownie, tylko raz w życiu miałam taki stan – jakbym nie była w swoim ciele). Po pol roku wróciłam do Polski ale postanowiłam ze Poznań to nie moje miasto a właśnie Szczecin i na przekór wszystkim zostałam w swoim rodzinnym mieście. Rodzice byli zrozpaczeni bo „Poznań miał większe perspektywy”. Poszłam na kolejne studia, trochę bez przekonania ale od razu zaczelam prace w korporacji. Po roku odeszłam! Znowu! Chciałam znowu czegoś więcej! To nic ze dobrze zarabiałam, miałam super atmosferę, elastyczny grafik i wielkie możliwości rozwoju! Odeszłam po to aby rozpocząć swój własny biznes!! Przez pierwsze półtora roku zarabiałam 2000 zł netto, 500 spłacałam pożyczkę za szkolenia (zasłużyłam się na 15000 aby wyszkolić się w nowej dziedzinie) a 500 spłacałam auto które było mi potrzebne do pracy! Dobrze ze mogłam wrócić do domu rodzinnego i swojego starego pokoju bo za 1000 zł ledwo bym dała radę. W każdym razie dziś po 3 latach mojego biznesu mam firmę, która ma 20 dużych partnerów biznesowych i 200 klientów z którymi współpracuje na codzień. Rozwijam się wśród najlepszych! W między czasie poznałam miłość mojego życia, wyprowadziłam się od rodziców i żyje życiem jakie chce.. ALE wciąż mi mało! Za miesiąc zakładam nowy biznes! Oczywiście obok obecnego, po prostu jestem świetna w tworzeniu czegoś od zera. Gdybym miała powiedzieć która decyzja była najważniejsza to chyba ta w której rozpoczęłam swoją własna dziwność, jednak w podsumowaniu ogólnym uważam ze każda z tych decyzji była zwariowana i spontaniczna a jednak podłożem każdej z nich była chęć rozwoju, zmiany, poznawania nowych ludzi, bycia niezależna! Dziś wiem ze nie żałuje zadnej z nich, jestem szcsesliwa tu gdzie jestem 🙂
Magdaak
20 maja 2018 at 21:44Moja historia zaczyna się 7 lat temu! Po kilkuletnim, burzliwym związku postanowiłam go zakończyć dzień przed Walentynkami (ah ja romantyczka). Facet na odchodne dał mi prezent walentynkowy( wino wytrawne, którego niecierpie!). Zostawić go- to ta decyzja wplynęła niesłychanie na moje dalsze życie. Życie z mężczyzną, którego postanowiłam poślubić po 4 miesiącach! Może niezupełnie obcym- znamy się z czasów gimnazjalnych 😉 ale znającym mnie doskonale! Nigdy nie popełniłby takiej wpadki jak wczesniej wspomniany człowiek. Mój mąż to człowiek opiekuńczy, troskliwy, kochający. To właśnie z prawdziwej gorącej miłości powstał mój synek! <3 a wszystko to nie miałoby miejsca gdyby nie decyzja sprzed kilku lat 🙂 teraz kolejna decyzja już przed Nami a nie przede mną- ślub kościelny w czerwcu. Wielkie wydarzenie w życiu Naszej Trójki 🙂 Tak więc dziękuję Ci były chłopaku za możliwość przejścia w nowe, lepsze życie!
odadozet
20 maja 2018 at 21:47Hej, w odpowiedzi na Twoje pytanie-wyzwanie. Ostatbie 10 lat były najważniejszymi w moim zyciu. Na przestrzeni tego czasu pracowalam bardzo nad soba, swoim charakterem, kariera zawodowa ispelnianiem marzen. Moimi osiągnięciami, ktorymi jestem w stanie sie podzielić były (kolejność przypadkowa):
1. Ja. Dzieki pracy nad soba wiem, kim jestem. Wiem, jakie mam potrzeby i co sprawia, ze jestem szczesliwa osoba. Wiem, jakimi ludzmi w zyciu chce sie otaczać. Wiem, ktorzy z bliskich sa prawdziwymi Przyjaciolmi. Wiem, co to milosc, przyjazn i szacunek. Nauczyłam sie byc szczera sama ze soba oraz otwarta na rzeczywistość. Nauczyłam sie nie oceniać, oraz caly czas ucze sie radości i empatii w stosunku do otoczenia. Postawiłam na siebie i jestem dumna z tego, kim jestem i jaka jestem. Choc to niekończąca sie praca, ale jakie cudowne efekty.
2. Studia. Przestałam sie oszukiwać, ze skoncze studia, ktore nie daja mi poczucia spełnienia, ktore nie pobudzają szarych komórek, ktore sa totalnie odtwórcze, ktorych nie chce studiować. Studia to chec zdobywania wiedzy, gdy przestajesz miec to poczucie to nie ma to sensu. Tak wiele wartościowych ręczy mozna zrobic w tym czasie. Ja na to postawiłam. Znow wybrałam siebie. Znow wybrałam dobrze.
3. Kariera zawodowa. Podjęłam ruzyko totalnej zmiany w swoim zyciu. Ze stanowiska doradcy klienta w popularnej sieci księgarni (w czasach kiedy to były księgarnie a nie markety z książkami i mnóstwem chińszczyzny) zaaplikowałam na stanowisko inżyniera w jednak z fabryk produkujących czesci do samolotow. Mialam tylko dwie rzeczy spośród wielu wymagań: znałam wymagany jezyk obcy oraz mialam predyspozycje (chcialam sie wszytskiego nauczyc). Dostalam szanse i dalej z niej korzystam. W tej chwili jestem specjalista w swojej dziedzinie. Mam poczucie, ze wszytsko osiągnęłam własna praca. Wieloma godzinami. Szkoleniami i edukacja po godzinach pracy. Budze sie rano z usmiechem na twarzy i nie przestaje. Caly czas cos, caly czas doskonale swoja wiedze i przekazuje ja innym.
Kilka lat temu postawiłam na siebie. Uwierzyłam w siebie i swoje mozliwosci. I to nie jest mit- Jesli zyjesz w zgodzie z samym soba- wszytsko Ci sie uda. Osiągniesz cele, spełnisz marzenia. Konsekwencja i siła wewnętrzna dzialaja cuda. Ja to zrobilam. Mam wspaniałych przyjaciol i rodzine, cudowne wymarzone mieszkanie, prace, ktora pozwala mi sie ciagle rozwijać i wciaz odkrywam nowe rzeczy. Nowe umiejętności. Nowe zainteresowania. Nowe smaki i zapachy. Nowe miejsca.
Ostatbie 10 lat bylo najlepszym okresem mojego zycia. Dziekuje, ze zmotywowałaś swoim zadaniem do takiego podswimowania. Mam nadzieje, ze czytasz to z usmiechem na twarzy- tak jak ja 🙂
Marta
20 maja 2018 at 21:49Pytanie, bardzo trudne… dużo decyzji dużych i małych ma wpływ na nasze życie. Ja chciałabym opowiedzieć o mojej decyzji, która zmieniła inne istnienia 🙂
Około 5 lat temu zdecydowałam, że chce polepszyć świat pomagając zwierzętom, dużym i małym. Rozpoczęło się od zmiany stylu życia – diety, przeszłam na wegetarianizm. Przede wszystkim na moją decyzję wpłynęły względy ideologiczne, nie chciałam godzić się na krzywdy wyrządzane zwierzętom. Było to ogromne wyzwanie. Zajęło mi to około roku, ale dla mnie wciąż za mało. Odrzuciłam w swoim życiu wyroby skórzane (i to było najtrudniejsze), w Polsce wciąż jeszcze nie ma szerokiej gamy wyrobów z (dobrej!) jakości skóry ekologicznej. Korzystałam z okazji i zaopatrywałam się za granicą w czasie urlopów. Równocześnie zaczęłam wolontariat w lokalnym schronisku dla zwierząt, zakochałam się … satysfakcja oraz poczucie spełnienia jest nie do opisania!! Zaadoptowałam dwie piękne futrzane istotki, kocham je nad życie! Prowadzę również dom tymczasowy dla kociaków i piesków w trakcie leczenia, które czekają na dom. Nic innego nie sprawia mi takiej radości. Moja historia pokazuje jak jedna decyzja potrafi zmienić na lepsze nie tylko nasze życie, ale także jeszcze, mam nadzieję, dużo dużo więcej! 🙂
Gorąco pozdrawiam!
Natalia
20 maja 2018 at 21:54W wieku 11 lat widząc okropną niesprawiedliwość w mojej rodzinie pomyślałam:”Zostanę prawnikiem, aby móc zawsze stawać po stronie tych pokrzywdzonych.” Dalsza ścieżka -klasy gimnazjum/ liceum o profilu humanistyczno-prawnym… matura z przedmiotów historyczno- społecznych… i studia, wymarzone prawo stacjonarnie! Okej, oklepane, na rynku pracy jest zbyt dużo radców prawnych czy adwokatów, ale cieszy mnie samo obcowanie z prawem. Dopiero kończę pierwszy rok, 20 lat w dowodzie, ale to niesamowite, jak jedna sytuacja z dzieciństwa wpłynęła na to, że to co studiuje nie jest przykrym wkuwaniem, tylko jest to moje zainteresowanie, moja pasja. Wiem na pewno,że dzięki mojej determinacji i wsparciu mojego ukochanego( którego poznanie 4 lata temu również jest jednym z ważniejszych momentów mojego życia, bez niego nie doszłabym do tego momentu, w którym jestem) pokonam wszelkie przeciwności i będę łączyła pomoc potrzebującym z zainteresowaniem i pracą!
Dagmara
20 maja 2018 at 21:54Przede wszystkim gratulacje z okazji okrągłej rocznicy! 🙂 Jak przeczytałam pytanie konkursowe to aż się uśmiechnęłam pod nosem. Czasem mam wrażenie, że im mniej przemyślana i im bardziej przypadkowa decyzja tym większe zmiany w moim życiu za sobą pociąga. W klasie maturalnej spotykałam się z chłopakiem, który pochodził z rodziny, w której praktycznie każdy mężczyzna pracował w branży filmowej, on miał takie same aspiracje. Pamiętam jak po skończeniu matur byliśmy na spotkaniu ze znajomymi i opowiadał o tym jak trudno dostać się do Łódzkiej Szkoły Filmowej i że jest to prawie niewykonalne, bo poziom jest tak strasznie wysoki. Odpowiedziałam, że jest po prostu tylko 20 miejsc na każdy kierunek a chętnych setki czy tysiące przez to, że to jedyna taka szkoła. Zostałam uciszona (!) i przywołana do porządku, żeby nie wypowiadać się na tematy, o których nie mam pojęcia. Jedna sprawa, że był to dupek i następnego dnia nie był już moim chłopakiem 😉 druga, że powiedziałam sobie w myślach „no to patrz” i nie mówiąc nic nikomu z maturą napisaną pod prawnicze studia, złożyłam papiery do Łódzkiej Filmówki. Miałam miesiąc na przygotowanie się do rozmowy kwalifikacyjnej a dodatkowo z wrażenia zapomniałam, żeby złożyć papiery na prawo czy gdziekolwiek indziej. W październiku byłam już studentką Organizacji Produkcji Filmowej (P.S. eks-chlopak nie zdał matury z matmy więc nie mógł na jakiekolwiek studia zdawać – KARMA). Kilka miesięcy później zdobyłam się na odwagę i zrezygnowałam z pracy w Instytucie Teatralnym (co było dla mnie trudne bo chwile wcześniej skończył się długo planowany remont dzięki któremu dostałam swoje własne biurko (i podwyżkę)) i zostałam zatrudniona przy organizacji pewnego festiwalu filmowego w Warszawie. Praca po 16 godzin na dobę przez dwa miesiące non stop, za dużo mniejsze pieniądze – za to ludzie jakich wtedy poznałam – przyjaźnie i współprace na kolejne lata. Ponad dwa lata temu będąc niezależną singielką dałam się namówić na kilka randek z pewnym mężczyzną (poznanym właśnie przy okazji pracy przy tym festiwalu!) jednak po kilku spotkaniach stwierdziłam, że zamiast robić mu nadzieje skończę tą znajomość, bo byłam na etapie życia kiedy nie chciałam się wiązać. Podjęłam decyzję, że umówię się z nim i to skończę. Jak później powiedział nic nie zmobilizowało go do zdobycia mnie jak ta rozmowa. Kilka miesięcy później wykręcałam się jak mogłam od wspólnego spędzenia walentynek bo byłam okropnie zmęczona po pracy i prosiłam, żebyśmy przenieśli je na dzień następny bo przecież walentynki są codziennie 😉 Nie ugiął się! Przyjechał z pizzą, włączyliśmy Przyjaciół i odpoczywaliśmy. Kilka tygodni później okazało się, że tego wieczora (Netflix and Chill ;)) zaszłam w ciąże. Mniej więcej w siódmym miesiącu postanowiłam zrobić sobie pamiątkę i poszłam na usg 3d. Dzidziuś jednak odwrócił się tak, że może przez kilka sekund było widać jego buzię, więc dosłownie 2 tygodnie później postanowiłam spróbować jeszcze raz. Od wszystkich usłyszałam, że bez sensu, kasa w błoto a ja strasznie chciałam mieć taki film! Nie było już miejsc tam gdzie byłam poprzednio więc znalazłam innego lekarza robiącego takie badanie. Dzidziuś pięknie się pokazał jednak w pewnym momencie w takcie badania pan doktor powiedział że jeszcze tego samego dnia mam się zgłosić na ostry dyżur do szpitala położniczego. Dzięki temu badaniu przypadkiem wykryto nieprawidłowość której nikt inny wcześniej nie zobaczył. Urodziłam wcześniaka, który jeszcze miesiąc leżał w inkubatorze zanim mogliśmy go wziąć do domu. Kiedy miałam go już przy sobie chciałam uwiecznić i zatrzymać każdą możliwą chwilę. Zaczęłam robić mu zdjęcia, niektóre publikowałam na stronie na fb, z czasem zaczęli odzywać się do mnie znajomi z prośbą o to, zebym zrobiła takie zdjęcia też ich dzieciom, a dziś jestem szczęśliwą Mamą, po szkole Filmowej, zarabiającą jako fotograf dziecięcy i tak się zastanawiam.. co gdyby chłopak-dupek 9 lat temu ugryzł się w język? Karolina! Dziękuję Ci bardzo za to pytanie konkursowe bo odpowiadając na nie sama sobie uświadomiłam jak dużo w moim życiu wydarzyło się pod wpływem jednej małej chwili. I jak cudowne jest to, że z pewnością wydarzyły się też negatywne rzeczy pod wpływem szybkich, nieprzemyślanych decyzji a jednak z tego co widzę w większości komentarzy pamiętamy tutaj głównie o tych dobrych! 🙂
Namaste Kochane!
Karolina
20 maja 2018 at 21:579,5 roku tem poznałam na stacji benzynowej faceta. Po godzinnej rozmowie wsiadłam z nim do auta i pojechałam na weekend do Bratysławy…
Za miesiąc świętuemy 7-rocznice ślubu, mamy 6- letniego syna i 4-letnią córkę.
Nigdy bym nie cofnęła czasu, mimo ze wyjazd z obcym facetem na weekend była jednocześnie największą nieodpowiedzialnością jaką w życiu zrobiłam :).
Karo
20 maja 2018 at 21:58Pewnego zimowego dnia nudząc sie jak mops kupiłam bilety lotnicze na Zanzibar. Uznałam, że majówka w Afryce to jest to. Troche nie ogarnęłam, że to pora deszczowa, dlatego będąc na miejscu popijałam w hotelowym lobby prossecco. Nagle wyparowała banda Greków, krorzy sie do nas dosiedli i spytali czy mamy plany na jutro, bo oni budują tutaj szkołę i mają do rozdania pół auta ubrań. Oczywiście rano bylam pierwsza przy busie:) W czasie podróży do wioski powiedzieli jedno zdanie, że czasem małe rzeczy zmieniają wszystko w życiu i że oni kochają Afrykę za to, że „tutaj nie ma problemów, chociaz przecież są. Tu ważne są wartości.” Po powrocie do Polski postanowiłam wszystko zmienić by móc więcej energii poświęcić pomocy tamtym dzieciakom, ale tez dlatego że ostatnio bylo mi na duchu jakoś gorzej.
Rzucilam wygodną prace w Krakowie, za dwa tygodnie zaczynam życie w Warszawie, w firmie która pozwoli mi na podróżowanie. Wybrałam do adopcji na odległość dzieciaka, któremu chce opłacić edukację.
W końcu zaczelam robić rzeczy o ktorych marzyłam, uznajac, że to jedyna rzecz ktora ma wartość. W końcu hakuna matata.
To dowod na to, że nudne lutowe popołudnia potrafią przynieść slonce na całe życie
Maja Puente
20 maja 2018 at 22:0110 lat temu miałam 9 lat, wiem, ciężko w tym wieku mówić o podejmowaniu decyzji, ale właśnie wtedy, zadecydowałam, że „jak będę duża” to będę spełniać swoje marzenia. Swoje pierwsze marzenie spełniam w pierwszej liceum. Wtedy zaprojektowałam i uszyłam swoją pierwszą kolekcję, a potem zorganizowałam pokaz mody, na który przyszło mnóstwo osób. Co roku projektowałam coraz liczniejsze kolekcje, aż w klasie maturalnej założyłam swoją markę. To całe wydarzenie nauczyło mnie czegoś więcej niż organizowania pokazów, szycia i projektowania. Nauczyło mnie wierzyć w siebie i w swoje pomysły, a to zdecydowanie cenniejsze od własnej marki 🙂
Dorota
20 maja 2018 at 22:01Witam Cię Karolino?
Czytam komentarze i w sumie trochę zazdroszczę (pozytywnie oczywiscie) tych wszystkich fajnych historii u innych.
Moja najlepsza w życiu decyzja niestety nie jest związana z dobrymi emocjami choć kończy się happy endem. Otóż 5 lat temu musiałam podjąć bardzo ważna decyzję – rozwód. Brzmi kiepsko, a w tamtym okresie czasu było to dla mnie straszną porażką. Postanowiłam jednak, że muszę uwolnić się z toksycznego związku. Zostałam sama – z 2 letnią córeczka…. młoda bez perspektywy, świeżo po studiach, bez pracy i oszczędnosci. Byłam załamana…. myślałam, że nie dam rady. Brakowało na wszystko… jedzenie, wynajmowane mieszkanie… musiałam jednak szybko się otrząsnąć i stanąć na nogi. Zaczęłam staż, później normalny etat… brakowało sił jednak nie poddałam się. Musiałam postawić wszystko na jedną kartę – przecież musiałam być silna i odważna… wkoncu mam dla kogo tak walczyć. Założyłam własną firmę. Początki były ciężkie… dom… praca… dom…. praca. Teraz z perspektywy czasu wiem, że decyzja którą podjęłam kiedyś, mimo, że była bardzo bolesna zrobiła ze mnie kobietę silną, niezależną, samodzielną, która nie boi się wyzwań i upadków. Mam przy sobie moją córkę- moje największe szczęście i miłość. Wiem, że teraz poradzę sobie juz ze wszystkim. Aaa aaa na sam koniec dodam, że za miesiąc wprowadzamy się do naszego własnego M3. Trzymaj kciuki ? Dałam radę. Jestem z siebie dumna !!!
aneta
20 maja 2018 at 22:04Gratuluję i życzę Ci kolejnych wspaniałych lat pracy i wytrwałości w tym co robisz, a robisz to świetnie. Dziękuję za to, że mogę Cię czytać 🙂
Moja historia pracy zaczęła się dokładnie 10 lat temu i patrząc na obecną perspektywę, był to cholernie ważny moment w moim życiu. Kiedy miałam 17 lat zaczęłam zarabiać pieniądze. Pracowałam przez każde wakacje od 17 roku życia do końca studiów za granicą – sprzątając. Podczas roku akademickiego pracowałam dorywczo (w sprzedaży) w moim studenckim mieście, pod koniec studiów studiowałam nie tylko dziennie, ale także zaocznie oraz pracowałam na etacie. Dlaczego? Ponieważ doświadczałam kolejnej pracy, tym razem biurowej. Dziś mam 27 lat i jestem po prostu z siebie dumna, dlatego, że każda praca nauczyła mnie czegoś nowego i otworzyła oczy na dalsze perspektywy, a przede wszystkim nauczyła okazywać większy szacunek dla każdego zawodu. Spróbowałam tylu rodzajów prac w swoim życiu, za co jestem wdzięczna moim rodzicom, ponieważ to oni pokierowali mnie na początku i dzięki nim dzisiaj jestem na odpowiednim miejscu. Ostateczny wybór należał do mnie. Wybrałam to, w czym się dobrze czuję. Niektórym moja historia może wydawać się dziwna, ale dla mnie praca jest ważna. Za dużo czasu i wysiłku ludzie poświęcają na prace w której się męczą. Ja dzięki temu, że zaczęłam wcześnie, dziś praca jest przyjemnością, spełnieniem ambicji oraz nieustannym zaangażowaniem. Nie, nie jestem pracoholikiem oraz posiadaczem ogromnego majątku, po prostu jestem szczęśliwa z tego co mam i co osiągnęłam i będę osiągać nadal. Z całego serca życzę każdemu podążania świadomą drogą, warto w życiu próbować jak najwięcej 🙂
Magda
20 maja 2018 at 22:06W ciągu ostatnich 10 lat dwa wydarzenia zmieniły Moje życie na zawsze:urodzenie syna, który 1 lipca skończy 4 latka i wyjście A mąż za wspaniałego mężczyznę 16 października minie 13 lat jak jesteśmy razem, a 22.10 minie lata po Naszym ślubie ❤️ Dziecko nauczyło mnie przede wszystkim bezwarunkowej miłości.Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że można tak kochać.Ta mała istotka weszła w Moje (Nasze) życie z przytupem i już nic nigdy nie było takie same.Pamietam jak dzis, że jak się dowiedziałam o ciąży było tysiące myśli w Mojej głowie czy dam rade, jak to będzie.Nie mieliśmy mieszkania ja dopiero co zaczęłam nową pracę…,ale duże wsparcie ukochanego obok i wszelkie troski poszły na bok. Największy stres był przy informowaniu rodziców,ale szybko przeszlo łez radości nie było końca i oczywiście dużego wsparcia podczas ciąży jak i po urodzeniu Kamilka❤️Rodzice jak i teściowie było bardzo pomocni i pomogli w oswojeniu się w nowej roli-Rodzica?Ponad 2 lata później stanęłam przed ołtarzem z miłością Mojego życia,ojcem Naszego syna i przysięgaliśmy sobie być ze sobą na całe życie❤️
Decyzja o posiadaniu dziecka i ślubie ( wiem,wiem powinno być w odwrotnej kolejności,ale wyszlo inaczej) były najlepsze w Moim życiu i wiem, że nigdy nie będę ich żałować, a co więcej planujemy już kolejnego maluszka w Naszym życiu.Nie wyobrażam sobie, żeby Nasz syn byl sam ( ja mam dwie siostry i trzech braci i chociaż kiedys były klotnie i bójki to teraz nie wyobrażam sobie życia bez Nich❤️).Oczywiście tyłu nie dzieci nie planuje,ale kto wie…wazne, żeby były zdrowe bo to uważam jest w życiu najważniejsze…
Pozdrawiam ?❤️
Katolina
20 maja 2018 at 22:10Moja najlepsza decyzja, którą podjęłam 10 lat temu to kliknięcie w enter w internecie i poznanie mojego obecnego męża. Decyzja spontaniczna i to był strzał w 10, a dokładnie w serce! Nie żałuję ani troche tego „kliknięcia” bo nie wyobrażam sobie teraż życia bez niego!
Malinowa
20 maja 2018 at 22:12Rok 2013. Po dwóch latach znajomości z mężczyzną, podjęłam decyzję, aby z nim zamieszkać. Nic w tym szczególnego, zdarza sie w wielu relacjach damsko-męskich, z tym że Mój mężczyzna był wdowcem wychowujacym syna swojej zmarłej żony…
Zaimponowal mi tym. Dużo by pisać o naszych perypetiach, ale pytanie brzmi jak ta decyzja zawarzyla na moich dalszych losach? A tak, że mam teraz u boku bardzo dobrego człowieka, cudownego męża oraz wymarzonego synka Antosia, który niebawem skończy 1,5roku.
Jedna decyzja, dużo przeżyć, łez, smutków, uśmiechów, cierpliwości, lepszych i gorszych momentów a przy moim ktoś dla kogo jestem całym światem…. Dzięki Karolina za wyzwanie, bo wg mnie takie małe wyzwanie nam rzuciłas. A Tobie życzę kolejnego dziesięciolecia pełnego pozytywnych zdarzeń. Pozdrawiam.
Karolina89
20 maja 2018 at 22:2810 lat temu podjęłam decyzję, która wywróciła moje życie do góry nogami. Moi rodzice,oboje prawnicy, od małego namawiali mnie do pójścia w ich ślady. Czytałam historyczne książki, oglądałam serial Ally McBeal i wbijałam sobie do głowy jak mantrę słowa rodziców-będziesz dobrym prawnikiem, inne zawody nie są dla Ciebie. 10 lat temu zachorował moj dziadek. Od małego kojarzył mi się z cukierkami, które mi dawał ukradkiem przed mama i dymem tytoniowym. Dym. Papierosy. Diagnoza-nowotwór płuc z przerzutami. Choroba potoczyła się bardzo szybko i zabierała silę z mojego ukochanego dziadka. W końcu jego stan na tyle się pogorszył,ze trafił do hospicjum. Nie poddawalam się w walce o jego życie, starałam się rozbawiać go i odwracać jego uwagę od strachu przed śmiercią. Poznałam tam wtedy wspaniałych ludzi-lekarzy,pielęgniarki i wolontariuszy, którzy pomagali nie tylko pacjentom, ale i ich rodzinom przejść przez te trudne chwile, pogodzić się ze śmiercią i nauczyć się cieszyć każdym dniem. Po przemyśleniu mojego dotychczasowego życia i planów stwierdziłam, ze nie chce obrać tej ścieżki, którą wybrali za mnie rodzice. Żyje się raz i na łóżu śmierci chciałabym powiedzieć moim praprawnukom, że miałam zajefajne życie. Zmieniłam pod koniec roku szkolnego klasę w liceum na bio-chem, wiedząc ze bedę musiała ze zdwojoną sila pracować, by nadrobić zaległości. Zdałam maturę, dostalam się na medycynę, a teraz pracuje w hospicjum i tak jak kiedyś lekarze pomagali mojego dziadkowi, tak ja teraz staram się przeprowadzić pacjentów przez najtrudniejszy końcowy etap życia. Praca w hospicjum nie jest łatwa, sama wiele razy miałam lzy w oczach,ale daje jednocześnie ogrom satysfakcji i radości, gdy ulży się w bólu i wywoła uśmiech na twarzy drugiej osoby. Togę zmieniłam na biały fartuch i była to najlepsza decyzja w moim życiu. Wierzę, ze dziadek patrzy na mnie z gory i kibicuje moim wyborom.
gam88
20 maja 2018 at 22:28Nie mam jeszcze 30stki i będę rozwódką. Takie myśli miałam ponad 3 lata temu, jak wyprowadzałem się ze swojego mieszkania, zabierając najpierw pospiesznie zapakowaną torbę. Gdybym mogłam cofnąć czas, nigdy bym tego ślubu nie wzięła. Tak wtedy myślałam. Dziś mam 30 lat i uważam, że każda decyzja podjęta przez nas to nasze doświadczenie. wtedy w 2012r jako 24 studentka wychodząc za mąż za przystojnego prawnika( którego odradzał mi cały świat), nie zostawiajac ostatni rok studiów w Lublinie by przenioslam się do Warszawy i by się utrzymać poszłam do pracy do sklepu odzieżowego. Brzmi jak pasmo pomyłek. I choć małżeństwo od samego początku było pomyłką, a życie z tym człowiekiem wielką męczarnią to wszystko inne zaczęło być spójne. Studia prawnicze mimo odległości skończyłam z wyróżnieniem, praca do której trafiłam przez przypadek okazała się noją ścieżka kariery dającą mi dobrą posadę, podróże i rozwój osobisty i co najważniejsze przyjaciół którzy byli ze mną gdy w pewien styczniowy wieczór życie mi się zmieniało. Po kilku miesiącach poszłam na randkę z Tindera (!) z chłopakiem nie prawnikiem, a elektrykiem, co to słucha metalu i wszystko robi po swojemu nie idąc za tłumem. Okazało się, że to jest miłość mojego życia. Dziś mam 30 lat i nie chcę cofać czasu. Nawet ,,najgłupsza” decyzja może dać Ci najmądrzejszą lekcje życia. Przewartościować Twoje życie i pokazać co tak naprawdę się liczy. Dziś mam 30 lat, mieszkam w Warszawie, jestem narzeczoną najwspanialszego człowieka, mam dobrą pracę o której bym nigdy nie pomyślała, cudownych przyajciół, we wrześniu spełni się moje wielkie marzenie-zostanę mamą. Jest wiele przymiotników, rzeczowników które mogą mnie określić- rozwódka jest na samym końcu. A wszystko co mam, to dzięki ,,głupiej” decyzji z 2.05.2012 r, bo to właśnie dzięki niej jestem tu gdzie jestem 🙂
Julia
20 maja 2018 at 22:36Czy 21letniej dziewczynie tez może się zmienić życie na przestrzeni dekady ?Moze zacznijmy od początku.11-letnia dziewczynka -w sumie to ten wiek zapoczątkował przełom w moim niedługim życiu.Pamiętam jak dziś ,ze moim największym marzeniem było posiadanie zdolności lingwistycznych .Wtedy już zaczęłam rozumieć jak ważne są w dzisiejszym świecie języki obce.Opanowalam angielski i niemiecki do poziomu zaawansowanego w wieku 16lay.Liceum -co to były za czasu .Piersse bunty,miłości.Zagubiona -nie wiedziałam jaka droga podążać .Czy języki to wszytsko ?Czy wykształcenie wyższe będzie mi w jakikolwiek sposób potrzebne ?Konczac liceum ,zdawajac maturę na zadziwiająco wysoki wynik w moim życiu zapadła decyzja -nie idę na studia.Rodzice byli zdruzgotani ,wściekli i nie rozumieli dlaczego marnuje taka szanse .Owczesnie byłam na tyle zdeterminowana ,ze dopięłam swego i poszłam na wymarzone studium -kosmetyka.W międzyczasie pracowałam i uczyłam się zaocznie .Rodzice w dalszym ciągu nie popierali mojej decyzji.Smialo mogę powiedzieć -uważali ze do niczego w życiu nie dojdę ,se zmarnowałam 2lata na nauce w tejże szkole.Nadszedl czas egzaminów .Zdane z celującym wynikiem .Rodzicow dalej nie rozpierała duma ,bo przecież co to za zawód -kosmetyczka .Gdzie takich jest milion a wybijają się tylko nieliczne.Mysle ,ze czuli wtedy do mnie żal spowodowany ucieczka -jak to mówili -przed nauką(taka na studiach).Po skończeniu szkoły miałam wizualizacje mojego życia -otworzyć własne Spa.Tylko hola-to kosztuje miliony.Z tego względu w wieku 20lat wyjechałam do Niemiec do pracy.Za 1500zl pracując na recepcji w hotelu nic nie zdziałam ,a nie chciałam podejmować się pracy u kogoś w salonie .Czulam potrzebę uzyskania różnych kwalifikacji -po sprawy dermatologiczne po medycynę estetyczna .Aktualnie pracuje w Niemczech .Malymi kroczkami oszczędzam na wymarzony cel ,używam swojej wiedzy lingwistycznej i co najważniejsze jestem z chłopakiem gdzie obydwoje zarabiamy na lepsze jutro-wspólne lepsze jutro.W międzyczasie robię kwalifikacje -jeżdżę do polski po to by w weekend odbyć kurs,e-learningi.I ktoś mi powie ,ze się nie da ?Da się ludzie !Tylko trzeba chcieć .A rodzice ?Pierwszy raz usłyszałam od nich ze są ze mnie dumni !I wiecie co ? Te słowa wypowiedziane przez nich zmieniły moje życie na przestrzeni 10lat!!!
Kate
20 maja 2018 at 22:37Dokładnie 5 lat temu dostałam propozycje sesji. Jako 15 letnia dziewczynka myślałam ze to będzie jakaś sesja w polu z rozmazanym tłem , dokładnie taka sama jaka zawsze robiłam sobie z przyjaciółkami. Co się później okazało , fotografka zrobiła mi testy agencyjne !! Wstawiłam te zdjęcia na wszystkie portale społecznościowe , i zaczął się bum. Wybrałam agencje i od 5 lat zajmuje się modelingiem. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to ze moich małych kroczków nie mógł widzieć moj największy wzór i motywacja do życia -czyli moj tata. Zmarł 5 lat temu , i myśle ze teraz patrzy na mnie z góry i trzyma mocno za mnie kciuki !
Ange
20 maja 2018 at 22:44Czesc Karolina, pragne opowiedziec Ci o moich decyzjach, ktore podjelam i zmienily moje zycie przez ostatnie 10 lat. Tak jak i Ty wspomnialas na Twoim Blogu w urodzinowym poscie czy instastory , kiedy Charlize Mystery sie zaczelo nie odrazu doszlas do tego co masz teraz , droga byla wyboista , lecz sie nie poddalas, to troche tak jak ja . Dlugo szukalam drogi do szczescia , ale moze zaczne od poczatku . 10 lat temu z kiedy bylam jeszcze nastolatka poznalam chlopaka, ktorego uwazalam za milosc mojego zycia , bylam z nim 6 lat po ktorych sie zareczylismy i myslalam ze dojdzie do slubu, lecz problem finansowe nie pozwalaly na to, podjelismy decyzje o wyjezdzie do Anglii by zarobic, odlozyc pieniadze i wrocic zorganizowac wesele, lecz samotnosc w innym kraju , bez rodziny, bez przyjaciol, i bez mozliwosci kontaktu z obcokrajowcami na poziomie, ktorego oczekiwalismy, gromadzilo ogromne flustracje, dochodzily do tego klotnie i konflikty z ktorymi nie potrafilismy sobie poradzic. Po pewnym czasie nie moglismy na siebie patrzec, dlatego podjelismy decyzje o rozstaniu. Moj swiat sie zawalil, bylam w obcym kraju, sama , przerazona, dostalam depresji przez ciagle siedzenie w domu, ale do czasu kiedy nastapil przelom , postanowilam wziac sie w garsc, uwierzyc w siebie. Znalazlam prace, wynajelam dom, by zabic wolny czas uczylam sie Angielskiego i poszlam na silownie, cala agresja i smutek odeszly z potem na treningach. Po pol roku poczulam sie pewna siebie zaczelam wychodzic do miejsc publicznych , poznalam znajomych, a po 3 miesiacach chlopaka/mezczyzne/ Anglika i bylam zaskoczona i bilam sie w myslach jak to sie stalo, ze on mnie rozumie, wiadomo popelnialam bledy jezykowe, ale on sie nie zloscil , poprawial i uczyl. Teraz po roku gdy jestesmy para, jestem taka szczesliwa, odkrylam ze male przyjemnosci i przyziemne uczynki sprawiaja najwieksza radosc, kwiaty bez okazji, czy przyniesiony kocyk i kawa , gdy czuje sie zmeczona wywoluja usmiech na mojej twarzy. Gdy podjelam decycje o wyjezdzie z kraju , czy rozstaniu oczywiscie bardzo cierpialam zostawiajac rodzicow , bylego chlopaka, ale teraz rozumiem ze na wszystko przychodzi czas , tylko trzeba walczyc , i ja tak zrobilam i teraz czuje sie szczesliwa. Twoje wpisy na blogu sa bardzo inspirujace , za co bardzo Ci dziekuje i Pozdrowienia , Ange
(przepraszam za polskie znaki, wiem ze to moze razic w oczy)
Ange
20 maja 2018 at 22:45Czesc Karolina, pragne opowiedziec Ci o moich decyzjach, ktore podjelam i zmienily moje zycie przez ostatnie 10 lat. Tak jak i Ty wspomnialas na Twoim Blogu w urodzinowym poscie czy instastory , kiedy Charlize Mystery sie zaczelo nie odrazu doszlas do tego co masz teraz , droga byla wyboista , lecz sie nie poddalas, to troche tak jak ja . Dlugo szukalam drogi do szczescia , ale moze zaczne od poczatku . 10 lat temu z kiedy bylam jeszcze nastolatka poznalam chlopaka, ktorego uwazalam za milosc mojego zycia , bylam z nim 6 lat po ktorych sie zareczylismy i myslalam ze dojdzie do slubu, lecz problem finansowe nie pozwalaly na to, podjelismy decyzje o wyjezdzie do Anglii by zarobic, odlozyc pieniadze i wrocic zorganizowac wesele, lecz samotnosc w innym kraju , bez rodziny, bez przyjaciol, i bez mozliwosci kontaktu z obcokrajowcami na poziomie, ktorego oczekiwalismy, gromadzilo ogromne flustracje, dochodzily do tego klotnie i konflikty z ktorymi nie potrafilismy sobie poradzic. Po pewnym czasie nie moglismy na siebie patrzec, dlatego podjelismy decyzje o rozstaniu. Moj swiat sie zawalil, bylam w obcym kraju, sama , przerazona, dostalam depresji przez ciagle siedzenie w domu, ale do czasu kiedy nastapil przelom , postanowilam wziac sie w garsc, uwierzyc w siebie. Znalazlam prace, wynajelam dom, by zabic wolny czas uczylam sie Angielskiego i poszlam na silownie, cala agresja i smutek odeszly z potem na treningach. Po pol roku poczulam sie pewna siebie zaczelam wychodzic do miejsc publicznych , poznalam znajomych, a po 3 miesiacach chlopaka/mezczyzne/ Anglika i bylam zaskoczona i bilam sie w myslach jak to sie stalo, ze on mnie rozumie, wiadomo popelnialam bledy jezykowe, ale on sie nie zloscil , poprawial i uczyl. Teraz po roku gdy jestesmy para, jestem taka szczesliwa, odkrylam ze male przyjemnosci i przyziemne uczynki sprawiaja najwieksza radosc, kwiaty bez okazji, czy przyniesiony kocyk i kawa , gdy czuje sie zmeczona wywoluja usmiech na mojej twarzy. Gdy podjelam decycje o wyjezdzie z kraju , czy rozstaniu oczywiscie bardzo cierpialam zostawiajac rodzicow , bylego chlopaka, ale teraz rozumiem ze na wszystko przychodzi czas , tylko trzeba walczyc , i ja tak zrobilam i teraz czuje sie szczesliwa. Twoje wpisy na blogu sa bardzo inspirujace , za co bardzo Ci dziekuje i Pozdrowienia , Ange
(przepraszam za polskie znaki, wiem ze to moze razic w oczy)
Kasia K
20 maja 2018 at 23:15Jest lipiec 2006, para nastolatków pędzi granatowym pegotem,w głośnikach dudni jakiś pseldo raper.Ta dwójka to zakochane w sobie gnojki które myślą ze życie to tu i teraz. Żadne nie zapina pasów,żadne nie myśli o jutrze. Pada deszcz ,ostry silny letni deszcz który dla wielu jest wybawieniem w to gorące popołudnie.Pegot odpala z piskiem i jako pierwszy opuszcza rondo po przeskoczeniu światła na zielone… po chwili która zaważyła o przyszłości tej dwójki ,samochód wpada w poślizg ,koziołkuje i dachuje,ktoś krzyczy,tłucze się szkoło przedniej szyby,strzelają poduszki.samochod ląduje na skwerku,żółty szalik dziewczyny nasiąka krwią…ale to nie jej krew ,to krew która tryska z ręki chłopaka … potem już tylko karetka policja szpital. Dziewczyna jest cała,kilka siniaków i otarć, dłoń chłopaka była składana podczas trwającej kilka godzin operacji,a wszystko przez szkło z przedniej szyby która pocięła wszystkie ścięgna , szkła które zamiast trawić w głowę dziewczyny trawiły w rękę chłopaka. Tak to on ją wtedy uratował osłaniając własnym ramieniem!
Rehabilitacja trwała kilka miesięcy, udało się uratować dłoń chłopaka,jednak ich przyszłość i poczucie wlasniej wartości ucierpiało dużo mocniej….
Sierpień 2007 z braku pomysły na zycie,góra powypadkowych długów bądź może z ochota ucieczki chłopak wyjeżdża do Angli. Niby na chwile,niby na moment ,zarobić i wrócić. W Polsce zostaje ona,płacze cierpi,tęskni. Chce jechać za nim,nie chce zostawić rodziny …
Październik 2007 spakowana po uszy, z 70 kg życia dziewczyna wyrusza w swoją pierwsza podróż na koniec świata,chodź tak naprawdę tylko trochę ponad 1200 km ,do Angli ,do niego.jedzie autokarem 30 godz,30 godz płacze…
Są razem,pierwsze dorosłe decyzje,o dziwo nie ma tu beztroski ani zabawy. Są obowiązki ,jest odpowiedzialność i wieka straszna tęsknota za domem. Chwila na która oboje wyjeżdżali zmienia się w rok,dwa dziesięć.
Dzis są małżeństwem,maja córkę własny dom z ogrodem… dalej kochają się tak samo mocno jak tego deszczowego lipcowego popołudnia które zaważyło na ich życiu. I chodź minęło już tyle lat ona dalej tęskni za domem który jest tam w Polsce. .. i dobrze wiem co czuje tamta dziewczynę bo ona to ja.
Kasia
20 maja 2018 at 23:34Decyzja, która wpłynęła diametralnie na moje życie to przeprowadzka z małego miasteczka do dużego miasta, pozostawienie wszystkiego i rozpoczęcie nowego etapu w życiu. Wraz z podjęciem tej decyzji rozpoczęłam pracę, która daje mi dużo satysfakcji, mam większe możliwości, aby spełniać swoje marzenia. Decyzja ta uświadomiła mi, ze życie może wyglądać inaczej, wystarczy tylko troche odważyć się podjąć odpowiednie kroki. Dzięki rodzinie, która mnie zawsze wspiera i pomaga, dzięki kochanym rodzicom udało mi się osiągnąć to, co chciałam. Tym bardziej jestem z siebie zadowolona, ponieważ bez niczyjej pomocy poradziłam sobie w mieście, zdobyłam wykształcenie i pracę 🙂 teraz tylko czekam na odpowiedni moment, w którym pojawi się miłość 🙂 <3
Młodzieńcza miłość
20 maja 2018 at 23:52Cudowne gimnazjalne czasy. Pierwsza miłość, która w tamtym czasie była dla mnie wszystkim. Wydawać się mogło, że był to idealny związek zdwojga młodych ludzi, którzy mieli jedynie 14lat. Pewnego dnia po ponad roku czas bez dokładnie wyjaśnionych przyczyn wszytko się rozpadło. Był to dla mnie bardzo trudny i bolesny okres zakończenia drugiej klasy gimnazjalnej. Nie dość, że wciąż czekał nas ostatni rok szkoły w jednej klasie, to nadal mieliśmy wspólne grono znajomych i siebie do okoła. Z dnia na dzień po zakończeniu roku szkolnego podjęłam decyzje ze starsza siostrą o leczeniu mojego małego złamanego serca. Kupiliśmy bilety do Nowego Jorku. Była to moja pierwsza podróż za ocean i zarazem pierwsze spotkanie z siostra po 7 latach od kiedy ona wyleciała do Ameryki. Dokładnie pamietam ten długi dziewięcio godzinny lot, podczas którego miałam czas na mnóstwo przemyśleń. Jako młoda dziewczynka podjęłam wtedy decyzje i obiecałam sobie, że gdy tylko ukończę studia w Polsce wylecę do Nowego Jorku i zawsze już będę przy siostrze. Mijały lata,zdążyłam wyleczyć rany, złamane serce po pierwszej miłości i zarazem zakochać się w innym ale jak się okazało nie odpowiednim. Los chciał abym odbyła swoją kolejna, wtedy już któraś z kolei ale tą wymarzoną podróż do Stanow. Ukończyłam obiecane sobie wcześniej studia licencjackie w Gdańsku, kupiłam bilet w jedna stronę i ruszyłam spełnić marzenie. Podczas już kilkumiesięcznego pobytu w dniu moich 22urodzin dostałam najbardziej szokujące i najwspanialsze życzenia. Napisał do mnie on nie kto inny a chłopak w którym zakochana byłam w wieku 14lat. Od tego dnia przez kilka kolejnych miesięcy rozmawialiśmy codziennie . Każdego dnia zastanawiałam się czy powinnam spełnić swoje marzenie i pozostać w stanach czy iść za głosem serca. No i stało się w styczniu spakowałam walizki i wróciłam do Europy. Nie wróciłam jednak do domu w Polsce. Wylądowałam w Anglii. Mieszkam tu teraz z ukochanym, już teraz od ponad dwuch miesięcy narzeczonym. Spełniam się zawodowo, będąc managerem dwuch kawiarni. Mam u boku najwspanialszego mężczyznę i jak się okazało miłość mojego życia, która była mi pisana jak mogę to określić „gowniarzami”. Nie żałuje, że w tamtym momencie podjęłam tą decyzje. Teraz nie tylko mam go u boku ale wiem, że kiedyś razem wspólnie wylecimy spełniać jak się okazało wspólne marzenie mieszkania w Nowego Jorku.
Asia
21 maja 2018 at 00:02Jeszcze nie 10, ale w czerwcu minie 9 lat. 9 lat temu zdecydowałam się zamiast zabawy w wakacje, wyjechać za granice do pracy. Poznałam wspaniałych ludzi. Wróciłam do szkoły ale myślami byłam za granica, czekałam na kolejne wakacje. Po tych drugich już zostałam. Mam przepiękne wspomnienia, wydarzyło się tez wiele złego, długi, problemy z praca.. to wszystko mnie tylko wzmocniło. Na mojej drodze pojawiło się tez wielu złych ludzi, którzy uparcie ciągnęli mnie na dno. Na szczęście 5 lat temu poznałam mojego partnera, dzięki niemu, otworzyłam oczy na tych fałszywych znajomych, nie, nie powiedział ani słowa, gdy ‚znajomi’ zobaczyli, ze jestem szczęśliwa, przestali się odzywać, wmawiano mi, jaki on zły. W sierpniu minie 5 lat razem, mamy 2,5 letnia coreczke, przeprowadzkę na głowie . Jestem najszczęśliwsza kobieta, najszczęśliwsza mama, dzięki nim. Jeśli miałabym podać 3 punkty kulminacyjne -1- wyjazd z Polski, 2-poznanie mojego partnera,3- narodziny córki. Bywa ciężko ale to oni dają mi motywacje każdego dnia. Dzięki nim jestem silniejsza, więcej się uśmiecham. Gratuluje 10 lat bloga i życzę kolejnych 10 i 10 i 10… pozdrawiamy 🙂
Ange
21 maja 2018 at 00:12Czesc Karolina, pragne opowiedziec Ci o moich decyzjach, ktore podjelam i zmienily moje zycie przez ostatnie 10 lat. Tak jak i Ty wspomnialas na Twoim Blogu w urodzinowym poscie czy instastory , kiedy Charlize Mystery sie zaczelo nie odrazu doszlas do tego co masz teraz , droga byla wyboista , lecz sie nie poddalas, to troche tak jak ja . Dlugo szukalam drogi do szczescia , ale moze zaczne od poczatku . 10 lat temu z kiedy bylam jeszcze nastolatka poznalam chlopaka, ktorego uwazalam za milosc mojego zycia , bylam z nim 6 lat po ktorych sie zareczylismy i myslalam ze dojdzie do slubu, lecz problem finansowe nie pozwalaly na to, podjelismy decyzje o wyjezdzie do Anglii by zarobic, odlozyc pieniadze i wrocic zorganizowac wesele, lecz samotnosc w innym kraju , bez rodziny, bez przyjaciol, i bez mozliwosci kontaktu z obcokrajowcami na poziomie, ktorego oczekiwalismy, gromadzilo ogromne flustracje, dochodzily do tego klotnie i konflikty z ktorymi nie potrafilismy sobie poradzic. Po pewnym czasie nie moglismy na siebie patrzec, dlatego podjelismy decyzje o rozstaniu. Moj swiat sie zawalil, bylam w obcym kraju, sama , przerazona, dostalam depresji przez ciagle siedzenie w domu, ale do czasu kiedy nastapil przelom , postanowilam wziac sie w garsc, uwierzyc w siebie. Znalazlam prace, wynajelam dom, by zabic wolny czas uczylam sie Angielskiego i poszlam na silownie, cala agresja i smutek odeszly z potem na treningach. Po pol roku poczulam sie pewna siebie zaczelam wychodzic do miejsc publicznych , poznalam znajomych, a po 3 miesiacach chlopaka/mezczyzne/ Anglika i bylam zaskoczona i bilam sie w myslach jak to sie stalo, ze on mnie rozumie, wiadomo popelnialam bledy jezykowe, ale on sie nie zloscil , poprawial i uczyl. Teraz po roku gdy jestesmy para, jestem taka szczesliwa, odkrylam ze male przyjemnosci i przyziemne uczynki sprawiaja najwieksza radosc, kwiaty bez okazji, czy przyniesiony kocyk i kawa , gdy czuje sie zmeczona wywoluja usmiech na mojej twarzy. Gdy podjelam decycje o wyjezdzie z kraju , czy rozstaniu oczywiscie bardzo cierpialam zostawiajac rodzicow , bylego chlopaka, ale teraz rozumiem ze na wszystko przychodzi czas , tylko trzeba walczyc , i ja tak zrobilam i teraz czuje sie szczesliwa. Twoje wpisy na blogu sa bardzo inspirujace , za co bardzo Ci dziekuje J Pozdrowienia , Ange
(przepraszam za polskie znaki, wiem ze to moze razic w oczy)
Magda0062
21 maja 2018 at 00:18Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że najbardziej żałuje dni, które sam sobie odebrał. Odebrał przed odpuszczenie, rozleniwienie i ten niewinny strach, który narasta do monstrualnych rozmiarów w strategocznych momentach. Można oszukać znajomych, można oszukać najbliższych, ale najtrudniej i najciężej na szczeście jest oszukać samego siebie!
Cofając się zaledwie 8 lat wstecz z wielkim sentymentem i ulgą myślę o dniu, kiedy jednak nie zdecydowałam podrzeć biletu na 14 godzinną podróż autobusem do Aarhus w Dani na wymiane studencką. Pamiętam ten dzień wyjątkowo dokładnie, kiedy w swoim pokoju siedząc na największej możliwie dostępnej walizce, skulona i przerażona tym co miało się zadziać zaraz na chwilę, roważałam wszelkie za i przeciw. Z jednej strony milion rozterek, czy poradzę sobie z językiem – bo przecież kocham liczby bardziej niż naukę języka angielskiego, wiebieram się na jedną z najlepszych uczelni w Europie, czy odnajdę się ja – introwertyk i człowiek najbardziej rozkochanyw książkach i swoim towarzystiwe – wśród ludzi z całego świata, czy w końcu dam sobie radę bez rodziny i wspierających mnie osób, nie mówiąc już o tym że stypendium pokrywało mi zaledwie koszty akademika. Jednocześnie powoli rozsądek zaczynał rozpalać iskierki nadziei, bo i może byłam zagrożona kiedyś z angielskiego (sic!) ale szybko się podciągnełam i zdałam wszystkie konieczne egazminy, stypendium jest śmieszne ale przez dwa lata odkładałam łącząc pracę ze studiami, jeśli nie zrobię czegoś teraz to będę załować do końca życia. I przede wszystkim pomyślałam o tym, że zasłużyłam sobie na nagrodę. 3 lata studiów na dwóch kierunkach, plus praca wieczorami i w weekendy – 22 lata to najlepszy moment, żeby zrobić sobie pół roku odpoczynku od tego wszystkiego, jak mam w coś zainwestować to chyba najlepiej w rozwój samej mnie 🙂
Teraz patrząc na ostatnie lata wstecz nie mam wątpliwości, że to był moment który zapoczątkował wiele pozytywnych zmian w moim życiu, pół roku odkrywania siebie na nowo, poznawania ludzi z najdalszych zakątków świata i kruszenia wewnętrzego lodowca pełnego strachów doprowadziły do momentu kiedy mogę śmiało powiedzieć że czuję się szcześliwa z tym gdzie jestem i co robię. Po powrtocie do Polski, przeprowadzce, zmianie uniwersytetu, pracy, zmienie pracy na taką gdzie mogłam się rozwijać, awansie i przeprowadzce za granicę wiem, że jeszcze dużo przede mną, a tylko ode mnie zależy co z nowymi wyzwaniami zrobię!
Źyczę co najmniej kolejnych 10 pięknych lat 🙂
Magda
Ewelina
21 maja 2018 at 00:51To bylo w kwietniu 2014 roku. Dokladniej 20kwietnia zdecydowalam, ze bede podrozowac! O tak ! Mialam w planie zwiedzic caly swiat! Tylko od czego zaczac ?! Przeciez mam Babcie w USA, wiec postanowilam zaczac zwiedzanie od USA, a dokladniej od Florydy ! Babcia od zawsze mnie namawiala,zebym Ja odwiedzila… i jak pomyslalam,tak zrobilam ! Kupilam bilet, do Tampana Florydzie,na 3 września 2014r. I tak zleciał szybko miesiące i przyszedł dzień wyjazdu. Szczęśliwie dolecialam do tego upalnego wilgotnego pełnego aligatorow i rekinów miejsca. Od początku nie podobało mi się ! Nic mi nie pasowało w tym dziwnym kraju ! Mialam zostać miesiąc i zwiedzić ile tylko mogę, ale już po tygodniu chciałam zmienić datę wyjazdu na szybszą. I w ten właśnie dzień ( sobota 10 września 2014) poznałam mojego Męża! W Polskim Centrum ,oczywiście! Poznałam mojego Rudowlosego Górala ! I już po 1.5 miesiąca znajomości wzięliśmy Ślub !! Bajka ! Kto bierze Ślub po 1.5 miesiąca znajomości ?!?!?!? Oświadczył się w swoim ogródku z pomidorami ! Pierścionek leżał na krzaku pomidora:-) , to był najromantyczniejszy moment w moim życiu! Pozniej wszystko poszło równie szybko. I tak właśnie siedzę na kanapie a mój Maz i 2letni synek obok mnie bawią się samochodzikami. I to wszystko dzięki temu,że 20go kwietnia podjęłam decyzję o podróżowaniu ! Jedna decyzja zmieniła całe moje życie, lepiej być nie mogło !!
Kasia
21 maja 2018 at 02:10Dwa lata temu zdecydowałam się pójść do psychologa. Przez te dwa lata terapii uwierzyłam, że nie jestem lękową, nieśmiałą, zakompleksioną, wycofaną towarzysko Kasią. Zatrudniłam się na bloku operacyjnym, o którym zawsze marzyłam, ale bałam się, że sobie nie poradzę. Zaczęłam chodzić wyprostowana, ubierać się na kolorowo, malować, uśmiechać się i żartować do obcych ludzi. Celowo starałam się zwrócić na siebie uwagę. Okazało się, że potrafię żartować, prowokować, odezwać się na głos, nawiązywać nowe znajomosci. A nie czekać, aż ktoś pierwszy się do mnie odezwie. A tak naprawdę największym osiągnięciem jest to, że w wieku 30 lat zakochałam się 🙂 Bo podejście do mężczyzny, który mi się spodobał i którego chciałam bliżej poznać, wymagało ode mnie dużej odwagi. Odważyłam się, kocham i jestem kochana 🙂
Decyzja o rozpoczęciu terapii, była moją najlepsza decyzja, która zapoczątkowała szereg pozytywnych zmian.
Aga M. i L.
21 maja 2018 at 07:57Dziesięć lat temu o tej porze roku kończyłam pisać maturę. Potrzebowałam przerwy. Mój tata zawsze powtarzał „do odważnych świat należy”. Nigdy nie byłam za granicą. Postanowiłam wyjechać, poznać świat, dorosnąć. Usłyszałam o programie au pair i niespełna trzy miesiące później rozpakowywałam walizki w Nowym Jorku. Ten rok dał mi wiele, zobaczyłam miejsca, o których nie śniłam, poznałam ludzi, którzy stali się dla mnie inspiracją, ale przede wszystkim poznałam samą siebie. Decyzja o wyjeździe była najlepszą, jaką mogłam podjąć. Wróciłam na studia pełna optymizmu, wiary we własne możliwości i chęci do działania. Na pierwszym roku poznałam chłopaka, któremu wiele razy opowiadałam o cudownym mieście, jakim jest Nowy Jork, kazał mi obiecać, że kiedyś go tam zabiorę. Obiecałam. Na kilka lat zapomnieliśmy o tym, pogrążeni codziennością – studia, wyjazdy, praca, przeprowadzki, ślub, aż w końcu uznałam, że „hej! marzenia są po to, aby je spełniać!”, zabookowałam bilety. To był wyjazd naszych marzeń, najlepsze jednak było w nim to, że mogłam dzielić te wszystkie przeżycia z najukochańszą osobą, która po raz kolejny kazała mi obiecać, że jeszcze kiedyś tam wrócimy. Wrócimy, wiem to. Nie sami, bo po dziesięciu latach podjęłam kolejną ważną decyzję w moim życiu, decyzję o posiadaniu dziecka. Moim marzeniem teraz jest, aby przekazać temu małemu cudowi, żeby nigdy nie bał się marzyć, marzenia są po to, aby je spełniać, bowiem do odważnych świat należy!
Emilia
21 maja 2018 at 08:22Karo! Gratulacje! Wspaniała rocznica i okazja do świętowania! Uwielbiam celebrować rocznicę, wspominać, podsumowywać lub poprostu cieszyć się tym dniem. W zeszłym roku świętowaliśmy z mężem 10 rocznicę ślubu skacząc ze spadochronem w Dubaju. Ale nie o tym chciałam dzisiaj. Chciałabym cofnąć się trochę dalej. 13 lat temu z moim wtedy jeszcze chłopakiem jechaliśmy na pierwsze wspólne wakacje. Droga na lotnisko dłużyła się strasznie więc żartując snuliśmy wspólne plany na przyszłość. Na odwrocie kartki że słowami piosenki She will be love rysowaliśmy nasz wymarzony dom. Podjęliśmy decyzję, że do końca życia chcemy być razem. Potem był ślubu, dzieci i niełatwa decyzja o wyjeździe do Norwegii. Z perspektywy czasu widzę, że decyzje, które podejmowaliśmy w ciągu tych 13 lat zmierzały w jedną stronę…Kilka miesięcy temu kolejna, tym razem o powrocie do Polski. Właśnie budujemy, nasz wymarzony dom nad jeziorem a na jednej ze ścian będzie wisiała kartka na której 13 lat temu narysowaliśmy właśnie ten wymarzony dom nas jeziorem… Tą kartkę znalazłam segregując rzeczy przed powrotem do Polski kiedy już działka i projekt domu były kupione. Popłakałam się ze wzruszenia bo to tylko pokazuje, że wszystkie decyzje, które podejmowaliśmy były drogą do spełnienia naszego pierwszego wspólnego marzenia.
Karolina
21 maja 2018 at 08:39Jaka decyzja w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje życie? Kiedy przeczytałam to pytanie, odpowiedz znałam od razu. Nie musiałam się nawet zastanawiać…
Piec lat temu – po powrocie do Polski z Włoch, gdzue po maturze zarabiałam na studia, czułam się bardzo samotna. Nowe miasto, nowe obowiązki… brak przyjaciół. Ciagle czułam, ze wszystko mnie przerasta, ze z niczym sobie nie radzę i nigdy nie poradzę. Dochodziło do tego, ze nie chciałam nawet wychodzić z łóżka, całkowicie zaniedbując swoje życie…
Pewnego dnia pomyślałam nad kupnem szczeniaka – miałabym w końcu dla kogo żyć! Dużo czytałam na temat hodowli, ale chciałam się jeszcze przekonać o słuszności swojej decyzji. Napisałam do jednej z fundacji prozwierzęcych. Wolontariuszka zadała mi wtedy jedno, ważne pytanie: dlaczego nie adopcja?
To wlasnie pytanie zaważyło na reszcie mojego zycia. Minęło kilka dni, a ja już byłam w drodze na drugi koniec Polski po mojego PSA! To była miłość od pierwszego wejrzenia (a wcześniej w nią nie wierzyłam!). Od tamtego dnia zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi – mój najlepszy PRZYJACIEL pozwolił mi ułożyć swoje życie od nowa:.. dzięki niemu wyszłam z depresji (według lekarza miał zbawienny wpływ na leczenie), skonczylam studia licencjackie, aktualnie koncze studia magisterskie i podyplomowe, znalazłam dobra prace i… poznałam narzeczonego, który pokochał mojego psa tak samo, jak ja! To brzmi jak historia z bajki, ale tak było, to moja własna bajka. Jedna mała istota zmieniła moje życie o 180*… gdyby nie mój pies, na pewno nadal borykałabym się z problemami. Pies potrafi kichać w zamian za nic – każdy człowiek myśli, ze ma najlepszego psa i każdy ma racje! Jestem pewna, ze wiesz coś na ten temat 🙂
Jestem najszczęśliwsza osoba na świecie – spełniam się w każdej możliwej płaszczyźnie, ale największa radość sprawiają mi powroty do domu, gdzie czeka na mnie mój merdający ogon… teraz jestem zdania, ze dom bez psa jest tylko zwykłym mieszkaniem – ale to zrozumieją tylko ci, którzy mieli możliwość zycia z psimi przyjacielami!
Jakiś czas temu adoptowalismy drugiego psiaka – moj dom jest teraz pełen merdających ogonów, pocałunków, mokrych nosów i miłości. I tak zostanie już zawsze.
Aleksandra Julia
21 maja 2018 at 08:47Dokladnie 2 lata podjelam decyzje wyjazdu do Anglii – po wielu przezyciach (operacja taty na oczy – 6 prob) i jedna wielka niewiadoma, jak to wszystko dalej sie potoczy, skad wziac pieniadze na kolejne operacje, zdecydowalam sie na krok wyjazdu do Anglii. Studiowalam w Polsce na ostatnim roku – Pedagogika szkolna i przedszkolna (wiedzialam, ze studia skoncze) chociazby mialabym to zrobic na odleglosc i tak tez sie stalo. Decyzja o wyjezdzie nie byla taka prosta jakby sie wydawalo – w Polsce zostawilam wszystko co mialam, przyjaciol, znajomych, rodzine, ale wiedzialam ze to dobry krok bo nasze zycie choc odrobine stalo sie lepsze.
Operacje sie udalo – pieniadze zagraly glowna role (niestety, ale takie sa realia). W Anglii w tym czasie znalazlam mieszkanie, dobra prace i zaczelam sobie ukladac jakos zycie, dzien mijal za dniem jak szalony – dopoki nie poznalam najwspanialszego mezczyzne pod slonce – mojego chlopaka Michala. Zycie sprawilo, ze jestem najszczesliwsza kobieta pod sloncem – a pod sercem nosze nasze szczescie. Nigdy bym nie cofnela czasu, nie zamienila tych dezycji, ktore podjelam w ciagu 2 lat na jakiekolwiek inne – lepsze badz gorsze.
Wiem, ze wszystko dzieje sie po cos, ze pewne sytuacje zmuszaja nas do tego zeby nasze zycie zmienilo bieg. Nie bez powodu nie wiemy co nas czeka jutro …
Gdyby nie ryzyko, postawienie zycia na jedna karte nigdy bysmy nie wiedzieli co nas w zyciu czeka, takim sposobem wiele mogloby nas ominac a dzis mozna spokojnie powiedziec, ze ” Wiara czyni cuda”
🙂
Misia
21 maja 2018 at 09:24Mam dwie takie ważne decyzje które wpłyneły na moje życie bardzo diametralnie. Pierwsza była 6 lat temu prawie kiedy wyszłam za mąż za mojego meżczyzne,miłość ,przyjaciela życia. Który jest ze mną na dobe i na złe. Druga warzna decyzja była niecałe 9lat temu kiedy zdecydowaliśmy się rozjaśnić nasze życie naszą cztero łapną przyjaciółką o imieniu Kika. Nawet najgorsze dni potrafi mi poprawić humor.
Magda
21 maja 2018 at 09:37Hej ! „Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Pytanie jest bardzo trafne, ja często o tym rozmyślam. U mnie nie było to wielkie wydarzenie, żadna spektakularna decyzja, ale dzisiaj, patrząc wstecz, uważam, że to dzięki niej jestem teraz w miejscu w jakim jestem i czuje,że to moje miejsce na ziemi.
A cóż to za decyzja? Banalna! Wyjazd na studia do jednego z większych miast w Polsce, trochę „na złość” rodzicom, z którymi nie mogłam się dogadać.
Bo, niestety, mieszkałam na tak zwanej „wsi radosnej, wsi wesołej”. I nie zrozum mnie źle, ja się nie wstydzę tego gdzie mieszkałam, zawsze szczerze odpowiadam na to pytanie! Ale.. zawsze chciałam więcej niż praca fizyczna w polu, niż spędzanie pół dnia w kuchni, bo moim obowiązkiem jest przygotowanie obiadu dla pana domu, wysłuchiwanie plotek na swój temat od zawistnych sąsiadek, które muszą wiedzieć wszystko: kto, gdzie, z kim, dlaczego 🙂 Może nieco przesadzam z tym opisem, ale mając 18 lat, to wszystko było dla mnie za dużo, nie chciałam powielać tego samego wzorca, uparłam się i oto jestem. Poszłam na wybrane studia ( kierunek również został wyśmiany przez wszystkich, teraz mniej się śmieją, kiedy bez problemu znalazłam pracę w zawodzie :):) , ale to nie studia mnie zmieniły, ale ludzie, których tutaj poznałam, którzy są mi bliżsi niż większość rodziny, wiem, że cokolwiek się wydarzy, to zawsze mogę na nich liczyć. Tutaj poznałam swojego już niebawem męża, tutaj kupiłam mieszkanie, tutaj widzę się za kilkanaście lat. Co ciekawe, nie było nigdy momentu, w którym żałowałabym tej decyzji, nigdy nie chciałam wrócić, mimo, że moi rodzice ciągle pytali kiedy w końcu wrócę do domu. Ale mój dom jest tutaj, gdzie sama czuję się dobrze, gdzie przynależę , a nie tam, gdzie się urodziłam, niestety, chyba po prawie 10 latach pora to zaakceptować 🙂
Życzę każdemu takich dobrych decyzji !!!
PaulinaW
21 maja 2018 at 09:45Cześć Karola. Jestem Twoją ukrytą czytelniczką od początku Twojej blogowej kariery. Śmiało mogę powiedzieć, że dorastałam z Tobą( jestem od Ciebie 2 lata młodsza). Gdy przeczytałam pytanie konkursowe musiałam się chwilę zastanowić, które wydarzenia uważam, za przełomowe na przestrzeni tych 10 lat. Doszłam do wniosku, że prawdziwy przełom w moim życiu zaczął się od złej decyzji. Musiałam wybrać studia, byłam młoda, nie wiedziałam, co chcę robić i strasznie się miotałam. Wybrałam kierunek kompletnie z innej dziedziny niż mój profil w liceum. Oj… Szybko pożałowałam i zrozumiałam, że inżynierem nie zostanę. Potem poszłam na studia, na które od lat zapierałam się, że nie pójdę. No cóż, ze studiami się nie polubiłam, ale przywykłam. Dziś uważam, że ten wybór był całkiem ok. Tak naprawdę to dzięki tym studiom i kolejnej porażce moje życie zmieniło się na zawsze. Nie zdałam egzaminu w sesji letniej. Po poprawce wracałam do domu ze znajomym z liceum, który tego samego dnia też miał poprawkę egzaminu. Ten dzień przewrócił moje życie do góry nogami. Od tamtej podróży jesteśmy razem, a ja czuję, że mam u swojego boku bratnią duszę. Te wszystkie wydarzenia nauczyły mnie, że nie każdy wybór musi być trafny, a każde działanie sukcesem. Czasami coś z pozoru negatywnego niesie ze sobą szereg zdarzeń, które zmieniają nasze życie na lepsze.
Justyna
21 maja 2018 at 09:45Często, w różnych momentach mojego życia, zastanawiam się czy coś bym zrobila inaczej/podjęła inne decyzje gdybym tylko mogła to zrobić. Za każdym razem odpowiedz brzmi „nie”. Moje życie składa sie z setek małych decyzji, które skrupulatnie zbudowały moje miejsce w tu i teraz. Każda z nich jest dla mnie bardzo ważna, bo możliwe, ze gdybym zmieniła jakiś mały choćby szczegół to nie poznałabym moich wspaniałych przyjaciółek, nie zakochałabym sie tak na prawdę, nie odnalazłabym całkiem przypadkiem mojej pasji do gotowania (i nie tylko), nie mieszkalabym w cudownym, klimatycznym Gdańsku, nie napiłabym sie z moim malutkim kotkiem, NIE BYŁABYM TAK SZCZĘŚLIWA. Dlatego uważam, ze każdy mój wybór, mimo ze czasem wydawało mi sie robię błąd i często cierpiałam to w perspektywie czasu każda decyzja pozostawiła swój ślad i doprowadziła mnie wlasnie tu gdzie jestem teraz a uwierz mi, ze nigdzie indziej nie chciałabym być! Dziękuje
StepbyStepek
21 maja 2018 at 09:5510 lat temu, sama podpowiedzialam Tobie ten pomysł na konkurs ponieważ Twój post skłonił mnie do refleksji „A jak u mnie wyglądało ostatnie 10 lat?”
Pamiętam jak dzisiaj wakacje, ja 18latka z rodzicami z szwajcarskich alpach na tygodniu rowerowym w górach. Rodzice zawsze motywowali mnie do sportowego trybu życia. Siedząc jednego dnia pod Matterhornem, patrząc na wspinaczy pomyślałam sobie ” Kurczę też chciałabym zrobić w życiu coś ekscytujacego-będę się wspinać” Mówiąc to na głos, zaraz usłyszałam głos taty ” Dziecko Ty się zajmij nauką do matury. Wspinaczka to nie jest droga na życie. Żeby to robić trzeba się temu całkowicie poświęcić a nie jakieś widzimisie” Pamiętam że zabolały mnie te słowa ( mimo że mówione w dobrej intencji)bardzo mnie wtedy zdeprymowały ale pomyślałam „JESZCZE CI POKAŻĘ”
I tak po maturze, nie od razu dostałam się na wymarzone studia? co już wtedy było dobra szkoła kształtowania mojego charakteru(jak wiadomo w górach trzeba być twardym): nie odpuszczaj, nie ważne że wszyscy Twoi rówieśnicy studiują, uwierz w siebie, w każdym jest chwila zwątpienia i niepewność czy się temu wszystkiemu podoła.
Udało się uff. Cały czas przyświecała mi jednak myśl z tamtych wakacji, myślałam ” Ok, chce skończyć studia wykształcić się, ale mam ogromną potrzebę poczuć że żyje i że przeżyje moje życie tak jak chce a nie jak powinnam”.
Tym sposobem Już po drugim roku zawzielam się, sama czy z kimś lecę na podbój Afryki. Tak w 2013 roku zdobyłam dach Afryki-Kilimandżaro. To nakręcił spirale 2 lata później wbiegłam zimą na najwyższy szczyt Australii Mount Kościuszko-2 szczyt korony ziemi.
A teraz właśnie wróciłam z Himalajów gdzie doszłam do base Campu pod Everestem i weszłam na Kala Pathar 5643 m.n.p.m.
Jestem szczęśliwa. Przez te 10 lat spełniłam marzenia o których kiedyś bałam się nawet śnić. Zaskoczę Cię ale wszystkie szczyty osiągnęłam z tatą. Przed pierwszym wyjazdem zapytałam go „nie boisz się?” a on odpowiedział „wiesz co, dzięki Tobie zrozumiałem że życie jest jedno, jeśli nie teraz to kiedy?”
Najważniejsze jest umieć marzyć, sięgać gdzie wzrok nie sięga. Jeśli los daje Tobie szansę należy ją wykorzystać, drugiej może nie być. Dzisiaj jestem szczęśliwym lekarzem. Mimo ryzyka jakie podjęłam, mimo ciężkiej pracy, wielokrotnych „upadków” wiem że po 10 latach udało mi się zdobyć to o czym marzyłam, pogodzić pasję i studia.Cieszę się że mogłam poczuć to o czym od x czasu czytałam, o czym oglądałam reportaże. Pobyt w Himalajach uświadomił mi że góry są potęgą, niesamowita siłą, a ja jestem tylko małym pionkiem. Mogłam nauczyć się pokory, stanąć u bram najwyższych gór świata, poznać siebie, odetchnąć pełną piersią, nabrać dystansu i siły. Zrozumiałam też że nie tylko ja i moje pomysły zdobywanie świata są ważne. Cieszę się że jesteśmy tu i teraz z takim bagażem doświadczeń, 10 lat starsza i 10 lat mądrzejsza.Nie mówię górą nie, dziękuję że tak wyjątkowe chwilę na szczycie mogłam przeżyć z moimi bliskimi. Udowodniłam sobie a przy okazji tacie, a i tato mi ??”chcieć to móc”???. Cieszę się też , że 10 lat temu tato nieświadomie krytykując mój pomysł, zmobilizował mnie do pracy o swoje marzenia. Uświadomiłam sobie też że nie ważne gdzie ważne że razem, rodzina jest najważniejszą wartością.
Nie mam wprawy ani w pisaniu, ani w instagramowaniu ale zapraszam Cie na moje dosyć świeże konto gdzie są zdjęcia z ostatniej podróży @Stepbystepek?
Kamila
21 maja 2018 at 09:57Moja historia jest taka:Po ukończeniu liceum nie poszlam na studia jak wszyscy poniewaz nie dostalam sie (bylam na liscie rezerwowej)a musialam gdzieś isc,wiec z koleżanką postanowilysmy pojsc na dwuletnie studium kosmetyczne ( wtedy jeszcze nie byly tak popularne studia kosmetyczne,w zasadzie w moim miescie -Kielce -nie bylo takiego kierunku),szło man nawet dobrze,po tych dwoch latach od razu znalazlam pracę,elegancki,duży gabinet kosmetyczny z renomą i w ogole,oczywiście na początku bylam na stażu,gdzie dostawalam pieniądze rzędu 400-600 zł.Obowiązków mialam dużo,ale nie narzekalam bo chcialam sie jak najwięcej nauczyć,zdobyc doświadczenie,byc profesjonalistka w tej dziedzine,ale gdzy skończył sie staż,szefowa nie zatrudnila mnie bo musiała by mi zapłacić( otawrcie mi to mówiła),na mnie musialaby wydawac ok2000 tys lacznie z zusem.Wtedy jeszcze ja glupiutka,balam sie odezwac,bronic moich praw,wiec tak chodzilam dalej do pracy,moj czas pracy powinien sie zaczac od 10 do 18,ale jak klientka chciała przyjsc wcześniej np o 8 to oczywiście musialam przyjść,a zostawalam tez czasem do późna,za nadgodziny mi nie placila,obowiazkow przybywalo,a ja dalej nie potrafilam sie odezwać o moje prawa,wiecznie bylo dla szefowej malo pieniędzy,za mało wyrabiam,pretensje ze nie przyprowadzam moich kolezanek,ciotek,sióstr do gabinetu,no jakas masakra!!!Po jakims czasie odeszlam od niej,a po jakims roku wróciłam do szefowej,ja przemyslalam wszystko,postawilam tez warunek zatrudnienia,i tak zostalam,ale to bylo najgorszy czas spędzony tam,pracę swoja bardzo lubiłam,wszytkich klientow traktowalam poważnie i moim zdaniem dobrze sie nimi zajmowalam,z niektorymi nawet się zaprzyjaznilam,oczywiście w pewnych granicach rozsadku,gabinet dobrze prosperowal,klientek i klientow przybywało większość jej klientek wolała jak ja ich obsługuje,co nie spodobało sie szefowej ze ja mialam lepszy kontakt z nimi a nie ona,zaczely sie pretensje o wszystko,jak wracalam do domu to wyzywalam sie na domownikow z tej mojej bezradności,z braku pewnosci i walki o moje prawa,a ona to wykorzytywala mnie ile się da,wykrecajac sie klientami,( kiedys wyszlam z pracy o 22 !powinnam o 18) bo klientka chciala masaz z zabiegiem na ciało a że to dlugo trwało,na drugi dzien nawet nie uslyszalam dziękuję czy przepraszam,nawet jak to teraz piszę to mam takia złość w sercu na siebie jak ja moglam tak dawac sie manipulowac( juz nie wspomne ze musialam chodzic do przedszkola po jej dziecko i siedziec z nim,wiec robilam za nianke,zakupy jej robilam )i za takie marne pieniadze!!! Kiedys za caly miesiac moja wyplata wyniosla 600 zł !!! A ja sie upomnialam kiedy mi Pani wyrowna wyplate to jeszcze uslyszalam : co ja chce! Ona juz nie ma wiecej pieniedziy i mi nic nie da,wiec odeszlam od niej raz na zawsze.Odwazylam się w końcu,bo ile ja mogę wytrzymać!!! Poczulam taka ulgę w sercu,choc nie pracuje juz u niej ok 4 lata to i tak mi sie czasem śni? .Teraz mam 32 lata,ale teraz jestem pewniesza siebie,nie zazdroszczę nikomu niczego,otworzylam swoja działalność ( kosmetyka oczywiście?) i choc nie mam kokosow to i tak się cieszę z tego co mam,ale nadal nie moge w to uwierzyc jak mozna tak manipulowac kims nie majac żadnych wyrzutów. To,że odeszlam z od tej toksycznej relacji uważam za moja wielka wygraną. Wygrałam siebie?.
Pozdrawiam ciepło??
Martyna
21 maja 2018 at 10:01W tym roku rownież obchodzę swoje prywatne 10-lecie. Dokładnie 10 lat temu przy drugiej wizycie u ginekologa w życiu, dowiedziałam sie o raku szyjki macicy trzeciego stopnia, mając lat 19… ot takie obciążenie genetyczne. Operacja, leczenie, strach ale i nadzieja. Teraz jestem zdrowa, badam sie regularnie i doceniam każdy dzień bardziej. Dziewczyny nie odwlekajcie wizyty u lekarza! Badajcie sie regularnie! Kończąc życzę Tobie Karolinko i sobie kolejnych owocnych i udanych dziesięcioleci ?
Daria
21 maja 2018 at 10:33Mam dwie takie ważne decyzje, które zaważyły na tym, że jestem teraz w tym miejscu.
Pierwsza decyzja to oczywiście mój blog, którego założyłam 7 lat temu właśnie dzięki Tobie. Śledzę Cię od samego Twojego początku i zainspirowałaś mnie do założenia własnego miejsca w sieci. Na początku był to blog pisany z pasji, powoli moja pasja zmienia się w moje miejsce pracy. To właśnie blog dał mi siłę do metamorfozy jaką przeszłam za sprawą moich obserwatorów, którzy wspierali mnie w wcale o lepszą wersję samej siebie i to dzięki nim udało mi się zrzucić nadprogramowe 15 kg wagi. Zrzucenie wagi to nie tylko zmiana wizualna, ale również zmiana stanu umysłu. Zmieniło się całkowicie moje podejście do życia. Stałam się bardziej energiczna, zaczęłam wierzyć w siebie i nadal wierzę!
Drugą zmianą było porzucenie mojego 5 letniego związku. Byłam w związku z mężczyzną, który podcinał mi skrzydła i nie dawał mi jakiekolwiek szansy rozwoju. Po 5 latach związku nasza sytuacja była taka sama jak na samym początku. To był związek, który stał w miejscu. W 2015 roku podjęłam decyzję o zerwaniu tej znajomości i to była moja najlepsza decyzja podjęta do tej pory. Wtedy poznałam mojego już obecnie męża. Mikołaj jest mężczyzną, który walczy o mój rozwój, wspiera mnie w każdej sytuacji i stoi za mną murem co daje mi ogromnego kopa do działania. Za 2 tygodnie obchodzimy pierwszą rocznicę ślubu, mam nadzieję, że po rocznych staraniach już niedługo będziemy oczekiwali nadejścia małego członka rodziny. Tym czasem mamy uroczą trzymiesięczną buldożkę francuską, która jest naszym oczkiem w głowie. Jak widać, w życiu warto podejmować decyzje i nie bać się ryzyka.
Ania
21 maja 2018 at 10:43Podróże zawsze były moją pasją. od dzieciństwa marzyłam o zwiedzaniu świata, odwiedzaniu najdalszych zakątków Ziemi, pięknych widokach i atrakcyjnych przygodach. Nie miałam problemu z wyborem studiów, wiedziałam że chcę się realizować w branży turystycznej i nie interesuje mnie nic innego. Podążałam jasno wytyczoną ścieżką, studia, pierwsze zagraniczne wyjazdy, praca pilota wycieczek, rezydenta, życie na różnych krańcach Świata, z dala od domu – to mnie kręciło. Na facebooku oglądałam zdjęcia koleżanek ze studiów, które zakładały rodziny, były w ciąży, pracowały w Polsce. Nie żałowałam, bo czułam się szczęśliwa i wolna. Po drodze pojawiały się różne związki, krótsze lub dłuższe, mniej lub bardziej poważne, najczęściej kończone przeze mnie bo wybór był jeden – podróże zamiast stabilnego życia! 8 lat temu dostałam pracę w jednym z największych biur podróży, a co za tym idzie musiałam wyjechać do Afryki na szkolenie. Długo myślałam nad ta propozycją, akurat dużo działo się w moim życiu, kolejny związek stał nad przepaścią, byłam zmęczona i potrzebowałam oddechu – przeczucie jednak kazało mi jechać.
Na szkoleniu zaprzyjaźniłam się z chłopakiem starszym kilka lat, sympatycznym muzykiem, który jak się okazało podjął decyzję by całkowicie zmienić swoje życie i zamienił stateczną i spokojną pracę na szalony wyjazd do Afryki. Długo broniłam się przed tą znajomością, powtarzałam sobie że to facet nie dla mnie, że nie teraz, że życie z dala od domu itd itd….. no cóż trafiliśmy do pracy w to samo miejsce a ja już nie potrafiłam ukryć swojego uczucia:) dziś jesteśmy małżeństwem i właśnie spodziewamy się córki!! zrezygnowałam z wyjazdów za granicę do pracy, mieszkamy i pracujemy w Polsce i wiecie co… jestem mega szczęśliwą kobietą! czy jestem spełniona? tak! czy zamieniłabym to życie na stare? nie! razem realizujemy swoja pasję do podróży i co roku wyruszamy w jakąś ciekawą podróż, przy okazji wspólnie i szczęśliwie podróżując przez życie. Jedna podróż, jedna decyzja sprawiła że znalazłam drugą połówkę, dzięki której minęły wszelkie dylematy i wiem czym jest spełnienie.
Być może nie ma w tym nic spektakularnego, nie robię kariery, nie jestem bajecznie bogata, nie spędzam 365 dni w roku w podróży, ale szczęście i spełnienie jest dla mnie tu i teraz. Tego właśnie życzę Wszystkim nam kobietom, by móc łączyć pasję i miłość, by czuć się szczęśliwym i kochanym a wtedy wszystko układa się po naszej myśli. Tego życzę również Tobie Karolino by praca była Twoją pasją (tak jak dotychczas) a wtedy kolejne 10 lat bloga to tylko formalność. Buziaki:*
Karolina2025
21 maja 2018 at 10:59Jak decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Moje dalsze życie? Nigdy nie zapomnę tego momentu i często sięgam wspomnieniami do tych chwil, gdy patrzę na mojego synka. Nigdy nie sądziłam, że będę miała problem w zajście w ciąże i bycie matką. Wiem, dla kogoś to może okazać się banalne ale dla mnie taka wiadomość całkowicie zrujnowała poczucie własnej wartości w okresie dojrzewania i poznawania nowych osób. Nie wiem ile dokładnie minęło czasu ale pamiętam to dokładnie. Od zawsze miałam problemy z miesiączkowaniem. Jak już okres przychodził po kilku miesiącach to z taką siłą i bólem że ciężko było go przetrzymać. Po kilkudziesięciu wizytach u lekarzy i szukania przyczyn padła propozycja- wyciąć macicę. Coraz to nowe zapalenie, pcos, brak miesiączek, może faktycznie inna osoba byłaby zdecydowana. Ja jednak nie. Pamiętam słowa lekarza prowadzącego który stwierdził, że skoro nie mam jeszcze dzieci to już posiadać ich nie będę. Na operację się nie zgodziłam, przeczekałam i przepłakałam wiele nocy. Konsultowałam swój przypadek z wieloma lekarzami, aż trafiłam na doktora K. To on podjął się leczenia, robił badania i przepisywał lekarstwa. Dwa lata intensywnego leczenia przyniosły efekt w postaci wspaniałego i długo oczekiwanego dziecka. Dzisiaj dalej walczę o drugie maleństwo, leczę się i przechodzę zabiegi. I wiecie co? Wiem, że będzie dobrze, wierzę i tak bardzo tego chcę ,że nie ma prawa być inaczej. Tak więc decyzja o braku operacji była najlepszą i najważniejsza decyzją jaką podjęłam w życiu. Oczywiście oprócz decyzji o ślubie. 🙂 Walczę ale jestem szczęśliwa.
Klaudia M
21 maja 2018 at 11:17Widzę, że co druga historia tutaj – jest historią miłosną. Ale czym byłoby życie bez miłości ? 🙂 Moja decyzja którą podjełam koło 8 lat temu to dopiero początek lawiny cudownych zdarzeń która potem spłynęła! Zacznijmy od początku jako młoda dziewczyna zdecydowałam będę studiować biologie na Uniwersytecie Jagielońskim wybrałam kursy które kierowały mnie w stronę biologi sądowej. Aczkolwiek im dalej „w las” tym było ciężej, jednak życie to nie serial, codziennie budziłam się w nocy z sennymi koszmarami, było mi okropnie cieżko studiować ten kierunek, myśleć jakie były przyczyny zgonu danych osób, jak to się stało. Jednak jako młoda, odpowiedzialna dorosła osoba na studiach wzięłam sobie za punkt honoru nie poddam się! jak zaczęłam to musze skończyć, w końcu nie po to moi rodzice konsekwentnie mi pomagają żebym nagle zmieniła kierunek ! Natomiast z dnia na dzień było trudniej, bezsenne noce, codzienne nieprzyjemne widoki na zajęciach, plus cały czas głos w głowie „musisz to skończyć”. Niewytrzymałam – opowiedziałam wszystko mojemu starszemu bratu powiedział – „KLAUDIA ! Co to jest rok na przestrzeni całego życia ? „ Po spotkaniu z nim, miałam jeszcze większy mętlik w głowie – w końcu ja, odpowiedzialna nastolatka stwierdziłam że postawie na swoim! Zmienię kierunek, zmienię życie! Wiem, teraz wydaje się to takim błahym problemem, ale uwierz! wtedy to było całym moim życiem. Zaczęłam ćwiczyć bieganie i pływanie do tego zakuwałam anatomie i fizjologie, zmieniłam miasto studiów! I teraz jestem tu gdzie jestem <3 Jestem absolwentką fizjoterapii, najcudowniejszego kierunku na świecie. Nawet nie wiesz ile radości i dumy przynosi pomoc innym! Znalazłam najcudowniejszego Męża na świecie! Urządzaliśmy wspólnie mieszkanko, powiem Ci, że Twoje mieszkanie było dla nas wielką inspiracją biel, płytki marble, sztukaterie to nasze klimaty! Teraz spodziewamy się małego potomka, Ignasia! będzie z nami już na wczesną jesień! Jesteśmy prze szczęśliwi! Podsumowując zawsze trzeba słuchać serca w życiu, nigdy nie myśleć przez pryzmat „co ktoś o nas pomyśli”, trzeba zawsze otaczać się samymi pozytywnymi osobami, i w życiu codziennym i wirtualnym! dlatego właśnie jestem taką Twoją wielką fanką! byłoby cudownie gdyby udało mi się zaistnieć w Twoim konkursie, ale jeśli nie to trudno, już uważam się za mega wygraną 🙂 Chciałam CI z całego serca pogratulować konsekwencji w dążeniu do celu, wspaniałej rodzinki z Manolo na czele <3 I życzyć wszystkiego najcudowniejszego, pozdrawiam gorąco!
Ola ;)
21 maja 2018 at 11:18Z racji tego że mam dopiero 19 lat, zapewne wiele ważnych lub przełomowych decyzji i chwil jeszcze przede mną. Natomiast chciałabym opowiedzieć o jednej, która wpłynęła na moje całe dalsze życie. Na Twojego bloga wpadłam gdy miałam około 12/13 lat, naprawdę. ? Czytam go do tej pory ale wtedy jako mała dziewczynka bardzo zainspirowałam się Tobą, twoimi wpisami i tym jak można łączyć ze sobą różne ubrania i jak można bawić się modą. W tamtej chwili w mojej glowie pojawiła się myśl „Ale fajnie ja też tak chcę”. Praktycznie dorastałam razem z Twoim blogiem ale wpłynął on bardzo na moje myślenie o mojej przyszłości. Teraz, gdy już zdałam maturę interesuje mnie parę kierunków związanych z modą i projektowaniem ,np. projektowanie graficzne, wzornictwo, na które chcę się dostać. Zmierzam do tego że to dzięki Tobie i Twojemu blogowi zainteresowałam się modą, robię to co lubię i uczę się żeby być w tym coraz lepsza. Dziękuję ☺️❤️
Lena
21 maja 2018 at 11:35Prawie 10 lat temu, na pierwszym roku studiow, stanelam przed wyborem dyscypliny sportowej w ramach zajec WF. Razem z kolezanka dokladnie przejrzalysmy liste wszystkich dostepnych zajec, godziny i nazwiska prowadzacych i padlo na nietypowe dosc – karate kyokushin. Kierowalysmy sie wtedy zasada „bo nie bedzie trzeba biegac” 😉 Jakze sie mylilysmy! Przez pol roku codziennie w poniedzialek o 8 rano zaczynalysmy dzien od biegania, uderzen, biegania, kopniec i znow biegania…i tak narodzila sie moja najwieksza pasja i milosc! Od błahej mogloby sie zdawac decyzji na studiach. Po pierwszym miesiacu zapisalam sie do klubu karate na zajecia sekcji i zaczelam trenowac a przede wszyskim, odnalazlam to co kocham robic najbardziej. W ciagu tych prawie 10 lat zdobylam brazowy pas, przezylam przygotowania do mistrzostw Śląska ( gdy mogloby sie wydawac ze zaczelam zbyt pozno by moc kiedykolwiek zamienic pasje na profesjonalny sport), wzielam udzial w zawodach, poznalam mnostwo pozytywnych, wartosciowych ludzi, z wieloma z nich sie zaprzyjaznilam i zostalam instruktorem. Aktualnie zarazam swoja pasja najmlodszych – prowadze grupe dla dzieci. Ucze ich milosci do tego sportu, opanowania i dyscypliny. Karate pokazalo mi ze wiek to tylko liczba, ze jezeli czegos sie bardzo chce, to mozna wszystko, ze niemozliwe nie istnieje a to czy nasze marzenia sie spelnia zalezy tylko i wylacznie od nas 🙂
Natalia
21 maja 2018 at 11:48Życie składa się z wielu decyzji – tych, które zaważają później na całym jego biegu, a także tych, które rozmywają się gdzieś w eterze i szybko się o nich zapomina.
Jednakże jeśli złożyć wszystko w jedną całość, najważniejszą decyzją – która po dziś dzień odciska swoje piętno był wyjazd z mojej małej miejscowości do stolicy na wymarzone studia. Niby nic wielkiego – większość moich szkolnych znajomych wyjeżdżało do dużo większych miast, które nie leżały tak odlegle jak stolica, ale ja się uparłam na Warszawę. Dlaczego? Bo chciałam po prostu być jak najdalej, a odwiedzając co jakiś czas stolicę zazdrościłam jej mieszkańcom, kochałam każdy jej zakamarek, każdy kawałek chodnika i każdy przejeżdżający obok mnie tramwaj. Chciałam tam być już od podstawówki, a czas okazał się być wyjątkowo niełaskawy każąc mi na to czekać jeszcze kilka długich lat.
Cały mój zabrany ze sobą młodzieńczy „dobytek”? Spakowany w jedną małą torbę podróżną, która w dodatku domknęła się bez żadnych przeszkód. Dosłownie zabrałam ze sobą kilka najpotrzebniejszych rzeczy, nie miałam nawet ze sobą komputera. Jako, że miałam początkowo lokum, zaczęłam spokojne poszukiwania pracy. O dziwo, pierwsze miejsce i usłyszałam, że mogę przyjść następnego dnia na próbny dzień. Już wtedy moje zdziwienie osiągnęło apogeum – tak trudno większości było o zatrudnienie, a ja od razu dostałam pracę.
I od tego ruszyła cała machina. Dopiero po 7 miesiącach od rozpoczęcia pracy mogłam przyjechać do rodzinnego domu. Stanęłam wtedy w drzwiach i pomyślałam „ nie no, tak być nie może” – zmieniłam więc pracę, która zaczęła dawać mi pełen wachlarz korzystania ze stolicy – pracowałam od poniedziałku do piątku, studia weekendowe, bo zaoczne, ale te, które zawsze chciałam i przynosiły mi wiele radości, wszystko się układało. Jednocześnie obudziła się we mnie pasja, było mnie stać na spełnianie niewielkich marzeń, żyłam dosłownie od rana do nocy i usypiałam z uśmiechem. Po niecałych 3 latach zmuszona byłam do powrotu w rodzinne strony. Moja ówczesna miłość nie zadeklarowała wyjazdu, więc ja spakowałam się – tym razem w kilka torb, zapakowałam powiększony wielokrotnie dobytek w samochód i z wypiekami wróciłam do małego, znienawidzonego miasta. Z perspektywy czasu dziwię się sama sobie, że postawiłam wszystko na faceta, ale przecież był tak idealny, cudowny. Oczywiście związek się rozsypał, a ja zostałam na lodzie, trudząc się ciągle w powierzchownych pracach.
Nagle przełom – kiedy ze względu na wiele trudności życiowych byłam dosłownie w depresji złapałam pracę w swoim zawodzie! Moje studia nie poszły na marne, światełko w tunelu! Praca okazała się sprowadzić mnie na ziemię, jednakże łapiąc lokalne doświadczenie dostałam świetną propozycję, która dzisiaj daje mi poczucie stabilizacji, spełnienia i sprawia, że pogodziłam się z tym znienawidzonym miastem. Od tego przełomu znów stałam się duszą towarzystwa, odnawiałam znajomości, zaczęłam dbać o siebie, schudłam, zwiedzam, uśmiecham się przy każdej okazji – znów żyję mimo, iż nie w stolicy. Zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko to nie miasto czyni mnie szczęśliwą, a poczucie spełniania i bycia potrzebnym.
Czy jestem zadowolona ze swoich wyborów? Myślę, że tak. To one sprawiły, że wiele rzeczy zrozumiałam, jestem w takim miejscu w jakim jestem, że jestem zupełnie inną osobą niż byłam jeszcze niedawno. Oczywiście były chwile zwątpienia, ogrom trudności i wiele wyborów, jednak szybko dojrzałam, musiałam podejmować różnego typu decyzje… Ale jak kiedyś przeczytałam „Nie podejmując decyzji nie dowiesz się, która była słuszna”.
Ps. Charlize Mystery gratulacje takiej okrągłej rocznicy! To ogromny powód do dumy i znak, że jesteś nam wszystkim potrzebna w tym blogowym świecie modowym 🙂 Pozdrawiam ! 🙂
Magda
21 maja 2018 at 12:20Dlugo zastanawialam sie ktory z momentow w moim zyciu byl az tak przelomowy, i ktory wywrocil moje zycie do gory nogami? Nowa praca? Nowe mieszkanie? Nowy partner czy moze wyprowadzka i zamieszkanie w miescie o ktorym zawsze marzylam- Paryz. I doszlam do wniosku ze najwazniejsze i najlpesze co mnie w zyciu spotkalo to ucieczka od toksycznego zwiazku. Zwiazku w ktorym bylam tlamszona, ktory nie pozwalal mi sie rozwijac jak i realizowac moich marzen. Przez ponad 7 lat bylo mi powtarzane po co mam jezdzic za granice na wakacje czy do pracy. To nie dla mnie lepiej zebym siedziala w domu. Jezyk angielski? To ci sie nigdy nie przyda na wsi ktorej mieszkasz (wioska liczyla sobie moze ze 400-500 osob) chyba tylko do ogladania seriali.
Ten przelomowy dzien pamietam to do teraz… 12 lipca 2013 moje zycie zmienilo sie calkowicie kiedy powiedzialm STOP! Strach przed nieznanym, przed opuszczeniem juz uwitego gniazdka. Ludzie pukali sie po glownie kiedy slyszeli ta historie. No jak to tyle lat razem! Po co Ci to, przeciez bylo Ci tak wygodnie!?
No wlansie ale czy wygoda, i przyzwyczajenia moga sprawic ze jest sie szczesliwym. Powiedzialam sobie 'To koniec, czas na mnie, moje pasje’. I tak od tego dnia potoczyla sie lawina kotrej nie jestem w stanie zatrzymac. Spontaniczna decyzja o wyjezdzie do wakacyjnej pracy we Francji, wymiana uniwersytecka rowniez do Francji, nowy partner, nowa praca ( w branwy reklamowej dla jednej z najwiekszych paryskich firm) i slub za pol roku. Dlatego drogie dziewczyny pamietajcie o sobie! Nie poswiecajcie wszystkiego na innych! bo to wy i wasze szczescie jest najwazniejsze 🙂
Ewelina
21 maja 2018 at 12:29Około 5 lat temu postanowiłam opuścić swoją rodzinną miejscowość (wieś) i zacząć spełniać swoje marzenia. Po zmianie otoczenia i mieszkaniu w mieście stałam się pewną siebie kobietą bez kompleksów. Pora dalej spełniać to co sobie wyznaczyłam. Czyli wysłanie Cv do firmy w której chciałam pracować od dziecka. Po kilku dniach zostałam zaproszona na rozmowę i .. dostałam tę pracę. Jestem spełnioną kobieta która zaryzykowała i mimo nieśmiałości i zamieszkaniu w nowym miejscu nie znając nikogo dałam radę. Jestem szczęśliwą i dumną kobietą. Kocham swoje życie.
Monika M
21 maja 2018 at 12:38Droga Karolino!
Bez trudu potrafię wskazać jedną decyzję, która odmieniła moje życie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest nią postanowienie, że przestaję sobie odpuszczać, że zaczynam dbać o swoje ciało i zdrowie, że zaczynam ODCHUDZANIE.
Nie trzeba wielu słów, by pokazać jak wielka była to zmiana.
O jak Odnalezienie własnej kobiecości
D jak Decyzja najlepsza w moim życiu
C jak Ciężka praca dająca wielką satysfakcję
H jak Huśtawki nastrojów, których się pozbyłam
U jak Udowodnienie sobie i innym, że dam radę
D jak Dobry nastrój i samopoczucie
Z jak Zdrowie i lepsza kondycja fizyczna
A jak Akceptacja swojego ciała
N jak Nowe ubrania, których kiedyś wstydziłabym się nosić
I jak Inni ludzie, na których się otwarłam i odnalazłam miłość
E jak Energia witalna i radość z życia
Gdyby nie decyzja o zrzucenie zbędnego balastu kilogramów nie byłabym dziś szczęśliwą i spełnioną kobietą. Zdrowe ciało to zdrowa dusza, a jedna pozytywna zmiana pociąga za sobą inne!
Liliana
21 maja 2018 at 12:41Po ukoczeniu studiow dostałam pierwsza wypłatę wracałam do domu dumna z siebie. Był piękny majowy dzień taki jak jeden z dni w tym roku. Szłam po galerii handlowej kiedy podeszła do mnie dziewczyna zajmując się promocją jakichś perfum dokładnie nie wiedzialam jakich grzecznisciowo pozwoliłam jej spryskać nimi swój nadgarstek. Powiedziała ze są to perfumy dior addict. W pierwszym momencie nie wydały mi się niezwykle. Podziękowałam za informacje o ich składzie i cenie i poszłam dalej ale w miarę upływu czasu zapach stawał się coraz piękniejszy, coraz bardziej zniewalajacym, wręcz cudowny. Podjęłam decyzję że pomimo dużej ceny wrócę i kupie te perfumy. Ta decyzja odmienia wiele w moim życiu. Przekonałam się że ilekroć ich użyłam spotkało mnie w życiu wiele dobrego może to magiczne myślenie. Dzięki nim poznałem wspaniałego mężczyznę. Wielokrotnie używając ich spotkałam się z większą życzliwością ludzi podczas załatwiania różnych spraw. Myślę że to że wtedy kiedy wróciłam i je kupiłam wiele zmieniło w moim życiu. Są magiczne.
kasienka__J
21 maja 2018 at 12:43Cześć Karolina, myśląc nad odpowiedzią na pytanie konkursowe w mojej głowie miałam kompletną pustkę po czym przyszedł czas rozkminek. Czy ja w ogóle podejmowałam jakieś decyzje, które zmieniły moje życie? Czy moje życie w ogóle się zmieniło w przeciągu 10 ostatnich lat? O rany, czy moje życie jest aż tak jednostajne i monotonne, że nie mam o czym Ci napisać? Tragedia. Dzięki temu pytaniu uzmysłowiłam sobie jak wiele się wydarzyło, ile decyzji podjęłam sama i co się zmieniło. O tym mogłabym Ci napisać cały poemat, ale jedna najważniejsza zmiana dzieje się właśnie teraz. Po 10 latach w jednej firmie podjęłam decyzję o zmianie pracy. Powód jest powszechny – wypalenie zawodowe. Ktoś może powiedzieć, że to nic takiego, że to błahy powód, A jednak wypalenie jest bardzo częstym powodem wizyt u psychiatry, co i ja niejednokrotnie rozważałam. Jednak zanim poszłam do lekarza zawzięłam się i zaczęłam nowy etap: poszukiwanie nowe j pracy. Dzięki tej decyzji od roku chodzę na rozmowy kwalifikacyjne i widzę jak wiele dzieje się na rynku, jak wyglądają inne firmy, co mogą zaoferować. I to już jest dla mnie duża zmiana, bo odżywam, zaczynam wierzyć w siebie i swój sukces i próbuję walczyć z wypaleniem zawodowym, mimo tego, że jeszcze nie znalazłam nowej pracy. Ale może lada dzień się to zmieni tak na 100%… bo aktualnie jestem na ostatnim etapie rekrutacji w firmie, z którą chciałabym związać kolejne kilka lat mojego życia ?
I tu morał taki, abyśmy wierzyli w siebie i podejmowali często trudne decyzje (bo w przypadku pracy dochodzą pytania „a co jak będzie gorzej?” A może właśnie myśleć „przecież będzie lepiej!”), ale które na pewno w większości przypadków wyjdą na dobre ?
Dagmara
21 maja 2018 at 13:33Moje życie jest całkiem przeciętne. Do niedawna chciałam budować swoją karierę zawodową, chciałam szaleć, żyć beztrosko jak małolata, kupować wyjeżdżać kolekcjonować przygody.
Wszystko zmienił on- mały człowiek. Mój syn.
Jest on moją motywacja. Porzuciłam egoizm, że chce podwyżkę, szybsze auto, sen, nowe buty czy wypić gorącą kawę.
Obecnie chce dać mojemu dziecku to co najważniejsze mój czas, moją obecność, moją miłość.
To on uczy mnie życia tu i teraz.
Wcześniej planowanie, spełnianie marzeń spędzały mi sen z powiek, budziły moją frustrację i powodowały szalony pęd. To nie tak że obecnie nie mam celu, marzeń, oczywiście że mam. Jednak priorytet jest jeden. Chwile są ulotne.
Mam 28 lat i żyje z uśmiechem na ustach. Czekam co przyniesie los. Są chwile trudne, myślę ze nie dam rady, płacze i ogarnia mnie strach. Ale walczę o naszą przyszłość.
Jestem wdzięczna za to co mam, przestałam zadręczać się.
Stałam się silną kobieta, żoną, matką. Wiem, że teraz czas na oddech wyciszenie i poświęcenie się rodzinie. To nie wyrzeczenie to mój bezpieczny port. A później wyruszę w rejs, przez fale i sztormy. Bo mam dla kogo i do kogo wracać, a to jest moja siła.
Gratuluje bloga
Życzę szczęścia, które jest droga, a nie celem.
kobietaspełniona
21 maja 2018 at 14:2110 lat temu byłam Panią. Szefową, na stanowisku, ę i ą. Byłam świeżo po ślubie, właśnie kupiliśmy mieszkanie. Wszystko cudownie i idealnie. Było jedno ale…Non stop byłam w pracy. Non stop urywały się telefony. Każdy dzień wolny spędzałam w urzędzie, u księgowego lub z nosem w laptopie. Moja córeczka widywała mnie jak kładłam ją spać. Nie miałam czasu dla niej, dla siebie i dla męża. Robiłam „karierę”. I tak małżeństwo zaczęło się psuć, a nowe mieszkanie rok stało puste, bo nie miałam czasu na przeprowadzkę. Ale byłam doceniana w pracy. Zarabiałam bardzo dużo i mogłam pozwolić sobie na wiele. Przyszedł dzień, kiedy mój dyrektor postanowił mnie przenieść do innego działu, bo mój już pracował bez zarzutu. Miałam naprawiać kolejny. I coś we mnie pękło. Jeden telefon do męża, czy sobie poradzimy tylko na jego pensji. W ciągu kilku chwil rzuciłam wszystko. I wiesz co? Czułam się z tym cudownie! miałam czas na siedzenie z córką w piaskownicy, na zbieranie mleczy i plecenie z nich wianków. Spełniałam się w kuchni, zaczęłam pisać bloga. Bez zająknięcia postanowiliśmy powiększyć naszą rodzinę, a ja już nie musiałam latać z brzuchem do pracy. W końcu mogłam poczuć się mamą, żoną i kobietą. Siedziałam z sąsiadkami przed domem popijając kawkę, miałam czas na sadzenie kwiatów na tarasie. Oczywiście, nie zawsze było tak pięknie i kolorowo, bo z czasem pieniążki się kończyły, ale mój kochany mąż robi wszystko, abyśmy żyły w szczęściu i miłości i by nam niczego nie brakowało. Teraz on odnosi sukcesy w pracy, ale za jego sukcesami stoję ja – wierna żona, która codziennie czeka z obiadem, upierze, zajmie się dziećmi. Dzięki temu mój mąż może pracować tak jak chce i ile chce. Nie musi się martwić, kto zawiezie dzieci do lekarza, kto z nimi zostanie jak będą chore, bo ja jestem na posterunku. Może się spełniać i nie mieć poczucia winy. Ja już byłam na szczycie. Teraz chcę być po prostu mamą i żoną. I wiesz co – tak jest cudownie. Teraz piję kawę, za oknem śpiewa kos. Jedna córka w szkole, druga śmiga gdzieś na hulajnodze. Pranie się pierze, czysta pościel suszy na tarasie. Mąż wieczorem przyjedzie i zmęczony siądzie na kanapie, a ja przytulę go bardzo mocno.
Aleks
21 maja 2018 at 14:38Moje decyzje w przeciągu 10lat bardzo ukształtowały moją ścieżkę życia. Mam 23lata więc patrząc z boku to 10lat życia… decyzje… no przecie to dziecko było 10lat temu… owsze!? Dlatego moje decyzje które dotyczą bezpośrednią mojego wyboru i niekoniecznie mojego będą z przeciągu 6/7 lat. Pierwsza decyzja wybór szkoły średniej i profilu. Wybór nie był do końca moim wyborem. Rodzice zaproponowali szkołe wybrałam profil, jednak i tak profilu mojego nie utworzyli w tym roczniku i wylądowałam w małej szkole o słabej renomie w technikum hotelarskim. Od podsunięcia tej szkoły i podjęciu decyzji do niej uczęszczania moje życie wygląda teraz jak wygląda. Mieszkam na wsi i tam pracuje, nie ufam ludziom na tyle by zawierać bliskie znajomości. Będąc w szkole podjęłam kilka decyzji które bardzo wpłynęły na mój los. Przeciwstawiłam się ojcu że w pewną sobotę pojadę na reprezentowanie szkoły (przymus był od nadgorliwego nauczyciela wychowania fizycznego) i pojechałam. Ojciec po tej sobocie przyjechał do mnie z oświadczeniem że nie chce nas znać (mieszkałam z mama, ojca widziała tylko po pracy jak nas odwiedzał). Oczywiście to nie było tak miłe słowa „nie chce was znać” więc posumuje prezent na 18 urodziny był „piękny”. Niby wyjazd na 4godz i to reprezentacja szkoły w biegach wojewódzkich, ale nie pomyśli ojca. Następny wybór chłopaka. Poważna decyzja bo to miało być coś poważnego, owszem było na tyle poważne że lekcje życia DUŻĄ dostałam. Jednak opamiętanie i wyrwanie się z klatki oraz ukończenie szkoły skłoniło mnie do refleksji. Postanowiłam że moja praca będzie związana z rolnictwem. Zdanie mamy jest bardzo istotne i zawsze będę brać pod uwagę. Pomoc najbliższym jest mi najważniejsza. To jest tylko skrót moich 3 głównych decyzji i uważam że więcej los nam decyzji podsuwa niż my sami (przynajmniej u mnie tak było i jest). Podsumowując mam 23lat, ukończyłam technikum hotelarstwa, mieszkam na wsi, pracuje tam również przy bydle opasowym z czego jestem bardzo dumna mimo że mało mam czasu by podróżować czy nawet mieć wolną niedziele, mam cudowną rodzinę, najwspanialszego na świecie chłopaka (którego poznałam w szkole jednak byliśmy znajomymi przez 3lata) i wolność wyboru.
Teraz jestem najszczęśliwszą osobą mimo wszystkich złych chwil, ciężkiej pracy czy innych niepowodzeń w życiu.
Dla Ciebie Karolino życzę jeszcze kilkakrotności aktywności na blogu???
Zdrówka, szczęścia i przede wszystkim pomyślnych DECYZJI
Klaudia Prusińska
21 maja 2018 at 15:28Bardzo długo byłam dziewczyną, która nie wiedziała czego chce w życiu. Liceum i studia wybrałam pod wpływem koleżanek – „bo one też tam idą”. Niestety teraz już wiem, że nie jest to droga do sukcesu, ani tym bardziej droga do spełniania samej siebie. Moje życie nie było złe, jednak brakowało ciepła w domu, ciepła dzięki któremu dziecko nabiera pewności siebie, ciepła dzięki któremu można podejmować decyzje i śmiało iść przed siebie bo wie, że za sobą ma moc wsparcia. Moją pasją było, jest i będzie szycie. Lecz nigdy nie poświęcałam mu 100% siebie. W międzyczasie moja mama zachorowała na raka piersi. Były momenty w których myśleliśmy, że chorobę mamy już za sobą. Cieszyłam się kiedy była u mojego boku na ślubie. Lecz wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że zostało jej tylko 9 miesięcy życia. Na swoim ślubie byłam już w ciąży. Był to trzeci miesiąc. Z mężem wiliśmy gniazdko dla siebie i przyszłej córki, a moja mama zaczynała walkę o życie. W styczniu przyszła na świat moja córka. 4 miesiące później zmarła moja mama. Moja mama, która jako jedyna była moją nadzieją. Teraz już wiem, że gdybyśmy zaczęli starać się o dziecko po ślubie, moja mama nigdy nie poznałaby Julki, która była dla niej wszystkim. Szkoda, że ona nie będzie pamiętać babci. Jednak cieszę się na te 4 miesiące. Inaczej w ogóle by się nie poznały. Śmierć mamy dała mi do myślenia. Teraz wiem, że w życiu trzeba postawić na siebie, na jedną kartę. Trzeba realizować marzenia, trzeba być szczęśliwym – rodzina, pasja, praca. Więc postawiłam na szycie. W tej chwili moja pasja rozwinęła się w stronę szycia bielizny. Szycie bielizny, które w Polsce zanika, jest unikatowe. Szycie bielizny połączyłam z prowadzeniem bloga oraz założeniem pierwszej w Polsce społeczności o szyciu damskiej bielizny. Ukończyłam kurs krawiecki szycia i konstrukcji bielizny. Mój blog został doceniony w konkursie na Szyciowy Blog Roku 2017 zajmując pierwsze miejsce w kategorii Odkrycie. Brnę dalej, i osiągam kolejne cele. Chcę założyć firmę, która będzie szyła spersonalizowaną bieliznę ślubną, jest to kolejne moje marzenie, które realizuję dzięki mojej mamie. To właśnie świadoma decyzja postawienia w życiu na samą siebie była kluczowa w moim życiu. Bo życie jest za krótki by oglądać, podziwiać i kopiować innych. Dzięki tej decyzji, chcę bym kimś.
Joanna M.
21 maja 2018 at 15:37Gratuluję 10. urodzin. 🙂
„Obudziłam drzemiącego we mnie olbrzyma” – najlepsza decyzja, którą podjęłam w dniu 30. urodzin.
Przed 30. urodzinami otrzymałam w prezencie niezwykłą książkę: „Obudź w sobie olbrzyma” A. Robbinsa, która odmieniła może życie. Lektura uświadomiła mi, że w każdym z nas tkwią nieodkryte pokłady energii, siły i możliwości. Od 30. roku życia postanowiłam wykorzystać swoje zasoby do realizacji marzeń, których wcześniej z różnych powodów nie spełniałam. Na nowo odkryłam zapomniane pasje, np.: tworzenie kwiatowych kompozycji, pieczenie ciast, podróże. Wzięłam życie w swoje ręce i nareszcie wprowadziłam szczęśliwą rewolucję. Książka sprawiła, że wreszcie zaczęłam cieszyć się z małych rzeczy, doceniać każdą miłą chwilę… Zwolniłam tempo życia i przestałam się spieszyć. Uwierzyłam w swój potencjał, którego przez kilka lat nie zauważałam.
Ania
21 maja 2018 at 15:46Rok temu, po pierwszej randce z moim obecnym chłopakiem doszłam do wniosku, dlaczego bym miała nie spełnić swoich marzeń z dzieciństwa:) Jest od tamtej pory jedyną osobą, która zamiast krytykować, wspiera mnie, najlepiej jak potrafi. Dziś, po pięciu latach pracy w korporacji, po skończonych studiach zapisałam się na kierunek technik weterynarii. W przyszłym roku czeka na mnie rozszerzona matura z chemii i biologi, żebym we wrześniu mogła zapisać się na studia weterynaryjne 🙂
Wioleta
21 maja 2018 at 16:02Sukces… kiedyś kojarzyłam go z pieniędzmi, dobrą pracą, świetnym autem i wypasioną „chatą”. Teraz wiem, że nie zawsze sukces wiąże się z bogactwem. Zaczęło się to od tego, że dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nagle, niespodziewanie jestem w ciąży. Ja, która robiła karierę. Płakałam, bo wiedziałam, że cała moja praca pójdzie na marne. Teraz jestem szczęśliwą mamą i nie oddałabym córki za żadne skarby. Teraz ważna jest dla mnie rodzina. Pieniędzy nie muszę mieć.
Ewela
21 maja 2018 at 16:1110 lat temu? Dokładnie w 2008 roku kończyłam gimnazjum i to właśnie wtedy podjęłam najważniejszą decyzję w życiu. Taką decyzję podejmuje każdy szesnastolatek – wybór szkoły średniej. U mnie wiązało się to z licznymi kłótniami z rodzicami. Ja chciałam wyjechać, iść do szkoły z internatem, oni nie chcieli mnie do niej wysłać. W końcu to zrozumiałam i wybrałam liceum w okolicy, do którego mogłam codziennie dojeżdżać. Niby nic, a jednak w moim życiu nic co stało się przez ostanie 10 lat nie wyglądałoby tak gdyby ta decyzja była inna. To właśnie 10 lat temu poznałam na imprezie integracyjnej przed rozpoczęciem roku niebieskookiego blondyna. Ja dziewczyna – kumpela z lekką nadwag,ą nigdy nie mająca wcześniej chłopaka wpadłam po uszy! On siatkarz, dusza towarzystwa, kręciły się wokół niego wszystkie dziewczyny. Wtedy postanowiłam, że wezmę się za siebie – schudnę i postaram się, żeby zwrócił na mnie uwagę. Tak też zrobiłam! I na studniówkę poszliśmy już razem (ja chudsza o prawie 10 kilo ;))! W moim życiu zmieniło się wiele dzięki Niemu. Przeprowadziłam się z małego miasteczka na drugim końcu Polski do Gdańska – on przekonał mnie, że świat jest otwarty. Teraz jesteśmy już dorośli, pracujemy, podróżujemy, planujemy ślub. Spełniamy wzajemnie swoje marzenia – oświadczył mi się po skoku ze spadochronem (dwa marzenia spełnione jednego dnia!!). Dziś uważam, że wybór dokładnie tej szkoły i tej klasy był najlepszą decyzją w moim życiu! 🙂
Karolina R.
21 maja 2018 at 16:37Odkąd pamiętam, moim marzeniem był wyjazd do Nowego Jorku. Wiadomo, jako nastolatka skrycie podkochiwałam się w Chucku Bassie, marzyłam, żeby jeść śniadanie na Upper East Side z Sereną van der Woodsen i zagubić się czasem w tej betonowej dżungli. Niestety, nie było mnie stać na ten wyjazd 🙁 a do tego, miałam tutaj chłopaka, który nie do końca podzielał moje wielkie, amerykańskie marzenie. Parę razy nawet obiecywałam sobie, że będę odkładać pieniądze na ten wymarzony wyjazd (a warto zaznaczyć, że nie byłam wtedy już taką bardzo nastolatką 🙂 czasy studiów), ale plan prędzej czy później się kończył.
Sytuacja się zmieniła, gdy mój chłopak mnie zostawił, a ja trafiłam na program wymiany kulturowej work& travel. Oczywiście czym prędzej się zgłosiłam, wypełniłam wszystkie dokumenty, znalazłam sobie miejsce pracy. Był styczeń, ja byłam gotowa do wylotu, który miał być w połowie czerwca. Aż tu nagle zeszliśmy się z powrotem z moim chłopakiem. Wielka miłość odżyła od nowa. I co tu teraz zrobić? On ze mną na ten program nie pojedzie (nie było już miejsc), ja już się wycofać nie mogę. No nic, jadę. Płacz przez całą drogę na lotnisko, płacz na lotnisku, płacz w samolocie. Poleciałam.
Na początku było ciężko. Musiałam się przestawić na zupełnie inny tryb, a do tego, okazało się, że wcale nie mówię tak dobrze po angielsku, jak mi się wydawało. Na początku nawet chciałam sobie jakoś złamać nogę, żeby mnie wysłali do domu z powrotem. Jednak tam zostałam, Wytrzymałam 3 miesiące pracy pod Bostonem, a później moje wymarzone zwiedzanie. Nie tylko Nowy Jork, ale Los Angeles, Wielki Kanion, Las Vegas, Boston. Zupełnie odżyłam przez ten czas, nabrałam pewności siebie. I wróciłam odmieniona, ale do tego samego człowieka. Dzięki temu zobaczył, że mój świat nie kończy się tylko na nim, ja zobaczyłam trochę świata. A teraz? Jesteśmy rok po ślubie, zwiedzamy świat razem i oczekujemy naszego pierwszego dziecka 🙂 Ta decyzja diametralnie zmieniła moje życie i choć na początku wydawało się, że nie skończy się dobrze, to naprawdę świetnie oboje na tym wyszliśmy.
Michak
21 maja 2018 at 16:50W ciągu prawie 3 lat moje życie wywróciło się do góry nogami z powodu jednego marzenia, które w końcu zdecydowałam się zrealizować. Nie będzie to nic patetycznego, wzruszającego czy romantycznego. Jakie to marzenie? Proste – mieć psa. A właściwie psa-niedźwiedzia, czyli najbardziej rudego i najbardziej puchatego misia na świecie – chow chowa! Choć marzenie to kiełkowało we mnie od dzieciństwa (i pomimo upływu niemal 20 lat, stale w niezmienionej formie), długo zbierałam się na odwagę. Czy w życiu potrzebuje takiego zobowiązania? Odpowiedzialności? Braku pewnej spontaniczności? Teraz czy później? TAK, TERAZ. Zrealizowanie marzenia o posiadaniu tegoż futrzaka wywróciło moje życie do góry nogami – było dużo stresu, dużo prób dogadania się i wzajemnego zrozumienia. Dużo łez na wieść o chorych łapkach, dużo przejechanych kilometrów do specjalistów, ale i dużo determinacji do operacji i walki o dobre życie. Dużo nadziei podczas obserwowania jego rekonwalescencji. To były trudne 3 lata, ale jednocześnie najpiękniejsze na świecie! Pan miś zmienił moje życie, ja wywalczyłam jego standard zdrowego życia. Mamy siebie, mamy dużo spacerów, wiele miłości i wylegiwania się na kanapie, jeszcze więcej futra na dywanie, starć charakterów, wspólnych zabaw i nic-nie-robienia. 3 lata, które zmieniły moje życie i nauczyły więcej niż inne doświadczenia. Teraz wiem, że możliwość dbania o kogoś, kto kocha cię bezwarunkowo, dla kogo jesteś numerem 1 to to, czego brakowało w moim poukładanym życiu. I tę futrzaną miłość chcę już zawsze mieć obok siebie… – napisałam to przeczesując jego rude futro palcami 🙂
Marta Juchacz
21 maja 2018 at 16:5910 lat…. szmat czasu jestem z Tobą praktycznie od początku. Ty i kilka dziewczyn zawsze motywowalycie mnie do działania. Całe szczęście zarówno im jak i Tobie dzięki ciężkiej pracy idzie nadal naprawdę dobrze!
I tak się zastanawiam co zmieniło się u mnie przez te 10 lat. Jaka decyzja była najważniejsza, która zmieniła wszystko….
W życiu zawodowym spełniam się od początku, tyle lat ile prowadzisz bloga jestem mini „korpo-szczurem” ale tak pozytywnie, bez wyścigów i osiągów.
W tym czasie zostałam tez żona, kurczę! Można by powiedzieć, to zmieniło na bank Twoje życie! Jasne, ze tak. Mąż daje mi wsparcie, sile, kopalnie miłości i możliwości. Kazdego dnia. To była dobra decyzja 😉
Po drodze urodził nam się syn- planowany, wiec można powiedzieć- kolejna podjęta decyzja która wpłynęła na mnie i odmieniła życie. Jak cholera…. nauka pokory, cierpliwości, stawiania granic sobie i jemu, odmawiania sobie często bardzo wiele….
ale warto było- dzięki niemu mogę czuć się kochana, mogę bezkarnie dojadac jego lody i układać Lego 😉
Teraz jestem w ciąży drugi raz. Tez świadomie. Odłożyłam na jakiś czas prace, żeby brzuchem nie haczyc o blat biurka 😉
I tak całkiem serio…. nie umiem powiedzieć która z tych decyzji zmieniła najbardziej moje życie.
Jak tak głęboko się nad tym zastanowię, to każda z nich spowodowała ze jestem gdzie jestem i ukształtowała mnie tak a nie inaczej…. każda dała nowa lekcje życia…
W tym wszystkim jednak nigdy nie zapomniałam o sobie, jako żona i matka nie zatraciłam swojej tożsamości, swoich pasji…
i jak przeglądam te prezenty, nie ukrywam, każdy z nich jara mnie bardziej, pokazuje kobiecość…. o która trochę się boje po drugim porodzie…. wiesz… nie będzie może czasu? Może zapomnę o tych najważniejszych kobiecych rzeczach? Oby nie, ale możesz pomoc mi o nich nie zapomnieć 😀
Ja za Ciebie trzymałam kciuki przez cały czas, potrzymaj je teraz za mnie 😀
Izikova
21 maja 2018 at 17:16Za górami, za lasami w pewnym miasteczku na Śląsku urodziła się dziewczynka. Dziewczynce tej nikt nie wróżył sukcesu. Żyła w swoim świecie marząc o zdobywaniu szczytów. Przez całą swoją edukację, traktowana była przez swoje znajome jako niewiele warta, nieudolna istota. W końcu na kilka lat odcięła się od świata. Miała jednak jedno marzenie, o którym nikomu nie mówiła – chciała studiować. Wymarzyła sobie, że ukończy prestiżową uczelnię, ale izolacja, jaką sama na siebie narzuciła sprytnie utrudniała jej ten plan. W końcu ku uciesze krewnych i niedowierzaniu drwiących znajomych (i nauczycieli!) odważyła się spróbować. Dziś jest na II roku. Jej bajka jeszcze trwa, ale już nasuwa pewien morał – jeśli chcesz możesz dosięgnąć słońca – wystarczy uwierzyć w siebie. Decyzja o rozpoczęciu studiów, jaką podjęła owa dziewczynka napełniła ją pewnością siebie i odwagą, jakiej nigdy nie miała. Dziś rozróżnia plany od marzeń i z uśmiechem na ustach je realizuje. Tą dziewczynką jestem ja. I teraz po prostu jestem szczęśliwa.
Ania
21 maja 2018 at 17:30Tak jak u większości osób moje drugie dobre życie rozpoczęło się również 10 lat temu. Kiedy Ty stawiałaś pierwsze kroki w blogosferze ja byłam świeżo po maturze. Te lata do matury były dla mnie bardzo ciężkie. Choroba psychiczna taty, który nie raz sprawił, że uciekałam ze szkoły z płaczem, nerwica mojej mamy, oraz brak akceptacji otoczenia sprawił, że byłam zagubiona, bez żadnych przyjaciół, bez pewności siebie, z próbą samobójczą w gimnazjum. Ale gdzieś z tylu głowy miałam, że tylko ucieczka mi pomoże. Bo nie chciałam wyjechać na studia, do pracy, chciałam wyjechać żeby uciec. Bez pewnego noclegu, z 500 zł w kieszeni oraz z mandatem w portfelu stanęłam na początku czerwca w Warszawie. To było 10 lat temu. Dla kogoś to może wydawać się banalne, wszak na studia wyjeżdżają setki tysięcy osób. Tylko, że ten wyjazd zapoczątkował moje nowe życie. Nowe spojrzenie na świat, na ludzi a przede wszystkim na siebie. Zmieniłam myślenie, przestałam się przejmować opiniami innych i zaczęłam się przede wszystkim uśmiechać (ok trochę to trwało nim zaczęłam się szczerzyć, dopiero szabla na zęby co nie co zmieniła 🙂 ) Były i wzloty, i sukcesy i porażki. Dalej tak jest. Ale jest dobrze. Zaczęłam prowadzić życie, jakie chce prowadzić każdy człowiek. Bezpiecznie, z przyjaciółmi, z akceptacją środowiska, ucząc się nowych rzeczy i pozwalając sobie na to na co mam ochotę.
Każda osoba, która była prześladowana w życiu, która była nie akceptowana wie ile to może wewnętrznie zrobić nam krzywdy. W tym wszystkim potrzeba wiele sił aby mimo wszystko wyjść z tego dobrym nastawieniem do ludzi. Ciężko jest ufać i ciężko jest wierzyć, że faktycznie wyglądamy dzisiaj pięknie 🙂 Dla każdej takiej osoby, która była nazywana „śmieciem” szczery i prawdziwy uśmiech na swojej twarzy będzie największym sukcesem, i nic tego nie zmieni!
I właśnie ten mój impuls kiedy spakowałam małą torbę i zaryzykowałam był najważniejszy w moim życiu. I nie mogę się doczekać aż wypiję kieliszek szampana za moje 10 lat!
kasia
21 maja 2018 at 18:15Od kiedy pamiętam byłam niepoprawną marzycielką nie bałam się marzyć sięgać dalej w tej sferze mogłam wszystko!:). Zawsze lubiłam podróże te małe i duże. Pewnego razu, a dokłądnie dwa lata temu postanowiłam zrealizować jedno ze swoich marzeń i wyruszyć w miesięczną podróż do Azji zaczęło się od szukania biletu potem od planu podróży na koniec już tylko pozostało spakować plecak. Podróż odmieniła moje życie na zawsze nie studia nie praca podróż inny horyzont inny obcy dotychczas dla mnie kontynent odległy świat ludzie – ich życie codzienne ich uśmiech odległe miejsca od dzikich wiosek po prawdziwą dżungle, piękne chwile momentami również ekstremalne. Nie wróciłam już jako ta sama Kasia.Azja dodała mi odwagi teraz wiem,że nie ma rzeczy niemożliwych a wszelkie bariery są w naszych głowach od tamtej pory dużo podróżuje przewartościowałam swoje życie teraz jestem szczęśliwsza wiem kim jestem każdemu polecam po prostu marzyć.
Kama luiza
21 maja 2018 at 18:25Od zawsze miałam artystyczną duszę 🙂 9 lat temu skończyłam liceum plastyczne i wiedziałam jedno-pragnę zdawać do szkoły aktorskiej! Bolesny cios przyszedł jednak prędko, gdyż nie dostałam się na wymarzone studia w Warszawie (oh, myslałam, że to koniec mego życia….czułam straszną pustkę i nie wiedziałam co mam teraz z sobą począć). Wówczas w głowie zrodziła mi się myśl „wyjedź stąd!” i tak też zrobiłam. 9 lat temu postawiłam mych biednych rodziców pod ścianą z hasłem „lecę do Londynu, tam będę zdawać do szkoły aktorskiej!” (A co! Trzeba mierzyć wysoko, prawda? :)) ). Wiedziałam jedno-to nie będzie tak łatwe jak się wydaje. Rok poświęciłam na znalezienie mieszkania (oh, co to była za nora, brrrr), pracy (kelnerką to chyba trzeba się urodzić, nienawidziłam tego ! Klientela brytyjska najchętniej jadłaby za darmo :p ) i szlifowanie języka. Gdy zdobylam kredyt studencki ( yeahhh, spłacam go do dziś) a moje nazwisko znalazło się na liscie przyjętych byłam z siebie niesamowicie dumna. I tak minęło kilka niezapomnianych lat mego życia a ja dziś mogę się pochwalić ukończeniem z wyróżnieniem uniwersytetu, który kończył też mój ulubieniec Ben Barnes z serialu Westworld ( uwieeeelbiam!). Na dzień dzisiejszy mieszkam w Londynie, jestem żoną uroczego Rosjanina (Słowianie górą 🙂 ), pracuję w teatrze (który jest moim 2gim domem) i biegam na castingi ( statystowanie w filmach ma tę zaletę, że masz ukochane gwiazdy na wyciągnięcie ręki-Meryl Streep i jej fałsze w Boskiej Florence na długo zostaną w mej pamięci -dobrze, że mieliśmy zatyczki do uszu hehe). Londyn dał mi drugi oddech, ale to w Polsce jest część mego serca, dlatego tak się cieszę, ze 3-4 razy do roku mogę wrócić w rodzinne strony. Nie żałuję niczego a wiem, że najlepsze jeszcze przede mną (wierzę w to mocnoooo!). Pozdrawiam i chcę podziękowac za tyle cudownych wpisów …. pragnę więcej! 🙂
Karolina
21 maja 2018 at 18:30Dwa lata temu podjelam decyzje aby wyjechac za granice poczatkowo , balam sie opuszczac kraj , rodzine , znajomych i nagle tak po prostu wyjechac , ale to zmienilo mnie jako osobe diametralnie . Wedlug mnie to byla najlepsza decyzja w moim zyciu dzieki niej stalam sie silna, nieznalezna kobieta ,ktora nie boi sie stawiac czola wyzwaniom . Ta proba czasu moze i samotnosci uswiadomila mi ze nie ma rzeczy niemozliwych i jesli czegos bardzo chcemy mozemy to osiagnac wystarczy troche czasu a majac przy sobie nawet w gdzies daleko odpowiednie osoby miejsce w jakim jestesmy nie ma znaczenia.
Sylwitka ⭐️?
21 maja 2018 at 18:53Decyzja ,która wplnęła na moje życie to postanowienie iż chce schudnąć. A wszystko zaczęło się od tego ,że zaczęłam studiować kosmetologię. A patrząc na wszystkie modowe pisma widziałam tylko te szczupłe modelki. Chciałam tego przede wszystkim dla siebie, (aby poczuć się pewniej) , a między innymi pragnieniem podążania za trendami i modą. Postanowiłam coś zmienić. Miałam pare kilo nadwagi. W końcu poszłam na bieg organizowany ze znanymi osobami i trenerami i tak poznałam swojego opiekunka( i między innymi wspólnika mojego sukcesu). Po jakimś czasie zaprosił mnie na wspólny otwarty trening na zewnątrz wśród natury. Zobaczyłam w internecie miejsce i już wiedziałam ,że chce tam iść. Wyciągnęłam koleżanki i poszłyśmy we 3. Była nas tam masa ludzi. Po zakończonym, pozytywnym treningu natrafiłam na miejsce ,które urzekło mnie niesamowicie (to ,które natrafiłam w internecie). Było (i nadal jest) to miejsce ,w którym dzieją się cuda. Malowanie paznokci, malowanie ręcznie wykonanych wzorów i manicure pomalowany pod skórki ,a do tego punkt sprzedaży lakierów hybrydowych. Weszłam do środka ,a tam ;
Magia ! Moje biało -różowe miejsce na Ziemi ♥️ Weszłam i chciałam zostać. Tamtego dnia wyszłam tylko z torebką zakupów ,ale szybko wróciłam na manicure (z racji tego ,iż sama pracowałam jako stylistka i studiowałam Kosmetologię miejsce mnie wyjątkowo przyciągało i musiałam zobaczyć talenty osób ,które tam pracowały). Po jakimś czasie zaprzyjaźniłam się z właścicielką ,a jak się potem okazało właściciela znałam już wcześniej (dzięki mojemu trenerowi i jego dosyć popularnym znajomym). Niedługo później podjęłam tam prace. Praca ze znanymi osobami jest cudowna ,ale także stresująca.Nic nie było takie łatwe. Podane na tacy ! O nie! Najpierw pracowałam jako recepcjonistka (i nadal lubię to stanowisko) a potem ,po licznych szkoleniach zostałam stylistką z czego niezmiernie się cieszę. Kocham robić paznokcie, kocham moje miejsce pracy i kocham moje i (i moich koleżanek) klientki ❤️ Przez ostatnie 10 lat spotkało mnie wiele ,,ale najwiecej dzieje się od jakiś trzech lat odkąd postanowiłam schudnąć. A nie dość ,że teraz mogę cieszyć się zgrabną sylwetką to mam prace o której od zawsze marzyłam i dzięki ,której poznałam ludzi ,którzy motywują mnie dalej i widzą ile energii wkładam w motywowanie ich do dążenia do celu i spełnienia marzeń. Polubiłam dzielenie się moja historią i lubię dawać innym rady. Polubiłam social media ,a co za tym idzie odważyłam się na pierwsze sesje zdjęciowe. Dieta i mordercze treningi doprowadziły mnie do miejsca ,gdzie jestem teraz. Pokochałam mój nowy świat i kto wie może będę mogła się z nimi dzielić z innymi .. mam już pewne nowe plany..❤️❤️
BarbaraEM
21 maja 2018 at 18:57Moja historia jednej decyzji nauczyła mnie, że z ich podejmowaniem jest jak wyborem
środka komunikacji, którym chcę dojechać na miejsce – swojego szczęścia w życiu. No to posłuchajcie…Popołudnie, tuż po skończonych zajęciach na uczelni padałam na twarz. Jedyne, o czym marzyłam, to znaleźć się w mieszkaniu i przytulić do kota. I zasnąć. Stojąc na przystanku miałam do wyboru dwa podjeżdżające w tym samym momencie busy. Jeden mógł mnie dowieźć na miejsce szybciej, drugi – z racji tego, że jechał przez okoliczne wsie – pozwoliłby mi być w domu nieco później. Nie wiem, co mną kierowało, chyba intuicja, aby wsiąść do tego jadącego dookoła świata. Przecież byłam zmęczona i tak pragnęłam być już w domu! Wsiadłam, ulokowałam się na wygodnym siedzeniu, założyłam słuchawki na uszy i wyciągnęłam książkę, żeby trochę odetchnąć. Na jednym z przystanków wsiadł chłopak. Zajął miejsce obok mnie i badawczo się przyglądał mojej książce. W pewnym momencie wyciągnął też swoją- identyczną, jak ta, którą ja czytałam. „Nieznośna lekkość bytu” Kundery. No i się zaczęło! Rozmowa o książce szybko zbiegła na inne tory. Życiowe, wywołujące mój uśmiech, czasami niedowierzanie, zachwyt, radość. Nawet się nie spostrzegłam, a minęło całe zmęczenie i niechęć do tego dnia. Maciek mnie zagadał i zauroczył: wiedzą i błękitem oczu. Kiedy wysiadał na przystanku w jednej z tych wsi zacytował fragment z Kundery „Życie ludzkie dzieje się tylko raz i dlatego nigdy nie będziemy mogli stwierdzić, która z naszych decyzji była słuszna, a która zła, ponieważ w danej sytuacji mogliśmy decydować tylko jeden raz” , po czym zapytał, czy się umówimy na kawę. Zgodziłam się i okazało się, że wybierając tego busa, godząc się na tą kawę podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu. Ja i Maciej będziemy w październiku obchodzić 7 rocznicę związku, od 4 lat jako małżeństwo. W naszym mieszkaniu wisi w ramce cytat z Kundery: „Tylko przypadek może wyglądać jak wysłannik losu. To, co jest nieuchronne, czego się spodziewamy, co powtarza się codziennie, jest nieme. Tylko przypadek do nas przemawia.(…)”. Nie wiem czy w naszej historii działał przypadek czy tak zdecydował los. Jedno jest pewne: czasami jedna decyzja sprawia, że podróż naszego życia kończy się w ramionach ukochanej osoby.
Magdalena
21 maja 2018 at 19:05Jedną z najważniejszych decyzji jaką, razem z rodzicami, podjęłam w moim życiu była decyzja o adopcji psa. Pięć lat temu nasz pierwszy psiak zmarł na raka po 14 latach bycia z nami. To były trudne chwile dla całej naszej rodziny 🙁 Ostatnie miesiące jego życia były ciężkie, patrzyliśmy jak cierpi nie mogąc mu pomóc . Po konsultacjach z weterynarzem, zdecydowaliśmy się go uśpić, aby skrócić jego cierpienie. Borys jednak odszedł, na dzień przed zaplanowanym zabiegiem. Bardzo nam Go brakowało. Miałam 3 lata kiedy pojawił się u nas i nie mogłam uwierzyć, że już Go nie ma… Pół roku później doszliśmy do wniosku, że możemy już przyjąć do naszej rodziny nowego czworonoga. Początkowo zastanawialiśmy się nad kupnem labladora. Jednak w tym właśnie czasie koleżanka z rodzicami adoptowała psiaka ze schroniska. Był naprawdę uroczy. I wtedy właśnie zrozumieliśmy, że powinniśmy również spróbować. Plan był taki, że pojedziemy na miejsce zobaczymy co i jak, porozmawiamy z osobami odpowiedzialnymi za adopcję i jeszcze się zastanowimy. Jednak kiedy pojechałam tam z tatą i kiedy chodziliśmy między tymi klatkami, w których przebywały te biedne pieski, aż serce ściskało. Było tam bardzo głośno, wszystkiego psy szczekały i podchodziły do siatek. Nagle w ostatniej z klatek ujrzałam Go. Chudy, wystraszony, spokojny psiak. Jako jedyny nie szczekał, czekał grzecznie na swoją kolej. Kiedy do niego podeszłam i wyciągnęłam rękę żeby pogłaskać go przed kraty. To on zaczął lizać moją rękę. W tym właśnie momencie wiedziałam, że to ten, który powinien z Nami wrócić do domu 🙂 i tak właśnie się stało. Po dokończeniu wszystkich formalności zabraliśmy go ze sobą do jego Nowego domu. Ciężko uwierzyć, że w tym momencie minęły już cztery lata odkąd Bruno jest z nami. Zawładnął sercem nie tylko moim, brata i rodziców, ale również sąsiadów. Jest ulubieńcem naszej sąsiadki, która codziennie go odwiedza ze smakołykiem. Jest po prostu idalny. Mimo iż już dużo przeszedł, mam wrażenie, że teraz jest naprawdę szczęśliwy. On wypełnił naszą pustkę po odejściu Borysa, a my staliśmy się jego nową rodziną. ❤
Martyna
21 maja 2018 at 19:183,5 roku temu byłam w trakcie studiów magisterskich w Krakowie. Cale życie wiedziałam ze widza jest ważna ale jednak wiedza użyta w praktyce jest o wiele bardziej cenniejsza. Wtedy tez zdecydowałam się na przeprowadzkę do Lizbony gdzie pracowałam w dziale księgowości – mogłam zastosować wiedzę która zdobyłam w trakcie studiowania. Większość osób/znajomych odradzała mi tego wyjazdu gdyż przez to nie mogłam dokończyć magisterki. Podczas pracy w Lizbonie poznałam wielu ciekawych ludzi- którzy do tej pory są moja inspiracja, miejsc – do których jak tylko znajduje wolna chwile, wracam i zdobyłam doświadczenie, które otworzyło mi ścieżkę kariery i już w młodym wieku mogłam zająć dobre stanowisko w międzynarodowych firmach. Dziś wraz ze znajomymi posiadamy fundacje w której chcemy zamazać właśnie przepaść jaka pojawia się pomiędzy nauka zdobywana w szkole a wiedza praktyczna zdobywana w pracy. Warsztaty prowadzone są na młodzieży szkół licealnych i pokazują ucznia zdarzenia z prawdziwych przedsiębiorstw, które właśnie oni musza rozwiązać. Myśle ze decyzja o wyjeździe i pracy w Portugalii zmienił moje podejście do życia, pracy oraz nauki z czym chętnie dziele się z młodzieżą.
Monika
21 maja 2018 at 19:46Cztery lata temu podjęłam spontaniczną decyzję, że pojadę sama na wakacje do Londynu. Wiele osób mi to odradzało ponieważ nie umiałam wtedy dobrze języka angielskiego. Kupiłam bilet w jedną stronę (na powrotny do Polski musiałam zarobić) i poleciałam na miesiąc z jedną walizką, nie znając dobrze języka, nie mając pracy, mieszkania z 500 funtami w portfelu. W samolocie poznałam dziewczynę, która zaoferowała mi nocleg u siebie do czasu aż nie znajdę swojego miejsca, pomogła mi też znaleźć pracę. Przez pierwszy miesiąc pracowałam praktycznie codziennie na zmywaku w restauracji, a niewiele czasu wolnego poświęcałam na naukę języka. Po miesiącu mój język był już na tyle dobry, że zaoferowali mi pracę jako kelnerka w restauracji, w której wcześniej zmywałam gary. Z każdym kolejnym tygodniem mój pobyt w Londynie stawał się coraz lepszy. Poznałam naprawdę fantastycznych ludzi na swojej drodze, z większością wciąż utrzymuję kontakt. Jednak najbardziej cieszę się że w ciągu trzymiesięcznego pobytu nauczyłam się angielskiego lepiej niż podczas lekcji w szkole. Teraz nie żałuję swojej decyzji, której wszyscy mi odradzali i mówili że mi się nie uda i po tygodniu wrócę do Polski.
Dominika
21 maja 2018 at 19:46W życiu nie ma przypadków są znaki, które trzeba umieć odczytywać…
Tak, myślę że właśnie w ten sposób powinnam zacząć moją opowieść 🙂
Dziesięć lat to ogromny kawałek życia, kawałek życia niejednokrotnie wypełniony łzami szczęścia, ale i smutku, wypełniony tysiącem doświadczeń, spotkanych po drodze twarzy i usłyszanych historii.
Na początku tej dekady wydawało mi się że mogę wszystko, a świat leży u moich stóp. Pochodzę z małej miejscowości, więc kiedy pierwszy raz przyjechałam do Warszawy zapisać się na studia byłam zachwycona, ogromna galeria handlowa była dla mnie niczym statek UFO 🙂 Stolica mnie przyciągała i wierzyłam naiwnie że życie 20-latki w niej będzie piękne, a ja będę fruwać ze szczęścia 10 cm nad chodnikiem.
Dostałam się na studia, zaczęłam prace w typowej korporacji … i to był najtrudniejszy okres w moim życiu, pogodzenie pracy z ciężkimi studiami prawniczymi, utrzymanie siebie i skromnej wynajmowanej kawalerki z umeblowaniem z PRL. Warszawę widziałam głównie zza szyby autobusu i tramwaju w drodze do pracy bądź na uczelnie.
I nagle … zupełnie przypadkiem na mojej drodze pojawił się ON, mężczyzna który wprowadził do mojego życia mnóstwo światła, potrafił rozmawiać ze mną godzinami, był największym wsparciem.
Po roku znajomości postanowiliśmy ze sobą zamieszkać i tak przez kolejnych 6 lat byliśmy razem, planowaliśmy jak będą się nazywały nasze dzieci, byliśmy dla siebie podporą kiedy chorowały bliskie nam osoby i wtedy kiedy je traciliśmy.
Był pierścionek, zarezerwowane ustronne miejsce w restauracji i data na którą czekałam (15 lipca), bo wiedziałam że to z nim chce spędzić resztę życia. Oczywiście wszystko miało być tajemnicą, ale nie udało się jej dotrzymać osobom z naszego otoczenia.
To było trzy lata temu… miesiąc przed tą magiczną datą wszystko się skończyło. Moje życie na tamten moment również. Jest to dla mnie bardzo intymna historia i chyba nigdy przed nikim nie przyznałam jak było mi wtedy źle. Ukrywałam łzy płacząc pod prysznicem, a później robiłam makijaż, przyklejałam uśmiech i wychodziłam z domu.
Widziałam w oczach moich przyjaciółek na których śluby jeździłam współczucie, bo to ja pierwsza miałam je zaprosić na swoje wesele.
Wypłakałam swoje i postanowiłam żyć z dnia na dzień, musiałam coś zmienić, byłam przekonana że nigdy już nie zaufam. Ale tak bardzo odzyskałam apetyt na życie… w pojedynkę.
Postanowiłam złożyć CV do pracodawcy, który odrzucił moją kandydaturę już dwa razy. Zostałam zaproszona na rozmowie i przyjęta… 🙂 Postanowiłam zadbać o swoje ciało i w ciągu pół roku wypracowałam sylwetkę, która była szokiem dla wszystkich moich znajomych.
Ale nie to było najbardziej przełomowe 🙂
Najbardziej na moje życie wpłynęła decyzja o przyjęciu do swojego serca mężczyzny, który mieszkał 300 km stąd, ale wierzył że to się uda i mimo ogromnych przeszkód, mojego pogruchotanego serca i różnic między nami jesteśmy razem 🙂 stworzyliśmy piękną, trudną, dojrzałą miłość. Miłość na którą czekałam, na dobre i złe. A poprzednie doświadczenia miały mnie odpowiednio do niej przygotować. Miłość, która ostatnio nas zaskoczyła i da mi piękny prezent urodzinowy…
Bo właśnie trzymam dłoń na brzuchu w którym już 6 miesiąc mieszka i rozrabia nasz malutki Synek :), którego planowo powitamy na świecie w dniu moich 30 urodzin 🙂
Dostaje piękne prezenty od losu od jakiegoś czasu dlatego pierwszy raz postanowiłam wziąć udział w jakimś konkursie 🙂
Gratuluje Karolino i życzę z całego serducha kolejnych pięknych lat ❤️
Magda
21 maja 2018 at 20:17Ostatnie 10 lat, to z pewnością najlepszy i najciekawszy okres mojego życia. Zaczęło się, jak to zwykle bywa, bardzo niespodziewanie, a okazuje się być fascynującą przygodą do tej pory. Bo minione 10 lat to czas dzielony z moim obecnym mężem. Mimo, iż całe życie mieszkaliśmy bardzo blisko siebie, nigdy nie kolegowaliśmy się, ani nawet co więcej, za bardzo się nie znaliśmy. Kilka przypadkowych spotkań, wymiana spojrzeń i ni stąd, ni zowąd na dzień przed wigilią 2007r zostaliśmy parą. I to była decyzja, której nigdy do tej pory nie miałam ochoty zmienić, a która wywróciła moje życie niemal do góry nogami. Obecnie, po dekadzie naszego związku i wielu wspaniałych przeżyciach, wiem, że to wszystko było ogromnym prezentem dla mnie, który nadal rozpakowuję dzień po dniu. Trafił mi się mężczyzna, który jest przede wszystkim moim najlepszym przyjacielem i wparciem w każdej chwili życia. To z nim przeżyłam studniówkę i emocje związane z odliczaniem dni do matury, następnie obrona licencjatu i pracy magisterskiej, a w między czasie zaręczyny przy fontannie di Trevi i ślub. Razem uwielbiamy podróżować, a także oddawać się wspólnym pasjom, takim jak góry czy bieganie. Ja przekonałam się do jazdy na motocyklu, która jest świetnym sposobem na spędzanie wolnego czasu, a on w zamian coraz chętniej sięga po aparat, by uwiecznić moje pomysły na fotografiach. W tej chwili nie potrafię sobie wyobrazić lepszego scenariusza na ostatnie dziesięć lat. A co do daty rozstrzygnięcia konkursu – byłby to wspaniały prezent, gdyż właśnie 7 czerwca to dzień moich urodzin i jednocześnie rocznica ślubu.
Beata
21 maja 2018 at 20:186 lat temu wyjechałam na wakacje do Londynu, myślałam o fajnej przygodzie życia, jednak rzeczywistość okazała się trochę inna… Zaczęłam pracę na lotnisku, wstawalam o godzinie 2 w nocy żeby na 4 rano być w pracy. Któregoś dnia jadąc do pracy w metrze przepełnionym ludzi zadzwoniła do mnie kuzynka, z którą rzecz jasna rozmawiałam po polsku… Kiedy skończyłam rozmowę podszedł do mnie chłopak i zapytał „jesteś z Polski?” odpowiedziałam tam, a czy coś się stało? A on do mnie, że nic, że wszystko w porządku tylko dawno nie słyszał nikogo kto mówi po polsku, bardzo się zdziwienie bo Jego polski był znakomity. Okazało się że ów chłopak pracował dla jednej z największych firm lotniczych na świecie i przyjechał do Londynu z Madrytu gdzie mieszkał od 10 lat sprawach służbowych. Wymirnilismy się numerami telefonu i od tamtego czasu sporo ze sobą rozmawialiśmy. Na tych rozmowach mijały nam tygodnie a nawet miesiące aż któregoś razu oznajmił „Beata, może bys przyleciał w odwiedzin do mnie do Madrytu? Pomyślałam na początku że to super aczkolwiek zdałam sobie sprawę że tak naprawdę w ogóle człowieka nie znam, widzieliśmy się raz na jakieś 15 minut w metrze i to wszystko… Oznajmił że póki co nie mam żadnego dłuższego wolnego ani urlopu więc wyjazd trochę się przeciągnąl w czasie… Minęły kolejne dwa miesiące i nastał czas urlopów, dostałam kolejne zaproszenie i tym razem stwierdzilam nóż-widelec ws sumie nic egoizm nie tracę, w Hiszpanii nigdy nie byłam więc to może być okazja do poznania kraju. Stwierdziłam że polecę tam na 4 dni i tak też się stało. Leciałam tak z lekiem i obawa czy oby na pewno on odbierze mnie z lotniska, na szczęście był słowny, przyjechał po mnie i się zaczęło…. Spedzilam tam cudowne 4 dni intensywnego zwiedzania Madrytu, od Retiro po Cordobe, niestety na więcej nie starczyło czasu, byłam zakochana w Hiszpanii, w ludziach którzy tam żyją, jedzeniu, pysznym winie, we wszystkim…. Niestety nastał czas powrotu ale w międzyczasie Leciałam jeszcze do Polski odwiedzić rodziców. Zostałam odwieziona na lotnisko, pożegnaliśmy się, podziękowałam mu za gościnność i przyleciałam do Polski. Pisaliśmy ze sobą sporo więcej niż dotychczas… Po 2 dniach milczenia z Jego strony dostałam wiadomość „Beata, wiem że masz jeszcze trochę urlopu i wiem że spędzasz jego część w Polsce, ale kupiłem Ci bilet do Madrytu i wysłałem na mailami, jutro masz lot, zrobisz jak uważasz ale jeśli do mnie przylecisz będę najszczesliwszym człowiekiem na Ziemi” zdziwiłam się mega ale serce odpowiadało mi żeby skorzysta z tego zaproszenia i nie zastanawiając się wróciłam na resztę mojego urlopu do Madrytu, czekał na mnie na lotnisku z pięknym bukietem kwiatów… Spędziliśmy kolejne szalone dni wspólnie, jednak czas było wracać do pracy, do Londynu i tak też się stało, to byl początek marca. Dxwonilismy do siebie, pisaliśmy przez kolejny miesiąc aż napisał mi „Beata przeprowadz się do Madrytu, na moją odpowiedź nie musiał długo czekać, byłam w siódmym niebie, kochalam go więc zostawilam pracę, rodzinę, znajomych i przeniosłam się do Madrytu, było cudownie, jednak problemem okazała się bariera językowa, Hiszpanie nie posługują się zbyt dobrze angielskim, mijały tygodnie a Ja nie mogłam znaleźć pracy, byłam załamana, siedziałam w domu co zle wpływało na moje samopoczucie,ale był on oznajmił że jestem mądra inteligentna dziewczyna i jak chce nauczy mnie hiszpańskiego, na początku będziemy po hiszpańsku w domu i tak się stało, czasem się denerwowalam bo kiepsko mi szło jednak z czasem coraz lepiej, po 2 miesiącach poszłam do publicznej szkoły, chodziłam do niej rok, po tym czasie mówiłam już biegle….znalazłam pracę, spełniam się zawodowo i nie uwierzcie ale mam cudownego męża i rok temu urodziła Nam się córeczka… Po 3 latach mieszkania w Hiszpanii nie zamienilabym tej decyzji przyjazdu pełnej obaw i refleksji, pewnie gdybym nie zdecydowała się zaryzykować to dalej mieszkała bym w Londynie a tak mieszkam w najcudowniejsxym mieście jakie mogłam sobie wymarzyc. Tamże dziękuję losowi za to spotykanie w metrze. Te 15 minut zmieniło moje całe życie.
Ania
21 maja 2018 at 21:09„ W życiu nic nie dzieje się przez przypadek, a każda porażka jest nawozem sukcesu”. Powtarzam to sobie za każdym razem, gdy życie pokazuje mi że plany to i owszem mieć można, lecz to życie pisze najlepsze scenariusze.
Mówią, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga opowiedz mu o swoich planach. I ja też mu opowiedziałam. Było to zaraz po maturze, ważny moment wybierania ścieżki życiowej, która ma zaważyć na całym późniejszym życiu- tak nam wtedy mówiono. Marzenie życia- dostać się na studia prawnicze, skończyć aplikację, zostać radcą prawnym. Najlepiej studia w swoim rodzinnym mieście, choć w swojej arogancji dopuszczałam także wielbiony przez wszystkich UJ. Ja- dotąd prymuska, świadectwa z czerwonym paskiem, wyróżnienia. Jedynaczka, oczko w głowie całej rodziny. No więc gdy już opowiedziałam Bogu o swoich planach a on już przestał się śmiać, uznał że czas pokazać mi co oznacza słowo pokora. Dramat, płacz, szloch. Wtedy wydawało mi się że świat się zawalił. No bo jak to? Przecież miałam plan! Nie dostałam się na żadną z uczelni, na które zdawałam. Brak pomysłu co dalej. Świat się zatrzymał.
Mówią, że kiedy Bóg zamyka drzwi otwiera okno. I właśnie kiedy ten rzeczony Bóg zatrzasnął mi bez skrupułów drzwi przed nosem, uchylił okno. Dodatkowy nabór na studia prawnicze, w mieście na wschodzie Polski. Sekundy na podjęcie decyzji, bo za chwile, za moment upływa termin termin składania dokumentów. I to właśnie ta decyzja, która zaważyła na całym późniejszym, a również aktualnym życiu.
Dziś jestem radcą prawnym, skończyłam najpierw studia, później aplikacje. Studia daleko od domu wspominam jako cudowny czas, przyjaźnie tam zawarte trwają do dziś. I to właśnie tam poznałam Mężczyznę Mojego Życia, którego nigdy nie poznałabym gdybym dobrze zdała maturę…
Ta historia nauczyła mnie wielkiej pokory wobec życia ale również tego, żeby do końca walczyć o swoje marzenia, o swoje pasje, bo one są sensem życia. Przede wszystkim jednak nauczyła mnie tego, aby nie trzymać się tak kurczowo zaplanowanej w głowie ścieżki, bo kto wie może życie napisze najlepszy scenariusz?
Lucyna
21 maja 2018 at 21:19Moim największym kompleksem było nadmierne owłosienie na nogach. Wiem nie brzmi to zbyt dobrze. Zawsze obawiałam się sezonu letniego, szortów, sukienek. Dlatego pięć lat tamy podjęłam najlepszą decyzję w swoim życiu i poddałam się zabiegowi depilacji laserowej. Codziennie cieszę się z tego, ze zdecydowałam się na ten zabieg. Zrobiłam to dla siebie i teraz każdego dnia czuje się piękna.
Aleksandra Jędruszczak
21 maja 2018 at 21:27Moja historia nie zaczyna się szczęśliwie. 7 lat temu, podczas remontu w naszym domu na moją mamę spadł pustak. Tyle dobrego, że mamie nie stało się nic poważnego, była niestety dość potłuczona. Jednak jak to ona, zawsze była zawzięta i uparcie twierdziła, że nie musi iść na żadne badania. Mimo wielu nalegań ze strony domowników, stwierdziła, że pójdzie na następny dzień do pracy. Gdybym wtedy nie zareagowała, to nie wiem, czy nadal była by teraz obok mnie. Wiedziałam, że jeżeli nie zadecyduje sama, to ona nie wybierze się do szpitala. Zatem zadzwoniłam do jej szefowej i opowiedziałam całą sytuację, przekonując, że mama musi iść na te badania. Była ona kobietą wyrozumiałą i sama zadzwoniła do mojej mamy, że jutro koniecznie ma pójść się zbadać, bo daje jej dzień wolny. Mama, oczywiście wściekła! Bo jak mogłam zadecydować za nią… Następnego dnia oczywiście pojawiłam się z nią w szpitalu. Będąc w poczekalni waliło mi serce tak, że miałam wrażenie, iż wszyscy to słyszą. W końcu wyszła moja mama… cała zapłakana. Okazało się, że ma dwa równoległe tętniaki. Po pierwszej operacji, lekarz powiedział mamie, że ten wypadek to cud, bo gdyby nie on to… Cóż, jeden z tętniaków był tak zaawansowany, że mógł pęknąć przy zwykłym kichnięciu. Kiedy mama rozmawiała z lekarzem, powiedziała mu, że to tylko dzięki mnie zdecydowała się na te badania. Potem ten sam lekarz powiedział mi, że prawdopodobnie będzie to najważniejsza decyzja w moim życiu. To, że wtedy postawiłam na swoim i zaciągnęłam ją do tego szpitala na siłę. Nie muszę chyba mówić jak wpłynęło to na moje życie …. Najważniejsza osoba w moim życiu (moja mama) nadal jest tu ze mną ♥ 🙂
Magda
3 czerwca 2018 at 13:53Piękna historia ☺
Martyna
21 maja 2018 at 21:42Cześć Karolina, oto moja historia związana z najważniejszą decyzją w moim życiu:
Od prawie 7 lat mieszkam w Niemczech. Studiowałam w Polsce prawo, niestety moje studia nie zostały w Niemczech uznane, gdyż studiowałam polskie a nie niemieckie prawo. Na początku przez 4 lata prowadziłam własną działalność gospodarczą niezwiązaną z prawem. Po 2 latach poczułam, że się w tej pracy męczę, nie przynosi mi ona ani satysfakcji ani możliwości rozwoju. Chciałam pracować w dużej firmie, najlepiej w kierunku prawniczym więc zaczęłam rozsyłać cv. Mijały miesiące a ja wciąż otrzymywałam odmowy: albo moje kwalifikacje były za wysokie albo za niskie, albo brak doświadczenia itd itd. Przez 2 lata szukania pracy otrzymałam ok 100 odmów i żadnej oferty pracy. Byłam już tak zdemotywowana i bezsilna, że nie mogłam wykonywać swojej pracy więc postanowiłam ją rzucić i pójść do szkoły aby zacząć uczyć się nowego zawodu – dalece poniżej moich kwalifikacji. W tym samym czasie znalazłam ogłoszenie o pracę na pół etatu w biurze obsługi klienta (call center), w której wymagana była znajomość języka polskiego i w zasadzie nic więcej. Wysłałam cv, zostałam zaproszona na rozmowę i w końcu usłyszałam TAK – dostałam tę pracę! Stanełąm przed znakiem zapytania: pójść do szkoły i uczyć się nowego zawodu czy przyjąć tę pracę w call center , która była tylko na czas określony – na rok i zarobki bardzo niskie. Zdecydowałam się jednak przyjąć tę pracę. Miałam przeczucie, że to jest właściwa droga, nawet jeśli jest bardzo niepewna. Z perspektywy czasu była to jednak najlepsza decyzja, jaką podjęłąm do tej pory! Na tym stanowisku pracowałam mianowicie tylko przez 8 miesięcy, gdyż potem objęłam stanowisko w dziale wyżej – na cały etat i z lepszym wynagrodzeniem. Byłam całkiem zadowolona ze swojej pracy, nie planowałam żadnych zmian. Pewnoego dnia, około po roku na nowym stanowisku odwiedzałam stronę internetową pewnej firmy, która z nami współpracowała. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o tym, czym się zajmują i przeglądałam wszystkie zakładki, łącznie z zakłądkę „kariera”. Przeglądając z ciekawości ich ogłoszenia o pracę w pewnym momencie omal nie spadłam z krzesła: jedno ogłoszenie dotyczyło polskiego prawnika, z bardzo dobrą znajomością języka niemieckiego i doświadczeniem w branży, w której aktualnie pracowałam.
Wiedziałam, że to moje ogłoszenie… że jednak jest gdzieś praca, która w 100% pasuje do mnie. Wysłałam cv i już na rozmowie kwalifikacyjnej wiedziałam, że dostanę tę pracę, co oczywiście nastąpiło 🙂
Gdybym 2,5 roku temu nie zdecydowała się zrobić 1 kroku w tył w karierze, nie byłabym dziś tu, gdzie jestem – w mojej wymarzonej pracy. Czasami warto cofnąć się aby potem móć wystrzelić z podwójną siłą!
Pozdrawiam
tom.tot
21 maja 2018 at 21:45A moje życie się zmieniło, jakieś 7 lat temu, kiedy pierwszy raz – jakby błądząc po ciemnym lesie – wpisałam w wyszukiwarkę „Jak zrobić kreskę linerem?” – dodam, że blogi, vlogi i cała internetowa sfera beauty była mi bardzo obca. Trafiłam na YouTube, „zjadałam kolejne tutoriale”, jakby siłą koła zamachowego odnalazłam blogi, np. Twój. Byłam wtedy zafascynowana, jak mogę pozbyć się kompleksów, nauczyć poprawnie, pięknie ubierać, wykonywać makijaż, układać włosy, a to wszystko tak późno, już długo po zakończeniu studiów, posiadając rodzinę i dzieci.
Obecnie jestem inną kobietą. Czuję się dobrze we własnej skórze. I na pewno przesadą nie jest, gdy mówię, że to dzięki Blogerkom i Vlogerkom.
Nikt nigdy mnie tego nie uauczył, nie pokazał. O tym, że używanie różu dodaje uroku dowiedziałam się w wieku 30 lat :-).
I jeden z przyjemniejszych komplementów, jaki otrzymałam od męża to – ” Zawsze tak świeżo i z klasą wyglądasz ” :-).
A dokładnie pamiętam jak było kiedyś…….
Pozdrawiam serdecznie – gratuluję bloga.
DARIA
21 maja 2018 at 21:51Już jako 17 letnia dziewczyna wyjechałam do pracy do Niemiec. Pamietam jak zazdrościłam moim znajomym wakacji , podczas których wyjeżdżali z rodzinami i świetnie się bawili, ale z drugiej strony ja stawałam się niezależna . Była to praca sezonowa wiec całe lato spędzałam poza domem. Maturę zdałam , studia skończyłam i pojawiło się pytanie i co teraz ? Pewnego dnia, a było to prawie 2 lata temu ( jak ten czas leci) postanowiłam , ze wyjadę na rok do Niemiec. Wiesz , chciałam się trochę dorobić i potem wrócić , wynająć mieszkanie i rozpocząć życie w Polsce na nowo, ponieważ moje życie uczuciowe tez niezle dało mi w kość .Po przyjeździe trochę się denerwowałam , bo mimo, ze język niemiecki nie był jakiś trudny dla mnie , to znalezienie nowej pracy , zmiana otoczenia bardzo mnie stresowało . Po przyjeździe jakiś czas później znalazłam prace , w której poznałam swojego obecnego chłopaka. Nadal w to nie wierze, ze ze zwykłego planu wyjazdu na rok stał się on układaniem sobie tutaj życia. Teraz mamy mieszkanie , planujemy przyszłość i nie ukrywam, ze trochę w tym Twoja zasługa. Bardzo cenie sobie to , ze na wszystko potrafiłas sama zapracować pomimo przeciwności losu i widzę w Tobie taka mala bratnia dusze , ponieważ mnie tez nauczono żeby pracować na wszystko samemu i spełniać swoje marzenia. W trakcie kiedy tworzyłas swój piękny dom stałaś się dla mnie inspiracja i ciagle podglądam co tam nowego u Ciebie i jak pięknie mogę zaaranżować swoje wnętrza w miejscu, w którym w końcu odnalazłam siebie.
Buziaki ! 🙂
Alicja
21 maja 2018 at 22:01To nie była jedna decyzja, to była seria podejmowanych – czasem pod wpływem chwili, częściej wymuszonych zaistniałą sytuacją – decyzji, które jak się z czasem okazało, miały ogromny wpływ na moje dalsze życie, na zweryfikowanie kręgu ludzi którymi się otaczam (teraz już doskonale wiem, że nie liczy się ilość a jakość i że w prawdziwiej przyjaźni JEST miejsce na popełnianie błędów, bo oprócz tych dobrych, ważnych decyzji często także podejmujemy te złe, niosące za sobą negatywne konsekwencje, które wcale nie muszą oznaczać, że jesteśmy złymi ludźmi), na poznanie i zaakceptowanie siebie (zdecydowanie to jeszcze nie jest w 100% zadowalająca akceptacja, nie mniej to całkiem przyjemne czuć się dobrze z samym sobą, nawet jeśli nie jest to stan permanentny 😉 ), na zrealizowanie trzech ważnych, postawionych sobie w przeszłości celów (1. wyczekany ponad 3 lata, wypracowany awans w pracy i łzy szczęścia, 2. skończenie studiów – a dokładniej uporanie się z napisaniem i obroną pracy dyplomowej – siedem semestrów studiów przy tym to była pestka 😉 i wreszcie 3. wymarzona przeprowadzka do Warszawy z małego rodzinnego miasta i koniec z prawie 1,5h (w jedną stronę) dojazdami PKP! :D) i wreszcie na… tak, chciałabym tu dopisać coś w rodzaju ” spotkanie mężczyzny mojego życia, który mnie wspiera, otacza opieką i daje poczucie bezpieczeństwa jednocześnie pozwalając mi na bycie silną, niezależną kobietą ” ale na to jeszcze muszę cierpliwie poczekać, oby tylko nie do 20-lecia Twojego bloga ;).
Paulina Pisze - dentystka w USA
21 maja 2018 at 22:172012 rok – zaczął się drugi rok studiów. Stomatologia. Na imprezowanie nie ma na tym kierunku zbyt wiele czasu, ale udało mi się znaleźć wolny piątkowy wieczór w październiku – w końcu to dopiero początek, aż tak nie musimy się spinać. To było bardzo spontaniczne wyjście do baru z koleżanką, które zmieniło moje życie. Po piwie, może dwóch, miałyśmy wychodzić do klubu, potańczyć – Magda poszła jednak jeszcze skorzystać z toalety, ja czekałam na nią przy stoliku. Ostatni łyk piwa i…
– Hej, świętujemy urodziny mojego kolegi, nie chcesz się przyłączyć do nas z koleżanką? – powiedział gość, którego czasem widywałam na uczelni. Amerykanin.
– Eee… Pewnie! – nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęliśmy dostawiać krzesła do ich stolika.
Mina Magdy po wyjściu z łazienki – bezcenna. Świadomość, że od tego momentu mamy mówić wyłącznie po angielsku – nieco paraliżująca. Ale dawno się tak dobrze nie bawiłam!
Cały wieczór przegadałam z tym gościem, Magda rozmawiała z innym. Przy stoliku było może z dziesięć osób. Towarzystwo powoli się rozchodziło, my też zdecydowaliśmy się zakończyć wojaże, chyba około 2 w nocy.
Dwa dni później dostałam wiadomość na fejsbuku: „Hej, nie chciałabyś wyjść ze mną i z Aaronem (to ten „gość”) w środę wieczorę na pizzę? Garrett.”.
Odpisuję: „Wiesz co… Zapytam Magdy! Dam Ci znać!”.
Zgodziłam się.
Nie zapytałam.
A on nie powiedział Aaronowi.
Wyszliśmy we dwójkę, a dzisiaj jest moim mężem – mieszkamy w Filadelfii 🙂
Jak się okazało, od początku wpadliśmy sobie w oko, a ja usiadłam po prostu po złej stronie stolika 😉
Evvelina C
21 maja 2018 at 22:58Prawie 10 lat temu poznałam mojego obecnego męża. Nasze pierwsze spotkanie to nie była strzała amora, ba! Nawet powiem więcej stwierdziłam, ze to irytujący typ! Poznaliśmy się w pracy. On, nowy pracownik do tego srala mądrala z włosami jak Kusznierewicz. Dalego mu było do przystojniaków, których spotykałam w klubach. Do tego odważył się skrytykować mój wynik sprzedaży. MÓJ WYNIK, MÓJ!! doświadczenego pracownika! Po tym zdarzeniu pałałam do niego jeszcze większą nienawiścią choć nie zamieniliśmy ani jednego słowa.. aż do pewnego weekendu… sobota w robocie, robota na słuchawkach, plaża, chill, ludzie odsypiają piątek, nikt nie dzwoni. Na open space wchodzi jakiś Klient. Na bank pomylił drzwi i wszedł ktoś obcy- tak pomyślałam. Powiem więcej od razu wpadł mi w oko i pomyślałam, że chętnie pomogę mu wydostać się z tego pokoju ale pech chciał, że wpadł mi na linię jakiś Klient. Obserwuję moją ofiarę jak kot bezbronną mysz. Coś tu jednak nie pasuje, on wita się z pracownikami i siada przy biurku kilka rzędów dalej. Jak się później okazało to mój znienawidzony, Nowy pracownik, obciął włosy. Nie wiem jak to możliwe ale wyglądał rewelacyjnie, jak inny człowiek a ja go po prostu nie poznałam. Po kilku miesiącach, niewinnych podchodach, kilku randkach zamieszkaliśmy razem, po 7 latach bycia razem wzięliśmy ślub, a w zeszłym roku zostaliśmy rodzicami cudownego Maksa. ZnienawidzonyPiotrek okazał się super wyluzowanym gościem o podobnym poczuciu humoru. Mój mąż już nigdy nie zdecydował się zapuścić włosów i chwała mu za to…:-) Kocham Cię i cieszę się, ze spotkałam Cię na swojej drodze. Rozmowa z Tobą to zdecydowanie najlepsza z moich decyzji.
sandy
22 maja 2018 at 08:2410 lat temu w listopadzie przeżyłam najgorszy dzień w moim życiu – w wypadku samochodowym zginął mój 9- letni brat. Świat rozpadł się na milion kawałków. Byłam wtedy w 2 klasie LO. Za rok miałam przystępować do matury. Po tym wydarzeniu ostatnią rzeczą o jakiej myślałam była nauka, praca, przyszłość, ponieważ wydawało mi się, że mój świat się zakończył i nic już nie jest ważne. Nie miałam oparcia w „znajomych”, którzy po prostu nie wiedzieli jak ze mną rozmawiać i zostawili mnie samą sobie. Rodzina w rozsypce. Jak dotąd wzorowa uczennica, nagle zaczęłam wagarować, przestałam się uczyć. Trwało to dość długo, około roku. Zaczęła się 3 klasa liceum, wszyscy myśleli o maturze, wybierali kierunki studiów a dla mnie było to bez znaczenia. W końcu któregoś dnia (po rozmowie z babcią) uświadomiłam sobie, że czy chcę czy nie życie toczy się nadal. Na pewno mój brat nie chciał by, żebym zmarnowała życie, na pewno trzyma za mnie kciuki i dopinguje mnie z góry. Miałam do wyboru – albo nadal tkwić w rozpaczy i zmarnować życie, albo wziąć się w garść i żyć najlepiej jak potrafię – dla Niego, dla rodziców. Wzięłam się w garść, zaczęłam chodzić na korepetycje, nadrobiłam materiał – było ciężko bo głowę zaprzątały zupełnie inne myśli… Podeszłam do matury – zdałam ją uważam dość dobrze biorąc pod uwagę roczne opuszczenie się w nauce. Następnie udało mi się dostać na wymarzony kierunek studiów, na szczęście uczelnia była kilkanaście kilometrów od domu, ponieważ nie wyobrażalam sobie wyjechać na drugi koniec Polski i zostawić rodziców samych z tym wszystkim. Studia ukończyłam z wyróżnieniem. Na studiach poznałam chłopaka, od 5 maja 2018 jest on moim mężem. 🙂 Na obecną chwilę pracuję w laboratorium badawczym – o czym zawsze marzyłam, mamy własny dom, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, planujemy powiększyć rodzinę. Gdybym wtedy odpuściła i nie podjęła decyzji o tym, żeby znaleźć siłę i iść dalej nie poznałabym męża, być może leczyłabym się dziś w jakimś ośrodku z nałogu, a Rodzice cierpieliby z tego powodu. Każdy z nas pamięta nadal o naszym Malym Aniołku, przy każdym spotkaniu rodzinnym rozmawiamy o nim, wspominamy, czasami poleją się łzy – to nie uniknione, ale żyjemy dalej – tak jak On by tego chciał. Do wszystkich znajdujących się w podobnej sytuacji – NIE PODDAWAJCIE SIE!!! wiem, że to cholernie trudne, ale warto mimo wszystko znaleźć w sobie to ostatnią iskierkę siły i wykrzesać z niej ogień.
Beata
22 maja 2018 at 10:00Witam ciepło,
W ciągu 10 lat w moim życiu bardzo wiele się zmieniło i bardzo wiele wydarzyło.Jeszcze 10 lat temu mieszkałam i pracowałam na pięknym Cyprze,ale 7 lat temu postanowiłam rzucić to wszystko i wrócić do ukochanej Polski za którą bardzo tęskniłam! I to była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć!,bo niecałe 7 lat temu dzięki mojej decyzji o powrocie poznałam go-Zbysia-chłopaka,który zmienił moje życie o 360 stopni i który nadał mojemu życiu sens! Dzięki niemu na nowo odżyłam,zaczęłam dostrzegać piękno w małych rzeczach i przede wszystkim uwierzyłam w miłość! Co z tego,że żyłam w pięknym kraju,jakim jest Cypr i miałam tam świetną pracę i zarobki,skoro nie miałam miłości! To miłość nadaje życiu sens i to ona jest najważniejsza i bardzo się cieszę,że wróciłam do Polski i że spotkało mnie wiele szczęście.Dziś dalej jestem z moją miłością,Zbysiu to już mój mąż i najwspanialszy ojciec pod słońcem.Tworzymy wspaniałą rodzinę i jesteśmy szczęśliwi,mieszkamy w ukochanej Polsce i cieszymy się życiem-życiem,w którym miłość wiedzie prym!Żyjemy skromnie,ale kochamy to nasze życie! marzymy i spełniamy marzenia,bo jak się czegoś mocno chce to wszystko się udaje! W tamtym roku znalazłam ciekawą pracę i mam obok siebie wszystkich bliskich za którymi tęskniłam,gdy żyłam na Cyprze! Piękne widoki jakimi częstował mnie Cypr nie zastąpiłyby mi nigdy miłości i rodziny,dzięki którym jestem szczęśliwa i chce mi się żyć ! Decyzja o powrocie do kraju była najlepszą decyzją i cieszę się,że ją podjęłam,bo odkąd wróciłam do Polski to spotyka mnie tyle szczęścia.Czasami warto wszystko rzucić i zobaczyć co przyniesie życie!
Życzę Pani Wszystkiego Naj i dalszych sukcesów 🙂 Niech Pani blog żyje wiecznie!
pozdrawiam
Beata
Aleksandra
22 maja 2018 at 10:00Było wiele zdarzeń momentów w moim życiu które były ważne i które zmieniły moje życie. Jednak najważniejsza decyzją w moim życiu była zmiana samej siebie. Z dziewczyny nieśmiałej zakompleksionej stałam się bardziej aktywna uśmiechnięta . Oczywiście zdarzają się takie momenty kiedy sytuacja sprawia ze jestem bezradna pozbawiona sensu istnienia. Jednak mam osobę która jest zawsze przy mnie nawet gdy mam go dosyć – to mój mąż- moje życie. Razem idziemy przez świat pomimo przeszkód jakie stawia nam życie. Zmiana mojego Ja i wsparcie najbliższych nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Pozdrawiam
an2405
22 maja 2018 at 10:37Kojarzycie tego „spontanicznego” ojca Sophie z filmu Mamma Mia? Gdybym była nieco bardziej zaawansowana wiekiem, uznałabym pewnie egoistycznie, że ta postać wzorowana była na mnie. Szczytem mojej spontaniczności zwykle jest północne wyjście do sklepu za rogiem po paczkę chipsów. Dlatego może i brzmi to strasznie górnolotnie i trąci jakimś takim zbędnym patosem, ale parę lat temu jeden wyjazd nareszcie sprawił, że dorosłam – zostawiłam wszystko, czego mogłam być tu, na miejscu, pewna: skończyłam studia, po kilku latach stabilnej pracy w jednym miejscu zawiesiłam swoje dalsze przygotowania do pracy w zawodzie, spojrzałam wstecz na swoje relacje i po wielu miesiącach wahania podjęłam decyzję o wyjeździe.
Wybrałam miejsce, którego mieszkańcy z dumą podkreślają: „I live where you vacation”. Przez pierwszych kilka dni faktycznie było pięknie; porzuciłam szarą, jesienną słotę na rzecz szerokich plaż i upałów, a rano budził mnie charakterystyczny stukot palmowych liści poruszających się na wietrze za blokiem. Mogło się wydawać, że nawet poszukiwanie pracy w takich okolicznościach jest przyjemnością… poza tym, że nią nie było. Trafiłam do miejsca, w którym nie liczyło się nic: ani moje wykształcenie, ani znajomość języków obcych, ani dodatkowe umiejętności. Wszystko to wypadało blado na tle mojego pochodzenia, stereotypowo łączonego ze średnio obiecującymi cechami przyszłego pracownika. Trafiałam bezustannie na mur niezrozumienia, który nie wynikał z bariery językowej, ale z niechęci moich rozmówców; wystarczyło mi kilka tygodni, żeby moja samoocena rozbiła się z hukiem o własne oczekiwania. Głęboko w kręgosłupie poczułam po dziesięciu godzinach na nogach co oznacza powiedzenie, że w obcym kraju nie ma stołka dla imigranta. Notorycznie słyszałam, że nie chce mi się pracować i jestem leniwa. Nie poddałam się łatwo, spędziłam tam trochę czasu… spojrzałam na siebie z dystansu i w momencie, gdy przyszło mi wracać piechotą wzdłuż autostrady do wynajmowanego pokoju uznałam, że to już ten czas, by wracać. Niby nie zmieniło się nic. Miałam te same dwie walizki, z którymi wyjechałam, ale bagaż doświadczeń już zupełnie inny.
Nauczyłam się wreszcie, że jestem zdolna do rzeczy, o które nawet bym siebie nie podejrzewała. Nie gubię się w obcych miejscach tak łatwo, jak mi się to wydawało. Nie tęsknię tak mocno. Leżą we mnie olbrzymie pokłady empatii, ale i równie wielkie złoża zdrowego egoizmu. Przede wszystkim jednak: nauczyłam się, kiedy warto dać sobie spokój i po prostu robić swoje. Może i to był jakiś prztyczek w nos i przypomnienie, że oczekiwania mają duże tendencje do rozmijania się z rzeczywistością – ale był to też kopniak, dzięki któremu po przyjeździe do Polski znalazłam odwagę, by ruszyć naprzód.
Ewa
22 maja 2018 at 10:43Za kilka dni razem z narzeczonym będziemy świętować pierwszą rocznicę przygarnięcia do naszego domu cudownego psa! Tosia – nasz labrador – była klasyczną ofiarą rozwodu swoich właścicieli, pozostawiona bez odpowiedniej opieki i troski, spędzała kilkanaście godzin dziennie na posłaniu pod schodami. Pies miał ostre zapalenie pęcherza, otyłość do tego stopnia, że obroża zsuwała się mu z szyi, pazury utrudniające chodzenie i zęby wymagające interwencji stomatologa. Do tego wiek – 13 lat. Pewnie niewiele osób zdecydowałoby się na przygarnięcie takiego pakietu zmartwień. Jednak my pokochaliśmy Tosię całym sercem i mimo wątpliwości czy damy sobie radę, oboje pracując na etacie, zdecydowaliśmy, że damy jej dom i nowe życie! Co prawda skończyły się spontaniczne wyjścia do restauracji po pracy czy weekendowe nocne szaleństwa a zaczęło się dokładne planowanie każdego dnia, ale mimo to nie żałujemy, ponieważ radość psa na nasz widok wynagradza nam wszystkie poświęcenia związanie z opieką nad nim.
Podsumowanie naszego pierwszego wspólnego roku z psem wygląda następująco:
ilość szczęśliwych domowników – 3, ilość zgubionych kilogramów psa – okrągłe 10 (!!!), ilość usuniętych zębów psa – 4, ilość idealnych uśmiechów domowników – 3, ilość wspólnych spacerów i podróży – bez liku, ilość patyków przyniesionych ze spacerów – idealna na spore ognisko!
Z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że przygarnięcie Tosi było najlepszą decyzją ostatnich 10 lat, ponieważ szczęście i radość, które dał nam szczęśliwy pies jest nie do opisania.
Żaneta
22 maja 2018 at 10:52Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?
Od kiedy pamiętam, zawsze byłam osobą, która oczekiwała aprobaty innych ludzi. Nawet najmniejsze moje działanie musiało się spotkać z pozytywną oceną drugiego człowieka, bo inaczej nie byłam w stanie czegoś wykonać. Każda nawet najmniejsza decyzja musiała być konsultowana z kimś kto moim zdaniem wiedział lepiej co jest dla mnie dobre.
Nadszedł w końcu wyczekiwany moment kiedy miałam iść na studia i opuścić rodzinny dom. Wiadomo, że było to ekscytujące, ponieważ czekało mnie w końcu samodzielne życie. Była lekka obawa, że sobie nie poradzę, ale szybko gasiłam w sobie to uczucie i wracałam do myśli o pakowaniu, o nowym mieszkaniu i o nowych ludziach, których poznam.
Po przyjeździe do Warszawy gdzie miałam zacząć studia poznałam sporo nowych osób, które mieszkały w tym samym akademiku co ja, ale zawsze czułam się z nimi nieswojo. Zawsze wracałam jednak do starych znajomych z czasów szkolnych. Uwielbiałam spędzać z nimi czas, bo czułam się tam dobrze. Widziałam różnice charakterów, zainteresowań, brak tematów do rozmów, ale jednak przychodziłam na te spotkania ze względu na sentyment do lat spędzonych razem. Z akademika przeprowadziłam się do mieszkania z całkiem nowymi dziewczynami. Ich znajomość tez odrzuciłam, bo wolałam obecność „przyjaciół”. Nadszedł w końcu newralgiczny moment w moim samodzielnym życiu. Byliśmy razem prawie 4 lata. Był to dla mnie olbrzymi cios.
Rozstałam się z chłopakiem.
Przyjaciele przygarnęli mnie pod swój dach, ale jakby niechętnie. Wspominali o tym, że jak się ogarniesz to poszukasz czegoś. Tymczasem mogłam z nimi mieszkać i cieszyć się ich obecnością 24h na dobę. Na początku ucieszyłam się z takiego stanu rzeczy, bo w końcu będę miała kogoś przy sobie, kogo znam i lubię.
Niestety po jakimś czasie przy zmianie mieszkania na inne większe pojawiło się mnóstwo problemów, kłótni, awantur o to nasze nowe gniazdko. Kłótnie pojawiały się też po wspólnym zamieszkaniu. Dużo rzeczy odbijało się na mnie. Zle posprzątałas, nie wyrzuciłas śmieci, nie odłożyłaś czegoś na miejsce. Wszyscy za coś obrywali, ale mi się wydawało, że ja najbardziej. Zawsze myslalam, ze może tak to powinno wyglądać. Wspólne mieszkanie nie jest usłane różami, ale nie sądziłam, ze dzieje się tak w gronie przyjaciół.
Przydlszedł czas kiedy trzeba było szukać nowego mieszkania. Koleżanki oczywiście dogadały się razem i szukały mieszkania w swojej grupie. Ja zostałam sama na mieszkaniowym polu bitwy 😉
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Znalazłam mieszkanie z życzliwymi osobami, z którymi śpiewałam, tańczyłam, robiłam fajne imprezy. Uczyłyśmy się tam, spałyśmy i gotowałyśmy. Była to nasza ostoja i nikt nie wkurzał się na to, że ktoś nie wyrzucił śmieci czy nie pozmywał naczyń. Najważniejsze było w tym wszystkim to, że w końcu uwolniłam się od ludzi, którzy byli dla mnie toksyczni. Nie chodzi tylko o sprzątanie czy drobnostki związane ze wspólnym mieszkaniem. Oni wpływali na moje samopoczucie. Za każdym razem jak wracałam do wspólnego mieszkania czułam, żezaraz będzie coś nie tak. W kamienicy na Marszałkowskiej nie było takich problemów. Siadałyśmy codziennie na dachu, piłyśmy wino i rozmawiałyśmy o życiu, a w kuchni na dole leżały sobie niewyrzucone śmieci 🙂
Trzeba pamiętać , że pomimo sentymentu, długiej wspólnej historii nie wszyscy ludzie są dobrzy dla nas. Dla mnie ta decyzja o samodzielnym poszukiwaniu mieszkania i nietrzymaniu się kurczowo ludzi, których myslalam, że znam była najlepszą decyzją. W tym samym czasie kiedy odsunęłam tych ludzi z mojego życia stało się dużo pięknych rzeczy. Poznałam mojego nowego chłopaka, w tym momencie już męża. Poznałam mojego przyjaciela, z którym teraz żeglujemy co roku po Mazurach. Zmienił się tez mój charakter, bo w tym momencie już nie potrzebuje poklasku innych osób. Ide przez życie odważnie i samodzielne. Z mężem, ale jednak staram się siebie samej nie zgubić w naszym wspólnym życiu. Stałam się silniejsza. Wierzę, że to wszystko nie wydarzyłoby się gdyby nie to zakończenie znajomości. Mam teraz namacalny dowód na to, że jak Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno.
Mam nadzieję, że historia ta trafi do twojego serca. Obserwuje Twojego bloga już kilka lat i jestem zachwycona jak bardzo inspirujesz coraz większą ilość osób. Mam nadzieje, że tą historią ja zainspiruje Ciebie do czegoś, choć nie wiem czy zdołam, bo mam wrażenie, że masz już w życiu wszystko 🙂 a nauk o życiu i szczęściu na bank nie potrzebujesz 🙂
Pozdrawiam,
Żaneta
Ola
22 maja 2018 at 11:33Najlepszą decyzją, jaką podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat… może zabrzmi dość banalnie, ale pierwszy raz w życiu przestałam mówić, że nie mam w życiu pasji i najzwyczajniej w świecie ją znalazłam! Dokładnie 2,5 roku temu po raz pierwszy miałam okazję się zanurzyć pod wodę i tak już zostało. Z kolejnymi miesiącami i nurkowaniami zdobywałam nowe uprawnienia, które pozwalały mi nurkować dużej i głębiej. Do tego wszystkiego doszła fotografia podwodna, która jest dla mnie niesamowitym wyzwaniem, szukanie idealnego kadru pod wodą jest znacznie trudniejsze niż na powierzchni, bo jeden wdech czy wydech już potrafi zmienić naszą pozycję. Dlaczego ta decyzja jest dla mnie najważniejszą? Znalazłam siebie, znalazłam swój cel, znalazłam miejsce, w którym doznaje spokoju, a jednocześnie adrenaliny, znalazłam coś, co jest MOJE i jest dla mnie bardzo ważne. Nie sądziłam, że znalezienie pasji pozwoli mi tak rozwinąć skrzydła jako… CZŁOWIEK. Wiara w siebie, nowe wyzwania, poznawanie nowych miejsc, ludzi i rzeczy związanych z nurkowaniem to coś, co pozwala mi żyć na nowo. Tak naprawdę decyzję podjęłam dzięki Narzeczonemu, który nurkował już wiele lat, ale dla mnie to był zawsze JEGO sport. Teraz jest to nasz sport, nasz sposób na spędzanie czasu razem. Mimo że pod wodą nie można rozmawiać „głosowo”, my rozumiemy się bez słów, a nurkowanie trzymając za rękę Ukochanego to już w ogóle jest doznanie mistyczne. Polecam każdemu, chociaż spróbowania.
Teraz czekamy na naszego Małego Groszka, który lada dzień pojawi się na świecie, przez co nie mogłam nurkować przez ostatnie 9 miesięcy, ale wiem, że mam na CO czekać!
Alicja
22 maja 2018 at 11:34Hej Karola.
Pewnie nie będę oryginalna, gdyż zapewne większość dziewczyn ma podobną historię do mojej, lecz powalczę trochę i ja o nagrodę, ponieważ jak i każda , tak i ja zasługuję na wygraną 🙂
Równo 10 lat temu powiedziałam „TAK” mojemu wybranemu. Mam 34 lata i nie spotkałam na swojej drodze takiego faceta, dla którego bym straciła a tak głowę. Zastanawiałam się ile jeszcze to potrwa, bo przecież każda bańka mydlana w końcu pęka 🙂 Mimo, że był czas „próby” naszego wspólnego życia, to śmiało mogę z głową podniesioną do góry i z dumą napisać, że wyszliśmy z tego „dołka” zwycięsko 🙂 Naszym wielkim sukcesem, wspólnym sukcesem jest nasza 4 letnia córka Nadia. Takiej przyjaciółki to ja jeszcze nie miałam. Z całego serca życzę Tobie takiej małej istoty, która zawsze będzie Cię wspierać i przytulać – tak jak Ty to robisz ze swoja mamą.
Najcudowniejsze w życiu codziennym jest to, że z każdym nowym dniem dowiadujemy i uczymy się tej drugiej, trzeciej osoby na nowo. Mimo, że nie jesteśmy gwiazdami, aktorami, piosenkarzami lecz zwykłymi, normalnymi bez blasku fleszy ludźmi, to potrafimy czerpać z tego przyjemność 🙂 Także tak Karolino, decyzja, którą podjęłam 10 lat temu bardzo zmieniła moje życie, moje podejście do siebie i osób, które mnie otaczają. Doceniam to, że mam „ich” w sercu i w domu obok siebie. Pozdrawiam i mocno ściskam <3 :*
karolina
22 maja 2018 at 11:44Karolino,
Dokładnie 10 late temu podjęłam decyzję o opuszczeniu kraju. Ten jeden moment zmienił nie tylko moje, ale też życie mojej siostry, która do dziś mieszka w UK. Ta jedna decyzja pociągnęła za sobą lawinę następstw. Stworzyła szanse na cały szereg wydarzeń takich jak przykładowo : po raz pierwszy wystapiąłm w filmie, który pokazany był na ekranie kinowym, zaczęłam częściej podróżować( wcześniej ze względów finansowych nie było to możliwe w takim stopniu), wzięłam udział w wielu niesamowitych wydarzeniach takich jak impreza charytatywna VIP w klimacie retro, na której wraz z siostrą finansowo wspierając aukcję charytatywną wygrałyśmy spotkanie backstage z obsadą sztuki Rainman, miałyśmy możliwość witania na czerwonym gości gali Military Awards, na której pojawili się także książe William i Harry, a także wzięcia udziału w wielu wydarzeniach modowych. To tam w Londynie mimo niskiego wzrostu wzięłam udział w kilku pokazach mody jak przykładowo organziowany corocznie przez Central Saint Martins – The White Show. To dzięki tej decyzji miałyśmy zaszczyt poznać wielu fajnych ludzi z różnych stron świat, otworzyć się na coś zupełnie innego. Ta jedna rzecz pokazała mi zarazem jak jestem silna, ale też udowodniła jak czasami jestem wobec pewnych rzeczy, słaba i bezsilna. Dziś po walce, którą toczyłam przez pewien czas życia obecnie tutaj w Polsce staram się w otoczeniu bliskich memu sercu ludzi odszukać dalszej ściezki, którą będę mogła podążyć.
Aga
22 maja 2018 at 11:51Jedna decyzja, a tak wiele może zmienić w życiu. Blisko 10 lat temu, gdy ukończyłam liceum i stanęłam przed wyborem dalszej ścieżki nie sądziłam, że decyzja jaką podejmę zaprowadzi mnie tu gdzie obecnie jestem, czyli w miejscu gdzie mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Jako młodziutka osoba, stojąca przed wyborem drogi życiowej musiałam podjąć jedną z pierwszych, dorosłych decyzji i zastanowić się, co chciałabym robić w życiu. Moim ogromnym marzeniem były studia na renomowanej krakowskiej uczelni. Tego nie udało się spełnić, ale życie pokazało, że nie wolno się poddawać, a droga na skróty nic nie da. Jak to mówią : „kiedy życie daje Ci cytryny zrób z nich lemoniadę”. Dlatego wybrałam mniej prestiżową uczelnie ale mogłam studiować to co zapragnęłam. Nauczyłam się cierpliwości, uzbroiłam w ogromną siłę jaką może być determinacja by osiągnąć to o czym się marzy. Decyzja o studiach pozwoliła zmierzyć mi się także z siłą jaką mają w sobie nieprzychylne opinie innych, dzięki czemu dziś wiem, że nie warto się tym przejmować i robić to co się zapragnie. Z perspektywy czasu, decyzja jaką podjęłam 10 lat była słuszną. Uświadomiła mi, czego w życiu nie chciałabym robić, zmobilizowała mnie do dalszej pracy. Zrozumiałam, co jest dla mnie najlepsze i najważniejsze. Dziś wiem, że podejmując 10 lat temu inną decyzję, może w życiu robiłabym coś zupełnie innego, nie byłabym szczęśliwą żoną, nie miałabym tak uroczego psa jakiego mam teraz i nie realizowałabym się zawodowo w pracy, która odbiega zupełnie od kierunku studiów. Jestem z siebie dumna, że przez 10 lat stałam się kimś kogo lubię, że tak wiele osiągnęłam, tak wiele się w moim życiu zmieniło.
Każde życie składa się z tysiąca różnych, drobnych decyzji jakie podejmujemy na codzień. I wszystkie są wynikiem tej jednej. Nasze decyzje raz są trafne, raz nie. Ale zawsze prowadzą do miejsca, w którym się znajdujemy. Nie raz śmieję się z mężem, co by było gdybym 10 lat temu podjęła zupełnie inną decyzję? Czy kiedyś byśmy się spotkalni? Co bym robiła? Czym się zajmowała? Albo gdzie na świecie bym znalazła swoje miejsce? Nie ma co się zastanawiać. Jestem szczęśliwa i to się liczy. A czy ktoś by pomyślał, że to właśnie za sprawą tej jednej, jedynej decyzji?
Karolinko, choć nie zaglądam do Ciebie regularnie, chciałabym życzyć Tobie kolejnych wspaniałych lat tworzenia tego co kochasz! Mnóstwa nowych pomysłów, fantastycznych sukcesów i kolejnych jubileuszy 🙂
Powodzenia!
Aga
fruda
22 maja 2018 at 13:22Moje marzenie miało swój początek całkiem niewinnie,10 lat temu w sklepie z różnościami do domu. Całkiem niespodziewanie moją uwagę przykuła czapka – flaming. Uśmiechnęłam się do siebie, ale stwierdziłam, że nie będę wydawać 20zł na coś tak niepotrzebnego… Tydzień później przedzierałam się przez śnieg, zawieję, przy rozładowanym telefonie i ze złego przystanku autobusowego – do sklepu tej samej sieci, aby kupić ostatnią dostępną czapkę flaminga. Od tamtej pory pogodziłam się z tym, że wszystko, co związane z flamingami budzi we mnie niesamowitą radość! To są takie pozytywne stworzenia! Moim podróżniczym marzeniem jest Aruba – wyspa flamingów, do mojej skarbonki przez lata wpływały resztki z portfela. Tegoroczne wakacje nareszcie spędze na Arubie. Jedyne czego się boję, to że na miejscu nie będę się w stanie powstrzymać i zamiast odpocząć będę ciągle biegała za flamingami…
Karolina
22 maja 2018 at 15:07Decyzja, która zmienia całe życie… ta, którą nie zawsze łatwo podjąć i ta, od której zależy tak wiele, mimo, że po jej podjęciu możesz już naprawdę niewiele. w MOIM PRZYPADKU TAK WŁAŚNIE BYŁO. Po podjęciu właściwej decyzji potoczyła się cała seria zdarzeń i sytuacji, na które tak naprawdę nie miałam wpływu.
Nie będę pisać o decyzji, która zmieniła moje życie zawodowe.. Nie będę pisać o marzeniach, bo te dopiero od niedawna się u mnie klarują na nowo.
Napiszę Ci, jaka decyzja zmieniła moje życie. Jak wiele kosztowało mnie podjęcie tej decyzji.. co straciłam, co zyskałam.. co, mam nadzieję, dostanę jeszcze w nagrodę od losu..
Kilkanaście lat temu, kiedy byłam jeszcze nastolatką poznałam mojego ówczesnego chłopaka, ale ta historia zaczynała się bardzo banalnie.
Kiedy wszystkie moje koleżanki biegały na randki, ja siedziałam w domu z książką albo chodziłam na spacery z psem… i było mi z tym całkiem dobrze.
Kiedy koleżanki zwierzały mi się z tzw, problemów miłosnych ja słuchałam i doradzałam im, w głowie układając sobie jak to będzie, kiedy ja też kogoś poznam. Niby na to nie czekałam, nie spieszyło mi się, ale wiadomo – fajnie było mieć z kim pójść na spacer czy dyskotekę.
No i poznałam. Nie musiałam długo czekać. Poznałam przez internet chłopaka – przecież to takie modne! znajomości przez internet!. Długo pisaliśmy na czatach – jeszcze za czasów gadu-gadu – więc kiedy to było! Rodzice zawsze uświadamiali mnie, żeby nie podawać obcym swojego numeru telefonu i adresu, mówili też, żeby nie umawiać się z nieznajomymi.. Jako, że gdzieś siedziało mi to wszytko w głowie to się nie umówiłam. Nie podałam też swojego numeru telefonu.
Uwierzysz, że pisaliśmy ze sobą prawie dwa lata? A ja, przez dwa lata nie podałam mu praktycznie żadnych swoich danych! Nawet imię zmyśliłam.
Jak się później okazało na nic się zdały moje próby zachowania anonimowości.
Po zdaniu matury złożyłam papiery na studia i od razu poszłam do pracy. Miałam sporo szczęścia, bo od razu udało mi się dostać na staż do dużej Państwowej instytucji. Po skończeniu stażu zaczęłam pracę na stałe. Cieszyłam się jak dziecko!
Praktycznie w tym czasie mój czatowy adorator – do dzisiaj nie wiem jakim cudem – dowiedział się gdzie pracuję i w dniu moich urodzin przyszedł do pracy z olbrzymim bukietem róż. Jedno spotkanie, potem kolejne… no i MIŁOŚĆ!
Czego chcieć więcej? Stałą praca, kochająca rodzica, facet, który poza Tobą świata nie widzi..
Do czasu.
Po roku przestało być różowo. Zaczęły się kłótnie i awantury, przeplatane drogimi prezentami, kwiatami i ciągłymi przeprosinami. Szarpaniny na porządku dziennym, sprawdzanie telefonów, sprawdzanie miejsca, do którego idę, wydzwanianie po znajomych.. Ale przecież to wszystko dlatego, że mnie kocha. Wtedy to tłumaczenie na mnie działało. Męczyłam się strasznie. Próbowałam rozmawiać, ale nie pomagało. Próbowałam się odcinać, ale wtedy było jeszcze gorzej..Potem do tego wszystkiego zaczęły się jeszcze kłamstwa i imprezy z kolegami do późnej nocy, mocno zakrapiane. Wytrzymałam w tym „związku” jeszcze półtora roku – nie wiem, jak mi się to udało!
Na skraju rozstroju nerwowego postanowiłam, że to koniec. Trzeba zerwać i zapomnieć. Oczywiście o dotychczasowych problemach nie chciałam nikomu powiedzieć.. Poza tym wszystkim „szanowny były” przyjaciołom i rodzinie prezentował się zawsze z najlepszej strony! Przyjeżdżał po mnie, zawsze odwoził na spotkania, do domu, kupował drogie prezenty, zabierał na wycieczki – w oczach innych był aniołem. Kiedyś powiedziałam przyjaciółce jak to wygląda, ale stanęła po jego stronie. Mocno się pokłóciłyśmy.. Dzisiaj wiem, że nadal się z nim przyjaźni. Ze mną zerwała kontakt po tamtej kłótni.
Po co więc mówić i tracić przyjaciół? Zostałam z tym sama. Sama chciałam sobie poradzić. I to był błąd.
Po zerwaniu zaczęło się wydzwanianie po nocach, jeżdżenie za mną, śledzenie mnie na każdym kroku, wystawanie pod domem, przesyłanie listów z moimi zdjęciami w miejscach, gdzie byłam.. Wierzysz, że to spowodowało, że całkowicie zamknęłam się w sobie? Mały włos i straciłabym pracę, bo „szanowny były chłopak” zaczął mnie nachodzić w pracy i urządzał awantury. Przestałam wychodzić z domu – jeździłam tylko do pracy i od razu do domu.. przestałam używać komputera.
Milion myśli i zmartwień całkowicie odsunęły mnie od przyjaciół i znajomych.. I tak przez długi czas – depresja gwarantowana.
Pamiętam, że było późne popołudnie, kiedy zadzwonił mój telefon. Dawno z nikim nie rozmawiałam. Unikałam znajomych i przyjaciół.. ale odebrałam.
I to była ta chwila, ta decyzja, która zmieniła moje życie! Jeden telefon, jedna rozmowa. Jedna bardzo ważna w tamtej chwili decyzja.
Decyzja, żeby zaufać M., żeby wziąć się w garść, żeby nie dać się stłamsić i zastraszyć, żeby zawalczyć o swoje życie i swoją wolność.
Dzięki temu, że odebrałam wtedy telefon, że zaufałam sobie i zaufałam M. dużo się zmieniło.
Uporałam się z tą całą trudną sytuacją. Wyszłam z cienia. Przestałam się bać.
Po dłuższym czasie nawet się zakochałam.. a dziś mam to, na co kiedyś czekałam – Miłość nad życie i tylko prawdziwych przyjaciół.
Wydaje się, że decyzje, które zmieniają nasze życie kojarzą się z samymi dobrymi chwilami.. u mnie niestety ta decyzja była obkupiona strachem, złością, żalem.. ale też nadzieją. I to chyba ta nadzieja, razem z moi M. utrzymały mnie przy zdrowych zmysłach i doprowadziły do tego, że moje życie w tym momencie wygląda tak, jak kiedyś sobie je wyobrażałam!
Nicola
22 maja 2018 at 15:18Szczerze to dużo osób by powiedziało ze nic o życiu nie wiem nic bo mam dopiero nie całe 18 lat. Może nie ma nie wiadomo jakich sukcesów w moim życiu i może nie musiałam dużo decyzji podejmować ale największa i najlepsza decyzja jaka podjęłam to było pokochanie samej siebie. Po długiej walce z kompleksami, staje przed lustrem i widzę siebie taka jaką Bóg stworzył. Widzę ładną młodą dziewczynę z ambicjami i marzeniami. Które mam nadzieje krok po kroku spełnię. Dlatego do wszystkich ! Kochajcie siebie bo tej miłości nikt wam nie da, naprawdę ?
Karolina
22 maja 2018 at 16:32Moją decyzją, która zmieniła całe moje życie i będzie zmieniać je przez kolejne lata był dzień, w którym stwierdziłam, że ‘takie’ dalsze życie jakie wiodłam nie ma już dłużej sensu. Może to i pospolite, ale niespełna rok temu postawiłam wszystko na jedną kartę.
Za sprawą jednej piosenki, której nie mogłam sobie przypomnieć (kilka lat temu zaczarował mnie nią ówczesny kolega i jego znajomi) postanowiłam nieświadomie wywrócić wszystko do góry nogami.
Napisałam do Niego z prośbą o przypomnienie, mimo że kontakt mieliśmy znikomy.
I tak się zaczęło… Kawa, spacer, całonocne rozmowy, wspólne wymiany pasji… Klasyka można rzec, ale nie dla mnie. Miałam wszystko poukładane, wiodłam nudne życie u boku Partnera (byłego już). A ON wszystko zmienił… Powiedział, że kilka lat temu wyglądałam lepiej, że powinnam się ogarnąć, i to mnie nie dobiło. Dało mi powera, który ma swoją moc każdego kolejnego dnia. Zmieniłam siebie, zmieniłam otoczenie, zmieniłam dosłownie wszystko włącznie ze swoim nastawieniem do życia. Odkryłam w sobie coś, czego nikt inny mi nie pokazał. Jasne, że się zakochałam, ale to tak do szaleństwa jak nastolatka. I potrzebowałam do tego kilku lat, kilku nieudanych prób. Aby pośród tego wszystkiego wrócić do tego JEDYNEGO. Rzucić wszystko, co dotychczas nudne i pospolite, zmienić mieszkanie, wyjechać na wymarzone wakacje i zacząć wszystko układać z NIM.
Marzenie? No jasne, że tak i sama je spełniłam! Pośród tych wszystkich złych momentów w ciągu ostatniego roku dostałam więcej pozytywnych uczuć i emocji niż przez całe 27 lat mojego życia.
I wiem, że wszystko siedzi w nas i każdy ma w sobie coś, co czyni go specjalnym, ale to ta DRUGA osoba sprawia, że my tą właśnie idealność odkrywamy.
Z NIM mogę wszystko, tak jak i ON ze mną. Śmiejemy się, dokuczamy sobie, jesteśmy najlepsi – nie dla innych, ale dla siebie.
Napisałam to wszystko, bo chciałam się tym podzielić, tak samo jak i zrobiłabym to z wygraną. Oddałabym ją innym, żeby cieszyli się tak samo jak cieszę się ja – każdego dnia coraz bardziej, bo mam dla kogo i mam z kim być najlepszą wersją siebie! :))
Natka90
22 maja 2018 at 17:55W ciągu ostatnich 10 lat z pasji i miłości zrodziła się potrzeba pomagania. Postanowiłam leczyć konie. Matura, która wcale nie poszła tak jakbym sobie tego życzyła, trudności w dostaniu się na studia, a potem ciężka praca i nauka połączona z dodatkowymi klinikami. Potem wyjazdy po Polsce, Czechach, Niemczech, łapanie dodatkowych prac… Wszystko po to, by uczyć się od tych najlepszych i kiedyś być najlepszą. I choć wiele osób radziło, bym zajęła się pieskami i kotkami, bo przecież z moim 150 cm i wątłą posturą nawet tego konika nie utrzymam to uparcie dążę do celu. Bo to kocham! Do własnej kliniki jeszcze ho,ho długa droga, ale wiem, że warto mieć marzenia, bo przecież czasami się spełniają, a im cięższa droga tym słodsza wygrana.
Aneta
22 maja 2018 at 19:10Najbardziej przełomowe wydarzenie w moim życiu rozpoczęło się 11 lat temu a skończyło 9 lat temu (czyli powiedzmy, że mieszczę się w zakładanych 10 latach 😉 ).
Gdy byłam w zerówce zdiagnozowano u mnie skoliozę czyli boczne skrzywienie kręgosłupa. Choroba bardzo szybko postępowała mimo rehabilitacji i noszenia gorsetu dlatego konieczne było przeprowadzenie operacji. Problem stanowił mój wiek – miałam wtedy 14 lat a takie operacje wykonuje się zazwyczaj później (wszystkie dziewczyny na oddziale miały po 17-18 lat czyli po okresie dojrzewania). Moi rodzice od razu zgodzili się na zabieg ale ostateczna decyzja kiedy mam go przejść należała do mnie ponieważ stwierdzili, że jestem na tyle dorosła aby móc za siebie decydować. To ja miałam podjąć tą decyzję, która miała wpływ na całe moje życie. Teoretycznie można było poczekać z zabiegiem 2 lata ale wiadomo, że im szybciej tym lepiej szczególnie przy takim tempie rozwoju choroby. Operacje miałam 11 lat temu ale proces dochodzenia do siebie trwał 2 lata. Najpierw przez rok nosiłam gorset – dzień w dzień czyli też do szkoły gdzie z racji tego przeżyłam piekło. Dzieciaki wołały, że jestem ubrana w zbroję i nie mogę się ruszać, że się nie myję (co nie było prawdą bo był zdejmowany) oraz nazywały mnie kaleką. Nie miałam nikogo bliskiego w klasie, byłam sama z tym koszmarem. Rehabilitację zakończyłam 2 lata po zabiegu. Niestety nie odzyskałam pewnej sprawności ruchowej a operacja miała wpływ na mój organizm ponieważ była wykonywana w okresie dojrzewania (więc nie mam zupełnie biustu mimo, iż wszystkie kobiety w mojej rodzinie mają miseczki D/E) ale zyskałam proste plecy i pewność siebie. Mimo traumy gnębienia w szkole nie załamałam się, mam wspaniałego chłopaka, jestem absolwentką politechniki i zdobyłam wymarzoną pracę. Jestem wdzięczna rodzicom za to, że zgodzili się wysłać mnie na operację ale ostateczną decyzję pozostawili mi. Potraktowali mnie jak dorosłą i mogłam zadecydować sama o swoim życiu. Mimo początkowych trudności wiem, że ta operacja była bardzo dobrą decyzja.
Urszula
22 maja 2018 at 19:19Ważną decyzją podjetą w ciągu ostatnich 10 lat był wybór szkoły średniej. Moja mama, kóra jest moim najlepszym doradcą i przyjaciółką, sugerowała, żebym wybrała liceum a później poszła na studia. Jednak ja wybrałam technikum, gdzie poznałam wspaniałych ludzi, a po jego ukończeniu i tak poszłam na studia. Dzięki temu, że rozpoczełam je rok poźniej niż moi rówieśnicy, poznałam na nich Marcina, z którym byłam razem w grupie. Został on moim chłopakiem i wytrzymał ze mną już ponad 4 lata. I jest najlepszym chłopakiem jakiego tylko mogłam sobie wymarzyć.
Shju
22 maja 2018 at 19:5110 lat temu jedna decyzja zmieniła moje życie na zawsze. Nigdy nie byłam zbyt lubiana przez innych uczniów mojej szkoły. Tego dnia skończyliśmy wcześniej lekcje – nasza nauczycielka zachorowała. Nie chciałam iść z rówieśnikami więc uznałam że pójdę „na skróty” przez las, mimo że mama przestrzegała mnie przed tym. W pewnym momencie poczułam że ktoś mnie obserwuje, jednak gdy się odwróciłam nikogo nie było. W pewnym momencie las się zagęścił a słońce przysłoniły chmury. Poczułam czyjś dotyk chciałam krzyczeć ale TEN ktoś zasłonił mi usta ręką. Przewrócił mnie na ziemię – plecami do góry i mnie przygniótł. Nawet nie miałam sił żeby się bronić, krzyczeć czy chociażby wierzgać. Nic. Chyba w środku czułam co się wydarzy. Tylko bezgłośnie płakałam. Czułam okropny ból nie tylko tam ale również w moim sercu. Gdy wróciłam do domu obdarta, brudna z rozwichrzoną fryzurą, moja mama nie zapytała co się stało tylko zaczęła krzyczeć co zrobiłam z moją nową sukienką (kupioną w lumpeksie za 3 zł), czemu jestem tak późno. Usłyszałam kilka może kilkanaście przekleństw i moich nowych „imion” jak „pieszczotliwie nazywała je moja mama gdy miała lepszy dzień (czytaj nie była aż tak pijana). Po kilku tygodniach zorientowałam się że jestem w ciąży. Chcąc czy też nie musiałam powiedzieć mamie o wszystkim. Gdy miała ten „lepszy dzień” powiedziałam jej o wszystkim. Nie spodziewałam się że rozpłacze się. Właśnie wtedy dowiedziałam się że jestem owocem gwałtu. Teraz już wiem dlaczego nie mam ojca (nie licząc „tatusiów” – kochanków mojej matki). Po długich rozmowach z moją matką postanowiłam urodzić dziecko. Nie było łatwo, szczególnie w szkole, ale w domu coś się zmieniło – mama przestała pić, znalazła pracę a co najważniejsze zbliżyłyśmy się do siebie. Po 9 miesiącach od tego strasznego wydarzenia urodził się mój Przemek. Nie jest podobny do mnie, niestety ale go kocham. Mama pomagała i pomaga dalej a ja przy jej pomocy uczę się wieczorowo, dniami pracuję. Mam nadzieje że w przyszłym roku zdam maturę i będę mogła być wzorem dla mojego syna. Tylko mój i aż mój. I pomyśleć że jedna decyzja tak zmieniła moje życie. Cieszę się i jestem szczęśliwa mimo że tamto wydarzenie dalej mi się śni po nocach. Czasem wydaje mi się że widzę jego twarz tak bardzo podobną do twarzy Przemka. Jednak nie wiem czy to moje wyobrażenia czy coś w tym jest. Wiem jedno dla Przemka warto było cierpieć.
Justyna M
22 maja 2018 at 19:55W 2010 spontanicznie postanowilam wyjechac na wakacje z programem Work and Travel, do USA. Zazdroscilam znajomym wyjazdow zagranicznych wiec spontanicznie, na sam koniec aplikacji, po dligiej rozmowie z konsultantka, ktora nie dawala mi szans na wyjazd ze wzgledu na pozna aplikacje poszlam na calosc i bum! Znalazlam sie w Stanach. Traf chcial, ze podczas tych wlasnie wakacji poznalam milosc swojego zycia. Po 3 miesiacach wrocilam do domu tylko po to aby po pol roku umierania z tesknoty wyjechac znowu. Teraz jestem szczesliwa zona i matko. Pracuje zawodowo i mieszkam w Stanach. Gdyby nie ten jeden spotkaniczny wyjazd nie wiem, gdzie bylabym teraz i co bym robila ale zdecydowanie wplynal on na cale moje zycie!
Brygida
22 maja 2018 at 20:07Po ukończeniu liceum nie byłam pewna jaką obrać drogę. Rodzina, przyjaciele czy znajomi – każdy miał dla mnie plan na dalsze życie. Czułam się niekomfortowo, wiedząc, że mogę kogoś zawieść. Wakacje minęły zbyt szybko, a ja nadal nie podjęłam decyzji. Na początku września otrzymałam propozycję stażu w znanej firmie w Londynie. Przez myśl mi nie przeszło, żeby zrezygnować. Miałam całkowitą pewność, że podołam temu wyzwaniu. Rodzice najpierw protestowali, twierdząc, że nie poradzę sobie sama w tak dużym mieście, ale z biegiem czasu zaakceptowali moją decyzję, a nawet zaczęli mi kibicować. Szybko zaaklimatyzowałam się w małym mieszkaniu mieszczącym się niedaleko centrum. Całą swoją energię poświeciłam dalszemu zdobywaniu wiedzy i podwyższaniu kwalifikacji. W ciągu kilku miesięcy wzbogaciłam wykształcenie o kilka znamienitych kursów. Po przyjeździe do kraju podjęłam decyzję o rozpoczęciu studiów. W niedługim czasie zdobyłam wymarzoną pracę, w której pracuję już prawie od czterech lat. Jestem zdania, że do pewnych decyzji trzeba dorosnąć, a czas potrafi zmienić nasz sposób patrzenia na świat.
Ewelina
22 maja 2018 at 20:53Najlepsza decyzja jaką ostatnio podjęłam-decyzja o kredycie,który zdecydowałam się wziąć miesiąc temu! Moim największym kompleksem od dzieciństwa jest uśmiech. Naprawdę ciężkie 3.5 roku noszenia aparatu,noszenia przedziwnych konstrukcji na podniebieniu,usuwania,masa bólu,którego się nie bałam i na który byłam gotowa bo najważniejsze było dla mnie osiągnięcie idealnego uśmiechu. Jednak w grudniu problem powrócił, co raz częściej pojawiające się myśli 'i tak nie jest tak jak chciałam’.. i bach,podjęcie decyzji o poprawie symetrii u innego specjalisty(co wiązało się z kolejnymi wizytami u chirurga). Nie potrafię zliczyć ile zaliczyłam bezsennych nocy myśląc skąd wziąć na to pieniądze. Jak zdobyć pieniądze,jak iść do drugiej pracy skoro łącze już pełny etat ze studiami dziennymi?! Ale każdy kto mnie zna,wie,że dopnę swego po trupach! I tak się stało,decyzja o kredycie i zaczynamy leczenie! Szczęście nie do opisania. Pomimo obowiązku jaki sama sobie nałożyłam,już wiem,że nie będę żałować! Kompleksy to najgorsza rzecz,jaką możemy wpuścić do naszego życia. A ja moim mówię do widzenia! Pozdrowienia!
NATALIA
22 maja 2018 at 21:1910 lat to bardzo dużo czasu, właściwie to ponad połowa mojego życia :). W ciagu tego czasu podejmowałam mnóstwo decyzji. Były te ważniejsze o wyborze szkoły, kierunku studiów czy zapisaniu się na kurs prawa jazdy, które trwale oddziaływują do dziś na moje życie. Jak i te mniej istotne, które pozornie błahe wypełniały i wypełniają codzienność. Zawsze byłam osobą zdecydowaną, zdeterminowaną by osiągnąć sukces, wiedzącą czego chce oraz uparcie dążącą do wyznaczonego sobie celu. Jak przystało na młodego człowieka wydawało mi się, że jestem niezniszczalna, że mogę wszystko nie patrząc na konsekwencje. Życie w ciągłym biegu, wewnętrzny upór i brak umiejętności odpuszczania skutkowały brakiem czasu na wszystko: sen, badania kontrolne, wizyty u lekarza. Tym sposobem chodziłam zasmarkana, z bolącym gardłem w typowo przeziębieniowym okresie roku (jesień). Bo przecież samo przejcie, wyleczę się sama. Aż w końcu dostałam ochrzan od mamy, która wysłała mnie do lekarza, stwierdzając że jestem nie poważna. Mama jak to mama miała racje, dzisiaj to wiem i jestem jej niezmiernie wdzięczna, że nie odpuściła, pokonała mój upór i wysłała mnie do lekarza. Pan Doktor stwierdził zapalenie gardła, co okazało się później moim najmniejszym problemem. Na tej samej wizycie podczas badania wykrył wyraźne zgrubienie po lewej strony szyi, stwierdził że to tarczyca, która jest symetrycznie powiększona. Badania krwi nie wykazały żadnych nieprawidłowości, praca gruczołu w normie. Wynik USG nie był już tak optymistyczny, pozbawił mnie nadziei, że diagnoza jest błędna. Usłyszałam od lekarzy że mam pokaźnych rozmiarów guza w lewym płacie tarczycy. Szczegółowa diagnostyka potwierdziła, że jest to zmiana złośliwa (rak brodawkowaty tarczycy). W jednej chwili wszystkie podjęte wcześniej decyzje przestały mieć znaczenie. Miałam w tedy niespełna 18 lat, tak na prawdę całe życie przed sobą. Ostatnią rzeczą jakiej się w tedy mogłam spodziewać była choroba. Diagnoza była dla mnie szokiem, nie potrafiłam/nie chciałam zrozumieć, jak całkowicie zdrowa osoba może nagle mieć raka, przyciesz poszłam do lekarza tylko ze zwykłą infekcją. Był płacz, niedowierzanie, a przede wszystkim strach. Pogodzenie się z zastanym stanem rzeczy zajęło mi kilka dni, przy okazji wyleczyłam infekcje gardła i wykorzystałam zwolnienie lekarskie, które dostałam z tego powodu. Pierwsze dni były trudne, głównie płakałam, prawie z nikim nie rozmawiałam. Z perspektywy czasu wiem, że były mi one bardzo potrzebne, w końcu zwolniłam, nic nie musiałam, nikt niczego ode mnie nie chciał. Byłam tylko ja i moje myśli. Po wielu wylanych łzach, godzinach samotności i milionie myśli podjęłam dwie decyzje. Pierwsza oczywiście wynikająca z mojego wrodzonego uporu, druga z refleksji nad wydarzeniami minionych dni. Po pierwsze stwierdziłam, że nie mogę się poddać bez walki to wbrew mnie, przecież mam tyle planów do zrealizowania i celów do osiągnięcia. Po drugie przyrzekłam sobie, że jeśli uda mi się przejść tą próbę (chorobę) to przeżyje, ale na prawdę przeżyje swoje życie. Niczego nie żałując i niczego nie oczekując tylko biorąc życie takim jakim jest, każdego dnia który mam. Trochę tak, jak postanowiłam tak zrobiłam. Dzisiaj zdecydowanie mogę powiedzieć, że ta historia ma happy end !!! Wszystko działo się bardzo szybko. Najpierw pilne przyjęcie do szpitala w ramach szybkiej kuracji onkologicznej. Dwa miesiące po usłyszanej diagnozie operacja usunięcia tarczycy, a pół roku po operacji kuracja jodem promieniotwórczym. Obecnie (około 1,5 roku po tym wydarzeniu) czuję się dobrze. O chorobie przypomina mi tylko pooperacyjna blizna i eutyrox ( tabletki-hormon tarczycy). W całym tym nieszczęściu paradoksalnie miałam mnóstwo szczęścia. Trafiłam na wspaniałych lekarzy. Otrzymałam wielkie wsparcie od mojej cudownej rodziny, które każdego dnia walki dodawało mi sił. Reasumując to wydarzenie ukształtowało mnie jako człowieka na resztę życia, jak długie/krótkie by ono nie było. Zmieniłam swój system wartości, zrozumiałam, że na niektóre rzeczy nie mam wpływu. Przede wszystkim stałam się jeszcze silniejsza i uparta w tym co robię. Mimo mojego młodego wieku mam takie wewnętrzne przekonanie, że te dwie podjęte „w tedy” decyzje były, są i będą najważniejszymi decyzjami w moim życiu. Niemniej jednak pewności nie mam, jak pokazuje moja historia nasze losy są nieprzewidywalne. Narazie niczego nie żałuje i niczego nie oczekuje tylko biorę życie takim jakim jest, każdego dnia który mam.
Pozdrawiam i gratuluje okrągłych urodzin <3
Anita
22 maja 2018 at 21:45Długo zastanawiałam się czy opowiedzieć swoją historię, bo wypada ona dość ckliwie i tendencyjnie, ale zaryzykuję.
Nieco ponad rok temu, mój świat wywrócił się do góry nogami. Mając 26 lat, powoli zaczęłam podupadać na zdrowiu – najpierw lekkie skurcze karku, potem zanik wzroku w prawym oku. Wszystko stanęło w miejscu: zaplanowany ślub, kupno mieszkania, marzenia i kariera zawodowa. Po długim pobycie w szpitalu, zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane.
Tutaj chciałabym się zatrzymać i nie wchodzić w szczegóły choroby, natomiast to, co musi zostać powiedziane, to fakt, jak pięknymi sercami i otwartymi umysłami zaczęłam się otaczać.
Chciałam odwołać ślub, zamknąć się w najciemniejszym pokoju i zniknąć. Zapomnieć o świecie i sprawić, by świat o mnie zapomniał.
Całe szczęście, mój narzeczony, okazał się najlepszym facetem pod słońcem. Nie tylko opiekował się mną, dbał o mnie, karmił, podawał leki, ale również nie chciał słyszeć o tym, że nasz związek mógłby się skończyć.
Stawał na uszach, przyjeżdżał do mnie rano, biegł do pracy i zaraz po niej, wracał. Był ze mną w każdym trudnym momencie.
Codziennie byłam gorsza, coraz bardziej zdołowana, coraz bardziej zgryźliwa. Stałam się brzydka wewnątrz i na zewnątrz. Przestałam o siebie dbać, mimo, że przed diagnozą to było coś, co uwielbiałam…
A on, mimo tych wszystkich przykrych słów, które usłyszał, mimo wywlekania brudów, zniechęcania go do siebie, został obok.
Gdy wyszłam ze szpitala i zrobiłam sobie rachunek sumienia uznałam, że muszę coś zmienić. Nie mogę taka być, nie mogę krzywdzić ludzi, których kocham i którzy kochają mnie.
Wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy do naszego wymarzonego kościoła, potem do wymarzonej restauracji i w ciągu 56 dni zorganizowaliśmy ślub.
To był, jest i będzie najpiękniejszy dzień mojego życia, najpiękniejsze zadośćuczynienie, które mogłam ponieść: zostałam żoną cudownego faceta, spędziłam dzień w gronie najbliższych przyjaciół i rodziny, a ci do dziś wspominają to wydarzenie z ogromnym uśmiechem.
Ja, z perspektywy czasu, dziękuję sama-nie-wiem-komu za siłę, którą odnalazłam w sobie i siłę, którą miał mój mąż.
Ty, Karolino, również miałaś w tym swój mały udział, bo właśnie wtedy, przebywając na zwolnieniu, szukając inspiracji, natchnienia i pomysłów, natrafiłam na twojego bloga. To również dzięki twojej pasji wróciłam do żywych – znów zaczęłam być sobą – świadomą, silną kobietą, która robi wszystko, by sprawić radość najbliższym.
Czy to był przełom w moim życiu? Zdecydowanie.
Czy zmieniłabym cokolwiek?
Nigdy.
Kroczę teraz trudniejszą drogą, bardziej wymagającą i zagmatwaną.
Ale nie idę sama.
To tak naprawdę się liczy.
Pozdrawiam cię serdecznie i mam nadzieję, że za dziesięć lat będę mogła również towarzyszyć ci z nową, inspirującą historią, by celebrować dwudzieste urodziny Charlize Mystery.
Mamamaja
22 maja 2018 at 22:24Na początku chciałam Ci złożyć wielkie gratulacje z okazji rocznicy i życzyć dalszych sukcesów! Czytając komentarze odniosłam wrażenie, że wszystkie z nich są niczym scenariusze hollywoodzkiego filmu. A może nie wszystkie decyzje podjęte przez nas w życiu przynoszą pozytywne skutki, a mimo to zmieniają życie? Tak było w moim przypadku. Moje życie było zaplanowane, przemyślane, zawsze byłam bardzo pedantyczna i kochałam moje „perfekcyjne życie”. Zawsze świetnie się uczyłam i dostałam się na wymarzone studia. Będąc na drugim roku studiów podjęłam decyzję, która zmieniła moje życie. Chociaż chyba powinnam napisać, że ktoś postanowił przewrócić moje życie do góry nogami. 5 grudnia zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Tysiące myśli przeleciały przez moją głowę, wylałam tonę łez, zastanawiałam się dlaczego to spotkało mnie. Straciłam tak uwielbianą przeze mnie kontrolę, moje życie zmieniło się o 180 stopni. Kochałam wolność i nie wyobrażałam sobie, że ktoś może mi tę wolność odebrać. 40 tygodni później okazało się, że jednak może. I na dodatek była to maleńka istotka o niebieskich oczach. Początki były okropnie ciężkie. Czułam, że nie nadaję się do roli mamy, że to nie dla mnie. Z drugiej strony wiedziałam, że od tej decyzji nie ma odwrotu. Czasami płakałam z bezsilności. Czułam, że marnuję swoją młodość, wolność, niezależność. Miłość pojawiała się małymi kroczkami, w drobnych gestach. Pierwszy uśmiech, przytulanie przed snem, pierwsze „mamo”. Mijały miesiące i ta mała istotka pokazywała mi, jak silna jestem. Odkrywałam w sobie cechy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Macierzyństwo przestało być karą, a stawało się przygodą, która codziennie przynosiła nowe wyzwania. Dziś, z perspektywy kilku lat mogę powiedzieć, że bycie mamą pokazało mi jaką siłę mają w sobie kobiety. I okazało się, że potrafię dużo więcej niż myślałam. Bycie mamą dało mi energetycznego kopa do działania. Decyzja, która została podjęta przez życie kilka lat temu przewróciła mój świat do góry nogami. Dzisiaj jednak widzę, że było to pozytywne rozburzenie mojego idealnego, uporządkowanego świata. Cały czas uczę się mojej nowej roli i funcjonowania w tym świecie. Bywa ogromnie ciężko i bywa tak wspaniale, jak nigdy dotychczas. Najpiękniejsze jest to, że każdy dzień przynosi nowe wyzwania, z którymi radzę sobie coraz lepiej. A dokąd zaprowadzi mnie dalej ta podjęta kilka lat temu decyzja? To pozostawiam poza mojà kontrolą ?
Judyta
23 maja 2018 at 00:54Mimo młodego wieku, życie wystawiło mnie na wiele prób. I dzięki temu co przeżyłam, za cel postawiłam sobie najważniejsze dla mnie wartości – iść do przodu, nie cofać się, nie patrzeć w przeszłość, walczyć ze złem jakie otacza mnie oraz moich bliskich… Niby tak banalne a postanowienie to, prowadzi mnie ku dobrej drodze by czuć się w pełni spełniona… Rozwód rodziców, problemy ze zdrowiem, rezygnacja z biegów i klubu sportowego, co prawda bolało to, jednak to jest rozdzial już zamknięty i nie ma co do tego wracać, skupiam się teraz na samorealizacji, aby za 20 lat móc z pełną satysfakcją powiedzieć to jest to! Jestem w odpowiednim miejscu, z odpowiednimi ludzi, zrobiłam w życiu wszystko to co chciałam! I WIERZĘ, ŻE MI SiĘ UDA! Dzięki temu, że nie patrzę na przeszłość, nie boję się podejmować decyzji, dawać nowych kroków, w końcu marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. I wierzę że tak jak Ty, dokonam czegoś (dzięki mojemu podejściu) tak wielkiego! Bo w końcu Życie ma się tylko jedno i trzeba przeżyć je jak najlepiej! ❤️
Super size xl
23 maja 2018 at 07:39Prawie 6 lat temu ja osoba plus size wykulczana ze społeczeństwa, wyśmiewana i uwazana za „zjawisko”,podobnie jak Ty postawiłam na bloga. Nie oczekwiałam zbyt wiele w zasadzie nie oczekiwałam nic. Chciałam tylko pokazać innym kobietom, wyjść do nich z przesłaniem że świat i życie też należy do nich, że tak jak każdy mamy prawo oddychać, cieszyć się, czy chceć ubrać się kolorowo. Te 6 lat całkowicie odwróciły moje życie! Dziś jestem modelka plus size, jestem rozpoznawalną blogerka tej branży, podąża za mną ponad 52tyś obserwatorów na fb, nazywają mnie prekursorką, inspiracją,taką mama:) to szalenie miłe i absolutnie coś na co nie liczyłam. Mój etat została zaminiony na pasję, pasję która jest pracą, pracą w której dajesz coś więcej jak produkt.
Nie żałuję tej decyzdji. Decyzji, która była malutkim korkiem do dalszej długiej i szalenie inspirującej drogi. Plus size to nie promowanie otyłości, to pokazanie tego że świat jest różnorodnym i dla każdego jest w nim miejsce. 🙂
Marta Dybaś
23 maja 2018 at 08:18Boże czytam te wszystkie komentarze i podziwiam te dziewczyny za ich odwagę w spełnianiu swoich marzeń ??a ja po prostu pokonałam chorobę i to dało mi kopa do życia bo zdrowie jest najważniejsze ?❤️?dziewczyny górą
Asia
23 maja 2018 at 11:01„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Dla mnie byl to moment kiedy w moje zycie wkroczyla pewna osoba, ok 3 lata temu. Ja zmienilam wtedy prace i dolaczyłam do nowego zespolu i tak sie zdazylo ze ONA siedziala akurat obok mnie. I tak witalysmy sie i zegnalysmy przez ok miesiac, gdzie pewnego dnia spotkalysmy sie w drodze do domu. Przegadalysmy wtedy cala droge i tego samego wieczora spotkalysmy sie u mnie na ‘beauty&goss’ gdzie mialam jej jedynie zrobic akrylowe pazurki. Tak sie ten piatkowy wieczor przeciagnal aż do sobotniego poranku, i siedzac wtedy w jednym z Krakowsich parków uslyszalam od NIEJ cos co dalo poczatek wielkim zmianom w moim zyciu. Powiedziala mi wtedy ze widzi ze jestem dobra ososba, chetnie pomagam wszystkim do okola nie oczekujac nic w zamian ALE przy tym wszystkim tak bardzo sie zatracam, ze czesto obrywam po glowie. Magiczne slowa jakie wtedy uslyszalam to ‘zacznij kochac siebie czesciej niz innych’… Taka juz jestem ze spelniona czuje sie kiedy jestem potrzebna. Ale niestety niektorzy potrzebuja mnie z bardzo egoistycznych powodow badz wrecz mnie wykorzystuja i traktuja jako jeden ze szczebli po ktorym sie wspoinaja.Przez to tez czesto czuje ze niektore sytuacje (ludzie) umniejszaja mi, powoduja ze nie czuje sie ze soba dobrze. No ale jak moge jesli tak malo czasu poswiecam samej sobie, jak w ogole nie mysle o sobie i swoich potrzebach?! Jesli myslisz ze po tej rozmowie nagle stalam sie egoistyczna, odepchnelam ludzi, przestalam byc pomocna – nic z tych rzeczy! ALE! Przestalam tak ciagle zabiegac o uwage, przestalam tak dookola pomagac i zaczelam myslec ‘czego ja potrzebuje?’, ‘czy mam czas na to co JA kocham?’. Przy tym wszystkim wazne tez bylo iż zaczelam odcinac sie od wszystkich komentarzy dotyczacych moich wyborow – bo ludzie czesto krytykuja kiedy widza ze Cie traca, ze nie sa juz w centrum Twojego zainteresowania. Chca ciebie dla wszystkich ale rzadko dla siebie. Takw iec od tej pory, ta drobna rzecz ktora uslyszalam pozwolila mi mocniej skupic sie na tym czego ja pragne, gdzie chce byc. I tak, po kilku nieudanych probach wyprowadzki z Polski (3 podejscia!!) udalo mi sie mieszkac w Pradze w Czechach juz 2 lata i teraz przygotowuje sie do kolejnej przeprowadzki! Ludzie ktorzy mnie otaczaja – po pierwsze jest ich mniej – zmieniaja sie – nie moge powiedziec ze selektywnie i ostroznie wybieram ale na pewno jest inaczej. Dalo mi to tez duza doze szacunku do siebie kiedy chodzi o zwiazek z partnerem…. Niby nic a tak duzo sie zmienilo! Bede JEJ wdzieczna w nieskonczonosc i mimo ze mieszkamy obecnie w innych krajach nadal jestesmy w stalym kontakcie!
Karolina
23 maja 2018 at 11:12Witaj Karolino, tu ja Twoja Imienniczka :).
Jak tylko przeczytałam nowy wpis na blogu i pytanie konkursowe do głowy przyszła mi tylko jedna myśl… a więc jak się wydaje – jedyna słuszna i najszczersza.
Otóż około 5 lat temu moje życie wywróciło się do góry nogami. Rozstałam się z kimś, kto wydawał się być (przynajmniej na początku) idealnym materiałem na mężczyznę mojego życia. Szereg wydarzeń jednak doprowadził do sytuacji, w której wręcz „uciekłam” z naszego wspólnego mieszkania. Zostałam sama, w starej kamienicy (bo tylko tam udało mi się na szybko coś znaleźć), w niezbyt ładnym mieszkaniu… ale poczułam się wolna. Tak jak kiedyś, przed wieloma laty. Momentem jednak, który zmienił całkowicie mnie jako osobę… a może inaczej – pozwolił mi siebie samą poznać bliżej było kupno (tak, kupno, jeszcze wtedy adopcja nie była mi tak bliska jak teraz) kochanej kociej kuleczki. Pamiętam jak było mi smutno i samotnie gdy nie miałam się do kogo odezwać w pustym, niepodobającym mi się mieszkaniu. Wtedy czułam, że potrzebuję kogoś kto będzie mnie kochał bezwarunkowo i kogo ja – bezwarunkowo i szczerze (znów) pokocham. Doskonale pamiętam dzień, w którym zaczęłam przeglądać ogłoszenia na OLX trafiłam na zdjęcie mojej Myszy. To była ta iskra w jej oku, ten kochany pyszczek który spowodował, że rzuciłam wszystko i po nią pojechałam. Pierwsze godziny były trudne, kicia chowała się za łóżkiem, bała się wszystkiego co było dookoła. Ale pierwszy poranek odczarował wszystko. Pamiętam do dziś, jak moja kochana kulka przyszła do mnie do łózka i położyła się obok mnie jak tylko się wybudziłam. To było magiczne i bardzo przejmujące.
Od tego czasu minęło już 5 lat. Moja Kicia jest już dużą dorosłą kocią Panią. Ale jest ze mną na dobre i na złe. Przeprowadzała się ze mną już 3 razy, zdała ze mną kilkanaście egzaminów, nauczyła się ze mną na egzamin wstępny na aplikację – tak! bez niej nie dałabym rady przeżyć 2 miesięcy zamknięta w pokoju z laptopem i książkami 🙂 – co ciekawe chodziła tylko załatwiać swoje potrzeby i jeść, żeby później miałczeć pod drzwiami bym ją wpuściła :). Nauczyła mnie spokoju, panowania nad emocjami, wniosła w moje życie czegoś czego mnie brakowało – spokój. Wiem, że zawsze jest ktoś kto czeka na mnie w domu i że cokolwiek by się nie działo, jak bardzo byłabym smutna czy wściekła ona mnie nie oceni, a będzie obok. To dzięki niej pokochałam wszystkie koty bez wyjątku. Ona wydobyła ze mnie pokłady miłości do zwierząt, których wcześniej nie znałam. Dzięki niej przestałam jeść mięso i zaczęłam żyć zgodnie ze swoim charakterem, uczuciami i sumieniem. Pozwoliła mi okiełznać emocje, z którymi miałam ogromny problem.
Decyzja o wprowadzeniu Mojej Myszy do mojego życia (i nie tylko mojego – rodzice, brat, nowy partner pokochali ją podobnie jak ja) była jak do tej pory momentem przełomowym w moim samopoznaniu własnej osoby. Nareszcie potrafię dawać z siebie te emocje, które są piękne i szczere i wiem, że ktoś kocha mnie bezwarunkowo, a ja każdego dnia cieszę się z tej miłości i radości jaką przeżywam.
Pozdrawiam Cię Karolinko. Myślę, że doskonale wiesz o czym mówię :)!
Ewa
23 maja 2018 at 11:3010 lat to szmat czasu. Dziesięć lat temu miałam 16 lat. Co taka dziewczynka w takim wieku która kończy gimnazjum może wiedzieć o życiu? No dobrze myślisz… mało. Ale każdy z roku na rok staje się kowalem własnego losu. Niestety nie mogę wskazać jednego wydarzenia ponieważ tak samo jak i w twoim przypadku na zmianę miało wpływ kilka czynników. Zacznę może od tego, ze właśnie jako 16 latka poznałam Jakuba, zupełnie przez przypadek. Może nie uwierzycie mi ale to był strzał amora. Przez tyle lat wiele osób z naszego otoczenia zmieniało partnerów a my ciagle (według niektórych: nudno) trwaliśmy ze sobą. W styczniu tego roku minęło 10 lat naszego związku. Z początku myślałam ze nam się nie uda, ponieważ ja byłam młodą i nie do końca racjonalna osoba za to Jakub zawsze trzymał głowę na karku. Mamy dwa zupełnie inne charaktery ja jestem porywcza wygadana wszędzie mnie pełno nawet w stosunku do obcych. Jakub zaś jest wycofany spokojny i bardzo rozsądny. Niedługo mija rok od kiedy się pobraliśmy. To był najcudowniejszy moment mojego życia. Mamy wspólne cele wspólne pasje a to najwazniejsze. Jeżeli działamy wspólnie wszystko nam się udaje! Kupiliśmy mieszkanie! Tak samo jak Ty Karola czekam za kluczami od dewelopera! Wszystko to co do tej pory osiągnęliśmy zarówno z rzeczy materialnych jak i nie materialnych osiągnęliśmy nasza wspólna praca i dążeniem do jednego wybranego celu. Jeżeli dwoje osób „ciągnie” w te sama stronę to musi się wszystko udać. Pomyślisz ze to banalne (?) ze tak ktoś po 10 latach może zachwycac się jedna osoba. Wydaje mi się ze to jest całkiem normalne i jestem przekonana- ja to wiem! Ze Jakub mówi i myśli o mnie w ten sam sposób w jaki ja go opisuje. Rodzina i miłość sa dwiema najważniejszymi filarami w moim życiu. Przekonałam się o tym w obliczu zagrożenia życia. Nie ma nic bardziej wartościowego. Dlatego tez to właśnie Jakub jest najważniejszym powodem i motorem napędowym przez ubiegłe 10 lat i na pewno będzie przez kolejne 50!
Joanna
23 maja 2018 at 11:51W ciągu ostaniach 10 lat podejmowałam kilka decyzji, wybierałam sobie liceum, kierunek studiów, różne rzeczy większe i mniejsze, ale były też takie które przekształciły mnie w świadomą i pewną siebie kobietę. Zacznę od początku. Pochodzę z małej miejscowości, tam się urodziłam, tam chodziłam do przedszkola i szkoły, to tam dorastałam i miałam kilku znajomych. W licealnych czasach przez nabytą chorobę, niedoczynność tarczycy, zaczęłam gorzej się czuć. Miałam typowe objawy dla tej choroby, jak problemy z cerą, włosami, samopoczuciem, a przede wszystkim zaczęłam przybierać na wadze. Wtedy mało kto słyszał/wiedział o tym schorzeniu, rzadkością było zastosowanie odpowiedniego leczenia. I tak przez 2 lata, odbijałam się od ścian przychodni z miesiąca na miesiąc powiększając swoją wagę. W między czasie poszłam na studia – zaoczne, w stolicy województwa. Z kolejnymi dodatkowymi kilogramami coraz bardziej zamykałam się w sobie. Z trudnością przychodziło mi nawiązywanie nowych kontaktów, wstydziłam się siebie. I wtedy podjęłam pierwszą decyzję, która odmieniła moje życie. Decyzję o stanowczych krokach w walce o swoje zdrowie i wygląd. Miałam w nosie opinie lekarzy i innych osób, że z tą chorobą się nie wygrywa tylko żyje z nią końca życia, że zawsze będę gruba itd. Samodzielnie zgłębiłam wiedzę z dziedziny dietetyki, zdrowego odżywiania. Chłonęłam wiedzę z książek, poradników, internetu. Zmieniłam swoje nawyki na zdrowe oraz wprowadziłam stałą aktywność fizyczną, obie te rzeczy towarzyszą mi po dzień dzisiejszy. Schudłam 30kg, odzyskałam swoje zdrowie. Mam gęste włosy, promienną zdrową cerę. Odzyskałam również pewność siebie. Już nie jestem szarą myszką, tylko świadomie dążę do realizacji celów. Samoocena i akceptacja własnego ciała poszybowała w górę. Jest to mój największy sukces, gdyż wykonałam go samodzielnie od początku do końca, bez pomocy lekarzy czy dietetyków. Śmiało mogę powiedzieć, że podobam się sobie, a uśmiech na twarzy towarzyszy mi każdego dnia 🙂 Ta decyzja to początek moich życiowych zmian. Metamorfoza zupełnie odmieniła moje życie, i zgodnie z powiedzeniem 'apetyt rośnie w miarę jedzenia’, zapragnęłam więcej od życia. Przeprowadziłam się z rodzinnego domu do Wrocławia (odległość 400km) tutaj znalazłam swoje miejsce na Ziemi. Spełniam się zawodowo, zyskałam grupę znajomych i przyjaciół, tutaj także spotkałam swojego partnera, z którym już wspólnie razem podejmujemy dalsze decyzje:) Poza pracą zawodową współpracuje jako konsultantka z firmą Oriflame. Oprócz sprzedaży kosmetyków firma ta posiada wspaniałe możliwości biznesowe – marketing sieciowy. Tydzień temu na Regionalnej Konferencji Oriflame, podjęłam kolejną decyzję o, mam nadzieję, zmianie dalszego życia na lepsze. Chcę się w tym obszarze rozwijać, budować grupę, poznawać nowe osoby, zarażać innych pozytywnym nastawieniem, radością z życia, pomagać im uwierzyć w siebie, zajmować się w 100% tym co kocham robić, bez sztywnych korporacyjnych zasad i godzin pracy 🙂 Żadnej z tych decyzji nie żałuję, i jeśli miałabym jeszcze raz decydować postąpiłabym dokładnie tak samo 🙂 Z szarej myszki przeobraziłam się w barwnego ptaka, jestem z siebie dumna i biorę od życia garściami 🙂 Jestem z Tobą praktycznie od samego początku, widzę jakie ty podejmujesz decyzje i jak one wpływają na Twoje życie, i również tak jak ja nie przejmujesz się opinią innych osób, zwłaszcza gdy są one niemiłe i opryskliwe. Miło patrzeć jak spełniasz marzenia i walczysz o siebie i swój wygląd, tak właśnie powinny postępować świadome i pewne siebie kobiety 🙂 Gratuluję pięknej 10-tej rocznicy! Życzę również dalszych sukcesów 🙂
Karolina
23 maja 2018 at 13:07Nad wyborem decyzji, która zmieniła całe moje życie nie muszę się długo zastanawiać. Było nią niewątpliwie zapisanie się do bazy dawców szpiku dzięki fundacji DKMS. Kilka lat temu zdecydowałam się zorganizować akcję szukania dawcy szpiku dla mojej malutkiej kuzynki, która zachorowała na rzadką chorobę genetyczną. Są dwa sposoby pobierania próbek: ze śliny i z krwi, której ja panicznie się boję. i jak możesz się domyślić w mojej miejscowości zaplanowano właśnie pobieranie próbki z krwi. Miałam ogromny lęk przed podejściem do pań pielęgniarek, ale trochę głupio by wyszło gdyby inicjatorka całej akcji w niej czynnie nie uczestniczyła. Odważyłam się i to była najlepsza decyzja w moim życiu, nie tylko dlatego że znalazł się dawca dla mojej kuzynki, ale też dlatego że jakiś rok później zadzwonił mój telefon i po odebraniu usłyszałam, że mogę uratować komuś życie. Dostałam informację, że tym kimś jest pięcioletni chłopczyk z Polski, więcej danych fundacja nie może udostępniać. Nie wahałam się ani chwili, oddałam swój szpik a od lekarzy dowiedziałam się, że przeszczep się udał. Byłam bardzo szczęśliwa, ale oprócz tego, że mogłam pomóc temu chłopcu, okazało się, że ta sytuacja „uleczyła” również moje życie. Nie wspomniałam o tym wcześniej ale do tamtej sytuacji byłam leniwą dziewczyną bez jakiejkolwiek pasji. Po zajęciach na uczelni (wtedy studiowałam) moją jedyną rozrywką było jedzenie i oglądanie telewizji, nauką też niespecjalnie się przejmowałam. Ślizgałam się z semestru na semestr, moje życie było synonimem nudy. Jednak podczas oddawania szpiku z krwi obwodowej miałam ok 3-4 godzin na rozmyślenia. I właśnie wtedy w mojej głowie nastąpiła rewolucja. Zdałam sobie sprawę jak cenne jest ludzkie życie i co ja sama robię ze swoim. Postanowiłam wziąć się w garść i coś zmienić, nie było to proste, miałam wiele wzlotów i upadków, ale z perspektywy czasu wiem, że było warto. Skończyłam studia, mam cudowną pracę, w której w stu procentach się spełniam, a dzięki temu, że swoją pasję odnalazłam w jeździe na rowerze, poznałam swojego teraz już narzeczonego, z którym za dwa lata planujemy ślub. Razem podróżujemy głównie po Polsce, ale staramy się odkładać środki na jakieś dalsze podróże. Mogę teraz z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem szczęśliwa i spełniona, ale wciąż wierzę iż w życiu czeka mnie jeszcze mnóstwo ekscytujących momentów.
Trochę się rozpisałam, ale nie umiałam tego bardziej streścić, Tobie Karolino natomiast bardzo gratuluję tych 10 owocnych lat w prowadzeniu bloga. Niejednokrotnie podkreślałaś, że kochasz to co robisz i ja Ci tej miłości do blogowania życzę na jeszcze wiele długich lat, bo praca która jednocześnie jest pasją to jedna z lepszych rzeczy jakie mogą spotkać w życiu. Dzięki wydarzeniu, które opisałam i ja coś o tym wiem.
Paula
23 maja 2018 at 13:36Mimo faktu, że 10 lat to połowa mojego życia, z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że w tym okresie miało miejsce sporo wydarzeń, które ukształtowały mnie na całe przyszłe, dorosłe życie. Przełomem i decyzją, która zmieniła moje podejście do wielu spraw, było… wyluzowanie. Odpuszczenie, pozwolenie sobie na odejście od wcześniej ustalonych ram.
Od zawsze byłam uporządkowana, wręcz pedantyczna. Zwracał na to uwagę prawie każdy, kto miał ze mną bliższy kontakt. Wszystko wokół musiało być na swoim miejscu, a kalendarz z planem na każdy dzień prowadziłam już chyba w piątej klasie podstawówki. Jeśli coś nie szło według niego – od razu pojawiał się stres. Idąc do liceum kierowałam się już ściśle określonym konspektem na całe przyszłe życie. Śpiewająco zdana matura, studia na najlepszym uniwersytecie w Polsce i zawrotna kariera prawnicza. Przez trzy lata nie brałam niczego innego pod uwagę w kontekście studiów poza prawem na UW. Nie było mowy o porażce, pomimo że bardzo trudno jest się tam dostać. Większość znajomych, mających podobne plany, odpuściła w połowie liceum. Robiłam wszystko, co mogłam, aby osiągnąć cel. Dostałam się, chociaż odbiło się to mocno na moim zdrowiu, fizycznym jak i psychicznym. Ale w perspektywie widziałam swoją wymarzoną przyszłość, mogło być już tylko lepiej. Jednak jak mówi pewne przysłowie, że „jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach” moja genialna koncepcja okazała się nie być spełnieniem marzeń. Po kilku miesiącach czułam, że to kompletnie nie to. Nauka nie sprawiała mi przyjemności, nie mogłam odnaleźć się w środowisku. Byłam przerażona. Co teraz? Nie miałam przecież planu B.
Do dziś nie wiem, co mnie do tego skłoniło i gdzie znalazłam odwagę, ale po kilku nieprzespanych nocach, rozmowach z bliskimi, którzy utwierdzali mnie przez cały ten czas, że najważniejsze jest, abym była szczęśliwa, zrezygnowałam z prawa po zdanym pierwszym roku. Złożyłam dokumenty na dziennikarstwo, o którym po cichu myślałam, ale słysząc opinie „bezsensownego i nic nie dającego kierunku” nie brałam go pod uwagę. Nie miałam planu, nie fokusowałam się na konkretny cel. Odpuściłam sztywne planowanie. I to było najlepsze, co mogłam zrobić. Dzięki temu zmieniłam podejście do wielu kwestii, stałam się bardziej spontaniczną dziewczyną, której nie przeraża fakt, że coś nagle ulega zmianie. Otworzyłam się na wiele dziedzin, a przede wszystkim wydarzeń i ludzi, na które pewnie wcześniej nie zwróciłabym uwagi. Poznałam inspirujące, wartościowe osoby. Na obecnym kierunku studiów nie ma konkretnego planu na przyszłość, często to przypadek decyduje, jaką niszę znajdziesz dla siebie i co będziesz robić w tym zawodzie. Ja powoli swoją odkrywam i próbuję imać się różnych aspektów z nią związanych. Jak to się dalej potoczy… zobaczymy. Bez planu, ale z poczuciem szczęścia i spokojem! 🙂
Nat
23 maja 2018 at 13:54Najważniejszą decyzję swojego życia podjęłam kilkanaście miesięcy temu… Nie było to rzucenie pracy w korporacji, przeprowadzka na piękną wieś ani podróż marzeń. Zdecydowałam się na coś, co dla wielu jest sprawą prostą i oczywistą, a namysł i obawy mogą nawet budzić śmiech czy niezrozumienie. Uważam, że najważniejszą decyzją, którą podjęłam w przeciągu ostatnich 10 lat, była decyzja o drugim dziecku.
Już w trakcie pierwszej ciąży wiedziałam, że macierzyństwo będzie jednym z największych wyzwań, z jakim przyjdzie mi się zmierzyć. Pomimo trudów skomplikowanej ciąży i niełatwym połogu nadszedł czas na radość bycia z maluszkiem. Rzeczywistość okazała się jednak daleka od rozczulających ujęć z telewizyjnych reklam. Dlatego właśnie już wtedy zastanawiałam się nad tym, czy chcę kolejnego dziecka. Rodzicielstwo jest u nas wciąż wyjątkowo trudnym tematem, każdy czuje się w obowiązku wyrazić swoje zdanie na temat posiadania „tylko” jednego dziecka i samolubstwa z tego wynikającego. U nas było podobnie: natarczywe dopytywanie rodziny i znajomych, rozmowy z przyjaciółkami, które znad wydatnego brzucha pytały, kiedy nasza kolej – to wszystko nie poprawiało sytuacji i wpędzało mnie w jeszcze większą panikę. Rozmowy z mężem także nie były łatwe, ponieważ nie wyobrażał on sobie, jak mogę nie chcieć kolejnego słodkiego maluszka. Wpadłam w błędne koło: myślałam o tym, że w końcu doprowadziłam swój organizm i ciało do ładu, bardzo dobrze szło mi w pracy, nareszcie odżyliśmy i powróciliśmy do życia towarzyskiego, myśleliśmy o podróży do Stanów i miałabym to wszystko zaprzepaścić?! Jednocześnie obserwowałam koleżanki, które nieskutecznie starały się o powiększenie rodziny i czułam się winna, że ja mogę, ale przez własny egoizm nie chce. Targały mną przeróżne uczucia, a najbardziej obawiałam się tego, jak uda mi się podzielić swoją miłość do synka na swoje, czy będę w stanie kochać drugie dziecko tak samo, czy przez zaangażowanie, jakiego wymaga niemowlę nie zaniedbam swojego małego chłopczyka, który znajduje się w bardzo ważnej fazie swojego rozwoju. Biłam się z myślami kilka miesięcy, bardzo pomagały mi spokojne rozmowy z mężem i historie innych kobiet, przestałam patrzeć na siebie jak na egoistkę i materialistkę, dałam sobie prawo do własnych wyborów i posiadania własnego zdania.
Obecnie jestem w 17 tygodniu drugiej ciąży, nadal boję się jak poradzę sobie po porodzie, nie wiem jak wszystko dalej się potoczy. Czuję jednak, że to była najważniejsza i najlepsza decyzja, a obserwując czułość, z jaką synek i mąż patrzą na powiększający się brzuch, wiem, że sobie poradzimy.
P.S. Wczoraj wieczorem próbowaliśmy przywołać maluszka, wydawało mi się, że poczułam pierwsze ruchy.
Aleksandra
23 maja 2018 at 14:13To będzie dłuuuuga historia 🙂 A zaczęło się od zakupu przecudnie skrojonego żakietu w kolorze grafitowym i takiej samej ołówkowej spódnicy dokładnie 8 lat temu, no i okazało się, że dobrze skrojony żakiet może zmienić życie 🙂 A było to tak:
Pewnego razu przechodziłam obok witryny sklepu z odzieżą pasującą bardziej na spotkanie biznesowe niż na codzienny ubiór piętnastolatki jaką wtedy byłam. I nagle zobaczyłam cudny komplet, żakiet + ołówkowa spódnica + biała koszula – klasa sama w sobie. Nie wiem co mnie podkusiło, wstąpiłam do sklepu, przymierzyłam i…. wydałam całe oszczędności! Ale w tamtej chwili zapragnęłam wyglądać właśnie tak do końca życia – szykownie i z klasą. No, ale żeby tak się ubierać trzeba mieć ku temu okazję, zaczęłam rozmyślać nad wyborem ścieżki zawodowej. Za radą starszych kolegów padło na finanse, ale nie byle jakie – matematykę finansową. Potem poszło gładko, złożyłam dokumenty do dobrej klasy matematyczno – fizycznej w liceum, szkoła średnia ukończona z jednym z najlepszych wyników w szkole, bez trudu dostałam się na studia matematyczne na Uniwersytecie. I oto nadeszła ona – pierwsza sesja. Totalnie załamana wyszłam z egzaminu (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zdałam go na piątkę 🙂 ) i tak jak stałam poszłam od razu na dworzec, żeby wrócić do rodzinnego domu i płakać w poduszkę. Mama widząc w jakim jestem stanie nieśmiało zaproponowała mi, że w jednym z lokalnych pubów grają koncert, więc w sumie może bym się poszła rozerwać. Nieprzekonana znalazłam jedną jedyną koleżankę, która też już była po sesji i ruszyłyśmy. Gdy stałam przy barze zagadał do mnie pewien przystojny blondyn, dałam się zaprosić na spacer i na kolejny, i jeszcze jeden… Po chwili dotarło do mnie, że poznaliśmy się równo w Walentynki, a teraz? Za trzy miesiące jest nasz ślub! A wszystko przez jedną garsonkę, której zakup zmotywował mnie do walki o marzenia i podjęcia się jednego z najtrudniejszych kierunków studiów. Teraz jestem starsza i już wiem, że nie muszę pracować w wielkim banku, żeby wyglądać szykownie, ale wciąż jestem zdania, że nic nie winduje pewności siebie tak jak perfekcyjnie skrojone ubranie.
Ania
23 maja 2018 at 15:23„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Niedawno skończyłam 28 lat i uświadomiłam sobie, jak szybko minęlo ostatnich 10! Właśnie przeszły mi przez głowę dziesiątki różnych decyzji. Rodzice wychowali nas w poczuciu, ze w życiu warto szukać tego, co pokochamy, w co zaangażujemy się całym sercem. Stad różne pomysły na to, co będę robiła w życiu, zmiany w planach związanych z wykształceniem, zmiana pracy i szukanie tej idealnej, eksperymenty, próby, błędy..
Życie było proste – białe albo czarne – jak coś było nie tak, zwyczajnie to zmieniałam. Aż pewnego dnia okazało się, że mama czeka na operacje, powazniejsza niż wszystkie poprzednie, z dużym ryzykiem niepowodzenia. Nie mogłam nic zmienić, nie miałam na nic wpływu. To był dzień, który zmienił wszystko – dzień, w którym podjęłam decyzje, ze od dziś nic nie będzie ważniejsze od bliskich, ze będę z nimi, nie tylko w święta, rocznice, ale codziennie, zwyczajnie. Zamieszkałam bliżej, przeorganizowałam swój plan zajęć i dziś po 4 latach wiem, ze nie ominęło mnie nic, co było dla nich ważne, nic, czego bym dziś żałowała. Wiem, ze rodzina to coś wyjątkowego, co trzeba cenić i ze życie przemija, a jeśli nie chcesz stracić tego, co ważne, zdecyduj, jakie miejsce zajmie w Twoim życiu.
Wiolka
23 maja 2018 at 16:52Dziesięć lat to czasu szmat
Każda decyzja pociągała kolejną
Praca,dom,dzieci….
U tak cZas leci
Były smutki i radości
Był ślub i takie tam?(czytaj:rozwód)
Ale mimo to zawsze uśmiech u nas gości
Przeprowadzka.,Nowy dom
Skąd ja siły tyle nam ¿??no skąd….
Wszystko sama dałam radę
Bo są też źli ludzie na tym świecie i nic na to nie poradzę
Nie dałam dzieciom odczuć,że coś w powietrzu wisi złego ?
I za budowę domu się wzięłam nowego
Synek był mały i na jego oczach mury stawały
Jak to chlopak…lubił wszelkie pojazdy
I tak co dnia….koparka, betoniarka
Uśmiech z jego twarzy nie schodził
Jako rodzic stanełam na wysokości zadania
1)Co nas nie zabije
To nas wzmocni
2)Umiesz liczyć….licz na siebie
3)Po burzy zawsze wychodzi słońce
I to słońce świeci po dziś dzień
Jest zdrowie,jest praca
I PRZEZE MNIE!! wybudowany dom do którego rodZinka co dzień powraca
I przyjaciele od lat ci sami
Choć dziesięć lat za nami
Dzieci urosły a ja dalej młoda?
Niczego mi nie szkoda
Wszystko co najważniejsze przy sobie mam
Dzieci i ich miłość
I o to by gorzej nie było dbam
Marta | Zafascynowana życiem
23 maja 2018 at 17:30Pierwsza klasa liceum, pierwsze dni, test kwalifikacyjny do grupy z angielskiego. Ja angielskiego uczyłam się zaledwie 3 lata i czułam się mocno zielona w tej materii. Jakimś „cudem” na teście załapałam się do grupy zaawansowanej. Wróciłam do domu z płaczem, bo przecież jak ja sobie poradzę wśród kolegów i koleżanek, którzy już pięknie mówią po angielsku a ja ledwo rozumiem nauczycielkę? Rodzice namówili mnie na pozostanie w tej grupie i wzięcie korepetycji. Później już potoczyło się samo – dwa certyfikaty na studiach, 10 lat udzielania korepetycji, w międzyczasie osobna kategoria na blogu o udzielaniu lekcji i na koniec własny ebook – Poradnik dobrego korepetytora. To była najwspanialsza decyzja w moim życiu 🙂 Warto mierzyć wysoko!
PaulinaaKow
23 maja 2018 at 20:42Decyzja: zgłoszenie przemocy w rodzinie.
Po 7 latach małżeństwa w końcu znalazłam siłę poszukać pomocy. Mąż mnie bił, wyzywał, mieszał z błotem. Można powiedzieć: piekło. Owszem były chwile kiedy był cudowny – czuły, miły i uroczy. Lecz to były tylko chwile, w pozostałym czasie był tyranem i oprawcą. Kontrolował mój telefon, gdzie jestem, z kim rozmawiam – nawet miałam gps zamontowany w telefonie żeby widział czy kłamię, mówił kiedy mam się iść myć, jak nie słuchałam odcinał wodę i bił. Miałam dość, ze względu na dzieci (mamy dwóch synów 5 i 8 lat) starałam się to wszystko przetrzymać i robić dobrą minę do złej gry. W momencie, gdy mąż uczepił się dzieci nie wytrzymałam. Zgłosiłam wszystko u stosownych władz. Zabrali go do aresztu, dali zakaz zbliżania się do mnie i do dzieci. Już ponad półtora roku mieszkamy tylko we troje. Jest tak spokojnie, wcześniej bałam się wracać do domu, bo nie wiedziałam na jaki humor męża trafię. Dzieci są szczęśliwsze i spokojniejsze, lepiej dogadują się ze sobą i ze mną. Jakoś udaje mi się ogarnąć samej ich wychowanie, pracę i studia. Wcześniej bałam się, że sama nie dam rady. Bzdura. Nie ma nikogo silniejszego od matki. Jeśli się ma dla kogo żyć to chce się żyć bardziej. Decyzja o zgłoszeniu znęcania się nade mną fizycznego i psychicznego, a także pośrednio nad dziećmi było najlepszą moją decyzją w przeciągu ostatnich 10 lat. Gdybym wiedziała, że tak będzie zrobiłabym to wcześniej. W końcu nie płaczę w nocy i cały dzień się uśmiecham. Mam mnóstwo energii. I dowiedziałam się jak wielu mam przyjaciół i jestem wdzięczna za ich wsparcie.
Jeśli jakaś dziewczyna/kobieta, która jest w podobnej sytuacji to czyta: nie bój się, walcz o siebie !!!
natinat
24 maja 2018 at 08:38„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
7 lat temu, w kwietniu, urodziłam się na nowo. 2555 dni, 61320 godzin, 3679200 minut, 220752000 sekund. To czas, który ktoś, sam odchodząc, ofiarował mi, bym ja mogła żyć.
Zaczęło się niewinnie. Zmęczenie, osłabienie, gorsze samopoczucie. Skończyło niczym najgorszy filmowy dramat. Nadszedł dzień, kiedy nie mogłam już wstać z łóżka, nogi odmówiły posłuszeństwa, zemdlałam. Wtedy interweniowała Mama.
Lekarz rodzinny przyjął mnie bez czekania. Szybkie wyniki, badania, diagnoza. Wstrząsająca i jakby odległa zarazem. Nerki przestały pracować. MOJE nerki przestały pracować.
m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że przecież zarówno tata, jak i babcia, nie mają nerki. Ale dlaczego ja? Czy to nie ja miałam być tą, która przerwie czarną nerkowa passę w naszej rodzinie?
Dializy. Każdy dzień był walką. Nie z ciałem, nie z chorobą. Ale z samą sobą. Niekończące się wyrzuty, zalewająca mnie fala nienawiści do siebie i świata, ogromne poczucie niesprawiedliwości. Mówiąc, że byłam nieznośna, mocno bym skłamała.
Byłam sto razy bardziej niż nieznośna. Niezność mojej nieznośności nie miała końca.
Teraz myślę sobie, że chciałam odstraszyć tych wszystkich trwających przy moim łóżku pocieszaczy, którzy zapewniali, że będzie dobrze. Jak bardzo w to nie wierzyłam. Chciałam, żeby sobie poszli, żyli swoim życiem, dali mi święty spokój. A oni zostali i ani myśleli odchodzić.
Nie odeszli do dziś.
Aż nadszedł dzień, kiedy idąc na badania, czekałam na windę. Kto zna ogromne szpitalne gmachy ten wie, że czekanie na starą, prlowską windę, może być wiecznością.
Jednak tamta wieczność sprawiła, że w końcu otrząsnęłam się z tego okropnego amoku.
Przed windą spotkałam 7letniego chłopca. Prawie 3 razy młodszego ode mnie. Z sondą w nosku, podłączony do aparatury, z mamą trzymającą go za rączkę tak drobną, że zdawałoby się, że w każdej chwili mogłaby nie wytrzymać ucisku drugiej dłoni.
Wtedy coś we mnie pękło. Zadałam pytanie – czy nie pyta Pani samej siebie – dlaczego on?
„A dlaczego nie?” Tą krótką odpowiedzią zburzyła cały mój skrupulatnie budowany pancerz nienawiści do całego świata.
A dlaczego nie? Nieustannie pytałam samą siebie – dlaczego ja? Nigdy nie zapytałam odwrotnie. W końcu wszystko jest po coś – pierwszy raz odkąd zachorowałam pozwoliłam sobie na taką myśl.
Kilka miesięcy później, po długim procesie przygotowań i lekarskich kwalifikacji, zapadł werdykt – jestem gotowa na przeszczep. Niedługo potem, ktoś, kogo już nigdy nie będzie mi dane poznać, podarował mi najpiękniejszy prezent, jaki tylko można sobie wyobrazić – życie.
Ale wtedy, kiedy usypiali mnie na sali operacyjnej, pragnąc podarować mi ten wyjątkowy dar, nie myślałam już – dlaczego ja? Dlaczego to ja mam prawo żyć, a nie ktoś inny. Dlaczego to mi dano nową szansę, a nie komuś innemu.
Jednak wtedy, byłam już mądrzejsza o pewną niezwykle krótką rozmowę przy windzie.
Bez końca powtarzałam w myślach – a dlaczego nie?
I obudziłam się w moim nowym życiu.
natinat
24 maja 2018 at 08:417 lat temu, w kwietniu, urodziłam się na nowo. 2555 dni, 61320 godzin, 3679200 minut, 220752000 sekund. To czas, który ktoś, sam odchodząc, ofiarował mi, bym ja mogła żyć.
Zaczęło się niewinnie. Zmęczenie, osłabienie, gorsze samopoczucie. Skończyło niczym najgorszy filmowy dramat. Nadszedł dzień, kiedy nie mogłam już wstać z łóżka, nogi odmówiły posłuszeństwa, zemdlałam. Wtedy interweniowała Mama.
Lekarz rodzinny przyjął mnie bez czekania. Szybkie wyniki, badania, diagnoza. Wstrząsająca i jakby odległa zarazem. Nerki przestały pracować. MOJE nerki przestały pracować.
m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
m o j e n e r k i p r z e s t a ł y p r a c o w a ć
Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że przecież zarówno tata, jak i babcia, nie mają nerki. Ale dlaczego ja? Czy to nie ja miałam być tą, która przerwie czarną nerkowa passę w naszej rodzinie?
Dializy. Każdy dzień był walką. Nie z ciałem, nie z chorobą. Ale z samą sobą. Niekończące się wyrzuty, zalewająca mnie fala nienawiści do siebie i świata, ogromne poczucie niesprawiedliwości. Mówiąc, że byłam nieznośna, mocno bym skłamała.
Byłam sto razy bardziej niż nieznośna. Nieznośność mojej nieznośności nie miała końca.
Teraz myślę sobie, że chciałam odstraszyć tych wszystkich trwających przy moim łóżku pocieszaczy, którzy zapewniali, że będzie dobrze. Jak bardzo w to nie wierzyłam. Chciałam, żeby sobie poszli, żyli swoim życiem, dali mi święty spokój. A oni zostali i ani myśleli odchodzić.
Nie odeszli do dziś.
Aż nadszedł dzień, kiedy idąc na badania, czekałam na windę. Kto zna ogromne szpitalne gmachy ten wie, że czekanie na starą, prlowską windę, może być wiecznością.
Jednak tamta wieczność sprawiła, że w końcu otrząsnęłam się z tego okropnego amoku.
Przed windą spotkałam 7letniego chłopca. Prawie 3 razy młodszego ode mnie. Z sondą w nosku, podłączony do aparatury, z mamą trzymającą go za rączkę tak drobną, że zdawałoby się, że w każdej chwili mogłaby nie wytrzymać ucisku drugiej dłoni.
Wtedy coś we mnie pękło. Zadałam pytanie – czy nie pyta Pani samej siebie – dlaczego on?
„A dlaczego nie?” Tą krótką odpowiedzią zburzyła cały mój skrupulatnie budowany pancerz nienawiści do całego świata.
A dlaczego nie? Nieustannie pytałam samą siebie – dlaczego ja? Nigdy nie zapytałam odwrotnie. W końcu wszystko jest po coś – pierwszy raz odkąd zachorowałam pozwoliłam sobie na taką myśl.
Kilka miesięcy później, po długim procesie przygotowań i lekarskich kwalifikacji, zapadł werdykt – jestem gotowa na przeszczep. Niedługo potem, ktoś, kogo już nigdy nie będzie mi dane poznać, podarował mi najpiękniejszy prezent, jaki tylko można sobie wyobrazić – życie.
Ale wtedy, kiedy usypiali mnie na sali operacyjnej, pragnąc podarować mi ten wyjątkowy dar, nie myślałam już – dlaczego ja? Dlaczego to ja mam prawo żyć, a nie ktoś inny. Dlaczego to mi dano nową szansę, a nie komuś innemu.
Jednak wtedy, byłam już mądrzejsza o pewną niezwykle krótką rozmowę przy windzie.
Bez końca powtarzałam w myślach – a dlaczego nie?
I obudziłam się w moim nowym życiu.
Jedna decyzja, decyzja o tym, by zacząć myśleć – dlaczego nie?, zamiast dlaczego ja?, zmieniła całe moje życie.
Emilia
24 maja 2018 at 10:10Napisałaś ostatnio na Instagramie, że ,,najfajniejsze jest właśnie to, że można poznawać i zwiedzać świat z drugą osobą”.
W moim przypadku decyzja, którą uważam za najcenniejszą w moim życiu
to decyzja bycia właśnie u boku tej drugiej osoby!!! To decyzja kiedy JA PRZEISTACZA SIĘ W WY ; )
Ponad 8 lat temu zdecydowałam się podać mu rękę i wspólnie iść przez życie, nasze wspólne życie 😉
Girls in Heels
24 maja 2018 at 10:23Pięknie wyglądasz Karolino! Jeszcze raz gratulacje!
Monika
24 maja 2018 at 11:34Zawsze lubiłam ładnie się ubrać, bardzo liczyło się, aby posiadane ciuchy były oryginalne. Zapewne jak każda kobieta nie lubię spotykać innej osoby ubranej tak samo, jak ja. W 2008 roku zakończyłam studnia, pierwsza praca nie była zbyt dobrze płatna, a w Trójmieście w tym czasie powstawały coraz to nowe galerie handlowe z super ciuchami, w cenach dla mnie nie do zaakceptowania. Postanowiłam więc nauczyć się szyć. Moja babcia jest krawcową, wiec podstawy nie były mi obce. Znalazłam podstawowoy kurs szycia i tak się zaczęło. Obecnie jestem w stanie uszyć wszystko od prostej spódnicy ołówkowej po marynarkę na podszewce czy płaszcz. Nie planuję podjąć się tego zajęcia zaowodowo, gdyz wydaje mi się, że odebrałoby mi to całą przyjemność z tworzenia nowych ciuchów. W zupełności wystarczają mi wieczory przy maszynie i satysfakcja z każdej nowej uszytej i zaprojektowanej samodzielnie rzeczy. Oczywiście komplementy na co dzień czy podczas uriczystości takich, jak wesele, że mam na sobie coś extra są wspaniałym dodatkiem. Osoby, które mnie znają, już nawet nie pytają czy sama szyłam, bo wiedzą, że tak po protu jest 🙂
Joanna
24 maja 2018 at 11:50„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Pytanie niby banalne, a jednak..! W moim życiu chyba nie była to jedna konkretna decyzja, tylko zlepek wszystkich, ale jedno co przyświecało mi w ciągu ostatnich 10 lat, to robić zawsze to co chcę, popełniać błędy na swoich warunkach i niczego w życiu nie żałować. Te ostatnie zdanie „niczego nie żałuje” pomogło mi nawet w najgorszych potknięciach wyciągać z nich sens, podnosić się z każdej porażki silniejsza i mądrzejsza.
Pamiętam ten dzień gdy przeczytałam te słowa „Non, je ne regrette rien”, co wtedy pomyślałam. Dzięki temu wiedziałam już jako nastolatka, że muszę słuchać rad ale zawsze wybierać to co podpowiada mi moje serce. Być uczciwą ale nie naiwną. Być szczerą ale nie krzywdzić innych swoją szczerością. Być asertywną ale przy tym miła i grzeczną. I najważniejsze jak kochać, to całym sercem.
Dzięki temu zdaniu moje życie wygląda tak jak teraz, czyli tak jak tego chciałam i jak o tym marzyłam.
Skończyłam studia w innym mieście, pokonując co drugi weekend setki kilometrów, w pogodzie i niepogodzie, pociągiem, rano, zaspana, wyczerpana po tygodniu pracy. Ale to nic, tego chciałam. Mimo, że inną uczelnię miałam pod nosem, mimo, że każdy mi mówił, po co Ci to, czy ważne gdzie kończysz studia , ważne, że w ogóle kończysz, mimo, że rodzice ostrzegali, że będzie ciężko. Ale ja wiedziałam, że tego chce, że nikt nie skruszy mojej ambitności. Po 5 latach mogę powiedzieć – było warto! Zrobiłam to! Udało się i nie żałuję!
Znalazłam pracę gdzie jestem doceniana i gdzie robię to co lubię. Mimo, że pierwsza praca w urzędzie wydawała się spełnieniem marzeń moich rodziców, rodziny, rówieśników. „Masz stała pracę, stałą pensję w wieku 21 lat.” Czy to nie cudownie? Nie, jeżeli wiesz, że coś jest nie tak, nie daje Ci to satysfakcji i nie spełnia Twoich oczekiwań. Znowu szukanie do skutku. Najpierw jedna, potem druga a potem jeszcze kolejna. Po drodze nie jedna porażka. I znów się udało. Mam super prace, robię to co lubię i pracuję w atmosferze która mobilizuje do dalszego rozwoju.
Ułożyłam sobie życie z osobą którą kocham całym sercem, jest moim najlepszym przyjacielem i z którym nigdy się nie nudzę i wiem, że nie będę nudzić. Mój mąż. Człowiek, którego poznania nigdy przenigdy nie będę żałować. Jesteśmy razem od 10 lat a od roku jesteśmy małżeństwem. Właśnie te 9 lat i słowa które mi przyświecają, uświadomiły mi, że pójścia o krok dalej i związania swojego życie z tym człowiekiem, nie będę żałować. I wiem, że tak będzie.
Podsumowując, wiem, że decyzja aby żyć zgodnie z sentencją „niczego, nie żałuję” wpłynęło na moje życie i wiem, że jeszcze nie raz wpłynie.
Karolino, gratuluję wspaniałej rocznicy, tego że podążasz swoja ścieżka i spełniasz swoje marzenia! Pozdrawiam.
Lusia.
24 maja 2018 at 11:56Moje życie trwa niespełna dwie dekady, więc mam tak naprawdę tylko jedną z nich, w której mogę znaleźć decyzję, która zaważyła na dalszym moim życiu. I znalazłam dwie. Jedną podjętą przez los, drugą, dzięki tej pierwszej – podjętej przeze mnie. Może nie jest to najpiękniejsza historia miłosna, czy zawodowa, nie jest nawet szczęśliwa, ale jest moja. Kilka lat temu los sprawił, że mój dom stał się szpitalem dla pewnej osoby z mojej rodziny. Na początku każdy myślał, że to sytuacja przejściowa. Trwa do dziś… Pamiętam, gdy pewnego dnia usiadłam i zaczęło docierać do mnie wszystko co się stało, jak wygląda teraz życie i jak bardzo nienawidzę tego życia, takim jakim jest. Postanowiłam sobie wtedy, że muszę wytrzymać. To była decyzja – Odwaga i wytrwałość, kiedyś wreszcie się ułoży, kiedyś coś się zmieni i będzie inaczej. Każda kolejna decyzja podejmowana w moim życiu, była kierowana właśnie tamtą. Chęcią zmiany, gdy wybierałam nowa szkołę. Odwagą, gdy zdecydowałam, że muszę porzucić „przyjaciółkę” , która mnie niszczy. Takich przykładów jest wiele. Jedyne co dziś wiem, to to, że to była najlepsza decyzja. Wmówienie sobie, że dam radę i wytrzymam. Dałam. Wytrzymałam. Daję. Wytrzymuję.
Laura MB
24 maja 2018 at 12:02Swoim wpisem zainspirowałaś mnie do tego, żeby tych ważnych decyzji też wymienić 10. Na początku wydawało mi się, że to dużo. Ale jednak życie zmienia się tak dynamicznie, że to nie był trudny wybór. Poza tym 10 lat temu akurat wchodziłam w pełnoletność, więc to podsumowanie uświadomiło mi też, jak przez te 10 lat zmieniłam się z ciekawej świata, ale troszkę przestraszonej nastolatki w świadomą siebie i szczęśliwą młodą kobietę 🙂
1. Decyzja o zdawaniu filozofii na maturze – wydaje się, że to szczegół, ale wtedy można było zdawać maturę z filozofii po raz pierwszy i właściwie wszyscy mi to odradzali, bo „nie wiadomo, co to będzie”. Sama bardzo się tym interesowałam i postanowiłam jednak zaryzykować. Chyba do końca życia będę pamiętać salę egzaminacyjną, w której była czteroosobowa komisja i… ja. Bo byłam jedyną osobą w szkole, która zdecydowała się na zdawanie tego przedmiotu (i jedną z kilkudziesięciu w całej Polsce). Sama też się do tej matury przygotowałam, zdałam bardzo dobrze i bez problemu dostałam się na wymarzone studia 🙂
2. Wybór studiów – zamiast iść na „praktyczny” kierunek, po którym powinno być łatwo znaleźć pracę, wybrałam kierunek akademicki. Mimo że dziś zawodowo robię coś zupełnie innego, to bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na studiowanie tego, co mnie żywo interesowało. Dzięki temu nie nudziłam się na ani jednym wykładzie, a 5 lat studiów wspominam jako wspaniałą intelektualną przygodę.
3. Wyjazd na Erasmusa – złożyłam papiery w ostatniej chwili i ledwo zdążyłam, ale jednak się udało! Niemal rok studiowania za granicą uważam za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Poznałam w tym czasie wspaniałych ludzi, nauczyłam się języka i pomieszkałam w kraju o nieco innej kulturze, do którego teraz z przyjemnością wracam chociaż raz w roku na kilka dni.
4. Rozstanie i zakończenie trudnej relacji – dziwne, że znalazło się wśród najlepszych decyzji, prawda? A jednak za jedną z najważniejszych rzeczy, których nauczyłam się przez ostatnie 10 lat uważam bycie w dobrych, zdrowych relacjach. Gdyby nie tamto rozstanie, być może nigdy nie zaczęłabym tej cennej lekcji. Albo zaczęłabym z dużym opóźnieniem.
5. Wybór pierwszego miejsca pracy – mimo kilku ciekawych ofert, zdecydowałam się na pracę w nietypowym miejscu, gdzie na początku niewiele zarabiałam, ale za to od pierwszego dnia miałam dużą samodzielność i szansę na rozwój. Mimo że teraz pracuję już gdzie indziej, to tej pierwszej pracy zawdzięczam swój dzisiejszy zawodowy komfort.
6. Zaangażowanie się w wolontariat na rzecz osób niepełnosprawnych fizycznie i intelektualnie – nigdy bym się nie podejrzewała o to, że odnajdę się w takim miejscu. A jednak to doświadczenie zmieniło i przy każdym spotkaniu zmienia moje życie i spojrzenie na rzeczywistość. Poza tym poznałam tam najwspanialszych przyjaciół pod słońcem!
7. Decyzja o zamieszkaniu samemu – najpierw mieszkałam z rodzicami, później na studiach z koleżankami i nagle pojawiła się okazja zamieszkania zupełnie samej. Bardzo się bałam, ale postanowiłam zaryzykować. Dziś już nie wyobrażam sobie dzielić mieszkania z kimś innym poza partnerem i jakkolwiek zabawnie to zabrzmi, uważam to mieszkanie samemu za prywatną granicę dorosłości 😀
8. Założenie bloga – przez lata się wstydziłam i pisałam tylko do szuflady, aż w końcu pewnego dnia postanowiłam wykupić domenę. Ten blog to żadna wielka rzecz, ale to było dla mnie ważne i cieszę się, że pokonałam nieśmiałość.
9. Założenie aparatu na zęby – mimo że nigdy nie uśmiechałam się na zdjęciach „z zębami” i zawsze miałam wielki kompleks na tym punkcie, to jednak strach przed bólem i innymi niewygodami przez lata powstrzymywał mnie przed decyzją o aparacie. Aż w końcu powiedziałam sobie, że dość tego i pierwsza wizyta u ortodonty już za mną 🙂
10. Pilnowanie robienia regularnie najważniejszych badań – to pewnie nieoczywista decyzja, ale jakiś czas temu pod wpływem pewnego życiowego zdarzenia obiecałam sobie, że sama będę pamiętać o wykonywaniu podstawowych badań (niezależnie czy będę czuła się zdrowo czy nie) z częstotliwością, z którą są polecane. Od tego czasu śpię dużo spokojniej i wiem, że dbam o swoje zdrowie. Niby mała rzecz, ale tak bardzo serio.
Chyba tyle 🙂 Dziękuję za ten pomysł, bardzo fajnie było sobie to wszystko ułożyć i jeszcze raz przez chwilkę o tym wszystkim pomyśleć. Pozdrawiam serdecznie!
Agnieszka
24 maja 2018 at 12:12Może trudno uwierzyć, ale decyzja o odejściu na urlop dziekański ze względów zdrowotnych sprawiła, że moje życie całkowicie się zmieniło. Wiele osób odradzało mi takiej decyzji jednak ja w tamtym momencie wiedziałam, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Po powrocie na studia po „dziekance” dołączyłam do koła naukowego dzięki czemu poznałam wiele osób z branży, organizowałam wydarzenia związane z moim kierunkiem studiów czy uczestniczyłam w ogólnopolskich konferencjach naukowych. Dzięki czemu dostałam się na 3 miesięczne praktyki do jednej z większych międzynarodowych korporacji gdzie nauczyłam się wiele przydatnych rzeczy i zobaczyłam jak wyglada zawód logistyka. W tym momencie jestem na kolejnym stażu i ciagle się rozwijam. Mojej decyzji o pójściu na urlop dziekański w ogóle nie żałuje – ba mogę powiedzieć, że cieszę się, że tak to wyszło. To wszystko sprawiło, że jestem innym człowiekiem, już wiem mniej więcej co chciałabym robić w przyszłości, a sądzę, że gdybym nie podjęła takiej decyzji te 2,5 roku temu to moje życie wyglądałoby całkowicie inaczej i nie mogłabym się chwalić tyloma sukcesami, które udało mi się osiągnąć do tej pory.
Monika
24 maja 2018 at 13:10Zazwyczaj nie biorę udziału w konkursach, ale kiedy zobaczyłam pytanie konkursowe pomyślała O! To coś dla mnie ? i zdecydowanie chciałabym podzielić się moją historią. Jestem osobą, która z rezerwą podchodzi do zmian. Lubię stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, szalone życie to zdecydowanie nie dla mnie. Dlatego ostatni rok w moim życiu był przełomowy. Ale od początku!
Jakiś czas temu świętowałam swoje okrągłe urodziny ( trzydzieste ), wydawać by się mogło, że urodziny jak każde inne, ale jednak okrągłe rocznice mają to do siebie że zawsze staramy się podsumować etap naszego życia czy kariery, zatrzymać się i zastanowić nad dotychczasowymi osiągnięciami. Tak też było w moim przypadku ( w końcu 1/3 życia być może za mną ). Po siedmiu latach pracy w Kancelarii za namową mojego chłopaka postanowiłam zmienić swoją ścieżkę kariery i wejść do świata IT. Szalona decyzja ( jak dla mnie ), bo o świecie IT wówczas wiedziałam nie wiele a praca w Kancelarii była mi bardzo dobrze znana. Pewnie gdyby ktoś jeszcze niedawno zapytał mnie gdzie widzę swoją przyszłość powiedziałabym że w Kancelarii za biurkiem. Oczywiście nie byłoby to złe ale czy nasze życie polega na półśrodkach? NIE. Ważne by robić w swoim życiu to co się lubi. I tak tez jest w moim przypadku. Aktualnie moja praca to nie praca a pasja, wykonuje ją w godzinach przeznaczonych na pracę, a ponadto w wolnych chwilach lubię się w niej rozwijać sama dla siebie, załapałam tego przysłowiowego bakcyla, czuje ekscytacje na myśl o poniedziałku i fajnie w końcu mówić o pracy z uśmiechem na ustach. Co więcej mój chłopak również jest ze świata IT i razem tworzymy całkiem niezły duet. To też jest ważne aby mieć z kim dzielić nasze pasje. Jestem przykładem na to, że zmiany są dobre, że zawsze jest czas na zmiany, że czasem warto zaufać komuś kto mówi Ci że zmiany są dobre.
Uważam, że to jest właśnie TA zmiana, która zmieniała moje życie ( zdecydowanie na lepsze i ciekawsze ) i myślę, że do tej pory to najlepsza decyzja jaką podjęłam w swoim życiu.
ana
24 maja 2018 at 16:09W ciągu ostatnich 10 lat podjęłam wiele decyzji, które miały duży wpływ na moje dotychczasowe życie. Więkoszość z nich jednak wynikala z przygotowanego wcześniej przeze mnie planu na życie. Z perspektywy czasu widzę jednak, że najważniejszą decyjzję podjęłam 3 miesiące temu i to ona zaważy na całym moim życiu. A co najistotniejsze, była to decyzja zupełnie niezgodna z moimi przewidywaniami i oczekiwaniami.
Trzy miesiące temu, będąc osobą samotną, która zakończyła bardzo trudną i wyczerpującą emocjonalnie relację, zupełnie nie myślałam o tym, zeby się zakochać. Zaplanowałam sobie zatem kilka miesięcy wolnego i poszukiwanie miłości na wiosnę. Ku mojemu zdziwieniu, to własnie w lutym na mojej drodze stanął zupełnie przypadkowo ON. Na początku bardzo się wzbraniałam przed tą znajomością, myślałam, że nie jestem gotowa na nowy związek, bałam się angażować w relację z zupełnie obcą osobą. Jednak po tygodniu (!) rozmów i spotkań podjęłam najlepszą decyzję – pozwoliłam sobie się zakochać. Po miesiącu podjęłam decyzję o tym, że lecę z NIM na koniec świata, a po dwóch, że chcę z NIM mieszkać. Wiem, że przede mną jeszcze wiele decyzji do podjęcia, ale jestem pewna, że wszystkie z nich będą pozytywne, bo zupełnie niespodziewanie i bez planu znalazłam miłość na całe życie.
OliwiaB
24 maja 2018 at 17:16Dokładnie 10 lat temu, po maturze stanęłam przed trudnym wyborem: czy wyjechać na studia do innego miasta (Gdańsk) aby studiować to o czym zawsze marzyłam, czy zostać w swoim mieście i studiować przypadkowy kierunek. Decyzja nie była łatwa dla 19-sto letniej dziewczyny, ponieważ wyjazd do innego miasta wiązał się z tym, że będę musiała sama się utrzymywać i sama o siebie zadbać, ponieważ moja mama nie była w stanie zapewnić mi utrzymania. Studia na które chciałam iść były studiami dziennymi i na Politechnice, także zapowiadało się, że nie będzie łatwo i nie będę miała dużo czasu na pracę, żeby móc się utrzymać. Więc jak miałam to zrobić? Jak miałam sobie poradzić? Do tego wybrałam jeszcze miasto i uczelnię, do której nikt z mojego liceum się nie wybierał. W mojej głowie było pełno obaw i raczej skłaniałam się ku pozostaniu w mieście rodzinnym. W pewnym momencie miałam nadzieję, że się nie dostanę na studia na które chciałam, ale się dostałam i musiałam podjąć decyzję co dalej. Moja mama bardzo mnie wspierała, chociaż miała wyrzuty sumienia, że muszę stawać przed takim wyborem. Co pozwoliło mi ostatecznie podjąć decyzję? Moja babcia , kiedy prosiłam ją o radę powiedziała: „nie bierz życia zbyt serio, masz tylko jedno życie, jak nie spróbujesz to nigdy się nie przekonasz, a jak Ci nie wyjdzie to będziesz miała świadomość, że nie siedziałaś na dupie i marudziłaś tylko spróbowałaś i po prostu nie wyszło, znajdziesz coś innego”. I zaczęłam działać. Najpierw znalazłam pracę na wakacje w popularnym fasfoodzie w mieście do którego miałam wyjechać na studia, bo chciałam rozeznać się na rynku pracy, poznać miasto. Znalazłam pokój i za oszczędności z 18-stych urodzin opłaciłam pierwszy miesiąc wynajmu. W tym czasie załatwiłam też aby od października móc mieszkać w akademiku, aby oczywiście było dla mnie jak najtaniej. Zaczęłam studia a moja praca na wakacje, stała się moją pracą na całe studia. Miałam szczęście, bo akurat dostałam pracę, gdzie mogłam dostosować sobie grafik pracy do zajęć, z czasem też awansowałam i zdobywałam doświadczenie jako manager, dochodząc do Kierownika Restauracji. W między czasie z akademiku przeniosłam się na pokój na stancji, a później mogłam sobie już pozwolić aby wynajmować samodzielnie kawalerkę. Oczywiście nie było kolorowo, czasami zdarzało mi się nie spać kilka dni, nie chodziłam na imprezy jak moi rówieśnicy i zaraz po zajęciach zamiast na piwo zazwyczaj biegłam do pracy. Kiedy wiedziałam, że będzie egzamin czy kolokwium zaczynałam uczyć się z dużym wyprzedzeniem, bo wiedziałam, że mogę nie mieć później czasu. Byłam jedyną osobą, która pracowała z mojego roku, a zaczynało Nas 150 osób, a studia skończyłam w terminie (co na Politechnice raczej nie jest normą). I wiecie co? To ukształtowało mój charakter i dało rozpędu do rozwoju osobistego. Byłam niezależna finansowo, nikogo nie musiałam prosić o pomoc, nigdy nie zaznałam tzw. biedy studenckiej, odkładałam pieniądze na spełnianie dalszych marzeń i celi, realizowałam się na studiach i w pracy, potrafiłam zarządzać swoim czasem, żeby maksymalnie go wykorzystać. Bardzo szybko określiłam sobie priorytety w życiu i wiedziałam jakie są moje mocne strony i jak mogę to rozwinąć. Odłożone pieniądze przeznaczałam na wyjazdy, dodatkowe kursy i studia podyplomowe.
Dlaczego to była najlepsza decyzja w moim życiu? Oczywiście oprócz spełnienia marzeń o kierunku studiów zdobyłam więcej niż chciałam. Przede wszystkim zdobyłam doświadczenie. Kończąc studia byłam już pewną siebie kobietą, która nie bała się rynku pracy, ponieważ oprócz doświadczenia miałam zrobionych kilka kursów, które później pozwoliły mi zdobyć wymarzoną pracę. Ani jednej minuty nie żałowałam, że nie chodziłam na imprezy a chodziłam do pracy i do tego do fastfoodu (często znajomi ze studiów ze mnie szydzili przez to i trochę dogryzali – nie bez kłamanej satysfakcji wracam do tego kiedy widzę, w jakim miejscu jestem dzisiaj ja a gdzie są moi koledzy ze studiów). W pracy poznałam wspaniałych ludzi, z którymi przyjaźnimy się do teraz i jeden z nich jest nawet moim mężem 😉
Dzisiaj jako 29-cio latka jestem pewna, że ta jedna decyzja pozwoliła mi być w tym miejscu w którym jestem obecnie i bez jej podjęcia nie miałabym tego co mam teraz i nie byłabym tym kim jestem. Dlatego, nigdy nie mówię, że się czegoś nie da zrobić. Najpierw próbuję, a później weryfikuję czy jest to możliwe do osiągnięcia czy nie.
Mam nadzieje, że za kolejne 10 lat będę mogła napisać to samo, że decyzje które podejmę dzisiaj, spowodują, że będę dalej się rozwijać i nigdy nie będę stała w miejscu.
Natalia
24 maja 2018 at 18:02Cześć!:) Na początku chciałabym Ci bardzo podziękować za ten konkurs. Nie tylko dlatego, że są do wygrania cenne nagrody, ale głównie dlatego, że przywołał moje najlepsze wspomnienia i natchnął do przelania ich na papier 🙂 Dokładnie 10 lat temu pisałam maturę (skąd wiedziałaś?<3). Nie jest to nic nadzwyczajnego – myślę, że ten okres między liceum a studiami jest często kamieniem milowym w życiu każdego z nas. Tak było i u mnie. Dużo czasu poświęciłam na przygotowanie się do tego egzaminu, by dostać się na uczelnię medyczną w Warszawie (pochodzę z małej miejscowości na zachodzie Polski). Większość moich znajomych, w tym osoby najbliższe, z którymi tworzyłam bardzo zgraną paczkę, aplikowały do pobliskiego Wrocławia, lub już tam studiowały. Ale ja wymyśliłam sobie Warszawę. Warszawa! Stolica! Jak to dumnie brzmi! Tak jak sobie wymyśliłam, tak też się stało. Zostałam studentką Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. To nic, że na początku byłam trochę samotna, ale ważne, że widziałam za oknem dumnie prężący się Pałac Kultury. „Przecież będę przyjeżdżać do Wrocławia, będziemy się odwiedzać, pociąg nie jedzie długo, to nie jest koniec świata.” Na miejscu poznałam dużo interesujących nowych osób, aczkolwiek już po pierwszym miesiącu brakowało mi moich starych dobrych przyjaciół, zazdrościłam im spotkań w tygodniu, na które nie mogłam sobie pozwolić. Mogłam przyjeżdżać tylko w weekendy, ale ilość nauki, z którą przyszło mi się zmierzyć, była ogromna i zabierała więcej czasu niż myślałam. „Ej, ale przecież tego chciałaś, nikt Cię do niczego nie zmuszał” – tłumaczyłam się sama sobie w momentach, kiedy siedziałam przy biurku i płakałam z żalu. W końcu poznałam pewnego chłopaka. Był bardzo mądry – naukowiec, inspirował mnie, pociągała mnie jego wiedza na każdy temat. Będąc jeszcze w liceum, chodziliśmy z przyjaciółmi na bilard, kręgle, latem nad jezioro, graliśmy w siatkę, chodziliśmy po lasach i wygłupialiśmy się na świeżym powietrzu niezależnie od pogody. Nowy związek był inny, z B. spędzaliśmy czas na uczelni, uczyliśmy się razem a raczej on tłumaczył mi trudne zagadnienia, byliśmy w naukowym kole, uczestniczyliśmy w konferencjach. Coraz rzadziej wracałam do domu, do Wrocławia na imprezki, pochłonęła mnie nauka i nowa sympatia. Aż do pewnego razu, kiedy wczesną wiosną, za namową starych znajomych, wróciłam na weekend do Wrocławia. Ku mojemu zdziwieniu, wchodząc do mieszkania jednego z nich z walizką, przywitało mnie wielkie SURPRISE! Urodzinowa impreza-niespodzianka niczym na filmach! Postanowili zrobić przyjemność mi- kujonce i sprawić, żebym poczuła się jak dawniej – z tymi samymi ludźmi. Przez cały weekend ani przez chwilę nie myślałam o B., który został w Warszawie. Za to podczas imprezy, mój dobry kumpel (swoją drogą zawsze się w nim trochę podkochiwałam, ale to przecież TYLKO kolega!) powiedział mi do ucha jedno krótkie zdanie. „Wróć. Tęsknię bardzo.” Nie wiedziałam jak zareagować, więc głupkowato się uśmiechnęłam i niezdarnie pogłaskałam go po głowie odpowiadając zlepkiem słów, którego już nie pamiętam (ale obciach-.-). Nie mogło mi to wyjść z głowy ani następnego dnia, ani podczas podróży powrotnej do Warszawy ani przez następne miesiące. Potem była sesja, więc mocno się do niej przygotowywałam, myśląc po cichu, coraz częściej, o przeniesieniu na Wrocławską uczelnię. Sesja zdana w pierwszym terminie. To był jeden z warunków przeniesienia, wszystkie inne też już zostały spełnione. Musiałam się jeszcze przyznać.. Czułam się dziwnie, że jedno zdanie od jednej osoby sprawiło, że wiedziałam na 100% co zrobię dalej. Powiedziałam B, że przenoszę się do Wrocławia. Że to już postanowione. Był zażenowany. Stwierdził, że się marnuję, że Warszawa to perspektywy o niebo większe, że brakuje mi ambicji, że zaprzepaszczę szansę na super karierę, że jestem ogólnie mega słaba. Ale wróciłam. Z pociągu z Warszawy odebrał mnie mój „przyjaciel”- jeszcze wtedy nie wiedziałam, czego się mogę spodziewać, co będzie między nami, co on sobie myślał? Niedługo potem „zostałam” jego dziewczyną;) Teraz piszę ten tekst jako Jego żona. Trzy lata temu wzięliśmy ślub, a za 3 miesiące urodzi nam się córeczka<3. A z B. nie mam już żadnego kontaktu. Podglądam go czasem na Facebooku – podróżuje po świecie, jest naukowcem, ale bez drugiej połówki. Za to moja kariera nie jest zawrotna – ot, zwyczajna, taka jak u większości osób po tych studiach. Ale nigdy nie żałowałam tej decyzji. Jestem bardzo szczęśliwą Wrocławianką, z moim najlepszym przyjacielem u boku! 🙂 <3
Lusia
24 maja 2018 at 20:19Moje życie trwa niespełna dwie dekady, więc mam tak naprawdę tylko jedną z nich, w której mogę znaleźć decyzję, która zaważyła na dalszym moim życiu. I znalazłam dwie. Jedną podjętą przez los, drugą, dzięki tej pierwszej – podjętej przeze mnie. Może nie jest to najpiękniejsza historia miłosna, czy zawodowa, nie jest nawet szczęśliwa, ale jest moja. Kilka lat temu los sprawił, że mój dom stał się szpitalem dla pewnej osoby z mojej rodziny. Na początku każdy myślał, że to sytuacja przejściowa. Trwa do dziś… Pamiętam, gdy pewnego dnia usiadłam i zaczęło docierać do mnie wszystko co się stało, jak wygląda teraz życie i jak bardzo nienawidzę tego życia, takim jakim jest. Postanowiłam sobie wtedy, że muszę wytrzymać. To była decyzja – Odwaga i wytrwałość, kiedyś wreszcie się ułoży, kiedyś coś się zmieni i będzie inaczej. Każda kolejna decyzja podejmowana w moim życiu, była kierowana właśnie tamtą. Chęcią zmiany, gdy wybierałam nowa szkołę. Odwagą, gdy zdecydowałam, że muszę porzucić „przyjaciółkę” , która mnie niszczy. Takich przykładów jest wiele. Jedyne co dziś wiem, to to, że to była najlepsza decyzja. Wmówienie sobie, że dam radę i wytrzymam. Dałam. Wytrzymałam. Daję. Wytrzymuję. Ta decyzja dała mi siłę.
Lusia
24 maja 2018 at 20:35Moje życie trwa niespełna dwie dekady, więc mam tak naprawdę tylko jedną z nich, w której mogę znaleźć decyzję, która zaważyła na dalszym moim życiu. I znalazłam dwie. Jedną podjętą przez los, drugą, dzięki tej pierwszej – przeze mnie. Może to nie jest najpiękniejsza historia miłosna, czy zawodowa, nie jest nawet szczęśliwa, ale jest moja. Kilka lat temu los sprawił, że mój dom stał się szpitalem dla pewnej osoby z mojej rodziny. Na początku każdy myślał, że to sytuacja przejściowa. Trwa do dziś… Pamiętam, gdy pewnego dnia, usiadłam i zaczęło docierać do mnie wszystko, co się stało. Jak wygląda teraz życie i jak bardzo nienawidzę tego życia, takim jakim jest. Postanowiłam sobie wtedy, że muszę wytrzymać. To była decyzja – odwaga i wytrwałość, kiedyś wreszcie się ułoży, kiedyś coś się zmieni i będzie inaczej. Każda kolejna decyzja podejmowana w moim życiu, była kierowana właśnie tamtą. Chęcią zmiany, gdy wybierałam nową szkołę. Odwagą, gdy zdecydowałam, że muszę porzucić „przyjaciółkę”, która mnie niszczy. takich przykładów jest wiele. Jedyne co dziś wiem, to to, że to była najlepsza decyzja. Wmówienie sobie, że dam radę i wytrzymam. Dałam. Wytrzymałam. Daję wytrzymuję. Ta decyzja dała mi siłę.
Anna
24 maja 2018 at 21:48Wpis konkursowy przeczytałam 6 dni temu i od tej pory nieustannie myślę o tym. Jesteś psychologiem, więc wiesz doskonale, że nasze życie składa się z codziennych wyborów, z wielu wydawałoby się nieistotnych decyzji, jakie podejmujemy od poniedziałku do niedzieli i tak co tydzień, przez cały rok, przez lata.
I tym samym przyszły mi na myśl takie kamienie milowe jak zaręczyny, małżeństwo czy urodzenie dziecka – ale tak naprawdę to są banały. Oczywiście, że wszystko się zmienia, że zmianie ulega całe życie – wszystko trzeba na nowo zorganizować i poukładać. Gdy przychodzi na świat dziecko, zalewa Cię ogromna powódź miłości, wzruszenia, radości, a przy tym strachu. Chcesz jak najlepiej dla maleństwa, a przy tym starasz się pamiętać kim jesteś. Ale decydując się na dojrzałe macierzyństwo raczej wiesz co Cię czeka, więc niespodzianek nie ma. 🙂
Potem pomyślałam o książkach. Kocham czytać, łykam kolejne pozycje jak pelikan. Książki rozszerzają światopogląd, rozwijają, uwrażliwiają, wspierają, bawią, są doskonałą rozrywką. I owszem, zmieniają nas. Ale w dalszym ciągu wydawało mi się to jakieś błahe.
I wreszcie wiem!
6 lat temu miałam dobrze płatną pracę, byłam managerem, miałam swój zespół pracowników. Miałam mały samochód, ciasne mieszkanie – ale własne! Byłam szczęśliwą singielką. Codziennie po pracy umawiałam się z koleżankami na kawę, czasem wychodziłam na imprezy, dużo pracowałam, regularnie chodziłam na randki. Pisałam bloga! 🙂 Organizowałam sobie szczęśliwe życie. Codziennie przed pracą tańczyłam i skakałam jak szalona, żeby dodać sobie energii. Wieczorami chodziłam na pilates, fitness albo starałam się ćwiczyć w domu. Było naprawdę dobrze.
Ale czegoś mi brakowało – takiej wielkiej pasji w życiu. Poczucia, że robię coś naprawdę ważnego.
Zaczęłam mocno interesować się tym, na jakie tory skierować moje życie. Czego muszę się jeszcze nauczyć, by móc pracować w wymarzonym zawodzie. I o czym ja tak naprawdę marzę?
I właśnie wtedy zaczęłam zgłębiać się w tematykę coachingu. Postanowiłam pójść na kolejne studia, tym razem z coachingu. Kolejne zajęcia, wykłady, warsztaty pochłaniały mnie bez reszty. Nie mogłam się doczekać następnych i następnych zajęć. Long story short, bądź bardziej swojsko – do brzegu! 😉 Podjęłam decyzję, że zostanę coachem – a byłam już psychologiem. Nie chciałam być jednak szarlatanem-motywatorem, który krzyczy, że możesz wszystko. Dla mnie ważne było połączenie moich dwóch ukochanych kierunków studiów w sposób etyczny i zgodny ze sztuką zawodu.
I dlaczego uważam, że moje życie się zmieniło?
Przede wszystkim odkryłam w sobie duży potencjał – do ciężkiej pracy, do odkrywania marzeń, do realizacji tych marzeń. Poczułam siłę, ale zobaczyłam też jakie mam słabości. Doskonale poznałam siebie. Zmieniłam pracę, przeszłam do korporacji. Tam odnosiłam sukcesy, ale też i zaliczyłam kłopoty z obniżonym nastrojem spowodowanym przez długotrwały silny stres. Poznałam wspaniałych ludzi, z czego dwoje z nich to aktualnie moi bliscy Przyjaciele.
Gdy zostałam coachem-psychologiem, mogłam z większą uwagą sterować swoim życiem. Znów zmieniłam ścieżkę zawodową, zaczęłam pracować bezpośrednio z ludźmi. Zaczęłam prowadzić interwencje kryzysowe, udzielam wywiadów, prowadzę wykłady i szkolenia, pracuję z pacjentami. To mnie uskrzydla, dodaje mi energii. To mnie też męczy i napawa lękiem. Dzięki tej pracy muszę stale podnosić kompetencje. Każdy dzień jest piękny, każdy jest wyzwaniem. Ta decyzja sprawiła też, że przygarnęłam kota, dla którego jestem najważniejsza.
To dzięki tym studiom stworzyłam dojrzały związek oparty na głębokim uczuciu, zaufaniu, podobnych wartościach i na miłości. To dzięki nim staram się być dobrą mamą. To dzięki nim zrewidowałam puste znajomości.
To dzięki tym studiom odkryłam, że przecież nie muszę tylko marzyć o dalekich podróżach. Że przecież mogę to robić – zwiedzać.
Ja zawsze lubiłam ludzi, dążyłam do tego, by być szczęśliwą. Ale dopiero poważna decyzja o dalszej ścieżce zawodowej sprawiła, że jestem dumna z tego, jaką kobietą jestem. A dobrze jest się czuć dumną z siebie.
Ściskam Cię mocno! Bo i Ty masz być z czego dumna. Stworzyłaś prawdziwe Imperium! 🙂
KAROLINA
25 maja 2018 at 06:26Najlepszą decyzję, którą podjęłam w życiu było zgodzenie się na bycie dziewczyną mojego obecnego narzeczonego a już za miesiąc męża!! Osiem lat temu uległam jego urokowi i przepadłam.. 😉 Czy ta decyzja miała wpływ na moje obecne życie? Jasne! I to jakie! Dzięki tej podjętej pod wpływem rozchwiania emocjonalnego spowodowanego zauroczeniem mam cudowne życie u boku wspaniałej osoby! Podrózuje odkrywając nowe miejsca, poznaję świetnych inspirujących ludzi. Mam kota o którym zawsze marzyłam i był najlepszym urodzinowym prezentem w życiu! Rzuciłam studia aby móc wyjechać w pogoni za miłością! Przewróciłam swoje życie do góry nogami! Ale czy może być lepiej? Zawsze! Ale póki co jest idealnie! Gdyby nie ta decyzja podjęta 8lat temu nie byłabym ślubu z mężczyną, którego kocham nad życie a to byłby największy błąd! Każda decyzja ma wpływ na nasze życie ale to od nas zależy jak to dalej potoczymy i ułożymy. Życzę zarówno Tobie Karolinko jak i wszystkim samych trafnych decyzji, które zmienią nasze życie w takie o jakim marzymy albo w takie o jakim nawet nie marzyłyśmy! 😉
Darp
25 maja 2018 at 18:00Gratuluję jubileuszu??
Dla mnie ważną decyzją życiową było przejście na naturopatię. Po urodzeniu dziecka (decyzja trafiona bardzo ubarwiła nasze życie) zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem, niska odporność, ciągle infekcje, antybiotyk za antybiotykiem, wizyty u różnych specjalistów, okropne problemy z cerą. Moment przełomowy: antybiotyk na pół roku i stwierdzenie lekarki, że jak nie poskutkują spróbuje hormony. Receptę wykupiłam, ale w głowie mi kołatało, że może nie poskutkować. Coś we mnie pękło, uznałam, że lekarze błądzą, poczułam się jak królik doświadczalny, miałam dość. Zaczęłam Google, czytać o tym jak naturalnie poprawić odporność. Dużą inspiracją była dla mnie Agnieszka Maciąg, która od wielu lat nie bierze antybiotyków. Wsiąkłam, pokochałam witaminę C w proszku jako remedium na wszystko, zioła wszelakie, nie biorę antybiotyków od stycznia 2016 roku, choroby ogarniam szybko, rozszyfrowuję sygnały mojego organizmu i słucham go. Czuję się o niebo lepiej niż wcześniej i nie łykam tony proszków. Moja rodzina także stosuje naturopatię, a reklamy leków w tv nas złoszczą.
Bożena
25 maja 2018 at 23:45Kilka słów o tym, jak decyzja o sposobie dotarcia do pracy może wpłynąć na nasze życie 😉
Ona roztargniona, łapie z rana stopa.
Spóźni się do pracy – będzie istna wtopa.
On zdenerwowany, samochodem pędzi.
Rozstał się z dziewczyną, szef mu w pracy ględzi.
Dziś zatrzymał auto dla tej zacnej pani,
choć nasz ród kobiecy za rozstanie gani.
Ona? Coś poczuła, strzała ugodziła…
On? Pomyślał sobie – „dama całkiem miła”…
Po kilku minutach rozmowa już płynie.
Żadne nie chce przestać, praca w myślach ginie.
Zamiast godzin w korpo była wspólna kawa.
On taki szarmancki, ona tak ciekawa!
Po tych kilku latach wspólnych dywagacji,
wciąż nie wiedzą sami, kto ma więcej racji.
Ona, łapiąc stopa ustrzeliła dychę?
Czy On do jej serca włamał się wytrychem?
Jedno jest pewne i nie ma co mędrkować,
żeby WSPÓLNIE pić szampana trzeba czasem ryzykować! <3
D.
26 maja 2018 at 18:18Dawno, dawno temu…
Była sobie pewna studentka anglistyki. Pisałam wtedy koniec magisterki i wszędzie szukałam pracy. Miałam wtedy chłopaka, ale coraz bardziej mnie zawodził. Chodziłam przygnębiona, z pierwszymi objawami depresji. Sama- z małej miejscowości do ogromnego miasta. Gdzie iść, gdzie wysiąść, gdzie kupić bilet, kiedy się przesiąść, jaka to stacja. „tak mamo, wszystko dobrze, ułoży się, nie martw się…” Kraków, wielka metropolia, z masą możliwości. Zatłoczonymi ulicami. Gwarem. Nagrzanymi ulicami i budynkami. Duchotą i spiekotą. Ilu jest takich ludzi jak ja wtedy byłam! Totalnie bezsilnych i zagubionych. Był lipiec 2010 r. Nie było czym oddychać, a zbawienny wiatr ucichł bezszelestnie. Jeździłam zatłoczonymi tramwajami i próbowałam się gdzieś zaczepić. W szkołach wszystko było już zapełnione, a rozmowy o pracę najczęściej wyglądały „nie tym razem, mamy już kogoś, może za rok”. „A nie pracowała Pani w szkole za granicą?”, „a dlaczego studiowała Pani w Polsce?”Ogromne korporacje gdzie pracowała moja współlokatorka Ewa swoim ogromem przytłaczały mnie i przyprawiały o zawrót głowy. Pamiętam w głowie jej słowa „Próbuj u Nas w korpo” … Spróbowałam, ale byłam przerażona jej ciągłymi rozmowami służbowymi, kolacjami służbowymi, praca, praca, wyścig szczurów… nawet na wigilie praca bo przecież inaczej się nie da. Traktowanie ludzi nieludzko. Miałam wszystkiego dość.
Mój tata, cudowny człowiek, wieczny optymista, ryzykant, widząc moje samopoczucie i słysząc w głosie strach, lęk przed nieznanym chciał żebym wróciła do domu. Jednak znając moje samozaparcie i upór domyślał się, że to niemożliwe. Podczas gdy ja jeździłam od szkoły do szkoły i słyszałam tylko „nieaktualne”, mój tata wysłał e-mailowo moje CV do wielu różnych szkół. Uważał to za Jego obowiązek- pomóc swojemu dziecku, oczywiście nic mi o tym nie mówiąc. Pewnego dnia jechałam busem, załamana całą sytuacją czytałam książkę. Koło mnie w busie brak wolnych miejsc. Każdy mokry i dyszący. Starsza Pani obok na siedzeniu odgarniała włosy ze spoconego czoła, a ja nagle usłyszałam telefon. Rozmowa była bardzo krótka. „Tu Dyrektor ze szkoły w Helu. Otrzymałam od Pani CV. Poszukuje Pani pracy jako anglista, prawda?.”…. I moje YYYYYY ” z Helu? a jest jakiś Hel pod Krakowem?”. usłyszałam tylko ” nie proszę Pani, z Helu na półwyspie helskim, nad morzem, woj. Pomorskie.” Zbierałam szczękę z podłogi busa.. Gdy Ona powiedziała, ” jeśli to dalej aktualne to zapraszam Panią na rozmowę na półwysep, ale ma Pani tylko kilka minut na decyzję”…. YYYYYY „dobrze, zaraz zastanowię się i zadzwonię”… Byłam tak zszokowana, że nie wiedziałam co powiedzieć. Ta starsza Pani obok mnie na siedzeniu powiedziała tylko „Jedź dziecko, Słyszałam Twoją rozmowę. Bierz tą pracę!” więc za chwilę gdy usłyszałam brzęczenie– zgodziłam się! Tak po prostu, nagle! O zgrozo mój chłopak nie wykazał żadnego zainteresowania moim wyjazdem. Nie zatrzymywał mnie. Nawet nie odprowadził mnie na pociąg. Byłam zła, ale jednocześnie spokojna. Poczułam się dziwnie wolna. Niezależna. Z rozgrzanego Krakowa wsiadłam do pociągu linii Kraków-> Gdynia i ruszyłam w drogę. Rodzicom nie przyznałam się, że jadę sama na północ. Pewnie dostaliby zawału martwiąc się o swoją ukochaną córeczkę. W Gdynii dowiedziałam się, że jest jakiś prom którym przypłynę na Hel. Ale jest tylko 15 min do odpłynięcia. Biegłam ile sił w nogach… udało się. Hel przywitał mnie cudowną pogodą. Słońcem. Lekką cudowną bryzą. Jaki niesamowity był ten letni wiaterek… Oddychałam głęboko chcąc zatrzymać każdą chwilę dla siebie. Po rozmowie udało mi się otrzymać tą pracę- Nauczyciela j. angielskiego w Szkole Podstawowej, Gimnazjum oraz Liceum! To dopiero wyzwanie! Wszyscy byli w szoku. Rodzina, znajomi, przyjaciele.. Tylko tata uśmiechał się cichutko i obiecał mi zawieźć mnie na Hel z wszystkimi rzeczami i niezbędnym dobytkiem. Zaraz nastąpił wrzesień. Początek był bardzo ciężki. Trudna młodzież, sztormy, zimne jesienne wiatry, opustoszałe po sezonie letnim ulice, odległość od najbliższych. Długo zastanawiałam się co ja tutaj robię?! A że jestem osobą wierzącą często zadawałam sobie pytanie- jaki Boże masz plan, że wysłałeś mnie akurat tutaj? Dziś mija już osiem lat gdy mieszkam tutaj. Spaceruję po plaży z najcudowniejszym mężczyzną, którego poznałam już pierwszego dnia pobytu na półwyspie… Zupełnie niezdarnie „wpadliśmy na siebie” ;). Rok temu odbył się Nasz ślub. Mamy już tu mieszkanie i teraz w pięknym maju każdego dnia czujemy piasek pod stopami i zimne fale… Jeżeli ktoś w życiu powie mi, że to wszystko to tylko przypadek to zaśmieje mu się w twarz… Pamiętam mokre oczy mojego taty gdy podczas przemowy weselnej mój obecny już mąż powiedział „dziękuję Ci tato, za to CV wysłane na Hel… gdyby nie Ty…”
Pamiętaj Karolino nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, przypadkiem. A moje życie jest na to najlepszym dowodem…
Całuję i ściskam,
D.
Agatka
27 maja 2018 at 06:03Witam Panią. Moja zmiana nastąpiła równo 5 lat temu. Była to dla mnie ogromna zmiana i przemiana, zarówno wewnętrzna jak i życiowa. Równo 5 lat temu podjęłam decyzję wyprowadzenia się z domu. Pochodzę z malej miejscowości na warmii i mazurach – Biskupiec i przeniosłam się niedaleko od swojego miasta bo do Olsztyna. Niby nic a taki wielki krok. Byłam dziewczyną zamkniętą w sobie, nieznającą codziennych „problemów ” typu rachunki itp. Wszystko robili rodzice, coś jak róża w Małym Księciu chowana pod kloszem która nigdy nie wychodziła ze swej klatki. Podejmując tą decyzję napotkałam wiele protestów ze strony rodziców, uslyszalam wiele nieprzyjemnych słów typu nie dasz sobie rady, nikt ci nie pomoże, zginiesz tam itp. Może i mieli rację, na początku nie dawalam sobie rady, ciągle do nich dzwoniłam ale się nie poddałam i walczyłam dalej. I powiem wam blogowiczki że warto walczyć nawet o małe sprawy, przekonania , wykonując male i nieistotne dla innych kroki. Dla was ten mały „nieistotny” krok może być początkiem czegoś wielkiego, niesamowitego, początkiem waszej przemiany. Ja pomimo porażek i kilkakrotnemu poddawaniu się i powrotach do domu, w końcu jestem szczęśliwa. W końcu mieszkam w innym mieście, mam wspaniałego chłopaka z którym mieszkam od roku, posiadam pracę w której rozwijam swoje zainteresowania i żyję swoimi decyzjami a nie decyzjami innych. Nie zawsze moje decyzje są słuszne, czasem są złe ale są moje. Kiedyś nie potrafiłam żyć, to od innych zależało jak będę żyć i co będzie się działo ze mną, potrafiłam tylko istnieć jak roślina. Niby nic, niby wyprowadzka, a jednak wielki krok do bycia sobą!
Ewa
27 maja 2018 at 13:3910 lat temu miałam 18 lat. Byłam wtedy z chłopakiem z którym jak myślałam spędzę resztę życia. Niestety, zostawił mnie, wtedy moje życie rozpadło się na kawałki, myślałam, że nic już nie spotka mnie dobrego. Najgorsze było to, że zostawił mnie dla mojej koleżanki. Nic bardziej mnie nie bolało. Mijały dni a ja byłam wciąż sama, aż nagle pewnego dnia spotkałam chłopaka z którym kilka lat wczesniej miałam okazje rozmawiac. Poczulam taki ścisk w żołądku, napisałam wtedy do niego na „naszej klasie”. Zaczęliśmy się spotykac i tak za kilka dni będziemy świętować 9 rocznicę bycia razem, a 10 czerwca mija nam 1 rocznica ślubu. Moja historia jest przykładem tego, że „po każdej burzy wchodzi słońce”. To, że odważyłam się do niego napisać było najlepsza decyzja mojego życia. Jest nie tylko moim mężem, ale i przyjacielem. Życzę każdemu żeby miał taką osobę przy sobie bo nie ma nic bardziej cennego od miłości..
Karolcia
27 maja 2018 at 14:16Po latach stwierdzam, że najlepszą podjętą przeze mnie decyzją było podjęcie pracy w trakcie studiów. Nie musiałam tego robić, bo mieszkałam z rodzicami, ale wiadomo chciałam mieć jakiś „grosz” na swoje potrzeby. Przez 5 lat dorabiałam jako kelnerka lub sprzedawca na pół etatu. Mój upór i konsekwencja sprawiły, że część z zarobionych pieniędzy udało mi się odłożyć i tuż przed skończeniem studiów kupiłam swój pierwszy samochód za własne, ciężko zarobione pieniądze. Byłam dumna, że tego dokonałam. Przyniosło mi to jeszcze jedną korzyść – doświadczenie zdobyte w tych drobnych pracach pozwoliło mi zdobyć po studiach pracę, którą uwielbiam, która pozwala mi się rozwijać dzięki, której poznaję wspaniałych ludzi i miejsca. Czuję się spełniona, a wiem, że to jeszcze nie koniec:)
Anka
27 maja 2018 at 14:58Decyzję, która miała wpływ na moje dalsze życie podjęłam 6 lat temu. Od zawsze uwielbiałam targi staroci, garażowe wyprzedaże, itp. Kiedy powstał portal tablica.pl nie można mnie było odciągnąć od komputera. Doskonale pamiętam czerwcowy wieczór 2012 roku, kiedy cała Polska z wypiekami na twarzy śledziła mecz polskiej reprezentacji na Euro, ja odnalazłam (również z wypiekami?), właśnie na tablicy.pl, przepiękny, zabytkowy sekretarzyk za bezcen. Następnego dnia pędziłam autem po odbiór tego cudeńka. Kilka razy się zgubiłam (czasy bez smartfona, internetu i nawigacji, sic!) aż w końcu dotarłam na miejsce. Pod wskazanym adresem, a było to w wioseczce ,,gdzie diabeł mówi dobranoc”, mieściła się rudera nadająca się do totalnego remontu albo rozbiórki. Ale, ale! Ja, jako zdeklarowana romantyczka zobaczyłam piękny, przedwojenny dom ,,z duszą”, porośnięty bluszczem i otoczony potężnymi kasztanowcami. Mój zachwyt sięgnął zenitu, gdy okazało się, że 20 metrów za domem znajduje się skarpa z której podziwiać można dolinę rzeki. Gospodarz tego miejsca – mężczyzna w średnim wieku wyjaśnił mi, że jest jedynakiem, mieszka od 20 lat w USA, dom ten odziedziczył po rodzicach i przyjechał do Polski w zasadzie po to żeby pozbyć się problemu jakim był dla niego ten spadek. ,,Nikt nie chce kupić tej rudery” – narzekał. ,,A ile by Pan za to chciał?” – nieśmiało zadałam pytanie (w głowie dokonywałam już skomplikowanych obliczeń sumujących cały mój dobytek). Gdy z ust właściciela padła kwota, którą akurat miałam na koncie, wiedziałam, że to przeznaczenie. Choć wszyscy znajomi pukali się w głowę, a ojciec prawie mnie wydziedziczył, po prostu czułam, że to jest właściwa dla mnie droga. Tydzień później wychodziłam od notariusza. Tak więc decyzja o zakupie sekretarzyka zapoczątkowała lawinę wydarzeń! Przez 6 lat od tamtego momentu:
1. z pomocą rodziców, partnera i banku przeprowadziłam remont mojej ruinki (nadal tak jak ją pieszczotliwie nazywam, choć ruiny już nie przypomina ?) – kosztowało mnie to mnóstwo czasu, pieniędzy i nerwów, a o przygodach, które mi się przytrafiły mogłabym napisać książkę. Dziś mam swoje miejsce na ziemi, którego nie zamieniłabym na żadne inne. Uwielbiają tu przyjeżdżać (jakże sceptyczni na początku) rodzina i znajomi;
2. poznałam obecnego narzeczonego – weterynarza z sąsiedniej wsi, który podziela mój entuzjazmu do wsi sielskiej anielskiej, remontów, gnojówki, kurek i świnek ?;
3. rzuciłam pracę i przeprowadziłam się – jestem dziś szczęśliwą rolniczko-ogrodniczką, produkuję własne dżemy, przetwory, wina, kozie sery, mam dwa konie i prowadzę gospodarstwo agroturystyczne.
Moja historia pokazuje, że z pozoru błaha decyzja może przewrócić życie do góry nogami. Rady bliskich nam osób są ważne, ale zawsze trzeba słuchać swojego wewnętrznego głosu, bo tylko my wiemy co da nam szczęście i czego naprawdę pragniemy. Gdy już to w sobie odnajdziemy nigdy nie poddawajmy się w drodze do realizacji marzeń!
Agnieszka
27 maja 2018 at 15:30Odkąd pamiętam, marzyłam o Nowym Jorku. Jestem też fanką serialu Seks w wielkim mieście- oglądałam go milion razy. 8 lat temu wyrobiłam wizę do USA. Dostalam ją na okres 10 lat. I tak czas płynął, pieniądze przechodziły mi przez ręce i nie byłam w stanie uzbierać na wyjazd… Rok temu obudziłam się z przerażeniem, że to ostatnia chwila żeby coś z tym zrobić, bo przepadnie mi wiza i nigdy nie spełnię tego marzenia. Zaczęłam walkę o to marzenie. Tak naprawdę jedyną przeszkodą do tej pory byłam Ja Sama! Moje lenistwo, moja nieumiejętność zarządzania pieniądzem oraz hierarchią priorytetów w życiu. Co miesiąc zaczęłam odkładać stałą kwotę pieniążków. Zaczełam prowadzić tabelkę wszystkich moich wydatków w excelu- do dziś to robię. Dzięki temu wiem, na ile mogę sobie pozwolić finansowo. Było ciężko, jest ciężko bo widzę ile wyrzeczeń mnie to kosztuje. Ile rzeczy muszę sobie odmówić. W międzyczasie okazało się, że muszę spłacić dług z przeszłości… Załamałam się totalnie. Wszystkie oszczędności na NY musiałabym oddać na spłatę długu i nie zdążyłabym uzbierać ponownie wymaganej kwoty. Do tego straciłam pracę. To był moment ogromnie przełomowy, bo bylam tak blisko celu, że czulam juz oddech Wielkiego Jabłka na swoim ramieniu….a musialam pożegnać to marzenie na czas nieokreślony. Przepłakałam parę dni żegnając swoje wielkie marzenie. Odpuściłam. I nagle… wszystko zaczęło się układać. Dług został rozłożony na raty, z byłej firmy dostalam odprawę i zaległą premię, niedługo zaczynam nową pracę! W tym roku kupuję już bilet do NY i w 2019 r. w czerwcu będę tam spędzać swoje urodziny!!!! To najlepszy prezent, jaki mogłam dać sobie samej! Jestem singlem, więc tą przygodę będę przeżywać w pojedynkę. I bardzo się cieszę, bo nauczyłam się m.in tego, że szczęście, miłość i wiarę we własne możliowości nie da Ci nikt inny niż Ty sama. To przede wszystkim Ty musisz chcieć zadbać o siebie, swoje życie i swoje marzenia. I jestem cholernie z siebie dumna, że pomimo wzlotów i upadków, udało mi się tego dokonać 🙂
Tofsonw
27 maja 2018 at 20:32Pewnie nie napiszę nic oryginalnego, gdy stwierdzę, że taką decyzją był wybór studiów. To ważna decyzja w życiu każdego człowieka, która kierunkuje nasz rozwój. W większości przypadków decyzja ta nie jest wiążąca, w moim przypadku był to bilet w jedną stronę. Nawet jeśli miałabym zająć się teraz czymś innym (czego sobie nie wyobrażam) nie ma odwrotu od bycia lekarzem. Człowiek staje się nim raz na zawsze. Sposób myślenia, postrzegania kruchości życia i etapów odchodzenia drugiej istoty na drugi świat zmienia nas i kształtuje. 8 lat temu podjęłam swoją decyzje o rozpoczęciu studiów medycznych, bo lubiłam biologię i chemię (do dziś nie wiem jak to się ma do medycyny?), bo rodzina wtórowała, ja zaś nie byłam do końca przekonana – wiedziałam jedno lubię kontakt z ludźmi więc może jakoś się z nimi dogadam. 🙂 Przez 6 lat studiów nie było kolorowo, były upadki, kryzysy, załamania nerwowe w końcu burzliwe życie 20-latki do łatwych nie należy, a o rzuceniu studiów myślało się niejednokrotnie. W zasadzie to trwałam na tych studiach nie wiedząc do końca co ja tu właściwie robię. Po czym nastał pamiętny i jakże traumatyzujący mnie dzień na 5 roku studiów. Na oddziale ginekologii wysłano nas na porodówkę, zobaczyć jak wygląda cud narodzin. To doświadczenie nie należało do najłatwiejszych – większość ze studentów podpierała ściany jakby chciała uciec czym prędzej na korytarz, a ja stałam oniemiała i patrzyłam na ten niecodzienny na tamten moment dla mnie widok narodzin nowego człowieka. Pod sam koniec tego wydarzenia, gdy mama przytuliła swoją ważącą 3650g córeczkę do piersi, po prostu się popłakałam. Był to tak wzruszający dla mnie widok, jak wielkie cierpienie jest w stanie przejść matka dla swojego dziecka, że ja sama zrozumiałam w ciągu tych kilku minut, że to jest dokładnie to co w życiu chciałabym robić każdego dnia – być świadkiem małych cudów. I tak kolejne 2 lata upłynęły mi na ciężkiej pracy, aby stać się ginekologiem. Teraz jestem na 1 roku rezydentury z ginekologii i położnictwa i szczerze mówiąc jestem coraz bardziej zakręcona na tym punkcie. Jeszcze na koniec dodam tylko, że razem z moją życiową pasją udało mi się znaleźć miłość mojego życia i drugą pasję jaką są biegi długodystansowe 🙂 I tak oto jedna nie do końca świadomie podjęta decyzja sprawiła, że moje nie zamieniłabym mojego życia za nic na świecie!
Innego końca świata nie będzie ...
27 maja 2018 at 21:05Gdy myślę o decyzjach podjętych w ciągu ostatnich dziesięciu lat ,mam w głowie framgemnt wiersza Czesława Miłosza :” Innego końca świata nie będzie ,innego końca świata nie będzie …” Dlaczego ? Bo w ciągu tych dziesięciu lat podejmowałam decyzje ,gdy myślałam ,że mój świat się wali , ze już go nie odbuduje ,że się nie podźwignę po kolejnych porażkach . Nauczyłam się też, ze czasami najtrudniejsza i najgorsza decyzja może prowadzić do czegoś dobrego. Tak było w wypadku ,gdy podejmowałam decyzje o zakończeniu działaności wlasnej firmy. Wydawało mi się ,ze robie coś bardzo złego, ze zabijam moje wielkie marzenie i ze nigdy sobie tego nie wybaczę .Z drugiej strony wiedziałam ,ze finansowo nie podołam ,ze będę brnąc w długi ,ze to mnie przerasta. Nie spałam tydzień ,płakałam non stop. Pamiętam dokładnie moment ,gdy jechałam do urzędu żeby dopełnić formalności związanych z zamknięciem firmy . Droga przez pola i łąki , piękne lato , w radiu piosenka …Zatrzymałam się gdzieś na poboczu i płakałam w niebogłosy , do dziś pamietam słowa piosenki „nie wolno się bać”. Tak tez sobie powiedziałam :nie wolno się bac !Zrobilam to.zamknelam ten rozdział. Wyjechałam z kraju i rozpoczęłam nowe życie . Los sprawił ,ze odnalazłam swoj wymarzony zawód – a może to on odnalazł mnie ? Kończę obecnie studia i codziennie budze się z takim fajnym poczuciem ,ze robie i będę robić to, co kocham. Często, gdy mam jakieś kłopoty i zaczynam się bać zmian albo decyzji , myśle sobie te dwie rzeczy : nie wolno się bać i innego końca świata nie będzie . Wszystko jakoś się ułoży i najgorsze decyzje mogą sprawdzić nas na najlepsze drogi ! Pozdraiwam Cię serdecznie i wszystkiego naj z okazji dziesięciolecia !
Lokata
27 maja 2018 at 21:23Tak naprawdę szereg decyzji zadecydowało o tym, że jestem w miejscu jakim jestem. Natomiast największy wpływ na to wszystko miała dość trudna decyzja dotycząca mojej… nazwijmy to kariery studenckiej. Bo przecież wykształcenie ważna rzecz, bo bez tego ani rusz, bo co sąsiedzi powiedzą. O ile studia licencjackie skończyłam z nastawieniem na więcej, to magisterka przynosiła rozczarowanie za rozczarowaniem. Tak wiec postanowiłam, że nigdy więcej studia nie będą moim piorytetem. Zaczęłam szukać, najpierw praktyk, później staży zawiązanych z moją pasja – social media. Na uczelni bywałam coraz mniej, podświadomie zaczęłam szukać pracy w tej branży. Znalazłam i było beznadziejnie. Szukałam wiec dalej. Uparta jak osioł. Podjęłam jeszcze dwie prace i w tej drugiej jestem do dziś. Stworzyłam cały dział w firmie, robie to co kocham – a tytułu magistra nie obroniłam do dnia dzisiejszego, chociaż mijają już trzy lata od złożenia tytułu pracy magisterskiej do dziekanatu. Do dziś jej nie napisałam. Za to zdobyłam ogrom doświadczenia, wsiąkłam w branże i ciagle się jej uczę. Gdybym uparcie uważała ze studia to ważna rzecz, nie robiłabym tego co daje mi tak dużo radości. Decyzja sama w sobie była szalenie trudna, do dziś czasem łapie się na tym czy rzucenie studiów na ostatnim semestrze magisterki nie było głupie. Może i było, ale nie żałuje. Bo realizuje się i spełniam w tym co robie i udało mi się to bez tego, ponoc tak bardzo wymaganego, papierka.
Klaudia
27 maja 2018 at 21:40Prawdą jest, że właśnie TA decyzja nie została podjęta 10 lat temu, a 6, jednak całkowicie zmieniła moje życie. Moją decyzją była aplikacja na studia medyczne. A ujmując precyzjnie – stomatologię. Dzięki niej poznałam miłość mojego życia – mojego najlepszego przyjaciela i towarzysza życia codziennego. To dzięki niemu mogę spełniać swoje marzenia (będąc jeszcze „biedną studentką” heh!), czuć się bezpiecznie i stabilnie, jednocześnie niezależnie.
Studia medyczne udowodniły mi, ze dzięki ciężkiej i systematycznej pracy można osiągnąć każdy zamierzony cel. Wystarczy tylko chcieć! Impossible is nothing!
Dzięki szybkiemu wejściu w relacje z ludźmi wykształconymi, jak również potrzebującymi (pacjenci) – wykształciła się we mnie ogromna dojrzałość emocjonalna, umiejetność rozmowy jak również współczucie i empatia. Przez te umiejętności mogłam liczyć na poprawę relacji z moimi najwspanialszymi Rodzicami – z wrogów stali się moimi najlepszymi przyjaciółmi, którzy swoją ciężka praca, umożliwili mi wiele – spełnianie marzeń.
6 lat to krótki czas – ja jednak dojrzałam, zaczęłam dostrzegać najważniejsze – najbliższych mi ludzi, którzy stali się dla mnie wszystkim.
Podsumowując : od bycia zwykłym, szarym i niezbyt ciekawym człowiekiem – stałam się wrażliwym człowiekiem, kobietą, partnerem do rozmów oraz lekarzem-dentysta (tfu!tfu! Nie chcę zapeszyć – absolutorium w lipcu). Gdybym miała cofnąć czas – nie zmieniłabym żadnego aspektu, żadnej drogi ani decyzji.
Jestem szczęśliwa i bogata – w niematerialne rzeczy.
Gosia Mazurkiewicz-Sadło
27 maja 2018 at 22:06Decyzją, która odmieniła moje życie była zdecydowanie ta o powiekszeniu rodziny czyli o Dzidziusiu ? Dość świeża bo podjęta niecałe 2lata temu, od razu po ślubie ? Na bok odeszły planu zawodowe, kariera i wizja podbijania świata ?(a przynajmniej są chwilowo zawieszone). Ponieważ takie małe Cudo zdecydowanie odmienia świat i wywraca wszystko do góry nogami, zwłaszcza dla młodej mamy i gdy to pierwsze dziecko. Co ciekawe w dniu zakończenia konkursu czyli 7 czerwca 2018 moja Blanka kończy swój pierwszy rok!? czyli też mamy jubileusz ?
Ewelina
28 maja 2018 at 14:49Zmiana pracy to decyzja, która odmieniła moje życie. Na trzecim roku studiów dostałam pierwszą poważną pracę, bo od razu na umowę o pracę. Co dla dziewczyny, z małego miasteczka, dorabiającej sobie na studiach, wiecznie na zleceniu, było jak spełnienie marzeń. Pogodzenie z dwóch kierunków studiów z pracą na pełnym etacie nie było wcale łatwe, jednakże radość z pracy wynagradzała wszystkie trudy. W ciągu dwóch lat intensywnej pracy rozwinęłam skrzydła i nauczyłam się bardzo dużo. Z podrzędnego osiedlowego domu kultury zrobiłam liczące się w mieście centrum koncertowego, do którego zapraszałam polskich artystów z wysokiej półki. I tak podczas jednego z koncertów dostałam propozycję pracy. Nie wahałam się długo. Propozycja pracy w show biznesie była jak sen na jawie. Choć początki nie były łatwe, bo każdy dzień w nowej pracy kończył się łzami, to z perspektywy czasu, wiem, że zrobiłam dobrze. Przez dwa lata żałowałam decyzji o zmianie pracy. Każdy dzień był dniem w którym płakałam a swoją frustrację za złą decyzję przelewałam na wszystkich wkoło. Bez wsparcia bliskich bo przecież każdy twierdził, że źle zrobiłam bo przecież „pracowałabyś dale w państwówce, mogłabyś założyć rodzinę i pracować do końca życia w jednym miejscu” to zacisnęłam zęby i szłam do przodu. Nie chciałam żyć jak moje rodzeństwo, chciałam zostać w życiu przede wszystkim dobrym człowiekiem ale z pracą, która jest jego pasją. Człowiek prawdziwie rozwija się dopiero wtedy gdy wyjdzie ze swojej strefy komfortu. Dwa lata zajęło mi zrozumienie, że teraz tak naprawdę się rozwijam. Choć na początku uważałam, że to była najgorsza decyzje w moim życiu to teraz wiem, że mój obecny szef dostrzegał we mnie to czego ja sama nie widziałam. Dzięki tej decyzji po 5 latach pracy jestem w miejscu o którym nigdy nie marzyłam. Jak to mówią mądrzy ludzie naszym sprawdzianem są decyzje.
Dominika
28 maja 2018 at 15:13W życiu każdego z nas bywa wiele chwil, dzięki którym rzeczywistość zmienia bieg. W moim przypadku była to decyzja, o przyznaniu samej sobie, że mam problem.
Od zawsze miałam szczęśliwe życie. Kochającą rodzinę, chłopaka oraz garść oddanych przyjaciół. Nie miałam kłopotów w szkole, czy na studiach, byłam doceniana w pracy. Na pozór wydawać by się mogło, że wszystko w moim życiu układało się pomyślnie. Na pewnym etapie życia, kiedy byłam już nastolatką, zaczęłam odczuwać strach. Niczym nieuzasadniony, pojawiający się nagle i paraliżujący. Czasami lęk pojawiał się raz na kilka dni, a czasami kilka razy w ciągu dnia. Mógł trwać chwilę lub cały dzień. Nie chciałam pić, jeść, wychodzić z domu. Nie było mowy o spotkaniach ze znajomymi, odgradzałam od siebie nawet chłopaka. Odrzuciłam wiele możliwości – wyjazdy zagraniczne, o których zawsze marzyłam, porzuciłam swoje pasje, możliwość spędzania wolnego czasu w gronie bliskich, małe – wielkie rzeczy, z których ludzie czerpią przyjemność. Lata mijały, a ja trwałam sam na sam ze swoim strachem. Bliscy nie wiedzieli co się ze mną dzieje, a ja nie umiałam powiedzieć im prawdy o sobie – ba, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mam problem.
Pewnego zwyczajnego dnia nie wytrzymałam. Mieszkałam już wtedy ze swoim chłopakiem, który nie rozumiał dlaczego popadam ze skrajności w skrajność – potrafiłam śmiać się, a za chwilę płakać. Potrafiłam żartować, a kilka minut później nie odzywać się ani słowem. Tego dnia wiedziałam już, że nie poradzę sobie z tym sama ani dnia dłużej. Wiedziałam, że nie jestem w stanie przeżyć tak kolejnych lat. Nie chciałam rezygnować z wszystkich wspaniałych rzeczy, których mogłam doświadczyć, z powodu strachu, który mnie paraliżował. Rozpłakałam się na całe gardło. Zanosiłam się płaczem, niemal krztusząc się. Wtedy mój chłopak, a dziś już mąż, dał mi to, czego zupełnie się nie spodziewałam. Wysłuchał mnie, okazał mi ogromną dawkę zrozumienia i spokoju. Wreszcie wiedziałam, że nie jestem z tym sama. Przez cały wieczór wyjaśniałam mu sytuacje, w których moje zachowanie było dla niego niezrozumiałe. Znał powód tych irracjonalnych sytuacji.
Następnego dnia wrócił do mnie z ogromną dawką informacji. Wiedział już, że mam zespół lęku napadowego. Opowiedział mi o ludziach, którzy cierpią na podobne dolegliwości. Pokazał mi, że mogę ze swoim problemem zwrócić się do kogoś, kto mi pomoże. Wtedy wykonałam telefon i umówiłam się na pierwszą sesję z psychoterapeutą.
W tym roku mijają 3 lata, odkąd zakończyłam terapię, a 5 lat odkąd podjęłam decyzję, że muszę coś zrobić, że nie potrafię tak dłużej żyć. Codziennie doceniam małe rzeczy i widzę jak zmieniło się moje życie. Potrafię się śmiać, od 3 lat podróżuję w bliższe i dalsze kierunki, cieszę się tym co mam i ludźmi, którzy mnie otaczają. Realizuję swoje pasje i marzenia, a mój związek przetrwał najgorsze chwile – tylko dzięki temu, że wreszcie podzieliłam się tym, co od lat mnie męczyło.
Karolina, Tobie serdecznie gratuluję tego, że od 10 lat swoją pasję i marzenia przekłułaś w rzeczywistość, bo to nie lada wyzwanie i myślę, że wielu z nas nie jest nawet sobie w stanie wyobrazić jak wiele Cię to kosztowało. Ja jestem z Tobą od 7-8 lat i będę przez kolejne, bo to co robisz, robisz świetnie.
W tym miejscu chciałabym też napisać, że jeśli przeczyta to ktoś, kto zmaga się z czymś podobnym jak ja – nie poddawaj się i pamiętaj, żeby nie być sam na sam ze swoim problemem. To zabija od środka, niszczy i zabiera cenne lata życia. Podziel się tym z kimś bliskim, a na pewno poczujesz się lepiej. Razem łatwiej jest postawić następny krok.
Karolina, kolejnych dekad Ci życzę!
Elenaa
28 maja 2018 at 16:13Najważniejsza decyzja która zmieniła moje życie w ostatnich 10 latach? Studia na AWF-ie.
Wychowałam się na wsi, w wielodzietnej i kochającej się rodzinie. Moją pasją od zawsze był sport a szczególnie siatkówka, grałam w nią od dziecka, lecz dopiero w liceum na mojej drodze stanęła osoba z profesjonalną wiedzą o szkoleniu młodzieży. Aby grać w szkolnej drużynie musiałam bardzo dużo nadrobić, ponieważ brakowało mi podstawowej techniki. Kiedy koleżankami zaczęli interesować się menadżerowie z profesjonalnych klubów, ja płakałam nad tym, że wieś i środowisko w którym się wychowałam odebrało mi szansę na sportową karierę. Z ogromną determinacją ukończyłam fizjoterapię i wychowanie fizyczne na AWF. Dzięki czemu obecnie pracuję w sztabie jednego z najlepszych siatkarskich klubów PlusLigi, a praca jest moją pasją.
Nie daj sobie wmówić, że jesteś nic nie warta, że jesteś za słaba, za niska, za biedna itd., walcz o swoje marzenia i pasje.
Brygida
28 maja 2018 at 19:11CzeŚć Karolino,
te 10 ostatnich lat było intensywnym czasem. Najpierw zrezygnowałam ze studenckiego życia na rzecz równoczesnego pracowania i studiowania zaocznie. Później podobnie jak ty kupiłam mieszkanie (póki co na spółkę z bankiem ;P). A miesiąc temu wyszłam za mąż. Ale najważniejszą decyzję podjęłam w drugim tygodniu wrzeŚnia 2010 roku.
Po 5 latach studiów, kilkudziesięciu godzinach praktyk, pracy mgr obronionej na 5 rozpoczęłam pracę jako nauczyciel wychowania przedszkolnego. Po tygodniu miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nigdy nie wracać. To nic, że od dziecka marzyłam o tym zawodzie, to nic, że poszłam w Ślady mamy. Byłam przerażona.
Ale zostałam. Pierwszy rok był najtrudniejszy. Byłam zielona we wszystkim i narzekałam na ówczesny uniwersytecki system nauczania.
Jednak rok później trafiłam do innego przedszkola, w którym pracuję do dzisiaj. Mam wspaniałą szefową i przyjaciółki w kadrze nauczycielskiej. Nawet mi się hiszpańskie wakacje trafiły, bo podjęłam współpracę z kilkoma placówkami europejskimi w ramach projektu eTwinning i zostałam zaproszona przez jedną z koordynatorek do jej własnego mieszkania i życia na 12 dni.
Codziennie spotykam się z 25 dzieciaków, które jednym tekstem potrafią mnie rozŚmieszyć albo wyprowadzić z równowagi. W zależnoŚci od danej grupy: 3-letnie maluszki mnie roztkliwiają, żywiołowe 4-latki zmuszają do ruchu, ciekawskie 5-latki zaskakują a najstarsze 6-latki są powodem do dumy, kiedy ze łzami żegnam się z nimi pod koniec czerwca. Przez te kilka godzin dziennie są moimi dziećmi, z którymi Śpiewam, gram, tańczę i wygłupiam się, odkrywając po raz kolejny dziecko we mnie 🙂
Nie żałuję, że zostałam.
Marta
28 maja 2018 at 19:20Wiecie jak to jest. Kobieta się zakochuje i tkwi w chorych relacjach… jednak nawet takie relacje, mogą dać coś pięknego.. mam dwoje dzieciaków i od zawsze myślałam co mogę zrobić, żeby zapewnić im lepszy byt.
Nie raz ktoś mówi: „dlaczego nie odejdziesz, jak partner Cię bije”. Ale jak odejść? Bez pieniędzy i perspektyw..
jedna decyzja, którą podjęłam 1,5 roku temu.. diametralnie odmieniła moje życie 🙂
Dołączyłam do firmy, która kocham. Mam czas dla dzieci a przy tym zarabiam spore pieniądze i mogłam zainwestować w siebie. W terapie, w rozwój osobisty, udowodniłam wszystkim, że samotne mamy tez mogą osiągać sukcesy.
Jestem spełniona i szczesliwa.
Daria
28 maja 2018 at 19:30Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?
Dokładnie 10 lat temu zaczynałam dorosłe życie, a przede mną czekało wiele ważnych decyzji. W tamtej chwili był to wybór studiów co wiązało się z długimi przemyśleniami jak : „o czym marzę? „czym chce się zajmować w przyszłości?” „jaka jest moja pasja?” „czy ta decyzja zaważy na moim życiu?”. Tak więc rozpoczęłam studia na kierunku co do którego nie byłam przekonana, ponieważ bałam się spróbować tego o czym od zawsze marzyłam: architekturze wnętrz. Po jakimś czasie zaczęłam żałować swojej decyzji. Z końcem roku podjęłam ważną decyzję i złożyłam papiery na architekturę. Udało się dostać, a ja byłam przerażona i szczęśliwa jednocześnie. Była to moja pierwsza dorosła, i do tego w pełni świadoma decyzja, która sama jak i przez jej skutki wpłynęła niesamowicie na moje dalsze życie. To w trakcie studiów architektury poznałam przyszłego męża, poznałam przyjaciół z którymi utrzymuję kontakt do dzisiaj i na których mogę zawsze liczyć, a także spełniłam swoje marzenie o tym by w przyszłości moja praca była również moją pasją. Niesamowite jest to, że Ty również zaczynałaś wtedy swoją historię z blogowaniem i w tym samym czasie podejmowałaś tak samo trudne decyzje jak ja, inspirując przez te kilka lat swoje czytelniczki do ciągłego dążenia do spełniania marzeń i uporu w dążeniu do celu :*.
Twoja wierna od 10 lat czytelniczka
Kasia
28 maja 2018 at 21:32To nie decyzja sprzed 10 lat, nawet nie sprzed 10 miesięcy. Zapadła zaledwie 6 miesięcy temu, a już teraz wiem, że to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam – zdecydowałam się zostać mamą a już teraz pod sercem rośnie moje dziecko 🙂
Zuza
29 maja 2018 at 19:57Może to historia jakich wiele. Dla mnie jednak to najważniejsza decyzja w moim dotychczasowym życiu. Miałam 24 lata, świeżo po studiach nie do końca wiedziałam co chcę robić w życiu. Ja, absolwentka studiów humanistycznych, nie mogłam znaleźć pracy w zawodzie, dorabiałam jako ekspedientka w butiku odzieżowym, a najjaśniejszym punktem mojego życia był fakt, że byłam zaręczona z ” Panem Doktorem w trakcie specjalizacji z ortopedii”. Z każdym dniem czułam, że coraz bardziej gubię samą siebie. Od kilku lat miałam jednak swoją pasję- z zapałem uczyłam się języka chińskiego. Bez większej nadziei zaaplikowałam o stypendium jednego z pekińskich uniwersytetów….i dostałam je! Zachwycona poinformowałam rodzinę i narzeczonego. Zamiast gratulacji i słów wsparcia od Pana Doktora usłyszałam, że jak tylko pojadę ” to z nami koniec”, bo on potrzebuje kobiety do pokazywania się tu na miejscu i nie zamierza na mnie czekać. Moi najbliżsi również zareagowali bardzo negatywnie- ich największym zmartwieniem było to, że mój związek z Panem Doktorem nie przetrwa rozłąki i ” co my wtedy zrobimy” ( tak jakby mieli w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia). Czułam, że podcięto mi skrzydła. Dwa tygodnie zastanawiałam się co zrobić, myślę że byłam wtedy na skraju załamania nerwowego, bez wsparcia, bez wiary we własne możliwości.W końcu wybrałam siebie, nie wiem skąd znalazłam tyle wewnętrznej siły. Na lotnisko odprowadziła mnie jedynie przyjaciółka. Poleciałam. Ten wyjazd i 2 -letnie studia odmieniły moje życie. Obecnie jestem jednym z niewielu w Polsce- tłumaczem języka chińskiego, mam własną firmę i masę zadowolonych klientów. Po powrocie znalazłam prawdziwą miłość i od roku jestem szczęśliwą żoną, a od miesiąca też mamusią. Właśnie przygotowuję się do egzaminu na tłumacza przysięgłego- trzymaj kciuki!
P.S. dziewczyny nie dajcie sobie nigdy wmówić, że Wasze szczęście zależy od faceta. To Wy jesteście ważne!
Aleksandra
29 maja 2018 at 22:41Rok temu odeszła moja mama… najbliższa mi osoba, bez której mój świat już nigdy nie bedzie taki sam… Odeszła nagle, bez uprzedzenia… a chciałam jeszcze jej tyle powiedzieć, chciałam ją przytulić, przeprosić… To był najtrudniejszy moment w moim życiu… pustka, której nie da się opisać słowami… Śmierć mojej mamy uświadomiła mi ulotność i kruchość życia… przewartościowała wszystko… Postanowiłam nie zmarnować już żadnego dnia… żadnej chwili… Postanowiłam, że bede lepszym człowiekiem i bede kochać bardziej… Podjęłam decyzje… nie odkładać niczego na jutro, bo życie jest teraz… Mamo nie zmarnuję ani jednej chwili z życia, które mi dałaś… obiecuje Ci to <3 Tęsknie i kocham… Podejmijcie decyzje żeby żyć teraz, kochać teraz, być teraz… zanim świat zabierze Wam to wszystko i nie zdążycie się pożegnać…
AGA
29 maja 2018 at 23:09Jaka decyzja podjęta na przełomie ostatnich 10 lat zminiła moje życie?
Było ich oczywiście kilka i niektóre mogą być dla większości banalne, ale jednak zmieniły one bardzo duzo w moim życiu i dla mnie są to bardzo cenne decyzje. Pierwszą decyzją, od której tak na prawdę wszystko się zaczeło było czekanie dosłownie do ostatniej chwili na wyniki rekrutacji na studia (pare godzin i musiałabym czekać rok:( ale czekanie się opłaciło i tak zaczęłam studia w wymarzonym przeze mnie Krakowie. Później poszło już gładko i tutaj dokonałam wyboru, którego nie żałuję a wręcz jestem szczęśliwa że to zrobiłam,a mianowicie podzczas zakwaterowywania się w akademiku ja jako wtedy jeszcze młoda i szalona osoba 🙂 podeszłam do sympatycznie wyglądającej dziewczyny i prosto z mostu zapytałam
Hej myjesz się ?
Dla niejednej osoby wydawać by się mogło, że to co zrobiłam to był szczyt głupoty, ale jak się okazało nie dla tej dziewczyny. od razu z uśmiechem na twarzy odowiedziała, że fajnie jakbyśmy zamieszkały razem 🙂 Tak na prawdę od tego głupiego pytania zaczęła się nasza przyjaźń i oczywiście gdzyby nie to pytanie i zamieszkanie razem teraz nie byłabym najszczęśliwszą osobą pod słońcem i nie miała bym u swojego boku ukochanego mężczyzny, którego poznałam właśnie dzięki mojej przyjaciółce:)
Podsumowywując nie bójcie się zadawać nawet na pierwszy rzut oka głupich pytań (nie ma głupich pytań, są tylko i wyłącznie głupie odpowiedzi) bo one mogą odmienić wasze życie o 180 stopni i uczynić Was najszcęśliwszymi osobami na świecie.
Anna
29 maja 2018 at 23:28Decyzję, która wpłynęła na moje dalsze życie podjęłam prawie 10 lat temu. W 2008 roku miałam mieć 18-te urodziny. Rodzice i rodzina pytali mnie co chciałabym dostać. Nie chciałam biżuterii, torebek czy dofinansowania do super wycieczki bądź do prawa jazdy. Stwierdziłam, że chce aby pomogli mi zebrać na coś o czym od dawna marzyłam- na laserową korekcje wzroku. Zaraz po urodzinach, które miałam pod koniec czerwca wyjechałam na wakacje do pracy by dozbierać pieniądze na swoje marzenie, które odmieni moje życie- już wtedy wiedziałam, że tak będzie. Niestety nie udało mi się uzbierać całej kwoty dlatego w roku szkolnym dorabiałam w weekendy jako hostessa. Kiedy w końcu udało mi się uzbierać wyznaczona kwotę, zrobiłam to ! Przeszłam laserową korekcje wzroku, która diametralnie odmieniła moje życie. Nie musiałam już nosić okularów, mogłam bez problemu jeździć na basen ze znajomymi, nigdy więcej nie pomachałam obcej osobie myśląc, że to ktoś z moich znajomych a przede wszystkim zaczęłam czuć się komfortowo i pewnie. Obecnie mam 28 lat i mogę śmiało powiedzieć, że na ostatnie 10 lat patrzyłam tylko przez różowe okulary. Niby tak błacha decyzja ale wzrok jest jednym z naszych zmysłów, który pozwala nam wszystko lepiej przeżywać i ja dzięki tej decyzji przeżyłam wiele niezapomnianych chwil.
Izulinka
30 maja 2018 at 13:51Moje życie zmienia się bardzo dynamicznie – mam dopiero 23 lata. W ostatnim czasie musiałam podejmować bardzo dużo decyzji, które miały wpływ na moją przyszłość. Czułam się nimi przytłoczona i nieprzygotowana. Wybór kierunku studiów, docelowego miejsca zamieszkania, ścieżki zawodowej, a nawet momentu odcięcia pępowiny od rodziców i podjęcie decyzji o usamodzielnieniu finansowym. Można dostać zawrotu głowy 😛 Ale dałam radę i pracuje w najlepszej branży, jaką mogłam sobie wymarzyć – MEDIA. Skończyłam cudowny kierunek- DZIENNIKARSTWO. Mieszkam w mieście królów, pełnym cudownej architektury, którą tak uwielbiam – KRAKÓW. I jestem bardzo szczęśliwa 🙂
Beata
30 maja 2018 at 14:48Długo zastanawiałam się czy opisać moją historię. Nie jest to moja decyzja, ale bardzo ważny okres w moim życiu, który miał duży wpływ na mnie i moje życiowe wybory. Prawie dwa lata temu, będąc na wakacjach, leżąc z mężem nad jednym z Olsztyńskich jezior postanowiłam, że wieczorem muszę zrobić test ciążowy. Miesiączka spóźniała się kilka dni, a na teście zobaczyłam dwie blade kreski. Byliśmy kilka tygodni po pierwszej rocznicy ślubu, czas wydawał by się idealny. Mąż był zachwycony, ja owszem cieszyłam się, ale przerażenie brało górę. Mimo wczesnego okresu ciąży, pochwaliliśmy się najbliższej rodzinie, Ci z kolei pochwalili się dalszej rodzinie i wieści szybko się rozniosły. Pamiętam jak dziś, jak stałam pod prysznicem, przerażona całą sytuacją. Czy sobie poradzę, czy sprawdzę się w roli mamy, czy nie jesteśmy na to za młodzi. Kilka tygodni później, na wizycie kontrolnej u ginekologa, usłyszałam, że serce mojego dziecka się zatrzymało. Nie bije już pod moim sercem. Dwa zdania lekarza, skierowanie do szpitala. Dla lekarzy i personelu medycznego sytuacja dnia codziennego, dla mnie najgorsze chwile mojego życia. Mimo ogromnego wsparcia mojego męża i rodziny, płakałam noce i dnie. Dopiero strata uświadomiła mi jaką byłam szczęściarą. Od tej pory staramy się o dziecko. O ile wtedy ciąża przyszła niespodziewanie, teraz dwóch kresek na teście wyczekuje co miesiąc. Ktoś patrząc z boku na moje życie może powiedzieć, że mam wszystko. Kochający mąż, dobra praca, własne mieszkanie, wakacje kilka razy w roku. A my cały czas czekamy na moment kiedy znowu będzie nam dane zobaczyć te dwie różowe kreski. Ta sytuacja sprawiła, że przewartościowałam swoje życie. Rzeczy materialne nie cieszą mnie tak jak kiedyś, pieniądze przeznaczam jedynie na podróże. Chętniej się nimi dziele, uczestniczę w akcjach charytatywnych. Nie patrzę na nikogo z zazdrością, wiem, że ktoś kto przez cały dzień się uśmiecha, wieczorem może płakać kilka godzin w poduszkę. Potrafię cieszyć się sukcesami innych, nie patrząc na nich z zawiścią. Dlatego proszę, doceniajcie to co macie, a za mnie trzymajcie kciuki, abym nie straciła nadziei. Karolina Ciebie serdecznie pozdrawiam i gratuluję sukcesów !
Ewela
30 maja 2018 at 14:56Jeszcze raz gratulacje z powodu tych 10 lat. Przebyłaś długą drogę, bo sama konsekwencja decyzji o założeniu bloga i jej pielęgnowaniu wymaga odwagi i ciężkiej pracy. Wiem coś o tym 😉
Podejmowałam kilka takich decyzji, które były krokiem milowym w moim życiu i stanowią o tym kim dziś jestem. Pierwszą z takich chwil była decyzja o wyjeździe na studia zagranicą. Najpierw na Erasmusa do Szwecji, a potem na międzyuczelnianą wymianę do USA. Pierwsza wymiana i decyzja o wyjeździe kilka tys. km od domu były podjęte spontanicznie. Nie myślałam wtedy o tym, że w pewnym momencie, jeśli mnie wybiorą będę musiała pojechać do innego kraju całkiem sama (bo z mojej uczelni nie jechał tam nikt), nie myślałam wtedy czy dam radę czy ile mnie to będzie kosztowało stresów. Ale udało się, najpierw mnie wybrali, potem przyjęli na uczelni, a potem było już z górki. Wyjazd na rok do Szwecji dał mi porządnego kopa. Z trochę niepewnej siebie Eweli – dziewczyny z małego miasta musiałam stać się pewna siebie i ogarniętą Eweliną. Dzięki temu z dnia na dzień przeszłam najszybszy i najlepszy kurs angielskiego, nauczyłam się obsługi mapy w obcym mieście ;), stałam bardziej otwarta na ludzi. Ale przede wszystkim miałam możliwość poznania ludzi z całego świata, nawiązania międzynarodowych znajomości i przyjaźni, poznania innych kultur i przyzwyczajeń osób z dotąd obcych mi krajów, a także oswojenia się z „innością”. W Polsce w tym czasie ulice były pełne podobnych do siebie ludzi, mało kto wykraczał poza jeden słuszny schemat wyglądu i myślenia. W Szwecji każdy był kim chce i ubierał się jak chce, jadł jak lubi i mówił co myśli. Taka spontaniczna decyzja, której przyświecało – spróbuje, a co mi szkodzi – sprawiła, że stałam się innym człowiekiem. Mądrzejszym. Bardziej dojrzałym. I przede wszystkim otwartym na ludzi i patrzącym na innych przez pryzmat tego jacy są, a nie kim są, skąd pochodzą, ile zarabiają i jak wyglądają.
Drugą milową decyzją, jaką podjęłam, która zmieniła mój każdy dzień było założenie bloga. Oprócz nowych doświadczeń dało mi to coś najwspanialszego na świecie, czego nie miałabym możliwości doświadczyć w takim stopniu bez prowadzenia bloga – poznanie tak wielu niesamowitych ludzi. Na wielu eventach, podczas pisania na SM i obserwacji innych influencerów IG i FB przewinęło się wokół mnie pewnie kilkanaście tys osób łącznie. I dzięki temu miałam niesamowitą przyjemność poznania wielu osób, które dziś zajmują sporą cześć mojego już prywatnego, nie tylko blogowego życia. Pewnie wiesz o czym piszę, o jestem pewna, że Ty też tego doświadczyłaś. Wielu blogerów, influencerów a nawet osób z agencji czy działów PR zajmuje wielką część w moim sercu, bo poznałam dzięki blogowaniu ludzi serdecznych, szczerych, prawdziwie empatycznych i cudownie „normalnych”. Ty też jesteś w tej grupie 😀
Ktoś kiedyś napisał, że w życiu liczą się tylko chwile. Ja uważam, że chwile spędzone samotnie są tylko ułamkami sekund. Najważniejsi są ludzie, to oni tworzą mój każdy dzień, to dzięki nim mogę się uczyć siebie i świata i to dzięki nim mam ochotę stawać się lepszym człowiekiem 🙂
Justyna Waliłko
30 maja 2018 at 17:5910 lat to kupa czasu! Połowa mojego życia. W tym roku w sierpniu kończę 21 lat i nie będzie zaskoczeniem, jeśli napiszę, że przez ostatnie 10 lat mojego życia dużo się działo. Nie mogę nie wspomnieć o tym, że 7 z tych 10 lat przeżyłam w Twoim towarzystwie, Kochana Karolinko <3 Doskonale pamiętam pewne marcowe popołudnie w roku 2011, kiedy po powrocie ze szkoły usiadłam przy komputerze i przez przypadek znalazłam blog Charlize Mystery 🙂 Miałam wówczas niecałe 14 lat, chodziłam do pierwszej klasy gimnazjum i godzina z polotem do dwóch spędzana dziennie "w Internecie" była dla mnie ucieczką od codzienności, przepustką do wielkiego świata, do którego bardzo tęskniłam. Nie miałam wtedy jeszcze konta na Facebooku, a o czymś takim jak Instagram w ogóle nie słyszałam.. Za to blogosfera rosła w siłę. Czarowałaś mnie swoimi wizerunkowymi przejawami artyzmu, pomysłami na stylizacje i odwagą. W tym samym czasie natrafiłam na blog wspaniałej Anitki wtedy jeszcze Suchockiej, czyli Aife. Byłyście wtedy dla mnie ważnymi osobami. Widziałam w Was artystki, niezależne, silne Kobiety, wzory. Ja chciałam być taka jak Wy. Teraz wiem, że dla nastolatka w tym wieku bardzo ważne jest posiadanie takich wzorów, idolów (studiuję psychologię w końcu 😉
Zawsze byłam bardzo ambitną i pracowitą perfekcjonistką. Od małego cechowała mnie obowiązkowość i sumienność. Nauczyciele widzieli we mnie duży potencjał i dbali o to, bym dużo osiągnęła. Już w wieku 14 lat WIEDZIAŁAM, że zostanę lekarzem. Wieszałam sobie wysoko poprzeczkę, wszyscy dookoła też mi to robili, bo przecież – taka mądra, takie oceny … Aby realizować plan na moje życie poszłam do renomowanego liceum z wysokim poziomem. Klasa biol-chem, rozszerzony angielski i francuski i ja – dziewczyna z malutkiej miejscowości w marzeniami o wielkim świecie, ale niemająca pojęcia, czego tak właściwie od życia chce. To znaczy wiedziałam, że chcę BYĆ KIMŚ. Czasy liceum nie należały ani do łatwych, ani do przyjemnych. Miałam bardzo dużo nauki, dużo stawianych wymagań, do tego doszły problemy w domu… Nie radziłam sobie z tym wszystkim, szybko też odkryłam, że nienawidzę uczyć się biologii! Nie miałam czasu na rozwijanie moich pasji, będąc nastolatką, żyłam w ciągłym stresie i pod ciągłą presją narzucaną mi przez moich najbliższych, szkołę oraz przeze mnie samą. Prawie 3 lata – niemalże przez całe liceum – chorowałam na zaburzenia odżywiania 🙁 Kontrola nad jedzeniem, którym regulowałam swoje emocje, stała się czymś, co zdominowało mój świat. W ciągu kilku miesięcy schudłam 20 kg, a nigdy nie byłam otyła. W końcu wylądowałam w szpitalu – nie z powodu zaburzeń odżywiania, tylko z powodu wycieńczenia organizmy (które de facto było spowodowane tymi zaburzeniami i stresem…)
Dopiero pod koniec trzeciej klasy, zaraz przed maturą zdecydowałam się zawalczyć o siebie… Uświadomiłam sobie, że w takim stanie niczego nie osiągnę i BYĆ KIMŚ przyjmie u mnie formę – być słabą, wiecznie zmęczoną i niezadowoloną dziewczynką ważącą każdy kęs jedzenia… Byłam na siebie zła, że zmarnowałam te lata, zapominając o swoich pasjach, o radości z życia… Wreszcie odważyłam się otwarcie powiedzieć, że nie wybieram się na żadną medycynę! W głębi duszy zawsze marzyłam o … psychologii! Zawsze najbardziej interesowały mnie ludzkie zachowania, ich mechanizmy, motywacje, emocje! To było dla mnie jak zaklęta księga, którą chciałam rozszyfrować. Ta wiadomość spotkała się z wielką dezaprobatą ze strony moich bliskich, no bo jak to tak – miał być lekarz, a będzie czarodziej? PO PROSTU PORAŻKA…
Wychodząc z zaburzeń odżywiania, musiałam stoczyć walkę nie dość, że sama z sobą, to jeszcze z osobami, które miały być dla mnie rzekomo wsparciem. Zawiodłam się wtedy na wielu “przyjaciołach”. Codziennie słyszałam wiele przykrych słów, które do dziś pamiętam,ale to one paradoksalnie dały mi siłę. W końcu postawiłam na swoim – studiuję psychologię tam, gdzie chciałam ją studiować, dostałam się na nią z pierwszej listy i wygrałam z zaburzeniami odżywiania! Wiem, czego chcę i codziennie dziękuję za wszystko. Całkowicie odcięłam się od toksycznych ludzi, którzy ciągnęli mnie w dół i podawali się za moich przyjaciół. I NARESZCIE JESTEM SOBĄ -TAKĄ, JAKĄ CHCĘ BYĆ! Z błędami, doświadczeniami, marzeniami i celami 🙂 Zawsze chciałam pomagać innym. Studiując psychologię, mogę to robić bardziej niż na jakimkolwiek innym kierunku 🙂
Zatem decyzje, które zmieniły moje życie to przede wszystkim postawienie na swoim – pójście na zgodne ze mną i moimi ideałami studia, urwanie toksycznych relacji i powrót do NORMALNEJ relacji z jedzeniem. Te trzy wydarzenia (które były moimi DECYZJAMI) uważam za swoje osobiste sukcesy, dzięki którym stałam się silną osobą i nie łatwo mnie złamać. Wiem, że dużo mogę, wiem, że po każdej burzy wychodzi Słońce i wiem, że nie warto przejmować się opiniami ludzi, którzy nie życzą nam dobrze.
Dzięki podjęciu decyzji o studiowaniu psychologii, spełniłam też wiele innych marzeń niekoniecznie związanych z kierunkiem studiów, ale gdyby akurat nie on – nie spełniłabym tych marzeń! Poznałam mnóstwo fantastycznych, prawdziwych i autentycznych osób, przeżyłam wiele niezapomnianych przygód, rozwijam swoje inne pasje i cały czas uczę się tego, co interesuje mnie najbardziej! Decyzja o postawieniu otworzyła przede mną wiele furtek i jestem za to ogromnie wdzięczna <3
PS: Karolciu, a tak w ramach pomysłów na konkursy – marzy mi się taki, w którym to wygraną byłoby spotkanie z Tobą, np. wyjście na kawkę i ciacho albo sesja zdjęciowa 🙂
MALUTKA
30 maja 2018 at 21:40Kiedy teraz o tym myślę, to mam wrażenie, że właśnie jakieś 10 lat temu (miałam wtedy 20 lat) zaczęło się pasmo tych „dorosłych” decyzji, które ważą o naszych losach, a czego kompletnie nie jesteśmy świadomi.. czas studiów, imprez, beztroski, wraz z tym przyszła i ona.. pierwsza wielka miłość. Słowo „zakochanie” to dużo za mało, uczucie nosiło nas ponad ziemią, świat mógł nie istnieć. Minął rok, kiedy odległość powoli zabijala relacje.. rozstalismy się, choć we mnie miłość wciąż płonęła. Minął kolejny rok, moje plany na życie były już mocno ukierunkowane – terminy egzaminów do szkoły policyjnej, przeprowadzka do Legionowa i za sobą nie udane próby załatania pustki w sercu. Lipiec 2010 – ślub naszych wspólnych znajomych.. spojrzenia i to emocje które ciężko opisać.. tęsknota, żal, ścisk w sercu i gardle. Kiedy na drugi dzień odebrałam smsa o treści „Tylko raz…” zamarlam. Kiedys zawsze powtarzał, że taka miłość zdarza się tylko raz! Balam sie kolejngo rozczarowania, ale dla tej miłości porzucilam wszystkie swoje plany (czego nie zaluje:)), zaryzywkowalam przeprowadzka do Warszawy gdzie mieszkal, tam też rozpoczęłam studia magisterskie. Był to cudowny czas głębokiej, dojrzałej, wytesknionej miłości i bliskości. Po 3 latach narodził się nasz cudowny Syn, który jeszcze bardziej umocnił nasze uczucie, a w 2020 roku staniemy razem na ślubnym kobiercu! Jedna „młodzieńcza” decyzja, która zaważyła na całym naszym życiu 🙂 od 8 lat noszę na dłoni bransoletkę z grawerem tych dwóch słów z pamiętnego smsa.. I wiem, że mamy ogromne szczęście 🙂 pozdrawiam i każdemu życzę takiej miłości <3
Ola
31 maja 2018 at 10:20Moja opowiesc zacznie sie dosc standardowo. Decyzja, ktora podjelam w ostatnim dziesiecioleciu i ktora miala najwiekszy wplyw na moje zycie to decyzja o staraniach o dziecko. Co tu duzo mowic, poszlam utartym szlakiem, studia, praca, zareczyny, slub i… tu powinno pojawic sie dziecko, w koncu wszystko inne poszlo zgodnie z moim planem. Niestety. Pol roku po slubie zaszlam w ciaze. Radosc trwala tak krotko, ze nawet nie zdazylismy sie podzielic ta wiadomoscia z najblizszymi, bo juz bylo po wszystkim. Dokladnie w 1 rocznice slubu ponownie zaszlam w ciaze. Tym razem wszystko gladko szlo do przodu, az do feralnego 13 tygodnia, kiedy okazalo sie, ze dziecko jest powaznie chore. Miesiac pozniej niestety takze to malenstwo postanowilo nas opuscic. Zblizamy sie do 2 rocznicy slubu i jedyne co moge powiedziec, to to ze byly to najgorsze 2 lata mojego zycia. Ta decyzja zmienila moje zycie nieodwracalnie – pozbawila mnie mozliwosci planowania czegokolwiek z wiekszym niz kilkudniowe wyprzedzeniem, zweryfikowala znajomosci i odebrala mi resztki wiary w siebie i we wlasna kobiecosc. Czy bylo warto? Boje sie, ze moge sie nigdy o tym nie przekonac.
emka
31 maja 2018 at 11:40W tym roku kończę 29 lat, ostatnie 10 lat mojego życia było bardzo intensywne, opatrzone chwilami pięknymi, wzlotami, upadkami i ważnymi decyzjami które zaważyły o moi życiu.
Mając 22 lata, dowiedziałam się, że mam 2 lata na zajście w ciążę – w inny wypadku dzieci mogę już nie mieć. Wraz z moim ówczesnym chłopakiem zdecydowaliśmy się, była to jedna z najważniejszych i najtrudniejszych decyzji w naszym życiu. Mijały tygodnie, miesiące, a ciąży wciąż brak. Seria badań, hormonów, zastrzyków..
W końcu stwierdziłam, że to nie ma sensu, zluzowałam, odpuściłam, zamiast tego wzięłam się za siebie i swoją formę. Biegałam, intensywnie ćwiczyłam, zapisałam się na zajęcia fitness. Któregoś dnia, mój chłopak zażartował, że zabierze mnie „do nieba”. Zaprosił mnie na kolację do restauraji znajdującej się na ostatnim piętrze hotelu na Śląsku. Przy zachodzie słońca, klęknął przede mną, kelner podał najpiękniejsze róże na świecie.. ludzie zaczęli klaskać, a ja czułam się, jakbym brała udział w kadrze z filmu.
Ł. zapytał czy zostanę jego żoną, wszyscy zaczęli krzyczeć : „powiedz tak!”.
Ze łzami w oczach zgodziłam się.
Zaczęliśmy planować wesele i wspólną przyszłość. Po drodze nie zauważyłam, że coś nie gra.
Okazało się, że widocznie tych zaręczyn brakowało mojej córce, by zechciała pojawić się w naszym życiu.
Do ołtarza szłam w chabrowych butach, z niebieskimi hortensjami w ręku, maleńką córeczką pod sercem, głową pełną marzeń i sercem przepełnionym szczęściem.
Wyszłam za mąż, za mojego niebieskookiego przystojniaka, tego dnia niebo było przepięknie błękitne. Za parę miesięcy na świecie pojawiła się nasza długo wyczekiwana córeczka. Świat stanął na głowie, zawirował, obrócił się o 180 stopni, wszystko przez blond włosego i niebieskookiego Aniołka 🙂 Dziś jako mama czuję się piękna, pewna siebie i kreatywna – przed ciążą taka nie byłam.. Bałam się walczyć o siebie, o spełnienie swych marzeń i snów.
W marcu tego roku, przyszła na świat nasza druga córka. A ja czuję się najszczęśliwszą kobietą na świecie! <3
Obecnie planuję sesję zdjęciową, propagującą macierzyństwo, karmienie piersią oraz chustowanie, mam nadzieję, że wszystko się uda i już niedługo pochwalę się rezultatami. Nie boję się zabierać głosu, mówić o tym co czuję i czego chcę, a wszystko to przez jedną podjętą decyzję, która rzuciła nowe światło na moje życie 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie! 🙂
Lidia Tar
31 maja 2018 at 12:35Jako nastolatka miałam jedno marzenie. Znaleźć miłość swojego życia jak z książek z serii Harlequin, mieć gromadkę dzieci i żyć długo i szczęśliwie. W ciagu ostatnich 10 lat życie ze mnie zażartowało. W 2013 roku wyjechałam po studiach do UK, trochę by podszkolić język trochę by stać sie niezależna, trochę by znaleźć jakiś sens w życiu. I wszystkie moje marzenia, właśnie tam sie ‚spelnily’. Poznałam cudownego mężczyznę i dane mi było przeżyć właśnie taka miłość, ta jedyna i wyśniona. Taka miłość,która zdarza sie raz w życiu i jest nie do podrobienia. Taka miłość o których mozna pisać książki i kręcić filmy. Niestety była to tez miłość „tragiczna” bez happy endu. Nie żałuje,ze ja przezylam bo wiem,ze taka istnieje. Po jakimś czasie by sie dowartościować poznałam pewnego mężczyznę. I z nim spełniło sie moje kolejne marzenie z lat nastoletnich. W 2016 i 2018 zostałam mama najcudowniejszych chłopców jakich sobie mozna było wymarzyć ?❤️ Niestety w głębi serca jest zal, ze to nie rozegrało sie troszkę inaczej. Przez takie decyzje mimo,ze jestem najszczęśliwsza matka na świecie nie jestem najszczęśliwsza kobieta. Moja kobiecość to jeden wielki nieszczęśliwy spadek i miło by było zrobic w koncu coś tylko dla siebie.
Moczenie jest to idealny wpis o samych szczęśliwych sytuacjach,które spotkały człowieka w ostatnich 10 latach bo niestety życie nie jest idealne, często robi nam na przekór i choćbyśmy dawali mu 100 kolejnych szans będzie ciagle chciał nas powalać nas na kolana. Najważniejsze to starać sie podnieść i szukać iskierek radości. Moja radością,która dały mi ostatnie 10 lat sa moje dzieci.
Angelika
31 maja 2018 at 16:06Decyzja która zmieniła moje życie? – On! Ja – dusza towarzystwa cały czas z uśmiechem na twarzy. On – zamknięty w sobie skromny chłopak. To ja byłam tą walczącą lwicą. Listopad 2011. Każda impreza na studiach musiała być moja! On szedł za tłumem. To ja byłam pierwsza która pocałowała, przytuliła. On nie odwzajemnial uczucia. Po zimowym semestrze ja wyjechałam na erasmusa, On zrezygnował ze studiów bo wybrał pracę. Po roku który spędziłam na podróżach, nocach na sardyńskich plażach, w dniu w którym podpisałem umowę z uczelnią że zostaje na kolejne 2 lata napisał On. Ze chciał mnie przeprosić, że żałuję, że nie zabrnal w to dalej. Ja przyjelam przeprosiny i dalej zajadalam się pyszna pizza i słuchałam seryjnie mordując swoją głowę włoskich kapeli. Pewnego dnia po rozmowie z Mamą, po 2 latach rozłąki z krajem, stwierdziłam : Mamo, nie daje już rady, wracam! Na lotnisku rozładował mi się telefon więc z Krakowa do Torunia wrocilam jedynym nocnym pociągiem. Tkwilam w 12sto godzinnej podróży bez jakichkolwiek naładowanych odbiorników świata. Wróciłam do domu, włączyłam telefon wchodzę na mess a tam „ni z gruchy ni z pietruchy” wiadomość od niego, że mu się śniłam, że nie powie mi dokładnie co by mnie nie wystraszyć ale, że źle. Na to ja mu odpisałam, że jestem w Polsce. 2 dni później był już u mnie. Mało tego, powiedział że nie wie czemu ale patrząc na mnie teraz uświadamia sobie, że to ja jestem tą jedyną. Mało tego. Po cudownej nocy powiedział mi, że spełnił swoje marzenie, że zrobił sobie dziecko :d ja cała w szoku, przecież jeszcze kilka dni temu nie jadłam dobrego, polskiego chleba. Nie kłamał w niczym! Jestem mamą pulchniutkiej Lenki i narzeczona najlepszego mężczyzny na świecie. Czarodzieja!
Pats
31 maja 2018 at 16:38Decyzja, która wpłynęła na moje obecne życie zabrzmi może zbyt filozoficznie i jak wynik ukończenia kursu rozwoju osobistego, ale co mi tam – 10 lat temu skonczylam 25 lat i stanęłam na progu nowego życia – z dyplomem magistra, bez pracy, pieniędzy i planu przeprowadzałam się do Warszawy. A decyzją jaką wtedy podjęłam było PRZESTAĆ SIĘ WSZYSTKIEGO BAĆ! A musisz wiedzieć, że jestem wychowana na osobę skromną i ostrożną do bólu 🙂 wtedy jednak zrozumiałam, że od podejmowania ryzyka będzie zależeć moje przyszłe życie. I na fali własnej decyzji i determinacji zaczelam działać – uporczywie szukałam pracy, aż znalazłam (a równo z moim przyjazdem zaczął się kryzys i trochę to trwało), mimo panicznego lęku zrobiłam w Wawie prawo jazdy i zostałam kierowcą, zaczęłam wychodzić do ludzi, rozwijać pasję i powoli stawałam się tym kim jestem teraz. A kim jestem? Całkiem pewną siebie 35-latką, przyzwoicie wyglądającą (a jeszcze 10 lat temu na stylio pisałam do Ciebie, bo nie umiałam dobrać butów do kiecki – pomogłaś, pamiętam i dziękuję!), podróżującą, w szczęśliwym związku, a dzięki kilku decyzjom i determinacji we własnym wymarzonym mieszkanku:) I chociaż przez te 10 lat przeżyłam też okropne porażki, po których ze zrezygnowania i wstydu chciałam emigrować to po każdej z nich z podniesioną głową podnosiłam się i dalej robiłam swoje, zostawiajac śmiechy krytyków i malkontentów w tyle. I co?? I po latach oni dalej siedzą i marudzą, a ja zaraz otwieram drugą firmę. I chociaż pewnie każda historia będzie bardziej fascynująca niż moja to chciałam się nią podzielić, bo 10-leciem Twojego bloga dałaś mi powód i okazję do wspomnień i podsumowań 🙂 przybijam Ci wirtualną piątkę i chociaż nigdy nie komentuję to wiedz, że na Żoliborzu masz od ponad 10 lat sporo starszą i oddaną fankę 🙂
P.
Monka
6 czerwca 2018 at 13:03Mega dystans do siebie i super historia 🙂 Prosto z serca. Pozdrawiam wirtualnie!
Martyna K.
31 maja 2018 at 17:00Dokładnie 10 lat temu – 12 czerwca 2008r podjęłam najważniejszą decyzje w swoim życiu.
Ale po kolei…
Byłam w klasie maturalnej (poszłam rok wcześniej do szkoły dlatego zdawałam jako osiemnastolatka), matura była w maju, poszło – jak się później okazało bardzo przyzwoicie. Ale ja nie o tym.
W całym tym naturalnym zgiełku ciagle obiecywałam sobie, że pójdę do lekarza bo paskudnie się czułam, w końcu poszłam zrobić badania, wizytę u lekarza POZ miałam na 10 maja. Szlam tam bardziej dla świetego spokoju, a okazało się, że usłyszę tam wiadomości które całkowicie zmienia moje życie.
Pani doktor powiedziała, że wszystko wskazuje na to, że 1) jestem w ciąży, 2) mam paskudnie złe wyniki które mogą świadczyć o białaczce. Nie wierzyłam. Kolejne dni pamietam jak przez mgłę, skierowanie do szpitala, oddział hematologiczny, paskudny oddział, mnóstwo chorych. Co więcej byłam sama, nie powiedziałam nic nikomu, bałam się o Mamę i babcie, że będą się zamartwiać. Ojciec dziecka… nie kochałam go. Był trochę z braku laku. Powiedziałam, że jadę do koleżanki odpocząć, a byłam 30 km od domu w szpitalu. Po 3 tygodniach była diagnoza- białaczka limfatyczna. Ale to nie wszystko, według lekarzy konieczna była aborcja. Nie pamietam co wtedy czułam, co powiedziałam, nie wiem jak to przeżyłam. Pamietam tylko, że podali mi termin aborcji -12.06.2008r, godzina 10.00.
Miałam milion myśli, począwszy od tych, ze muszę usunąć ciąże, na tych, że zabije własne dziecko kończąc… kiedy przyszedł dzień aborcji (nadal nic nikomu nie powiedziałam) wyszłam ze szpitala na własne żądanie. Usłyszałam tylko, że jestem skrajnie nieodpowiedzialna, że nie przeżyje, ani ja ani dziecko, że to bez sensu, że muszę ratować siebie bo dziecko i tak nie przeżyje. Mnie nie obchodziło co do mnie mówili, podjęłam decyzje. Pojechałam do domu, powiedziałam o wszystkim rodzinie, ojcu dziecka. Decyzji nie zmieniłam. Bałam się tak bardzo, że do dzisiaj nie potrafię o tym mówić. Jednocześnie czułam się odpowiedzialna za istotę pod moim serce a z drugiej strony wiedziałam, że mogę umrzeć, że nie będzie miało matki… jednak udało się. Urodziłam w Wigilie 2008r. Był to mój wigilijny cud. Mimo, ze wcześniak, mimo, że wiele problemów- urodził się. Prześliczny, cudowny Michaś. Wiedziałam ze za kilka dni muszę przyjąć chemię i nie będę widziała pierwszych dni, tygodni, miesięcy… ale miałam tak ogromna mobilizacje, że udało się. Po 18 miesiącach leczenia byłam zdrowa. Po drodze było wiele problemów, Michałek chorował, nie mógł pójść do szkoły o czasie, ale już jest wszystko dobrze. Jest moim cudem. Tydzień temu wyszedł z 1 Komunii Świętej, wspólnie dziękowałam Bogu za wszystko…
i to właśnie ta data 12.06.2008 zmieniła moje życie. Nie wiem skąd znalazło się we mnie tyle odwagi, nie wiem skąd miałam tyle siły, ale wiem, że jedna decyzja może zmienić całe życie. Niestety nie mogę mieć więcej dzieci, ale co z tego, mam Michasia. Kto wie, może wydarzy się jeszcze jakiś cud 🙂
Pamiętajcie dziewczyny, zawsze idźcie za głosem serca!
Karolina
31 maja 2018 at 18:50Kilka lat temu postanowiłam, ze nie będę pozwalała na to, aby negatywne osoby miały tak duży wpływ na moje życie i uczucia. Od tamtej pory cieszę się każdym dniem, staram się zarażać uśmiechem i rozdawać ludziom dobro!!! Robię co mogę, aby pomagać innym. Aktualnie jestem w ciąży i pierwszą moją myślą, gdy się o tym dowiedziałam było – MUSZĘ BYĆ JESZCZE LEPSZYM CZŁOWIEKIEM! Tak, aby dać tej małej istocie jak najlepszy przykład.
Na co dzień spotykam znudzone życiem, sfrustrowane kobiety, niestety często szukające afer i plotek …. ich nastawienie potrafi zmienić nie jedna osobę, ale nie daję się… Na każde złe słowo reaguję dobrem! Tylko tak mamy szansę na zwalczenie tego zła, które otacza nasz świat. Jestem szczęśliwa! Mam cudowną rodzinę, wspaniałego męża, dzidzie w drodze, zdrowie… czego chcieć więcej? ? Kilka lat temu widziałam tylko negatywy a teraz nie potrafiłabym wymienić nawet jednej negatywnej rzeczy ? I będę przeszczęśliwa, jeśli każdy zrobi sobie takie postanowienie! To ułatwia życie! ? Już wiele osób zaraziłam tym nastawieniem i naprawdę z dumą patrzę jak zmienia się ich życie!
Justyna
31 maja 2018 at 19:10Pytanie konkursowe sprawiło, że dzisiejsze wolne popołudnie spędziłam analizując ostatnie 10 lat (a nawet więcej) swojego życia. Która decyzja sprawiła, że jestem tu gdzie jestem i jestem jaka jestem? Które podjęte decyzje były dobre a które złe? Tego nie wiem. Podejmujemy w swoim życiu tyle decyzji i myślę, że każda wpływa na nasze życie. Od tych dużych „życiowych”, w moim przypadku np. Wybór małżonka, podjęcie decyzji aby zacząć wszystko od nowa, wyjeżdżając z jedną walizką do innego kraju (choć wszyscy wokół pukali się w czoło i odradzali) po te mniejsze, lecz też ważne decyzje- z jakimi ludźmi sie przyjaźnimy, czy poświęcamy się pracy, rodzinie, pasji, czy znajdujemy złoty środek, czy zwiedzamy świat czy oszczedzamy na wymarziny dom. Aż po te malutkie decyzusie – zjeść chipsy czy banana 🙂 te wszystkie decyzje kształtują nasze życie, nasze charaktery. I dziś już wiem- podjęłam w swoim życiu wiele życiowych, bardzo dobrych decyzji ale i mnóstwo złych- ale to również one sprawiły, ze jestem teraz szczęśliwą i żyjąca w zgodzie ze sobą kobietą. Żyjmy szczęśliwie i spełniajmy swoje marzenia bo życie mamy tylko jedno! Nie bójmy się żyć tak jak chcemy!
MM
31 maja 2018 at 20:08Ja jako 32 latka jestem szczęśliwa posiadaczką jednego męża, dwójki dzieci, dwóch etatów i dzięki Bogu tylko jednej podyplomówki ? choć czasami czuje że lece juz na oparach tak naprawdę pierwszy raz odkąd zaczęłam studia czuje ze jestem.tu gdzie powinnam być, w październiku w ciagu jednego wieczora podjęłam chyba najistotniejdza decyzję w swoim doroslym zawodowym zyciu a mianowicie totalne przekwalifikowanie sie, z dnia na dzien zapisalam sie na podyplomowke i zaczelam realizowac swoj cel modlac sie co wieczór zeby zainwestowany czas i oczywiscie pieniadze zaowocowaly ☺ dzis wiem ze podjelam dobra decyzje bo po pol roku pracowalam juz w swoim wymarzonym zawodzie a mianowicie jestem nauczycielem wychowania przedszkolnego a w międzyczasie ucze angielskiego ? nie ma zlego momentu na zmiany, najważniejsze to wiedziec czego sie chce i nie bac sie, mysle ze w moim przypadku najwiecej dalo mi posiadanie dzieci to one niesamowicie otwieraja oczy na siebie i swoje mozliwosci ? moze moj przypadek to nic nadzwyczajnego ale dla mnie to co sie teraz dzieje jest strasznie ważne i ciesze sie tym ze w koncu znalazlam swoje miejsce, pozdrawiam ?
Malwina
31 maja 2018 at 21:20Najważniejszą decyzję ostatnich dziesięciu lat podjełam dopiero dwa lata temu a było nią rozpoczęcie terapii. Miałam w sobie (jak pewnie wiele osób) ogromną blokadę, wstyd i poczucie że muszę sobie sama ze wszystkim poradzić. Ale dzięki temu że zdecydowałam się na leczenie teraz wciąż żyję i jest to życie które nigdy nie sądziłam że będę miała. Decyzja o pójściu na terapię pociągnęła za sobą kolejne najlepsze decyzje których bez pomocy nigdy bym nie podjęła – pójście do psychiatry, rzucenie znienawidzonych studiów, pójście za marzeniami, zerwanie toksycznej przyjaźni. Przede mną długa droga ale czuję się silna i cieszę się sobą – pierwszy raz w życiu. Boję się myśleć jak okrutnie zmarnowałabym sobie życie gdyby nie ta decyzja.
Lucy
31 maja 2018 at 22:15W 2011 podjęłam decyzję, która zmieniła moje życie o 180 stopni. Nie, nie poznałam mężczyzny, ani też nie wygrałam na loterii – po prostu postawiłam na siebie:) Odważyłam się zaaplikować się o pracę do lini lotniczej i przeszłam rekrurację. Ukończyłam szkolenie po angielsku i w ciągu miesiąca przeprowadziłam się z małego miasteczka do Warszawy, a ciężką i kiepsko wynagradzaną pracę zamieniłam na ciekawe i rozwijające zajęcie. Dzięki pracy dużo podróżuję, zwiedziłam wiele przepięknych miejsc na Ziemi oraz poznałam wielu wspaniałych ludzi, mieszkam w pięknym mieście i chyba mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. A wszystko to dzięki tej jednej decyzji, którą odważyłam się podjąć 7 lat temu 🙂
Mariisz
1 czerwca 2018 at 00:03Cześć Karolina! Zaraz pewnie zaczną się pytania co robi facet na kobiecym blogu. Co robi? Czyta. A czyta dlatego, że jego całe serce czyta każdy wpis a z tej mojej miłości do najwspanialszej kobiety interesuje mnie co robi i cenie w Niej jej pasję. Co zmieniło się tak radykalnie w ciągu życia, trochę ciężkie pytanie dla człowieka który przeszedł nie łatwe drogi. Wychowałem się w małym mieście, pieniędzy za dużo nie było, koledzy, koledzy, koledzy. Nigdy nie stawiałem na dom. Wszyscy szli do zawodówki. Ja stwierdziłem, że jednak dużo wiem, za dużo by siedzieć na budowie czy być popychadlem. Wybrałem dobra szkole jednak nadal w głowie miałem głosy kolegów, robiłem wszystko jak Oni. Na studia nie poszedłem bo wolałem obracać się w tym towarzystwie co mam. Przecież ja biedny chłopak i tak na kogoś lepszego nie trafię – miałem tak niska samoocenę że popadlem w problemy z własną głową. Tylko koledzy ratowali mnie z najgorszych myśli. Pamietam jak dziś to był poniedziałek, 8 lat temu. Wstałem do pracy i nagle szef poprosił mnie żebym pojechał do miasta oddalonego o 100 km od mojego żeby zawieźć części. Wiesz co? Nie wróciłem. Szukali mnie wszyscy 3 dni. Ucieklem od kolegów, beznadziejnej pracy, wiecznie narzekajacych rodziców. Gdy tylko wjechalem do większego miasta coś mnie tknelo, coś we mnie peklo, otworzyło nowe horyzonty. Nie bałem się. Nie bałem się zacząć od 0, bez niczego. Chciałem w głowie tylko jedno – LEPIEJ. Tydzień później miałem już wynajete mieszkanie, nowa prace. Zacząłem wychodzić o niebo w lepsze miejsca niż przed blok. Przez pewien okres pracowałem jako barman. W każdy piątek o 20 przez około 3 miesiące przychodziła dziewczyna. Na prawdę jako barman można wyczuć tak strasznie ludzkie emocje. Po co i dlaczego przychodzi pić, nie zamieniając słowa. Przelamalem się i zapytałem wprost tej blondynki co się dzieje, czy mogę pomóc. Okazało się, że jej facet co piątek o 20 daje jej pieniądze na zakupy, kino, imprezę tylko po to by on mógł w spokoju spędzić czas z kolegami. I znowu coś we mnie peklo. Po tych 3 miesiącach w jej oczach widziałem coraz większy smutek. Mając wszystko gdzieś, tak jak wtedy, poszedłem do szatni, przebralem ubranie, wziąłem ja za rękę i powiedziałem, że skoro on zapłacił jej za czas ja wezmę go za darmo. Straciłem pracę ale zdobyłem coś znacznie cenniejszego. Uczucie. Uczyła mnie kochać a ja ją. Kawałek po kawałku. Nie mając zupełnie nic. Dziś mam dobrą pracę, własne mieszkanie ale też mam coś jeszcze. Kobietę która za 3 miesiące oficjalnie będzie moja ŻONĄ. Będę szczery, nie czytałem komentarzy konkursowych więc nie wiem nawet czy Ona tu jest. Ale jeśli uda mi się wygrać wygram dużo więcej niż mogę. Wygram jej najukochanszy, jedyny wyjątkowy uśmiech i radość oraz zapewne płacz. Bo skoro poznałem kogoś kogo wzrusza kwiatek z pola to wzruszy zawsze już wszystko. To tyle. Przybijam pione!
WARSZAWA
1 czerwca 2018 at 00:10Cześć Karolina! Gratuluję Ci okrągłej rocznicy i życzę wielu takich kolejnych. Widać, że ta praca jest stworzona dla Ciebie, dlatego też dziękuję za wszystkie rady i inspiracje jakimi nas raczysz i proszę o więcej! 🙂 Jestem teraz w podobnym wieku jak Ty, kiedy założyłaś bloga. Jestem również w trudnym momencie swojego życia. Trzy lata temu podjęłam decyjzę o wyjeździe na studia do dużego miasta- Warszawy. Z perspektywy czasu widzę jak dużo pewności siebie, samodzielności i pokory zyskałam, mimo trudnych początków. Wyjazd i studia bardzo poszerzyły moje horyzonty, to sprawiło, że uwierzyłam, że mogę osiągnąć w życiu więcej. Bilans strat natomiast pokazał, że odwrócili się ode mnie starzy znajomi, ponieważ nie miałam dla nich czasu, studia na które tu przyjechałam utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie chcę uczyć się na uczelni medycznej, stan mojego konta od dłuższego czasu pokazuje dwucyfrową liczbę, ponieważ nie mam możliwości żeby pracować, a kiedy umierała bliska mi osoba, ja nieświadoma siedziałam na kawie z koleżankami. Dlatego uważam ten czas za przełomowy, ponieważ pokazał mi tak proste rzeczy, że życie może być piękne i dawać wiele możliwości, ale też nie zawsze wygląda tak jak byśmy tego oczekiwali, szczególnie jeśli nie wiemy czego od niego chcemy. Czasem trzeba się na chwilę zatrzymać i zastanowić, co ja właściwie ze sobą robię, czemu moje życie tak wygląda? Ja się już zastanowiłam .. Wiem na pewno, że chcę spełniać swoje, a nie czyjeś marzenia. Dowiedziałam się też, że chcę materializować to co wytworzy mój umysł, być swoim szefem i pracownikiem i uczyć się tego co na prawdę mnie interesuje, dlatego podjęłam niedawno decyzję o założeniu bloga i powrocie, tym razem na prawdziwie intereujące mnie studia do rodzinnej miejscowości. Najbardziej pozytywną rzeczą jaką był wyjazd jest to, że dowiedziałam się w końcu czego chcę od życia. Mam nadzieję, że ta decyzja którą podjęłam teraz również okaże się przełomowa i przyniesie więcej korzyści niż poprzednia.
Struśka
1 czerwca 2018 at 15:34Najważniejsza decyzja jaką podjęłam w przeciągu ostatnich 10 lat a dokładniej 5 wiążąca się z 10 latami to zerwanie moich zaręczyn. 10 lat temu poznałam chłopaka, zakochałam się i jak to ja do szaleństwa. Byłam gotowa dla niego na wszystko. Przy okazji niezdecydowana co robić w życiu po maturze poszłam na studia, które mnie nie interesowały, skończyłam je. W związku cały czas czułam się niepewnie, była jego 1 zdrada, potem jakieś kłamstwa, rozstanie na parę miesięcy i wielki powrót. 6 lat temu po śmierci mojego brata zaręczyliśmy się. Byłam przekonana, że nie można mieć wszystkiego, a chodzi mi o szczęście na różnych płaszczyznach. Żadna praca jaką miałam nie satysfakcjonowała mnie, słyszałam uszczypliwe komentarze na temat zmienianego przeze mnie miejsca pracy, ale próbowałam znaleźć miejsce dla siebie. W końcu po roku 2 miesiące przed ślubem, uznałam że to nie to, że mu nie ufam i nie dam rady tak dłużej. Rozstaliśmy się i afera – oczywiście no bo jak to tak przed ślubem. Kilka miesięcy później znowu było „dajmy sobie szanse”, pomyślałam „to już tyle trwa, ja mam same przeczucia, zero dowodów może faktycznie byłam przewrażliwiona”. Spróbowaliśmy – 4 miesiące i dostałam takie dowody na zdradę, że mi się wszystkiego odechciało.
Od tego czasu moje życie zawirowało, zmieniłam pracę z pedagogiki na HR, skończyłam kurs krawiecki bo zawsze chciałam znać chociaż jakieś podstawy, żeby sobie coś uszyć, ale cały czas z tyłu głowy siedziała mi myśl, że powinnam wyjechać. Odciąć pępowinę i poznać kawałek innego kraju. I tak zrobiłam, w końcu postawiłam na siebie. Lepiej późno niż później 😉 od 2 i pół roku mieszkam w Holandii. Zarabiam, zwiedziłam już troszkę Europy. Poznałam cudownego człowieka, który niedawno mi się oświadczył i tym razem wiem, że mogę mu ufać, widzę miłość w jego oczach i wiem, że będziemy szczęśliwi. A co dalej? Kolejne studia i powrót do Polski, bo tam też się da 🙂 Da się żyć tylko trzeba żyć z pasją, zrozumiałam to późno, ale i tak dobrze, że przed 30 😉
Katarzyna
1 czerwca 2018 at 18:4710 lat temu byłam bardzo zwyczajna dziewczyna szkoła i szkoła jak to młody człowiek. Mam 24 lata i z prespektywy czasu widać wszystko. Kiedyś siedziałam w ksiazkach oddawałam sie przygoda kazdej przeczytanej ksiązki. Mialam jedna przyjaciolke z ktora spedzalam czas. Po latach wszystko sie zmieniało. Przyszlo liceum. Zalozylam bloga ktorego mam do dzis moze nie ma za duzo fanow ale uwielbiam spelniac sie w fotografi i pisaniu ktore przychodzi mi lekko. Poznalam bardzo duzo ludzi teraz widze jak duzo sie dzieki nim nauczylam. Majac starego analoga moglam poznawać swiat a dzieki rysowani bo to druga moja pasja poznawalam siebie. Czas mijał. Poznalam swoja milosc choc nie do konca bylam pewna czy bedziemy razem. Nasze decyzje zaczely mnie zmieniac. Zaczelam zwiedzac, poznawac swiat. Az podjelismy decyzje o dziecku. Moze to oklepane ale powiem Wam ze to byla najwazniejsza decyzja w moim zyciu ktora mnie zmoenila. Dopoki nie uslyszalam pierwszego placzu mojej corki nie wiedzialam tak na prawde co mnie czeka. Ale uwierzcie dzieki niej po latach zakupilam pierwsza lustrzanke dzieki czemu spelniam sie w swojej pasji. Myslicie ze dziecko ogranicza? Otoz nie. Ona nauczyla i uczy mnie wszystkiego na nowo. Jak cudownie jest zatrzymac sie i poznawac wszystko na nowo. Patrzec jak maly stworek uczy nas rozgladania sie po swiecie. Dostrzegania rzeczy ktore narmalnie byly blahe. A ja patrzac jej oczami jek ciekawoscia odwaga z jaka wszystko robi sama nabralam odwagi do podejmowania wyzwan. Dzieki mojej corce spelniam sie jako fotograf dzieki niej podjemal decyzje o podjeciu kursow fotografi. Decyzja o dziecku zmienila wszystko. Stalam sie pewniejsza kobieta spelniajaca swoje pasje, a przede wszystkim nie bojaca sie wyzwan. Wszystko stalo soe proste i na wyciagniecie reki. To moja corka nauczyla mnie wszystkiego od nowa. Jest malym kochanym czlowieczkiem ktory pozwala dostrzec wiecej niz nacodzien jestesmy wstanie zauwazyc. Przeciez swiat jest taki ciekawy i otwary na nas!!
Katarzyna
1 czerwca 2018 at 19:35**************************************************** 10 grudnia 2007 r. **************************************************************
Drogi Pamiętniku…
Nie daję już rady, wszystko wokoło jest szare, rodzina się ode mnie odwróciła, a znajomi… straciłam ich… straciłam najlepszą przyjaciółkę, bo ona, jak wszyscy, nie potrafiła zrozumieć co tak naprawdę czuję.. Czuję pustkę, cholerną pustkę, stagnację, bierność.
Próbuję odwracać wzrok, gdy słyszę jak moja mama zaczyna szlochać.
Słyszę dźwięk otwierania apteczki, to pewnie ona znowu szuka tabletek uspokajających..to ja ją wykańczam.
************************************************** 17 kwietnia 2008 r. ***********************************************************
Drogi Pamiętniku… znowu mamy Wielkanoc.
Może tym razem święta spędzę milej niż Boże Narodzenie. Może? Na pewno spędzę je lepiej. Przecież będę sama, w pustym mieszkaniu.
Będzie super. Na pewno.
***************************************************10 września 2009 r.************************************************************
Drogi Pamiętniku…
Czemu wszyscy mnie nienawidzą.. Bo nie chodzę uśmiechnięta od ucha do ucha jak nafaszerowana jakąś chemią? Bo nie widzę celu w spacerach czy spotkaniach towarzyskich? Bo dobrze jest mi samej?
Kogo ja próbuję oszukać, jest mi źle.
Jest mi cholernie źle samej. Chcę, żeby było jak kiedyś- miałam przyjaciół, wspierającą rodzinę, kochającego chłopaka..którego wczoraj spotkałam, a jego reakcja na mój widok była mieszanką wstrętu i obrzydzenia. Gdyby dało się cofnąć czas..
******************************************************21 marca 2010 r.********************************************************
Drogi Pamiętniku…
Wyszłam z domu. To był krótki spacer, ale długo zwlekałam, aby się na niego udać.
Czułam wzrok ludzi na sobie, oni też mnie nienawidzą?
Poszłam nawet na zakupy! Tak, zrobiłam to! Co z tego, że kupiłam kolejną czarną bluzkę do kolekcji.
Spacer, potem zakupy..czy już jestem jak normalny człowiek? Nawet nie płakałam dzisiaj! No dobra, poleciała może jedna łza, ale to po rozmowie z mamą.. to były łzy wzruszenia. Powiedziała,że mnie kocha i żebym walczyła, bo ona walczy ze mną. Wygram? To znaczy, wygramy?
****************************************************14 kwietnia 2011 r.********************************************************
Drogi Pamiętniku…
Właśnie wróciłam z sesji z terapeutką. Czuję, że ona ma więcej problemów niż ja, ale udaję i słucham ją jakby sam Luter wygłaszał swoje 95 tez. Nawet poradziła mi, żebym założyła swój własny pamiętnik! No nie pomyślałam o tym kompletnie…
Muszę już lecieć, rodzina przyjechała na szarlotkę! (oni serio myślą,że sama ją upiekłam, ale ciii…)
****************************************************15 sierpnia 2012 r.*******************************************************
Drogi Pamiętniku…
Wracam czasami do starych wpisów, do tych czasów, kiedy moje życie skupiało się na zamartwianiu i zastanawianiu się- ile osób mnie nienawidzi?
Nie będę się śmiała z przeszłości, nie będę też płakała. Powiem tylko,że jestem dumna,że rozpoczęłam walkę. Zrobiłam to dzięki mojej bohaterce, która chyba właśnie puka do drzwi.. Do później, pa!
****************************************************12 lipca 2013 r.**********************************************************
Drogi Pamiętniku…
Nie uwierzysz, ale zrobiłam najbardziej szalony krok w swoim życiu (poza ostatnim wyjściem do klubu z A.)
Więc… złożyłam papiery na studia! Kierunek: psychologia.
Ludzie mi mówią- „To na pewno dobry pomysł? Przecież…no wiesz…miałaś problemy”. Miałam, ale jak nie ja to kto pomoże tym innym „szarym i zmartwionym”.
Kto im lepiej doradzi, jak nie ja-osoba, która zna wszystko z autopsji? Psychologia to moje powołanie, wiem to. Ja zaczęłam nowe życie, podjęłam decyzję o zmianie i jestem.
****************************************************2 maja 2016 r.****************************************************
Drogi Pamiętniku…
Rok na studiach zaliczyłam śpiewająco! Nie obyłoby się bez pomocy rodziny i terapeutki ( najlepsza pani promotor świata!)
Po zajęciach udałam się na małe zakupy. Nieee, nie kupiłam nic czarnego.
Tutaj zaskoczenie! Kupiłam sukienkę i to pastelową!
Podobno teraz te kolory są w modzie.. może Panu P. się spodoba <3
Pewne decyzje potrafią odwrócić wszystko o 180 stopni.
Moja zmieniła dosłownie wszystko- pierwszym krokiem było udanie się na terapię. Otworzyłam oczy, zrozumiałam, zmieniałam się, stopniowo.
Zaczęłam trzeźwiej myśleć- mam jedno życie, więc czemu miałabym żyć w szarości skoro wcale nie podoba mi się ten kolor.
****************************************************1 czerwca 2018 r.****************************************************************
Drogi Pamiętniku…
WYGRAŁAM.
Linka
2 czerwca 2018 at 10:26Każdego dnia podejmujemy decyzje ważące na naszym dalszym życiu. W końcu jedno wynika z drugiego. Niemniej jednak jedną z lepszych decyzji, które podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat to pójście na studia zaoczne. Nie było to łatwe, ponieważ rodzice bardzo chcieli, żebym studiowała dziennie na studiach medycznych. Jednak moja rodzinna miejscowość znajduje sie dość daleko od miejscowości gdzie miałabym studiować,a mialam wtedy chłopaka, którego bardzo kochałam. Oczywiście dalej jesteśmy razem. Dlaczego ta decyzja bardzo wpłynęła na moje teraźniejsze życie ? Ponieważ dzięki temu, że obrałam własną drogę mimo nacisków rodziców, poszłam na studia, ktore bardziej mnie interesowały niż te medyczne. I dzięki temu, że studiowałam zaocznie, znalazłam prace dorywczą, która bardzo ukształtowała mnie i moj charakter. Nie jest to łatwa praca, uczy pracy z ludźmi, pokory i tego, że każdy krok, który podejmiemy ma wpływ na nasze działania w przyszłości. Dzięki decyzji, która była bardzo ciężka, ale która podjęłam bo tak nakazywało mi serce mam wszystko, wspaniałego faceta, prace, kształtuje sie w kierunku, który mi sie pdooba, żyje tak jak chce! I wlasnie o to chodzi w życiu, zeby być spełnionym i szczęśliwym, i wlasnie ta decyzja to uczyniła 🙂 w życiu trzeba chodzić wlasą drogą, nie zważać na innych i żyć po swojemu 🙂
Magda
2 czerwca 2018 at 10:27Dokładnie 9 lat temu podjęłam decyzje która odmieniła moje życie o 180 stopni.
Po 3 miesiącach znajomosci z moim (teraz już Mężem) chłopakiem podjęliśmy decyzje, ze zakładamy działalność i otwieramy kawiarnie w kompletnie innym miejscu naszego zamieszkania (300km dalej) nie znając miejsca,ludzi ani miasta… Ta decyzja odwróciła nasze życie bardzo ale nie żałujemy a prowadzimy ja dalej z wielka pasja i zaangażowaniem ?
MMS
2 czerwca 2018 at 10:30Chciałabym napisać, że najlepszą decyzją w życiu było zostanie na noc u chłopaka (obecnego męża), bo wprowadził do mojego życia wiele barw, rozbudził ciekawość, sprawił, że rozwijam pasje, ale to wszystko stało się znacznie wcześniej. To stało się w Krakowie – stałam w kolejce do złożenia papierów na studia. Kolejka się ciągnęła, było gorąco, ale cień kamienicy dawał nieco miłego chłodu. Stałam tam jak kołek i zastanawiałam się, co dalej z moją szczenięcą miłością. Kraków – marzenie, najpiękniejsze miasto na świecie, a obecny luby w Warszawie, mieście, którego szczerze nie lubiłam. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił dziekan. Okazało się, że coś się stało z moją punktacją i czy jednak jestem zainteresowana Warszawą. Niewiele myśląc, rozjerzałam się dookoła, spojrzałam na pięknie pnący się do góry bluszcz i …odwróciłam się na pięcie. Złożyłam papiery do Warszawy i chociaż z lubym nie wyszło, to poznałam masę fantastycznych ludzi i obecnego męża. Okazało się, że Warszawa, tak różnorodna, jest piękna. Daje ogrom możliwości, a przede wsZystkim pysznego jedzenia!
pani.mateczka
2 czerwca 2018 at 10:31Moje życie szalone, pełne uśmiechu i spontaniczności. I nagle BUM! Koniec tego wszystkiego, pojawił się ON. Zamiast uśmiechu pojawił się strach, uczucie kompletnie do tej pory obce. Skończyły się imprezy i wracanie do domu po nocach. Zaszłam w ciążę. W październiku zeszłego roku urodził się Mimi(zdrobnienie wymyślone przez dwulatke ?). Wszystko się zmieniło.. Już nie ja decydowałam o swoim życiu, lecz właśnie Mimi. Pierwsze miesiące macierzyństwa były okropne. Ciągle towarzyszył mi strach, tęsknota za tym co było, brak snu i rozczarowanie. Tak, rozczarowanie tym, że macierzyństwo nie wygląda tak jak na filmach. Nikt nie pokazuje tej mrocznej strony. Bólu. Lecz teraz, kiedy minęło już prawie 8 miesięcy, razem z moim synkiem stanowimy duet jak marzenie. Znamy się na wylot i „dogadujemy” się bez słów. Mimo, że na początku było ciężko, teraz jest najlepiej na świecie. Ból, strach i rozczarowanie znowu przerodziło się w szczęście i uśmiech na twarzy! Kocham go nad życie i nie zamiebilabym swojego teraźniejszego życia na nic innego w świecie!
K.M
2 czerwca 2018 at 10:34Najlepsza decyzja która podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat była decyzja o wyprowadzce z domu i rozwodzie. Biorąc ślub myślałam ze będziemy żyć długo i szczęśliwie, niestety mój były już mąż zgotował nam prawdziwe piekło za życia. Dzieki tej decyzji uwolnilam siebie i mojego synka od życia z tyranem.
To była bardzo trudna walka, ale dzieki temu mój synek może być radosnym dzieckiem. Wie co to uśmiech, normalność. Wczesniej był tylko wystraszonym małym człowiekiem.
Oczywiście powrót do normalności to długa i mozolna walka, ale efekty widzę każdego dnia.
Moje dziecko i ja, mamy możliwość na normalne życie. Jest ciezko, ale radość w oczach mojego synka daje mi sile by walczyć każdego dnia.
Agata
2 czerwca 2018 at 10:36W 2012 roku, zaraz po zdaniu matury, zdecydowalam, ze wyjade do Anglii na 3 miesiace pracowac jako niania i podszkolic jezyk. Po powrocie planowalam studia na Wroclawskiej uczelni. Nie powiem, bylo ciezko. To byl pierwszy raz kiedy bylam tak daleko od rodziny, strasznie tesknilam. Jednak nie dalam poniesc sie emocjom i trzymalam sie twardo. Po trzech miesiacach z malymi diabelkami w Anglii moj jezyk angielski poprawil sie niesamowicie. Postanowilam, ze zostane w Anglii na rok i zaczne studia w 2013. W koncu z plynnym angielskim byloby duzo latwiej o dobra prace w Polsce. Dzieki temu, ze zostalam, poznalam mojego ukochanego. Teraz, 6 lat po wyjezdzie z Polski, nadal mieszkam w cudownym Londynie, ukonczylam tutaj studia w jezyku angielskim i jestem z siebie niesamowicie dumna, ze osiagnelam to wszystko sama w obcym kraju. Jedna decyzja o wyjezdzie w 2012 roku, nie tylko zmienila moje zycie, ale zmienila tez mnie. Dzieki tej jednej decyzji stalam sie pewna siebie, twarda, odporna na niepowodzenia, otwarta na inne kultury. Teraz wierze, ze jesli chcesz i ciezko pracujesz, mozesz osiagnac WSZYSTKO!
Gosia
2 czerwca 2018 at 10:38Jedna decyzja w moim życiu zmieniła wszystko. Zrealizowałam marzenie, które bardzo mnie zmieniło i „otworzyło”. Pojechałam w Himalaje, w czasie 40-dniowej, ciężkiej dla mnie czasem wędrówki, w trudnych warunkach nauczyłam się dużo o sobie i o tym co w życiu ważne.
W górach wszystko jest proste. Musisz dać rade i liczyć na siebie, musisz przejść, zjeść, zasnąć, co na wysokości nie zawsze jest proste.
Zrozumiałam, ze jestem warta tyle ile sama potrafię, ale mając przy sobie wsparcie rodziny i przyjaciół mogę dosłownie wszystko.
Przestałam się bać. Zmieniłam pracę, odsunęłam od siebie toksycznych ludzi. Dzisiaj wiem, co dla mnie w życiu jest najważniejsze. Wiem tez, ze mimo wszystko trzeba mieć w sobie odrobine pokory i nauczyć się akceptować niepowodzenia, a potem wyciągać z nich naukę.
I wiem ile prawdy jest w tym, ze jeśli chcesz coś zrobić to musisz wykonać ten pierwszy krok i to dotyczy absolutnie każdej dziedziny życia.
Pozdrawiam Karolino!
Iza
2 czerwca 2018 at 10:38Decyzja o tym by się nie poddawać i próbować znaleźć pracę w zawodzie. Poszłam na bezpłatne praktyki do agencji rekrutacji- nie przyjęto mnie po nich do pracy i musiałam pracować w innej firmie niezwiązanej totalnie z tym co studiowałam. Byłam zdeterminowana by pracować w zawodzie i przeszechodzilam etapy rekrutacji w większości agencji, ale miałam zbyt małe doświadczenie by mnie przyjeto ( pół roku a minimum było dwa lata). Bylam sfrustrowana i czułam sie niedoceniona w pracy, w kgorej pracowalam. W pewnym momencie mialam wrażenie, że sie cofam. W końcu – po trzech latach – przyjęto mnie do jednej z nich ( mniej znanej na rynku) i obecnie robie to co kocham:)) Dzięki tej pracy poznałam masę pozytywnych ludzi, nauczyłam się trochę o sobie 🙂 grunt to się nie poddawać i robić swoje:)
Kasia
2 czerwca 2018 at 10:42Karolino wierz lub nie, ale najważniejszą decyzję podjęłam po części dzięki Tobie. Pracując dla pewnego portalu modowego, często miałam styczność z Twoimi stylizacjami (wtedy głównie zajmowalaś się modą). Kilka lat później dopadło mnie znurzenie, wypalenie i ogólny bezsens. Gdzieś w internecie przeczytałam kilka motywujących słów od Ciebie i… rzuciłam pracę, wróciłam do rodzinnego miasta tylko po to, by odpocząć tydzień przed przeprowadzką do Londynu. I … w tym krótkim tygodniu poznałam swojego przyszłego męża (bierzemy ślub dokładnie za miesiąc), walizki rozpakowałam, zapuściłam korzenie w rodzinnym mieście i choć moje życie wygląda kompletnie inaczej niż 5-6 lat temu, to cały czas uważnie Cię obserwuję! Każdy sukces mnie cieszy, bo mimo że się nie znamy, to od 9 lat jesteś gdzieś tam cały czas w moim życiu obecna 🙂
Monika
2 czerwca 2018 at 10:4610 lat to strasznie dużo czasu. Najważniejsza decyzję w swoim życiu podjęłam 3 lata temu. Razem z przyjaciółka zdecydowałyśmy, że obie rzucamy prace i „idziemy na swoje” . Jestem nauczycielka, wiec kierunek był oczywisty – OTWIERAMY PRZEDSZKOLE ! Miałyśmy milion fantastycznych pomysłów, trochę doświadczenia w pracy z dziecmi, ogromny zapał i mnóstwo determinacji, która jak się finalnie okazało była baaaaaaaaardzo potrzebna. To co miało okazać się spacerkiem ku marzeniom okazało się naprawdę ciężką wpinaczką, gdzie szczyt cały czas się przesuwał. I im bliżej – jak wydawało nam się – osiągnięcia celu byłyśmy, tym przeszkody które pojawiały się na naszej drodze były większe. Okazało się, że zdaniem urzędów nie jest pomaganie, ale świetnie radzą sobie z przeszkadzaniem młodym przedsiębiorcom. Wiele nieprzespanych nocy, wiadra wylanych łez, niezliczone ilości kłótni i nagle UDAŁO SIĘ ! nasza Akademia zaczęła żyć pełna piersią, wypełniła się śmiechem dzieci.
A do swojego cv smialo mogę dopisać kilka nowych, praktycznych umiejętności – malowanie, fugowanie, sprawne posługiwanie się kosiarką 🙂
Nie twierdze, ze teraz jest już
Tylko kolorowo i milutko- co jakiś czas pojawiają się problemy, małe przeszkody, ale po tym co przeszłam juz wiem, ze rozwiązanie małego problemu zajmuje 2-3 godziny, a dużego maksymalnie dobę 🙂
Decyzja o otworzeniu firmy została podjęta baaaardzo spontanicznie i w nie do końca przemyślany sposób, ale nawet gdybym mogła cofnąć czas niczego bym nie zmieniła, bo doświadczenia które zdobyłam zarówno w czasie organizowania przedszkola, jego budowy jak i teraz podczas prowadzenia są bezcenne !!! 🙂
Optymistka
2 czerwca 2018 at 10:47Witaj kochana ! ?
Moja historia a zarazem opowieść jest jak z komedii romantycznej, a mianowicie.❤️ Od początku liceum baaaaardzo podobał mi się kolega/ przyjaciel znaliśmy sie wtedy juz około 3 lat. Oczywiście jak to zazwyczaj bywa jedna osoba chce druga nie wie czego chce. W tym okresie przyjaźniliśmy się, każdy z paczki nam kibicował. Nie zapowiadała się wtedy miłość niczym z komedii romantycznej ?On doskonale wiedział co do niego czuje, ale nie okazywał tego czy cokolwiek moze sie w tej kwestii z jego strony zmienić. Nadszedł okres wyboru studiów, ja miałam juz sprecyzowane i zaplanowane, że będę studiowała prawo. Jak sie nagle okazało razem je studiujemy????. Przez pierwszy rok na studiach zbliżyliśmy sie do siebie jeszcze bardziej, gdyż razem świętowaliśmy zdane egzaminy i razem rozpaczaliśmy kiedy nie poszło po naszej myśli. W końcówce pierwszego roku studiów, coś sie zepsuło, postanowiłam sobie, ze skoro on nie wie czego chce, to ja sobie odpuszczam ?. Aż nagle po jakichs 3 tygodniach milczenia z mojej strony otrzymałam e- maila, który urzekł mnie w całości. Czytając go miałam dreszcze, łzy w oczach a z drugiej strony byłam mega szczęśliwa. Dwa skrajne uczucia. E-mail jak możesz sie spodziewać był od niego z wyznaniem miłości, z tym jaki był głupi ze nie dostrzegał tego co do niego czuje i tego jak mi na nim zależy. Do dzisiaj mam ta wiadomość zapisana i często do niej wracam. Ale to nie koniec historii bo w czerwcu mija 6 lat od kiedy szczęśliwie jesteśmy ze sobą, mieszkamy razem i nie wyobrażam sobie żeby było inaczej ! Także decyzja podjęta 6 lat temu o byciu razem była najlepsza decyzja w moim życiu. Nie wiem jak wyglądałoby moje życie gdybym powiedziała nie, ale niczego nie żałuje ?!ściskam ?
Karola
2 czerwca 2018 at 10:55Witaj! Moja historia będzie nieco inna niż większość tu opisanych, ale chciałabym się nią podzielić.
Najważniejszą decyzję w swoim życiu podjęłam 3 lata temu, mając 20 lat. Wtedy mieszkając w innym mieście niż mój rodzinny dom i mając już pracę, usłyszałam, że moja mama choruje na nieuleczalną chorobę, która dotyka 1 na 100 000 osób. Wszyscy usłyszeliśmy, że mamie zostały maksymalnie 2 lata życia. Tata wraz z moim narzeczonym i najbliższą rodziną byli załamani. Ja wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Muszę spiąć wszystko „do kupy” i zapewnić mamie jak najwiecej dobrego w tym czasie. Rzuciłam pracę i wróciłam do domu. Tata musiał pracować, więc ja podjęłam nad mamą opiekę. Było bardzo ciężko, ponieważ mama praktycznie z dnia na dzień przestała chodzić oraz zanikała sprawność w rękach. Zmienianie pampersów, karmienie, dźwiganie, mycie mamy, nie było łatwo, ale wiedziałam, że w tamtym momencie ma tylko mnie. Przyszedł czas, że mama musiała być na stałę w szpitalu. Codziennie robiłam prawie 300 km w dwie strony do szpitala i siedziałam tam od 7 rano do 21 w nocy. Nie chciałam by była tam samotna. Wszyscy moi znajomi odsunęli się ode mnie. Gdy oni wybierali strój na imprezę, ja błagałam by ktoś ulżył mojej mamie w cierpieniu. Po co komu taka znajoma? Jedynymi osobami, na których mogłam liczyć to mój narzeczony, z którym ponad rok mijałam się, jednak przetrwaliśmy to i najbliższa rodzina, która wspierała słowem. Był czas, że codziennie płakałam w poduszkę z bezsilności i zmęczenia, ale wiedziałam, że muszę dać radę. Mama umarła w październiku podczas reanimacji, którą wykonywał tata na moich oczach… Bardzo żałuję, że nie doczekała naszego ślubu… Decyzja opieki nad mamą całkowicie odmieniła moje życie. Widzę jak wszystko jest kruche, nieprzewidywalne i jak bardzo trzeba doceniać każde momenty życia. Nie pieniądze, nie rzeczy materialne są najważniejsze, a zdrowie i bliskość drugiego człowieka. Od tamtej pory czerpie z życia ile się da i cieszę się jak dziecko z każdej drobnostki, jestem już zupełnie innym człowiekiem pomimo mojego młodego wieku. Dziś wraz z już moim mężem doceniamy każdy mały szczegół i każdą minutę spędzoną razem 🙂
Pozdrawiam!
Ewelina K
2 czerwca 2018 at 10:57Najlepsza decyzja w przeciągu 10 ostatnich lat? To pasmo decyzji związanych z jednym człowiekiem 😉 dziekuje Ci bo przy okazji tego konkursu miałam
Chwile refleksji i zadumy nad tym. 6 lat temu spotkałam
Sie z pewnym mężczyzna, którego znałam juz dobrych kilkanaście lat… ten mężczyzna zawsze chciał sie ze mną spotkać, natomiast ja byłam wtedy w stałym związku i odmawiałam jednakże musiałam podjąć trudna aczkolwiek okazało sie, że trafna decyzje o rozstaniu z uwczesnym partnerem dziwnym trafem po kilku miesiącach odezwał sie On … chłopak z przed lat M… napisał co słychać ? Od tamtej pory pisaliśmy codziennie aż w koncu sie umówiliśmy na spacer, dacie głowę zimowy spacer w styczniu ( spacer to to nie był heh było to prawie truchtanie przez śnieg i zawieruchę hehe). Byłam wtedy w ciągłych rozjazdach moja praca sie z nimi wiązała, ale znalazł sie czas na kolacje zrobiona przez niego 😉 okazała sie pyszna a czas spędziny razem przemiły 😉 odrazu zaznaczyliśmy, że żadne z nas noe szuka związku byliśmy po przejściach chcieliśmy odpocząć, natomiast wciąż spędzaliśmy razem czas… kolacje, wyjazdy, spotkania towarzyskie wszędzie pojawiliśmy sie razem dosłownie wszędzie. Po kilku miesiącach kiedy znajomi wmawiali Nam, że jesteśmy para kategorycznie sie nie zgadzaliśmy nie wiedzieć czemu 😉 aż doszło do pytania z jego strony czy kiedyś tak naprawdę kogoś kochałam? Czy powiedziałam kocham Cie? I wtedy sie przestraszyłam, że sie zaangażował, że Go skrzywdzę jesli nie czuje tego samego nie zdają sobie tak naprawdę sprawy ( bo to stało sie tak naturalne) że nie potrafię żyć bez tego człowieka! Nie potrafiłam spędzić bez Niego wolnej chwili … przyjaźń, która wypielegnowalismy pomiędzy Nami przerodziła sie tez w uczucie w miłość … do dnia dzisiejszego uwazam, że nie ma nic lepszego nic związek stworzony z przyjaźni i partnerstwa ! Dziś pasmo podjętych dezycji jest szerokie 😉 M… jest moim przyjacielem, partnerem Mężem powiernikiem, kochankiem jest wszytskim czego potrzebuje ! Kończymy budowę Domu w międzyczasie szereg problemów rodzinnych, zawodowych jak i niestety tych zdrowotnych pokazał Nam, że razem możemy przetrwać wszystko ! Dosłownie wszystko ! W przyjaźni i partnerstwie siła a kiedy dochodzi do tego miłość nic nie jest w stanie temu przeszkodzić ! Jedna dezycja o rozstaniu z poprzednim człowiekiem, z którym szlam przez życie spowodowała pasmo zdarzeń, które dziś pokazują jak bardzo jestem szczęśliwa … dzielić życie z kimś kto rozumie Cie bez słów, kto tyko na Ciebe popatrzy i wie wszystko to niesamowita przyjemność … budzić sie razem po to by znów razem zasypiać, by słuchać razem śpiewu ptaków i podziwiać te wszystkie piękne widoki… by w koncu wydać na świat godnych następców 😉 i razem sie zestarzeć … przepraszam za takie długie przemyślenia i dziekuje za możliwość uzewnętrznienia sie 😉 pozdrawiam ! 😉
Natalia
2 czerwca 2018 at 10:57Mam wrażenie, że w życiu nie dzieje się nic bez przyczyny. Każde wzloty są to po to żeby później znaleźć się właśnie w tym prawidłowym momencie w życiu. Nie będę owijać w bawełnę, ale mój zapał to nauki nigdy nie był wielki i zawsze budziłam się pod koniec roku z myślą „ale jak to? To już koniec?”. Dostałam się do liceum, w którym nie mogłam się odnaleźć, więc podjęłam decyzje przenieść się do innego. Kolejne też nie okazało się perfekcyjne, bo znalazłam się w klasie sportowej. Niestety piłka ręczna nie była mi pisana. Test gimnazjalny zdałam średnio. Do wymarzonej szkoły średniej nie dostałam się. Przez kolejne cztery lata byłam w technikum na profilu logistyka. Poznałam tam cudownych przyjaciół z którymi kontakt utrzymuje do dziś. Ale niestety była jedna mała przeszkoda… Byłam słaba z matematyki i nie udało mi się podejść do matury. I to był właśnie kluczowy moment. Podjęłam decyzje, że czas się zmienić. Czas zrobić coś żebym potem nie żałowała. Przez cały rok nadrabiałam zaległości ze wszystkich przedmiotów. Zdałam matematyka na 80% i zaczynałam ją naprawdę lubić. W tym okresie poznałam swojego partnera. Chciałam iść na studia do Poznania, ale ze względu na niego podjęłam decyzje i przeprowadziłam się do Warszawy. Pokochałam to miasto, znalazłam tutaj prawdziwych przyjaciół i dostałam się na najlepszy uniwersytet w Polsce. Tak! Ja! Ta co zawsze miała problem z nauką. I w końcu czuje, że jestem w odpowiednim momencie w moim życiu. Jak teraz na to wszystko spoglądam z perspektywy czasu to nie żałuje ani jednej decyzji! Gdyby nie one to może nie byłabym teraz taka szczęśliwa 🙂
Brzydkie kaczątko
2 czerwca 2018 at 10:59Dziś pierwszy dzien jako 22 latka i motywuje mnie to do tego co postanowiłam, ale zacznijmy od początku. Zawsze chodząc do przedszkola, szkoły nie czułam sie tam dobrze. Byłam tą trochę grubszą dziewczynką, która nie rysowała tak pięknie ani nie śpiewała jak inne. Matematyka tez szła mi zawsze gorzej niż reszczie klasy. Przedszkole, podstawówka, gimnazjum jakos minęły (na szczęście). Idąc do ogólniaka, dalej będąc tą troche gorszą uświadomiłam sobie, ze zaraz skończy sie szkoła i muszę cos ze sobą zrobić. Napisać maturę i pójść na studia lub do pracy. Przerażała mnie myśl daleszej edukacji i dalej bycie tym „brzydkim kaczątkiem” ale rodzice nie widzieli innej drogi niż studia.
Zaczął sie ogólniak i jakos mijał, to probowalam byc na diecie( 47483929raz), to chodziłam na korki z matmy( 4razy w tygodniu), matura sie zbliżała wielkimi krokami. Ja byc moze pare kilogramów chudsza, ciut lepiej ogarniająca ułamki zaraz trzymałam świadectwo maturalne w ręku i patrzyłam jakie uczelnie wybrać. Znowu jakos nijak minęły te trzy lata i zaraz musiałam zaczynać kolejną naukę. Myśląc trzeźwo stwierdziłam, moze z matmy dobra nie jesteś ale skoro znowu masz chodzić do szkoły to dobrze byłoby cos z tego mieć. Dzisiaj sie budzę jak wspomniałam jako 22 latka, 600km od rodzinnego miasta, otwieram komputer i dalej piszę pracę. Tak, za pol roku mam zostać inżynierem. Ja, dziewczynka która była najgorsza z matmy w klasie, będzie inżynierem. W ciągu studiów zadbalam o siebie. Faceci sie za mną oglądają, bo zniknęły dodatkowe kilogramy, zwiedzam świat i zaraz będe sie bronić. Rzucenie sie ma głęboka wodę, pójście na studia na które wszyscy myśleli ze mnie wyrzuca po pol roku, zamieszkanie samej tak daleko od domu to była najlepsza decyzja jaka podjęłam odkąd właściwe żyje.
Chce zrobić nawet magistra by mieć lepsza perspektywę na życie i juz nie przeraża mnie dalsza edukacja bo teraz ja jestem ponad te wszystkie dziewczynki które mnie wytykały palcami.
Justyna
2 czerwca 2018 at 11:03Moje życie zmieniło się w momencie gdy założyłam rodzinę, w sierpniu będziemy celebrować szóstą rocznicę ślubu, w lutym obchodziliśmy czwarte urodziny syna. Podjęliśmy z mężem decyzję, że chcemy zostać rodzicami, w momencie gdy wszyscy nasi przyjaciele, znajomi, rodzeństwo, marzyło o karierze, podróżach, pieniądzach…. Było ciężko, kiedy z chorym synkiem leżałam w szpitalu, znajomi wrzucali zdjęcia z różnych części świata, chwalili się awansami. Nigdy nie zazdrościłam, zawsze trzymam kciuki za bliskie mi osoby i dlatego dziś jestem szczęśliwa, mam wspaniałych przyjaciół, którzy teraz zakładają rodziny i maja we mnie wsparcie, wiedzą że mogą na mnie zawsze liczyć. Los tez bardzo mi sprzyja – mam kochającego męża, który spełnia się zawodowo, awansuje, rozwija się dla rodziny i jej dobra, mam zdrowego, mądrego, wspaniałego syna, który jest moim przyjacielem, który motywuje mnie do działania, napędza w każdym aspekcie. Chce żeby z dumą mówił : „to moja mama”, dlatego inwestuje w siebie, mam pracę, która lubię i która daje mi czas i możliwości dla rozwijania moich pasji – podróżowania i mody. Gdy patrzę wstecz i przypominam sobie siebie, sześć lat temu, gdy pod rękę z mężem wychodziłam z Urzędu Stanu Cywilnego przepełniona szczęściem i miłością oraz cztery lata temu gdy położono mi syna na piersi, stwierdzam z absolutną pewnością – decyzja o założeniu RODZINY zmieniła moje życie i mnie na lepsze.
Asia
2 czerwca 2018 at 11:04„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Wyjscie na randke z moim obecnym mezem:) spowodowalo to ciag zdarzen zmieniajacych moje zycie…. poczawszy od zmiany miasta w ktorym studiowalam ponad 5 lat i tam zapuszczalam juz korzenie, moze warto dodac ze przeprowadzka nastapila po 3 miesiacach znajomosci:) odwaznie? No raczej… pozostawienie znajomych,zrezygnowani ez fajnej ,calkiem dobrze platnej pracy o przeprowadzenie do nieznanego Ci miasta, nieogladajac sie za siebie mimo slow innych ze nie warto, ze za szyko.. nigdy proste nie jest. Nie zaluje teraz przez ani jedna chwile wyboru jakiego dokonalam! Poczawszy od tego ze po 9 miesiacach od poznania Konrada bylam juz zareczona w najlepsze wakacje mojego zycia, po poltora riku od poznania sie bylismy juz malzenstwem;) obecnienmam jeszcze lepsza prace, wlasne mieszkanie,a co najwazniejsze zyskalam duzo wieksza ilosc przyjaciol niz przezz cale swoje zycie:) pamietajmy milosc jest najwazniejsza.. cala reszta sie ulozy:)
Simple Spanish life
2 czerwca 2018 at 11:06Droga Charizemystery,
Na wstępnie ogromne gratulacje z okazji 10 rocznicy Twojego bloga ?.
Początek mojej historii może nie będzie najpiękniejszy ale nadrobi to jej zakończenie.
5 lat temu na pozór piękne życie: narzeczony, ciąża, praca, przygotowania to wymarzonego dnia o którym marzy każda mała dziewczynka w ciagu krótkich momentów, przerodziło się w nieustający cykl rozczarowań… Strata ciąży, zwolnienie z pracy, odejście mojego partnera. Wtedy mój świat sie zawalił i nie miałam siły by wskrzesić go na nowo. Jednak wsparcie niezawodnej rodziny i przyjaciół wskrzesilo mnie na nowo, choć nie było prosto.
Kilka miesięcy pozniej podczas spokojnego wieczoru z przyjaciółka przy winie, namówiła mnie, żebym zainstalowała jedna z dość popularnych aplikacji randkowych i spróbowała wreszcie wyjsć z domu. Nie musze chyba mowić, ze mnie namówiła. Poznałam tam faceta mieszkającego w Hiszpanii który na sylwestra przyleciał do Polski ze znajomymi ja jednak w tym samym czasie wyjechałam w zupełnie inne miejsce wiec spotkanie jednak nie doszło do skutku. Od tego dnia pisaliśmy ze sobą każdego dnia przez trzy miesiące, aż on kupił bilet i przyleciał do Polski, poznałam go na lotnisku ?. Od tamtej pory staliśmy sie nierozłączni i lataliśmy do siebie co tydzień lub dwa. Niecały rok pozniej moje zycie przewrocilo sie do góry nogami, podjęliśmy decyzje o życiu razem. Spakowałam swoje walizki i bez znajomosci języka przeprowadziłam sie do Hiszpanii wraz ze swoją chihuahua ?. Dzis mogę powiedzieć, ze była to najlepsza decyzja w moim życiu i pierwszy raz nie boje sie powiedzieć, ze jestem najszczęśliwsza na świecie! Nauczyłam sie języka w 8 miesięcy, mam prace i dokładnie tydzień temu facet mojego zycia zapytał mnie ,,czy zostanę jego żona „?… dziś wiem, że wszystko dzieje się po coś… A to co zrobimy z tymi wydarzeniami zależy tylko od nas!
Agnieszka
2 czerwca 2018 at 11:08Decyzji przez ostatnie 10 lat podjęłam mnóstwo, ale myślę że tak naprawdę wszystko zaczęło się 5 lat temu.. Wraz z narzeczonym podjęliśmy decyzję, że po 1,5 roku spędzonym w Niemczech wracamy do kraju. Może i zarabialibyśmy tam więcej, żyli inaczej.. Ale ani przez moment nie pozalowalam tej decyzji! Wzięliśmy ślub, kredyt na wymarzone mieszkanko i biegają (no prawie) po nim nasze dwa maluchy 🙂 Mamy blisko do rodziny i przyjaciół. Teraz czuję, że jestem szczęśliwa i w odpowiednim miejscu na ziemi 🙂
Ola
2 czerwca 2018 at 11:086 lat temu wybierają kierunek studiów nie spodziewałam się że tak wpłynie na moje życie. Wcześniej szłam przez życie patrząc na wszystko z góry, beztrosko, nie zważając na nikogo. Teraz doceniam każdy gest i każdy dzień. Będąc fizjoterapeutą moi pacjenci nazywają mnie ich aniołem i traktują jak członka rodziny. Moje patrzenie na świat zmieniło się diametrialnie, teraz cieszę się z każdej chwili, małego zwycięstwa każdego dnia, każdego małego sukcesu. Czuje satysfakcję będąc w tym miejscu w którym jestem i nie oddałabym tego za nic w świecie. Praca to moja wielka satysfakcja i sens życia dopelniony miłością od mojego narzeczonego. Mogę śmiało stwierdzić że młodzieńcza decyzja o pójściu na takie studia pozwoliła mi wygrać życie!
Ewelina
2 czerwca 2018 at 11:08Moja bajka niestety zaczyna się bardzo smutno. Gdy mialam dwa lata mój ojciec zginął śmiercią tragiczną w pracy. Od małego praktycznie wychowywała mnie matka. Mam jeszcze dwie duzo starsze siostry. Niestety troche historia jak w kopciuszku. Siostry od małego podcinaly mi skrzydła, od malego wysluchiwalam, ze jestem debilem, ktory nic w zyciu nie osiągnie. Od podstawówki starałam sie pracowac w pracach dorywczych, mycie okien, mycie klatek, opiekowanie sie osobami starszymi, a nawet sprzątanie … smietników. Od malego kochalam moja mame najbardziej na świecie. Praktycznie mialam tylko ją, w nocy zdarzalo mi sie wstawać z płaczem poniewaz nie raz śniło mi się, ze moja mama umarła i zostalam zupelnie sama. W miedzy czasie skończyłam szkołę, pracowałam. Mialam okazje wyprowadzic się do mieszkania w bardzo okazyjnej cenie z chlopakiem z ktorym jestem do teraz, ktory nie raz prosil zebysmy sie wyprowadzili. Niestety mama dowiedziawszy sie o przeprowadzce zaczela plakac, ze jak ja moge ja zostawic, ze kto jej pomoze. Cala ta sprawa chwycila mnie za serce. Pomyslalam sobie, ze mama opiekowala sie mna (mimo tego, ze nie byla najlepszą matką) to ja nie moge jej teraz zostawic, bo wiem ze siostry jej nie pomogą – przynajmniej nie za darmo. Wtedy mialam wrazenie, ze to moj obowiazek opiekowac sie nia do konca zycia. Trzymac za rękę kiedy bedzie odchodzic z tego swiata. W miedzy czasie urodzilam dwoje dzieci. Jeszcze mieszkamy dalej z mama (mieliśmy w planach w przyszlym roku kupic ziemie i sie budowac, w tych planach uwzględniona miala byc moja mama), ktora mowila ze nie wyobraża sobie zycia bez tych dzieci. Dokładnie w dzien matki, gdy planowałam dac mamie prezent z okazji jej swieta ona wparowala do domu wraz z siostrami, (jedna z siostr mnie pobila, gdzie w tym czasie moja mama z druga siostra staly i jedyne co powiedziały to 'Jezu co ludzie powiedzą’). Okazalo sie, ze siostra (bizneswoman, pracuje w duzej znanej firmie, nigdy nie inyeresowala sie mamą) skutecznie podciela mi skrzydła, swoimi spiskami doprowadzila do tego ze mama kazala nam sie wynosic z domu. Jak sie okazuje chodzi o mieszkanie, ktore mialo być mi zapisane w spadku. Wystarczyl jeden dzien abym otworzyla oczy zamkniete przez tyle lat, aby dojrzec jakiego człowieka nazywalam matka i siostra przez tyle lat. O planach na ziemię musimy przez dluzszy czas zapomniec, natomiast pierwszy raz w zyciu mam wrazenie, ze zrobie cos dla siebie i przede wszystkim dla moich dzieci. Dam im normalny dom, co prawda bez babci ( babcia nawet nie pyta o swoich wnukow ) ale to bedzie w koncu nasz dom. Jedno wiem napewno. Dam z siebie wszystko zeby moje dzieci mialy normalny dom i normalne zycie.
Byc moze jeszcze kiedys odezwe sie do mamy ale napewno juz nigdy jej nie zaufam.
Nie tak wyobrażałam sobie moje zycie, ale jiz teraz wiem, ze sama bylam sobie winna i mam czas zeby to odbudowac na nowo 😉 Dzięki moim dzieciom i chłopakowi patrzę pozytywnie w przyszłość 😉
Joanna
2 czerwca 2018 at 11:0910 lat temu miałam 18 lat i maturę na karku i dylematy co robić w życiu – iść na studia czy znaleźć prace…ciężkie decyzje dla tak młodej osoby zważając ze nie do końca miałam pomysł na siebie, pod namowa rodziców zdecydowałam się pójść na studia – nie żałuje tej decyzji- to były najlepsze chwile w moim życiu, pozwalałam tylu cudownych ludzi, przeżyłam tyle cudownych chwil. Studia się skończyły to trzeba było znaleźć prace – łatwo nie było, ale w końcu się udało! Praca fajna – w HR czy rekrutacji ciężko się nudzić – ciagle nowe osoby, nowe historie, ale ale ale czegoś mi brakowało coś było nie tak, ale do końca nie wiedziałam co – znowu dylematy co mam robić w życiu aż pewnego dnia poznałam pewnego chłopaka który odbiornik całe moje życie ! Rzuciłam prace w korporacji spakowałam się i przeprowadziłam się do mojego chłopaka do Norwegii. Nowy kraj, wszystkiego trzeba się nauczyć, języka, kultury po prostu całego życia – można powiedzieć ze zaczęłam żyć na nowo w pięknym chociaż dość deszczowym mieście (Bergen). Udało mi się dość szybko znaleźć prace ale to dlatego ze dowiedziałam się co chce robić w życiu ! Zamieniłam biurko na kuchnie i tak od kilku miesięcy stoję za barem i kręcę sushi 😉 jestem szczęśliwa bo mam ukochanego u swojego boku i prace która w końcu kocham 😉 to takie cudowne uczucie ! Całe życie jest przed nami, dużo nowych przygód, pierwszych razy i niespodzianek !
Gratuluje Karolina takiej decyzji która podjęłam te 10 lat temu widać ze to było to ! Dużo sukcesów !!
OLA
2 czerwca 2018 at 11:10„Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”
Tak mogę skwitować ostatnie 4 lata…
4 lata temu przyjęłam oświadczyny od najwspanialszego mężczyzny na świecie, planowałam białą suknie, huczne wesele… Bo jak inaczej.. przecież to mój slub, który zaplanowany był już od dawna w najmniejszym szczególe. Niee… ta historia nie kończy się źle… ona kończy a raczej trwa i jest super.. pół roku po zaręczynach otrzymaliśmy ofertę pracy i zamieszkania w Dubaju.. szybka akcja.. ślub cywilny, dwie walizki i tak jesteśmy tu już 3 lata. Te lata napewno bardzo przewartościowały nasze życie. Sami, na drugim końcu świata, zdala od najbliższych… Wiemy, ze to była dobra decyzja, która wiele zmieniła i ciagle zmienia w naszym życiu.
Czy zdecydowałabym się jeszcze raz..? Tak..! I mimo, że już niedługo kończymy nasza przygodę z Dubajem to było warto!
NataliaMaj
2 czerwca 2018 at 11:11Od dziecka lubiłam rysować, tworzyć sztukę, byłam przekonana, że istnieje dla mnie tylko jeden jedyny zawód – architekt. W liceum przez trzy lata chodziłam do szkoły rysunku aby przygotować się do egzaminów. No i udało się, byłam w pierwszej dziesiątce na liście i pamietam to jak dziś, nie byłam z siebie dumna, byłam smutna. Zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie trzy lata rysowałam tylko i wyłącznie zadane tematy. Zapomniałam jak to jest wyciągnąć szkicownik i porysować to co mam w głowie. Postanowiłam zmienić studia gdyż nie chciałam być oceniana całe życie, padło na informatykę. Trochę szalony wybór ale pomyślałam sobie dam radę jestem dobra z matematyki jakoś to będzie. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Odkryłam w sobie talent do programowania, znalazłam prace w zawodzie już na drugim roku studiów. W wieku 23 lat to ja szkoliłam już nowych programistów w zespole. W wieku 25 lat mam własna firmę i działam prężnie na rynku. Mam misje aby inspirować młode dziewczyny do programowania, do uwierzenia w siebie, do łamania stereotypów tej branży! Mój ukochany to także programista poznany przy jednym z projektów międzynarodowych. Jedna decyzja a zmieniła całe moje życie.
Ewelina
2 czerwca 2018 at 11:11Co zmieniło moje życie? Poznanie najwspanialszego, najbardziej czułego, wyrozumiałego i po prostu cudownego człowieka jakim jest mój obecny narzeczony a przyszły mąż! To on pokazał mi ile jestem warta, dał mi pewność siebie i wiarę w to, że potrafię! Tak, pokazał a nie dał mi jej, bo chcial żebym sama to zobaczyła i żeby ta moja pewność siebie nie była uzależniona od kogoś, bo tylko Ja mogę stanowić o swoim szczęściu! 🙂 ten jeden człowiek rozkochal w sobie mnie całą moją rodzinę, pokazując, że prawdziwi mężczyźni jeszcze istnieją! Dał mi siłę, żebym pozbierała się po śmierci mojej ukochanej mamy. Pokazał że nie trzeba z czegoś rezygnować żeby mieć wszystko! 🙂 że to nie snobizm sięgać po własne marzenia i że nawet bez pieniędzy można to robić! Bo nie sztuką jest wydawać pieniądze tylko sztuka jest czerpać z życia pełnymi garściami i cieszyć się małymi rzeczami! To dzięki rozmowom z nim i utwierdzaniu mnie w tym że mogę, że chcę, że potrafię i ze sama, zupełnie sama mogę sobie na to zapracować jestem tu gdzie jestem! Silną i niezależną kobietą, która spełnia swoje marzenia jedne po drugich. Która nie boi się nowych wyzwań, mimo że zawsze była cichą myszką trzymającą się na uboczu. Że jeśli chcę to mogę zmienić w swoim życiu wszystko co mi przeszkadza i nie bać się co pomyślą o mnie inny ludzie, bo ludzie i tak zawsze będą o czymś gadać. Że spełniam i realizuje swój największy i najpiękniejszy sen! Sen o szczęśliwym życiu! ♡♡♡
Milena
2 czerwca 2018 at 11:12Moja historia życia zaczyna sie cztery lata temu, kiedy to młoda dziewczyna, zamknięta w swoim świecie, poniekąd odrzucona przez rówieśników, zmienia kompletnie swoje życie przez jedna, jedyną decyzje. Miałam 18 lat, jak to bywa w maturalnej klasie, zbliżał sie bal studniówkowy, wszyscy się wybierali tylko nie ja. Nie miałam bratniej duszy, którą mogłabym zabrać ze sobą, sama nie chciałam iść by nie dać rówieśnikom szansy na kolejny powód do śmiechu. Oswoiłam się z myślą że spędzę ten wieczór przy dobrym filmie, sama w domu. Los chciał inaczej, moja mama wraz ze swoimi koleżankami, za moimi plecami zaczęła szukać mi kandydata na stódniówkę ! Wybrały kilku lecz nawet nie doszło do spotkania. Dosłownie kilka dni przed balem zadzwonił do mnie pewien chłopak i ochoczo ogłosił, że ze mną pójdzie. Co się wtedy stało ? Zgodziłam się iść z nieznajomym facetem. Sama śmiałam się do siebie w duchu, że to przecież kompletne szaleństwo, nawet nie wiedziałam jak on wygląda. Coś jednak pchało mnie do tej decyzji i śmiało mogę powiedzieć ze jakiś zbieg okoliczności zadecydował za nas. Ja, ta cicha dziewczyna z wioski, ktora nie miała nawet z kim iść na stódniówkę dziś jestem żoną owego nieznajomego. Jedna szybka decyzja, podjęta na dosłownie kilka godzin przed balem zaważyła na całym moim, naszym życiu. Teraz jesteśmy razem, po wielu trudach, rzucanych kłodach pod nogi, możemy mówić, że jesteśmy nierozłaczni, powiedzmy, bo pomiedzy naszymi dłońmi zawsze idzie nasza mała córeczka. Cieszę się, że pewnego dnia pozna tą według mnie niesamowitą historię i zrozumie czym jest miłość pomimo wszystko. Miłość z przypadku.
Karolina
2 czerwca 2018 at 11:12Gratulacje 10 urodzin ?
10 lat to sporo czasu. Nie często komentuje cokolwiek w sieci Ale Twoje pytanie sprawiło, że zaczęłam myśleć o tym czasie i w sumie doszłam do wniosku że zmieniło się wszystko!
Nie wspominając już o tym, że mając 18 lat (kobiet o wiek się niby nie pyta ale możesz sobie łatwo policzyć ile mam teraz.. ☺) nie wiedziałam kompletnie czego chce w życiu.
Czytając biografie O. Wilde znalazłam cytat ktory sprawił że postanowiłam właśnie dążyć do tego celu: ” Umieć żyć to najrzadziej spotykana rzecz na świecie. Większość ludzi tylko egzystuje”.
Dlatego też, po ciężkich decyzjach, zdecydowałam zmienić coś w życiu i wyjechałam na Erasmusa do Hiszpanii gdzie nie tylko nauczyłam się samodzielności ale również z przyczyn osobistych jestem tu już 6 lat. Stałam się osoba pewna siebie i z pewnością polecam takie wyzwanie każdemu!
Ewelina
2 czerwca 2018 at 11:13Każda decyzja jaką podejmujemy niesie za sobą konsekwencje?jedne są dobre,wspaniałe i uważamy ,że to najlepsze co zrobiliśmy w życiu inne przynoszą dużo płaczu ale jak to mówią nic nie dzieje się bez przyczyny.jakieś 12lat temu miesiąc przed sama studniówka zostawił mnie chłopak w którym byłam zakochana na zabój i świata poza Nim nie widziałam ,chociaż dużo osób mówiło ,że tak bedzie ,że to nie odpowiedni chłopak dla mnie nie słuchałam .patrzyłam na świat przez różowe okulary chociaz nas zwiazek był burzliwy(tak bywa w młodzieńczych latach)Ponad rok zeszło aż wreszcie pogodzilam się z tym stanem rzeczy.Wyjechałam na studia moje wymarzone projektowanie ubioru.skończyłam je chociaż pod koniec nie sprawiały mi one juz takiej radości.w ich trakcie odezwała sie do mnie koleżanka z liceum czy nie spotkałabym się z jej kuzynem ,bo wpadłam mu w oko.byłam bardzo sceptycznie nastawiona ale pomyślałam… a co tam to tylko spotkanie przeciez nikt nie karze mi brać z Nim ślubu.Po pierwszej randce stwierdziłam ,że nie nic z tego nie będzie (a tak w ogóle to trochę.z niej ucieklam hehe bo miałam ostatni tramwaj do domu a nie chcialo mi sie na kolejny czekac 1,5h)no ale spotkałam się z Nim jeszcze kilka razy bo nie chciałam tak po 1spotkaniu tego przekreślić.wracajac do domu pomówiłam kolejnym spotkaniu mówiłam przyjaciółce,że on mnie tak wkurza ,że nic z tego nie będzie .no ale los wszystko zmienił któregoś Dnia na zajeciach z fotografii bardzo źle sie poczułam było mi słabo i zemdlałam .nie miałam tu nikogo więc moja przyjaciółka zadzwoniła po tego chłopaka ,żeby po mnie przyjechal i zawiózł mnie do domu(i wiesz co zrobił to pamiętam jak sie przebudzalam a on niósł mnie po schodach do domu.zaczekał ze mba jak moja współlokatora wróci do domu )wtedy stwierdziłam,że dam mu szanse (wiele razy miło mnie zaskoczył i pokazał mi ,że jest dla mnie w stanie zrobić wszystko)i tak 10lat temu dałam szanse temu chłopakowi który teraz od.4lat jest moim mężem ,najlepszym przyjacielem i od 7miesiecy cudownym tatą(chociaż czasem nadal mnie strasznie denerwuje hehe?)dlatego uważam ,że warto chwilę sie.zastanowić i dłużej poznać człowieka ,bo pierwsze wrazenie może byc mylne.wiem ,że jest dużo pieknych komentarzy z innymi pieknymi opowieściami lecz dla mnie moja jest najpiękniejsza
Najszczęśliwsza mama
2 czerwca 2018 at 11:14Oto moja krótka historia, jak zmieniło się moje życie. Jako 18-latka podjęłam pracę, żeby zarobić na swoje wymarzone studia i utrzymanie. Tam poznałam swojego obecnego męża. Wbrew pozorom nie będzie to miłosna historia. Bardzo szybko zamieszkaliśmy razem, dlatego musiałam godzić pracę na pełny etat w trybie zmianowym z ciężkimi, dziennymi studiami. Prawdę mówiąc z dzisiejszej perspektywy wiem, że nie byłam wtedy do końca szczęśliwa. Nie miałam czasu dla przyjaciół, którzy mnie później opuścili – ale nie mam do nich żalu. To ja nawaliłam.. Wkrótce okazało się że jestem w ciąży. Byłam przerażona ale od razu pokochałam tą małą istotę, która miała się wkrótce narodzić. Niestety w 3 miesiącu poroniłam. To był dla mnie ogromny cios, zmagałam się z depresją, jednak nie przerwałam studiów ani pracy. 8 miesięcy później zaszłam w kolejną, nieplanowaną ciążę. Dzięki tej wiadomości odżyłam i wyszłam z depresji. Wszystko układało się wspaniale, dopóki nie trafiłam do szpitala. Okazało się, że moja córeczka może być ciężko chora. Wtedy już wiedziałam, że jeśli zdecyduje się urodzić chore dziecko, z wielu swoich marzeń będę musiała zrezygnować. Byłam przerażona, w końcu miałam dopiero 21 lat i całe życie przed sobą!! Ale mimo przeciwności losu podjęłam decyzję o urodzeniu tego dziecka, ze wszelkimi
konsekwencjami. Kiedy usłyszałam bicie serca córeczki i poczułam pierwsze ruchy wiedziałam, że teraz mam nową misję do spełnienia – najtrudniejszą rolę kobiety ale jednocześnie najwspanialszą – bycie mamą.
Całą ciążę spędziłam w szpitalu pod opieką lekarzy. Praktycznie cały ten czas byłam sama, ponieważ mój narzeczony pracował oraz sam wykańczał i urządzał nowe mieszkanie. Leżąc tyle czasu na oddziale patologii ciąży można się załamać.. Pod koniec 6 miesiąca okazało się, że moja córeczka przestała rosnąć w brzuszku, dlatego miesiąc później lekarze postanowili wywołać poród, półtora miesiąca przed czasem.
Kilka dni po swoich 22 urodzinach przyszła na świat Malutka Kruszynka, ważąca niespełna 2kg. Cały czas modliłam się o cud. I stał się cud. Urodziłam zdrowe dziecko. Nie mogłam przestać płakać ze szczęścia. Nawet to do mnie nie docierało. Jak to? Przecież badania jasno wskazywały, że malutka urodzi się ciężko chora!?!
Ze szpitala wyszłyśmy do domu, kiedy córeczka przekroczyła wagę 2.5 kg. Obecnie ma 2 lata i jest śliczną, zdrową dziewczynką.
A ja każdego dnia dziękuję sobie, że podjęłam decyzję o urodzeniu dziecka mimo wszelkich przeciwności. Nie wiem co by było gdybym podjęła inna decyzję i nie chce myśleć o tym, jakie miałabym dziś wyrzuty sumienia. Teraz jestem spełnioną mamą, od roku także żoną, za rok będę broniła pracę magisterską a niedawno znalazłam nową pracę, którą naprawdę lubię! Dziękuję Bogu za Cud.
magdafitravel
2 czerwca 2018 at 11:1410 lat temu rozpoczęłam piękna przygodę z siatkówka na siedząco. To 10 lat pełnych przygód, emocji, zwycięstw, walki ale i rownież przegranych. Poznałam wspaniałe osoby z całego świata. Reprezentowałam nasz kraj podczas Mistrzostw Świata i Europy. Na ostatnim jubileuszowym turnieju w Złotoryi zostałam odznaczona SREBRNĄ ODZNAKĄ HONOROWĄ Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jest to odznaczenie imienne, ale zdobyte dzięki wszystkim osobom, z którymi zasiadam na boisku! Dziękuje wiec wszystkim Zawodniczkom Reprezentacji Polski Kobiet oraz zawodnikom Startu Wrocław, z którymi miałam zaszczyt i przyjemność dzielić te wszystkie sportowe wspomnienia! I oczywiście mam nadziej na kolejne 10 wspólnych lat !!! ???
Ula
2 czerwca 2018 at 11:14Jedna decyzja podjęta w ciągu ostatnich 10 lat? I to ta najważniejsza? Kurde, ale wyzwanie dała mi Karola – to moja pierwsza myśl po przeczytaniu pytania konkursowego. Po chwili namysłu wiedziałam dokładnie, co to było. To decyzja o rozpoczęciu studiów na kierunku filologii angielskiej. Ktoś może pomyśleć, wow, ale wyczyn nic takiego.. A jednak! W moim przypadku studia filologiczne to nie tylko droga do kariery zawodowej, jaką jest bycie nauczycielem, ale także ogromna pasja, dzięki której „moje” dzieciaki wiedzą i czują moje zaangażowanie na 100%. Ponadto dzięki wykształceniu pedagogicznemu nie tylko zarabiam, rozwijając swoje pasje, ale także robię coś dla innych z dobroci serca. Założyłam kółko języków obcych w pobliskim oratorium, gdzie każdego dnia, zupełnie charytatywnie, pomagam biednym dzieciom zmagać się z trudami języka obcego. Uważam, że dzięki decyzji podjęcia takiego kierunku studiów mogę nie tylko rozwijać swoje pasje, ale także pomagać, co jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Radość i bezcenne uśmiechy dzieci są dla mnie najlepszym podziękowaniem za podjęta tego typu decyzję dokładnie 7 lat temu… 🙂
Kinga
2 czerwca 2018 at 11:15Nigdy nie byłam dobra w podejmowaniu decyzji. Zawsze się czegoś bałam. Miałam niską samoocenę i często byłam obiektem kpin i żartów. Od dziecka noszę aparaty słuchowe. Ciągle słyszałam wyzwiska od Pokemonów, głucholi, dolby surround, itp., itd. Nie tylko od dzieci, ale i od nauczycieli i innych dorosłych osób. W szkole z góry mówiono mi, że matury nie zdam i raczej nie mam co liczyć na bycie tłumaczem języka niemieckiego (bo jak głucha osoba może być tłumaczem?!), bądź nauczycielem (głuchy nauczyciel?! Dobre sobie…)… i z dnia na dzień podjęłam decyzję, że wyjeżdżam za granicę. 10.11.2011 to data przełomowa. Wtedy narodziłam się nowa JA. Wyjechałam do Niemiec.
Oczywiście nie było łatwo. Na początku nigdy nie jest. Miałam trzy prace, ledwo starczało mi do pierwszego. Wieczorami szlifowałam swój niemiecki, żeby nie być popychadłem. Walczyłam o uznanie kwalifikacji zawodowych. Odkładałam każde euro na tłumaczenie dokumentów i nowe książki do nauki (na kurs nie było mnie stać). Ale dałam radę. Przetrwałam najgorsze i nie poddałam się. Później jakoś to poszło. Poznałam miłość mojego życia (jako mała dziewczynka, lat 6, oglądając RTL powiedziałam moim rodzicom, że wyjdę za Niemca. Widocznie zapomniałam o tym pomyśle na długie lata, aż moja mama mi o tym przypomniała, gdy mój chłopak (notabene Niemiec) podpisywał ze mną umowę notarialną (to prawie jak ślub haha)). Skończyłam studia pedagogiczne. Nauczyłam się biegle władać językiem niemieckim. Kupiłam dom i mój wymarzony samochód. Prowadzę dwa ośrodki wychowawcze, gdzie pomagam młodym ludziom z problemami i tłumaczę dla innych (jeszcze nie jako tłumacz przysięgły – jeszcze ;)). Jestem pośrednikiem języka i kultury dla migrantów. Prowadzę badania naukowe odnośnie wpływu dwujęzyczności na rozwój dzieci i młodzieży. Oprócz tego nauczam tańca (głusi może i nie słyszą dobrze, ale czują muzykę). Nauczyłam się być pewna siebie i wiary we własne możliwości. Gdyby ktoś mi kilka lat wcześniej powiedział, czego dokonam, nigdy bym mu nie uwierzyła.
A jednak! Jedna decyzja o wyjeździe do Niemiec zmieniła całe moje życie. A to dopiero początek… 🙂
Kamila
2 czerwca 2018 at 11:15Przewinęłam kilka odpowiedzi i trochę zamarłam. Wyjazd za granicę, zmiana pracy, nowy biznes, wymarzone studia. Przez chwilę pomyślałam nie powinnam w ogóle zostawiać komentarza, bo moje życie jest przewidywalne. Od ponad 5 lat. Wtedy z pokoju obok dochodzą krzyki. To moje dzieci. Mam 26 lat i jestem spełnioną mamą dwójki cudownych dzieciaków, które mimo tej przewidywalności wnoszą codzienne do mojego życia tyle dobrego. Posiadanie rodziny to, to co wyszło mi najlepiej. Wkrótce zostanę żoną by przypieczętować swój sukces. Patrzę na moje koleżanki, które jeszcze studiują, pracują na dwa etaty, jeżdżą po świecie. Czasem zazdroszczę. Ostatnio jedna powiedziała, że zazdrości mi. Bo to co ja posiadam jest ważniejsze. Te małe rączki oplatające szyję i silne ramię, które zawsze jest wsparciem. Tak, zdecydowanie decyzja o założeniu wpłynęła na moje życie. Zweryfikowała kto jest prawdziwym przyjacielem. Dwie ciąże, porody, macierzyństwo bardzo umocniły mnie jako człowieka, a przede wszystkim kobietę.
Magda
2 czerwca 2018 at 11:196 lat temu wyszłam za mąż za najwspanialszego człowieka na świecie , przeprowadziłam się na południe Europy i zamieszkałam na stałe na samym jej krańcu! Z obywatela Polski stałam się obywatelką świata otworzyłam swoje serce i swój świat na inny język inna kulturę poznałam wspaniałych ludzi i z historyka sztuki stałam się restauratorką 🙂
Audrey Hepburn :)
2 czerwca 2018 at 11:19❤✌❤✌❤✌❤✌❤✌❤✌❤✌❤
Choć pozostajemy obecnie w dobrych relacjach to okazuje się, że najlepszą 10letnią decyzją jest zerwanie z moim ówczesnym chłopakiem, z którym byłam 7 lat. Dogadywaliśmy się i nie było między nami źle, jednak – mieliśmy inną wizję na życie. Zaowocowało to podróżą do Nowego Jorku ( która była moim życiowym marzeniem, a według byłego chłopaka – po co tyle zachodu i wydania tyłu pieniędzy by pospacerować się po większym mieście) i udowodnieniem sobie, że jestem odważniejsza i bardziej otwarta niż mnie samej się wydawało. Po pół roku od powrotu poznałam miłość swojego życia, prawdziwego przyjaciela i drugą połówkę w jednym 🙂 założyłam z koleżanką firmę i jestem szczęśliwa!
Ada
2 czerwca 2018 at 11:20Zawsze byłam nieśmiałą i zamkniętą na świat młodą dziewczyną. Bałam się tego co było mi nieznane. Z trudem nawiązywałam nowe znajomości, obawiałam się tego co ktoś o mnie pomyśli, bałam się odzywać w obcych językach (z którymi tak na marginesie nigdy nie miałam problemu).
Żeby udowodnić sobie, że jestem w stanie dostać się na zagraniczne studia wysłałam aplikację. Chciałam jedynie podnieść swoją samoocenę. Tak naprawdę nie wyobrażałam sobie być sama, z dala od domu i zdana tylko na siebie. Dostałam odpowiedź… pozytywną. Nie zdecydowałam się. Kiedy ponownie przemyślałam sytuację było już za późno. Zaczęłam dostrzegać ile tracę i jak duży mam problem. Powiedziałam sobie dosyć. Nie mogłam tak żyć. Zdecydowałam się, ze wezmę „gap year”. Wykorzystałam wszystkie możliwe kontakty oraz rodzinę i postanowiłam podróżować na własną rękę. Historia jak w „Jedz, módl się, kochaj”? Nie do końca. Moi rodzice byli przerażeni. Opowiadali, że to jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Mówili, że po roku przerwy już nie pójdę na studia. Moi znajomi śmiali się, że przecież nigdy nie wyjeżdżałam sama, nigdy nie pracowałam i wmawiali mi, że nie dam rady.
Nie było łatwo, wylałam morze łez i potu. Wiele razy chciałam wrócić do domu z podkulonym ogonem. Wcale nie było jak w filmie. Jedno się sprawdziło… podróże naprawdę kształcą jak nic innego.
Jak skończyła się historia?
Stałam się inną osobą. Brzmi banalnie, ale to prawda. Przez ten czas otworzyłam się na świat, poznałam masę ludzi z różnych zakątków, nabrałam pewności siebie radząc sobie w nieznanych mi dotąd sytuacjach. Ponownie dostałam się na studia w Kopenhadze. Utrzymywałam się sama jako studentka co wcale nie było takie łatwe żyjąc w stolicy Danii, ale dawało mi mnóstwo satysfakcji. Kontakty z rodzicami zmieniły się, teraz są moimi najlepszymi przyjaciółmi i nie krytykują żadnej decyzji, którą podejmuję. Jestem szczęśliwa i to największy sukces. Gdyby nie decyzja podjęta impulsywnie podczas jednej z płaczliwych nocy pewnie dalej byłabym zakompleksioną dziewczyną, która boi się odezwać w tłumie.
Najważniejsze w życiu jest to aby zawsze próbować nowych rzeczy. Stawiać sobie wyzwania i rozwijać się. Nie bójmy się spełniać marzenia!
PS. W styczniu przeprowadzam się na Bali na 4-5 miesięcy, w listopadzie byłam tam na wakacjach i zakochałam się. Trzymajcie kciuki, aby i ta decyzja była kolejną, która odmieni moje życie. Jestem szczęśliwa, ale kto chciałby przeżyć całe swoje życie w ten sam sposób skoro jest jeszcze tyle do odkrycia.
Monika
2 czerwca 2018 at 11:21Jak decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje życie? Myślę, że było ich bardzo wiele, ale dopiero to rok temu odkryłam coś, co naprawdę wpłynęło na moje życie. Może zacznę od tego, że 10 lat temu miałam 14 lat – czasy gimnazjum i następnie wybór szkoły średniej. Jako, że kompletnie nie wiedziałam, co wybrać i w jakim kierunku pójść, za namową rodziców poszłam do klasy biologiczno-chemicznej. Pomimo że okres licealny to najlepszy moment mojego życia, to jednak profil, który wybrałam nie był strzałem w 10, bo pomimo mojego zainteresowania zdrowym odżywianem i anatomią człowieka, wiedza z biologii w ogóle nie chciała mi wejść do głowy. Tak więc, gdy przyszedł czas na studia wiedziałam, że nie pójdę w tę stronę. Pomyślałam więc, że może ekonomia. Jak się okazało po 3 latach i obronionym licencjacie, nadal nie było to coś, co by mi w 100% odpowiadało. Magisterkę wybrałam z finansów i rachunkowości, ponieważ to był przedmiot, który najbardziej mi się podobał na studiach licencjackich. Obecnie kilka dni temu skończyłam pisać moją pracę magisterską..ale nie powiedziałam jeszcze, co takiego wydarzyło się rok temu. Od dziecka nigdy nie przepadałam za wf-em, a gra w siatkę i kosza to mój koszmar, liceum i studia to czas Mel B i Ewki Chodakowskiej. I tak rok temu, pod koniec marca, miałam już zamiar odpalać killera Ewki na Youtube, ale zauważyłam, że w propozycjach wyskoczyła mi joga z Julianą z bohobeautiful. Pomyślałam, czemu nie? I tak, ten dzień uznałam za przełomowy w moim życiu. Odkryłam pasję – jogę, z którą chcę wiązać przyszłość. Dokończę studia, bo notabene został mi niecały miesiąc, nareszcie! A potem w planach mam wyjazd na kurs nauczyciela jogi do Indii i kurs instruktora pilates. Także jestem przeszczęśliwa. 10 lat temu w życiu nie pomyślałabym, że będę chciała być nauczycielem jogi i instruktorką pilatesu. Życie potrafi zaskakiwać, naprawdę!
Anna
2 czerwca 2018 at 11:24Najmądrzejszą decyzją. Jaką w życiu podjęłam (nie tylko przez oststnie 10 lat ale akurat tak wypada) była ta o posiadaniu dzieci. Byłam zawsze szaloną imprezowiczką, nie lubiłam dzieci, nie byłam „rodzinna”, unikałam wszelkich uroczystości i „spędów” rodzinnych. Wołami trzeba mnie było ciągnąć na wesela, komunie itp a święta sprawiały, że miałam ochotę zakopać się pod ziemię. Niejednokrotnie udawałam chorą albo szłam do pracy na nockę żeby tylko uniknąć Wigilii…
Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę bardzo się bałam, że nie podołam, że będę złą matką bo przecież ja nie lubię dzieci, ba! – w życiu nigdy nie miałam nawet dziecka na rękach, nie lubię świąt, nie umiem gotować, kocham się napić, imprezować, wyjeżdżać, całą kasę wydawać na ciuchy…
I co? Tak mnie to odmieniło, że do dziś jestem w szoku… pokochałam malucha bezgranicznie… zmieniłam siebie o 360 stopni, tak bez wyżeczeń, bez żalu, bez tęsknoty za starymi nawykami. Zaczęłam odkrywać życie na nowo… teraz kocham Dzień Matki, Święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc, urodziny, imieniny, mogę obchodzić wszystko!! Tak wielką radość sprawia mi dzielenie radości z dzieckiem… nawet znienawidzone gotowanie jestem w stanie jakoś znieść gdy widzę uśmiechniętą buźkę. Mało tego zaczęłam podwójnie doceniać pracę i wysiłki moich rodziców i jestem im ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobili… (aż wstyd, że tak długo mi to zajęło)… Dziś mam już dwójkę i najwspanialsze na świecie chwile to właśnie te z nimi… kocham je uczyć, tłumaczyć, wyjaśniać, pokazywać… Gdy któregoś nie ma blisko to tęsknię przeokrutnie i tak – da się dalej odkrywać piękny świat – już z dziećmi. I wiecie co? Jest wtedy jeszcze ładniejszy!!
I chociaż opisałam decyzję, nie mającą niczego wspólnego z karierą, to właśnie ta była najważniejsza i miała największy wpływ na moje życie. Czuję się przez to spełnioną kobietą. Kobietą – Mamą – to w życiu najważniejszy tytuł
Angela
2 czerwca 2018 at 11:26Co zmieniło moje życie? Przeciwstawiłam się rodzicom i zamiast spędzać z nimi Dzien dziecka 3 lata temu (tradycyjna impreza od kilku lat z przyjaciółmi rodziny, grill, zabawy – ogólnie piknik na świeżym powietrzu z ogromem śmiechu) wolałam spotkać się z przyjaciółmi, którzy rozpalili ognisko w miejscu oddalonym o 10 km. Dzwonię uradowana, ze przywiezie mnie siostra. W słuchawce słyszę, żebym jej nie fatygowała i przyjedzie po mnie ich kolega. Podjeżdża – stara czerwona Jetta, obniżoną tak, ze te 10 km przez las jechaliśmy ponad godzinę. Szybciej doszłabym chyba piechota, ale dzięki temu chłopak ten zakochał się we mnie PODOBNO od pierwszego wejrzenia 🙂 a właśnie dziś jedziemy do biura by kupić wymarzona działkę, a za jakiś czas zacząć budować dom. A obniżona Jetta, przez która byłam zła ze tak długo jedziemy? Tak naprawdę skradła moje serce i gdy mój Luby myśli o jej sprzedaży od razu wybijał mu to z głowy!
Paulina Kowalska
2 czerwca 2018 at 11:29Stało się to dokładnie 2.02.2016 roku, kiedy to podjęłam decyzję o wyborze studiów. Kończąc ostatni semestr liceum nie wiedziałam co ze sobą mam zrobić. Wszyscy moi znajomi mieli wielkie plany co do wyboru studiów, a ja pogubiona w tym wszystkim nie byłam pewna co chce dalej robić. W pewnym momencie stwierdziłam, że chcę pójść w ślady ojca i zostać pilotem. Złożyłam aplikacje jednak spóźniłam się o jeden dzień… nie udało się. Znowu porazka i brak planu. Wtedy mama podsunęła mi pomysł „spróbuj zaaplikować do Danii na studia, sprawdź czy Ci się uda!”. I tak tez zrobiłam. Przed maturami dostałam odpowiedź ze szkoły , że zostałam przyjęta i czekają na mnie od końca sierpnia, jedynym warunkiem było zdanie matury. Dostając ta informacje postanowiłam zaryzykować: przeprowadzam się! Początki były ciężkie, sama w innym kraju, nieznanym mieście, bez znajomych… Teraz siedząc tu prawie dwa lata jestem z siebie dumna! Koncze już pierwszy poziom studiów, chce aplikować na kolejne, system nauki w Danii mi odpowiada na 100%, prowadzę swój malutki biznes, pracuje, uczę się duńskiego.
Wystarczyło się odważyć! Ta decyzja zmieniła moje życie o 180stopni. Niczego nie żałuje i gdybym miała zrobic to jeszcze taz, nie zawahałabym się.
Jestem silną kobietą i potrafię walczyć o swoje marzenia!!!
Ann.M
2 czerwca 2018 at 11:40Kiedy przeczytałam pytanie konkursowe bez zastanowienia wiedziałam co na nie odpowiem. Jedna decyzja, która podjęłam w ciągu ostatnich lat wpłynęła na moje życie najbardziej. 4 lata temu mieszkając w Krakowie zupełnie przypadkowo poznałam przez internet chłopaka mieszkającego w Warszawie. Jak się później okazało pochodzimy z tego samego miasta, mamy wielu wspólnych znajomych z lat licealnych ale nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się w naszym rodzinnym mieście. Połączył nas Facebook, a dzieliło 300km i nasze poukładane życia w dwóch różnych miastach. Po pół roku kursowania pociągami między Krakowem i Warszawą, życiem od poniedziałku do piątku na odległość, mimo wielu obaw podjęłam decyzję o przeprowadzce do Warszawy. Zmiana pracy, porzucenie przyjaciół i ukochanego miasta, w którym mieszkałam 7 lat, przewrócenie swojego całego dotychczasowego świata o 360 stopni dla miłości okazało się najlepszą decyzją w moim życiu. Miałam wiele chwil załamania, trudności z odnalezieniem się w nowym mieście i nowej pracy z dala od przyjaciół, ulubionych miejsc i rytuałów. Zdana na siebie i chłopaka, powoli układałam życie i nowe relacje w Warszawie. Początkowo wiele razy zastanawiałam się czy podjęłam właściwą decyzję i czy nie będę jej żałować. Mój ukochany stal się wtedy dla mnie nie tylko największym wsparciem ale też okazał się najlepszym przyjacielem jakiego mogłam sobie wymarzyć. Teraz, po 4 latach od przeprowadzki do Warszawy jestem szczęśliwą narzeczoną najwspanialszego mężczyzny na świecie. Planujemy w przyszłym roku ślub. Wiem, ze gdybym wtedy, 4 lata temu nie zaryzykowała i nie podjęła tej trudnej i tak poważnej dezycję i nie wywróciła swojego życia do góry nogami nie byłabym tą szczęśliwą kobietą którą teraz jestem.
Rudasz
2 czerwca 2018 at 11:42Decyzja którą podjęłam razem z mężem i ogromnie wpłynęła na nasze życie to przeprowadzka do miejsca w którym nigdy nie byliśmy, nikogo nie znaliśmy, nowy początek nowe wyzwania i przygody. Początki napewno były ciężkie porzucenie pracy sprzedaż mieszkania. Decyzja podjęta spontanicznie w ciągu tygodnia stała się najlepszą decyzja życia. Ryzyko się opłacało. Jesteśmy szczęśliwa i spełniona rodzina. 🙂
patipalka
2 czerwca 2018 at 11:46Dokladnie w tym roku mija 10lecie mojej matury i 10 lat od podjęcia decyzji ktora zmieniła całe moje życie.
Mieszkałam w małym mieście, bez perspektyw, bez dostępu do wielu udogodnień, gdzie każdy bal sie zmian i podejmowania własnych decyzji bo wszyscy woleli żyć spokojnie i bezpiecznie.
Ja zawsze żyłam po swojemu i robiłam na przekór każdemu.
zaraz po maturze zostawiłam rodziców, wszystkich znajomych i wyjechałam do dużego miasta na studia. Studiowałam 2 kierunki, równocześnie pracując często około 200h w miesiącu. Mialam malo czasu dla siebie, przyjaciół, rodziny ale nie żałuję ani 1 minuty.
W czasie tych 10lat kupilam Mieszkanie i sama je urzadzilam, mam własną kawiarnię (o ktorej zawsze marzylam) i planuje otwarcie kolejnej, mam przyjaciół którzy byli ze mną przez te 10lat i chociaz nie widywalismy sie często są ze mną dalej, ukochanego i wypragnionego psa, rodziców którzy mnie we wszystkim wspierali i wspierają, mnóstwo czasu dla siebie i innych, wspomnienia których nigdy nie zapomnę.
Warto ryzykować dla siebie!
Justyna
2 czerwca 2018 at 11:49Dokładnie 5 lat temu podjęłam decyzje która zmieniła bieg mojego życia. Niby błaha sprawa, wręcz dostępna dla każdego. 5lat temu, na sam koniec studiów wyjechałam do Turcji jako animator dziecięcy. To było moje marzenie połączyć prace z pasja podróży. Ale tym samym momentem zakończyłam swój wówczas 7letni, toksyczny związek, który nie pozwalał mi na realizacje marzeń. Ten moment był jak machnięcie różdżka! Pobyt w Turcji mnie odmienił, miałam inne spojrzenie na świat, stałam się odważna i wiedziałam czego chce. Kilka miesięcy później, już w Polsce, poznałam (francuska) miłość swojego życia, dzięki której przeprowadziłam się do… Paryża. Tu mieszkam, realizuje się i żyje życiem o jakim marzyłam wcześniej! Nikt mi nie zabrania realizować marzeń, a w Polsce jestem każdego miesiąca. W ciągu tych 5 lat, życie gwałtownie mi się zmieniło, ale jestem szczęśliwa. Zmiany i odważne decyzje są istotne.
Śnieżka
2 czerwca 2018 at 11:49Dziesięć lat to ogrom czasu, gratuluję tak pięknej okrągłej rocznicy!!! W moim życiu przez ostatnią dekadę pełno było ważnych decyzji i za każdym razem wydawało mi się że są to te najwazniejsze zmieniające moje życie. Patrząc teraz z perspektywy czasu uważam że ani wyjazd na studia poza rodzinną miejscowość, ani dość wczesny ślub, ani założenie firmy czy zakup mieszkania nie były najważniejsze. Moje życie radykalnie zmieniła jedna decyzja podjęta pewnej smutnej nocy. Po kolejnym depresyjnym dniu, pełnym poczucia beznadziejności zarejestrowałam się na terapię. Było to ponad 2 lata temu a ja nigdy nie zapomnę tego uczucia, że jestem gorsza i „nienormalna” bo potrzebuję terapeuty. W wieku 26 lat byłam wrakiem człowieka, wydawało mi się że nic dobrego mnie juz w życiu nie spotka, że zmarnowałam najlepsze lata swojego życia, szczerze mówiąc nie chciało mi się już żyć. Dzisiaj wiem że wizyta u terapeuty to była najlepsza decyzja nie tylko ostatniej dekady ale całego mojego życia. Nagle po pół roku terapii zobaczyłam jak wiele mam, zaczęłam cieszyć się drobnostkami takimi jak to ze mam kochajcego męża, wspierających rodziców, własne mieszkanie oraz pracę którą lubię. Przygarnęłam wraz z mężem psa ze schoroniska co dało mi jeszcze większą motywację do wyjscia z domu i wyjścia z depresji. Ten mały piesek w pewnym sensie pokazał mi że można cieszyć sie tylko tym ze udało nam się wyjść na spacer albo że świeci słońce. Nareszczie zaczęłam być poprostu szczęśliwa bez wiecznego perfekcjonizmu i
dążenia do posiadania wiecej i wiecej. Przestałam porównywać się do innych i wychodzić z założenia ze jestem gorsza bo np. mam mniejsze mieszkanie. Dzisiaj żałuję jedynie że nie zdecydowałam się wczesniej udać do terapeuty. Niestety w naszym społeczeństwie depresja czy inne zaburzenia nadal są tematami tabu i „nie należy” przyznawać do wizyt u psychologa a przecież jeżeli jestemy chorzy to idziemy do lekarza i nie ma w tym nic złego. Chciałabym żeby to się zmieniło dlatego o swojej depresji mówię otwarcie i mam nadzieję że w ten sposób pomogę chociaż jednej osobie.
Kate
2 czerwca 2018 at 11:53Kiedy chodziłam do liceum w moim małym mieście zawsze marzyłam o Warszawie. Z jednej strony wiedziałam, że to tylko marzenia. Ale jednak czułam, że mogę je spełnić. Nie poddałam się. W tej chwili mieszkam w Warszawie, mam pracę swoich marzeń, którą sobię wymarzyłam. I małymi krokami realizowałam cele. Jestem stylistką, pracuję w telewizji. I powiem szczerze, że marzenia są do spełniania. Jeśli coś się pragnię z całego serca, wszystko jest możliwe. Nie wolno się poddawać, słuchać innych. Trzeba tylko pójść dalej, i nie bać się porażki. Bo przyjdzie na pewno, ale pózniej będzie już tylko lepiej. Każdy może spełnić swoje marzenie. Bez względu na to czy ma pieniądze. Trzeba tylko naprawdę tego CHCIEĆ!
paulina
2 czerwca 2018 at 11:59Kiedy skończyłam 18 lat zabrałam cały swoj Mandżur i przeprowadziłam się do Warszawy. Życie w ,,wielkim mieście” nie było jednak tak proste a praca po 12 godzin dziennie wykańczała mój ogranizm, marzenia , plany . I to trwało 3 lata . W końcu powiedziałam sobie dość i zrobiłam to o czym zawsze marzyłam : zostałam żołnierzem . Moje życie przewróciło się do góry nogami pod względem prywatnym jak i służbowym. Zrezygnowałam ze wszystkiego, spakowałam się i wróciłam na moją przysłowiową ,,wieś”. Dzisiaj wiem ze to była dobra decyzja bo spełnienie zawodowe jest jedną z wartości której życzę każdej oraz gratuluje Tobie Twojej po 10 latach doskonale wiesz jakie jest Twoje miejsce .
Karolina
2 czerwca 2018 at 12:01Najlepszą decyzję w moim życiu podjęłam 2 lata temu. Zdecydowałam się wtedy na przyjęcie do mojej rodziny pieska – Bruna. Z początku byłam pełna obaw, tym bardziej że w dzieciństwie pogryzł mnie pupil sąsiadów i od zawsze podchodziłam do zwierząt z dystansem. Tymczasem zupełnie niepotrzebnie! Bruno zmienił mój cały świat, otworzył mnie na zwierzęta. To niesamowite, ile taka mała istota może Cię nauczyć. Teraz już wiem, co znaczy miłość między człowiekiem a psem. Potrafię dostrzec w jego oczach tyle emocji: radość, tęsknotę czy wdzięczność. Zrozumiałam też, ile jest innych psów potrzebujących pomocy w schroniskach czy pseudohodowlach. Na początku nie było łatwo, przyznaję. Bruno potrzebował 2 operacji, ale wierzę, że nie bez powodu trafił właśnie do mnie i mojej rodziny! Razem daliśmy radę, a przez to jesteśmy jeszcze silniejsi. Mogę powiedzieć innym osobom tylko jedno: jeśli wahacie się nad psiakiem, podejmijcie to ryzyko, a obiecuję, że będzie to Wasza najlepsza decyzja! Całusy 🙂
agaw
2 czerwca 2018 at 12:04Myślę, że decyzją, która wpłynęła na moje dalsze życie była ta, którą podjęłam 2 lata temu, po obronie pracy magisterskiej. PO RAZ PIERWSZY W ŻYCIU UFARBOWAŁAM MOJE CIEMNE WŁOSY…NA RÓŻOWO! I chociaż od paru lat w dobie Pinteresta i Instagrama nie wydaje się to być wielką ekstrawagancją, dla mnie był to przełomowy moment. Wyobraźcie sobie dziewczynę zawsze przewidywalną. Zawsze ułożoną i robiącą to co wypada. Zawsze na czas w szkole, pracy, uczelni. Zawsze uporządkowaną, dokładną, planującą wszystko z (zbyt) dużym zapasem. Zawsze ostrożną, bojącą się zaryzykować czy zrobić coś szalonego. I chyba właśnie dlatego, w momencie zakończenia kolejnego etapu w moim życiu, potrzebowałam oddzielić jego dalszą część grubą kreską. Zrobić coś czego nikt, nawet ja sama bym się po sobie nie spodziewała. Powiem Wam, że o swoich planach nie uprzedziłam nawet męża 🙂 Sama do ostatniego momentu, siedząc na fotelu fryzjerskim, nie byłam pewna czy aby na pewno się nie wycofam i nie powiem „Po prostu trochę podetniemy… Jak zawsze”. I zrobiłam to 🙂 Od pierwszego wejrzenia pokochałam moje amarantowe ombre 🙂 Niektórzy oczywiście potrzebowali trochę więcej czasu na oswojenie się z moim nowym wyglądem (wliczając w to męża;)) ale nie żałowałam 🙂 Nie żałowałam nawet w momencie, kiedy po dwóch myciach amarant zaczął przekształcać się w rudy (;D) i potrzebna była szybka interwencja oraz powrót do mojego naturalnego koloru. Zawsze będę miała w pamięci te parę dni „różowej dziewczyny”. Szalonej dziewczyny. Dziewczyny, która nie boi się szokować (w granicach rozsądku rzecz jasna, w końcu ta „uporządkowana” część mnie dalej istnieje;).
I wiecie co? Pół roku później, któregoś spokojnego wieczoru siedząc na kanapie z mężem usłyszałam od niego „Fajne były te twoje różowe włosy” 🙂
Aleksandra
2 czerwca 2018 at 12:06Najważniejsza decyzja jaką podjęłam w życiu właśnie jest w realizacji. Musiałam stoczyć wewnętrzną walkę z samą sobą i pokonać strach. Ale należę do odważnych, konsekwentnych osób i udało się! We wrześniu będę miała operację plastyczną nosa! Jestem szczupła i mam drobną twarz, niestety szpeci mnie zbyt duży, haczykowaty nos. Mój największy kompleks od dziecka, moja zmora, mój główny powód zaniżonej samooceny, moje przekleństwo, mój wstyd, wstręt, a chwilami nawet nienawiść do samej siebie. Od dawna marzę o tym, by go zmienić. Na drodze stało mi kilka rzeczy. Główną był strach, ponieważ nigdy nawet nie leżałam w szpitalu, a gdzie tu mówić o operacji… Jednak doszłam do wniosku, że jeśli nie teraz, to kiedy? Mam 31 lat, stać mnie obecnie na to, żałuję tylko, że nie zdecydowałam się wcześniej. A właściwie to zdecydowałam się, jednak wybrałam jednego z najlepszych lekarzy w Polsce do którego terminy są bardzo odległe. Na konsultację czekałam 2,5 roku, od konsultacji do zabiegu 1,5 roku. Mam też do zrobienia całą długą listę badań, która musi być ważna kilka tygodni przed operacją. Mimo obaw i niepokoju, cieszę się z tego najbardziej na świecie. Wiem, że zmieni się komfort mojego życia, że pozbędę się największego kompleksu, że chętniej będę nawiązywać nowe znajomości, że przestanę bać się przypadkowych zdjęć zrobionych z profilu. A co najważniejsze przestanę czuć się gorsza. Często słyszę, że jest mi to niepotrzebne, że szkoda pieniędzy, że popełniam błąd, nawet, że jestem psychicznie chora. Nie wiem czy to ludzka zawiść, brak empatii, zrozumienia, zaściankowe myślenie. Cóż… każdy ma prawo do swojej opinii, a ja konsekwentnie dążę do spełnienia mojego największego marzenia. Mimo że operacja dopiero za trzy miesiące, ja już wiem, że to decyzja która zmieni całe moje życie. Już teraz jestem z siebie dumna, że się odważyłam i wiem na 100%, że się nie wycofam. Jeśli czegokolwiek w życiu byłam pewna, to właśnie tego, że chcę mieć mały, prosty nos. Czas upływa mi obecnie bardzo wolno, odliczam z niecierpliwością dni. Niestety gdy ma się w perspektywie spełnienie marzenia, to wszystko niemizernienie się wlecze. Ale czas i tak upłynie, dlatego warto czekać i walczyć o swoje. Marzenia są w życiu najważniejsze, bo to one nadają mu sens. A w co inwestować, jeśli nie w siebie? We wrześniu zacznie się moje nowe życie. Lepsze życie!
Kasia
2 czerwca 2018 at 12:069 lat temu zgodziłam się na spotkanie z fajnym chłopakiem. 3 lata temu spotkaliśmy się przed Ołtarzem. 3 tygodnie temu, temu samemu chłopakowi urodziłam drugą córkę. Gdzie byłabym dzisiaj, gdybym wtedy, w 2009r. nie zgodziła się na tę pierwszą randkę? Czyj płacz budziłby mnie w nocy? Czyje stopy biegnące do naszej sypialni słyszałabym co ranek? Jedna decyzja, sprzed dziewięciu lat, zbudowała moją rodzinę.
Aldona Anna O.
2 czerwca 2018 at 12:09„Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
Ta historia musi zdecydowanie zacząć się krótkim wstępem. Nigdy nie byłam liderem, nigdy nie walczyłam o swoje i nigdy podejmowałam decyzji samodzielnie. Wierzyłam bardziej osądom innych niż własnym. Nikt nie wróżył mi wielkiej kariery, dalekich podróży czy niespodziewanych decyzji. Do czasu. Przyszedł taki moment w życiu, w którym zakończenie toksycznego związku i ucieczka od prześladującego mnie ex popchnęła mnie do decyzji, która zmieniła wszystko. Zaufałam sobie i swojemu rozsądkowi, w końcu!. W ciągu dwóch dni zebrałam wszystkie swoje rzeczy, zrezygnowałam z pracy i wyprowadziłam się do dużego miasta na studia magisterskie. Za sobą słyszałam szepty, że nie dam rady, zginę w wielkim mieście i wrócę za dwa miesiące. Nie wróciłam do tej pory. Pierwsza poważna samodzielna decyzja przyniosła ze sobą większe i mniejsze, ale każda była tak samo ważna. Kiedy przystojny obcokrajowiec zaprosił mnie na drinka każdy pukał się w głowę, a on pukał do mojego serca. Ostatnio świętowaliśmy czwartą rocznicę. Kiedy rzuciłam pracę i zaczęłam drugi fakultet na amerykańskim uniwersytecie w Rzymie, latając między Polską a Włochami, nikt mi nie chciał uwierzyć, że to ma sens. W maju odebrałam dyplom z najlepszymi wynikami. Wiem, że każda decyzja, którą podjęłam w ciągu ostatnich siedmiu lat jest echem tej jednej podszytej strachem i złamanym niegdyś sercem. Kolejne zmiany już są w drodze. Zaczynając od stanu cywilnego do miejsca zamieszkania. Za rok o tej porze będę mieszkała w …. Brazylii. Gdyby ktoś siedem lat temu przewidział moją przyszłość pewnie zapytałabym rodzinę i znajomych co o tym myślą, bo sama bałabym się ocenić te fantasy 🙂
Paula
2 czerwca 2018 at 12:11Ponad 6 lat temu stanęłam przed wyborem miejsca, w którym będę studiować. Zawsze marzyłam o przeprowadzce do dużego miasta, które da mi wiele możliwości rozwoju, więc naturalnie brałam pod uwagę Warszawę, oddaloną od mojego rodzinnego miasta o ponad 200 km. Decyzja była o tyle trudna, że w rodzinnych stronach mieszkała miłość mojego życia, a prowadzenie przez kilka lat związku na odległość nie wydawało się zbyt ciekawą perspektywą. Postanowiłam jednak zaryzykować i zawalczyć o siebie, swój rozwój, spełnienie marzeń, szansę na lepszą przyszłość. Okazało się to najlepszą decyzją w moim życiu! Czuję się spełniona, poznałam wspaniałych ludzi na swojej drodze, musiałam szybko się usamodzielnić co było prawdziwą lekcją życia, mam super pracę i co najważniejsze, wiem że nie będę w życiu niczego żałować bo dążyłam wytrwale do swoich celów. Najpiękniejsze jest to, że nasza miłość przetrwała mimo odległości jaka nas dzieliła, wiemy, że możemy na sobie w 100% polegać i sobie ufać, dlatego rok temu powiedziałam „tak” podczas oświadczyn! Moja historia pokazuje, że każdą przeszkodę możemy pokonać i nie warto rezygnować ze swoich planów, a prawdziwe uczucie polega na wspieraniu się i dawaniu sobie przestrzeni na spełnianie marzeń.
Martyna
2 czerwca 2018 at 12:11W marcu zeszłego roku straciłam moją najwierniejszą i najukochańszą przyjaciółkę, Westke Roxy. Od tamtego dnia ciągle myślałam o adopcji pieska, mąż chciał małego szczeniaka, a ja zwierzaka który wreszcie dostanie dom na który zasługuje pełen ciepła i miłości. Oczywiście w lipcu pojechaliśmy kupić małego pieska, jest z nami i wspaniale nam się żyje razem, ale mi po głowie nadal chodziła adopcja. Wreszcie pewnego dnia w styczniu zadzwoniłam do Pani Dominiki i powiedziałam że jestem gotowa. Pani Dominika już wiedziała że chcemy adoptować, konieczne musiałabyć to dziewczynka bo chcieliśmy mieś „parke”. Pojechaliśmy po nią akurat w urodziny mojej przyjaciółki, wróciliśmy późnym wieczorem z bidą Nelą. Pieskiem klatkowym z przejściami. No i zaczęło sie…wymioty, jeźdzenie po lekarzach. Niecały miesiąc później okazało się że Nela ma coś w żołądku, musieliśmy szybko reagować nauczeni doświadczeniem zdecydowaliśmy się na operacje jak się okazało ratującą życie malutkiej. Miała w żołądku piach wymieszany z gliną. Po kilku dniach spędzonych w szpitalu weterynaryjnym wróciła do domku, powolutku dochodziła do siebie. Codziennie zastrzyki, antybiotyki, wizyty u weta, noce nieprzespane. Jak z dzieckiem. Po 10 dniach pojechalismy na zdjęcie szwów, ale Nela tego dnia nie miała humoru, wyglądała na bardzo obolała. Lekarka zdjęła pierwszy szew i wylała się ropa. Okazało się że pod skórą powstał ropień, lekarze użyli jakieś kiepskiej jakości nici i skóra nie zaakceptowała materiału z którego były zrobione. Kolejna operacja. Kolejne cierpienie bidy, która w życiu przeszła straszne rzeczy? po kolku dniach Nelunia wróciła znowu do domku, radośniejsza, szczęśliwsza. Zaczęła pięknie dochodzić do siebie. Tuż przed Wielkanocą znowu zaczęły się wymioty, nieprzespane noce, lekarze dawali zastrzyki, leki przeciwwymiotne. Pomagało na chwile. I wtedy postanowilismy zmienić lekarza. Pani jak usłyszała naszą historie załamała się. Zleciła szerego badań o których pierwszy raz słyszeliśmy a które wydawały się bardzo sensowne. Zmieniliśmy Neli diete, zmniejszylismy ilość leków do jednego, dodatkowo ja zainteresowałam się leczeniem holistycznym u zwierząt. Powolutku widać że jest lepiej.
To były najcięższe 4 miesiące od momentu śmierci Roxy. Widzę że powolutku wychodzimy na prostą. A Nela? nela jest najszczęśliwszym pieskiem na świecie. Widać że czuje sie każdego dnia lepiej chociaż czasami też ma gorsze dni. Codziennie utwierdzam się w przekonaniu, że decyzja o adopcji jej była najlepszą decyzją jaką mogłam podjąć. Uratowałam jej życie.
AsiowaCh
2 czerwca 2018 at 12:17Najlepsza decyzja jaka podjęłam, był powrót do Polski z Anglii gdzie pracowałam około 3 lat. Miałam dobra prace, znajomych, ale ciagle brakowało mi tej cząstki, kogoś kto sprawi, ze moje życie wypełni się milooscia ❤️ Chciałam zmiany, wrócić do starego otoczenia, które tak dobrze mi się kojarzyło, chciałam znów być szczęśliwa, bo praca za granica dawała mi tylko możliwości finansowe, ale na pewno nie szczęście…decyzja nie była łatwa, ale stało się- wróciłam, pracowałam, żyłam, cieszyłam się każda chwila, aż w końcu na mojej drodze pojawił się PONOWNIE on 🙂 pare ostatnich lat pokazało, ze warto iść za głosem serca, nie zawsze rozumu!
A dzięki decyzji o powrocie jestem szczęśliwa dziewczyna, a od dwóch lat mężatka ❤️
Klaudia
2 czerwca 2018 at 12:17Decyzją,która na zawsze zmieni moje życie było zaryzykowanie i związanie się z moim juz za rok przyszłym mężem. Z Arturem chodziliśmy razem do jednej klasy w gimnazjum,zawsze nas do siebie ciągnęło jednak nie bylismy na tyle odważni,żeby sobie o tym powiedziec.:) Po zakończeniu gimnazjum nasze drogi się rozeszly aż do dnia,w którym ponownie przypadkiem spotkalismy się na imprezie u znajomych.:) Wtedy ten kontakt nagle odżył, ja nie wiedziałam czy to na pewno ten mężczyzna,wiec poczatkowo spotykaliśmy się tylko jako znajomi. Jemu bardzo zależało,natomiast ja pomimo tego,że wiedziałam,że jest cudowny,bałam się reakcji znajomych,braci,ponieważ każdy wiedział,ze się przyjaźnimy jednak nikt nie podejrzewał niczego więcej. Ja tez bylam jeszcze wtedy młodziutka dzuewczyna,wiec moi rodzice nie wiedzieli o naszych spotkaniach. ? takim sposobem moje niezdecydowanie trwało kilka miesięcy. ? Artur codziennie odprowadzał mnie do szkoly, starał się, ja jednak bylam nieugięta i dalej traktowałam go tylko jako kolega. Aż do świąt w 2012 roku,kiedy zdecydowałam,ze chce z nim być, ponieważ widziałam ile jest w stanie dla mnie poświęcić,a i ja zaczynałam dojrzewać do tej miłości. 🙂 Początki były trudne,ale teraz wiem,że razem możemy wszystko i ze podjęłam najlepsza decyzję w moim życiu. Po prawie 6 latach związku nadal czuje się tak jakbyśmy dopiero się poznali i ze ta miłość z każdym dniem jest coraz silniejsza.:) Nigdy nie zamieniłabym go na żadnego innego mężczyznę. 😉 Teraz mam 23 lata i ta młodzieńcza miłość nadal w nas jest,niezmieniona..:) Chcemy założyć szczęśliwa rodzinę,wybudować swój własny dom i wzajemnie się wspierać.:) Jedna decyzja może wpłynąć na caaałe nasze życie.:)
Sophia
2 czerwca 2018 at 12:18Będąc u schyłku swojej kariery zawodowej, a jak wiecie tancerki mają krótki czas rozwoju zawodowego. Miałam to szczęście że udało mi się pójść na tzw. emeryturę baletowa. Piękny czas kariery zawodowej nagle prysł jak bańka mydlana a ja stałam i patrzyłam w dal z zalem ze to co piękne i wspaniałe nagle się skończyło. Nic podobnego… Mowilam do siebie ze to nie koniec ale początek czegoś co sama stworzę dla siebie ale i dla innych. Poszłam na studia o kierunku taniec, skończyłam jedne, potem kolejne A teraz jestem w trakcie robienia doktoratu. Stworzyłam własną firmę artystyczną, prowadzę warsztaty, tworzę wlasne spektakle taneczne i w kooperacjach. Wspieram młodych utalentowanych tancerzy. Realizuje się jako choreograf, pedagog i konsultant festiwali tańca. I napisałam książkę z której jestem bardzo dumna…A wszystko to dzięki wlasnej determinacji i niebywałej sile którą się okazało że posiadam. A więc głowa do góry!!! Zawsze jest jakaś droga który prowadzi nas do celu.
Monika
2 czerwca 2018 at 12:23Najważniejszą decyzją jaką podjęłam w moim życiu w ciągu 10 lat była przeprowadzka zaraz po studiach do Zjednoczonych Emiratów Arabskich – pierwsza samotna podróż samolotem oraz samodzielne życie z mężem (wtedy jeszcze narzeczonym) w kraju, który dla obojga nas był obcy. Była to niezwykła lekcja życia, tam wzięliśmy ślub, wynajęliśmy pierwsze wspólne mieszkanie, kupiliśmy pierwszy samochód, z dala od rodziny i najbliższych przyjaciół, ale ta decyzja była najlepsza jaką mogłam podjąć. Tak bardzo wiele tam sie nauczyłam, odnalazłam tam tez swoje własne ja, miałam okazje być tam z mężem, gdy 5 lat temu nie mogliśmy znaleźć własnego miejsca dla siebie – paradoksalnie z zupełnie obcego kraju stał sie on naszym domem skąd mamy najwiecej wspomnień. Teraz będąc w Polsce cały czas tęsknie za Emiratami – a pamietam jak bardzo bałam się trzymając kartę pokładowa i przekraczając próg samolotu, wtedy nie widziałam, że odmieniam swoje życie na zawsze. Był to wyjazd, którego podstawą była miłość i to serce kierowało wtedy moimi poczynaniami, więc dla każdego innego wydawać by sie mogło to szaleństwem. Jestesmy razem juz 10 lat, tylko dlatego, ze oboje byliśmy zdeterminowani i walczyliśmy o wspólne szczęście.
Klaudiaa
2 czerwca 2018 at 12:24Decyzją,która na zawsze zmieni moje życie było zaryzykowanie i związanie się z moim juz za rok przyszłym mężem. Z Arturem chodziliśmy razem do jednej klasy w gimnazjum,zawsze nas do siebie ciągnęło jednak nie bylismy na tyle odważni,żeby sobie o tym powiedziec.:) Po zakończeniu gimnazjum nasze drogi się rozeszly aż do dnia,w którym ponownie przypadkiem spotkalismy się na imprezie u znajomych.:) Wtedy ten kontakt nagle odżył, ja nie wiedziałam czy to na pewno ten mężczyzna,wiec poczatkowo spotykaliśmy się tylko jako znajomi. Jemu bardzo zależało,natomiast ja pomimo tego,że wiedziałam,że jest cudowny,bałam się reakcji znajomych,braci,ponieważ każdy wiedział,ze się przyjaźnimy jednak nikt nie podejrzewał niczego więcej. Ja tez bylam jeszcze wtedy młodziutka dzuewczyna,wiec moi rodzice nie wiedzieli o naszych spotkaniach. ? takim sposobem moje niezdecydowanie trwało kilka miesięcy. ? Artur codziennie odprowadzał mnie do szkoly, starał się, ja jednak bylam nieugięta i dalej traktowałam go tylko jako kolega. Aż do świąt w 2012 roku,kiedy zdecydowałam,ze chce z nim być, ponieważ widziałam ile jest w stanie dla mnie poświęcić,a i ja zaczynałam dojrzewać do tej miłości. 🙂 Początki były trudne,ale teraz wiem,że razem możemy wszystko i ze podjęłam najlepsza decyzję w moim życiu. Po prawie 6 latach związku nadal czuje się tak jakbyśmy dopiero się poznali i ze ta miłość z każdym dniem jest coraz silniejsza.:) Nigdy nie zamieniłabym go na żadnego innego mężczyznę. 😉 Teraz mam 23 lata i ta młodzieńcza miłość nadal w nas jest,niezmieniona..:) Chcemy założyć szczęśliwa rodzinę,wybudować swój własny dom i wzajemnie się wspierać.:) Jedna decyzja może wpłynąć na caaałe nasze życie.:)
OLA
2 czerwca 2018 at 12:24Moja historia… mój przełom…moje nowe życie. Jestem osobą, która od zawsze była samodzielna, mająca swoje zdanie i nie słuchałam innych a krzywda ludzka była mi obojętna. Sądziłam, że jestem dobrym człowiekiem, przecież nikomu nie robię krzywdy, jestem otwarta i sama zadbam o siebie najlepiej. Ta bańka musiała kiedyś w końcu pęknąć. Zadowolona ze swojego życia, z tego że nikt mi nie mówi co mam robić nie dostrzegałam tylu rzeczy!! Rodzina – brak kontaktu z Mama – dlaczego? ano…trudne charaktery, każda wyznawała inne wartości, priorytety, nigdy się nie dogadywałyśmy i tym samym zaprzestałam z Nią kontaktu. Brat… to sam…! 'nigdy się z nim nie dogadam’ 'nie wspiera mnie w moich planach i poczynaniach. Tkwiąca w tym 'chorym’ choć dla mnie wtedy całkowicie normalnym życiu nie widziałam co tracę ! CAŁKOWICIE! Jedno, tylko i aż jedno wydarzenie tyle odmieniło. A to wszystko za sprawą pewnej starszej Pani. Pewnego dnia idąc parkiem do pracy spotkałam starszą kobietę, która ewidentnie nie czuła się najlepiej, było to widać. Ja jako osoba w tamtym czasie, która nie przejmowała się takimi rzeczami, mówiąc brzydko- nie ruszało mnie to. Ale…przechodząc obok niej zobaczyłam coś niesamowitego w jej oczach. Były tak piękne a zarazem tak smutne, można powiedzieć- wołające pomocy. Pomogłam jej – BYŁA TO NAJLEPSZA DECYZJA, KTÓRA ODMIENIŁA MOJE ŻYCIE! NAPRAWDĘ! Po tym zdarzeniu odwiedzałam tą Panią codziennie w szpitalu, no cudowna kobieta! Pełna dobra, ciepła, troski. Była bardzo wdzięczna za moją pomoc wtedy, w parku a przecież to normalny odruch- wszyscy pomyślą. Pomyślicie, no dziwna, chodziła codziennie do starszej Pani do szpitala, powinna zająć się swoim życiem i rodziną. No…nie było to dla mnie takie proste i oczywiste w 'tamtym wcieleniu’. Ta kobieta dawała mi takiego powera, dawało mi tyle satysfakcji pomaganie jej. Rozmowy z Nią o życiu, o rodzinie. Nie miała nikogo, dzieci wyjechały, zapominając o własnej matce na wiele lat, bardzo ją to bolało. Coś wtedy zrozumiałam własnie dzięki Niej…jakim cudem odwróciłam się od swojej rodziny, zostawiłam ją, moją MAMĘ, która tak mnie kochała, swoją jedyną córkę. Naprawdę…potrzebowałam tyle czasu by to zrozumieć, docenić co mam i co powinnam pielęgnować i o co dbać. No kosmos! To była tak chwila, gdy pomogłam tej Kobiecie 8 lat temu. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Moją najlepszą przyjaciółką jej moja Mama. Wybaczyłyśmy sobie wszystko co złe, wyjaśniłyśmy sobie co nas bolało. A teraz? Jesteśmy nierozłączne. Powrócił też świetny kontakt z Bratem. Rodzina to siła a pomaganie dodaje skrzydeł i zmienia stosunek do świata. Dziś prowadzę fundację…na rzecz osób starszych. Jest cudownie widząc ich szczęście i jak potrzebują drugiego człowieka. A ja narodziłam się na nowo. Wiem, co ważne i wartościowe a przede wszystkim co daje sens mojemu życiu, w końcu!
Anna
2 czerwca 2018 at 12:24Jaka decyzja podjęta w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na moje życie? Decyzja podjęta dokładnie 10 lat temu kiedy tuż przed maturą dowiedziałam się że jestem w ciąży. Podjęłam decyzję żeby urodzić i wychować dziecko ( 90% osób pewnie podjęło by dokładnie taką samą decyzję jednak było to tym bardziej trudne że nie miałam wsparcia ze strony rodziców). Zdałam maturę przyszedł na świat mój fantastyczny synek a wszystko co zdążyło się później było wywołane tym właśnie impulsem. Wzięłam ślub z ojcem mojego męża który okazał się być mężczyzną moich marzeń. Ukończyłam 2 kierunki urodziłam kolejnego synka i czuje się szczęśliwa i spełniona. Kto wie kim dzisiaj bym była jakbym zdecydowała inaczej ?
Natalia P.
2 czerwca 2018 at 12:24Decyzją, którą podjełam w przeciągu minionych 10 lat, a która zmieniła moje życie była… wyprowadzka od mamy 🙂
Wiem, że dla niektórych zabrzmi to śmiesznie, bo co to takiego wyprowadzka z domu, ale uwierz Karolina, to była mega trudne decyzja. Całe życie wychowywałam się z mamą, przez kilka dobrych lat w jednym pokoju. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte i jest ona dla mnie najbliższą osobą. Za sprawką chłopaka którego poznałam podjęłam tą, jak myślę, jedną z poważniejszych i ważnych decyzji w moim życiu. Miałam 27 lat gdy wyprowadzałam się z domu. Nigdy nie zapomne tego uczucia które mi towarzyszło, co najmniej jakby ktoś odcinał mi nogę albo rękę. A ta decyzja wpłynęła na moje życie, ponieważ nauczyła mnie samodzielności. Wiem, że jestem w stanie poradzić sobie w wielu ekstremalnych sytuacjach. Nie żałuję, że nie wyprowadziłam się wcześniej, w sumie lepiej późno niż wcale 😀
Kasia
2 czerwca 2018 at 12:26Lubie te momenty wieczorem, gdy powietrze znad morza przynosi ze soba czastki slonej wody ktora otula jak wilgotny, puchowy koc. Gdy tak siedze na dachu w moim podniebnym ogrodzie, mewy sie dra, slonce zachodzi, sok z pomaranczy kapie mi na koszulke, jestem szczesliwa! Bo dom jest tam gdzie serce twoje. Od kiedy 5 lat temu podjelam decyzje o wyjezdzie bylo tych domow tak wiele… wysoko I nisko, ogromne i malenkie, sloneczne i mroczne (troche), czasem domem bywalo lotnisko, czesto pokoje hotelowe na roznych koncach swiata. Z jedna walizka i kartonem ksiazek. Zostawilam za soba milosc, przeprawilam sie przez swiat i znalazlam siebie.
Ps. I milosc tez mnie znalazla, ta sama 🙂
Nastka
2 czerwca 2018 at 12:28Pół roku po ślubie dowiedziałam się że mój mąż zataił przede mną iż siedział w więzieniu za gwałt na trzy letnim chłopcu. W tym momencie miałam z nim już 4 miesięcznego synka. Mąż bił mnie, groził mi szantażował że jeśli komukolwiek wyjawię prawdę o jego przeszłości lub o tym jak nas traktuje, Skrzywdzi mojego młodszego brata. Byłam zastraszona i żyłam z nim jeszcze kolejne trzy miesiące. Któregoś dnia gdy wyszedł z domu PODJĘŁAM DECYZJĘ. Spakowałam siebie i Synka i uciekliśmy. Z duszą na ramieniu opowiadałam o swojej sytuacji policji kilkaset kilometrów od domu. Dali nam schronienie, w międzyczasie założyłam sprawę rozwodową, sprawę o odebranie praw ojcowskich. Było ciężko. Z takim malutkim dzieckiem, sama, bez możliwości pójścia do pracy. Zajmując się synkiem dniami i.nocami szukałam czegoś co pozwoli mi dorobić parę stówek. Znalazłam. Znalazłam pracę, którą wykonuję siedząc z Synkiem w domu, zarobki z tego mam na tyle duże, że wystarczają nam na podstawowe opłaty, jedzenie itp. Mąż (w zasadzie były) próbuje nas szukać , próbuje grozić zastraszyć, ale ja już nie jestem tą samą osobą. Wiem, że podjęłam najlepszą możliwą DECYZJĘ. Choć.bycie samotną matką jest trudne, choć zawsze marzyłam , by moje dzieci miały pełną szczęśliwa rodzinę , to wiem, że ta decyzją uratowałam siebie i dziecko. Wiem, że mój Syn jest ze mną szczęśliwy, a przede wszystkim bezpieczny. Nie musimy każdego dnia budzić się ze strachem, każdego dnia obawiać się, że on coś nam zrobi. Podjęłam decyzję, którą zmieniła moje życie o 180°. Podjęłam najlepszą możliwą decyzję.
InspiracjeKlary
2 czerwca 2018 at 12:33Od kilku dni zastanawiałam się nad tym, czy odpowiadać na to pytanie. Zaintrygowało mnie od razu i w sekundę wiedziałam, co odpowiedzieć, ale jednak moja odpowiedź wydała mi się mało konkursowa i dość intymna. Stwierdziłam jednak, że jeśli choć jedną osobę jakoś może to zainspiruje, to już będzie dobrze. Najważniejszą decyzją, jaką podjęłam w ciągu ostatnich lat, było pójście do kościoła w momencie mojego największego kryzysu. Po prostu odstawiłam butelkę wina, które miałam regularnie schowane pod biurkiem od kilku tygodni, aby móc sobie ulżyć, gdy rodzice pójdą już spać. Mogłoby się wydawać, że czas studiów to normalne, że się dużo bawi i pije, ale nie, ja się nie bawiłam. I poszłam, poszłam na mszę, odkryłam spokój, a gdy już wszyscy wyszli z kościoła, ja zostałam, siedziałam i patrzyłam. Nie prosiłam o nic, nie pytałam, po prostu siedziałam i patrzyłam. Czułam ogromną pustkę, ale jednocześnie ulgę, jakbym nagle miała sobie ze wszystkim poradzić. Co ciekawe, każdy następny dzień okazywał się gorszy niż poprzedni, dostawałam kolejne kłody pod nogi, kolejne wydarzenia, które miały mnie dobić, ale ja nagle uwierzyłam, że tak ma być, że po prostu to przetrwam i zaczęłam się uśmiechać, tak po prostu. Wiele osób pewnie chciałoby usłyszeć, że wystarczy przyjść do Boga i już wszystko się ułoży, ale nie, właśnie wtedy kiedy zrobiłam ten pierwszy krok, właśnie wtedy zaczęło dziać się gorzej. Tylko że ja już czułam, że na tym to polega, żebym się poddała, żebym zwątpiła, żebym znowu sięgnęła po najprostsze rozwiązanie, jakim jest butelka zapomnienia. Zaczęłam się modlić, chociaż zupełnie nie potrafiłam, ale mówiłam, po prostu wyrzucałam z siebie wszystko do Boga, zaczęłam się z nim kłócić, prosić i nauczyłam się dziękować. Bo przecież żyję, mam dwie nogi, dwie ręce, widzę, słyszę – mam za co dziękować. I powoli, bardzo powoli, pewne sfery mojego życia zaczęły się prostować. Choć wraz z prostowaniem przychodziły nieustannie próby dla mnie. Wróciłam do mojego partnera, co ciekawe on w tym samym czasie szukał pomocy w Bogu i odnaleźliśmy się w Nim razem. Wybaczyłam rodzicom, czego nigdy nie mogłam przeskoczyć w sobie i przestałam patrzeć na nich, jako winowajców mojego dzisiejszego ciężkiego startu, ale jak na równie pogubionych ludzi, po prostu. Odkryłam pasję, a nigdy w życiu jej nie miałam, chwytałam się różnych rzeczy, ale nigdy nie miałam w nikim poparcia, by robić coś więcej. Dziś, po trzech latach nauki, jestem krawcową. Szyję póki co dla siebie, ale dla mnie najważniejsze jest to, że kocham to robić. Oczywiście po kolejnych małych krokach do przodu, pojawiały się kolejne złe wieści. Tym razem moja Mamusia zachorowała. Czas jej choroby, to był dla mnie czas wyrastania i dalszego wybaczania, nauka rozmowy i słuchania. A chyba nigdy wcześniej nie byłyśmy tak szczere wobec siebie. I nie wiem czy bym potrafiła, gdybym nie uczyła się od Boga empatii i pokory. A nie wieczne JA, JA, JA. Po pewnym czasie mój chłopak mi się oświadczył, a gdy minął rok od choroby mojej Mamy, okazało się, że ma świetne wyniki, jest zdrowa, postanowiliśmy wziąć ślub, nie czekać, tylko wziąć ślub. Miałam z tyłu głowy, że Mama jest teraz w dobrej formie i trzeba to wykorzystać, to był grudzień, a ślub wzięliśmy w lutym. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu, nieważne że zima, że wszystko na szybko, było cudownie! Zjawili się wszyscy najważniejsi dla nas goście i bawiliśmy się do białego rana. Moja Mamusia nawet tańczyła! Oczywiście życie to była dalej sinusoida. Minęło kilka miesięcy, listopad 2017, Mama wylądowała w szpitalu, nie wychodziła z niego tydzień, 9 listopada przeszła operację, 10 listopada poszłam z rana do niej i czułam, że ona odchodzi. Ja to czułam. Byłam ja z Mężem, moja rok starsza Siostra i Babcia. Mąż Mamy z młodszą Siostrą przyjechali na chwilę, ksiądz przyszedł się pomodlić. Mała wyszła po kilku minutach z Tatą, widocznie nie miała tego widzieć i w tym czasie na naszych oczach Mamusia odeszła. Przepłakałam kilka nocy, ale jednocześnie dzięki swojej wierze wiedziałam, że Ona jest teraz w lepszym miejscu, nie cierpi. Czułam się rozdarta, bo przecież chwilę wcześniej rozmawiałam z Mamą o urządzaniu mieszkania, w grudniu miał startować remont, ona miała niezwykłe wyczucie smaku, we wszystkim mi doradzała. Zaczęliśmy myśleć o dziecku, a teraz nasze dzieciątko miałoby nie mieć babci? Czułam żal, a jednocześnie wdzięczność, że cierpienie dla niej się skończyło. I odczułam spokój, swego rodzaju ulgę. Płakałam wybierając płytki do kuchni, jednocześnie ciesząc się, bo to mieszkanie było od niej. Płakałam jak bóbr, jak zobaczyłam pierwszy etap remontu, bo wiedziałam, że Ona nie zdążyła zobaczyć, chociaż… wiem, że widzi. Jednocześnie Ty w tym czasie zaczęłaś swój remont i jak się okazało wybrałyśmy kilka takich samych lub podobnych rzeczy – biało-czarne płytki na podłogę, białe cegiełki na ścianę w kuchni, „marmurowy” blat, welurowe łóżko, złote dodatki… pisałyśmy nawet o tym na Instagramie, jeśli pamiętasz. 😉 I mogąc się tym z Tobą podzielić, czułam taką radość z drobnych codziennych sytuacji, znowu się zaczęłam uśmiechać. Nauczyłam się na nowo dostrzegać słońce każdego dnia. A dziś, dziś jestem w ciąży! I nie rozpaczam, że moje dzieci nie będą miały jednej Babci, wiem, że tak miało być i dziękuję za to każdego dnia. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale jedno wiem – nie jestem sama, a życie jest piękne czy jest dobrze, czy czasem źle!
Plinka
2 czerwca 2018 at 12:34Przez ostatnie 10 lat kazdy moj dzień to podejmowanie nowych decyzji zarazem tych błędnych jak i poprawnych ! Uważam ze całokształt ktory dokonałam przez ten okres dał mi tyle wspaniałości i tyle osiągniętych celów ktorych nie ma sensu rozpisywać. Uważam ze doszłam do pewnego punktu gdzie moge stwierdzić ze moja cześć jest spełniona. Moj swiat odwrócił sie do gory nogami ale dążyłam do tego cała soba- aby to osiągnąć podjętych zostało wiele decyzji. Do odważnych swiat należy ? Everyday is a challenge but the whole world belongs to us!!
Al
2 czerwca 2018 at 12:36Moja najważniejsza decyzja była jednocześnie najtrudniejsza do podjęcia w moim życiu, bo dotyczyła zawalczenia o moje zdrowie i być może życie.
Wszystko układało się dobrze, skończone studia, dobra praca, kochająca rodzina, podróże, spełnianie marzeń. I z zewnątrz wszytsko było w jak najlepszym porządku. Tylko najbliżsi widzieli czarne chmury które wisiały nade mną od dłuższego czasu. Nawet mnie trudno było je dostrzec. Myślałam, ze po prostu nie mam ochoty spotykać się ze znajomymi, bo jestem zmęczona. Wolałam zostać w domu i leżeć pod kocem. Przecież chodziłam do pracy, a chyba każdy tak ma ze rano mu się nie chce i płacze kiedy myśli o tym, ze musi wyjść z domu i sprawia mu tak duży ból. To ze lubię spędzać czas sama, leżąc i zadręczają się przyszłością? No wiadomo, jesień się zbliża, ponura pogoda, każdy ma gorszy nastrój.
Zdarzały się przyjemne momenty, wyjazdy, podróże- ale jakoś ciężko było się nimi cieszyć, przeszkadzały te myśli: „na pewno się stanie coś złego i nie pojedziemy”, „obym się tylko tam nie rozchorowała”, „wrócimy i znowu będzie to samo”. I tez stały ból brzucha i w klatce piersiowej. Ten brzuch to na pewno jakaś celiakia, a to ze nie mogę oddychać to chyba po prostu jestem zmęczona, dużo pracy wzięłam na siebie. I chudnę- niby fajnie bo powinnam zrzucić trochę kg, ale patrzę w lustro i się sobie nie podobam. Mąż chwali, znajomi są pod wrażeniem a ja patrzę i Widzę jedynie wystający brzuch i płacze po tym jak zjadłam lody ze przecież to mi sprawi ze będę jeszcze bardziej obrzydliwa.
Słyszałam głosy, może gdzieś pójdź, porozmawiaj z kimś? Ale nie brałam tego do siebie. Jestem zmęczona, potrzebuje odpocząć i będzie dobrze. Zaplanuje kolejne wakacje to pomoże. Ale nie pomaga.
W końcu, po kolejnej nieprzespanej nocy i kolejnym ataku paniki zgadzam się pójść do lekarza.
Dostaje diagnozę i leki na depresje. Wstydzę się, jest mi głupio, czuje się słaba.
Ale biorę… i dochodzę do siebie. Dopiero teraz, kiedy ta czarna mgła się przeciera, widzę jak było złe. Teraz mogę wyjść na misto i nie towarzyszy mi lęk, mogę miło spędzić czas z rodziną, rozmawiać z nimi. Jedzenie, wyjazdy sprawiają mi przyjemność. Mogę w końcu przeczytać książkę ! A przecież nie byłam w stanie od roku, nic nie rozumiałam, gubiłam myśli, ale myślałam ze to zmęczenie, nudna książka. Okazało się inaczej.
Mija już kolejny rok i jest dobrze. Terapia i leki pomagają; jestem sobą i mogę się cieszyć z tego co mam 🙂
Kinga Chabowska
2 czerwca 2018 at 12:38W przeciągu ostatnich 10 lat, które głównie upływały mi na zdobywaniu wykształcenia, co zresztą nadal kontynuuję studiując dwa kierunki, prawo i prawo europejskie z administracją i biznesem, podjęłam jedną z najlepszych, najtrafniejszych decyzji w życiu – związałam się z dobrym człowiekiem, który jest ze mną zawsze, gdy tego potrzebuję, gdy jest dobrze i źle. Wiem, że moje życie jest intensywne, bo łatwo sobie wyobrazić, jak wygląda codzienność podczas studiowania i oddawania się dwóm trudnym kierunkom studiów, tak, by móc za kolejnych dziesięć lat cieszyć się zdobytą wiedzą, dobrą pracą. Po prostu szczęśliwym życiem. Studia to nie wszystko – gdyby nie on, być może nie podjęłabym decyzji o połączeniu obu kierunków. I według mnie, to właśnie ten odpowiedni człowiek „pociągnął” mnie dalej i, dzięki niemu w głównej mierze, zdecydowałam się na ten odważny krok. Nie żałuję ani jednej decyzji. Wiem, że zrobiłam dobrze, będąc z tą osobą i dając nam szansę. To pozwoliło mi między innymi na podjęcie wielu innych, ważnych i życiowych decyzji. Dzięki tej najważniejszej – dzięki związkowi z tą odpowiednią i jedyną osobą wiem, że mogę przenosić góry i podejmować kolejne kroki w życiu. I oby tak pozostało! 🙂 na zawsze. 🙂
Pozdrowienia i serdeczne gratulacje! 🙂
Kinga
Weronika Pezowicz
2 czerwca 2018 at 12:39To własnie 8 lat temu poznałam tego faceta! W ciągu jednego spotkania wiedziałam już jak będzie wyglądało moje życie. Podejmowanie wspólnych decyzji? Nie, nie, nie! Zawsze ja mam ostatnie słowo natomiast on ma jedno Marzenie. -AUSTRALIA-. Nie potrafię zostawić rodziny, zwłaszcza dla wyjazdu tak daleko. Palnelam kiedyś że z dzieckiem może wyjadę! Niecałe 10 miesięcy później urodziła nam się wspaniała córka w między czasie wyszłam za niego za mąż. Bał się że kolejna kobieta w jego życiu i jeszcze z charakterkiem mamusi go porostu zniszczą.
Zbliża nam się 1 rocznica ślubu z tej okazji z całą rodziną widzimy się w kościele i na świetnym przyjęciu czego rok temu nie było. Przygotowania pochłaniają nam cały wolny czas pomiędzy rodzicielstwem, praca a studiami. Ale z dnia na dzień nie mogę się doczekać tej pięknej rocznicy w gronie najważniejszych dla mnie osób.
A ja będę miała swoje wymarzone 2 śluby i oczywiście 3 białe sukienki!!!
Teraz nie mam już ostatniego słowa wyjazd do Australii zbliża się wielkimi krokami on spełnił moje wszystkie marzenia teraz moja kolej.
Czy ta decyzja podjęta 8 lat temu była słuszna? Po raz kolejny powiem TAK
Ten facet to totalny strzał w 10!
Natalia
2 czerwca 2018 at 12:40Każdy dzień jest inny, niezwykły, dwa razy taki sam się nie zdarzy. Nie będę na siłę wymyślać dnia, który zmienił moje życie, bo uważam, że każdy jest wyjątkowy i każda chwila w naszym życiu ma wpływ na następne wydarzenia. Codziennie podejmujemy jakieś decyzje, kształtujemy nasz charakter, spotykamy nowych ludzi, robimy nowe rzeczy, stajemy się innymi ludźmi niż wczoraj 😉 Właśnie teraz podejmuje tez decyzje i pisze komentarz, możliwe że wpłynie na moje dalsze życie. Myślę, że trzeba się cieszyć z każdej chwili, bo każda jest niezwykła i wpływa na nasze dalsze życie 😉
MartaJedrysiak
2 czerwca 2018 at 12:40Jeśli miałam bym znaleźć coś co zadecydowało o moim życiu to z pewnością byłaby to miłość do dzieci. Nigdy w latach licealnyxh nie zastanawiałam się co będę w życiu robić, a jeśli już jakieś myśli się pojawiły w mojej głowie to z pewnością nie myślałam o byciu nauczycielem. Zawód ten zawsze był dla mnie czymś czego bym nie była zdolna się podjąć, uważam się za osobę mało cierpliwa i przede wszystkim najzwyczajniej w świecie nie chciałam tego zawodu wykonywać. Poszłam po maturze na studia o zupełnie innym kierunku niż pedagogika, przy okazji kończąc liceum informatyczne ?… I tak los chciał ze moja dorywcza praca to była opieka nad mała dziewczynka zanim pójdzie do przedszkola. Z początku byłam sceptycznie nastawiona do tej pracy, ale jednak z dnia na dzień coraz bardziej zaczęło mi się to podobać. Co zróbilam rok później? Podjęłam decyzję że rzucam dotychczasowe studia i idę na studia pedagogiczne. Doswiadczalam przy tym dziecku tyle radości z tego że zdołałam ją czegoś nauczyć i potrzebowałam więcej! Teraz jestem szczęśliwa absolwentka studiów pedagogicznych o dwóch różnych specjalizacjach, terapii dziecięcej oraz edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Los tak chciał, że udało mi się znaleźć pracę w zawodzie – czyli w przedszkolu. Na każdym kroku i z każdym dniem realizuje sie coraz to bardziej! ? Uwielbiam dzieci, uwielbiam patrzeć na ich postępy i czuć satysfakcję że jednak ta praca nie idzie na marne. Dzięki małej dziewczynce, która zaszczepila we mnie miłość do pracy z dziećmi znalazłam swój własny tor i to w ciągu ostatnich lat z pewnością była najlepsza decyzja jaka podjęłam! Życzę wszystkim, aby każdy mógł robić to co kocha i nie była to tylko praca, ale także pasja! Pozdrawiam. ??
Anna
2 czerwca 2018 at 12:42Moją najważniejszą decyzją w życiu jaką podjęłam mając 24 lata.Było zdecydowanie się na samodzielny wyjazd na podbój świata. Zwolniłam się z pracy.Z zaoszczędzonych pieniędzy kupiłam bilet i tak dnia 10 mają 2010 roku wylądowałam na jednej z hiszpańskich wysp,Fuerteventura. 5000tys km od domu, bez znajomych, bez rodziny odnajdująca się w nowym otoczeniu. Ucząca się krok po kroku życia tutaj. Aż pewnego dnia poznałam tu męża z którym teraz mamy pięknego 3 letniego syna. Moim mottem życiowym jest ” każdy moment jest dobry żeby zmienić wszystko”. Wystarczy tylko chcieć i nie bać sie.
KINGA
2 czerwca 2018 at 12:51W ciągu 10 lat, które spędziłam w głównej mierze na zdobywaniu wykształcenia, co nadal kontynuuję studiując na dwóch kierunkach, prawie i prawie europejskim z administracją i biznesem, podjęłam decyzję o związaniu się z dobrym człowiekiem. Brzmi jak banał. Ale to dzięki niemu podejmowałam różne inne, życiowe decyzje. Niczego nie żałuję. Wiem, że dając nam szansę, otworzyłam drzwi do wielu dobrych, ekscytujących, życiowych podróży i decyzji, które mają wpływ na teraźniejszość. Myślę, że dzięki niemu w głównej mierze, zdecydowałam o połączeniu dwóch kierunków studiów, co nie było łatwe i nadal często jest ciężko. Ale kiedy mam obok osobę, która jest na dobre i złe, kiedy śmieję się i płaczę, to wiem, że dobrze zrobiłam i ma to sens. To po prostu się czuje, wie. I nie da się tego zaplanować. Dzięki podjęciu tej decyzji, czuję się ważna, czuję, że jest dla kogo żyć, że moje życie jest po prostu wymarzone. I oby tak pozostało! 🙂 na zawsze, a nawet jeszcze dłużej. 🙂
Pozdrawiam i gratuluję z całego serca tej pięknej rocznicy! 🙂
Marta Jedrysiak
2 czerwca 2018 at 12:51Jeśli miałam bym znaleźć coś co zadecydowało o moim życiu to z pewnością byłaby to miłość do dzieci. Nigdy w latach licealnyxh nie zastanawiałam się co będę w życiu robić, a jeśli już jakieś myśli się pojawiły w mojej głowie to z pewnością nie myślałam o byciu nauczycielem. Zawód ten zawsze był dla mnie czymś czego bym nie była zdolna się podjąć, uważam się za osobę mało cierpliwa i przede wszystkim najzwyczajniej w świecie nie chciałam tego zawodu wykonywać. Poszłam po maturze na studia o zupełnie innym kierunku niż pedagogika, przy okazji kończąc liceum informatyczne ?… I tak los chciał ze moja dorywcza praca to była opieka nad mała dziewczynka zanim pójdzie do przedszkola. Z początku byłam sceptycznie nastawiona do tej pracy, ale jednak z dnia na dzień coraz bardziej zaczęło mi się to podobać. Co zróbilam rok później? Podjęłam decyzję że rzucam dotychczasowe studia i idę na studia pedagogiczne. Doswiadczalam przy tym dziecku tyle radości z tego że zdołałam ją czegoś nauczyć i potrzebowałam więcej! Teraz jestem szczęśliwa absolwentka studiów pedagogicznych o dwóch różnych specjalizacjach, terapii dziecięcej oraz edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Los tak chciał, że udało mi się znaleźć pracę w zawodzie – czyli w przedszkolu. Na każdym kroku i z każdym dniem realizuje sie coraz to bardziej! ? Uwielbiam dzieci, uwielbiam patrzeć na ich postępy i czuć satysfakcję że jednak ta praca nie idzie na marne. Dzięki małej dziewczynce, która zaszczepila we mnie miłość do pracy z dziećmi znalazłam swój własny tor i to w ciągu ostatnich lat z pewnością była najlepsza decyzja jaka podjęłam! Życzę wszystkim, aby każdy mógł robić to co kocha i nie była to tylko praca, ale także pasja! Pozdrawiam. ??
Natalia
2 czerwca 2018 at 12:52Zacznijmy od początku. Zawsze wszystko robiłam dla innych, nigdy nic dla siebie. Może po prostu bałam się odrzucenia, tego co powiedzą inni. Pracowałam przez 10 lat w rodzinnej firmie. Była to praca w kwiaciarni przy cmentarzu. Niestety, ale nie znosiłam jej. A z każdym kolejnym dniem czułam się coraz gorzej. Jednocześnie mieszkałam u partnera, gdzie wychowywaliśmy jego siostrę. Było ciężko. Moją mamę dopadła poważna choroba – rak trzustki. Do dzisiaj pamiętam jej słowa ”Obiecaj mi, że zwolnisz się z tej pracy. Zacznij w końcu żyć po swojemu. Masz je tylko jedno”. Spojrzałam na nią i wiedziałam, że to zrobię. Kilka miesięcy później przełamałam się i to zrobiłam. Zwolniłam się z pracy, której nienawidziłam. Na początku było ciężko, ale razem z moim partnerem i pomocą taty znaleźliśmy teren i otworzyliśmy swój własny warsztat samochodowy. Zarazem spełniło się moje i mojego męża największe marzenie. Dzisiaj jesteśmy szczęśliwi, mamy dwójkę dzieci, piękny dom i wiecie co? Czuje się spełniona 🙂 Nie piszę tego żeby się pochwalić, tylko żeby wam powiedzieć, że warto walczyć o swoje! Warto podejmować decyzje, które są poza naszą sferą komfortu.
’
Gabriela
2 czerwca 2018 at 12:54A było to tak…
Jako mała dziewczyna byłam wielką marzycielką. Uwielbiałam czytać książki Lucy Maud Montgomery. Myślę, że „Ania z zielonego wzgórza” to tytuł, który zna każda z nas. Czerpałam radość ze spacerów w lesie, zabawie na świeżym powietrzu, ze wschodów i zachodów słońca. Moja wyobraźnia nie miała granic. W każdym przedmiocie widziałam coś magicznego. Jednak w końcu przyszedł czas by dorosnąć.
Coraz więcej obowiązków, zadań, gonitwa za lepszym jutrem. Zgubiłam gdzieś tą najradośniejszą cząstkę siebie. Po liceum byłam „w otchłani rozpaczy” ponieważ nie wiedziałam, co chce robić w życiu i jaki kierunek obrać, aż do momentu, kiedy poznałam wspaniałą osobę, która zaraziła mnie swoją pasją.
Była to studentka architektury. W marcu zaproponowała, że nauczy mnie rysunku, a w czerwcu zdam egzamin. Brzmi to dość abstrakcyjnie, ponieważ nigdy nie rysowałam, a ludzie przygotowują się czasem po kilka lat, aby dostać się na ten kierunek. Ja miałam na to tylko 4 miesiące! Nie zmarnowałam tego czasu, ćwiczyłam praktycznie całymi dniami. Był to bardzo intensywny okres i myślę, że wycisnęłam z siebie wszystko, co najlepsze.
Wiara w siebie i wsparcie bliskich bardzo mi pomogły. Obecnie jestem szczęśliwą studentką architektury na Politechnice Rzeszowskiej, (kończę już 3 rok!) i wiem, że świat nie ma granic!
Patrząc na to z perspektywy czasu jestem ogromnie wdzięczna Dorotce za to, że pomogła mi podjąć tą decyzję, bo była to zdecydowanie najlepsza decyzja w moim życiu. Mała marzycielka wróciła i już nie boi się sięgać po więcej. Teraz zarażam swoja pasją inne osoby bo wierzę, że dzięki takim ludziom świat jest piękniejszy 🙂
Pozdrawiam, i życzę dalszych sukcesów ! 🙂
Patrycja.
2 czerwca 2018 at 12:57Hej !
Moja decyzja została podjęta rok temu, ale naprawdę zmieniła moje życie.
Rozstałam się z byłym mężczyzna, który nie pozwalał mi się rozwijać. Zawsze gdy mówiłam o studiach czy zmianie pracy slyszlalam ze sobie nie poradzę, że wymyślam, że bezpiecznie jest tak jak jest.
Ale to mnie strasznie blokowało, jestem osoba która lubi ryzykować.
Jako że związek trwał 4 lata, w tym 2 lata już mieszkaliśmy razem nie zauważyłam tego od razu, ze mnie blokuje.
Ale w końcu wzięłam się w garść, i go zostawiłam.
Jednego dnia zmieniłam prace, mieszkanie, i swój status z związku na wolna.
I jest to najlepsza decyzja jaka podjęłam w ciągu ostatnich 10 lat. Z pracy na produkcji dostałam się do wymarzonej pracy w biurze, która mnie cieszy i rozwija na tyle, ze od pazdziernika idę na studia w tym kierunku !
Oooo tak !
Przeprowadziłam się również z małej mieściny do dużego miasta.
I codziennie odkrywam uroki tych wspaniałych miejskich miejsc.
Jestem wolna, i niezależna. Nikomu już nie pozwole się ograniczyć i rezygnować z marzeń.
Pozdrawiam 🙂
Angela
2 czerwca 2018 at 13:06Moje decyzję były zawsze dla innych szokujace. Ok 9lat temu zmiana studiow po 2latach nauki na koszt innych, postudiach przeprowadzka na Kaszuby do małej miejscowości mimo, że rodzina 500km dalej. Zorganizowanie życia w obcym środowisku nie znając nikogo w bliskim otoczeniu. Po 4.5roku dalej wiodę my slow life. Nie biorę udziału w wyścigu szczurów. Mam dziecko które za 2tyg nakarmię kaszubskimi truskawkami a za kilka miesięcy przywitam kolejne. Od lipca liczę na ruszenie z własnym biznesem na lokalnym rynku. Wniosek ? Każdą decyzja, która Ty uważasz za słuszną jest słuszna. Nawet najbardziej szalona. Wystarczy odwaga, determinacja i można żyć po swojemu, a nie tak jak życzyłaby sobie tego rodzina/znajomi. To daje satysfakcje. 🙂
Jola
2 czerwca 2018 at 13:11Mając 26 lat postanowiłam wyprowadzić sie z domu i zamieszkać zupełnie w obcym mieście z miłością mojego życia….tak mi sie wtedy wydawało….Rzuciłam fajną prace, zostawiłam rodzine i znajomych….. Już po dwóch tygodniach mieszkania razem okazało sie że cos jest nie tak…..później wyszło na jaw że moja Wielka Miłość ma problem z narkotykami……to co przezylam w tamtym czasie to jakiś dramat….zawalił mi sie cały świat……sama w obcym mieście…….z noworozpoczeta pracą…..bez mieszkania….Nie wiedzialam co robić…..wracać do rodziców? Zostać w tym mieście?odejść od niego czy moze jakos pomóc? Ostatecznie postanowilam mu pomóc…bez rezultatu. Odeszłam po roku. Na szczęście przez ten rok poznalam wspanialych ludzi, znalazłam prace mieszkanie. Tak naprawdę dzięki TYM ludziom przetrwalam…..pomogli mi ogromnie……zostałam w tym juz nie obcym mieście. Mam wspaniałych przyjaciół, kolejną fajną pracę i…….człowieka ktorego KOCHAM….bo taki z czasem tez pojawił sie przy moim boku……..Z perspektywy czasu myślę że nic nie dzieję sie bez powodu….gdyby nie to że znalazlam sie w tym mieście nie poznalabym tych wszystkich wspanialych osób….moje życie po tych wszystkich złych chwilach zmienilo sie o 180stopni…..teraz jest cudownie…..teraz zaczęłam żyć:)
Patrycja pasek
2 czerwca 2018 at 13:34Jak decyzja, którą podjęliście w ciągu ostatnich 10 lat wpłynęła na Wasze dalsze życie?”
cóż tych decyzji było bardzo wiele. Myślę, że takim przełomowym momentem było dla mnie pojechanie na warsztaty fitness powered by nałęczowianka organizowane we współpracy z Ewą Chodakowską i jej teamem be active. Odbyły się one w Rzeszowie dokładnie to 10 grudnia 2017 roku. Z początku bałam się , że kondycyjnie nie dam tam sobie rady. Na to wydarzenie wybrałam się z moja najlepszą przyjaciółką Kamilą, którą przypadkiem udało mi się poznać na instagramie. Połączyła nas wspólna pasja do ćwiczeń i nie tylko. Za każdym razem kiedy mówiłam ze nie dam sobie rady to ona wspierała mnie we wszystkim. ,, Dasz rade, nie poddawaj się, łatwe rzeczy nie przynoszą satysfakcji”. To tylko kilka słów od niej a tyle w mojej głowie zmieniły. Ponadto miałam możliwość poznania samej Ewy Chodakowskiej, jej męża Lefterisa jak i całego jej Teamu. Uświadomili mi oni jak ważna w życiu jest pasja i ile radochy ona może komuś dać. Jeśli mamy jakąś swoja pasję to dzielmy się nią z innymi i zarażajmy nią tak. Co mi te warsztaty dały pewnie chcesz wiedzieć? Cóż, zmotywowały mnie do tego aby walczyć o samą siebie. ,, Możesz być z kim chcesz, możesz robić to co chcesz, możesz być jaka tylko chcesz”- to są słowa które bardzo wpadły mi do mojej małej główki. Mysle, ze fitness jest tym czymś , czym chce sie zająć w zyciu. Ponadto chce sie stawac coraz lepszym człowiekiem, bo wiem ze prawda , dobroć i miłość zawsze zwyciężą.
Asia
2 czerwca 2018 at 13:43Ten dzień zapamiętam na długo. Zmieniło się wówczas całe moje życie. Dziś z perspektywy czasu nie żałuję żadnej minuty ani sekundy po podjęciu tej decyzji. Kiedy rodziła się między nami miłość, kiedy kończyłam studia, szukałam pracy i zgodziłam się na ten związek zaczęła się najpiękniejsza przygoda jaka przeżyłam. Choć dzisiaj nie jesteśmy razem minął rok, ja wciąż wiem, że nigdy nie zmieniłabym zdania. Nie wybrałabym inaczej. Bawiłam się najlepiej i najszerzej usmiechalam, zwiedzilam mnóstwo ciekawych miejsc, czułam się kochana i ktoś dał mi najpiękniejsze wspomnienia tej pierwszej miłości. Dziś może nie byłabym ta sama osoba, bo przecież ludzi spotykamy po coś. Są nam dani na zawsze, albo tylko na chwilę. Decyzja, by kogoś kochać nigdy nie może być zła.
Ola La
2 czerwca 2018 at 13:55Studia. Wreszcie po latach „czekania w kolejce” udało się. Choć mam 33 lata dopiero 6 lat temu poszłam na swojej wymarzone studia. Po szkole średniej i świetnie zdanej maturze niestety nie było to możliwe. Tragedia rodzinna sprawiła, że musiałam pójść do pracy, by pomóc mamie utrzymać to, co nam zostało. Ale co można robić po liceum ogólnokształcącym? To były naprawdę trudne dla mnie chwile. Zawsze uczyłam się bowiem bardzo dobrze i planowałam pójść na weterynarię, by w przyszłości pomagać potrzebującym zwierzakom. Mówi się jednak, że jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to musisz opowiedzieć mu o swoich planach 🙁 Ale wiara i nadzieja w to, że los się odmieni były tak silne, a determinacja tak duża, że 6 lat temu moje największe marzenie w końcu się spełniło i z pomocą ukochanego, przyjaciół i mojej najcudowniejszej mamy mogłam pójść na swoje wymarzone studia. Dziś już jako absolwentka kierunku weterynaria podjęłam świetną pracę i spełniam się w tym co robię. Udało się! Sky’s no limit, a Bóg może i śmieje się czasem z naszych planów ale jestem pewna, że pomaga też niektórym w ich realizacji 😉
Daria
2 czerwca 2018 at 14:01Wiatm!
Na poczatku serdcznie gratuluje 10 lat. To naprawde bardzo bardzo duzo. Wiele osob traco motywacje, po kilku latach ba nawet miesiacach (tak jak ja 🙂 ).
Prowadzenie bloga to praca na pelen etat, ktora wymaga kreatywnosci i zaangazowania.
Zobaczylam konkurs na instastory.
Ciekawe pytanie konkursowe.
Dla jednych jedne decyzje maly male znaczenie innych wieksze.
W ciagu ostatnich 10 lat podejlam wiele decyzji. Ale jedna miala szczegolny wplyw na moje zycie.
Dla ukochanego wyjechalam z Polski. Rzucilam studia i zostawilam rodzine. Byl to trudny wybor, ale fo nie zaluje bo mamy sliczna corcie, na ktora musielismy troszke poczekac ale czas pokazal, ze trzeba byc cierpliwym.
Moze ktos uzna, ze to nic takiego. Ale dla osoby takiej jak ja, ktora boi sie swiata i nie potrafi nawiazywac nowych kontaktow to byl ogromny krok.
Serdecznie pozdrawiam i zycze kolejnych 10 lat 🙂
Daria
Patrycja W
2 czerwca 2018 at 14:03Najważniejszą decyzją jaką podjęłam było zdecydowanie uznanie ,że to ja mam być szczęśliwa a nie wszyscy dookoła. Mam 25 lat a przez ponad 18 jedyne co miałam to usiłowanie spełnienia oczekiwań jakie na mnie nakładano. Niektóre z nich były tak dalekie ,że nie potrafię sobie wyobrazić jak miałabym dany cel osiągnąć. I nadszedł czas buntu, czas w którym postanowiłam , że to moje życie. I nawet jeżeli nie wszystko będzie idealne to będą to moje błędy. Dlatego nie mówiąc rodzinie kupiłam bilet do Pekinu. Uznałam że dosyć mam w życiu półśrodków i wiecznej ostrożności. O wyjeździe dowiedzieli się 11 dni przed wylotem. Kiedy doleciałam na miejsce wreszcie poczułam się wolna. W Chinach spędziłam 26 dni mając jedynie wynajęty pokój i z małym funduszem. Do dziś uważam że to właśnie ten wyjazd dał mi odwagę by zmiany które rozpoczęłam w swoim życiu na stałe w nim zagościły. Z perspektywy czasu widzę że mogłam to lepiej rozplanować, zaoszczędzić więcej pieniędzy , ale wiem że odwaga której potrzebowałam była we mnie, i tak naprawdę jedyną osobą która jest w stanie w nas coś zmienić jesteśmy my sami. Dlatego teraz bardzo doceniam ludzi którzy mnie wspierają, czasami krytykują ale nigdy nie podcinają skrzydeł.
Mercedes
2 czerwca 2018 at 14:29Myśląc nad odpowiedzią na pytanie, po raz pierwszy pomyślałam, że mam dopiero 26 lat i jak wiele decyzji, wpływających na moje dalsze życie jeszcze przede mną. Próbując cofnąć się o te 10 lat w głowie przewinęło mi się wiele momentów: począwszy od wyboru studiów, które miały wyprowadzić mnie na drugi koniec Polski i uczynić ze mnie funkcjonariuszkę policji, a które zamieniły się w rusycystykę studiowaną w rodzinnym mieście, poprzez pierwszy poważny związek, który nauczył mnie, że na pewne rzeczy nie można się godzić i że szacunek do samej siebie jest jedną z najważniejszych wartości w życiu, na własnym mieszkaniu, którym codziennie nie mogę się nacieszyć skończywszy. Jednak decyzja ostatnich 10-ciu lat, która najbardziej wpłynęła na moje dotychczasowe życie to adopcja psa. Zawsze byłam kociarą i sądziłam, że już nią pozostanę. Moje podejście do psów zmienił jednak pewien wspaniały pies, którym przez krótki czas miałam przyjemność się opiekować. Postanowiłam wtedy, że kiedyś sprawie sobie psa. W tamtym momencie nie czułam się na to gotowa – jego właściciel ciągle powtarzał mi jakim potrafi on być ciężarem, jak niełatwe jest posiadanie czworonoga będąc samym (wyobraź sobie, że jesteś chora, nie masz siły nawet podnieść ręki, za oknem ulewa, a ty masz psa, z którym musisz teraz wyjść na spacer – ta wizja przez pewien czas skutecznie mnie zniechęcała). Pewnego dnia poczułam jednak, że nadszedł odpowiedni moment, że jestem gotowa na tę odpowiedzialność i, nie ukrywajmy, zobowiązanie. Zaangażowałam koleżankę do pomocy i po kilku dniach trafiłam na zdjęcie z ogłoszeniem TOZ-u o małej kulce z uszami jak nietoperz i białą łapką, który szuka kochającego domu. Od razu poczułam, że to on. Kilka dni później był już mój. Nigdy nie zapomnę jego początków: bał się wszystkich mężczyzn, a na nosku miał bliznę od pobicia. Nigdy wcześniej nie czułam takiej odpowiedzialności za drugą istotę. Decyzja o posiadaniu psa była najlepszą nie tylko w ciągu ostatnich 10-ciu lat, ale w całym moim życiu. Nie wierzyłam, że można dostać tyle miłości, przyjaźni, ciepła i bezwarunkowego oddania od takiej małej istoty. Dziś codziennie po pracy biegnę jak najszybciej do domu nie mogąc doczekać się tego merdającego ogona i skoków radości, kiedy tylko otworzę drzwi. Mój pies przede wszystkim nauczył mnie cierpliwości i odpowiedzialności – w końcu ode mnie zależy jego czworonożne życie. Najlepsza decyzja na świecie!
ureska
2 czerwca 2018 at 14:29Ja napiszę krótko – nauczyłam się szyć na maszynie! Krótki kurs, dużo ćwiczeń i dziś mogę z dumą założyć uszytą i wymyśloną przez siebie sukienkę, spódnice czy bluzkę, a moja córka dzięki temu ma najbardziej oryginalny strój na balu karnawałowym!
Małgosia
2 czerwca 2018 at 14:29Witaj!
Moja historia może wydać się dramatyczna… poniekąd jest taka, ale ma w sobie naukę, która zmieniła moje życie na zawsze…
5 lat temu, mój ówczesny chłopak namawiał mnie na przejażdżkę motocyklem… ja jednak uparciuch nie dałam się skusić… on już nigdy z tej przejażdżki nie wrócił a moje życie zmieniło się ma dobre! Oczywiście dlatego, ze go nie mam ale również dlatego, ze stałam się innym człowiekiem! Po upływie jakiegoś czasu od tego zdarzenia przeszłam zmianę… cieszę się każdym dniem… cieszę się deszczem, słońcem czy szczekającym psem za oknem…. wszystko wydaje mi się piękne i nie znajduje powodów do narzekań… Wzrusza mnie wszystko dookoła (wcześniej byłam raczej twardzielka)
Uważam, ze największe zmiany w życiu lub w samych nas (co ścisle łączy się jedeno z drugim) , czasam powstają na skutek jednej chwili, wypowiedzianego słowa czy jednego gestu!
Karolina,
Spełniaj się i bądź szczęśliwa ?
Kasia
2 czerwca 2018 at 14:32Postanowiłam cieszyć się chwilą i czerpać radosc z najdrobniejszych rzeczy 🙂
Roksana B.
2 czerwca 2018 at 14:42Nie będzie to nadzwyczajny wpis. Ba. Pewnie podobnych przeczytasz tutaj bez liku. Ale to moje życie, moja historia i dla mnie to był przełom.
Całe życie marzyłam o pracy z psami. Od dziecka.
I tak w końcu 3 lata temu założyłam firmę. Salon groomerski. Początki były bardzo ciężkie. Pożyczanie od znajomych pieniędzy na ZUS i inne opłaty. Ale będąc upartą i dążąc ciagle do udoskonalania własnego warsztatu, przekonałam do siebie duże grono ludzi. Klientów. I tak sobie firemka była. Pieniądze zaczęły napływać. Szło coraz lepiej i lepiej. Ale ja czułam się coraz gorzej. Nie fizycznie. Psychicznie. Widząc codziennie przynajmniej jednego skrajnie zaniedbanego psa, szarpiąc się z nimi ponieważ ich właściciele myśleli, że wystarczy oddać psa do salonu, a ja tu magiczną różdżką pomacham i psiak będzie cudownie grzeczny. W końcu podjęłam decyzję. Zamykam salon. Oh ileż było przy tym lamentu ze strony osób postronnych. Bo dobrze mi idzie. Bo dużo klientów. Bo kasa się zgadza. Bo robisz co kochasz. Tak. To prawda. Ale zmęczenie psychicznie i codzienne spoglądanie na psią krzywdę oraz wysłuchiwanie roszczeniowych klientów, to było za dużo. I tak moja praca-marzenie okazała się pracą-koszmarem, z którego musiałam szybko się obudzić.
Teraz mam inną pracę. Nie jest to spełnienie marzeń, ale moje sumienie jest czyste, a serce nie płacze na widok psich nieszczęść. Otworzył się dla mnie nowy rozdział w życiu. Znów jest ciężko, ale mam determinację. Wiem już czego naprawdę w życiu potrzebuję i do tego dążę.
Ania
2 czerwca 2018 at 14:43Najważniejszą decyzję w życiu podjęłam 2 lata temu, gdy zamiast wylecieć na rok do USA zostałam w moim rodzinnym mieście i dałam szansę chłopakowi, który ani mi się nie podobał, ani nie miałam z nim o czym gadać… może to brzmi nieco dziwnie, ale naprawdę nigdy bym nie podejrzewała, że ze zwykłego kolegi zostaniemy rodziną.
Po kolei 🙂 3 lata temu zostawił mnie chłopak, strasznie to przeżyłam i wiele miesięcy byłam w depresji i nawet przytyłam z 20 kg… bo przestałam o siebie dbać.
Podjęłam decyzję, że zostanę Au Pair w Nowym Jorku. Stwierdziłam, że muszę wziąć życie w swoje ręce i jakoś się podnieść, a najlepiej będzie zdala od wszystkich, przy okazji spełniając swoje zagraniczne marzenie. Byłam już na spotkaniach, byłam pewna swojego wyjazdu, aż tu nagle przyjaciel mojego chłopaka, o głowę niższy, połowę chudszy zaczął do mnie dzwonić, przyjeżdżać i tak nieśmiało zaczęło się to jakoś kręcić, ale nigdy nic do niego nie czułam, nawet za bardzo rozmowy nam się nie kleiły, ale przysięgam, że nigdy nie poznałam lepszego człowieka 🙂 Tak dobrego, pełnego serca i empatii, a po tym jak mój były chłopak zdradzał mnie z połową miasta szukałam po prostu spokoju i normalności.
Jakoś zaczęliśmy próbować razem, ale ciągle termin mojego wyjazdu się zbliżał, daliśmy sobie czas do pewnej niedzieli i wtedy miałam podjąć ostateczną decyzję.
Było to w Święta Wielkanocne i chcąc być sama wyjechałam w góry, żeby to przemyśleć. Rozum mi mówił, że muszę jechać, bo dość się nacierpiałam przez tych chłopaków, a serce, że tu jest moje miejsce.
Wiesz co zrobiłam? Prosto z drogi pojechałam do niego, wyrwałam kartkę z notesu i napisałam jedno zdanie: 'Mam nadzieję, że ta niedziela już zawsze będzie najpiękniejszą niedzielą’.
2 miesiące później byłam już w ciąży, teraz mamy już roczną córeczkę, swój dom i ani jeden dzień z tych dwóch lat nie byłam smutna! To była najpiękniejsza decyzja w moim życiu!
Nawet ciąża przebiegła bezproblemowo i zamiast przytyć ciągle chudłam, więc to też uważam za znak i Dzidzia duża i zdrowa, a ja ponad 20 na minusie po porodzie:)
Jakby mi jakaś przyjaciółka powiedziała, że zostaje z kolesiem, którego prawie nie zna, jest w ciąży i kupuje dom to bym pomyślała, że jest nienormalna, ale ja za to jestem pewna swojej decyzji, która okazała się najlepsza w całym moim życiu!
Wierzę, że na każdego czeka taka idealna druga połówka i ja wiem, że nie liczy się wygląd, ani styl ubierania tylko to jaka jest druga osoba i co się do niej czuje. To jest najważniejsze!
Patrycja Make Up Easier
2 czerwca 2018 at 14:43W ciągu 10 lat moje życie zmieniło się za sprawą jednej decyzji. Przede wszystkim zacznę od tego, ze pracowałam na etacie jako handlowiec 24 godziny na dobę i mój związek chylił się ku upadkowi z racji mojego zaniedbania oraz zmęczenia. Żadne pieniądze nie rekompensowały mojego życia prywatnego. Byłam już tak zmęczona i czułam w sobie złość nie do opisania. Będąc na evencie Anthonego Robbinsa ( na który namówił mnie ówczesny partner a obecnie mój mąż ) napojona niewyobrażalną siłą w końcu złożyłam wypowiedzenie by zostać swoim własnym szefem. Nie od razu osiągnęłam sukces, i powiem szczerze było cholernie ciężko ale teraz wiem ze to była najlepsza decyzja. Mój związek odrodził się na nowo. Zobaczyłam, ze milosc czyli to co niewidoczne z pozoru dla oczu jest najważniejsze i trzeba to pielęgnować. Dzisiaj jestem szczęśliwą żoną i mamą oraz własnym szefem i organizatorem swojego czasu. A to wszystko przez jeden bilet na jeden event, którego nie zapomnę do końca życia, a zmienił je o 180 stopni.
Kasia
2 czerwca 2018 at 14:47Dwa lata temu, po 4 latach bezsensownej walki, zdecydowałam się zakończyć swoje małżeństwo. To była najlepsza decyzja jaką kiedykolwiek podjęłam. Dziś znów się uśmiecham, dziś znów kocham i jestem kochana, rozdaję światu tą małą niepoprawnie optymistyczną Kasię, którą ktoś kiedyś próbował zniszczyć. I pomimo tego, że moja decyzja była bardzo trudna i niedotyczyła tylko mnie ale również moich dwóch wspaniałych synów – to dziś wiem, że warto było.
Marcelina
2 czerwca 2018 at 14:52Jedna decyzja, podjęta niespełna dwa lata temu, sprawiła, że zamieszkałam 13 tys. km od domu. Jako pasjonatka, czy może fanatyczka hiszpańskiego, postanowiłam wyjechać na miesięczną praktykę do Chile. Miesiąc przerodził się w dwa lata radości, miłości, ale i ogromnej tęsknoty za Rodziną, przyjaciółmi, domem. Chciałabym opowiedzieć o tym pierwszym zetknięciu z krańcem świata. Gdy po raz pierwszy leciałam do Chile, z okien samolotu obserwowałam wypiętrzenia Kordyliery Andów, a wśród nich, (jak mi się wtedy wydawało) w maleńkiej kotlince, aglomerację Santiago. Po wylądowaniu, odczekaniu swojego w kolejce do odprawy paszportowej i przemyceniu kabanosów, suchej krakowskiej, majeranku i pierogów, ujrzałam na własne oczy to miasto – wcale nie okazało się one takie maleńkie. Było olbrzymie. Olbrzymie, zimne (był to lipiec czyli środek zimy na półkuli południowej), szare i zakorkowane. Po ulicach biegały bezpańskie psy w niezliczonych ilościach, przy autostradzie lokalni sprzedawcy namawiali do zakupu swoich wypieków nie bacząc na prawie tratujące ich samochody, a kierowcy jeździli niczym wariaci, wymijając jeden drugiego i tworząc nieistniejący trzeci, czwarty czy piąty pas ruchu. Z wielkimi oczami chcąc móc ogarnąć cały ten moloch przepełniony harmiderem i nieładem, nagle ujrzałam jeden z najbardziej zapierających dech w piersiach widoków – zarówno na prawo, jak i przede mną wyłoniły się przepiękne i majestatyczne szczyty gór i wulkanów, pokryte białym, czystym puchem śniegu. Cały ten chaos i chłód zamienił się w spokój ducha i przyniósł ukojenie po tak długiej podróży. „Warto było” – pomyślałam. A widok ten towarzyszył mi już na całej trasie do domu.
W Chile miałam spędzić półtora miesiąca, a następnie jechać do upalnej, letniej Hiszpanii. Jak się okazało później do Hiszpanii nie pojechałam, a Chile i pewien Ekwadorczyk skradli moje serce i wywrocili moje życie do góry nogami.
Weronika
2 czerwca 2018 at 14:53Od zawsze byłam nieśmiałą osobą. Trzymałam się w cieniu innych koleżanek, starałam się za bardzo nie „wychylać”, uważałam też, że nie poradziłabym sobie z niczym co wymagłoby mojego wkładu pracy, bo nie uważałam się za osobę kreatywną ani pewną siebie. Bałam się krytyki innych, dlatego też zawsze rezygnowałam z pokazywania swojego potencjału, który mam! Wszystko zmieniło się 4 lata temu, gdy idąc na studia poznałam wspaniałych ludzi, którzy zaopiekowali się mną na wyjeździe adaptacyjnym, a później zostali moimi przyjaciółmi z najlepszej organizacji studenckiej! Pokazali mi, że jestem wiele warta, kreatywna, zaczęłam wychodzić że swojej strefy komfortu, tworząc wiele ciekawych projektów w tym także charytatywnych. Otworzyło mi to oczy i uświadomiłam sobie, że potrafię zrobić wiele dobrego dla innych ludzi i moje działania przynoszą rezultaty. Poczułam się tak pewna siebie jak nigdy. Postanowiłam powalczyć o swoje, zaprezentować się przed wszystkimi i postarać się o miejsce w zarządzie organizacji. Pomimo konkurencji udało się, inni zobaczyli we mnie potencjał, a ja sama po raz kolejny poczułam, że jestem tego warta skoro inni powierzyli mi tak ważne stanowisko. Przez kolejne 2 lata wspólnie z pozostałymi czlonkami zarządu kierowałyśmy całą organizacją, tworzyliśmy wspaniałe projekty, pomagaliśmy innym. Ale co najważniejsze dla mnie, nauczyłam się pewności siebie, wydobyłam kreatywną część siebie i dzisiaj nie boję się podejmować ważnych decyzji. 4 lata temu nawet nie pomyślałabym, żeby pójść na rozmowę kwalifikacyjną do dużej korporacji zwłaszcza, gdy w grę wchodził język obcy. A dzisiaj? Mam wielu przyjaciół na dobre i na złe, pracuję w języku angielskim i hiszpańskim w dużej korporacji, nie boję się postawić na swoim i dążyć do spełniania moich marzeń. Wiem też, że mogę zrobić wszystko! A wszystko to za sprawą decyzji podjętej 4 lata temu o wyjeździe na obóz adaptacyjny i dołączenie do organizacji studenckiej.
Ja nadal zakochana
2 czerwca 2018 at 14:56W ciągu ostatnich 10 lat wydarzyło się tak wiele, że nie jedną osobę można byłoby tym obdarzyć. Wszystko stało się dzięki temu, że rzuciłam się na głęboką wodę zostawiajac za sobą nie do końca trafne decyzje życiowe i partnera. Tą głębią był mój obecny mąż. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego gdyby nie to, że jest dużo starszy ode mnie i co za tym idzie nie wielu było sprzymierzeńców tego związku. Wspólnie stawiliśmy czoła kłodom rzucanym pod nogi i pokazaliśmy (myślę, że nawet nadal pokazujemy), że jesteśmy dla siebie stworzeni. Przez to ostatnie kilka lat spędziliśmy jak na karuzeli… wspólne wyjazdy, dziecko, moje studia, przeprowadzki, ślub po dobrych kilku latach związku i niekończące się pomysły na kolejne dni… Chciałabym wszystkim tym, którzy z nas się śmiali, wyszydzali, wróżyli rychły koniec powiedzieć, że ich modły nie zostały wysłuchane. Ale tak szczerze po co? W końcu dla nas najważniejsze jest, że nadal nie wyobrażamy sobie życia bez drugiej osoby. Nadal z tą samą pasją planujemy kolejne podróże i cieszymy się jak dzieciaki na pierwszym wspólnym wyjeździe pod namiot. Ostatnia dekada to zwrot o 180 stopni w najlepszym kierunku jaki mogłabym sobie wymarzyć ❤️
Natalia
2 czerwca 2018 at 15:01Bardzo długo męczyłam się w swojej pracy. Skończyłam studia, zrobiłam aplikację prawniczą, zodobylam wymarzony zawód… osiągnęłam to czego od dawna chciałam… ale wciąż nie byłam szczęśliwa. Dusiłam sie w swojej pracy, męczyłam, tyłam z nerwów bo wynagradzałam swój stres jedzeniem, praktycznie sie nie ruszałam spędzając wiele godzin przy biurku. Bałam sie jednocześnie zmiany pracy, zmiany otoczenia, bałam sie ze nie wyjdzie, ze spadnę z deszczu pod rynnę, ze bedzie tylko gorzej. Nie podejmowałam tego korku patrząc tylko jak tracę czas, jak mijają lata… tkwiłam nieusatysfakcjonowana bojąc sie zmiany podczas gdy jeszcze pare lat wczesniej czułam, ze taka decyzja nie stanowiłaby dla mnie żadnego problemu. Ja sie bałam po prostu, ze mi nie wyjdzie a inni mnie osądzą… Az w końcu nie wytrzymałam i zrobiłam to dla własnego zdrowia psychicznego, zmieniłam miejsce pracy, otoczenie, swoje zycie. Za 2 dni lecę służbowo do USA, przy okazji na własną rękę, sama zwiedzę NYC! I nie boje się, ze sama nie dam sobie rady, nie moge sie doczekać wyjazdu. Dobrze zarabiam, jestem doceniana, spełniam sie, mimo ze nadal duzo pracuje mam ku temu motywacje. Pamietam początki Twojego bloga, bywałam z Tobą przez cały ten czas i podziwiam Cie, ze tak sie rozwinęłas, szczerze Ci gartuluję i nadal bywać będę. Wszystkiego najlepszego z okazji okrągłych urodzin! 🙂 dalszych sukcesów, mozemy wszystko 🙂
Jowita
2 czerwca 2018 at 15:043 lata temu dostałam propozycje wyjazdu na stopa do Czarnogóry. Pierwsza myśl, pewnie czemu nie do czasu jak okazało się że Czarnogóra jest ok 2000 km z Krakowa. Chciałam się wycofać, bałam się niesamowicie ale nie było odwrotu. I wiecie co to była najlepsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła. Wiele błędów popełniłam i jeszcze popelnie, Ale żyje się raz, nikt, NIKT za Ciebie życia nie przeżyje. To co Ty zrobisz dla siebie, zostanie do Ciebie. To co zrobisz ze swoim życiem zależy i wyłącznie od Ciebie. Moje życie od tamtego momentu całkowicie się zmieniło, poznałam wielu życzliwych, wspaniałych ludzi, doświadczyłam wielu przygód, które aż ciężko opisać, to wszystko co teraz się dzieje w moim życiu jest Po prostu wspaniałe. Powinniśmy inwestować w samych siebie A doskonałym przykładem są właśnie podróże, te małe i te duże !!! Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę każdemu z osobna aby brał z życia wszystko co się da I realizował swoje marzenia. I z całego serduszka życzę Ci Karolcia żebyś dalej realizowała swojej projekty i żebyś zawsze była taką wesołą i pogodną dziewczyną jaką Cię widzimy :* <3
Karolinka
2 czerwca 2018 at 15:0810 lat temu miałam dokładnie 9 lat. Podczas zakupów rodzice pozwolili mi wybrać sobie zabawkę. Wybór padł na zestaw małego lekarza i zawierał plastikowy stetoskop, fartuszek i różne przyrządy lekarskie. Leczyłam wszystkie pluszaki, lalki i domowników i tak narodziło się moje wielkie marzenie o zostaniu lekarzem. Był to przełomowy moment w moim życiu. Wszystkie koleżanki chciały być wtedy księżniczkami, a ja cały czas mówiłam o medycynie. W liceum wybrałam profil biologiczno- chemiczny i takie też przedmioty zdawałam na maturze. Niedawno napisałam ostatnią maturę i teraz czekam na wyniki. Złożyłam też dokumenty na studia medyczne. Mam nadzieje, że moje wielkie marzenie spełni się i zostanę chirurgiem. Ostatnie 10 lat było bardzo ważne i miało na moje życie ogromny wpływ. Podjęłam w tym czasie najważniejszą decyzję, zadawałam maturę i dorastałam. Mimo iż nauka do matury wymagała ode mnie wielkiego poświęcenia i wielu wyrzeczeń nie podawałam się. Ogromną motywacją było dla mnie zdjęcie, które tamtego dnia, kiedy miałam 9 lat, zrobił mój tata. Stoi ona na biurku w honorowym miejscu i mam nadzieję, że za pare lat będę mogła postawić obok niego takie samo zdjęcie, ale już jako prawdziwego lekarza z dyplomem. Gratuluje dziesiątej rocznicy bloga i życzę kolejnych tak owocnych lat!! Pozdrawiam Karolina ?❤️
Ania Łompies
2 czerwca 2018 at 15:10Ostanie 10 lat to istny koszmar. ..2012 straciłam Mamę ale najgorsze stało się rok temu…Odszedł mój największy Aniol – Tata. Do tego pory łapię oddech by móc iść dalej. W ostatnich 10 latach Bóg zabrał mi dwoje najważniejszych ludzi… ale obdarował mnie również kimś wyjątkowym. Dał mi Borysa, 4 letniego syna. To dzięki niemu trwam i widzę na horyzoncie słońce. Dziękuję Boże ze jakoś wyrównujesz te deficytu. Oprócz słońca widzę też piękno w różnej postaci. Piękne buty i piękne torebki.w tym wszystkim nie przestałam być kobietą i staram się ze wszystkich sił być i wyglądać wyjątkowo.
Karolina
2 czerwca 2018 at 15:16Najwspanialsza decyzja mojego życia w przeciągu ostatnich 10 lat zawiera się w zasadzie w jednym zdaniu, zaproszeniu…
Zacznę od samego początku…
9 lat temu (mając 18 lat) otrzymałam zaproszenie na wesele mojej dalszej kuzynki. Kontakty z rodziną cenię najbardziej. Bardzo się ucieszyłam na wieści o jej zaślubinach i jako, iż odległość nas dzieląca jest spora – ok 500 km i niestety widujemy się dość rzadko – głównie na bardziej uroczystych imprezach bądź tych mniej chcianych to wraz z rodzicami i siostrą udało nam się na te wesele pojechać.
Okres ten – rok 2009 to u mnie początki odkrywania FB więc nie widząc dość długo swojej dalszej kuzynki weszłam na jej profil, aby zobaczyć jak obecnie wygląda i których znajomych z jej „paczki” mogę spodziewać się na weselu (kuzynka jedynie rok starsza). Pośród przeglądania wielu zdjęć na jej profilu.. w pewnym momencie mnie zamroziło. Jako, iż jestem osobą, która zachwyca się czuprynami z kręconymi włosami, zobaczyłam jego – niesamowicie przystojnego chłopaka, który nieśmiało wychylał się zza ramienia mojej kuzynki. Pomyślałam – „jak cudownie byłoby gdyby pojawił się na tym weselu… jest taki przystojny.. i te loki” (jako to większość dziewczyn w wieku ok. 18 lat, które przy zdjęciu swoich idoli wzdychały i popadały w miłość platoniczną 😉 ).. po chwili zastanowienia myślę „przecież ja nie mam przyjaciół w gronie chłopaków – tak się nie da, pewnie Aśka go nie zaprosi, bo raczej zaprasza się tylko przyjaciółki, koleżanki, a nie chłopaków”.
Nadszedł ten dzień, usiadłyśmy z siostrą w 2 ławce w kościele z całą rodzinną młodzieżą (jest jej dość sporo 🙂 ) W momencie „przekażcie sobie znak pokoju” odwracam się, aby przekazać dłoń rodzicom, wujkom oraz ciociom i przy odwrocie „coś” mi mignęło… odwróciłam się… w oddali zobaczyłam Jego… Jego… na tle beżowej ściany wyglądał jak postać z obrazu.. z tymi pięknymi lokami, które prawie zakrywały jego oczy.. w garniturze, taki przystojny… zaparło mi dech w piersi. Pomyślałam – pewnie przyszedł jako delegacja klasowa do kościoła – chociaż i tak to było dla mnie niesamowitym przeżyciem – przypomniałam sobie moment przeglądania zdjęć na portalu 2 miesiące temu, 500 km stąd… a mogłam Go zobaczyć na żywo! Po mszy moment składania życzeń – wychodzimy. Stoję w kolejce i widzę Go… wychodzącego przez drzwi kościoła z nią… dziewczyną w czerwonej sukience… wiadomo, zrobiło mi się przykro. Nie zamieniłam z Nim słowa, nie udało mi się „złapać” z Nim kontaktu wzrokowego, zresztą.. był z dziewczyną w czerwonej sukience.
Przyjechaliśmy na salę weselną, patrzę – jest i On.. z nią.. siedzi w paczce ze znajomymi z klasy i moimi starszymi kuzynami. A ja? Ja.. jedynie rok od nich młodsza zostałam posadzona z dziećmi.. no i 16 letnią kuzynką, moją 11 letnią siostrą, 7 letnim kuzynek, 5 letnią kuzynką i resztą „maluchów”. Byłam zła – wiadomo!
Zabawa weselna trwała na całego, ja bawiąc się z kuzynką, ciocią i mamą. Wybiła godzina 00:00 – oczepiny. Mama z ciocią krzyczą do nas, abyśmy również wzięły udział w tej zabawie. Ja – dość nieśmiała wtedy zostałam wręcz wepchnięta do grupki panien. Trzymałam się raczej z tyłu – nie zamierzałam łapać bukietu. Asia wyrzuca… troszkę za mocno – bukiet przelatuje nad grupką panien i ląduje w moich rękach…
Czas na Pana Młodego. Do grupki kawalerów stają moi kuzyni 3 lata starsi kuzyni – bliźniacy – większa szansa na to, iż któryś złapie muszkę. Pan Młody rzuca… muszka znajduje się w Jego rękach… nie wiem czy łapał specjalnie, czy tak jak mi – muszka sama wpadła w ręce – w każdym razie speszyłam się niesamowicie. Pomyślałam – to tylko jeden taniec – dam radę. Okazało się, iż Para Młoda przewidziała w ramach oczepin konkurs z nagrodami. Ja i On plus 3 inne pary (złożone oczywiście z małżeństw) i konkurs składający się z 3 konkurencji, które były oceniane przez Młodych. Pierwsza konkurencja – taniec w parze – a więc zaczynamy. Włączono nam dość rytmiczny utwór – nawet nie wiem jakim cudem moje nogi tak szybko przebierały na tym parkiecie. Zdobyliśmy najwięcej punktów. Konkurencja nr 2 – nie pamiętam jej tematu, jednak pod koniec byliśmy ex aequo na 1 miejscu z inną parą. Konkurencja nr 3 decydująca – śpiew… On przekazuje mi mikrofon… nie wiem czy chciał w tym momencie zachować się jak gentlemen ale ja omal nie zapadłam się pod podłogę – ja nieśmiała osoba, która nigdy nie wzięła udziału w przedstawieniu przedszkolnym/szkolnym oddaję Mu mikrofon w tym samym momencie i mówię, że nie dam rady – nie umiem śpiewać i nie mam na tę chwilę żadnej piosenki w głowie. On się zgadza – zaczyna… zaczyna księżycowym chodem.. jego Moon Walk wywołuje na sali gromkie okrzyki, oklaski. Zaczyna śpiewać… śpiewać Michaela Jacksona – Billie Jean. Ja tańczę w okół aby nie stać jak posąg. On śpiewa a capella, przepięknym angielskim, a mi coraz bardziej bije serce.. Niestety przegraliśmy… nie przez Jego śpiew, ponieważ pokonał wszystkich jednogłośnie, a przez moją decyzję oddania Mu mikrofonu – odjęto nam parę punktów za ten ruch. Koniec końców nie było mi przykro, ponieważ nagrodą główną był bardzo schłodzony, przezroczysty napój 😉 Szczerze – nie zamieniliśmy więcej niż 3,4 zdania podczas trwania całego konkursu – zbyt się speszyłam. Rozeszliśmy się, każdy na swoje miejsce, jak gdyby nigdy nic.
Dzień poprawin, przyszedł i On – sam… bez dziewczyny w czerwonej sukience. Nie zamieniliśmy słowa praktycznie przez większość poprawin. Ok 19 zespół zagrał ponadczasową piosenkę, przy której parkiet zapełnił się od młodszych po starszych – powstało kółko. On niespodziewanie pojawił się obok, przy następnej piosence zaprosił mnie do tańca. Rozmawialiśmy z 2,3 piosenki, o jego wyborze studiów, o mojej przyszłej maturze i planach. Zapytałam gdzie Jego dziewczyna, dlaczego przyszedł sam. Powiedział, że to jedynie znajoma, koleżanka z klasy. W pewnym momencie zadzwonił Jego tata, że już czeka. Serce prawie mi pękło 😉 Odprowadziłam Go, wymieniliśmy się numerami. Prawie całą noc przepisaliśmy – w pewnym momencie stan mojego konta pokazał 0,00 zł, a do otwarcia Żabki było trochę czasu.. Pamiętam, że wtedy nie przeszkazał mi fakt, że ma inną sieć niż moja i SMS kosztuje całe 0,20 zł! (myślę, że większość pamięta ten dramat, gdy z kieszonkowych zostało 5 zł i trzeba było kupić doładowanie więc każdy SMS był na wagę złota 😉 ). W tym momencie pieniądze nie miały żadnego znaczenia 🙂 Wróciliśmy z rodziną do miasta rodzinnego. Zaprosiliśmy się na FB, troszkę popisaliśmy. Miał odwiedzić mnie po 2,3 miesiącach, jednak nie wyszło. Kontakt się urwał, każdy miał swoje życie, partnera, lata mijały.. Po 2 latach zapytał co słychać jak życie leci, porozmawialiśmy na Skype i to byłoby na tyle. W pewnym momencie zaczęłam robić czystkę na FB, usuwałam osoby, z którymi nie mam żadnego kontaktu… zatrzymałam się na Jego awatarze bez zdjęcia… mimo, iż kontaktu nie mieliśmy – nie usunęłam Go – nie wiem dlaczego.
Po kolejnych 2 latach nagle zaczęliśmy ze sobą pisać, dość regularnie, przenieśliśmy się na telefony, codziennie, długie rozmowy. Po miesiącu/2 intensywnego kontaktu telefonicznego powiedziałam „ZAPRASZAM CIĘ DO … (moje miasto rodzinne)” słowa te ledwo przeszły mi przez gardło – stresowałam się, tym razem naprawdę bardzo bardzo tego chciałam – była to bardzo dokładnie przemyślana decyzja, przedyskutowana z mamą, ciocią. Powiedział „dobrze, przyjadę” – zamurowało mnie. Zaczęłam szukać hoteli w moim mieście, przygotowywać plan wycieczki, gdzie Go zabiorę, co pokażę, jednak do końca tak naprawdę nie wierzyłam (chodź wiadomo – bardzo chciałam), że przyjedzie, tak jak miało to być te 4 lata temu 🙂
Nadszedł dzień 4.10.2013 roku – powiedział, że właśnie wyjeżdża. Pomyślałam, no gdzie – to pewnie ściema – SAM, w nieznane rejony, 200 km (studiował we Wrocławiu) autostradą, do dziewczyny poznanej ponad 4 lata temu na weselu podczas oczepin, a co jak po tylu latach okaże się, że przejechał tylko km bez znajomych w okół na darmo?
Dostałam telefon – „zbliżam się do … (adres, pod którym czekałam), ubrałam się w najlepsze rzeczy, jakie obecnie miałam w szafie, wymalowałam się, zabrałam komórkę i wyszłam… czekałam i wciąż nie wierzyłam… w końcu zobaczyłam Jego samochód (ciągle rozmawiałam z siostrą przez telefon (o pierdołach, żeby tylko rozmawiać), aby nie myślał, że wyczekuję Go z niecierpliwością 😀 Zatrzymał się, wysiadł z samochodu… bez loków, w szarych dresach… (wiadomo po tych 4 latach już na to nie zwracałam uwagi, jednak wskazuję na to, ponieważ pierwsze co przyciągnęło mój wzrok na pamiętnym zdjęciu z fb to właśnie loki) przytuliliśmy się na przywitanie, On sięgnął po kwiaty, a ja oczywiście przepadłam 😉
Od tego momentu przyjeżdżał do mnie weekendami – prawie w każdy weekend przez 9 miesięcy! Nawet, gdy pracowałam przez cały weekend w sieciówce od 13/14 do 22/23 – zawoził mnie i odbierał, przy cięższych dniach, gdy było dużo sprzątania w sklepie po zamknięciu „przyklejał się” do witryny i „był” przy mnie 🙂 Gdy mnie nie było szedł do kina, na siłownie, aby zabić czas – aby w tych przerwach, gdy nie pracowałam być razem <3
Po 9 miesiącach, przeniosłam się na studia zaoczne i przeprowadziłam się do Niego do Wrocławia.
Dzisiaj jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z prawie rocznym stażem małżeńskim i 5 letnim stażem "związkowym".
Nigdy nie pomyślałabym, że ziści się zabobon, iż para, która złapie welon i muchę będzie również małżeństwem.
Nigdy nie pomyślałabym, że kontakt odmowi się na dobre :), mimo tego, iż dwa razy został zerwany na bardzo długi okres i każdy z nas miał swoje życie i partnerów.
Nigdy nie pomyślałabym, że tamto bardzo przemyślane "ZAPRASZAM CIĘ DO … (moje miasto rodzinne)" napisze taką piękną historię, która zakończy się szczęśliwym małżeństwem 🙂
Gdy miałam 16 lat zmarł mój ukochany dziadek – codziennie modliłam się do Niego "Aniele Boże", teraz wiem, że jest moim Stróżem i zesłał właśnie Jego – cudownego jak się okazało męża, który jest moim wsparciem w dobrych jak i gorszych chwilach. Tłumaczę to sobie w ten sposób, ponieważ moja dalsza kuzynka, u której poznałam Jego jest wnuczką Ś.P brata mojego dziadka. Więc gdyby nie dziadek i jego rodzina – nie poznałabym mego wspaniałego męża.
Mimo, iż decyzji w całej historii było sporo, jednak zaproszenie Go do mojego rodzinnego miasta, które zostało poważnie przyjęte – przyniosło to piękno, które jest między nami od 5 lat i będzie do końca 🙂
P.S. Jak się okazało po latach, “najlepsze” rzeczy z mojej szafy (jak mi się wtedy wydawało), w których przywitałam 4.10.2013 mojego męża w ogóle Mu się nie podobały, wręcz był przerażony moim płaszczykiem z dopinanym futerkiem 😀
Martyna
2 czerwca 2018 at 15:18Robię rachunek sumienia i mogłabym napisać, że taką decyzją było wyjscie za mąż, urodzenie dziecka, studiowanie i wyjazd za granicę. Ale prawda, którą czuję wewnętrznie jest inna. To właśnie brak podjęcia decyzji, to decyzja, która wpłynęła na moje dalesze życie. Teraz jako 30latka z całym przekonaniem wiem, że super mi się żyło i żyje, ale mało po mojemu. Biorę co mi życie podaje, a daje mi sporo bo jestem szczęśliwym człowiekiem, ale brak decyzji, żeby świadomie podejmować decyzje o tym czego ja chcę i samemu kreować i strować swoim życiem daje mi się we znaki. Dlatego ta decyzja, żeby decyzje podejmować to mój najnowszy cel. Refleksja nad sobą samym i swoim życiem, asertywność i wyzbycie się uczucia, że muszę sprostać oczekiwanią innych,to moje decyzje na kolejne 10lat. Myślę o tym w pozytywny sposób, nie katuję się psychicznie, że mogłam zrobić to czy tamto już 10 lat temu, ale wiem, że kolejna dekada będzie należeć do mnie. Oczywiście, że z całym dotychczasowym życiem na grzbiecie, inaczej nie byłoby ciągłości, a ja nie chcę się odcinać tylko iść dalej poza granice komfortu. Bo najłatwiej nie podejmować decyzji! Najbezpieczniej i najspokojniej. „Ty decyduj” tak często słyszymy to w życiu codziennym byle tylko uciec od odpowiedzialności. Ale o ile w kwestii wyboru koloru tapety do sypialni, nie ma to większego znaczeni (no dobra,dla nas kobiet trochę jednak ma) tak kwestia tego jak potoczy się nasze dalsze życie jest kluczowa. Do podejmowania decyzji trzeba dojrzeć, a dojrzewanie jak wiadomo to nie łatwy proces, zwłaszcza, że wszystko niesie ze sobą konsekwencje.
Gratuluję tej dojrzałości, odwagi i determinacji Tobie! Ogromny sukces, który jest owocem decyzji podjętej 10 lat temu. Wiem ile pracy to kosztuje, ale kolejnych 100lat sukcesów Ci życzę. Ściskam, Martyna
Martyna Szylak
2 czerwca 2018 at 15:39W dniu ogłoszenia konkursu na 10 lat bloga były moje 25 urodziny. 10 lat to 2/5 całego mojego życia. W tym czasie większość z nas podejmuje życiowe decyzje, które w dalszej perspektywie mogą wpłynąć na kształt naszej przyszłości. Pierwszą z nich był wybór szkoły średniej, po niej studiów i ścieżki kariery zawodowej. Najodważniejsza w tamtym czasie była decyzja o wyborze kierunku studiów i miejsca. Jako jedyna chyba na tamten czas w całym moim liceum wybrałam na miejsce studiów Rzeszów, miasto które dla większości jest prowincją, dla mnie stało się miejscem, gdzie nawiązałam trwałe i niezwykłe przyjaźnie, tutaj też poznałam swojego przyszłego męża. Podejmowanie decyzji nie było moją mocną stroną, ale jeśli już je podejmuje to muszą to być decyzje, które będą miały wpływ na resztę mojej życiowej drogi. W ubiegłym roku podjęłam decyzję o małżeństwie, mówiąc tak najwspanialszemu mężczyźnie na świecie, którego nie poznałabym studiując gdzie indziej. W dniu 25 urodzin wraz z moim narzeczonym postanowiliśmy pójść o krok dalej i zmienić pracę oraz miejsce zamieszkania, a także kupić własne mieszkanie. Wszystkie te decyzje utwierdzają mnie w tym, że warto podejmować ryzyko i iść wytrwale w wymierzonym przez siebie kierunku. Nigdy nie byłam tak pewna siebie i tego co robię jak w tym momencie. Może moja historia nie jest nadzwyczajna dla innych, ale dla mnie to historia, o której w przed dziesięcioma laty mogłabym marzyć, dzisiaj jest rzeczywistością. Chciałbym, aby każdy kiedyś znalazł swoją drogę do prawdziwego szczęścia i żył nim tu i teraz, bo pomimo, że decyzje mają wpływ na nasze życie długoterminowo to żyjemy tu i teraz. Pozdrawiam Cię i życzę kolejnych lat rozwoju i realizacji swoich planów:)
Daria1990
2 czerwca 2018 at 15:40Zobaczyłam zadanie konkursowe i pomyślałam: Jeny! Przecież to pytanie do mnie!
Bardzo często przy rozmowach, czy to z bliskimi, czy po prostu koleżankami, mówię: To była najlepsza decyzja w moim życiu. O co chodzi?
Najlepszą decyzją, która była dla mnie również najtrudniejsza, było rozstanie z narzeczonym po 6 latach. To był bardzo dobry człowiek, w zasadzie nigdy nie zrobił mi nic złego, ale… Czułam, że to nie jest to. Że przestałam traktować go jak partnera, jak kompana na dobre i na złe. Nasza relacja zaczęła wyglądać (z mojej strony) jak relacja rodzeństwa. A nie tego chciałam. Poznaliśmy się, gdy miałam 15 lat, byłam jeszcze nie dojrzała, nie wiedziałam czego chcę od życia. Po 6 latach zmieniło się wszystko. Jasno ustaliłam priorytety, wiedziałam, co chcę w życiu robić, że chcę się rozwijać. On niestety nie. I tu był największy problem. Okazało się, że jesteśmy zupełnie innymi osobowościami, z zupełnie innymi wartościami.
Jak przerwać związek po tylu latach? Przecież nigdy już nikogo nie poznam. Będę sama. A tu, tyle lat. Przyzwyczajenie, wspólni znajomi… Ale wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię, będę po prostu nieszczęśliwa 🙁 I zrobiłam to.
Jeny, jak dobrze, że to zrobiłam. Przeprowadziłam się, zaczęłam pracę w zawodzie i jestem w niej zakochana. I najważniejsze! Po aż 5 latach od rozstania poznałam mojego obecnego narzeczonego, z którym jestem najszczęśliwsza na świecie. Podobna branża, poczucie humoru, priorytety, stosunek do rodziny, zainteresowania. Wszystko! Warto było tyle czekać, a przede wszystkim warto było wtedy podjąć tę strasznie trudną decyzję 😉
Aga. K
2 czerwca 2018 at 15:42Żywot człeka jest zbyt krótki, szkoda czasu na bolączki i inne smutki.
Pracę zatem zmienić postanowiłam i to była decyzja, która me życie odmieniła!
Uciekłam z biura, gdzie wśród księgowych, monotonia przyprawiała mnie o codzienny zawrót głowy 🙁
Każdy dzień dłużył się niesamowicie, a cyferki negatywnie wpływały na me życie…
Za głosem serca podażylam i na przesłuchaniach do radia się pojawiłam. ( No Music, no life )
I tak oto z magistra ekonomii przeobraziłam się w DJ konsoli 🙂
Teraz dzień płynie pod znakiem fajnej muzy, zawsze coś się dzieje, cały czas mam dobry humor i nadzieję! Nadzieję, że wszystko co dobre jeszcze przede mną:)
Bo w życiu… pasja i marzenia są najważniejsze!!! To było ponad 10 lat temu.. Wszystkiego dobrego z okazji zacnego jubileuszu :)***
Madziawuzetka ☺
2 czerwca 2018 at 15:42Dzień dobry Karolino! Na wstępie chciałam Ci serdecznie pogratulować tak dużego sukcesu! ? Przeglądając Twoje instastory, stwierdziłam, że w zasadzie dlaczego by nie spróbować… tak samo spontanicznie i ambitnie myślałam dokładnie 10 lat temu, kiedy będąc świeżo upieczoną maturzystką, planowałam, jak będzie wyglądało moje życie kiedyś… za 10 lat… nie tylko to zawodowe… choć pewnie na pierwszy plan wysuwalo mi się to zawodowe, to przecież nie od dziś wiadomo, że istnieje ta inna ważniejsza sfera… i tak podejmując decyzję o wyjeździe do Krakowa, uruchomiła się machina… edukacja, studia, praca, wspaniali ludzie, których poznałam… moja miłość życia…. dzięki tamtej decyzji, jestem w Krakowie juz 10 lat… jest wraz ze mną tutaj masę doświadczeń, tych przyjemnych, ale też tych trudniejszych… dziś wiem, że to.miejsce, gdzie chcę żyć. Tutaj rozwinęłam się zawodowo, cierpliwością i drobnymi krokami, dotarłam do momentu, kiedy udało się spełnić kolejne marzenie…. kupić własne mieszkanie… a teraz? Teraz znów marzę i zastanawiam się jak będzie wyglądało moje życie za kolejnych 10 lat, w tym pięknym własnym mieszkaniu, w otoczeniu najbliższych mi osób….. ???
Agnieszka
2 czerwca 2018 at 15:46Widzę że są tu już historie o Erazmusie, ale co ja poradzę że że to taka fantastyczna sprawa jeśli wyjazd się dobrze wykorzysta? Na wymianę do Francji wyjechałam z moim narzeczonym już na magisterce. Kiedy nadszedł dzień wyjazdu byłam przerażona: co my wyprawiamy? Nie znamy kraju, języka którymi się porozumiewaja ludzie na ulicy, nowa uczelnia, nowy dom.. Mimo to pojechaliśmy, oprócz poznania innej kultury, nowych przyjaźni, od zera nauczyłam się francuskiego. Teraz już 3,5 roku pracuje w Polsce we francuskiej firmie, bardzo ja lubię, nieźle zarabiam, a wszystko przez jedno pytanie, które miało być żartem: a może wyjedziemy sobie na zagraniczne studia na Erasmusa? Na żadnym kursie w Polsce nie nauczyłabym się tego co dało mi mieszkanie w typowo francuskim domu i podrozowanie po Francji na wymianie studenckiej. Takie wychodzenie ze swojej strefy komfortu jest bardzo trudne ale możliwości jakie na nas czekają i duma z samego siebie że się tego dokonało jest wspaniałą sprawą i polecam to wszystkim 🙂
Daria
2 czerwca 2018 at 15:49Od bardzo dawna staraliśmy sie z Mężem o dziecko. Dwa lata temu okazało się, że mam juz menopauze (wiek 29) przeszliśmy wiele badań niestety bezpłodność to słowo z którym w tak młodym wieku musialam się oswoić. Zapłodnienie pozaustrojowe jakiemu się poddaliśmy z wielką nadzieją zakończyło się upadkiem. I tak jak upadłe Anioły w swych skrzydłach uciekaliśmy od Świata, od ludzi, a na twarzy tylko smutek. Nadzieja? Nie znam, nie chce znać, odeszła – tak mówiłam jeszcze nie dawno. 3 tygodnie temu podjęliśmy walkę! Regenerujemy Nasze ciała i duszę dietą, by zdarzył się Nasz Mały wielki Cud. Po raz pierwszy od tylu lat wierzę, że teraz się uda. Dziś mam Nadzieję!
Martyna
2 czerwca 2018 at 15:50Jedna decyzja, która zmieniła moje życie, a raczej dwie związana jest z milością mojego życia. Bylo to 5 stycznia 2013r. Wybraliśmy się ze znajomymi do pobliskiej klubokawiarni studenckiej, gdzie zawsze były te same osoby. Nie za bardzo chciało mi się iść, nie miałam humoru, byłam zrezygnowania i wypalona. Chciałam zostać w domu i czytać książkę. Jednak się skusiłam. Początkowo było zwyczajnie nawet trochę nudno. Odliczałam czas kiedy się zmyje do domu. Inni szli potańczyć to ja żeby się doczekali też poszłam. Nagle ktoś niechcący szturchnął mnie w tańcu. Odwróciłam się i był to fajny chłopak, przystojny, nawet za fajny dla mnie pomyślałam. Zaproponował taniec, ale odmówiłam i poszłam do stolika. On patrzył na mnie i czekał na parkiecie. Znajomi zaczęli mnie opieprzać, że super facet i co ja w ogóle robię. Ja wtedy myślałam, że to nie dla mnie. On cały czas czekał. Było mi głupio, zdecydowałam się podejść. Poznaliśmy się rozmawialiśmy. Następnego dnia też się spotkaliśmy. Za rok bierzemy ślub, czekamy na nowy dom, mamy naszego kochanego psa. Nasze kariery też idą w dobrym kierunku. Przynosiły sobie szczęście. Mam nadzieję że to będzie trwać i trwać. Gdyby nie decyzja o wyjściu ze znajomymi i skuszenie sie na podejście do niego nie wiem jak wyglądałby nasze życie.
Monia
2 czerwca 2018 at 15:53Moja decyzja, ta która zaważyła na moim życiu, została podjęta ok 4 lat temu. Była skutkiem tragedii w moim życiu. W momencie kiedy w przeciągu tygodnia tracisz swoje życie (dosłownie) a potem odradzasz się na nowo, zaczynasz inaczej patrzeć na świat. Świat nie ma dla Ciebie granic, nie ma nic gorszego niż śmierć dziecka, oraz stanie niemalże nad własną trumną przez kilka dni. W dniu, kiedy wybudziłam się ze śpiączki, wiedziałam, że świat nie będzie na mnie czekał i że nie ma lepszego momentu na życie wg własnych zasad niż teraz. Podniosłam się, zaczęłam walczyć o własne życie. Zamknęłam stare sprawy. Cztery miesiące później otworzyłam własną firmę, o której zawsze marzyłam, wbrew opiniom innych, nawet wbrew mojemu mężowi. Wiedziałam, że dam radę, że wszystko zależy ode mnie. Firma działa już 4 rok, realizuję się, spełniam marzenia. Dekoruję śluby, projektuję papeterię, tworzę grafikę. Udowodniłam innym, nawet mężowi jak bardzo się mylili, jak bardzo jestem silna i zdeterminowana. Zapracowana też, ale staram się znaleźć balans między firmą, domem, rodziną. W międzyczasie urodziłam pięknego syna, który również odmienił moje życie, mimo, że strach po poprzedniej ciąży, która zakończyła się tragedią dla dziecka i dla mnie był bardzo silny. Wiem, jak z nieszczęścia wyjść na swoje. Tego nauczyło mnie życie, moje doświadczenia. Mam plany, które sukcesywnie realizuję. Mam wrażenie, że od tamtego momentu na prawdę żyję pełnią życia, tak jak zawsze chciałam. Podróżuję, kupuję ładne ubrania i dbam o siebie. Wiem, że jednego dnia masz wszystko a drugiego nie masz nic. Wszyscy myślą „mnie to nie dotyczy, mnie to nie dotknie”. Też tak myślałam. Mam 28 lat. Moje 23 lata życia zmarnowałam na czekanie na lepsze jutro. To nic. Wiem, że najlepsze dopiero przyjdzie. Właśnie kupiliśmy projekt naszego domu. Nie wiem, czy jest coś co może mnie złamać. Cierpię i martwię się jak każdy, ale mimo to wiem, że jestem silniejsza. Ciągle powtarzam sobie, że jestem NIEZŁAMANA. Wierzę, że nigdy się to nie zmieni.
Uwielbiam obserwować osoby, które wiedzą czego chcą i nie biadolą nad swoim losem. Jesteś odpowiedzialny za siebie i swoje życie i tego się trzymam.
Kolejnych 10 lat życzę!
Kaja
2 czerwca 2018 at 15:58Paradoksalnie najważniejszą i najmądrzejszą decyzją w moim życiu było rozstanie z byłym narzeczonym. Byliśmy parą przez 5 lat, pierwszy poważnych chłopak, wspólne plany na przyszłość, nasze rodziny się znały, odwiedzały. Patrząc z boku idealny związek. Tylko, że w głębi serca nie czułam, że to jest to. Każdy mi mówił, że to taki dobry chłopak, uczynny i troskliwy, ale mnie brakowało tej magicznej iskierki. Wtedy zadręczałam się pytaniem: tylko czy ta magia istnieje? Przecież to takie nierealne, wręcz niemożliwe. Zaręczyliśmy, zaczęliśmy szukać sali, zespołu…. Koleżanki mi gratulowały, zazdrościły spełnienia przecież najważniejszego marzenia w życiu dziewczyny. A ja dalej cicho w sobie pragnęłam żeby coś się zmieniło. Żeby ktoś inny podjął za mnie decyzję. Aż któregoś dnia zebrałam się na odważną rozmowę z narzeczonym. I okazało się, że obojgu czegoś brakuje, ale baliśmy się odezwać, skrzywdzić drugą stronę. Podjęliśmy ciężka, ale jedyną mądrą decyzje, rozstaliśmy się. Pół roku miałam wyjęte z życia, musiałam nauczyć się żyć na nowo. Żyć sama dla siebie. To było najcięższe i najważniejsze pół roku w moim dotychczasowym życiu. Zrozumiałam gdzie i kim jestem, a gdzie chce być i kim z całego serca chce się stać. Tylko czy da się tak z dnia na dzień zacząć żyć od nowa. Zaczęłam szukać swojego miejsca na ziemi. Rozbita i samotna miotałam się między miejscami, ludźmi. Kilka nieudanych prób stworzenia związku, podłamały mnie. Zaczęłam żałować swojej decyzji o rozstaniu. Myślałam ze mogłabym być już teraz żoną, może nawet mama. Przestałam wierzyć w ludzi, którzy coraz częściej zawodzili albo wykorzystywali moja samotność. Postanowiłam, że radykalnie zostawiam swoje życie i wyjeżdżam do koleżanki do Anglii do pracy. Zaczęłam szybko przygotowywać się do wyjazdu. 2 tygodnie przed wyjazdem na spotkaniu z przyjaciółką, opowiedziała mi o znajomej z pracy, która poznała swojego męża na portalu randkowym. Wyśmiałam ją i stwierdziłam, ze to całkowita głupota i strata czasu. Nie dawało mi to jednak spokoju. Po kilku dniach, jak twierdziłam „dla zabawy” założę, zobaczę kto tam jest z naszego miasta. 2 h po założeniu konta, zdegustowana tanimi zaczepkami i komentarzami, napisał ON. Już dwa dni później siedzieliśmy przez 6 godzin rozmawiając przy zimnej kawie. Staliśmy się nierozłączni. Świat nabrał nowych barw. Tak jakbym całe życie do tej pory żyła w uśpieniu. Kładłam się i wstawałam z uśmiechem. Poczułam to!! Poczułam tą iskrę!! Tą magię !! 🙂 Po pół roku wzięliśmy ślub 🙂 Zrozumiałam, że po prostu moje szczęście przyszło do mnie trochę później, niż chciałam go zaznać i je poczuć. A teraz naszą magię połączyliśmy w jedność i czekamy na owoc naszej miłości – ukochanego synka ?
Natalia
2 czerwca 2018 at 16:08Nie musiałam się długo zastanawiać jak przeczytałam temat konkursu. Padło zdecydowanie i jednogłośnie na wyjazd na program Camp America 2013 roku podczas studiów. Ja trafiłam do pracy na camp na Long Island niedaleko Nowego Jorku z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo i fizycznie, który łącznie trwał 12 tygodni. Nie wiedziałam co mnie czeka, w domu otaczały mnie same zdrowe osoby, szczególnie dzieci w tym dwójka siostrzeńców. Praca z dzieciakami to było przede wszystkim wyzwanie dla mnie: pokonanie bariery językowej, nakarmienie ich, zorganizowanie zabawy, dostarczenie i zaopatywanie niezbędnych codziennych potrzeb, podawanie leków, nocne wstawanie, zapewnienie bezpieczeństwa a co najważniejsze zrozumienie, akceptację, uśmiech, wspomnienia i niesamowita lekcja życia, pokory, tolerancji i większej świadomości w stosunku do osób, rzeczy i sytuacji które zazwyczaj na co dzień nam umykają a jednak dla kogoś to jest codzienność. Oczy szeroko otwarte na wszelkie odmienności, chęć pomocy i wiedza o tym, jaką codzienna walkę z przeciwnościami maja do pokonania niepełnosprawne osoby oraz ich opiekunowie.
Pozdrawiam,
Natalia
claudia
2 czerwca 2018 at 16:08Kiedy zobaczyłam to pytanie o najlepszej podjętej decyzji w ciągu ostatnich 10 lat, jednocześnie uświadomiłam sobie bardzo wiele. Jak bardzo trzeba wierzyć w siebie i w swoją siłę, jednocześnie się nie poddając, kiedy życie kopie Cię tam z tyłu:) Moja osobista ścieżka była bardzo trudna dla mnie, obwinianie siebie za przebyte choroby, jedna trzymająca się mnie bardzo mocno do tej pory. „Przyjaciele” którzy nawet nie wierzyli że uda mi się ukończyć szkołę, nie dając rady wstawać z łóżka każdego dnia przez skutki uboczne leków. Lecz za co miałam się obwiniać? Jak mogłam być zła na siebie za coś czego nie wybierałam? I ciągle to samo pytanie w głowie:”czemu akurat mnie to spotkało?”. Jednak widząc jak inni zwątpili we mnie, zapaliła mi się czerwona lampka w głowie. „Klaudia, dasz radę, pokaż im, uwierz w siebie, nawet jeśli nie masz wsparcia od innych”. To była najlepsza decyzja, a zarazem zmiana jakiej udało mi się dokonać. Nie żałuję że spotkałam na drodze tych ludzi. To właśnie dzięki tym negatywom bardzo się zmotywowałam do pracy. Kiedy znikąd przyszło do mnie mnóstwo wewnętrznej siły, mimo wypalenia dałam radę. Ukończyłam szkołę na najlepszych wynikach jakie mogłam sobie tylko wcześniej wymarzyć. Teraz jestem dumna z siebie, że nie poddałam się, nie rzuciłam wszystkiego. A takie były moje plany, bo jeszcze trochę i poddałabym się. Zamiast tego, mogę z uśmiechem stwierdzić, a co ważniejsze, doradzić innym, że największą siłę znajdziecie właśnie w sobie. Złe wydarzenia z perspektywy czasu mogą przynieść wiele dobrego, najważniejsze to być cierpliwym i wytrwałym.
Karolina
2 czerwca 2018 at 16:14Najważniejszą decyzj3 w moim życiu podjęłam 3 i pół roku temu. Jedno spotkanie na kawę zmieniło wtedy moje życie. Choć znalismy się wcześniej ze studiów to wraz z ich końcem nasz kontakt też sie urwał, aż do tamtego momentu. Odnowiliśmy naszą znajomość i od tamtego dnia jesteśmy razem 🙂 kochamy się i za dwa miesiące bierzemy ślub. Gdybym wtedy nie zgodziła się na spotkanie to przegapiłabym szczęście które postawiło przede mną życie.
Pozdrawiam Cię Karola i życzę wielu sukcesów! 🙂
agata.e
2 czerwca 2018 at 16:15Kiedyś uciekałam od kontaktu z ludźmi z innych krajów. Dlaczego? Z lęku przed tym, że będę musiała rozmawiać w języku angielskim, w którym nie czułam się zbyt dobrze. Brzmi komicznie? A jednak. Trwało to dość długo, wyjazdy zagraniczne ze znajomymi, którzy mogli za mnie zamówić obiad, zapytać o drogę to kiedyś codzienność. Pewnego dnia odważyłam się by krok po kroku zacząć mówić w obcym języku dla pewnej, bliskiej mi osoby. I… opłaciło się. Dziś nie mam problemu by mówić po angielsku, nauczyłam się również hiszpańskiego, mam mnóstwo inspirujących znajomych z różnych krajów i bliską osobę z którą nie mówię po polsku, a w obcych językach (nie mówi po polsku, ale może kiedyś się odważy ;)). Ta decyzja, by zaryzykować i wyjść z mojej strefy komfortu niewątpliwie zmieniła moje życie. Bo czyż nie otwartość na innych ludzi i inne kultury, nie wzbogaca nas samych? 🙂 pozdrawiam
Pola
2 czerwca 2018 at 16:18Jak decyzja podjęta 6 lat temu nieświadomie wpłynęła na spełnienie się mojego największego marzenia? Jak decyzja podjęta przez 16-latkę nieświadomie wpłynęła na to, że dziś podróżuję i zwiedzam powolutku świat na własną rękę? Pewnego dnia rodzice zapisali mnie na lekcje pływania, cóż mogę powiedzieć ja pokocham wodę a ona najwyraźniej mnie. Nauka szybko mi szła, była naprawdę niezła. Po 4 latach pływania podjęłam tę decyzję, decyzję zmieniającą dzisiaj wszystko, decyzję o zostaniu ratownikiem wodnym. Na kursie byłam jedyną dziewczyną, na stażu nad jeziorem też. To wymagało ode mnie pokazywania, ze umiem lepiej, ze potrafię więcej. Zostałam zauważona, moja wiedza na temat pływania i świetny kontakt z ludźmi sprawił, że dostałam propozycje pracy jako instruktor pływania. Dziś to już będzie 5 lat jak to robię. Nie potrafię tego ukryć, mogę mówić o tym godzinami. Potrafię godzinami rozwodzić się nad tym jakie postępy poczynają moi podopieczni. Dodatkowo ta praca daje mi niezły zarobek. Dzięki niej mogłam sobie pozwolić na spontaniczny wyjazd Do Francji, Czech, Włoch a za tydzień do Hiszpanii. W moim domu nie jeździ się po świecie, nikt nie odczuwa takiej potrzeby, ale ze mnie jest taki odłamek. Ciągnie mnie do świata i do ludzi, do nowych kultur, kuchni, ludzi… Ale nawiązując do spełnienia mojego największego marzenia to… lecę do AMERYKI! Marzenie, które zakwitło za dzieciaka, i które byłam pewna, że nigdy nie wypali spełnia się a to wszystko dzięki mojej decyzji podjętej 6 lat temu. Wyjeżdżam, dzięki temu że na Amerykańskich Campach potrzebują ratowników wodnych i nauczycieli pływania. Normalnie taki wyjazd wiązałby się z wielkimi kosztami, na które nie mogłabym sobie pozwolić, a tak to wyjeżdżam, mam za to płacone, robię to co kocham a na dodatek mam możliwość zwiedzania całego kraju. Czy to nie brzmi wspaniale? Dzisiaj sobie dziękuję, że nie byłam leniwcem, ze nie porzuciłam ambicji, że dałam radę na wszystkich kursach, gdzie byłam jedyną dziewczyną. Dziękuję wczorajszej sobie za jutrzejsze dni.
Dominika
2 czerwca 2018 at 16:23Wielkie gratulacje Karolina, 10 lat to kawał czasu 🙂 Odpowiedź na pytanie konkursowe zacznę trochę „od tylu”, bo data końca konkursu to rocznica mojego ślubu (dlatego zwróciłam na nią uwagę :)). Zadałam sobie od razu pytanie co w takim razie zdarzyło się 10 lat temu i zorientowałam się, że oprócz czwartej rocznicy ślubu, to w tym roku mija również 10 lat od kiedy jesteśmy z moim mężem razem. To była szybka decyzja – zakończenie innego długoletniego związku i prawie natychmiastowe rozpoczęcie obecnego. Ale miałam dobre przeczucia i – jak widać – sprawdziły się 🙂 A od 7 miesięcy dodatkowo jestem mamą naszej córeczki. Drugiej, pierwsza córka (ruda, ma dużo futra i dość głośno miauczy) jest z nami już od 8 lat. Pozdrowienia!
MamFran
2 czerwca 2018 at 16:26Jaka decyzja w ciągu ostatnich 10 lat najbardziej wpłynęła na moje życie? Otóż na szkoleniu, na które zostałam wysłana z pracy (dodam, że robiłam wszystko, żeby się z niego wymigać) poznałam pewnego faceta. Wtedy byłam w związku, poważnym związku, po zaręczynach i nigdy nie pomyślałabym o żadnym innym, aż do tamtej chwili. Spojrzeliśmy na siebie, wymieniliśmy szybkie cześć, a ja powiedziałam do siebie „On będzie mój”, i szybko się skarciłam „co ja wyprawiam-pomyślałam”. Szkolenie dobiegło końca bez ekscesów, ja nie z tych, co zdradzają i budują szczęście na nieszczęściu innych. Wróciłam do domu i nie mogłam przestać myśleć o NIM. Równocześnie analizowałam swój ówczesny związek, wypisując wszystkie „za” i „przeciw”. W międzyczasie pojawiła się okazja, abym wyjechała służbowo do jego miasta i popracowała w jego filii, idąc za głosem serca zrobiłam to. On kiedy mnie zobaczył zdziwił się (dodam, że ja nie wiedziałam, czy On jest w związku, czy w ogóle jest mną zainteresowany, na szkoleniu było grzecznie i bez podtekstów więc szłam w nieznane). Podczas pobytu w Jego mieście postanowiłam zakończyć swój ówczesny związek, doszłam do wniosku, że cokolwiek miałoby się wydarzyć, to w czym teraz jestem nie jest tym, czego naprawdę pragnę. Kilka dni po rozstaniu byłam jeszcze w Jego mieście, nagle On zaprosił mnie na randkę, nabrał odwagi i powiedział, że się we mnie zakochał 🙂 Finał tej historii jest taki, że przeniosłam się do Jego miasta, wzięliśmy ślub, a teraz mamy roczne dziecko. Jesteśmy szczęśliwi, a ja mam dokładnie takie życie jakiego pragnęłam i dokładnie takiego mężczyznę. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że zdecyduję się opuścić bezpieczny długoletni związek i tak zaryzykuję, jak widać opłacało się. Pierwszy raz tak bardzo poszłam za swoją intuicją i swoim sercem (bo rozsądek podpowiadał zupełnie co innego) i była to najlepsza decyzja w moim życiu.
Pat
2 czerwca 2018 at 16:27Skutki z początku niepozornej decyzji (zdałam sobie sprawę, że to już 10 lat :o) mogę dopiero ocenić i docenić z perspektywy czasu i nie jest to proces skończony – doceniam nadal. Po 1 roku studiów, po mało zdrowym i dojrzałym podejsciu do zycia, gdzie nie po drodze było mi z pojęciem rownowagi i umiaru zaczelam w wolnych chwilach szukać luźnych inspiracji w sieci, które pomogłyby mi uporac sie ze skutkami nieprzemyslanych dzialań i decyzji. Nie miałam dużych oczekiwań, ot proste porady, sugstie – w stosunku do internetowych twórców miałam dosyć ignoranckie nastawienie typowe, krzywdzące: ciuch i kosmetyki . Tak wiec przegladajac w wolnych chwilach siec, gdzies pomiedzy wystukiwaniem w wyszukiwarce ‘spaliłam włosy rozjasniaczem, pomocy!” a „co zrobić gdy kawa juz nie pomaga” zaczełam trafiać na ludzi, dzielących się z innymi nie tylko praktyczną codziennoscia, ale pomysłem na siebie, na zycie, wlasnym podejsciem do estetyki itp. Od szukania odpowiedzi na umówmy się ‘typowe problemy ludzi pierwszego swiata” trafiłam zatem do miejsc które jak się okazało oferowały znacznie więcej, a jeszcze więcej można było wyłuskać między wierszami sledzac poczynania wielu osob (wiele z nich nie mowilo o odwadze a pokazywało przez dzialanie ze są odważni, że można inaczej jeżeli się chce…przez ten spory kawałek czasu mogę wymienić mnóstwo spostrzeżeń, które nie zawsze były napisane, a które wyraźnie wypływały z działań – super sprawa).
Zaczytałam się. Tworczosc wielu osob nadrabiałam czytajac starsze wpisy. Oczywiscie miałam i mam wsparcie i mądrosc ktora wynioslam z domu, grono fajnych i ciekawych znajomych, jednak stosunkowo sporo „wynioslam także od innych – obcych osob – te swiaty fajnie sie u mnie uzupelniaja.
To był jeden z tych skutecznych bodźców, a raczej bodźce, bo osob zaangażowanych jest całkiem sporo. Znalazalm w ten sposob sporo scenariuszy, które na wielu plaszczyznach okazały się być potrzebne podczas pisania mojego wlasnego scenariusza przez te lata. Wachlarz inspiracji był i jest dosyć szeroki zaczynając od sprytnych rad typu lifehack „afro loczki na słomki” po głębsze rozkminki na temat relacji, przyjaźni, czy ludzkich decyzji. Potrzebowałam i potrzebuje nadal tych blogowych Halinek (z perspektywy czasu twierdze, ze jestem wierna kobiecym twórcom) z którymi z perspektywy czasu czuję się jednak zwiazana. Od jednych wzięłam dla siebie więcej od innych mniej – w zaleznosci od potrzeb. Były to i są często moje brakujące puzzle do życiowej układanki, ale też przyjemne chwile „prasowki” przy kawce, w gronie łebskich kobietek – nie tylko twórczyń, ale też w gronie ich odbiorców (cenie sobie wiele komentarzy pozostawionych nie tylko na blogu ale też na IG) .
Korzystając z okazji, mogąc zrobić #do follow wklejam poniżej kilka moich inspiracji.
Zaczynam od Ciebie @Karolina Gliniecka->znalazlam tu dojrzalosc, subtelnosc,kobiecosc,elegancje, estetyke i duzo bijacego od Ciebie ciepla, ktore jest wyczuwalne
@Karolina Baszak(kobiecosc,madrosc i wyjątkowo piekne podejscie do macierzynstwa i równie piękne jego przezywanie)
@barbra-belt.pl (kobieta z ikrą, jej energia się udziela?
@mamala/Alicja Wegner – fajna babka, młoda mama
@niewyparzonapudernica.pl i @FabJulus (tu nadal odkrywam) za poczucie humoru i duży dystans do siebie i tego co ma miejsce wokół
@aniamaluje: u Ani znajdę wszystko, jestem u niej stałym gosciem i bardzo cenię mądrosc, porady male i duze, inspiracje, zdrowe podejscie do wielu spraw. Z jej pomocą łatwiej było mi sobie pomoc?
@ whatannawears (pozytywne szaleństwo, duzo usmiechu, nieskrempowaną naturalnosc)
Kończąc tą opowiesc mam dla Was krótkie podsumowanie #nibyniepozornepoczatki#wiecejzyskalamnizmyslalam#silajestkobieta
Ps. I nie oceniam już tak szybko książki po okładce
Szczęśliwa młoda mama
2 czerwca 2018 at 16:38Zawsze marzyłam o cudownym świecie mody, poznawaniu nowych ludzi żyjących w wielkim świecie. Jednak zawsze wydawało mi się to na tyle nieosiągalne, że nawet nie brałam pod uwagę pracy jako modelka. W wieku 12 lat rodzice zapytali mnie czy nie chce wziąć udziału w castingu do lokalnego pokazu mody. Stwierdziłam, że to może być bardzo dobra zabawa. Poszłam ale nie nastawiałam się na nic. Byłam za młoda, a jednym z kryteriów było ukończone 16 lat. Po kilku dniach od castingu dostałam telefon-dostałam się. Tak zapoczątkowałam moja przygodę z modą. W 2014 roku udało mi się wziąć udział w The Look Of The Year. Ponownie nie nastawiałam się na sukces a jednak doszłam aż do ścisłej 10 w finale. To była moja pierwsza przygoda z mediami. Następnie zainteresowała się mną agencja modelek w Warszawie. Podjęłam się współpracy z tymi cudownymi ludźmi. Poznałam na mojej drodze wielu ludzi, w wieku 16 lat sama poleciałam do Istambułu. Byłam najszczęśliwszą osoba na świecie. Zyskałam znajomych na całym świecie, mogłam się z nimi wymieniać doświadczeniami, przemyśleniami. Dzięki temu mogłam dość szybko dorosnąć. I pomyśleć, że teraz mam 19 lat i jestem szczęśliwą narzeczoną, oczekującą już ostatnie 2 tygodnie na narodziny swojej córeczki- Zoi. To co robiłam przez ostatnie lata dało mi możliwość samorozwoju, zdobycia pewnych doświadczeń a co za tym idzie szybciej dorosłam i teraz sama troszczę się o mojego małego skarba i chcę jej przekazać jak najwięcej ❤️
Szczęśliwa młoda mama
3 czerwca 2018 at 13:00Zapomniałam dodać najważniejszego. Równo rok temu zostałam zdiagnozowana na nieuleczalną chorobę układu pokarmowego, która prowadzi do raka. Z racji bardzo poważnego stanu lekarze powiedzieli, że najprawdopodobniej nie będę mogła mieć dzieci. Kiedy zaszłam w ciążę byliśmy w szoku, cieszylismy się ale przeplatało się to z obawą czy organizm nie odrzuci małego stworka. Ciążę udało mi się utrzymać i cieszę się jak nigdy! Być może to moja ostatnia szansa od Boga na macierzyństwo i za to bardzo mu dziękuję ❤️
Karolina
2 czerwca 2018 at 16:46Decyzja, która podjęłam w ciągu ostatnich dziesięciu lat, a która wpłynęła na moje życie, to moje małżeństwo. Mój Mąż wywrocił moje życie do góry nogami. Dzięki niemu zobaczyłam mnóstwo wspaniałych miejsc, zdecydowałam się na podróż motocyklem po Europie, zrobiłam prawo jazdy na dwie kategorie, kupiłam mieszkanie i przeprowadziłam się do zupełnie innego miasta. Jednocześnie dzięki mojemu Mężowi zrezygnowałam ze studiów, które nie dawały mi radości i spełniłam swoje największe marzenie – jestem dzięki temu szczęślią studentką medycyny. Jedna decyzja, która spowodowała, że moje życie jest po prostu wspaniałe… 🙂
Jessy
2 czerwca 2018 at 16:50Samozaparcie- to chyba słowo klucz, dzięki któremu 8 lat temu podjęłam największe ryzyko, które w tym roku zaprocentowało tak jak chciałam. Wywodzę się ze średnio zamożnej rodziny, bez większych znajomości, dodatko